Perska Odyseja XXV: Ostatnie rozmowy (Megas Alexandros)  4.73/5 (42)

24 min. czytania

Pierre-Narcisse Guerin, „Morfeusz i Iris”

Nad Pasargadami szybko zapadały ciemności. Metropolia układała się na spoczynek po kolejnym, pełnym napięcia dniu. Jeszcze jednym, którego nie uwieńczył wrogi szturm. A przecież obrońcy spodziewali się go niemal w każdej chwili. Stary wiarus Bahadur praktycznie nie schodził już z miejskich murów, skąd mógł obserwować ruchy Hellenów. Godził się na to jedynie po to, by doglądać musztry świeżych rekrutów lub prowadzić inspekcje barykad, przecinających wszystkie główne ulice.

Mimo trudności, jakie wywołał nocny rajd buntowników na południowe obozowisko, prace polowe wokół miasta nie ustały; co więcej, zdawało się, że jeszcze wzmogły swoje tempo. Tysiące spędzonych z najdalszych wiosek chłopów zginało karki pod helleńskim batem, stawiając palisady, kopiąc suche fosy i usypując ziemne wały, które z czasem miały szczelnie opasać najstarszą z perskich stolic. Uczynić z niej śmiertelną pułapkę dla tych, którzy wciąż mieli czelność stawiać opór najeźdźcom.

Jak co dzień, o zmierzchu Parysatis wspięła się na mury, by przejść się ich szczytem i przyjrzeć postępom, jakie poczynili oblegający. W tych wieczornych przechadzkach towarzyszyło jej ledwie kilku przybocznych. I choć miały one swój ściśle wojenny cel, przywódczyni buntowników oferowały również wytchnienie po całodziennych obowiązkach, możliwość oczyszczenia umysłu i rozprostowania nóg po długich klepsydrach spędzonych na spotkaniach, naradach oraz rozsądzaniu sporów, nieodłącznie związanych z zarządzaniem wielkim miastem.

Tu, z dala od willi możnych i królewskich pałaców, mogła wreszcie oderwać myśli od przyziemnych problemów, z jakimi przychodzili do niej zalęknieni lub cierpiący niedostatek rodacy czy też od intryg doradców – skorumpowanego wezyra i ogarniętego religijnym ferworem kapłana; mogła także zastanowić się nad kwestiami strategicznymi, nad całokształtem wojny, jaką toczyła o oswobodzenie ojczyzny.

Przyglądając się ze szczytu murów rosnącym z każdym dniem fortyfikacjom polowym wokół miasta, zadawała sobie pytanie, czy słusznie zrobiła, przybywając do najstarszej z perskich stolic. Czy nie skazała w ten sposób Pasargadów na zagładę? Mimo wszystkich trudności, jakie napotkali oraz strat, jakie ponieśli, Hellenowie nie przerwą oblężenia, dopóki wiedzą, że ona znajduje się w obrębie murów. Stanowiła cel zbyt cenny, by z niego zrezygnować. Śmierć Jutab mogłaby położyć kres rebelii i zapobiec jej rozlaniu się na inne podbite satrapie. A zatem musiała umrzeć. Nie było innego rozwiązania.

Czy jednak Pasargady zostałyby oszczędzone, gdyby pewnego dnia nie stanęła u ich bram? Przecież Kassander utopił już w posoce miasta słynne i ludne: najpierw Persepolis, a potem Isztahr. Jakże inaczej mogła ocalić bijące serce swej ojczyzny, najstarszą siedzibę achemenidzkich królów, przed zbezczeszczeniem, rabunkiem i rzezią?

Naturalnie, wszystkich tych dylematów nie byłoby, gdyby nie zdrada kapłana Widarny. To on, podszywając się pod zgromadzenie magów Ukrytej Świątyni, posłał w świat rozkaz, który sprawił, że ogień buntu ogarnął wielkie miasta – ściągając na nie tym samym krwawe pacyfikacje przeprowadzone przez Hellenów. One zaś zmusiły Jutab do opuszczenia bezpiecznej kryjówki, jaką stanowił masyw gór Zagros.

Przyglądała się teraz głównemu obozowi najeźdźców. Jak co wieczór rozświetlały go nieprzeliczone ogniska. Czy wiarołomny kapłan ukrywa się pośród nich, knując kolejne intrygi? Jeżeli przeżyję tę próbę, zdecydowała Parysatis, zadbam o to, by umarł w niesławie. W imię tysięcy tych, którzy skonali dla jego nieposkromionej ambicji. Ktoś tak dwulicowy i bezwzględny nie może dłużej kalać swymi stopami świętej ziemi Persydy. To prawda, nosił czarno-czerwono-złote szaty maga, zaś twarz skrywał za rytualną zasłoną, wszelako wątpiła, by cieszył się przychylnością Ahura Mazdy. Zdawał się raczej wysłannikiem Kłamcy Arymana, Złego Ducha, tego, który pierwszy pokalał świat nieprawością. I tak jak Aryman, musiał zostać zwyciężony, nim wreszcie zatriumfuje sprawiedliwość.

Silny podmuch wiatru szarpnął płaszczem Persjanki, wniknął pod łuskową zbroję i przeszył ją zimnym dreszczem. Raz jeszcze spojrzała ku obozowi nieprzyjaciół. Wychodząca na Pasargady brama w jego obwarowaniach pozostawała zamknięta. Płomienie ognisk wznosiły się wysoko. Zapewne Hellenowie siadali właśnie wokół nich do wieczerzy. Nic nie zapowiadało, że tej nocy ponownie spróbują uderzyć na miasto. Zresztą, nawet gdyby podjęli jakieś działania, czujny Bahadur dostrzeże to i natychmiast ją powiadomi. Mogła więc wrócić na swą kwaterę, uwolnić się od coraz bardziej ciążącego jej pancerza i ogrzać w łaźni. A także w chętnych ramionach Darszany.

Samo wspomnienie cudzoziemskiej niewolnicy sprawiło, że Parysatis poczuła, jak robi jej się cieplej. Choć pożegnały się o poranku, zdążyła się już mocno stęsknić za Hinduską. Czasem zdawało jej się, że spośród stu tysięcy stłoczonych w obrębie murów mieszczan, uchodźców i żołnierzy, tylko Darszana potrafiła naprawdę ją zrozumieć. Nie tylko zresztą umiała zajrzeć w głąb duszy dziewczyny, którą zwano Jutab, Nadzieją Persydy, Dziewiczą Oswobodzicielką. Ofiarowała również niewzruszone poparcie dla wszystkich jej decyzji, szczerze cieszyła się z sukcesów i opłakiwała wraz z nią porażki. A co najważniejsze, jako jedyna nie pragnęła od swej pani niczego, poza odwzajemnieniem własnej czułości i przyjaźni.

Przywołała swych przybocznych, którzy rozproszyli się wzdłuż muru obronnego, wypatrując potencjalnych zagrożeń.

– Wygląda na to, że noc upłynie spokojnie – oznajmiła im. – Nic tu po nas. Ruszajmy do cytadeli.

Wracam do ciebie, Darszano, pomyślała, spoglądając ku czerniejącej w mroku fortecy, a serce mocniej zabiło jej w piersi.

* * *

Z grzbietu potężnego karego ogiera perskiej rasy, Kambyzesa, generał obserwował wymarsz swych żołnierzy. Tak jak rozkazał, obozowisko rozświetliły tego wieczoru setki ognisk, wznieconych po to, by zmylić obserwatorów z miejskich murów i przekonać ich, że tak jak wiele poprzednich, tę noc wojsko również spędzi w obrębie palisady. Jedynie przy zachodniej bramie, przy której zatrzymał się Kassander wraz ze swoim sztabem, nie marnotrawiono opału. Oddziały praktycznie po ciemku formowały się w kolumny marszowe, poganiane okrzykami oficerów. Następnie przekraczały prędko bramy i niknęły w gęstniejącym z każdą chwilą mroku. Pierwsi byli tesalscy kawalerzyści, idący pieszo i prowadzący swe wierzchowce za wodze, następnie przyszedł czas na lekkozbrojnych. Na swoją kolej czekali już nosiciele saris, stanowiący trzon macedońskiej armii. Straż tylną mieli stanowić hoplici.

Wbrew temu, co rzekł kochance i staremu medykowi, Kassander wcale nie czuł się dobrze. Pod hełmem z wysokim czerwonym pióropuszem jego czaszkę rozsadzał pulsujący ból. Doskonale wiedział, jakie zalecenia miałby dlań mądry Erechteus – dużo snu, mocno rozwodnione wino, a może nawet ów tajemniczy zabieg z piłą i wiertłem, o którym wspomniał, gdy tylko Macedończyk odzyskał przytomność. Jemu jednak brakowało czasu na wylegiwanie się w łożu czy też dochodzenie do siebie po trudnej i ryzykownej operacji. Meldunek Arygrosa był jasny – nieprzyjaciel znajdował się nie więcej niż sto stadionów od głównego obozowiska korpusu. Należało stawić mu czoła, i to jak najdalej od miejskich murów.

Nieliczne siły, jakie Kassander zostawił pod Pasargadami, miały szachować Jutab i zapewnić, że nie wyprowadzi ona garnizonu przez miejskie bramy. Mogłaby wówczas zadać jego wojskom śmiertelny cios w plecy. Generał ufał, że Jazon podoła temu zadaniu. Bardziej niepokoiły go zastępy nadciągające z zachodu. Poprzedniego dnia Tesalom nie udało się ich w pełni rozpoznać. Mogły więc liczyć nie dziesięć, lecz dwanaście, a nawet piętnaście tysięcy zbrojnych. Jedno nie ulegało wątpliwości – Persowie będą dysponować znaczącą przewagą. Macedończycy i Hellenowie musieli przeciwstawić jej swą waleczność oraz wojenny kunszt.

Tej nocy jednak generał nie czuł się szczególnie walecznie ani wojowniczo. Nawracające zawroty głowy sprawiały, że mocno dzierżył w dłoni wodze i co pewien czas kurczowo zaciskał uda na końskim grzbiecie, wywołując tym niepokój Kambyzesa. Jego ciało domagało się odpoczynku, a przecież miał przez większą część nocy podążać obok kolumny wojska. Wolną ręką sięgnął do bukłaka przy pasie. Uniósł go do ust i pociągnął kilka porządnych łyków. Gęste, nierozwodnione wino wypełniło mu usta. Przełykając z lubością mocny trunek, czuł, że choć na parę chwil pulsowanie wewnątrz czaszki słabnie. Puścił wodze, wyprostował się i uniósł ramię, salutując maszerującym właśnie przed nim falangitom. Żołnierze dostrzegli jego gest w świetle nielicznych płonących nad bramą pochodni i odpowiedzieli nań gromkim pozdrowieniem. Idący dalej hoplici jęli zaś uderzać drzewcami włóczni o tarcze.

– Miejmy nadzieję, że w Pasargadach tego nie słyszą – stwierdził zajmujący miejsce po prawicy generała Argyros.

– Niech i usłyszą – odparł z lewej strony Dioksippos. – Pomyślą, że szykujemy się do kolejnego nocnego szturmu. Skoro my nie zmrużymy dziś oka, niech i oni czuwają w trwodze do rana!

Eurytiona nie było już wówczas w obozowisku. Zaraz po zmroku opuścił obóz z liczącą sto lancy przednią strażą, by zbadać trasę przemarszu wojsk i upewnić się, że Persowie nie przygotowali dla nich żadnych niespodzianek. Droga na zachód w wielu miejscach wiodła pośród wzgórz, gdzie łatwo było o zasadzkę.

Kassander pociągnął kolejny łyk z bukłaka. Rozkoszując się smakiem wina, czuł jednocześnie, jak mgła spowijająca jego umysł rozprasza się, a w ciało wstępują utracone siły. Ostatni raz popatrzył na rozświetlone setką ognisk obozowisko. Z Melisą pożegnał się jeszcze w lazarecie, by nie odrywać jej od opieki nad rannymi. Czy jeszcze kiedyś ujrzy kochankę, weźmie ją w ramiona, posmakuje słodyczy Jonii? Nagle zapragnął wrócić do willi, chwycić wyzwolenicę za ramię i zaciągnąć do ich alkowy na piętrze. Od dnia, gdy został strącony z konia, nie był z kobietą i właśnie zaczynało mu to silnie doskwierać. Upił następny łyk. Teraz nie pora na to, skarcił się w duchu. Nazajutrz czekała go bitwa. Jeśli zwycięży, w perskim obozie z pewnością znajdą się jakieś branki. Wówczas zaspokoi palące lędźwie pożądanie. Jeśli zaś przegra… Cóż, wtedy nie będzie się już niczym martwić.

– Ruszajmy – rzekł do swoich oficerów. – Inaczej przyjdzie nam łykać kurz wzniecony przez piechotę!

Trzej jeźdźcy przekroczyli bramę i podążyli wzdłuż kolumny marszowej, kierując się w stronę jej czoła. Pozwolili wierzchowcom iść stępa, tak by nie potykały się w gęstych poza obrębem palisady ciemnościach. Choć jednak mieli ku temu sposobność, nie rozmawiali zbyt wiele. Pogrążyli się w milczeniu, podobnie jak wojsko, które opuściwszy bezpieczne schronienie, natychmiast przestało wznosić wiwaty. Po perskiej równinie niósł się przede wszystkim zgodny, marszowy krok i stuk kopyt o głazy gościńca. Zdawało się, że wszystkim udzielił się nastrój pełnego napięcia oczekiwania. Zapowiadała się długa noc, zaś ranek, który po niej przyjdzie, miał przynieść ważkie rozstrzygnięcia.

* * *

Ogród wyglądał pięknie o tej porze roku. Lekki wiatr poruszał liśćmi i muskał płatki rozkwitających kwiatów. Było ciepło, lecz nie upalnie, zaś szemrzący nieopodal strumyk i jezioro, w którym znajdował ujście, oferowały ochłodę, gdyby promienie słońca zaczęły nazbyt doskwierać. Ognisty dysk jaśniał wysoko na niebie, a jego blask zdawał się rozjarzać alabastrowe kolumny pawilonu wzniesionego pośród zieleni. Mężczyzna szedł w stronę owej budowli, czując, że czeka tam na niego ktoś bardzo ważny. Dlatego nie skupiał się na mijanym kwieciu i nie zachwycał jego wonią, od której można było doznać zawrotu głowy. Kroczył energicznie, zaś długa, jedwabna szata, którą dziś przywdział, szeleściła cicho przy każdym ruchu.

Zanim jeszcze dotarł do budynku z białego marmuru i jasnego drewna, wyszła mu naprzeciw, piękna jak w dniu, gdy oglądał ją po raz ostatni. Lśniące, kruczoczarne włosy miała ujęte w długi, sięgający pośladków warkocz. Jej ciało, skropione wonnymi olejkami Egiptu, spowijał najcieńszy len, swobodnie przepuszczający słoneczne promienie. Stopy w zdobionych perłami sandałkach zbiegły po kamiennych stopniach i poniosły dziewczynę ku niemu. Rozpostarł ramiona szeroko, a ona rzuciła się w nie, z impetem i ufnością. Pełne usta, tak miękkie i słodkie, przycisnęły się do jego rozchylonych warg. Po owym pocałunku poznał, jak bardzo się zmieniła w trakcie ich rozłąki. Nie była już tamtą nieśmiałą dziewczyną, którą skrycie pokochał, a później zdobył, lecz świadomą swych pragnień kobietą. I chociaż życzyłby sobie, by to z nim przeszła ową drogę, wcale mu nie przeszkadzało, kogo napotkał u jej kresu.

Odwzajemnił pocałunek, nasycając go namiętnością, jaką odczuwał. Język śmiało wyszedł naprzeciw jej językowi, zwarły się ze sobą z siłą utęsknionych kochanków. Brunetka wtuliła się weń całym ciałem. Musiała zatem, przez delikatny materiał ich odzienia, poczuć, jak bardzo jest podniecony. Wcale jej to nie zawstydziło. Wręcz przeciwnie, otoczyła mu szyję ramieniem, a drugą ręką sięgnęła w dół, między ich ciała. Odnalazła wybrzuszenie z przodu jego szaty i potarła je wnętrzem dłoni, w jednej chwili doprowadzając mężczyznę na skraj ekstazy. Zadrżał, czując się znów jak nastolatek, zdolny dojść od paru muśnięć członka. Zaraz jednak odzyskał panowanie nad ciałem. Dawno już nie był nastolatkiem. I nie zamierzał okazywać dziewczynie słabości.

Odsunął się o krok i sięgnął rękoma do dekoltu jej sukni. Rozerwał go dwoma stanowczymi szarpnięciami. W krzyku brunetki nie słychać było lęku, jedynie zaskoczenie, kiedy barwiony na biało len spływał w dół gibkiego ciała. Nie zasłoniła również wdzięków, które tak gwałtownie odsłonił. Zamiast tego ujęła swe młode, lecz w pełni już rozkwitłe piersi i z ochotą podała mu je do ust. Całował zatem łapczywie jędrne półkule, przemierzał je językiem, zasysał, to znów kąsał nabrzmiałe brodawki, wywołując kolejne dziewczęce jęki. Jednocześnie własna szata zaczęła mu coraz bardziej doskwierać; jedwab, choć niezrównanie gładki, drażnił dotykiem pulsującą żołądź. W końcu oderwał wargi od wybornych owoców, którymi go uraczyła, cofnął się nieco i pospiesznie ściągnął odzienie.

Czarnowłosa uniosła ręce nad głowę i splotła je, ukazując mu się w pełnej krasie. Młode, nagie ciało pozbawione było wszelkich skaz i znamion, a nawet blizn, które powinna przecież wynieść z licznych bitew i potyczek, w jakich wzięła udział. Zachwycił się ową harmonią kształtów i proporcji. Kiedy jednak zamierzał ruszyć w jej stronę, by wziąć dziewkę w posiadanie i zgasić wreszcie palący mu lędźwie płomień, poczuł, że jego stopy jakby przywarły do ziemi. Nie był w stanie uczynić nawet kroku.

Niespodziewanie błękitne oczy ukochanej stały się chłodne i obce. Z ust zniknął uśmiech, jeszcze niedawno zdający się obiecywać niewysłowione rozkosze. Na lewym boku, poniżej piersi, dostrzegł fioletowe zasinienie, jakby po mocnym uderzeniu kijem lub drzewcem włóczni. Jakże mógł wcześniej tego nie zauważyć? Opuściła ręce i zaczęła rozmasowywać sobie lewe ramię, jakby nagle zdrętwiało.

– Co się stało, najdroższa? – spytał oniemiały. – Czemu nie mogę cię dosięgnąć?

– Bo mnie tu nie ma – odparła, a jej głos lekko zadrżał. – Czekam na ciebie w Pasargadach, pamiętasz? Obiecałeś, że przybędziesz… i rozniesiesz Hellenów na lancach. Uwierzyłam w te słowa… i nagrodziłam cię za nie, tu, w ogrodach twojego pałacu.

– Tych ogrodów już nie ma – rzekł z goryczą.

Rozejrzał się wokół. Martwe kwiaty o połamanych łodygach leżały na ziemi, wśród stratowanej kopytami trawy. Pawilon z alabastru i białego drewna, z którego tak niedawno wybiegła mu na spotkanie, leżał w ruinie. W lśniącym w promieniach słońca jeziorze pływały napuchnięte zwłoki.

– Straciliśmy tak wiele, ukochana. Ale ja pozostaję wierny ślubowaniu. Idę do ciebie, moja Nadziejo. Została mi do pokonania już tylko jedna przeszkoda…

– Nie zwlekaj, miłości mojego życia. – Teraz patrzyła nań z niepokojem, a może nawet lękiem. – Miasto trwa jeszcze w oporze, lecz piasek już niemal przesypał się w klepsydrze. Przybądź i ocal Pasargady. Ocal rebelię. Ocal mnie.

Otworzył oczy, lecz ujrzał tylko ciemność wypełniającą jego kwaterę. Uniósł się na łokciu i potrząsnął głową, by pozbyć się resztek senności. W końcu usiadł na sienniku i z cichym jękiem rozprostował zesztywniałe od bezruchu ramiona. Na zewnątrz musiała trwać jeszcze noc. Zaraz jednak ktoś poruszył połami wejściowymi namiotu i wsunął do środka głowę. Przez powstałą szparę wlał się blask dzierżonej przez kogoś innego pochodni. W nagłej jasności rozpoznał jednego ze swych podkomendnych, Firaza.

– Wybacz, że zakłócam twój spoczynek, dostojny Mitrydatesie… – zaczął mężczyzna, a w jego głosie znać było napięcie – …lecz pod osłoną mroku nadciągnęli Hellenowie.

– To było do przewidzenia – mruknął arystokrata, dźwigając się na równe nogi. „Została mi do pokonania jedna już tylko przeszkoda”, przypomniał sobie urywek niedawnego snu. – Gdzie teraz są?

– Zatrzymali się na odpoczynek, nie dalej niż trzy stajania stąd. Poją wierzchowce i szykują się do bitwy.

– Trzeba rozpoznać liczebność oraz skład ich sił. Każ naszym jeźdźcom kulbaczyć wierzchowce. A potem wracaj szybko do mnie. Pomożesz mi z pancerzem.

– Zgodnie z rozkazem, dostojny panie! – Firaz cofnął głowę i poły namiotu znów się zawarły, pogrążając Mitrydatesa w ciemności.

Idę do ciebie, Parysatis, pomyślał, odnajdując po omacku swoją szablę i sprawdzając, czy łatwo wysuwa się z pochwy.

* * *

Zwiadowcy wybrali dobre miejsce na popas po nocnym marszu. Szeroką równinę porastała niska trawa, pozwalająca koniom zaspokoić głód. Nieopodal szumiał wartki strumyk, szeroki na ledwie dwa kroki, a płytki na łokieć. Ponieważ jednak płynął skalistym korytem, woda, którą niósł, nie miała posmaku mułu; do tego była lodowato zimna. Dotarłszy nad jego brzegi, żołnierze rzucali swój oręż oraz ekwipunek na nagą ziemię, a po ugaszeniu pragnienia kładli się na niej, by odpocząć, wsłuchani w miły dla ucha szmer.

Paru uczynnych lub też liczących na nagrodę falangitów zaczerpnęło wody z potoku i przyniosło ją Kassandrowi w naczyniach uczynionych z własnych hełmów. Macedończyk przyjął z wdzięcznością ów dar. Zdjął własny, zdobny pysznym pióropuszem hełm, po czym wylał zawartość tego, który mu podano wprost na rozpaloną głowę. Nagłe uderzenie zimna przywodzącego na myśl wspomnienie trackich mrozów otrzeźwiło go po nocy spędzonej na końskim grzbiecie oraz niejednym opróżnionym bukłaku. Wyprostował się, czując z przyjemnością, jak lodowate strużki ściekają mu po karku, pod tunikę i włożony na nią pancerz odwzorowujący tors atlety. W ten sam sposób wykorzystał wodę z kolejnego hełmu, nim wreszcie napił się z trzeciego.

– Argyrosie – rzekł, gdy już przełknął ostatnie zimne krople – wypłać każdemu z tych junaków po srebrnej tetradrachmie. Z mej osobistej szkatuły. A wy, chłopcy, wypijcie zdrowie waszego wodza i kupcie sobie po dziwce, gdy już wrócimy zwycięscy do obozu!

– Chętnie przyjmę srebro – odparł wesoło najśmielszy z falangitów. – Lecz gdy wrócimy zwycięscy, dziwki dadzą nam za darmo!

– Już to widzę… Tekla natarłaby im za to uszu! – Parsknął śmiechem generał. – Nie znosi nieuczciwej konkurencji. A sama jest zachłanna niczym fenicki kupiec! Wystawcie sobie, że nawet ode mnie bierze krocie za swoje usługi.

Argyros, z którym rudowłosa porne sypiała już kilka razy, nie oczekując w zamian niczego prócz młodzieńczego wigoru, oblał się rumieńcem i zakasłał nerwowo. Na szczęście nikt nie zwracał na niego uwagi. Tym bardziej, że w tej właśnie chwili powietrze przeszyło zawodzenie salpinksów. Dochodziło z zachodu. Kassander włożył hełm na mokrą wciąż głowę i kazał przyprowadzić sobie czarnego niczym noc Kambyzesa. Następnie wraz z adiutantem pogalopowali w stronę źródła sygnału.

Nim jeszcze dotarli do najdalej na zachód wysuniętych posterunków, strzegących miejsca popasu, zobaczyli, w czym rzecz. Spomiędzy wzgórz po drugiej stronie równiny wyłonił się nieprzyjaciel. Oddział był spory, mógł liczyć nawet dwie setki konnych. Wciąż jednak zbyt szczupły, by stanowić realne zagrożenie. Nic nie wskazywało, by Persowie szykowali się do szarży. Wręcz przeciwnie, kłusowali po płaskim terenie, przez pewien czas na północ, potem zaś zawrócili na południe. Z bezpiecznej odległości obserwowali przybyłe wojska, chcąc bez wątpienia oszacować ich siłę. Górujący na swym perskim koniu nad hoplitami oraz łucznikami generał przyglądał im się z uwagą. Wkrótce dołączył doń dowódca jazdy, Eurytion, którego również przywołał wzniecony przez salpinksy alarm.

– Czy pozwolisz moim jeźdźcom uderzyć na tych zuchwalców? – spytał, gdy już rozeznał się w sytuacji. – Rozbijemy ich z łatwością, nim jeszcze nadciągną główne siły wroga.

Kassander przez moment rozważał propozycję. Pierwsze wygrane starcie wielce podniosłoby morale żołnierzy, a podkopało ducha walki Persów. Z drugiej jednak strony, pchnięcie naprzód całej tesalskiej konnicy niosło ze sobą zbyt wysokie ryzyko. Jeśli ją straci, bitwa zostanie przegrana, nim jeszcze się rozpocznie.

– Nie wątpię! O ile oczywiście buntownicy przyjmą starcie. Równie dobrze mogą czmychnąć między wzniesienia i wciągnąć was w pułapkę. Nie, Eurytionie, potrzebuję twoich ludzi tutaj. Wkrótce znajdziecie sposobność, by unurzać lance w perskiej krwi.

– Zgodnie z rozkazem.

Jeśli olbrzymi Tesal poczuł ukłucie zawodu, skrzętnie to ukrył. Macedończyk mówił zaś dalej:

– Zostaliśmy odkryci przez wroga, pora gotować się do bitwy. Gdzie, na Erynie, podziewa się Dioksippos? Przysięgam, jeśli dowiem się, że ten bezwstydny Ateńczyk zabawia się w krzakach z jednym ze swych pobratymców, każę wygarbować mu skórę!

– Znajdę go i przyprowadzę – skwapliwie zaofiarował się Argyros. A jeśli postanowisz ukarać go chłostą, sam zgłoszę się na ochotnika, dodał w duchu. Myśl o tym, że mógłby odpłacić dowódcy hoplitów za krzywdy, jakie od niego doznał, rozgrzewała mu krew w równym stopniu, jak nadciągająca bitwa.

* * *

Największy w perskim obozowisku namiot wojennej rady szybko wypełnił się po brzegi. Przybyli nie tylko dowódcy poszczególnych oddziałów, ale i każdy, kto choć trochę liczył się w powstańczej armii. Wszyscy chcieli wziąć udział w dyskusji nad tym, jak rozgromić Hellenów – albo chociaż być świadkami jej przebiegu. Na samym środku, pod podtrzymującą konstrukcję belką, zasiedli w ciasnym kręgu dawni porucznicy Jutab; wśród nich Mitrydates, który zdawał sprawę z tego, co ujrzał podczas porannego zwiadu. Otaczał ich milczący tłum, wsłuchany w każde jego słowo.

– Może się zdawać, że nasi wrogowie przybyli niezbyt licznie – ciągnął arystokrata – lecz zapewniam, że jeśli ich zlekceważymy, będziemy zgubieni. I pod Issos, i pod Gaugamelą nasz król królów, ukochany przez Ahura Mazdę Dariusz, miał przewagę nad wojskami króla Aleksandra. Mimo to, został pokonany i musiał ratować życie, uchodząc z pola. Jak wiecie, brałem udział w drugiej z tych niesławnych bitew. Na własne oczy widziałem, jak nasze zastępy raz po raz uderzały o helleńskie linie, ani razu ich nie przełamując. To samo może nastąpić dziś, jeśli będziemy postępować nierozważnie.

– W twych słowach pobrzmiewa prawda – rzekł Farbod, którego podkomendni obwołali „Przebiegłym”. – Ty walczyłeś pod Gaugamelą, ja zaś biłem się pod Issos. Wiem, że nasza piechota, jakkolwiek dzielna i rwąca się do walki, nie może się równać z ich falangitami. Nawet helleńscy najemnicy, których wiele tysięcy zaciągnął pod swoje sztandary król królów, ulegli im w boju. Powiadam wam, przyjaciele, nic nie przebije się przez zwartą ścianę tysięcy saris.

– Cóż zatem mamy czynić? – rozeźlił się Naudar, brodaty drab nie bez powodu noszący przydomek „Krwawy”. – Przybyliśmy tutaj, by wyrżnąć Hellenów w pień! Przerwać oblężenie Pasargadów. Przywrócić wolność Jutab! Odkąd posłuszni jej rozkazom opuściliśmy góry, cały czas rośniemy w siłę! Dziś kroczy z nami cała Persyda! Chyba nie radzicie, byśmy rozpierzchli się na cztery strony świata, gdy tylko nieprzyjaciel ruszył nam naprzeciw?

Wśród zgromadzonych przeszedł nerwowy szmer.

– Nic takiego nie sugerujemy, mężny Naudarze – odparł ze spokojem Mitrydates. – Mnie również spieszy się do Pasargadów.

– Zapewniam, że staniemy dziś do bitwy – wszedł mu w słowo Farbod.– Musimy jednak wyzyskać w pełni atuty, które przynosi los. Pole, na którym przyjdzie nam się potykać, jest płaską równiną. Sprzyja więc zarówno manewrom falangi, jak i szarżom jazdy. Tej zaś mamy znacznie więcej, niźli Hellenowie. Jedyne wzgórza w okolicy znajdą się za naszymi plecami. To również może okazać się przydatne.

– W jaki sposób? – spytał Oksartes zwany „Chyżym”, niezrównany kawalerzysta i podjezdnik.

– Przyznaję, że piechota, jaką dysponujemy, nie wytrzyma starcia z dzierżycielami długich, macedońskich włóczni. Dlatego nie powinna nawet próbować się z nimi mierzyć. Wystarczy, że stanie naprzeciw falangi i będzie zasypywać ją strzałami oraz oszczepami, powoli ustępując pola. Pozwólmy wrogom maszerować naprzód i wykrwawiać się, aż dotrą do podnóża wzniesień. Tam, w nierównym terenie, ich przerzedzony już szyk niechybnie utraci spójność. W ścianie tysiąca saris ukażą się pęknięcia. W nie właśnie wleją się najwaleczniejsi z naszych bojowników.

– Co w tym czasie winna czynić konnica?

– Musi rozprawić się z helleńską jazdą. Zmusić ją do ucieczki albo wybić do ostatka. Następnie oskrzydli wroga i uderzy na niechronione tyły falangi. Wówczas bitwa dobiegnie kresu, a rozpocznie się rzeź.

Szepty, które teraz rozległy się wśród tłumu słuchaczy, brzmiały zupełnie inaczej niż poprzednio. Tym razem czuć w nich było entuzjazm i nadzieję na rychłe zwycięstwo.

– Dobry plan – pochwalił Mitrydates. Zaraz jednak dodał: – O ile przeciwnik nie znajdzie sposobu, by go pokrzyżować. Ich wódz, Kassander z Ajgaj…

– To rzeźnik – rzucił z pogardą niezrównany mistrz włóczni, Mihrab. – Biegły jedynie w mordowaniu bezbronnych mieszczan. Kiedy zatańczyliśmy z nim w górach Zagros, stracił setki żołnierzy.

– Z pewnością żaden z niego Aleksander… ale i my zostaliśmy wówczas skrwawieni – przypomniał mu Farbod, a następnie zwrócił się do arystokraty: – Co zatem radzisz?

– Nikt z was nie ma więcej powodów niż ja, by darzyć Kassandra nienawiścią. To właśnie on puścił z dymem mój pałac oraz zdziesiątkował sługi. Chciałbym być tym, który przeszyje go lancą… Lecz wynik bitwy nigdy nie jest pewny. W toku zmagań idą wniwecz wszelkie, najrozumniejsze nawet założenia. Pozwólcie zatem, nim skrzyżujemy oręż z Hellenami, spróbować sztuki dyplomacji oraz rozmów.

– Chcesz paktować z zabójcami kobiet i dzieci?! – W głosie Naudara znów pobrzmiewał gniew. – Zanim ostygły zwłoki w Persepolis oraz Isztahr?

– Chcę usunąć groźnego wroga z naszej drogi. Uwolnić pierwszą stolicę od oblężenia. Wszystko to bez rozlewu krwi. Czy nie dość ludzi straciliśmy już w tej wojnie? Będziemy ich potrzebować w dziele odbudowy!

– Sądzisz, że zdołasz przekonać Hellenów? – Oksartes nie ukrywał sceptycyzmu. – Co masz im do zaoferowania?

– Możliwość rozprawy z innym nieprzyjacielem – odparł Mitrydates. – Takim, z którym i nam przyszłoby się niebawem zmierzyć. Nie wiem, czy mi się uda… Lecz jeśli tak, Kassander i jego zbiry uwolnią nas od istotnego problemu. Przy okazji, jak liczę, ponosząc ciężkie straty.

Odpowiedziała mu przedłużająca się cisza. Zgromadzeni próbowali chyba pojąć istotę jego zamierzenia. Jak zawsze, najszybciej udało się to Przebiegłemu.

– Zgadzam się! – zawołał. – Przystępuj do rokowań z Kassandrem z Ajgaj. Nie musimy się z nim rozprawiać dzisiaj, kiedy jest w pełni sił. Pamiętaj jednak, że gdy ty będziesz paktował, my wyjdziemy w pole, uszykowani do boju. Jeżeli mylisz się co do helleńskiego wodza… wrócimy do pierwotnego planu. I niech Ahura Mazda będzie nam łaskawy!

* * *

Poszukiwania Dioksipposa nie potrwały długo. Adiutant znalazł go nad strumieniem, gdzie gromadził rozproszonych po okolicy hoplitów. Mimo ran, jakie odniósł w nocnym szturmie na Pasargady, poruszał się już w pełni sprawnie; nie żałował również głosu, nawołując po imieniu co bardziej opieszałych podkomendnych, nie szczędząc im przy tym wyzwisk oraz przekleństw. Wszelako na widok Argyrosa uśmiechnął się szeroko i niemal życzliwie.

– Słyszałem sygnał. Możesz przekazać Kassandrowi, że moi chłopcy będą zaraz gotowi. Wprost rwą się, by posłać Persów w najgłębsze czeluście Tartaru!

– Sam mu to powiesz. Generał wzywa cię przed swe oblicze – odparł oschle młodzieniec. Perspektywa chłosty wymierzonej Ateńczykowi właśnie się oddaliła.

Kiedy dołączyli do pozostałych dowódców na wysuniętym na zachód posterunku, Kassander wyłożył im swój plan bitwy. Następnie przydzielił każdemu z oficerów formacje, nad którymi obejmie komendę i zadania, jakie przyjdzie mu wykonać. Tym razem nie przewidział dyskusji i nie pytał swojego sztabu o opinie. Czas debat dobiegł kresu. Generał brał na siebie pełną odpowiedzialność za to, co niebawem wydarzy się na polu bitwy. Swój monolog przerywał tylko po to, by pociągnąć solidny łyk wina z bukłaka. Kiedy skończył, życzył im wszystkim powodzenia i odesłał do oddziałów.

Hellenowie zaczęli się formować po wschodniej stronie równiny. Centralną pozycję zajęli rodowici Macedończycy, władający długimi sarisami. Nie mniej niż tysiąc pięciuset falangitów uformowało głęboki na dwanaście szeregów czworobok. Z obydwu stron flankowali go hoplici, na prawym skrzydle ponad dwustu Ateńczyków pod Dioksipposem, na lewym zaś – podobna liczba Argiwów, dowodzonych przez Argyrosa. Pozostałych ciężkozbrojnych, pochodzących z dawnego garnizonu Pasargadów, Kassander postanowił trzymać w odwodzie, bezpośrednio za linią falangi. Osobiście objął komendę nad tym liczącym niemal sześciuset żołnierzy oddziałem. Jego rola, z początku drugorzędna, miała wzrosnąć, gdy tylko nieprzyjacielska jazda przeniknie na tyły korpusu. Nikt zaś nie wątpił, że tak właśnie się stanie. Z meldunków zwiadu jasno wynikało, że konnica Persów znacznie przeważa liczebnie nad Tesalami. Dlatego też tych ostatnich nie podzielono między obydwa skrzydła, co całkiem zniwelowałoby ich siłę, lecz zgrupowano wszystkich trzystu pod Eurytionem, na prawo od Ateńczyków. Lekkozbrojni – łucznicy z Krety oraz oszczepnicy – wysunęli się przed główny szyk, gotowi, by spuścić na nieprzyjaciół śmiercionośny deszcz. Zanim dojdzie do zwarcia, wycofają się na tyły ciężkiej piechoty i będą stamtąd kontynuować ostrzał, dopóki starczy im pocisków.

Ponieważ po tej stronie pola bitwy brakowało naturalnych wzniesień, by lepiej zorientować się w sytuacji, Kassander dosiadł Kambyzesa. By opanować zawroty głowy i stłumić rozsadzający czaszkę ból, znów napił się z bukłaka. Nierozwodnione wino raz jeszcze go przyniosło mu ulgę. Pociągnął jeszcze parę łyków. Kto wie, kiedy znów nadarzy się okazja. Następnie dwukrotnie przejechał przed czołem swoich wojsk, sprawdzając, czy wszyscy zajęli wyznaczone im pozycje. Żołnierze pozdrawiali go okrzykami, hoplici uderzali mieczami i drzewcami włóczni w okrągłe tarcze. Morale zdawało się wysokie. Choć mieli za sobą nieprzespaną noc, Hellenowie byli podekscytowani zbliżającą się rozprawą.

Znów ozwały się salpinksy, głosząc wszem i wobec nadejście wrogiej armii. Niedługo potem wzgórza na zachodzie zaroiły się od buntowników. Tysiące zbrojnych zstępowały po stokach na równinę. Spomiędzy wzniesień wyłaniały się kolejne hufce perskiej jazdy. Formowanie szyku zajęło im znacznie więcej czasu niż oddziałom Kassandra, co mogło być przejawem niższego poziomu dyscypliny albo też dużo większej liczebności. Lecz kiedy skończyli, dla wszystkich Hellenów stało się jasne, jak trudne czekają ich zmagania.

Generał gotował się właśnie, by wygłosić przemowę, mającą umocnić bojowego ducha podwładnych, kiedy przed czoło perskich zastępów wysunęło się czterech jeźdźców. Zerwawszy konie do galopu, popędzili na wschód, w stronę helleńskich linii. Kassander uniósł brwi, zaskoczony. Czyżby pomimo oczywistej przewagi Persowie zamierzali negocjować? Gestem przywołał własnych przybocznych. Wybrał trzech z nich, Tesalów wielce biegłych w walce mieczem oraz lancą. Następnie zaś pokłusował na spotkanie wrogich posłów. Ból, który odczuwał, nie pozwalał mu na galop.

* * *

Arystokrata osadził bułanego ogiera w połowie drogi między wrogimi armiami. Dał znak swojej obstawie – którą tradycyjnie już stanowili Naudar, Artaban oraz Mihrab – by zatrzymali się za nim. Poczekają tu na przywódcę Hellenów, któremu najwyraźniej wcale się nie spieszyło. Wprawdzie wyruszył im na spotkanie w eskorcie równie licznej jak ta, którą dobrał sobie Mitrydates, lecz nadciągał powoli, jakby pragnął oszczędzić wierzchowcom nadmiernego wysiłku. Jeśli w istocie się tym kłopotał, to niepotrzebnie – już z daleka znać było, że podobnie jak jego przyboczni dosiada pełnokrwistego ogiera dumnej, perskiej rasy. Te zwierzęta nie opadały łatwo z sił. A może chce mnie upokorzyć, zmuszając do czekania, pomyślał wysoko urodzony. To zaś wróżyłoby źle rozmowie, którą zamierzał przeprowadzić.

Zmierzył spojrzeniem zbliżającego się męża. Kat Persepolis oraz Isztahr był rosły i mocno zbudowany. Nosił posrebrzany napierśnik uformowany w tors atlety, ciężki kawaleryjski płaszcz, wysoki hełm z pióropuszem. Jego muskularne ramiona znaczyły blizny – wspomnienia dawnych potyczek – zaś twarz miał ogorzałą od słońca i wiatru. W czarnej brodzie, splątanej i nieusztywnionej przy pomocy wonnych olejków, w których tak gustowali Persowie, można było dostrzec pierwsze pasma siwizny. Lecz najbardziej przykuwały uwagę łypiące spod hełmu oczy – ciemne, bezlitosne, lśniące w sposób, jaki nadaje choroba lub też nadmiar spożytego wina. Kiedy zatrzymał konia przed Mitrydatesem, przez dłuższą chwilę milczeli, przyglądając się sobie nawzajem.

– Przyjechałeś tu gadać – wychrypiał wreszcie Kassander – więc gadaj. Słońce już wysoko, pora zacząć się zabijać.

– Nie tracę nadziei, że uda nam się tego uniknąć – odparł czystą greką arystokrata. – Jestem Mitrydates, z woli prześwietnej Jutab jeden z dowódców armii, którą widzisz za moimi plecami. Być może o mnie słyszałeś…

– Nie tylko słyszałem. – Na wargach nieprzyjacielskiego wodza pojawiło się coś na kształt szpetnego uśmiechu. – Również czytałem, w liście Arsamesa, w którym nazwał cię zdrajcą i poprosił, bym spalił twój pałac, zgwałcił żony i zasypał solą pola.

Arystokrata przełknął ślinę, zwlekając z odpowiedzią. Źle to się zaczyna, pomyślał, bardzo źle. Przez chwilę miał wielką ochotę dobyć szabli i rozstrzygnąć sprawę z helleńskim arogantem tu i teraz. Powstrzymała go przed tym świadomość ważkiej misji, jaką sam na siebie nałożył. Życie tysięcy zależało od tego, czy zdoła zapanować nad gniewem.

– Darujmy sobie złośliwości, Kassandrze z Ajgaj. Raczyłeś wspomnieć o mianowanym przez króla Aleksandra satrapie Persydy. Powiedz, czy zastanawiałeś się, w jaki sposób zdołaliśmy wyjść na tyły twoich wojsk?

– Musieliście wyminąć Persepolis. Domyślam się, że Arsames nie robił wam zbytnich problemów.

– Najmniejszych. Co więcej, przysiągł, że nie ostrzeże cię, iż nadciągamy. Zabronił również garnizonowi Isztahr ruszyć wam z pomocą.

Oblicze generała pozostało niczym wykute z kamienia, lecz jego oczy zapłonęły wściekłością. Mitrydates poczuł, że przyjęty kierunek ataku jest obiecujący. Mówił zatem dalej:

– Satrapa kryje się za swymi wysokimi murami, licząc, że wykończymy się nawzajem, torując mu drogę do ostatecznego zwycięstwa. Odniosłem wrażenie, że w równym stopniu nienawidzi nas obu. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłeś, lecz fakt pozostaje faktem – Arsames wydał cię na naszą pastwę.

– Persowie! – warknął Kassander. – Wszyscy jesteście siebie warci. Podstępni, skłonni do zdrady… Nie mogę się doczekać, aż zostawię za sobą tę przeklętą krainę!

– To prawda – przyznał arystokrata. – Stać nas na wiele. Ale istnieje między nami ważna różnica. Wszystko, co robię, ma jeden jedyny cel – przywrócenie niepodległości mojej ojczyzny. Satrapa zaś pragnie tylko władzy, obojętnie, z czyjego nadania. Dla jej zdobycia gotów jest obrócić w zgliszcza całą Persydę.

– Dlaczego mi to wszystko mówisz?

– Chcę uświadomić ci, że prawdziwy wróg skrywa się nie w Pasargadach, lecz w Persepolis! I to z nim powinieneś się zmierzyć. Możliwe zresztą, że łatwo odniesiesz zwycięstwo. Arsames otacza się Hellenami, a ci nie wystąpią przeciw własnym pobratymcom.

– Słabo znasz moich rodaków – parsknął śmiechem Kassander. – Bratobójcze walki to ulubiona rozrywka Hellenów.

– Zwiń oblężenie Pasargadów. – Mitrydates nie dał się zbić z tropu. – Pomaszeruj przeciw satrapie. Jeśli to uczynisz, nie będziemy musieli zraszać tej równiny krwią.

Nieprzyjacielski wódz sięgnął po przytroczony u pasa bukłak i pociągnął długi łyk. Arystokrata czekał cierpliwie, aż tamten zaspokoi pragnienie.

– Kusząca propozycja – chłodno ocenił Hellen, kiedy odsunął już bukłak od ust i otarł je wierzchem dłoni. – Ale rozejrzyj się wokół. Słońce przygrzewa mocno, trawa jest pożółkła i sucha… Ta ziemia wprost doprasza się o wilgoć. Dziś wytoczymy ją z waszych zwłok.

Pers poczuł, że samokontrola znów wymyka mu się z rąk.

– Szaleńcze – syknął, spoglądając w błędne oczy generała. – Czy nie widzisz, że jest nas kilkakrotnie więcej? Wskazuję ci drogę honorowego odwrotu, lecz kiedy dojdzie do bitwy, nie będę mógł już zrobić nic więcej. Nasza konnica zmiecie waszą jazdę. Łucznicy zasypią waszych lekkozbrojnych strzałami. Chcesz skazać na zagładę tysiące żołnierzy, którzy idą za tobą aż z dalekiej Hellady?

– Tylko bogowie wiedzą, co komu pisane. – Kassander nie przejął się jego wybuchem. – Ares i Atena poprowadzą nas do boju, z wami będzie zapewne ten Ahura Mazda, o którym tyle mówicie. Zobaczymy, kto okaże się mocniejszy.

– Ta bitwa przysłuży się tylko wspólnemu wrogowi…

– Persyda może mieć tylko jednego władcę. I tak prędzej czy później musielibyśmy się zmierzyć. Wolę to zrobić teraz, zanim połączysz siły z Jutab. A potem… Ten z nas, który dożyje zmierzchu, będzie musiał rozprawić się z satrapą.

Mitrydates skinął głową. Usta wypełnił mu gorzki smak porażki.

– Skoro nie może być inaczej. Chociaż w tym jednym się zgadzamy.

Helleński wódz mocniej uchwycił wodze czarnego jak noc wierzchowca i zbierał się już, by odjechać.

– Jeśli to wszystko, czas byśmy obaj wrócili do naszych armii. Będę wyglądał cię na polu bitwy, Persie.

– Jeszcze jedno pytanie, Kassandrze z Ajgaj. – Arystokrata powstrzymał go gestem. Głos zadrżał mu nieco, gdy wypowiadał kolejne słowa: – Kiedy burzyłeś mój pałac… Czy spełniłeś pozostałe prośby Arsamesa?

Generał przyglądał mu się przez parę chwil, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Wreszcie wykrzywił usta w parodii uśmiechu.

– Nie mieliśmy dość soli, by marnotrawić ją na zatruwanie okolicznych ziem. Co zaś się tyczy twojego haremu… Osobiście zerżnąłem trzy z twoich żon, a pozostałe oddałem żołnierzom. Pamiętam, że do niektórych ustawiały się prawdziwe kolejki.

Mitrydates poczuł, że cała krew odpływa mu z twarzy. Nadludzkim wysiłkiem raz jeszcze powstrzymał się przed dobyciem szabli.

– Będę wyglądał cię na polu bitwy, Hellenie – wykrztusił, kiedy Kassander obracał już konia.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja XXVI: Bitwa

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

przedstawiam nowy rozdział Perskiej Odysei. Kolejny będzie szybciej, bo już jest pisany. Naprawdę, nie żartuję 🙂 Ponadto chciałem gorąco podziękować mojej drogiej Korektorce, Atenie, która dokładnie przeczytała tekst i usunęła z niego prawie 200 usterek!

No i przede wszystkim, życzę udanej lektury!!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Erotyka odgrywa w tym odcinku rolę uboczną, na plan pierwszy wysuwają się kwestie militarne. I musze przyznać, że chociaż zazwyczaj niezbyt lubię Kassandra, w roli dowódcy prezentuje sie nieporównanie lepiej od Mitrydatesa. Działa śmiało i zdecydowanie, nie pyta nikogo o radę tylko wydaje rozkazy. Zdaje się mieć własny plan stoczenia bitwy, którym, jestem tego pewien, zaskoczy Mitrydatesa. Może tylko zbyt dużo wina przed walką, zakładam jednak, że zna swoje możliwości. Z kolei Persowie działają niepewnie, ich dowódca nie imponuje charyzmą, plan batalii wydaje się zbyt oczywisty i przewidywalny. A sam Mitrydates waha się, oczekuje doradztwa, pomysł przeprowadzenia w ostatniej chwili dyplomatycznej intrygi wydaje sie absurdalny. Kassander miałby odstąpić od bitwy z otwartymi buntownikami i zamiast tego zaatakować satrapę ustanowionego przez króla, choćby nawet jego lojalność wydawała się podejrzana? Jak wytłumaczyłby się przed Aleksandrem? Na satrapę przyjdzie czas, owszem, ale po zdławieniu powstania. Podsumowując, spodziewam się zwycięstwa Kassandra oraz jego zawodowców. I w sumie tego im życzę, chociaż to brutalni najeźdźcy, a Persowie bronią ojczyzny. To jednak Kassander i jego żolnierze zasługują na zwycięstwo, co przekonujaco nam ukazałeś, Autorze. Pozostaje teraz czekać, jak tę bitwę rozegrasz. Przypomnę w tym miejscu słowa Kassandra: „Ta ziemia wprost doprasza się o wilgoć.” Nie daj jej zbyt długo czekać.
Pozdrawiam

Dobry wieczór, Neferze!

Porównując style przywódcze Kassandra i Mitrydatesa warto pamiętać, że ten pierwszy otrzymał władzę nad swoim korpusem od Antypatra – i nikt jej (przynajmniej na razie) nie kwestionuje. Z kolei Mitrydates dołączył do perskich buntowników dość późno, gdy ich powstanie toczyło się już od jakiegoś czasu, przedtem grał rolę stronnika okupantów. Dlatego oficerowie Jutab nie traktują go jak swego przełożonego, a jedynie jako jednego z równych. Rada wojenna, która kieruje powstańczą armią to w istocie wielogłos, co widać podczas narady. Dlatego Mitrydates na każdym kroku ostrzega swoich towarzyszy, by nie lekceważyli Hellenów, choć zdają się tak nieliczni. Pamiętaj również, że podczas zwiadu pierwszy oglądał ich w pełni sił. Zapewne dlatego podjął się ostatniej misji dyplomatycznej, czując, że perska przewaga liczebna wcale nie daje im zbyt wielu atutów i zwycięstwo wcale nie jest pewne.

Z drugiej strony, Pers nie zdaje sobie sprawy, w jak złym stanie jest Kassander. Macedończyk tłumi objawy winem, ale jeszcze niedawno spędził prawie dobę bez ducha, a potem zignorował wszystkie zalecenia medyka Erechteusa. Przystępuje do bitwy właściwie pijany i w paskudnym nastroju wywołanym cierpieniem – stąd być może ostatnie kłamstwo, które rzuca w twarz Mitrydatesowi. Czy jest w stanie dowodzić w tej bitwie? Przekonamy się niebawem 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Kasander i Mitrydates dwie rózne osobowości. Pierwszy znacznie bardziej porywczy, człowiek który własnymi dokonaniami a nie urodzeniem doszedł do wysokiej pozycji. Wojskowy z krwi i kości.
Pers dla odmiany to trochę bardziej taki polityk, rozważny, bierze pod uwagę także argumenty innych, przez co może się wydawać „chwiejny” w swych postanowieniach.
Jak się spotkają na polu bitewnym będziemy mieli powtórkę z Illiady i kolejny pojedynek Achilles kontra Hektor.
P.s
Na początku opisu fantazji Mitrydatesa myślałem, że to Mnesarete powróciła zza grobu(?) 😉

Dobry wieczór, Radosky!

Celne podsumowanie tych dwóch jakże odmiennych charakterów. Rzekłbym jeszcze, że Pers obdarzony jest pewną szlachetnością charakteru, podczas gdy Macedończyk to przede wszystkim praktyczny do bólu oportunista. Jeśli coś ih łączy, to chyba tylko poczucie obowiązku – no i gust do błękitnookich brunetek 🙂 Gdyby spotkali się w innych okolicznościach zapewne nie zostaliby przyjaciółmi. Ale mogą stać się zaprzysięgłymi wrogami – tym bardziej, że pod koniec rozmowy Kassander podgrzał jeszcze temperaturę ich przyszłej konfrontacji. Którą mam nadzieję opisać już niebawem!

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Mnesarete? Mitrydates nie miał okazji jej poznać, poza tym dziewczyna z Argos, gdziekolwiek się teraz podziewa, jest szatynką. Raczej nie spodziewam się, by Hassan, jej nowy właściciel, zgładził tą urodzoną rozpustnicę. Wszak zapłacił za nią całkiem pokaźną kwotę srebra.

Napisz komentarz