Historia pewnego młodzieńca III (Tomasz Baden)  3.74/5 (9)

18 min. czytania

Kamila Gornia, „Streaming In”, CC BY-NC-ND 2.0

Korzenie

 – Ty ostatni kretynie, nie słyszysz, jak do ciebie mówię? Szybko podejdź tu! – Głośno krzycząc, pokazywała mi, gdzie miałem podejść. A potem nie mówiąc nic, bez żadnego ostrzeżenia, zaczynała walić mnie po głowie grubą książką. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nieraz na wpółprzytomny przewracałem się na plecy i zakrywałem dłońmi twarz, a dalej ona biła mnie po głowie, bez przerwy krzycząc i poniżając. A gdy ból zadawany przy pomocy grubej książki przestawał jej wystarczać, zaczynała mnie kopać – moja kochana siostrzyczka. Nieraz nawet tęsknie za nią i zastanawiam się, jak sobie radzi żyjąc sama pośród gromady zwierząt. Śmieszne, ale takie obrazy widziałem  niejednokrotnie kiedy traciłem poczucie rzeczywistości i jedynym wyjściem dla mnie było wpadanie w trans. Zanik, ucieczka od otaczającego mnie świata, aby tylko dostąpić chwilowej przyjemności. Fantazja to moja ulubiona forma istnienia. Zapadanie w słodki sen – stoję wówczas ociemniały i nieczuły dla zewnętrznego obserwatora w środku zaś przeżywając ekstazę, zwłaszcza wtedy kiedy wyobrażam sobie elegancką kobietę, jak wymierza mi siarczysty policzek. Brak jakichkolwiek doświadczeń w rzeczywistym świecie, wciąż poszukiwanie bezpiecznego świata bajek.

Każdego dnia moja przestrzeń stawała się coraz mniejsza. Cały wszechświat zajmowała Klara. Jej ubrania były dosłownie wszędzie, na krzesłach, kanapie, małych stoliczkach, na łóżku. A szafa, niegdyś nasza szafa, teraz przypominała garderobę bogatej damy, a nie pracującej na cały etat ekspedientki niedużego butiku. Mieszkanie wypełniał zapach perfum. Odnosiło się wrażenie, że to jakaś magiczna planeta, której atmosfera ma już niewiele wspólnego z ziemskim powietrzem. Moje rzeczy znikały zupełnie, a ja wraz z nimi. To było mieszkanie samotnej i próżnej kobiety. Co krok potykałem się o jej pantofle, wpadałem nie opacznie na bluzeczki, spódnice, kładąc się na kanapie, aby chwilę odpocząć, wyciągałem z pod głowy nowy stanik. A w łazience coraz większą trudność sprawiało mi odnalezienie przyborów toaletowych – tak wiele miejsca zajmowały różne kosmetyki przeznaczone do pielęgnacji kobiecej urody.

Zupełnie osowiałem. A Klara? Klara kwitła. Wychodziła rano, odgrywając coraz bardziej precyzyjnie, dokładnie zaplanowany poranny spektakl, który – miałem już pewność – był z całą premedytacją wymierzony przeciwko mnie. Moje pożądanie nie mogło ujść uwadze Klary. Widziałem to w jej oczach, że ona wie. Była wyraźnie zadowolona.

Wracała późnym wieczorem. Zamienialiśmy jedynie parę słów. Szła do łazienki, długo siedziała w wannie i czytała kolorowe magazyny. Ja w tym czasie próbowałem się skupić na czytaniu. Potem wychodziła i oczekiwała, że pościele jej łóżko.

Dwie odpowiedzi na pytanie kim jestem?

 

Kim jestem? Odpowiedź na to pytanie to podstawowe zadanie naszych czasów. Nikt już nie potrafi udzielić jasnych i jednoznacznych odpowiedzi na pytanie, które nasi rodzice stawiali bardzo rzadko, jeśli w ogóle ktoś z ich pokolenia zastanawiał się nad tym, kim jest i co ma robić w życiu. Nawet teraz mając trzydzieści osiem lat, gdy zadaję sobie to pytanie, nie potrafię znaleźć zadowalającej odpowiedzi.

Część życia mam za sobą, chociaż wciąż nie mogę się pogodzić z upływem czasu i wciąż poszukuję nowych pomysłów na nadanie sensu mijającym dniom i mam nadzieję, że najważniejsze jeszcze przede mną. Ale to pewnie nie prawda. Mimo to pytanie kim tak naprawdę jestem, wciąż nie daje mi spokoju, wciąż i wciąż od nowa pojawia się przede mną: kiedy pracuję, kiedy rano budzę się ze snu, kiedy patrzę na swoją twarz w lustrze, kiedy rozmawiam z ludźmi, z żoną, ojcem.

Czy jestem tym człowiekiem, który co dzień siedzi osiem godzin przez ekranem komputera i udaję, że pracuję, który cichaczem przemierza wąskie korytarze w firmie i idzie zapalić papierosa – to jest właśnie to, co pragnę robić w życiu?

Oczywiście mam wielkie jak balon poczucie bezpieczeństwa, które puchnie do jeszcze większych rozmiarów w dniu kiedy pensja wpływa co miesiąc na moje konto. Tak – wtedy przestaję się zastanawiać nad próbą odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Mogę spokojnie kupić sobie gazetę z programem telewizyjnym, pomyśleć, co będę robił w weekend, zadzwonić do przyjaciela, pójść do kina. Tak – nie muszę myśleć. Ten komfort bezpieczeństwa zabija wtedy u mnie wszelkie myślenie.

Ale nieustannie coś lub ktoś przypomina mi, aby ponownie postawić pytanie, czy jestem tą osobą, która to wszystko robi, czy jestem tym mężczyzną, który myśli akurat tak, a nie inaczej o świecie, który kurczowo trzyma się utartych ścieżek, którymi podążają jego znajomi, przyjaciele, rodzina, które wybierane są przez bohaterów seriali, czy porannych newsów? To pytanie jest ciągle obecne.

Brakuje mi na pewno konsekwencji, uporu i pamięci o tym, co chciałbym robić. Moje życie przypomina wciąż światło odbite, odprysk, ślad po czyjejś pieczęci niż samodzielnie obraną drogę. Ale to znów wynika z braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Bo wciąż nie umiem sobie na nie udzielić odpowiedzi. Bo gdzieś głęboko istnieje we mnie opór przed pełnym i bezwarunkowym zaangażowaniem w to, czym się aktualnie zajmuję. Nieustannie słyszę w mojej głowie: nie, nie, nie – nie chcę tego robić, to nudne, to obłudne, to komercyjne, to znowu nie dla mnie, to upokarzające, to zajęcie przypominające zajęcia moich rodziców. I tak w kółko, bezustannie, codziennie. Jakbym nie mógł pozwolić sobie na dorośnięcie, na jakiś wewnętrzny spokój. Ale tu znowu pojawia się pytanie, czy tylko ja z tym mam problem, czy to czasem nie jest właśnie problem tych akurat, a nie innych czasów, w których przyszło nam żyć?

Moja świadomość, świadomość mojego „ja” jest pozbawiona ciągłości. Czasem zastanawiam się nawet, czy nie cierpię na zaniki pamięci. To nie tylko polega na tym, że wiele rzeczy zapominam. Także wtedy gdy pragnę dokądś dojść, miewam trudności w odnalezieniu drogi, gubię się, wciąż krążę, idę raz w jedną stronę, raz w drugą.

Ale brak ciągłości mojego „ja” nie polega tylko na braku pamięci. To zupełny paraliż woli. Nie mogę zupełnie na siebie liczyć. Nawet jeśli coś sobie zaplanuje na początku dnia nie oznacza to wcale, że wieczorem to zrobię. Nic z tych rzeczy. Zwykle kończy się to tym, że zapominam lub nawet jeśli pamiętam to mam w głowie tysiące innych pomysłów spraw, rzeczy, które chcę wykonać.

Wcześniej miewałem wrażenie, że moje życie jest czymś ciągłym i stanowi pewną całość. Składa się z przeszłości, teraźniejszości i ma jakąś określoną przyszłość. Teraz już nie mam takiego wrażenia. Czuję, że obecne moje życie składa się jedynie z oderwanych od siebie zdarzeń i to zdarzeń całkowicie zanurzonych w teraźniejszości. Co z jednej strony daje mi pewne poczucie wolności, które wynika z narastającego poczucia obojętności do świata, do innych ludzi, z drugiej strony – mam takie wrażenie – stanowi narastający proces zupełnego obumierania moich uczuć. Widzę teraz czysto i wyraźnie, że poczucie „ja” jest budowane jedynie na podstawie doświadczeń, przeżyć i właśnie zdarzeń. Jest niczym więcej niż ciągłym przeglądaniem się w lustrze, a tym lustrem są właśnie inni, media, literatura, ale już nie pamięć.

Kim jestem?

Na to pytanie trudno mi znaleźć jednoznaczną odpowiedź.

Przychodzą mi różne, odosobnione obrazy, skojarzenia, uczucia.

Próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: kim jestem?, uświadomiłam sobie, że odpowiedź jest za każdym razem inna, gdy myślę o sobie, kim byłam dawniej, kim jestem obecnie i kim będę w przyszłości. Odpowiedź jest też inna w zależności od sytuacji, pory dnia, przeżyć, które ze sobą niesie upływający czas. Odpowiedzi zatem są nietrwałe, przemijające i niezobowiązujące mnie do zajęcia zdecydowanego stanowiska.

Na pewno jestem lustrem, które odbija nastroje i opinie innych. Wciąż próbuję dopasować się do ich oczekiwań, nastrojów i wyrażanych poglądów. Może nie jestem tak zupełnie, ale to, co myślą na mój temat inni – nie ukrywam – ma dla mnie duże znaczenie. A to jest już problem, bo przecież – jestem tego świadoma – nie sposób zaspokoić wszystkich: inni ludzie przecież też mają swoje nastroje, poglądy, wyobrażenia. I tak płynę, bez ładu i wyraźnego kierunku, odbijając w krzywym zwierciadle wyrazy twarzy innych.

A to grymas niezadowolenia ekspedientki w sklepie wzbudza moje zaniepokojenie, a to zniecierpliwiona odpowiedź koleżanki w pracy budzi we mnie wątpliwości, czy coś znowu robię nie tak, a to wyraźna niechęć, którą słyszę w głosie znajomego, powoduje narastanie we mnie lęku, że znowu popełniłam gafę. Potem nie mogę się skoncentrować, próbuję wciąż i wciąż wymyślić, co spowodowało tę reakcję, czy znajduje się ona we mnie, czy po prostu inni mieli zły dzień.

Odpowiedź na pytanie kim jestem, zależy też od pory dnia.

Rankiem gdy się budzę, jem śniadanie, zaczynam się ubierać i robię makijaż, nierzadko czuje, że jestem wspaniałą, niezwykłą kobietą, pełną pragnień i planów na przyszłość. Szczególnie wtedy gdy zakładam jedwabną bluzkę, skraplając szyję zapachem zmysłowych perfum – jestem wtedy elegancką damą, która może budzić pożądanie. Czuję radość i spokój. Tak, wtedy nie boję się własnej próżności i dumy. Stoję wyprostowana przed lustrem, nakładam wyraźną, czerwoną szminkę na swoje usta i wiem, kim jestem, nie mam żadnych wątpliwości.

Potem, już w ciągu dnia, szczególnie latem gdy jasne słońce rozświetla każdy dzień, jestem pełna nadziei i wiary, że potrafię jeszcze wiele dokonać. Wtedy czuję ciekawość i żądzę nowych znajomości. Uśmiecham się do siebie, odkrywając w sobie małą dziewczynkę, która jest kreatywna i twórcza, zachwyca się każdym zapachem, smakiem, widokiem innych kobiet i mężczyzn. Staję się wtedy odkrywcą. Ważny wydaje się wówczas każdy szczegół, detal, strzęp zasłyszanej rozmowy. Wtedy pragnę kontaktu z innymi, zabawy, poznawania nowych ludzi. Gdy przypominam siebie w takiej sytuacji, odpowiedź na pytanie kim jestem, jawi mi się jednoznaczna i pewna: podróżniczką i odkrywczynią, pragnącą nowych przygód,  wiedzy i wyzwań.

Ale potem przychodzi okres pracy – prawdziwy koszmar. Zapominam o własnych przemyśleniach sprzed kilku chwil. Budzą się we mnie lęki opuszczonej dziewczynki. Chcę krzyczeć, uciec gdzieś byle dalej od miejsca, w którym się znalazłam. Nie wiem, dlaczego i po co tu jestem. Tak, pierwsza odpowiedź, która wtedy przychodzi mi na myśl to ta, że jestem ekspedientką w eleganckim butiku dla kobiet. Ale wiem też, że to tylko maska. Prawdziwa Ja gdzieś się kuli i chowa po kątach. Aby tylko nie być wywołana do tablicy, aby tylko nikt do mnie nie podszedł, aby nikt ode mnie nic nie chciał. Jeśli akurat tak się dzieje, jakoś daję sobie radę, jeśli nie – budzi się we przerażenie, trzęsą mi się ręce, a mój głos drży, staje się cichy i niewyraźny.

Ludzie, dużo, czasem bardzo dużo ludzi, najczęściej kobiet. Wchodzą, stoją obok mnie, wychodzą, czasem coś mówią. Słyszę, co do mnie mówią, ale jakby przez grubą ścianę, a ich kształty przemykają przed moimi oczami, jak za mgłą. Wtedy znalezienie odpowiedzi na pytanie: kim jestem, wydaje się mordęgą, tytaniczną pracą, najlepiej, abym zupełnie zniknęła

Moje poczucie dumy, pewność kim jestem, którą miałam tak przecież jeszcze nie dawno, bo rankiem gdy wychodziłam z domu, znika i rozbija się o plastykowe manekiny reklamujące wyszukane stroje, które codziennie sprzedaje.

Gdy zbliża się wieczór, napięcie opada i wtedy mogę udzielić sobie jeszcze innej odpowiedzi na trapiące mnie pytanie. Wtedy staje się czarownicą – panią nocy. Z całych sił skrywam sekret. Wiedzą o nim tylko moje skrzaty, które w tym czasie wyglądają zza starych wiekowych mebli w mieszkaniu. Zrzucam wówczas z siebie maskę lęku i zakładam powabne stroje nocnej ladacznicy, wyciągam się wygodnie na łóżku, okrywając swoje ciało, ciepłą i puchatą kołdrą. Zapadam się w pomarszczone kartki pasjonującej książki. Odprawiam wraz moimi skrzatami czary miłości. Za oknem zapada zmierzch. Ostatni przechodnie zdążają do swoich maleńkich mieszkań na kolejny odcinek serialu, który pozwoli im zapomnieć kim są. A ja budzę się do innego życia, życia dobrze mi znanego, w którym czuję się dobrze i bezpiecznie. Postrzegam siebie wówczas li tylko poprze zmysły, zapachy, dźwięki: gruby, jedwabny gorset, stukot pantofli na wysokich obcasach, słyszę swój donośny głos, jak wydaję rozkazy swojej sprzątaczce aby przygotowała mi kąpiel i nabalsamowała moje ciało delikatnymi olejkami. Opieram się wtedy wyłącznie na intuicji, moje myślenie zanika w przygaszonym świetle buduaru.

Zapadam w sen. Wtedy jestem królową w szkarłatnej sukni. Mieszkam w wielkim i przestronnym zamku. Czasem z kolei jestem małą dziewczynką, która nadal chce bawić się swoimi lalkami i ustawia je równo pod ścianą. Zastanawiam się wtedy kim jestem: czy tą małą księżniczką z niebieską kokardką, czy też tą dumną damą, a może właśnie nie spełnioną artystką, która maluje pękate butelki. Kraina snów budzi czasem lęk, ale zwykle jest dla mnie ukojeniem, bo wtedy nie muszę się zastanawiać kim jestem. Bo to pytanie najczęściej – przyznać się muszę na koniec – pozostawiam bez odpowiedzi.

Buduar

 

Zawsze ubrana w delikatną bieliznę wypełniała pokój zapachem obrzydliwie uzależniających perfum. Kładliśmy się spać i chociaż mogło się wydawać, że to koniec owego spektaklu szybko okazywało się, że trwa on nadal. Kiedy próbowałem się do niej przytulać wówczas odpowiadała, że jest zmęczona. Czasem jedynie pozwalała mi na kilka zdawkowych pieszczot, po czym zasypialiśmy. A raczej ona zasypiała, ja jeszcze długo cicho wsłuchiwałem się w swoje niezaspokojenie, czekając potulnie z nadzieją, że jeszcze coś się wydarzy, że Klara odwróci się do mnie i obdarzy czułym pocałunkiem. Ale nic się już takiego się nie działo. Zasypiałem otulony w aksamit naszej pościeli i zapach jej perfum.

Musiałem jednak przyznać się sam przed sobą – co sprawiało mi największą trudność, że im dłużej byłem świadkiem owego spektaklu, tym bardziej pragnąłem w nim uczestniczyć. Zaraz po obudzeniu rozpalała mnie ciekawość, co się wydarzy za chwilę. Klara – miałem takie wrażenie – odbierała te nowe reguły gry bardzo podobnie. A im dłużej to wszystko trwało tym bardziej byłem przekonany, że działo się to tylko dlatego, że ona tak chciała.

Pewnego dnia odezwała się pierwsza. Wolno i drobiazgowo.

– Robert, czy możesz przestać się spotykać z moimi znajomymi? Wiem, że może zabrzmi to dziwnie, ale wiesz, oni są tak wyczuleni na rosnący kontrast między nami…

– Jaki kontrast? – spytałem.

– No wiesz… Ja wiem, że dla Ciebie to jak wyglądasz nie jest istotne…

– Ale przecież nie zawsze widzą nas razem, ostatnio nawet coraz rzadziej.

– Wiem. Ale widzisz oni się wciąż dziwią i zadają wiele pytań nawet wtedy, kiedy jestem z nimi sama, a nie mam już ochoty za każdym razem im wszystkiego od początku tłumaczyć.

– No, cóż, jak chcesz…

– Ale to jeszcze nie koniec.

– Tak? A co jeszcze masz mi do powiedzenia?

– Bo widzisz, nieraz wracam późno do domu zmęczona, a ciebie nie ma.

– Myślałem, że to ci nie przeszkadza?

– Tu się mylisz. Bardzo mi to przeszkadza.

– Czy to oznacza, że mam również nie spotykać się ze swoimi znajomymi – zapytałem?

– Tak. Jak byś mógł byłabym bardzo ci wdzięczna?

– Ale dlaczego?

– Bo chciałabym ażebyś od dziś zawsze był już w domu kiedy wracam z pracy. Jak zgodzisz się na moją prośbę, to dam ci mały prezent.

– Jaki?

– Że będziesz mógł się ze mną kochać. Już dawno tego nie robiliśmy. Wiem, jak tego pragniesz.

– Skąd?

– Przecież to cię podnieca, jak teraz wyglądam i jak się zachowuje, nieprawdaż?

Zamilkłem. Co to wszystko ma znaczyć? Co tu w ogóle się dzieje? Czego ona chce ode mnie?

– No? Na co czekasz? – poganiała mnie. – Pomóż mi się rozebrać! Ściągnij mi buty. Lubię patrzeć, jak klękasz przede mną i to robisz. Mówiąc to delikatnie pomachała swoją stopą obutą w czarny, lakierowany pantofelek. No? Na co czekasz? Przecież wiem, że nic tak nie pragniesz, jak właśnie tego. Zrób to teraz, no już!!! No? Robert!

Osunąłem się na podłogę i ukląkłem. Przez krótką chwilę patrzyłem na jej twarz. Wyglądała zupełnie obco, jak niechętna mi urzędniczka. Chociaż głos Klary był miły i ciepły to jednak twarz przypominała wypielęgnowaną, piękną maskę, ze znakiem rozpoznawczym w postaci czerwonych ust, przybierających wręcz krwistą barwę. Już na klęczkach schyliłem się i zdjąłem delikatnie jej pantofel.

– A teraz drugi! – poganiała mnie. – No, kochanie, przecież wiem, że to lubisz.

Zdjąłem drugi.

– A teraz, całuj… – rozkazała.

Znieruchomiałem, zaczęła się głośno śmiać:

– Moje stopy !!!

Śmiała się nadal, coraz głośniej. Swoją głowę odchyliła do tyłu. Jej chichot przestał już kojarzyć się z ciepłem i słodyczą ukochanej, stawał się szyderczy, zimny, obcy. Całując delikatnie jej stopy słyszałem wciąż, jak się ze mnie śmieje. A jednak, w pewnym momencie zamilkła.

– No, a teraz całuj drugą! – rzuciła. – Na co czekasz, ty mój żałosny niezguło.

I wtedy poczułem piekący ból upokorzenia zmieszany z pożądaniem. Ból ten zakrył w całości mój umysł i wpadłem w trans, który był na początku bolesny po czym zmienił się błogość. Teraz już bez żadnego opamiętania zacząłem całować jej stopy, a ona ponownie zaczęła się śmiać, śmiała się i śmiała. A wówczas poczułem narastający wzwód, który czułem nawet przez gardło tak, jak bym miał rosnący wpierw powoli, a potem coraz szybciej wielki guz, który nie pozwalał mi oddychać.

– I co przyjemnie ci jest kochanie? – zapytała. – Albo, nie. Nic nie mów tylko całuj. Jak będziesz grzeczny to może pozwolę ci na więcej.

Położyła się na kanapie. A ja klęcząc przy jednym z jej końców całowałem jej stopy, delikatnie i czule. Byłem już w innym świecie.

– No już wystarczy – przerwała mi. – Teraz zdejmij mi spódnicę.

Lekko uniosła się na kanapie odwracając się do mnie bokiem, a ja odpiąłem guzik i zsunąłem, będąc już pogrążony w swoim transie, jej długą, sztywną spódnicę. Moim oczom ukazały się pończochy zakończone fiszbinami z koronką. Mój ból stawał się coraz większy.

– A teraz rozepnij mi mankiety bluzki. – Cały czas nie dawała mi dojść do słowa.

Nie byłem tego zupełnie świadomy aż do tej pory gdy spojrzałem na swojego członka, który urósł do monstrualnych rozmiarów. Był wręcz nieprzyzwoicie olbrzymi. Ona musiała to dostrzec, bo powiedziała:

– Spodziewałam się, że to lubisz.

Ale ja już tego nie słyszałem tylko zapamiętale zsunąłem z jej ramion, piękną, karmazynową bluzkę. Koncentrując swoją uwagę na wyniosłych piersiach już miałem położyć się obok niej na kanapie gdy usłyszałem:

– Nie!!! Robert, nie! Zdecydowałam się, że jednak nie. Tak będzie lepiej i to dla nas obojga. Zostań na podłodze i wyliż mi wszystko w środku. Nie chcę cię tam, rozumiesz? Nie miałem wyjścia. Zapadłem się w mrok rudego futerka, zapamiętale liżąc wszystko, co napotkałem w tej krainie dzikiej kobiecości.

Do orgazmu dotarła w milczących spazmach. Silnie drżąc na całym ciele. Śluz wypełniał całą moją twarz. Ale czułem się dobrze i może by tak już pozostało, ale w pewnej chwili usłyszałem jej głos wydobywający mnie ze słodkiej ciszy:

– Dosyć! Idź już sobie. Chce mi się spać.

Odepchnęła mnie zdecydowanie. Tak mocno, że upadłem na plecy. Orzeźwiło mnie to na chwilę, ale nie na długo, bo piekący ból znów powrócił. Zebrałem swoje ubranie zacząłem kierować się w kierunku naszej sypialni gdy ponownie usłyszałem jej głos:

– Nie, Robert. Nie chcę abyś nadal tam spał. Proszę, ażebyś od dziś zaczął spać w swoim pokoju, rozumiesz?

– Ale dlaczego?

– Bo nie! Nie chcę ażebyś się do mnie łasił, nienawidzę tego, nie rozumiesz?

– Ale co się dzieje? Co się stało?

– Nic. Po prostu nie mam już na to ochoty.

Byłem wstrząśnięty? Załamany? Powinienem być. Ale, nie. Nic takiego nie poczułem. Gdzieś, w głębinach mojej jaźni tego właśnie się spodziewałem.

– Ale gdzie Twój prezent? – zapytałem.

– To był właśnie Twój prezent.

I tymi słowy definitywnie i zdecydowanie skończyła się nasza miłość i rozmowa.

Słychać było padający deszcz za oknem, a mieszkanie wypełniała nieskazitelna cisza. Długo jeszcze nasłuchiwałem jakichś odgłosów, ale nic nie słyszałem. Przemiana następowała szybciej niż myślałem. Nie miałem już żadnych wątpliwości. Cały czas toczyła się między nami gra, która zapoczątkowana pewnie jeszcze dawno temu, jako niewinna zabawa teraz przybrała na sile i zaczynała toczyć się poza naszą kontrolą. Pewnie oboje chcieliśmy w nią grać. Nasze pragnienie uczestniczenia w niej tylko przybierało na sile, było obezwładniające, sterowało naszym umysłem i naszym zachowaniem.

Co było najgorsze to przepełniająca mnie samotność.

* * *

Istnieją tylko zdarzenia. Zdarzenie, jak idę do sklepu. Jak idę po mleko, jak z kimś rozmawiam to też zdarzenia. Jak patrzę na drzewo to też zdarzenie. Coś po prostu się zdarza, a proces zdarzania się to nic innego, jak przemijanie. Zamknięcie drzwi w mieszkaniu obok. Tykanie zegara. Płacz dziecka. Przechodzenie obok stoiska z pamiątkami to też zdarzenie. Droga w słońcu i szum wiatru. Wpadające słońce przez brudną szybę. Zdarzenie za zdarzeniem. Uścisk i pocałunek i w końcu śmierć może w zupełnej samotności na łóżku gdzieś w ostatniej sali na lewo od głównego korytarza to też zdarzenie może i ostatnie ze zdarzeń. Istnieją tylko zdarzenia, aż zdarzenia i nic więcej niż zdarzenia. Kto to mówi i kto to piszę. Samotność. Poczucie braku. Ciało, które staje się coraz bardziej kruche. Ciągły brak pieniędzy. Lęk przed przyszłością, przed chorobą, przed bólem. Zdarzenie, zdarzenie i jeszcze jedno zdarzenie. Wzrok pełen pogardy przypadkowego przechodnia, zaciśnięte usta sprzedawcy i cichy syk wydobywający się z jego duszy, jeśli taki ktoś jeszcze ma w ogóle duszę. Odgłos samochodu. Otwarte okno i plusk deszczu. Odgłos zamykanego szlabanu. Stacja kolejowa z dzieciństwa we mgle. Spacer po omacku i ciągłe poszukiwanie szczęścia i spokoju, a może też odpoczynku. Ach, jak chciałbym czasem się zatrzymać i zatopić się wśród jednym ze zdarzeń. Marzenie o potędze. Nic już z tego nie rozumiem. Zdarzenie przeminęło, zapodziało się gdzieś po drodze. Ale oto pojawia się nowe. Śmierć matki. Strach o swoje życie. W końcu obojętność na wszystko. Lodowy powiew trupiarnią i smród żelatyny. Wyparcie. Rozmowa, podążanie za marzeniem, jeśli jeszcze jest gdzieś marzenie. Poszukiwanie skarbu. Myślenie, że można tak, a można jeszcze inaczej. Co to wszystko znaczy? Czy kiedykolwiek coś znaczyło?

Fantazja czy rzeczywistość

 

Byłem świadom, że gdzieś głęboko na dnie mojego mózgu pragnąłem tego wszystkiego, co się teraz działo pomiędzy mną a Klarą. Ale nie dopuszczałem do siebie myśli, że przybierze to takie rozmiary. Zawsze traktowałem całą tę historię jedynie jako fantazję, która po otwarciu oczu zniknie i będę mógł powrócić do rzeczywistości. Tu słodki sen na jawie, a tu sprawy codziennego dnia. Przecież to naturalne – uważałem. Trudno przez cały czas być jedynie skoncentrowany na tym, co jest praktyczne, niezbędne, konieczne do życia. Przecież każdy potrzebuje chwili wytchnienia, bo inaczej mógłby kompletnie oszaleć. Ale stało się inaczej. Zupełnie inaczej. Sen stał się rzeczywistością, a nawet więcej – teraz to rzeczywistość stała się sennym urojeniem.

Codziennie chodziłem do pracy. Wychodziłem z domu i widziałem, że na świecie ludzie żyją zupełnie inaczej od nas. Chodzili ubrani w inny sposób, uśmiechali się, rozmawiali. Wracałem z pracy do domu i od raz wypełniała mnie pustka samotności. Czułem się tak aż do momentu, gdy pojawiała się Klara. Wtedy zginałem się w pół i gasł mój umysł. Zaczynałem funkcjonować, jak zombie, jak nieprzytomny obiekt, rzecz. Zaczynałem reagować jedynie wtedy gdy słyszałem jej polecenia, a tak snułem się bezwiednie po mieszkaniu, paląc papierosa za papierosem.

Od teraz nastał mrok. Klara zaczęła na mnie krzyczeć, wręcz wydzierać się, a raz uderzyła mnie mocno w twarz. Przez moment wydawało mi się, że widzę na jej twarzy objaw lęku, niepewności, ale ostatecznie nie zareagowałem. Odeszła obojętnie.

Coraz częściej jej to się zdarzało, że nie była w dobrym humorze. Zaczęła mnie bić najpierw jedynie po twarzy potem przeszła do kopniaków, bicia pasem. Karała mnie w ten sposób prawie każdego dnia, a to za to, że nie uprasowałem starannie jej bluzeczki, a to za to, że zbyt bezczelnie – jej zdaniem – podglądałem ją, jak się maluję.

Przestałem się trzymać prosto. Poruszałem się wolno, będąc wciąż zgarbiony, jakby przestrzeń wokół mnie poczęła się kurczyć, zmniejszając i tak przecież nieduże już swoje rozmiary.

Szedłem do pracy i wracałem. Dzień za dniem. Wracałem do domu i znowu pracowałem. Teraz to ja zajmowałem się sprzątaniem mieszkania, gotowaniem posiłków, odkurzaniem mebli. Klara jeszcze zajmowała się prasowaniem swoich ubrań, ale miało to skończyć się już niedługo.

Miałem sen. Tak naprawdę to miałem trzy różne sny. Przez trzy dni i noce byłem sam w domu. Każdy ze snów śnił mi się każdej kolejnej nocy. Od bardzo dawna nie miałem tak wyraźnych snów. Ale niestety część zatarła się w mojej pamięci.

Każdy z nich był jakby pewną opowieścią, którą odbierałem jak jakiś znak, ostrzeżenie lub wskazówkę, w którym kierunku mam iść, jak postępować dalej w swoim życiu. Po obudzeniu czułem się, jakby ktoś starał mi się powiedzieć, że mój sposób myślenia, postrzegania przeżytych do tej pory wydarzeń, osób, z którymi miałem do czynienia nie jest do końca trafny, a nawet więcej jest zupełnie fałszywy.

Śniła mi się moja szefowa z pracy. Do tej pory miałem na jej temat ściśle wyrobione zdanie. Postrzegałem ją jako osobę o niezbyt stabilnym usposobieniu, która miała wobec mnie bardzo negatywne nastawienie. Ale we śnie była zupełnie inną osobą. Śniło mi się, że starała mi się coś przekazać, co – już teraz nie pamiętam. Ale ważne jest coś innego. Pamiętam bardzo dobrze, że uczucia, które pojawiły się we mnie wobec niej podczas tego snu były zupełnie inne niż te, które żywiłem do niej do tej pory. To tak jakby ktoś zdjął zasłonę i pokazał mi zupełnie coś nowego i świeżego.

Drugiego snu zupełnie już nie pamiętam. Nie pamiętam ani tego, co się mi wtedy śniło ani tego, jakie uczucia się we mnie pojawiły. Chociaż w jakimś przebłysku, krótkim, bardzo krótkim mam wrażenie, że były one podobne do tych, które miałem podczas pierwszego snu. Wiem jedno, że ten sen również okazał się niezwykle wyrazisty i wszystkie postaci, miejsca, które w nim odwiedziłem, sprawiały wrażenie niezwykle rzeczywistych, a przy tym miały taki swoisty powab lekkości, swobody, braku barier. Nie czułem wtedy zupełnie żadnego lęku, chodź to, co widziałem i to, co ktoś starał mi się przekazać w czasie ich trwania nie było do końca przyjemne.

Trzeci sen pamiętam najlepiej. Śniło mi się kilka znajomych osób, ale oprócz nich występowały w nim też osoby zupełnie mi nie znane. Śniła mi się moja koleżanka z pracy, jakaś mała dziewczynka, dziwny mężczyzna. Przez krótką chwilę widziałem nawet znanego dziennikarza, prezentera i showmana – Kubę Wojewódzkiego. Bardzo dziwne zestawienie – nieprawdaż?

Wszystkie te postaci z początku zachowywały się wobec mnie bardzo swobodnie i przyjaźnie. Potem coś się zmieniło. W pewnej chwili udały się one na spotkanie z dziwnym mężczyzną. Spotkania te odbywały się w przyciemnionym pokoju, w którym stało tylko biurko, za którym go zobaczyłem. Ściany tego pokoju miały barwę ciemnego błękitu może był to nawet niebieski lub lekki fiolet – już dokładnie nie pamiętam.

Po odbyciu spotkań każda z występujących w owym śnie postaci zupełnie się zmieniła. Zaczęły zachowywać się tak jakoś niezwykle układnie i porządnie. Sprawiały wrażenie, że znajdują się jakby w głębokim transie, ich zachowanie zaczęło przypominać zachowanie katatonika.

Pamiętam, że owa koleżanka bardzo mi się podobała. Zacząłem ją obejmować i całować w usta. Zupełnie się nie broniła, ale jej słowa dawały mi do zrozumienia, że wcale tego nie chce. Zaczęła krzyczeć, a mimo to zupełnie się nie broniła. Jej ciało zachowywało się zupełnie odmiennie niż to, co działo się w jej duszy.

Pamiętam też jeszcze jedno, że Kuba Wojewódzki był ubrany w złotą, połyskliwą koszulę i od spotkania z dziwnym mężczyzną zachowywał się jak prawdziwy błazen. Krzyczał, skakał, jego ruchy były nieskładne i chaotyczne, a na jego twarzy rysował się wykrzywiony i sztuczny uśmiech.

Przejdź do kolejnej części – Historia pewnego młodzieńca IV

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ciekawa zabawa formą – głownie językiem i rytmem narracji. Specyficznie udało Ci się oddać pewną nerwowość, choć nie przekraczasz granicy, za którą zaczyna się chaos.
Intrygująco się to czyta.

Bardzo się cieszę, że ta dość pokrętna i nie oczywista narracja Ci się podoba.

W kolejnym rozdziale Historii Pewnego Młodzieńca zainteresowała mnie szczególnie część „Dwie odpowiedzi na pytanie kim jestem?”. Zmieniasz tu, Autorze, w połowie narrację z męskiej na żeńską i możemy zajrzeć na moment do głowy Klary. Nie jest to wcale przyjemna wizyta. Narcyzm spleciony z ogromną dawną daddy issues.

Poetycki styl pozostaje, ale pozostaje też kończenie rozdziału w zupełnie zaskakującym miejscu i zupełnie bez puenty 🙂 O co chodziło z tymi trzema snami – zbyt zamazanymi, by coś z nich wyczytać? I z tym nieszczęsnym Wojewódzkim? Czym innym jest pozostawić Czytelników z niedosytem, a czym innym z mętlikiem w głowie 😀

Tak czy owak, czekam na dalszą część. Mam gorącą nadzieję, że bohater wybudzi się w końcu z tego letargu i pokaże Klarze, kto tu rządzi. Bo na razie ich związek jest tak bardzo toksyczny, jak to tylko możliwe i raczej zbyt dobrze nie rokuje – nawet jeśli spełnia fetysze obojga.

Pozdrawiam
M.A.

No cóż, nie zawsze tak bywa, jakbyśmy tego chcieli. To historia pewnych wypadków, które miały miejsce częściowo w rzeczywistości, a częściowo w snach i fantazjach. Nie każdy z tych światów wygląda zawsze tak, jakbyśmy chcieli, a może jest odwrotnie?

Im dalej w las, tym więcej drzew.

Przemyślenia tracą precyzję, stają się mętne i niezrozumiałe.

Straciłem resztki sympatii dla obojga bohaterów. Nawet nie wiem, które z nich odpycha mnie bardziej – pasywny, pozwalający rozstawiać się po kątach, zniewieściały młodzieniec (dobijający, nawiasem mówiąc, czterdziestki), czy ta rozkapryszona księżniczka na ziarnku grochu i herod baba w jednym, której należałoby solidnie przetrzepać skórę, by się opamiętała.

Rozumiem, zabawy, fetysze, realizowanie fantazji, ale gdy jedna strona zaczyna całkowicie tłamsić drugą, czas się opamiętać. I mam nadzieję, że gość w końcu to zrozumie.

Cieszy mnie ogromnie, że jednak moja powiastka wywołuje w Tobie złość. Ale to jest literatura, czyli opowiadanie fikcji, a nie rzeczywistość. A że główny bohater to nie James Bond… Czy wszyscy muszą być takimi, jak James Bond?

Złość – to za wiele powiedziane. Raczej smutek, że bohater pozwala na wszystko, co mu się przytrafia, jest kompletnie pasywny.

I nie musi być wcale Jamesem Bondem. Między Agentem 007 a kimś kompletnie wyzbytym wolnej woli jest bardzo dużo miejsca na inne postawy. Wręcz szerokie ich spektrum 🙂

Masz rację, z tym Bondem to przesadziłem. Rozumiem, że denerwujące jest dla Ciebie postępowanie głównego bohatera. Ale, co ma biedak robić, jeśli znajduje się w pewnego rodzaju „kleszczach”, bo z jednej strony miota się i rzeczywiście jest przerażony tym, co dzieję się między nim, a jego żoną, a z drugiej strony obsesyjnie tego pragnie. Ale bardzo Ci dziękuję za uwagi do tekstu. Wezmę je do serca. Być może z tą obsesją nieco mnie poniosło stąd stworzona przeze mnie postać wyszła na nieco zbyt jedno-wymiarową.

Napisz komentarz