Najemnik IX-X (Szarik)  4.77/5 (10)

12 min. czytania

Źródło: Pixabay

IX

– Oj, kawaler coś dziś bledziuchny. – Przywitał mnie uśmiech pani Krystyny. – A te moje chucherka za to całe rozćwierkane.

– Dzień dobry pani. Ładnie to sobie tak żartować? Ja już z szychty nie schodzę wcale. Jak nie w dzień, to w nocy i tak na okrągło. Na chleb trzeba jakoś zarobić.

– Jeszcze kto pomyśli, że pan to bez przyjemności robi.

–  No pilnuję, dbam jak mogę.

– Że pilnuje to widzę, a moich kwiatków upilnować przy okazji nie mógł?

– Właśnie miałem panią prosić o wybaczenie, ale jakoś tak się na stole pusto zrobiło, to pozwoliłem sobie skubnąć.

– I dobrze zrobił. Nasze panie, co się przy śniadaniu na te kwiatki spojrzały, to uśmiechać się zaczynały. I takie zgodne do tego. Z targu miałam przynieść w sobotę świeże kwiaty, ale zapomniałam. A panu dziś jakieś jajka przygotuję?

– To może ja pani Dominice pod koniec tygodnia powiem, że z panią na ten targ pójdę i pomogę. Co do tych jajek, to cholesterol mnie zabije. Codziennie jajka?

Spojrzała na mnie czujnie, nie tracąc jednak humoru.

– Jajka dla jajek. A interes jakiś kawaler ma do mnie, że taki wyrywny z tym targiem?

– Aż tak widać?

– Widać, widać. Niech mówi szybko.

– Pani Krystyno kochana, na szkołę do pani muszę przyjść.

– Do mnie?

– Tak. Widzi pani, wczoraj dziewczynom obiecałem, że ja w niedzielę kuchnią się zajmę. Gotować prawie nie umiem, tylko kilka dań jedynie, więc wie pani, wstyd jak się obiecało. Co tydzień to samo mam im robić?

– Wstyd? Mój mąż nieboszczyk to z trudem wody na herbatę nagotować potrafił, więc jak choć coś pan umie, to już wiele. A co pan ugotował wczoraj?

– Śniadanie, ale to kanapki były, a na obiad zrobiłem schabowe.

– Uuu… I zjadły?

– Zjadły i żywe są, jak już pani widziała – dodałem ze śmiechem.

– Widziałam, widziałam. Pan już idzie, bo pani czeka na pewno, a jutro do tego wrócimy. Czegoś i kawalera da się nauczyć.

– Dziękuję. Do zobaczenia wieczorem.

– Bywaj chłopcze.

Pierwszy punkt dnia zaliczony, a reszta? Już nic nie planuję więcej. Z moimi paniami jednego mogłem być pewien – nie będzie nudno. Choć coś mi chodziło po głowie. Wiedziałem, że dzisiejszego wieczoru pani Dominika nie odpuści. Cofnąłem się jeszcze do sypialni szefowej. Kilka rzeczy schowanych pod łóżkiem, pomyślałem, że będzie zadowolona, bo ja na pewno.

Dzień potoczył się spokojnym, raczej spodziewanym rytmem, choć już od południa, pani Dominika zrobiła się wyraźnie spięta i kąśliwa. Może jakaś zła wiadomość, która do mnie nie dotarła? Minie jej pewnie szybko. W domu sprawia wrażenie takiej, co nie trzyma długo urazy, więc pewnie jeszcze trochę i wróci do normalnego zachowania. Pani Krystyna złapała mnie na korytarzu, rzucając konspiracyjnym szeptem.

– Pan się szykuje na rano, bo coś wymyśliłam.

– Dziękuję bardzo. Rano będę gotów. Tylko szefowej muszę wyjaśnić, że przyjdę nieco później niż zwykle.

– Już załatwiłam, że pan mi z zakupami pomoże.

– Czyli widzimy się rano, a teraz biegnę do pani Dominiki.

– Dobrze, dobrze.

Moja pracodawczyni czekała już zniecierpliwiona w łazience.

– Długo dziś pan kazał na siebie czekać.

– Przepraszam, ustalałem plan na jutro z panią Krystyną.

– Mówiła mi. Nie rozumiem jednak, dlaczego muszę czekać? Proszę się pośpieszyć i przygotować mi kąpiel jaką lubię.

– Wanna, oczywiście? – Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

– Oczywiście.

Poddała się ufnie moim zabiegom. Kryjąc ciało pod grubą warstwą piany, pozwalała jedynie na krótkie widzenia wystających kończyn. Reszty musiał dopełnić zmysł dotyku. Zgodnie z tradycją zaniosłem ją otuloną ręcznikiem do sypialni, by tam pokryć skórę balsamem. Położyła się najpierw na plecach, wpatrując we mnie czujnie.

– Czy mi się wydaje, czy pan jest dziś jakiś spięty?

– Nie, to zmęczenie upałem tylko.

– Dobrze, wystarczy już z przodu, chyba zbyt wiele uwagi poświęca pan moim piersiom, a plecy też wymagają skupienia.

Po tych słowach już leżała na brzuchu, czekając na kolejne doznania. Dziś dostanie ich więcej niż się spodziewa. Chciałem jednak jeszcze troszkę uśpić jej czujność, rozleniwić. Przy kremowaniu ud znów nie chciała dopuścić moich rąk do swojego skarbu, nadrabiałem więc pieszcząc dłońmi pośladki. Wcierałem balsam, celowo je rozchylając, by zaprezentowała swoje dziurki. Praca kosmetyczki nie poszła na marne, laser okazał się skuteczny i żaden kłaczek nie psuł pięknego widoku. Na przyjemności wzrokowe przyjedzie jednak jeszcze czas, teraz pora na realizację mojego planu.

Pierwszy klaps zaskoczył ją potężnie. Czerwony odcisk dłoni musiał palić niemiłosiernie. Po chwili drugi pośladek również otrzymał należne uderzenie.

– Popieprzyło cię? – wrzasnęła wściekle, po czym zaczęła się szarpać.

Bez słowa obróciłem ją na plecy i przygniotłem ciężarem  ciała.

– Dzisiaj będzie po mojemu – szepnąłem do ucha.

– Chyba śnisz.

– O tym śnię już od kilku dni.

Wiła się i miotała wściekle. Próbowała drapać. Nie miała jednak ze mną szans i jej ręce szybko znalazły się w przygotowanych rankiem pętlach. Z nogami poszło nieco trudniej. Udało jej się kilka razy trafić w moje obolałe ciągle żebra, ale i tak po chwili leżała otwarta i bezbronna. Apaszka zasłoniła ciskające gromy oczy.

– Rozwiąż mnie, gnojku. Natychmiast!

– Cicho, bo zaknebluję.

– Ani się waż.

Kolejna apaszka zatkała usta. Teraz była zdana na moją łaskę. Miałem dość grzecznego spełniania zachcianek, chciałem pobawić się na własnych zasadach. Nadal się szarpała. Zacząłem przygryzać brodawki na piersiach. Zdradzały jej stan, choć pewnie wiele by dała, by ukryć podniecenie. Nic by to zresztą nie dało, gdyż rozchylając pośladki już wcześniej dostrzegłem, jak zwilgotniał jej skarb. Łapałem więc śmiało zębami, balansując na granicy bólu i przyjemności.

Odpuściłem na chwilę, by nabrać na dłoń nieco żelu nawilżającego. Składałem teraz delikatne pocałunki na całym tułowiu. Cipka otrzymywała za to dodatkowe nawilżenie. Rozprowadzałem żel po wszystkich zakamarkach, starając się jednak jeszcze zbytnio nie zagłębiać. Tę rolę przewidziałem dla jej sztucznego przyjaciela. Ubodła mnie tym wczorajszym rozkosznym wrzaskiem w nocy. Włączyłem delikatne wibracje i rozpocząłem zabawę. O nie, nie dałem mu wejść od razu w całości, choć wiedziałem, że przyjęłaby go bez trudu. Bawiłem się, pozwalając, by drażnił kuleczkę, rozdzielał sklejone wilgocią wargi, zanurzając sam czubeczek. Lśniący nią, lądował po chwili na jej brodawkach. Przestała się szarpać.

Gdy dotykałem piersi, biodra pani Dominiki zaczynały poszukiwać przyjemności, a gdy już jej zaznały, biust unosił się w ciężkim oddechu. Wsunąłem wibrator nieco głębiej. Teraz mogłem  cieszyć się pełnym widokiem, połączonym z poddaniem się przyjemności. To jednak nie koniec. Miałem ochotę trochę na niej poeksperymentować. Zagłębiłem wibrującego jeszcze mocniej, na tyle, że uwolniłem ręce dla innych zadań. W samą porę, by zaserwować kolejną niespodziankę. Wydobyłem przygotowany koreczek analny, który pokryłem dużą ilością żelu. Nie ból był przecież celem. Prawą ręką operowałem przyjacielem w jej wnętrzu, odwracając uwagę od nieuchronnego. Spięła się gdy dotknąłem koreczkiem jej drugiej dziurki. Delikatnym, ale zdecydowanym ruchem krążyłem przy wejściu. Rozcierałem żel, zagłębiając się odrobinę bardziej i bardziej. Znowu zaczęła się szarpać, jej wola nie miała jednak znaczenia i musiała go przyjąć. Nagle raptownie odpuściła i wniknął cały. Lśniła potem z podniecenia i walki. Wyjąłem apaszkę kneblującą jej usta.

– Zerżnij mnie wreszcie, do cholery! – Przywitało mnie prawie natychmiast.

Wibrujący opuścił gorące wnętrze, pozwalając, by zajął je w zamian mój gotowy do działania przyjaciel. Tkwiący w tyłeczku koreczek był mocno wyczuwalny i trochę przeszkadzał. Rozkosz czerpana z pełni panowania nad jej ciałem, a w tym momencie również nad duchem, okazała się jednak silniejsza. Poczułem, że tych kilka ruchów wewnątrz doprowadziło mnie na szczyt. Zacząłem napełniać ją nasieniem z dziką satysfakcją, a ona dołączyła w ekstazie. Opadłem ciężko na targane orgazmem ciało.

– Możesz mnie wreszcie rozwiązać?

– Mogę – powiedziałem, rozluźniając więzy.

– Wiesz, że powinnam teraz cię wywalić z roboty?

– Wiem, ale z kim byłoby ci tak dobrze?

– Jesteś podłym draniem, ale dajesz mi fantastyczne orgazmy. I proszę, wyciągnij już ten korek z tyłka. Do dziś byłam tam dziewicą.

– Czyli stałem się twoim pierwszym.

– Nie ty, tylko ten korek, więc nie masz się z czego cieszyć. – Powrócił władczy ton. – Posprzątaj tutaj, żeby pani Krystyna nie dostała rano zawału.

– Myślę, że nie doceniasz jej w tym względzie.

– Możliwe. Może pan dzisiaj iść dziś do Tośki. A zanim pan wyjdzie, to proszę podać mi majtki.

– Majtki?

– Tak, całe popołudnie bolał mnie brzuch. Chyba matka natura sobie o mnie przypomniała.

– Ok, mam nadzieję, że najlepszy na świecie środek przeciwbólowy, zwany orgazmem, przyniósł ulgę?

– Chwilową. Teraz niech pan już idzie. I proszę wieczorami, w tym tygodniu, zająć się Antosią.

– Tak jest, szefowo – rzuciłem wychodząc.

Tośka spała już cichutko, gdy się do niej przytuliłem. Odwzajemniła ten gest przez sen, a rano, przed wyjściem, pocałowała nieśmiało.

– Pani dziś wypadła jakaś wściekła, co pan jej zrobił? – zapytała pani Krystyna od progu.

– Nic, jej comiesięczny czas przyszedł.

– Aaa, to już wszystko rozumiem. Ale to dobrze. Wie kawaler, za moich lat to gumki były tak słabe, że co miesiąc strach, że hej.

Zakrztusiłem się herbatą.

– Co pan się tak dziwi? Wy, młodzi, myślicie, że odkryliście seks, a my to nic o tym nie wiemy? Jakby pan wiedział, jakie cuda z mężem nieboszczykiem wyczynialiśmy na wczasach FWP… Ech, stare dzieje, może kiedyś panu opowiem, to będzie się pan rumienił jak dziewczynka. – Zachichotała.

– Już się boję. To co, kończę śniadanie i idziemy na ten targ?

– Idziemy – rzuciła, szykując wielki kosz.

X

Wracaliśmy z targu obładowani jak wielbłądy. Widać pani Krystyna przezornie uznała, że wykorzysta darmową siłę juczną i zapełni lodówkę na bity tydzień. W sumie, to nie miałem nic przeciwko temu. W końcu obiecała naukę gotowania, więc część z tego towaru zapewne wpadnie w moje niewprawne ręce. Tylko na sam koniec doładowała jakieś wielkie rybsko. Cholera wie, po co to zrobiła, bo nasze panie z ochotą zajadały wszelkie mięsa i warzywa, ale od czasu, gdy je bliżej poznałem, ryby na stole nie widziałem. Musiała ułożyć niechybnie jakiś większy plan, o którym dowiedziałem się szybciej, niż bym chciał.

– Kawalerze, ta rybka jest dla pana.

– Dla mnie? I co ja mam z nią zrobić niby?

– Pan się nie martwi, wszystko powiem. Rybę skrobał kiedyś?

– Jako dzieciak pod namiotami.

– To wie wszystko. Patroszyć nie trzeba, bo już zrobione, tylko oskrobać.

– A co to za bestia?

– Łosoś. Za bardzo starać się nie musi, a zepsuć trudno.

I tak wylądowałem z tym stworem sam na sam, tocząc nierówną walkę, by pozbawić go łusek, czym doprowadzałem panią Krystynę do łez.

– A mówią, że każdy facet potrafi rybę sprawić. I mój mąż ciągle na ryby jeździł z kumplami, a pan… Dobrze, że panienek nie ma, bo by pana pogoniły. Taka niezdara.

– Uczę się.

– Ale wolno. To ma być raz raz zrobione. Dziś przygotujemy i zamrozimy, na kartce sobie pan zapisze, co w niedzielę zrobić.

– To nie pokaże mi pani?

– Chłopcze, u takiej starej baby chciałbyś oglądać, jak dwie młode masz? – Zachichotała.

– Żarty się pani trzymają, a mnie to bydle ucieka. Na ryby nie chodzę, bo szlag mnie po paru minutach trafia tej bezczynności. A do tego komary dupsko tną. Gdzie tu przyjemność? Z dziewczyną wieczór spędzić, albo z kumplami przy flaszce, to rozumiem, ale ryby? Nie, to nie dla mnie. Mrożonkę w markecie mogę kupić, albo w knajpie gotową zjeść.

– Ożeni się, to zdanie zmieni.

– Pani Krysiu kochana, a która by mnie chciała? Morda co chwila obtłuczona albo żebra. Nigdy nie wiadomo, czy i kiedy do domu wrócę. Robota niepewna, raz tu, raz tam.

– Ja coś w moich starych kościach czuję, że tu dłużej pan zabawi. Panienki pana lubią. Pan się stara i to nie tylko w dzień – rzuciła, dając mi kuksańca.

– No, pani Krysiu.

– Pani Krysiu, pani Krysiu – zaczęła mnie przedrzeźniać. – A kto co rusz musi prześcieradła zmieniać, co? Do kogo te ptaszyny, takie radosne rano na śniadanko przylatują?

I co miałem jej odpowiedzieć? Nie sposób się z nią kłócić, szczególnie gdy ma rację. Jest oczami i uszami tego domu, widzi i wie wszystko. Jak dostanę zlecenie na zwiad, to muszę ją wykorzystać, albo przynajmniej się od niej jeszcze wiele nauczyć.

– To co z tą rybą? – Spróbowałem zmienić temat.

– Kroimy i mrozimy. A tu ma pan kartkę, co z nią dalej zrobić. Tylko niech pamięta, żeby raniutko do rozmrożenia wyciągnąć. Nie będzie tak samo smakować jak świeża, ale nic to.

Oczywiście, niedziela przyszła szybciej, niż zdążyłem się zorientować. Za to pobudka okazała się nad wyraz przyjemna. W pierwszej chwili nie potrafiłem odróżnić snu od rzeczywistości. Ciepło otaczające mojego małego było zniewalające. Czułem, jak pręży się z maksymalną siłą. Powoli otwierałem oczy. Nad moim przyrodzeniem widziałem jedynie burzę włosów Antośki. Usta ich właścicielki chciwie i rytmicznie pochłaniały głęboko mego najlepszego przyjaciela. Ta mała uczyła się z każdym dniem. Nie ukrywam, że zawsze marzyłem o takim poranku. Bez proszenia, przymusu, przypominania, z własnej woli. Języczkiem omiatała główkę, próbując wwiercić się co pewien czas w dziurkę na jej czubeczku. Gorąco i wilgotno. Złapała mocno, tak jak uczyłem, swoją małą dłonią. W górę i w dół. Nie wypuszczała go z ust. Jedyne co mogłem zrobić, to zatopić palce w jej włosach, dopychając z wyczuciem głowę do bioder. Nie było szans bym długo wytrzymał te zabiegi. Siła porannej eksplozji okazała się olbrzymia. Wypełniłem więc obficie słodkie usteczka. Wiedziałem jednak, że nie przepada za smakiem nasienia. Czułem dziwną miękkość w sercu, nie potrafiąc, poza naszym pierwszym zbliżeniem, zmuszać jej do czegokolwiek. Tylko czy to ja ją wtedy zmusiłem, czy też sam uległem prowokacji? Teraz to nieważne, nie oponowałem jednak, gdy nie chciała połknąć. Ma prawo sama decydować. Mnie ten niespodziewany orgazm zupełnie wybił ze zwykłego rytmu.

– Takie dzień dobry było moim marzeniem.

– Mnie się też podobało. Nie gniewasz się, przepraszam, nie gniewa się pan, że nie połknęłam?

– Już ci tłumaczyłem, że nie. Jesteś wolną osobą, uczysz się, poznajesz, ale jeśli nie masz na coś ochoty, albo nie podoba ci się, to musisz to od razu wyrazić. Dobrze?

– Strasznie jestem głodna.

– Zjadłaś mnie całego, mało ci?

– Mało, może założę dziś jakąś króciutką sukieneczkę i uszykujemy razem śniadanie?

– Dobrze, ale obiad robię ja. Tylko jak się tak ubierzesz, to wiesz, na czym skończymy?

– Wiem, ale jak pan spał, przystrzygłam moją owieczkę i bardzo chciałabym się nią pochwalić.

– Owieczkę?

– Bo taka kudłata i mięciutka – zaśmiała się perliście.

– Dobrze, okryj czymś tę owieczkę i marsz do kuchni. A jak utnę sobie palec, to będzie tylko twoja wina. A nie masz może ochoty jeszcze na mnie teraz wypiąć tyłeczka?

– Kusząco.

– Choć tu, owieczko…

Gdy zeszliśmy wreszcie do kuchni, śniadanie już czekało.

– Ale na obiad nie liczcie, śpiochy. – Przywitało nas z ust pani Dominiki z udawaną złością.

Tośka przytuliła się do mojego ramienia.

– Nasz kucharz był zajęty od rana, mamusiu. Nie gniewaj się na niego.

– Na tego drania? Miałaś go prawie tydzień do wyłącznej dyspozycji i jeszcze ci mało? Dziś wieczorem należy do mnie. A obiad, mam nadzieję, będzie wart czasu poświęconego przez panią Krysię na naukę naszego opiekuna. – Spojrzała na mnie znacząco.

Nie miałem wyjścia. Gdy panie oddawały się słodkiemu lenistwu na słoneczku w ogrodzie, ja próbowałem stanąć na wysokości zadania. Łosoś delikatnie osolony, natarty musztardą, wylądował w roztopionym na patelni masełku, podlewany z umiarem wytrawnym białym winem. Pachniał wyśmienicie, a jak się okazało, smakował jeszcze lepiej. Panie wyraziły zadowolenie, a pani Krysia będzie miała powód do dumy ze swego ucznia.

Cisza, spokój i błogość zapanowały w domu na wiele godzin. Wieczorna lampka wina, książka i lenistwo.

– Mam ochotę na kąpiel – zakomunikowała pani Dominika.

– Nie zostawisz mi go jeszcze na tę noc?

– Kochanie, może jutro, też mam ochotę na trochę przyjemności.

Doprowadzały mnie do szału, traktując jak zabawkę, przechodzącą z rąk do rąk.

– A  pojutrze?

– Zobaczymy.

– Polubiłam go. Sprawdza się. Co jednak dorosły facet, to nie takie nie powiem co, jak mój ostatni.

– To może na zmianę, jedna noc twoja, druga moja, z wyłączeniem na okres?

– Zgoda. To jutro jest mój.

– Przepraszam, czy mogę coś powiedzieć. – Spróbowałem przerwać tę konwersację.

– Już skończyłyśmy. A pana zapraszam do siebie, musimy coś omówić.

– Coś konkretnego?

– Tak, zemstę.

– Nie rozumiem.

– Zemstę na naszym ulubieńcu. Ja nie zapominam.

Zaczynałem się bać tej kobiety. Czułem, że dziś oprócz rozmów będzie się trochę działo. Chyba chce wyładować złość, a wtedy zamienia się w łóżku w demona. Będę musiał odwiedzić jakiegoś szamana, bo nie mam już dwudziestu lat, by móc całą noc, a ona w takich chwilach jest nienasycona. Teraz jednak pora zorganizować kąpiel i posłuchać jej planu, gromadząc siły. Ech, ciężkie jest życie siły najemnej.

Przejdź do kolejnej części – Najemnik XI-XII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Chyba trzeba będzie zmienić tytuł tej serii z „Najemnika” na „Kucharza”, a może nawet „Żigolaka” 🙂

Cóż, kiedy serwowane przez niego dania/usługi wciąż są smakowite. Sesja bdsm z szefową bardzo przyjemna, ciekawam, jak się zemści. Bo jeśli również sięgnie po buttpluga to nasz bohater może nieco stracić pewności siebie!

Ciebie Emilio i wszystkich komentujących przepraszam za tak długi czas odpowiedzi. Codzienność pisze własne scenariusze, wypełnia czas i myśli w swój przewrotny sposób. Cieszę się, że kolejne danie smakowało, a smak w kolejnych uda mi się podtrzymać. Tytułu zmieniać nie będę, gdyż mam nadzieję, że bohater przypomni sobie, że nie samą kuchnią i seksem człowiek żyje 😉

Widzę, że „Najemnik” zadomawia się u swej pracodawczyni (oraz w sypialni jej córki). Do tego podnosi swe zdolności kulinarne i ogólnospołeczne. Pytanie tylko: czy on jeszcze w ogóle pracuje? Bo w tym odcinku nawet o tym nie wspominasz. Życie naszego bohatera składa się teraz z byczenia się od rana do wieczora, chodzenia na zakupy, nauki gotowania, przygotowywania kąpieli z masażem (i okazjonalnych niespodzianek) Dominice, oraz dbania o edukację seksualną Antosi. Wszystko to bardzo miłe, ale czy on nie miał jakiegoś zadania? I czy wszyscy o nim zapomnieli?

Pozdrawiam
M.A.

Aleksandrze nie zapomnieli, a i on jeszcze na swój chleb popracować będzie musiał. Daj mu cieszyć się chwilą. Radość jest tak ulotna przecież.
Pozdrawiam

Sz.

Czytam Najemnika ciurkiem i muszę rzec, że podoba mi się ta nowa historia spod pióra Szarika. Mam tylko nadzieję, że nie urwie jej tak nagle i niespodziewanie jak fabułę Bożka. Na szczęście na to się nie zanosi – opowieść snuje się leniwie i nie wyglądała, jakby miała się za chwilę skończyć.

Dziękuję za te dobre słowa. Chwilę jeszcze bohater z nami zostanie i mam nadzieję, że i dalsze jego losy sprawią Ci przyjemność w czytaniu. Nie chciałbym, jak przyjdzie czas, byś odbierał zakończenia tej historii jako równie nagłego. Postaram się o tym pamiętać.

Napisz komentarz