III
Odświeżony, wyspany i zaopatrzony w odpowiednio płynną przepustkę, udałem się na spotkanie z kumplami. Wymieniliśmy kilka plotek o bieżącej sytuacji w firmie, ale już przy drugiej kolejce chłopaki sami przeszli do głównego tematu i nie trzeba było ich specjalnie ciągnąć za języki.
– Tego klienta, o którego pytałeś wrzuciliśmy na bęben i wyszło, że mamy go w systemie. Same drobiazgi, kilka mandatów, ale jest też jakieś podejrzenie, z łapówką w tle. Sprawa w toku, nic szczególnie grubego.
– Dzięki. A u naszych przyjaciół spod trzech liter nic nie ma?
– Wiesz, że oni nie dzielą się chętnie. To działa raczej w jedną stronę.
– Wiem. I tak dziękuję. A ta jego dziewczyna?
– Zupełnie nic. Widać siedzi w domu i pachnie. Nawet nie jest nigdzie zatrudniona.
– No to wypijmy za to.
Uniosłem kieliszek. W tej ekipie nikogo nie trzeba namawiać. Jak jest praca, to potrafią nie spać wcale, nie jeść, nie pić, ale jak jest wolne … Rozlałem następną kolejkę. Dziś było patriotycznie. Dobra, krajowa wódeczka, schłodzona do granicy płynności, spływała błogo po przełyku. Nektar bogów, bose stópki Jezuska biegały radośnie w gardłach. Na zakąskę cytryna niczym do tequili, niegazowana woda na przepitkę i można żyć. To co przyniosłem, zniknęło w gardłach błyskawicznie, ale natura nie lubi próżni, więc kolejne procentowe wypełniacze pojawiały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To było jak lek. Na stres, na lęk, na samotność, na wszystko. Oni potrzebowali tego, tak jak i ja. Nikt nie liczył ile pękło, to było zupełnie nieważne, liczyła się wspólnota.
Ranek nie był już tak przyjemny, jak wczorajsza noc. Do auta stanowczo się nie nadawałem, a na taryfę szkoda kasy. Wykręciłem numer pani Dominiki.
– Dzień dobry.
– Witam, coś się stało?
– Nic, tylko zdobywanie informacji bywa wyczerpujące. Jeśli pani pozwoli, to zjawię się dziś później, dużo później.
– Rozumiem. Ważniejsze są dla mnie te informacje, więc proszę kontynuować pracę i nie musi pan dzisiaj przyjeżdżać.
– Dziękuję, odezwę się niezwłocznie.
– Będę czekała. – Rozłączyła się bez pożegnania.
Ponownie zapadłem w sen płytki i nerwowy. Tego najbardziej nie lubiłem w dniu po. Nigdy nie mogłem się wtedy porządnie wyspać, kamień w żołądku, szum w głowie i retrospekcja całego życia. Wysoka cena za chwilę błogości i zapomnienia. Teraz, na dodatek, zadzwonił telefon. Zamglonym wzrokiem spojrzałem na wyświetlacz: „Dominika”.
„Cholera, co jest?” – Wybełkotałem w myślach.
– Tak, słucham panią?
– Niech pan natychmiast odbierze pocztę.
– Co się stało?
– Będzie pan wiedział.
– Rozumiem. Czy mam pełną swobodę działania? – zapytałem nadzwyczaj trzeźwo.
– Więcej niż pełną. – Rozmowa znów gwałtownie się zakończyła.
Kac minął błyskawicznie. Poczłapałem do kuchni, by zaparzyć mocnej kawy. Na ekranie już migała ikonka nowej wiadomości. Treść była wymowna: „Myślę, że powinna Pani powtórnie przemyśleć moją propozycję spółki.” W załączniku znalazłem zdjęcie, na którym widać trójkącik z niedawnej nocy, z moją mocodawczynią w roli głównej. Wiadomość wyszła z oficjalnego konta pocztowego „właściciela zachłannych rąk”. Czyli przeczucie mnie nie myliło. K…, k…, k… – wiedziałem co to oznacza. Obudził we mnie wściekłą żądzę krwi, a mózg z bezmyślnej galarety znów zamienił się w sprawnie pracujący organ. Działałem jak dobrze zaprogramowana maszyna. Wbiłem niedoskonałe ciało w niepozorny strój biegacza. Do plecaka zabrałem kilka niezbędnych przedmiotów i ruszyłem truchtem w kierunku jego domu. Park naprzeciw ułatwiał zadanie obserwacji.
Od wiadomej nocy wiedziałem, że w interesującym mnie domu raczej nie ma stałego monitoringu, ani wymyślnych alarmów. Pozostało jedynie odczekać do momentu, w którym klient zostanie sam. Bogowie byli mi przychylni.
Krótko po siedemnastej wyszła gosposia, a parę chwil później partnerka mojego celu. Najwidoczniej niczego się nie obawiali. Nie zamknęła drzwi na klucz, a ogrodzenie było śmiesznie niskie. Odczekałem parę minut, zanim je sforsowałem. Cicho wszedłem do domu. Miejsce, które wtedy tak miło zapamiętałem, musiało, niestety, stracić w jednej chwili swój błogi klimat. Raz jeszcze drogowskazem okazały się dźwięki muzyki. Gość siedział na kanapie, trzymając szklaneczkę z whiskaczem. Pierwszy cios spowodował, że trunek rozlał się na tęże kanapę, następne dodały do alkoholu krew. Zaskoczony, nawet nie próbował się bronić. Nie mogłem go zatłuc, choć miałem na to dziką ochotę. Wilk we mnie żądał krwi, ja jednak potrzebowałem współpracy. Był przerażony. Ze złamanego nosa sączyła się szkarłatna struga. Nie zamierzałem jednak przeciągać sprawy.
– Jak pan widzi, przyjąłem zaproszenie – zacząłem, siląc się na karykaturalnie grzeczny ton. – Przykro mi, że nie zrozumiał pan ostrzeżenia z tamtej nocy. Uprzejmie więc proszę o kartę ze zdjęciami i komputer, z którego wysłał pan wiadomość.
Podałem mu jakąś serwetkę, by choć trochę zatamował krwotok, po czym złapałem za kark podnosząc z kanapy.
– Idziemy.
Powłóczył niezdarnie nogami. Na szczęście dla niego, gabinet był zaraz obok. Przy ścianie stała kamera, na biurku notebook. Tkwiła w nim nadal karta pamięci.
– Myślę, że to nie będzie już panu potrzebne.
Uruchomiłem komputer z przygotowanej płyty i zawartość dysku zaczęła bezpowrotnie znikać. Zerowanie to jednak potęga, ale trochę trwa. Miałem nadzieję, że jego dziewczyna nie wróci zbyt szybko. Tego typa nie było mi żal ani odrobinę, nie cierpię natomiast przemocy wobec kobiet. Powoli zaczął puchnąć i zmieniać barwy.
– Ale ja tam miałem ważne firmowe rzeczy – wybełkotał nieśmiało.
– Jeśli ważne, to pewnie masz ich zapasową kopię. Jeśli nie, to prawdziwy pech, chociaż ponoć prawdziwi twardziele nie robią backupów – zadrwiłem.
Wyglądał na pokonanego. Do sukcesu jednak jeszcze trochę. Proces czyszczenia zakończył się z powodzeniem.
– Pora na mnie. Jak się pan zapewne domyśla, właśnie zakończyliśmy rozmowy o spółce. Proszę złożyć uszanowania partnerce.
Po tych słowach przyłożyłem mu jeszcze raz. Jakoś nie mogłem się opanować, nie cierpię szantażystów, a żądza krwi nie została nadal zaspokojona. Upadł bezwładnie na podłogę i znów zaczął plamić. Wyszedłem, nie oglądając się za siebie.
– Nie spodziewałam się pana. – Dominika nie kryła zaskoczenia, widząc mnie w progu.
– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale mam coś, co powinno panią zainteresować. Dodatkowa wiadomość jest taka, że propozycja spółki, o której pani wspominała, została właśnie wycofana.
– Proszę wejść, nie będziemy o tym rozmawiać w drzwiach.
Wszedłem do środka. Zaprowadziła mnie do salonu. Na ławie stał komputer, z którym prawie się nie rozstawała. Podałem jej kartę pamięci.
– To dla pani.
– Chciałabym, abyśmy obejrzeli to razem.
– Chyba nie ma takiej potrzeby.
– Nalegam.
Usiadłem obok na kanapie. Włączyła film. Mogłem dzięki temu zobaczyć, co działo się, zanim się pojawiłem. Żar trzech kobiet we wzajemnym tańcu namiętności. Własne przybycie oraz to, co umykało mi, gdy zajmowałem się panią Dominiką.
– Co oglądacie?
Słowa uderzyły w nas niczym piorun.
– Ooo, mamusiu, no nie poznaję cię. Myślałam, że rano to jednorazowy wybryk. A tu proszę. I jeszcze się nagrywacie – nadawała, krztusząc się ze śmiechu.
Odwróciłem się. Stała za nami w samej bieliźnie. Pomarańczowe koronki opinały obfitszy niż matki biust, a przez skromne majteczki prześwitywała kępka włosków. Poczułem się dziwnie. Cholera, dwie atrakcyjne kobiety w jednym domu, to stanowczo za wiele. Przyjdzie chyba zmienić pracodawcę, bo zamęczę się psychicznie. Jestem jednak facetem, a w takiej sytuacji ciężko zachować profesjonalizm.
– Muszę cię rozczarować, skarbie. Ten film to nie nasze dzieło, ale kogoś, kto chce grać nieczysto.
– Przecież nie musisz się przede mną tłumaczyć, mówiłam ci już rano.
– Pamiętam, ale chcę, żebyś wiedziała.
– Czy ten sympatyczny pan zostanie na noc? – rzuciła, mrugając do mnie okiem.
– Zmiataj, smarkulo – odparła pani Dominika ze śmiechem.
– Tak jest, mamo – Odwróciła się, po czym odeszła kręcąc tyłeczkiem w stringach i ciągle nie mogąc opanować śmiechu.
– Stworzyłam potwora. – Śmiała się pani Dominika. – Kochanego potwora.
– Bardzo pozytywnie przyjęła ten obraz.
– Nigdy nie kryłam się przed nią w jakiś fałszywy sposób. Wróćmy jednak do meritum. Czy sprawa jest zamknięta?
– Myślę, że nie nie odważy się już pani niepokoić. Jego komputer został wyczyszczony, a jedyną kartę ma pani tutaj. Przez kilka dni będzie też unikał spotkań towarzyskich.
– Może się do pana doczepić?
– Zadbałem o usunięcie śladów.
– Kolejny raz jestem winna panu wdzięczność.
Chciałem zaprotestować, że w końcu za to mi płaci, lecz ona bez słów uklęknęła, próbując wydobyć mojego małego. Poddałem się. Czułem, że już zbyt mocno przekroczyłem granicę. Jej usta w tym czasie wyczyniały cuda. Nigdy nie preferowałem takiego seksu, ona jednak mogłaby sprawić, iż zmieniłbym zdanie. Dochodziłem w ciszy. Zdradzał mnie jedynie przyśpieszony oddech. Gdy skończyła, nie mogłem wydobyć słowa z ust.
– Na pana chyba już pora. Proszę przynieść jutro kopię tej karty, a oryginał dobrze zabezpieczyć.
– Oczywiście, pani Dominiko, czy coś jeszcze?
– Jutro chcę pana widzieć ogolonego i stosownie ubranego. Będzie mi pan wieczorem towarzyszył… Przypuszczalnie do rana. A teraz, niech pan już idzie.
Opuściłem dom oszołomiony. Kim w zasadzie zostałem? Mam o czym nocą rozmyślać.
IV
Pierwszy cios, który otrzymałem, ogłuszył mnie i upadłem. Ktoś musiał czaić się za zaparkowanym na ulicy samochodem. Mrok ułatwił ukrycie się, a przyłożono mi zapewne znalezioną naprędce gałęzią. Później posypały się kopniaki. Padały szybko i gęsto. Gdy zacząłem odzyskiwać świadomość, ból stał się nad wyraz intensywny. To nie mogła być jedna osoba. Kopniaki dosięgały celu zbyt często. Już wiedziałem, że jest ich dwóch. Udało mi się pochwycić nogę jednego z napastników. Wykręcając ją, wywróciłem go na ziemię. Drugiego wybiło to chyba z rytmu, zawahał się na chwilę. To dało mi czas na powstanie. Mimo zamroczenia, wyprowadziłem cios w splot słoneczny. Skutecznie, bo chłop zgiął się i zatoczył. Ten leżący zaczął się podnosić. W świetle latarni dostrzegłem twarz – szczeniak. Nic dziwnego, stara gwardia nie odważyłaby się mnie ruszyć. Oni wiedzieli, że to niezdrowe, a ja się ich nie czepiałem, oni natomiast nie czepiali się mnie. Tak samo było, gdy kilkadziesiąt lat wcześniej chodziłem z psem ulicami Wrzeszcza, niezbyt wówczas gościnnymi. Psa jednak znano, dawał mi przepustkę. Później, nawet idąc samemu, nie musiałem się już obawiać. Ten system działał wszędzie. Tych dwóch gówniarzy widać tego nie rozumiało.
Szanse nieco się wyrównały. Ich ciosy, moje ciosy. Szamotanina. Niewątpliwie przyjmowałem więcej, niż dawałem. Słabłem. Przy każdej okazji, gdy tylko czuli moment przewagi, próbowali wydusić ze mnie, gdzie jest karta. Gdyby tylko błazny wiedziały, że mam ją w kieszeni… Nie mogłem pozwolić sobie na jej utratę, cały dotychczasowy trud szlag by trafił. Muszę jednak przyznać, że nie doceniłem typa, umiał się szybko zorganizować. Wiedziałem, że to on ich nasłał. Młodzi gniewni są najgorsi. Żądni sukcesu, nie szanują reguł. Ponownie otrzymałem mocniejszy cios, pomyślałem, że warto by odstawić używki i zwiększyć dawkę ćwiczeń. Nagle przymknąłem oczy, oślepiony blaskiem, a uszy przeszył dźwięk syreny. Zbawienie. Mały cud. Udało mi się. Dupsko uratował przypadkowy patrol. Chłopaczki zaczęli uciekać, zostawiając mnie obolałego pod płotem. Wolałbym, żeby patrol ich pogonił, ale zatrzymali się przy mnie. Stali we dwóch, bojąc się podać choćby chustkę do otarcia krwi z nosa. Jakbym miał trąd. Dwóch młodzików na służbie. Może to i lepiej, że nikt ze starych, mogliby pytać o więcej.
– Nic panu nie jest?
– Nic, tak sobie usiadłem i k… wypoczywam – warknąłem wściekły.
– Spokojnie, bo pojedzie pan z nami.
– Już to widzę, jak chce się wam sprzątać radiowóz z mojej juchy.
Spojrzeli głupio po sobie.
– Ma pan jakieś dokumenty?
– Nie, przecież widzicie, że wyszedłem pobiegać, a tych dwóch gówniarzy mnie napadło.
Jeden zaczął skrobać i podał mi kartkę.
– Niech pan przyjdzie jutro i złoży zeznania. Wezwać panu karetkę?
– Nie, dam sobie radę, mieszkam niedaleko.
Nie chciałem, by wzywali ambulans. Mieliby do mnie dostęp, a w szpitalu pewnie musiałbym podać pesel i inne bzdury. Im mniej wiedzą, tym lepiej. Jeszcze ktoś bystrzejszy powiązałby sprawy. Może tamten klient, albo jego kobieta, zgłosili pobicie? Cholera wie. Dodatkowe wypytanie nie było mi do niczego potrzebne, a mogłoby tylko zaszkodzić i to nie tylko mnie. Musiałem ich spławić.
– Jest pan pewien?
– Tak, jestem pewien. Może byście ruszyli tyłki i gonili tych gówniarzy?
– Ostatni raz ostrzegam, niech się pan uspokoi, wiemy, co mamy robić.
– Wiem. Dziękuję za pomoc, ale teraz już sam dam sobie radę.
Wiedziałem, że muszę zmienić ton, bo jak nie, to faktycznie zwiną mnie na 48, choćby po to, by wyrobić statystykę. Na moje szczęście, wsiedli jednak do wozu z rezerwą, czujnie mi się przyglądając. Odjechali. Spróbowałem wstać. Ból potłuczonych żeber okazał się przeszywający. Z trudem udało mi się osiągnąć pozycję zbliżoną do pionu. Mieszkałem na drugim końcu miasta. Tu przybiegłem, ale wtedy byłem w nieco lepszym stanie, a teraz? Żaden taryfiarz mnie nie weźmie, bo zafajdam mu auto. Do tego nie mam czym zapłacić. Rewelacja, po prostu zajebiście. Pozostało wybrać, albo człapać całą noc do domu, licząc się z zaczepką każdego patrolu, albo wrócić do domu pani Dominiki. To też porażka. W końcu zatrudniła mnie dla ochrony, a tu dwóch chłopaczków stłukło mi mordę. Chyba jednak nie miałem wyjścia.
Powoli, zaciskając z bólu zęby, dotarłem do drzwi, które tak niedawno przekroczyłem w odwrotną stronę. Nacisnąłem dzwonek, trzymając się futryny. Otworzyła szybko i bez pytania, chociaż tyle razy kazałem jej uważać. Na twarzy mogłem obserwować zmiany zachodzące z prędkością światła. Od rozbawienia, które zastygło w słowach: – Czegoś pan zapomniał? – Po grymas przerażenia.
– Tośka! Tośka!
– Co jest, czego tak się drzesz … mamo?
– Nie pyskuj, chodź natychmiast.
– No idę, idę. – Po chwili stanęła obok. – O ja pier …
– Nie wyrażaj się. Pomóż mi.
Złapały mnie mocno pod ramiona. Z jednej strony miło było się na nich wesprzeć, z drugiej zafundowały mi zestaw dodatkowego bólu. Syknąłem głośno. Zignorowały to jednak i wlokły w głąb domu. Posadziły w kuchni.
– Przynieś jakieś plastry, wodę, coś do odkażania, cokolwiek. – Pani Dominika strzelała słowami z prędkością karabinu. Młoda już bez dyskusji zniknęła, by pojawić się za chwilę z pokaźną apteczką.
– Wzięłam wszystko. Wodę mamy tutaj – dodała, podstawiając pod kran jakąś miseczkę.
Zaczęły systematycznie obmywać moją głowę i twarz z brudu. Zorientowały się wkrótce, że większość to tylko powierzchowne zadrapania i stłuczenia. Najbardziej ucierpiała duma, ale o tym nie miałem ochoty opowiadać, a opatrzyć to trudno.
– Przyklejanie plastrów w tej chwili nie ma sensu. Musi się pan wykąpać. Później założymy opatrunki. Tośka, szykuj kąpiel. Wanna, letnia woda, nie dość, że podrapany, to ma jeszcze chyba potłuczone żebra, może to mu nieco ulży.
Cholera, dyrygowała, jakby mnie tu nie było. Szefowanie miała najwidoczniej w genach. Córka zniknęła, zdążyłem jedynie zauważyć, że nadal biega w bieliźnie. Znalazła sobie strój na przyjmowanie gości… Na szczęście, kolejne dotknięcie i wywołany tym ból wyrwały mnie z głupich rozmyślań.
– Niech pan spróbuje wstać. Idziemy do łazienki na piętrze.
Pokonanie schodów okazało się męczarnią. Próbowałem grać twardziela, ale jej pomoc okazała się nieodzowna. Za to w łazience czekała kolejna niespodzianka. Piękny, młody, wypięty tyłeczek, przecięty pasmem majtek, którego właścicielka próbowała rękoma zrobić nieco piany w wannie. Maluch mimowolnie zaczął się unosić. – „Nie teraz, przyjacielu, nie teraz.” – Ganiłem go w duch. Facet jednak zawsze pozostanie facetem, choćby leżał na dechach.
– Dziękuję. Zejdź proszę jeszcze do kuchni i przynieś apteczkę do mojej sypialni. Tam go później opatrzymy.
Zamknęła drzwi i bez skrępowania zaczęła mnie rozbierać.
– Widzę, że Antosia się panu spodobała – rzuciła na widok małego rycerza, prężącego się do boju, co ujawniło się, gdy pozbawiła mnie slipek.
– Przepraszam, tak jakoś naturalnie wyszło. – Pojawiająca się powoli opuchlizna na szczęście zakryła rumieniec.
– Wiem już, że ma pan zdrowe zainteresowania. Choć niektórzy mówili dziwnie o pana preferencjach, gdy próbowałam się czegoś o panu dowiedzieć. Wieczny singiel, może gej?
– W moim fachu nie mogę sobie pozwolić na pewne luksusy …
– Cicho już. Proszę wejść do wanny.
Letnia woda zakryła ciało. W pierwszej chwili wywołała dreszcz, później dała jednak ukojenie. Chłód podziałał też na małego, oferując szansę powrotu do przyzwoitego zachowania. Dłonie Dominiki obmywały mnie delikatnie, starając się obecnie sprawić jak najmniej bólu. Czułem, jak zmęczenie i troski odpływają gdzieś w niebyt. Czas przestał się liczyć. Świadomość przywróciła stygnąca woda. Pomogła mi wyjść z wanny i otuliwszy płaszczem kąpielowym odprowadziła do sypialni. Wyglądało na to, że spędzę tu kolejną noc, w innym jednak charakterze. Wskazała miejsce i kazała się położyć.
– Proszę się spać. A to zrobi panu najlepiej na sen – dodała, wręczając kieliszek z koniakiem.
Ogrzałem go w dłoni, pozwalając uwolnić się bukietowi aromatów. Zaciągnąłem głęboko, przypominał mi się aromat pewnego kazachskiego trunku. Pełny, z nutą rodzynek i południowego wiatru. Już pierwszy łyk wywołał nirwanę. Sączyłem, ciesząc się każdą kroplą. Pani Dominika w tym czasie cierpliwie opatrywała rany. Gdy skończyła, zabrała z mych rąk pusty już kieliszek i powtórzyła:
– Proszę spać.
Wyszła z pokoju, gasząc światło. Odpłynąłem w niebyt. Nie wiem, czy dodała coś do trunku, ale z tej nocy nie pamiętam w zasadzie nic. Jedynie jakieś ciepło, które przylgnęło do moich pleców. Spałem nago, poczułem więc, że pojawiło się miękko, delikatnie, by zniknąć po długim czasie równie niespodziewanie.
Otworzyłem oczy. Pokój próbowało rozświetlić słońce, przebijające się przez rolety. Oprócz mnie w łóżku nie było nikogo, miałem jednak wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Z trudem obróciłem się w stronę drzwi. Na krześle siedziała Tośka, wpatrując się w moje krocze. Dopiero teraz zorientowałem się, że prześcieradło, którym byłem okryty, musiało się zsunąć. A przyjaciel, porannym zwyczajem, wstał trochę wcześniej niż ja. Oblizała pospiesznie spierzchnięte wargi.
– Mama musiała już iść. Prosiła, bym przygotowała dla pana śniadanie. Nie chciałam obudzić, przepraszam.
– To ja przepraszam za swój niekompletny strój. Jakoś nie miałem w planach noclegu.
– Chciałam przynieść ubranie, ale pana rzeczy są całe we krwi, a większość poszarpana, nadają się tylko do wyrzucenia. Powiedziałam już mamie. Kupi panu coś nowego, bo stwierdziła, że wieczorny plan jest nadal aktualny i będzie pana potrzebowała.
– W kieszeni spodni były klucze od mieszkania i karta z … wiesz czym.
– Wiem, mama schowała te rzeczy. Proszę założyć póki co płaszcz kąpielowy i zejść na dół. Czy może woli pan zjeść tutaj?
– Jeżeli wieczorem mam być przydatny, to nie mogę leżeć cały dzień. Spróbuję dojść do kuchni. Czy mogłabyś …?
– Proszę się nie wstydzić, przecież już pana widziałam nago – zaszczebiotała, znów łakomie wbijając wzrok w złączenie mych ud.
– Poproszę o ten płaszcz jednak.
– Szkoda, całkiem pan fajny i dba o mamę, ale proszę. – Podała mi okrycie – Czekam na dole. A gosposią proszę się nie martwić. Mama dała jej na dziś wolne, ja miałam tylko wykłady, więc się panem zaopiekuję.
Zniknęła za drzwiami. Odniosłem wrażenie, że z odrobinę nadąsaną miną. Nie mogę sobie pozwolić na więcej. Wygląda na to, że pani Dominika ma jednak poważnych wrogów, a dwie samiczki w jednym gnieździe to za wiele, mogą wszystko skomplikować. Tym bardziej, że szefowa szykowała coś na wieczór. Koniec flirtów. Pora na powrót do profesjonalizmu. Z niemałym trudem ubrałem płaszcz i rozpocząłem powolną drogę po schodach w dół. Tylko czy ja tu jeszcze o czymkolwiek decyduję? Nie czas jednak teraz o tym myśleć, teraz czas na śniadanie. Pomartwię się później.
Przejdź do kolejnej części – Najemnik V-VI
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Emilia
2022-09-25 at 09:56
Ciekawy rozdział, lepszy od poprzedniego. Cieszę się, że dałam temu serialowi szansę. Domyślam się, że nim się skończy, główny bohater prześpi się nie tylko z mamusią, ale i córeczką. To zaś sprawi, że wspólne śniadania staną się dość niezręczne.
Szarik
2022-09-25 at 21:08
Dziękuję Ci za przychylny komentarz. Mam nadzieję, że i z kolejnych odcinków będziesz zadowolona. Oczywiście co się dalej wydarzy powiedzieć nie mogę 😉
Absent absynt
2022-09-25 at 17:13
Pochwalę od razu, że ta część jest mniej chaotyczna, a przez to bardziej zrozumiała, niż poprzednia. Jestem autentycznie ciekaw, co wydarzy się dalej. No i w jakich okolicznościach narrator dobierze się do Tośki, bo podobnie jak Emilia sądzę, że wszystko zmierza w tą właśnis stronę.
Szarik
2022-09-25 at 21:14
Cieszę się, że z taką uwagą i konstruktywnie krytycznie podchodzisz do mojego pisania. Daje mi to wyraźny sygnał jak wiele pracy jeszcze mnie czeka. Nie obiecam, że każda z części Cię zadowoli, ale próbę podejmę. I jak już powiedziałem Emilii, chwilowo jeszcze dalszej fabuły nie zdradzę.
Megas Alexandros
2022-09-26 at 22:44
Witaj, Szariku!
Z przyjemnością przeczytałem kolejny rozdział i poznałem nową młodocianą bohaterkę, Tośkę. Fabuła powoli się rozkręca, choć wciąż jak się zdaje, nie osiągnęła pełnego rozbiegu, zajmujemy się wątkiem pobocznym szantażysty, myślę jednak, że niebawem wykrystalizuje się wątek główny.
Podobały mi się opisy pijatyki (bose stópki Jezuska!) a także walki z dwoma przeciwnikami. Mniej rozprawa z szantażystą. Swoją drogą, ciekawe, czy nasz bohater zniszczył wszystkie egzemplarze kompromatów. Przynajmniej zdjęcie, które było załącznikiem do maila znalazło się już w chmurze i może być kiedyś ponownie wykorzystane.
Ciekaw jestem, co wydarzy się następnym razem. Liczę, że będzie nam dane lepiej poznać Dominikę i Tośkę (niekoniecznie w sensie biblijnym, choć i to jak najbardziej). No i że na horyzoncie pojawi się przeciwnik godny naszego herosa.
Pozdrawiam
M.A.
Szarik
2022-09-27 at 12:57
Witaj Aleksandrze,
miło mi, że sprawiłem Ci przyjemność lekturą. Mam nadzieję, że jeszcze przed nami kilka równie ciekawych odcinków tej historii. Wcześniejsze uwagi, zarówno Twoje, jak i innych komentujących, staram się uwzględniać. Trudna to jednak sztuka jest, więc błędów zapewne uniknąć się nie da i niedociągnięcia pojawić się mogą. Niemniej zapraszam do dalszego śledzenia losów naszych bohaterów.
Pozdrawiam
Sz.