Perska Odyseja XVIII: Oblężenie (Megas Alexandros)  4.49/5 (114)

38 min. czytania

David Roberts, „Oblężenie i zniszczenie Jerozolimy”

Główny plac Pasargadów, zwykle pełniący rolę ogromnego targowiska, od kilku dni był miejscem nieustannej musztry.

Oficerowie w wysokich hełmach i łuskowych kaftanach głośno wyszczekiwali rozkazy, zaś zziajani i spoceni cywile ze wszystkich sił próbowali je wypełniać. Ćwiczyli podstawowe manewry piechoty, wyprowadzali pchnięcia włóczniami, na zawołanie łączyli tarcze, tworząc dziurawą i mało solidną osłonę dla ich nierównego szyku. Niewiele lepiej szło tym, którzy szkolili się w łucznictwie. Po wschodniej stronie placu zorganizowano prowizoryczną strzelnicę. Za cele służyły tam spiętrzone do wysokości rosłego męża worki z piaskiem. Choć łuk był odwieczną bronią Persów, mieszkańcy Pasargadów, najstarszej ze stolic imperium, nie mieli dotąd wielu sposobności, by do niego przywyknąć. Niejeden pierwszy raz w życiu brał do ręki drewniany oręż, nakładał nań strzałę, naciągał cięciwę. Dlatego też pociski rzadko trafiały. Szkolący cywilów żołnierze srożyli się i przeklinali, nie mogli jednak zdziałać cudów.

Jutab przechadzała się wśród trenujących oddziałów, z pozornym spokojem obserwując ich wysiłki. Skinieniem głowy odpowiadała na pozdrowienia, ze skromnym uśmiechem przyjmowała podnoszone na jej cześć wiwaty. Czasem pochwaliła mieszczucha, który z wyjątkową biegłością obracał w dłoni włócznię, innemu pokazała, jak powinno się ją chwycić. Powstrzymywała się natomiast przed ganieniem – zarówno nieporadnych cywilów, jak i zniecierpliwionych, balansujących na granicy furii żołnierzy. Czuła bowiem, że nic w ten sposób osiągnie. Bez względu na włożoną w to pracę, z kupców, rzemieślników, tragarzy czy gońców nie sposób było uczynić sprawnego wojska. A już na pewno nie z dnia na dzień.

Towarzyszył jej jednooki Bahadur, były gwardzista króla królów, weteran tuzina kampanii i najlepszy oficer, jakim dysponowała. On również nie komentował tego, co widział, lecz wyraz jego twarzy był aż nadto wymowny. Dopiero gdy oddalili się nieco od musztrowanych, przemówił:

– Trzy miesiące. Co najmniej tyle potrzeba, by ci chłopcy zaczęli się do czegokolwiek nadawać…

– Nie mamy trzech miesięcy – odparła. – Ani nawet trzech dni.

Nie musiała mówić nic więcej. Oboje znali doniesienia zwiadowców. Hellenowie byli już praktycznie pod miastem. Jutro, najdalej pojutrze staną u jego bram.

– Więc po co to wszystko? – spytał dawny Nieśmiertelny.

– By zapewnić ludziom zajęcie – wzruszyła ramionami. – Rozproszyć ich lęk i osłabić desperację. Wpoić myśl, że też przyczyniają się do obrony swego miasta. Kiedy zacznie się oblężenie, chcę mieć w mieszczanach oparcie, a nie jeszcze jeden kłopot.

Bahadur skinął głową, lecz nie wydawał się do końca przekonany.

– Zresztą, z czasem niektórzy mogą okazać się przydatni. Mury są przecież długie, a żołnierzy mało. W innych okolicznościach trzeba by wielu miesięcy treningu, by ci mężczyźni zaczęli coś potrafić. Lecz wojna… jest chyżą nauczycielką.

Dotarli razem do północno-zachodniego narożnika placu. Nieopodal znajdowała się otoczona ogrodami willa, którą na swoją kwaterę obrał Szahnaz. Przywódczyni rebelii planowała złożyć mu wizytę. Niedawno powierzyła eunuchowi ważne zadanie. Miał obrachować zapasy żywności – łącznie ze zbożem, które odkryto w spichlerzach cytadeli – i wyliczyć, na ile dni starczą one, by wykarmić całą populację Pasargadów. A także zaproponować parę wariantów racjonowania, by starczyły na dłużej. Jutab spieszno było poznać wyniki jego obliczeń.

Dotarła do bram rezydencji, lecz ich nie przekroczyła, ujrzała bowiem biegnącego ku niej młodzieńca w niedopasowanym pancerzu. Typowy dla perskich wojowników, obszyty stalowymi łuskami kaftan gryzł się estetycznie z attyckim hełmem, zdobytym pewnie na jakimś Hellenie z garnizonu. Przy pasie mężczyzny kołysał się równie helleński, zakrzywiony kopis. Ponieważ zbliżał się z dużą szybkością, Bahadur zareagował instynktownie. Wysunął się przed dziewczynę i położył dłoń na rękojeści szabli. Dobyć jej nie zdążył, bo przybysz opadł nagle na kolana i złożył Parysatis głęboki pokłon.

– Pani! – zawołał, nisko pochylając głowę. – Przybiegłem tu najprędzej jak mogłem, od zachodniej bramy. Jak okiem sięgnąć pod niebo unoszą się dymy! Cały horyzont płonie!

Popatrzyła na zachód, lecz gęsta i monumentalna zabudowa miasta zasłaniała jej widok. Ujrzała więc jedynie pyszne fronty pałaców arystokracji oraz gmachów publicznych.

– Prowadź na mury! – rzekła do młodzieńca, pochylając się i dając mu znak, by podniósł się z kolan. – Muszę zobaczyć to na własne oczy.

W istocie, gdy już przedostali się przez miasto i wspięli się na wysokie umocnienia, okazało się, że chłopak mówił prawdę. Nieboskłon na zachodzie był szary od spowijających go kłębów dymu. Unosiły się one z wielu źródeł na zachodniej równinie. Bahadurowi wystarczył jeden rzut oka:

 – Płoną włości dostojnego Mitrydatesa. Ale czemu? Przecież on zawsze był służalczy wobec Hellenów i satrapy…

Jutab poczuła zawrót głowy, tak silny, że aż musiała wesprzeć się ręką o blanki. Przypomniała sobie gościnę u arystokraty, jego wspaniały pałac, dziś już pewnie doszczętnie zrujnowany. Dwie młode niewolnice, które jej usługiwały… Wolała nawet nie myśleć o ich losie. Czy Mitrydates zdołał przed nadejściem nieprzyjaciół wyprawić w bezpieczne miejsce swoje żony i dzieci? I czy jemu nic nie zagraża? Obiecał jej, że dołączy do wojsk buntowników u podnóża Zagrosu. Mógł jednak zostać zdradzony, wpaść w ręce wroga, zginąć. Nie, to byłoby zbyt trudne do zniesienia… Ledwie zdążyła pokochać tego mężczyznę o śmiałym spojrzeniu i królewskim obliczu. Okrutny los nie mógł jej tak szybko go odebrać.

– Bahadurze… Zwołaj moją radę wojenną – poleciła. – Hellenowie właśnie zaanonsowali nam swe przybycie. Musimy ich przyjąć z iście perską gościnnością!

Pod wieczór w jej komnatach w cytadeli zgromadzili się najważniejsi doradcy. Oprócz byłego Nieśmiertelnego przybyli dostojny Farzin, kapłan Ahury Mazdy o skrytej za zasłoną twarzy oraz jowialny zazwyczaj, teraz zaś stropiony skarbnik, Szahnaz, w amarantowej szacie z obszernymi rękawami, skrywającymi liczne złote bransolety. Parysatis przywitała ich krótko i od razu przeszła do rzeczy:

– Nieprzyjaciel nadciąga od zachodu. Dziś dał nam pokaz swojej żądzy mordu i zniszczenia. Nie możemy puścić tego płazem. Dlatego chcę uderzyć na Hellenów jeszcze nim dotrą do miasta.

Dostrzegła, że jej słowa mocno poruszyły członków wojennej rady. Każdy jednak zareagował inaczej. W oczach maga – jedynym, co mogła dostrzec zza zasłony – pojawił się fanatyczny błysk. Bahadur zmarszczył brwi i zacisnął usta. Eunuch zbladł wyraźnie i zamachał rękoma w proteście.

– O czcigodna! – zawołał, nie czekając na dopuszczenie do głosu. – Chcesz wojować z naszym wrogiem poza obrębem murów? Przecież to pewna śmierć! Wspomnij los mieszkańców Isztahr, którzy poważyli się podobne szaleństwo!

– Mieszkańcom Isztahr zabrakło wiary! – zagrzmiał Farzin. – To znani w całym imperium bezbożni rozpustnicy. Dlatego Ahura Mazda nie spojrzał na nich przychylnie i poskąpił im wsparcia. My nie jesteśmy tak grzeszni jak oni! Wydaj tylko rozkaz, pani, a rozniesiemy pogan na włóczniach i szablach!

– Nie mamy dość sił, by wydać bitwę – oznajmił spokojnym głosem dawny gwardzista króla królów. – Macedoński korpus liczy co najmniej trzy tysiące zbrojnych. Nawet z żołnierzami, których sprowadziłaś, Jutab, nie zdołamy im dorównać.

Parysatis zbliżyła się do okna i spojrzała ku zachodowi. Kłęby dymu były mniej widoczne w zapadających ciemnościach, za to coraz jaśniej świeciły liczne, szalejące po równinie pożary. Uświadomiła sobie, że płonęły już nie tylko wsie, ale i pola uprawne.

 – Nie chcę otwartej bitwy – zaprzeczyła. – Wprowadzę najeźdźców w zasadzkę. Tak jak uczyniłam to w Perskich Wrotach. Między majątkami Mitrydatesa, które teraz pustoszą, a bramami Pasargadów znajduje się pasmo wzgórz. Najdogodniejsza droga do miasta wiedzie między nimi. Tam właśnie spadniemy Hellenom na karki. Ostrzelamy z łuków, skłonimy do pościgu w okolicznych wąwozach. Wyrżniemy tych, którzy ruszą za nami, a potem wycofamy się za mury, nim nadciągną główne siły.

– W ten sposób tylko ich rozsierdzimy, lecz nie rozbijemy – powiedział drżącym głosem Szahnaz.

– Rozsierdzonego wroga łatwiej sprowokować do błędu.

– Jakie siły chciałabyś wykorzystać w tej zasadzce? – spytał Bahadur.

– Jeśli ma być skuteczna, to jakiś tysiąc ludzi.

– Jeśli więc coś pójdzie niezgodnie z planem, stracimy dwie trzecie obrońców miasta. I to zanim oblężenie na dobre się rozpocznie.

Posłała weteranowi gniewne spojrzenie. Spodziewała się oporu ze strony swych doradców. Ale akurat nie z jego strony. Sądziła, że podobnie jak ona, rwie się do walki z wrogiem i chce umoczyć włócznię w jego krwi… Tymczasem dawny Nieśmiertelny mówił dalej:

– W Perskich Wrotach Hellenowie sądzili, że idą przez podbity i spacyfikowany kraj. Stracili czujność i dlatego twoja zasadzka się powiodła. Teraz jest zupełnie inaczej. Oni wiedzą, jak blisko się znajdujemy. Nie zaniechają żadnych środków ostrożności. Mówisz, że nie chcesz otwartej bitwy. Ale ją właśnie otrzymasz, gdy ich zaatakujesz.

– Wystrzegaj się nadmiernej pewności siebie, ukochana córko Ahury Mazdy – przemówił nagle uroczystym tonem Farzin. Najwyraźniej słowa Bahadura zdołały go przekonać. – Stąd bowiem krótka już droga do grzesznej pychy. Bacz, by Mądry Pan nie odwrócił od ciebie przychylnego spojrzenia.

Odwróciła się od nich, zacisnęła dłoń w pięść i ze złością uderzyła nią w kamienny parapet. Paroksyzm bólu rozlał się aż po przedramię.

– Kassander z Ajgaj – wyrzuciła z siebie nienawistne imię – idzie od rzezi do rzezi. Pustoszy nasze miasta i osady, morduje mężczyzn i niewoli kobiety. Muszę stawić mu czoła. Pokazać, że za każdą popełnioną zbrodnię czeka go kara. Najwyższa pora, by w końcu to zrozumiał.

– I zrozumie – odparł z uporem jednooki oficer. – Ale we właściwym czasie. I nie kosztem naszych żołnierzy. W najbliższych dniach będą nam bardzo potrzebni.

Wciąż zwrócona ku zachodowi, zamknęła oczy. Miała wrażenie, że na twarzy czuje gorąco z płonących domów. Że wciąga w nozdrza odór dymu i rozlanej krwi. Wybacz Mitrydatesie, pomyślała z goryczą. Nie pomszczę twych żon i niewolnic, rajskich ogrodów i pięknego pałacu. Nie mogę, choć bardzo bym chciała. Oni mają rację, Mitrydatesie, obrona tych, którzy jeszcze żyją, jest ważniejsza. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.

– Dziękuję wam za wszystkie rady – rzekła pozornie obojętnym tonem. – Postąpię zgodnie z nimi. A teraz odejdźcie. Chcę zostać sama.

– Czcigodna… – Miękki głos eunucha przyprawiał ją o mdłości. – Jeśli pozwolisz… Dokonałem rachunków, o które prosiłaś. Czy mogę przedstawić…

– Jutro. Przyjdź do mnie jutro z rana.

Szelest gniotącej się w ukłonie szaty i chrzęst pancerza, a potem oddalające się kroki. Nareszcie. W końcu jej posłuchali.

* * *

Komnata, w której mieli spędzić noc, była przestronna i kunsztownie urządzona. Jednak Melisa nie potrafiła cieszyć się owymi luksusami. Nie po rozmowie, jaką właśnie odbyła z Macedończykiem. Stojąc przy oknie, spoglądała na jego plecy, podczas gdy niewolnica pomagała mu pozbyć się płaszcza i napierśnika. W końcu zwrócił się ku niej.

– Przyjdziesz do mnie wreszcie? – spytał, wyraźnie znużony. Gniew wywołany niedawną kłótnią zdawał się już go opuszczać. Jednak problem, który był jej przyczyną, pozostał między nimi, niczym ropiejący wrzód, nieprzecięty na czas przez medyka. Dlatego, choć bardzo chciała pogodzić się ze swym kochankiem i wyzwolicielem, odparła twardo:

– Nie dziś, Kassandrze.

Patrząc w jego twarz, czytała w niej jak w rozwiniętym papirusie. Powróciła irytacja, zniecierpliwienie, a może nawet wściekłość. Zdawała sobie sprawę, że igra z ogniem. Macedończyk był brutalnym mężczyzną, jednym z tych, którzy źle znoszą odmowę. Choć od dnia, gdy go poznała, wiele się między nimi zmieniło, to jednak on wciąż pozostał sobą – zuchwałym zdobywcą, nawykłym do tego, by łamać napotkany opór. Przez moment Jonka bała się, że i teraz tak uczyni. A jednak stało się inaczej. Groźny ogień zapłonął wprawdzie w jego oczach, lecz zaraz przygasł. Kassander skrzywił się tylko, jakby przypomniała mu o sobie jakaś stara rana.

– Jak sobie życzysz – rzucił w stronę Melisy i obrócił się na pięcie. Następnie szybkim krokiem opuścił alkowę.

Stała w milczeniu, rozmyślając nad tym, co właśnie się wydarzyło. Rzuciła wyzwanie najpotężniejszemu mężowi w Persydzie i… wygrała? Postawiła na swoim? Nie… to zbyt wiele. Obroniła swoją autonomię. Sprawiła, że Macedończyk uznał jej decyzję. Ale cóż z tego, skoro przedtem skłamał w znacznie ważniejszej sprawie? Później zaś wycofał się z raz danego słowa?

Talia, córka oberżysty z Sardis… opuściła swą ojczyznę, bo pokochała Herakliusza, dowódcę tesalskiej jazdy. Po jego śmierci Melisa poprosiła Kassandra, by roztoczył nad dziewczyną opiekę i zapewnił jej bezpieczeństwo. On zaś obiecał, że tak uczyni. A jednak wydał nieszczęśniczkę w ręce potwora imieniem Eurytion. Ten zaś znęcał się nad nią, odnajdując w tym jakąś chorą rozkosz. Najgorsze było to, że dowiedziawszy się o wszystkim, generał odmówił interwencji. „Może nie zauważyłaś, ale prowadzę kampanię wojenną” – krzyczał. – „I mam ważniejsze sprawy niż los jakiejś lidyjskiej dziewki!”

Niesłowność kochanka głęboko zraniła Jonkę. Lecz jeszcze boleśniejsza była świadomość losu, który stał się udziałem Talii. Melisa czuła, że musi coś przedsięwziąć. Nawet gdyby miała położyć na szali własną, świeżo zdobytą pozycję.

– Parmys – zawiesiła głos, niepewna jeszcze polecenia, jakie chce wydać niewolnicy.

– Tak, pani?

– Czy w ciągu ostatnich tygodni… polubiłaś Argyrosa?

Skupioną twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech, który starczył za całą odpowiedź.

– A czy on polubił ciebie? Na tyle, by był gotów zaryzykować, gdy o to poprosisz?

– Tak mi się zdaje.

Melisa długo milczała. W końcu podjęła decyzję.

– Jutro, gdy już staniemy obozem pod Pasargadami, znajdziesz go i przekażesz moją wiadomość… Odszukasz też Iszana i przyślesz go do mnie. Jego pomoc również może się okazać nieodzowna.

– Czy mogę spytać… – W głosie Parmys zabrzmiał niepokój. – Co zamierzasz, moja pani?

– Chcę ocalić Talię – odparła Jonka. – Przed bestią w ludzkiej skórze.

* * *

Z grzbietu karego wierzchowca Kassander obserwował wymarsz kolejnych oddziałów swego korpusu. Za plecami generała trwał tymczasem rabunek ostatnich ruchomości z pałacu Mitrydatesa, który zeszłej nocy posłużył za kwaterę oficerom oraz setkom żołnierzy. Teraz, gdy przestał być potrzebny, miał pójść z dymem, dzieląc w ten sposób dolę należących do zdrajcy wsi i folwarków.

Wodzowi towarzyszył jego sztab: zastępca Jazon, adiutant Argyros, a także Dioksippos, prowadzący hoplitów z Aten oraz Argos. Eurytion opuścił obozowisko jeszcze nocą, wraz z większą częścią tesalskiej jazdy. Zgodnie z rozkazem miał dokonać śmiałego wypadu w stronę Pasargadów i rozbijać po drodze wszelkie nieprzyjacielskie oddziały. Generał dobrze zapamiętał nauczkę otrzymaną w czasie przekraczania Perskich Wrót. Był zdecydowany, by nie dać się więcej zaskoczyć.

– Nasi żołnierze zdają się być w wyśmienitym nastroju – zagadnął go Dioksippos. – Czyżby tak bardzo spieszyło im się do kolejnej bitwy?

– Zeszłej nocy dobrze się najedli, opróżniając spiżarnie zdrajcy – odparł Kassander. – Dobrze popili, osuszając jego piwniczki z winem. A sądząc po tłumie, jaki zastałem u naszych obozowych dziwek, dobrze też pochędożyli. To nieskomplikowani ludzie o prostych potrzebach. Czemu więc nie miałby im dopisywać humor?

– Ty też gościłeś wczoraj u moich słodkich rodaczek? – roześmiał się Ateńczyk. – Ciekawe u których? Jeśli chodzi o mnie, spośród dzielnych niewiast, które towarzyszą nam od początku owej perskiej odysei, najbardziej gustuję w piersiastej Egerii oraz rudej Tekli. Ta druga jest mistrzynią pieszczot ustami, ale pierwsza… gdy weźmie twą męskość między swe krągłości… Ach, rozmarzyłem się! Daj znać, gdy ponownie zechcesz złożyć im wizytę. Pójdę z tobą, bo trochę się już za nimi stęskniłem!

– Czy myślisz, że pamiętam imiona? – generał wzruszył ramionami, lecz zaraz pociągnął temat: – Były dwie. Blondynka o jasnej cerze i dużych, sarnich oczach oraz smagła brunetka. Kręcone włosy i wielce urodziwy, a do tego ciasny tyłek.

– Perrina i Beroe! – odgadł dumny z siebie Dioksippos. – Muszę przyznać, że też są niczego sobie. Dobrze zresztą, że mamy inne ulubienice. Dzięki temu nie będziemy sobie wchodzić w drogę!

– Nie powiedziałem wcale, że następnym razem znów się do nich udam. Może zażądam tych, które sam wymieniłeś!

Pankrationista znowu parsknął śmiechem. Dwaj pozostali oficerowie milczeli, lecz każdy w inny sposób. Choć za sprawą odmiennych upodobań Jazon nie składał wizyt ateńskim dziwkom, rozmowa szczerze go ubawiła. Argyros wszakże przysłuchiwał się jej ze słabo skrywanym niesmakiem. W końcu, żeby zmienić temat, obejrzał się i rzekł:

– Chyba szaber już się skończył. Właśnie podkładają ogień.

– Najwyższa pora – Kassander nie poświęcił ginącej właśnie rezydencji Mitrydatesa ani jednego spojrzenia.

– Jednak to spore marnotrawstwo. – Jazon spoglądał, jak płomienie ogarniają zabudowania. – W tym pałacu mógł kiedyś zamieszkać namiestnik króla Aleksandra.

– Satrapa wyraził swą wolę wystarczająco jasno. „Spraw, by nie pozostał po nim kamień na kamieniu”. W wielu sprawach nie zgadzam się z Arsamesem, ale tu akurat zdecydowałem pójść mu na rękę.

Trak westchnął ciężko. Nie znosił, gdy na jego oczach piękno obracało się wniwecz.

– A więc na Pasargady.

– Zaiste. Nic tu po nas.

Pokłusowali wzdłuż kolumny marszowej. W ślad za nimi ruszyli jeźdźcy z eskorty. Powietrze, już wcześniej cuchnące spalenizną, stało się teraz dławiące i przesycone dymem. Czym prędzej zostawili za sobą spustoszone doszczętnie ziemie zdrajcy. Bliżej miasta z obu stron drogi znów wyrosły wzgórza. Powinny wprawdzie być już oczyszczone z nieprzyjaciół przez Eurytiona, ale i tak traccy górale rozsypali się po nich, szukając ewentualnych zasadzek. Nic nie znaleźli. Wyglądało na to, że buntownicy odmówili starcia w otwartym polu.

Po dwóch klepsydrach oczom wychodzących spomiędzy pagórków żołnierzy ukazały się wysokie, zwieńczone licznymi wieżami fortyfikacje Pasargadów oraz zamknięta na głucho brama. Większa część najstarszej z perskich stolic położona była na równinie. Jedynie na północnym zachodzie teren unosił się, aż w końcu przechodził we wzgórze przypominające nieco ateński Akropol. Tam właśnie zbudowana została cytadela. Jeszcze niedawno obsadzona przez helleński garnizon. Potem zaś, za sprawą jednego, tchórzliwego człowieka, bez walki oddana buntownikom.

W bezpiecznej odległości od murów krążyły oddziały tesalskiej jazdy. Kassander wysforował się naprzód ze swoimi oficerami oraz przybocznymi. Wkrótce zbliżył się do nich Eurytion.

– Kontrolujemy cały teren wokół Pasargadów, generale – zameldował. – Zbliżając się do miasta napotkaliśmy tylko nieliczne oddziały zwiadowców, ale pierzchały przed nami, nie podejmując walki.

– Niech to nie uśpi naszej czujności. Jutab jest znana z podstępów, forteli i nocnych napaści. Dlatego przed zapadnięciem zmierzchu otoczymy obóz podwójnym pierścieniem umocnień.

– Zgodnie z rozkazem – rzekł Jazon. – Zagonię do tego jeńców, których wzięliśmy w majątku zdrajcy. Niech w końcu zapracują na jadło, które im dajemy.

– Odkryliśmy też dogodne miejsce na rozbicie obozowiska. – Tesalski olbrzym wskazał ręką na północ. – W jego centrum znajduje się niedawno opuszczona willa. Może posłużyć za generalską kwaterę.

– Nie potrzeba mi wygód. – Kassander nie odrywał spojrzenia od murów. – Lecz Melisa z pewnością doceni twoją troskę.

– Dla nas też masz kwatery? – zagadnął z uśmiechem Ateńczyk.

Eurytion zmierzył go wzrokiem i odrzekł:

– Wokół willi są zabudowania folwarku.

– W takim razie ja biorę stodołę, a Dioksippos może spać w chlewie – zaśmiał się Jazon.

Pankrationista również parsknął.

– Świnie to o wiele lepsza kompania niż ty, Traku!

– Panowie, odrobinę powagi! – Generałowi również było trudno pohamować wesołość. – Spójrzcie tam, obrońcy miasta otwierają bramę.

Wszyscy spojrzeli w tę samą stronę. Potężne, okute żelazem podwoje uchyliły się powoli, nie na tyle szeroko, by mógł przez nie wymaszerować zbrojny oddział, lecz na tyle tylko, by przepuścić samotnego jeźdźca. Już z daleka widać było, że jest zażywny i pstrokato odziany, za to nieuzbrojony. Dosiadał postawnego rumaka dumnej, perskiej rasy, lecz z ruchów znać było, że nie czuje się na jego grzbiecie zbyt pewnie. Przez chwilę pozostawał w cieniu murów, jakby wahał się, co uczynić dalej. W końcu podjął decyzję i ruszył w stronę wodza i jego oficerów.

– Emisariusz – stwierdził Trak, a w jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. – Czyżby miasto gotowało się już do kapitulacji?

– Posłuchajmy, co ma do powiedzenia – orzekł Kassander.

Hellenowie czekali cierpliwie, aż otyły poseł pokona dzielący ich dystans. Trwało to jakiś czas, bo ten nie odważył się na popędzenie konia do czegoś szybszego niż kłus. W końcu jednak kornie pochylił głowę i całkiem poprawną greką przemówił:

– Dostojny generale, jestem Szahnaz, niegdyś skarbnik ukochanego przez Ahurę Mazdę króla królów, Dariusza, obecnie zaś wezyr czcigodnej Jutab, zwanej przez lud Nadzieją Persydy. Przynoszę ci zaproszenie mojej pani na rozmowy. Jeśli się zgodzisz, spotka się z tobą w południe, na pasie ziemi niczyjej między bramą a pozycjami twoich wojsk.

– Przyznam, że jestem zaskoczony – odparł Macedończyk. – Sądziłem, że podejmie chociaż symboliczny opór, zanim przejdziemy do rokowań. Czyżby sytuacja w Pasargadach była aż tak zła? Mów szczerze, eunuchu, czego wam brakuje? Żywności? Wody? Zbrojnych do obsadzenia murów?

Odziany w szaty w barwach lawendy i szafranu emisariusz uniósł brwi.

– Zapewniam cię, przesławny panie, że mamy w bród wszystkiego, co wymieniłeś. Czcigodna Jutab dobrze przygotowała najstarszą stolicę do obrony. Nie zamierza też negocjować z tobą poddania miasta. Pragnie tylko rozmówić się z wodzem najeźdźców, zanim rozpocznie się oblężenie.

– To może być nawet ciekawe – wtrącił Dioksippos. – Nie wiem jak ty, generale, ale ja chętnie obejrzałbym sobie tę całą Jutab. Mówią o niej, że jest piękną niewiastą, nietkniętą jeszcze przez mężczyznę. To dopiero dziwo, czyż nie? Jeśli zgodzisz się na spotkanie z chęcią będę ci towarzyszyć!

– Moja pani życzy sobie, by w rozmowach uczestniczyli tylko ona i generał – zastrzegł prędko Szahnaz.

– Nie ufam jej, Kassandrze. – Jazon nie przejmował się obecnością posła, mówił wprost i bez ogródek. – Ta zdradliwa żmija może szykować jakąś zasadzkę.

– Istnieje taka możliwość, przyjacielu. Sądzę jednak, że w razie czego poradzę sobie z jedną młodą dziewczyną. Wy zaś będziecie czuwać nad moim bezpieczeństwem. Z dystansu.

– Czy do znaczy, że się zgadzasz, prześwietny? – spytał Szahnaz.

– Możesz przekazać to swej pani.

– Tylko migiem! – roześmiał się Dioksippos. – Do południa zostało jeszcze trochę czasu, rozumiem jednak, że dziewka zechce się dla generała wymalować i wystroić. A to zawsze długo zajmuje. Tak więc popędź tego konia, eunuchu! Jestem pewien, że umie galopować! Jeśli potrzeba ci zachęty, możemy pchnąć za tobą kilku Tesalów z oszczepami…

Nim skończył mówić, Szahnaz obrócił już konia i wbił mu pięty w boki. Zwierzę wystrzeliło naprzód, jakby też pojęło słowa Ateńczyka.

* * *

Kiedy wyjechał jej na spotkanie, po raz pierwszy ujrzała go w świetle dnia. Wyglądał, jakby przez ostatnie parę tygodni znacznie się postarzał. Głębokie cienie pod oczami, pasma siwizny we włosach i brodzie. Nie przypominała ich sobie z Suzy. Czyżby masakry i rzezie, jakich dopuścił się w międzyczasie, zaciążyły mu jednak na sumieniu? A może to panujący w pałacu półmrok, rozświetlany przez świece i lampy oliwne, okazał się wówczas nadzwyczaj łaskawy. Albo też porównanie z Mitrydatesem, dokonane przez nią odruchowo i bez udziału woli, wypadło aż tak niekorzystnie. Tak, to chyba właśnie to. Słoneczny blask dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że helleński byk nie mógł się równać z perskim orłem. Mimo to powitała go uprzejmie, pochylając przy tym głowę:

– Generale Kassandrze z Ajgaj.

Przez parę chwil przypatrywał się jej z jakimś łapczywym zaciekawieniem, a także nieskrywaną wesołością. W końcu odparł:

– Tancerko z Suzy.

Poczuła, jak policzki oblewa jej rumieniec. Chciała rozmówić się z Macedończykiem niczym równa z równym, jak dwoje wodzów szykujących się do bitwy. Była gotowa okazać mu szacunek i w swej naiwności liczyła na to samo. On jednak znalazł sposób, by ją upokorzyć. Parysatis zalały wspomnienia tamtej nocy. Wstydu, jaki czuła, rozbierając się przed helleńskim najeźdźcą. Bólu, jaki sprawił jej podczas brutalnej defloracji. A także dojmującego poczucia niemocy, kiedy uniosła sztylet nad jego piersią. I nie była w stanie zadać śmiertelnego ciosu.

– Jesteś równie piękna jak wtedy, w Elamie, lecz cała ta stal, którą dźwigasz, nieco psuje efekt – ciągnął drwiącym tonem, spoglądając na łuskowy pancerz oraz zwieńczony końską kitą hełm dziewczyny. – Stanowczo wolałem cię w zwiewnych jedwabiach. A już najbardziej, kiedy je zrzuciłaś. Kto wie, może wkrótce to powtórzysz? Chętnie znów zakosztowałbym uroków twego ciała. Przysięgam, że jeśli mnie zadowolisz, oszczędzę lud Pasargadów. Nasyciłem się już perską krwią.

– To dziwne, że się nią nie zachłysnąłeś – odparła gniewnie. – Do szczętu spustoszyłeś dwa wielkie miasta. A z tego, co widziałam wczoraj, pewnie i ze trzy tuziny wiosek.

Macedończyk nie przejął się jej wybuchem. Przeciwnie, zdawał się coraz lepiej bawić. Promiennie uśmiechnął się do Parysatis i rzekł:

– Oferta jest wciąż aktualna. Tym razem starczy mi twa uległość oraz kapitulacja Pasargadów… a także niewysoki trybut. Powiedzmy, dziesięć tysięcy talentów w srebrze. Na otarcie łez moich żołnierzy, którym marzą się łupy oraz dziewczęta skryte za tymi murami. – Lekceważącym gestem wskazał fortyfikacje miejskie.

– Mury… Cieszę się, że zauważyłeś. – Nadludzkim wysiłkiem zapanowała nad sobą. Czuła, że nieprzyjaciel stara się ją wyprowadzić z równowagi. Skłonić do nieprzemyślanych działań. Nie zamierzała dać mu satysfakcji. Ciągnęła więc coraz spokojniejszym głosem: – Są wysokie i mocne. Świeżo wyremontowane. Obsadzone przez dwadzieścia tysięcy gotowych na wszystko mężczyzn. Twoi żołdacy walczą dla srebra oraz branek. Obrońcy tych murów – dla swoich żon i dzieci. Nie licz na to, że zabraknie im determinacji. Że w chwili próby okażą strach.

– Dwadzieścia tysięcy, no, no. Robi wrażenie – Kassander wzruszył ramionami, jakby chciał zaprzeczyć własnym słowom. – A ilu z nich wie, którym końcem włóczni się zabija?

– Z każdym dniem coraz więcej. Ćwiczymy ich od rana do nocy.

– Chcesz wiedzieć, jak się sprawią przeciw moim weteranom?

– W regularnej bitwie nie mieliby szans – przyznała Parysatis. – Ale to nie będzie regularna bitwa. Nie damy się wywabić przed umocnienia, jak ludność Isztahr. To wy będziecie musieli je szturmować. A zapewniam cię, generale, każdy z obrońców wie, jak cisnąć z góry kamieniem. Albo przechylić garnek wrzącej oliwy.

– Liczę się ze stratami. – Macedończyk oderwał wzrok od fortyfikacji i spojrzał jej prosto w oczy. – Ty również powinnaś. Kiedy zdobędę miasto, zgładzę tuzin Persów za każdego zabitego Hellena. Zaś kobiety i dzieci sprzedam w niewolę. Będą do końca życia przeklinać twe imię, zginając karki pod batem swoich panów…

Próbuje mnie zastraszyć, pomyślała. Gdy zawiodła arogancja, sięgnął po grozę. Teraz to ona zdobyła się na uśmiech i powoli, jakby rozkoszując się tym słowem, powiedziała:

– „Kiedy”…

Kassander parsknął rozbawiony.

– Jesteś bardzo pewna siebie, tancerko z Suzy.

– Nie dałeś mi jak dotąd powodów do zwątpienia, generale.

– Jakże to? – Tym razem udało jej się zbić go z tropu.

– Za każdym razem wpadałeś w moje sidła. Najpierw tamtej nocy, o której tak lubisz mi przypominać, w Suzie… Trzymałam wtedy w dłoniach twoje życie. Narkotyk całkiem pozbawił cię zmysłów. Jedno pchnięcie sztyletu… i nie byłoby dziś Kassandra z Ajgaj.

Dostrzegła, że teraz on walczy z narastającym gniewem. Skoro tak celnie trafiła, postanowiła uderzać dalej.

– Potem były Perskie Wrota… Twoja konnica i hoplici weszli prosto w pułapkę, jaką zastawiłam. Owego dnia ściany wąwozu zaczerwieniły się od helleńskiej krwi. Próbowaliście się odgryzać, lecz niezbyt skutecznie. Dopiero gdy podciągnąłeś łuczników, wycofałam swoje siły. Lecz przecież wiesz, że nie na długo… Wróciłam tej samej nocy, gdy przerażeni i zdziesiątkowani rozbiliście obóz na przełęczy!

Twarz Macedończyka pociemniała. Zacisnął palce na wodzach swego karego ogiera, tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Parysatis domyśliła się, że jeszcze żadna niewiasta nie mówiła doń z taką śmiałością. Widząc reakcję mężczyzny, wzmogła czujność, gotowa na atak, który mógł nadejść w każdej chwili. Jednak Kassander również zdołał się opanować. Spoglądając na nią ponuro wycedził tylko:

– Tam zginął mój przyjaciel.

– Na wojnie zawsze giną ludzie – odparła. – Każdy z mężów, których wy, Macedończycy, uśmierciliście nad Granikiem, na polach Ipsos oraz Gaugameli, w Tyrze, Gazie, Persepolis albo Isztahr był czyimś przyjacielem. My tylko odpłacamy wam pięknym za nadobne.

– Już niedługo… Twoje powstanie skończy się właśnie tutaj, w Pasargadach. Twierdzisz, że wpadałem w pułapki, które zastawiałaś… Lecz dobra passa Jutab, nieuchwytnej buntowniczki, właśnie dobiegła kresu. Czym jest to miasto, jeśli nie zasadzką, tym razem przygotowaną dla ciebie? Nie opuścisz go inaczej niż na powrozie. A wtedy ja zdecyduję, komu cię oddam. Mojemu zastępcy, Jazonowi, któremu zabiłaś oblubieńca. Satrapie Arsamesowi, któremu zamordowałaś brata. Magowi Widarnie, który, bogowie wiedzą czemu, też rości sobie do ciebie prawa…

Tym razem Parysatis poczuła, że blednie. Nie obawiała się trackiego oficera ani nawet satrapy, lecz kapłan Świętego Ognia… To było coś zupełnie innego. Znała Widarnę na tyle dobrze, by spodziewać się po nim wszystkiego, co najgorsze.

– Chyba, że postanowię zatrzymać cię dla siebie, jako wojenną brankę – ciągnął Kassander. – Sądzę wręcz, że to jedyny sposób, byś uniknęła śmierci w męczarniach. Jednak by mnie do tego przekonać, musiałabyś znowu stać się tancerką z Suzy. Przywdziać jedwabną spódniczkę, obsypać piersi brokatem… a potem uklęknąć posłusznie i zacząć mi ssać kutasa. Pamiętam, że miałaś do tego prawdziwy talent.

W jakiś tajemny sposób bezczelność Macedończyka pomogła jej zapanować na lękiem. Wyprostowała się w siodle i posłała mu pełne politowania spojrzenie.

– Zabawne. Gdy tak to ujmujesz, śmierć poprzedzona męczarniami staje się całkiem miłą perspektywą!

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Wreszcie skinął głową.

– A zatem pozostały nam już tylko krew, pot i łzy. Całe morze łez.

– Zobaczymy, kto będzie je wylewał.

– Sądzę, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź. – Kassander obrócił konia w stronę swoich wojsk. Obejrzał się jeszcze przez ramię i ostatni raz spojrzał swojej przeciwniczce w twarz. – Bywaj, Parysatis.

– Więc pamiętałeś, jak mam na imię.

Nic na to nie odrzekł. Wbił tylko pięty w boki czarnego ogiera i pokłusował w stronę swoich wojsk. Dziewczyna spoglądała przez chwilę w oddalające się szerokie plecy Macedończyka, po czym ruszyła ku miejskiej bramie. Rozmowy dobiegły kresu. Nie było sensu dłużej kusić wrogich łuczników.

Wjeżdżając do Pasargadów, czuła, że w tym pierwszym, bezkrwawym jeszcze starciu nie oddała pola. Nie pozwoliła się bezkarnie upokarzać, oddawała cios za cios. To jeszcze nie było zwycięstwo… Nie była aż tak naiwna. Dowiedziała się jednak co nieco o swym przeciwniku. A także o sobie samej. Zapanowała nad strachem, okiełznała gniew. W jakiś tajemniczy sposób stała się silniejsza. Cokolwiek jeszcze się wydarzy, przyjmie to z powściągliwością i spokojem.

Po drugiej stronie bramy czekał na nią Bahadur. W pełnym pancerzu, z włócznią w dłoni, z oddziałem stu najlepszych żołnierzy, których osobiście sobie dobrał. W razie gdyby rozmowy potoczyły się źle, był gotów do wypadu za mury i ratowania Nadziei Persydy, choćby przed całą helleńską armią. Gdy w końcu ujrzał Parysatis bezpieczną, wyraźnie się rozluźnił, a z jego twarzy ustąpił ponury grymas.

– Czy zaspokoiłaś ciekawość, pani? – spytał, gdy się do niego zbliżyła. – Przyjrzałaś się dobrze temu skurwysynowi?

Posłała mu długie spojrzenie z końskiego grzbietu.

– Tej nocy postawisz w stan gotowości wszystkie oddziały, mój zastępco. Podwoisz też straże na murach i wzmocnisz obronność bram.

– Rozkaz, moja pani! – zawołał i zasalutował jej włócznią.

* * *

Jazon i Argyros wraz z pięćdziesięcioma tesalskimi jeźdźcami czekali na generała na pobliskim wzniesieniu. Rozciągał się z niego dobry widok na całą okolicę. Mogli obserwować, jak kolejne oddziały nadciągają drogą. Kreteńscy łucznicy oraz lekkozbrojni rozproszyli się po równinie, razem z konnicą osłaniając pozostałych żołnierzy, którzy rozpoczęli wytyczanie granic obozu. Rozbijali też pierwsze namioty, mniejsze dla poszczególnych oficerów i większe, wieloosobowe, dla zwykłej piechoty.

Czarny wierzchowiec bez trudu wspiął się na wzgórze, niosąc rosłego i ciężkiego od stali jeźdźca. Gdy się do nich zbliżył, obydwaj oficerowie ujrzeli, że Macedończyk ledwo panuje nad przepełniającą mu pierś wściekłością. Usta miał zaciśnięte, zaś jego spojrzenie zdawało się ciskać pioruny. Trak miał już zapytać, jak poszły negocjacje, lecz widząc nastrój wodza, roztropnie się przed tym powstrzymał. Przemówił za to Kassander, a jego głos drżał od tłumionej furii:

– Pokażę tej dziwce, że my również potrafimy uderzać z zaskoczenia. Dziś w nocy weźmiemy Pasargady. Jednym szturmem, bez żmudnych prac oblężniczych, umocnień polowych oraz machin. Tak samo, jak zrobiliśmy w Sardis. Straciłem cierpliwość do tej pieprzonej wojny.

Jazon i Argyros popatrzyli po sobie z niedowierzaniem. Trwało to jednak tylko moment, zaraz bowiem zwrócili się ku generałowi.

– Pozwól mi poprowadzić natarcie – zażądał Trak. – Wiesz, jak bardzo łaknę zemsty za śmierć Herakliusza. Zaprawdę, nazbyt już długo jego cień czeka na sprawiedliwą odpłatę.

Macedończyk skinął głową.

– Dostaniesz ode mnie najlepszych wojowników, wściekłe psy wojny, gorliwych synów Aresa. Ja ruszę z drugim rzutem, gdy już zdobędziecie mury i otworzycie nam bramę. Nim nastanie świt, rebelia Jutab upadnie. Ona zaś pozna w końcu, czym jest strach.

* * *

Mieszkańcy domostwa musieli zwlekać z ucieczką do ostatniego momentu, bo pozostawili za sobą niemal cały dobytek. Melisa spacerowała po kolejnych pokojach dwukondygnacyjnego, wzniesionego na planie kwadratu budynku, podziwiała solidne i bogato zdobione meble, barwne, zaścielające podłogi dywany, a także kilka dzieł sztuki, które wyglądały, jakby ściągnięto je ze wszystkich krańców świata. W porastającym wewnętrzny dziedziniec różanym ogrodzie znajdował się masywny pomnik skrzydlatego byka z ludzką głową, sprowadzony zapewne z Babilonii. W jednej z sypialni na piętrze, nieopodal łoża, stał brązowy posąg Afrodyty wychodzącej z kąpieli, wykonany chyba przez samego Praksytelesa lub też bardzo udatnie skopiowany z jego dzieła. Jonka zbliżyła się do nagiej, dorównującej jej wzrostem bogini i dotknęła palcami jej policzka, szyi, piersi. Była oczarowana tym, jak pieczołowicie artysta oddał urodę swej modelki. Podejrzewała oczywiście, dlaczego posąg ustawiono właśnie w alkowie. Apetyczny widok miał rozpalać żądzę tego, który zwykł spędzać tutaj noce. Bez wątpienia Kassander również to doceni. Już wkrótce. Gdy sprawa nieszczęsnej Talii przestanie ich dzielić.

– Ta komnata przypadła mi do gustu – zwróciła się do Parmys. – Każ tragarzom wnieść tu rzeczy moje i generała.

Czekając na wykonanie polecenia, udała się do pokoju sąsiadującego z sypialnią. Znajdował się tu zabudowany balkon. Osłaniająca go ażurowa konstrukcja pozwalała obserwować okalającą dom równinę bez bycia dostrzeżonym z zewnątrz. Melisa widziała już w Persji dość haremów, by domyślić się, że dla żon czy konkubin pana tej willi, był to jedyny kontakt z szerokim światem. Przynajmniej do dnia, gdy z dalekich krain nadciągnęli Hellenowie, którzy wypędzili kobiety z bezpiecznego schronienia i zmusili je do ucieczki.

Nie miała pojęcia, kim były poprzednie mieszkanki rezydencji. Zapewne żonami jakiegoś pomniejszego arystokraty, nie dość majętnego, by pozwolić sobie na prawdziwy pałac. Czy zbiegły do miasta, pokładając ufność w jego umocnieniach i waleczności legendarnej Jutab? A może umknęły jeszcze dalej? Jonka z całego serca życzyła im tego drugiego. Przecież ani przez moment nie wątpiła, że Kassander skruszy mury i wedrze się do Pasargadów. A wtedy los przebywających tam niewiast będzie nie do pozazdroszczenia.

Wyjrzała przez ażurową osłonę. W sąsiedztwie willi oraz zabudowań gospodarczych folwarku wyrastały teraz liczne wojskowe namioty. Nieco dalej jeńcy wzięci wczoraj w majątku Mitrydatesa kopali suchą fosę. Więcej zobaczyć nie zdążyła, bo wtedy właśnie usłyszała za sobą ciche kroki. Obróciła się ku nadchodzącemu… Nie, nie mężczyźnie, poprawiła się w myślach. Przyjacielowi. Obrońcy. Temu, którego miała wkrótce wykorzystać.

– Pani – rzekł z uśmiechem.

Był w jej wieku albo jeszcze młodszy. Ciemniejsza karnacja, czarne kręcone włosy oraz duże brązowe oczy. W tej twarzy można było się zakochać, pomyślała. Szkoda, że nigdy nie zazna miłości kobiety. Z pewnością uczyniłby ją szczęśliwą.

– Iszanie – odwzajemniła uśmiech. – Nie musisz się do mnie tak zwracać. Nie jesteś już niewolnikiem, pamiętasz?

Kassander wyzwolił go po krwawych wydarzeniach w Persepolis. Chłopak dzielnie bronił wówczas Jonki przed rozszalałym tłumem. Poniósł przy tym rany, lecz na ile mogła ocenić, szybko wrócił do zdrowia. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa.

– Jakże mógłbym zapomnieć? Wiem, że czcigodny generał zrobił to za twoją sprawą, Meliso. Jestem ci za to wdzięczny. Po prostu… zawsze miałem nad sobą pana albo panią. Trudno się wyzbyć dawnych nawyków.

– Od dnia wyzwolenia nie widuję cię zbyt często… Co porabiałeś przez ten czas? – spytała.

– Czcigodny Jazon zatrudnił mnie w charakterze… nauczyciela – odparł młodzieniec. – Pragnie poznać język Persów. Mimo wielu obowiązków codziennie znajduje czas na lekcje.

Ku zaskoczeniu Melisy Iszan zarumienił się lekko wypowiadając te słowa. Znając upodobania Traka natychmiast zrozumiała, że w tych spotkaniach chodzi o coś więcej, niż tylko naukę obcej mowy. Gościła kiedyś przez jedną noc w namiocie zastępcy generała… Poznała wówczas jego kochanka, mezopotamskiego efeba imieniem Muranu. Gdy przyglądała się teraz elamickiemu eunuchowi dostrzegła, że jest bardzo podobny do tamtego chłopca. Najwyraźniej Jazon zagustował w ciemnowłosych i ciemnookich mieszkańcach Azji. I podobnie jak Kassander, nie ograniczał się do jednego obiektu zainteresowań.

– Mam nadzieję, że wasze lekcje… sprawiają wam obu wiele satysfakcji – odparła przychylnym tonem.

Jej okaleczony przyjaciel nie będzie mógł nigdy połączyć się z kobietą… Lecz jeśli jego uczucia zwracają się ku mężczyźnie, sprawa wyglądała zupełnie inaczej. Być może ma jednak szansę na zakosztowanie odrobiny radości?

– Dziękuję ci, Meliso – Iszan uśmiechnął się do niej promiennie, zaraz jednak spoważniał. – Domyślam się jednak, że chciałaś ze mną pomówić o czymś innym?

Nie dało się tego dłużej odwlekać.

– Mam prośbę – zaczęła. – I zrozumiem, jeśli wysłuchawszy wszystkiego, co mam do powiedzenia, odmówisz pomocy. Nie kryję, że wiąże się z nią spore ryzyko. Dla wszystkich, także dla mnie. Wejdziemy w drogę bardzo groźnemu mężowi. Lecz jeśli tego nie uczynimy… Obawiam się, że ktoś straci życie. Ktoś, za kogo słusznie lub nie, czuję się odpowiedzialna.

– Meliso… Wtedy w Persepolis całe miasto chciało nas rozszarpać na kawałki. Czy jeden człowiek może się z tym równać?

– Tak, jeśli jest nim Eurytion z Feraj.

Iszan długo wpatrywał się w nią w milczeniu.

– Jak udało ci się zadrzeć z kimś takim? – spytał w końcu.

– To on zadarł ze mną.

– Czego… czego ci potrzeba?

Jednak nie zawiódł jej nadziei. Choć też lękał się potężnego Tesala, był gotów przyjść jej z pomocą – tak jak wtedy, na wielkim placu perskiej stolicy. A przecież wciąż nie przedstawiła mu swego planu… i niebezpiecznej roli, jaką przyjdzie mu w nim odegrać.

– Wyjdźmy na balkon – poprosiła. Słowa, które miała zaraz wypowiedzieć, przeznaczone były wyłącznie dla jego uszu. Nie mogła ryzykować, że usłyszy je ktoś jeszcze.

* * *

Argyros kazał rozbić swój namiot tuż obok willi generała, tak by w każdej chwili być na jego wezwanie. Dlatego też Parmys nie musiała szukać go daleko. Tym razem nie wystroiła się dla młodego adiutanta. Przyszła doń, by przekazać wiadomość od swej pani, nie otrzymała natomiast zgody na założenie jej sukni oraz biżuterii. Miała więc na sobie pospolity, biały peplos niewolnicy. Rozpuszczone włosy spływały jej na plecy i ramiona. Liczyła, że to wystarczy, by ponownie obudzić w nim to, co poczuł pamiętnej nocy w Persepolis.

Nie rozmawiali od tamtego spotkania w kwaterze generała, gdy Argyros przyniósł listy. Kassander zmusił go, by odczytał je, stojąc tuż obok, podczas gdy sam sycił się ciałem Lidyjki. Zapamiętała pełne odrazy spojrzenie adiutanta. Odrazy skierowanej tyleż wobec Macedończyka, który dopuszczał się tak lubieżnego czynu, nie zważając na obecność podkomendnego, co wobec niej, która pomimo okoliczności, umiała czerpać z tego rozkosz. Tamtej nocy modliła się do Kybele o to, by młodzieniec jej przebaczył. Wszak była tym, kim była i nie potrafiła tego kryć.

Kiedy weszła do jego namiotu, siedział na podróżnej skrzyni i ostrzył miecz. Miał na sobie tunikę, którą zwykle wkładał pod pancerz, wyraźnie przetartą w paru miejscach, gdzie tkanina spotykała się ze stalą. Nieopodal leżał świeżo wypolerowany hełm z pióropuszem.

– Szykujesz się do bitwy, Argyrosie? – spytała z nagłym lękiem.

Poderwał głowę i posłał jej zaskoczone spojrzenie. Po chwili jednak obdarzył uśmiechem, od którego ugięły się pod nią kolana.

– Przypuścimy szturm na miasto. Za parę klepsydr, gdy już na dobre zapadną ciemności.

Nie wiedziała, co na to odrzec. Wyszeptała więc tylko:

– Uważaj na siebie, proszę…

Odłożył miecz i osełkę, podniósł się ze skrzyni i podszedł do niej. Opuściła głowę, lecz on dotknął jej podbródka i skłonił, by spojrzała mu w oczy.

– Opłakiwałabyś mnie?

– Tak jak Bryzejda Achillesa.

Spodobało mu się to porównanie. Wciąż jednak był posępny… Czyżby miał do niej żal za tamtą noc?

– Żałuję, że nie należysz do mnie, jak Bryzejda do Achillesa. Ty jednak przypadłaś w udziale chciwemu, podłemu Agamemnonowi…

Ton, jakim wypowiedział owe słowa, sprawił, że Parmys zadrżała. On nienawidzi Kassandra, pojęła ze zdumieniem. To coś głębszego niż zazdrość o kobietę. I dużo starszego niż fascynacja Argyrosa jej osobą.

– Proszę, nie myśl o nim. – Położyła dłonie na torsie młodzieńca. – Jesteśmy tu tylko my. Ty i ja. Nic więcej nie ma znaczenia.

Zamknął oczy i potrząsnął głową.

– Masz rację, Parmys. Na próżno się tym kłopoczę. Dziś w nocy mogę zginąć. A może zginie sam generał. Któż to wie? Jedyne, co mamy, to chwilę obecną. Czy dlatego tu przyszłaś?

Przyszłam z rozkazu mojej pani, pomyślała. Z zadaniem do wykonania. Lecz znów: jakie to miało znaczenie? Młodzieniec, w którym się kochała, niedługo ruszał do boju. Jeśli przeżyje, będzie dość czasu, by wtajemniczyć go w plan Melisy. A jeśli umrze… Nie mieli chwili do stracenia. Skinęła głową i uniosła ręce do wiązań peplosu. Da swemu mężczyźnie piękne wspomnienie… Nawet jeśli ten zaniesie je wprost do grobu.

Argyros patrzył zafascynowany, jak wiązania puszczają, a biała suknia spływa w dół, obnażając smukłe ciało Lidyjki. Sam również pozbył się poprzecieranej tuniki, gorączkowo ściągając ją przez głowę. Stanęli naprzeciw siebie nadzy, po raz pierwszy od dnia zamieszek w Persepolis. Zdawała sobie sprawę, że powinna spłonić się, uciec wzrokiem. Tego mężczyźni oczekiwali od cnotliwych dziewcząt… Ona jednak do takich nie należała. I nie potrafiła udawać, że należy. Syciła zatem oczy widokiem nagiego, przystojnego mężczyzny. Im dłużej zaś patrzyła, tym cieplej robiło jej się w podbrzuszu.

Postąpił krok w jej stronę. Objął w talii i przyciągnął ku sobie. Łapczywy pocałunek przyjęła z ochotą i nadzieją na więcej. Zarzuciła mu ręce na szyję i wtuliła się całym ciałem. Ich języki zaczęły prowadzić ze sobą odwieczną grę namiętności i pragnienia. Wciągnęła w nozdrza jego woń. Adiutant pachniał potem, wiatrem, dymem i żelazem. Dla Parmys okazało się to urzekającą mieszanką.

Silne dłonie zsunęły się na pośladki dziewczyny. Gdy bez większego wysiłku uniósł ją w górę, zarzuciła mu nogi na biodra. Zaraz poczuła na plecach szorstki dotyk drewna. Uświadomiła sobie, że Argyros przyparł ją do belki podtrzymującej namiot. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że lepiej, by konstrukcja wytrzymała… I wtedy właśnie naparł na nią biodrami. Jęknęła przeciągle, gdy sztywny członek torował sobie drogę w głąb jej ciała. Adiutant również jęknął. Ze szczęścia i błogości.

Był taki młody… więc taki niecierpliwy. Wchodził w nią szybkimi pchnięciami, które przyjmowała z niekłamaną przyjemnością. W miłosnym uniesieniu nie zważała nawet na drzazgi, wbijające się w jej grzbiet oraz pośladki… Nic nie było istotne, tylko ona i on, tu i teraz… Krótkie chwile szczęścia, które zostały im przyznane. Mocą przypadku, zrządzeniem bogów… lub też wyrokiem samego przeznaczenia.

W końcu Argyros zlitował się nad jej umęczonymi plecami. Oderwali się od belki. Młodzieniec przeszedł parę kroków, dźwigając ją na swych biodrach i na krótki moment opuszczając gościnne wnętrze. Osunął się na kolana i złożył Lidyjkę na posłaniu ze spiętrzonych zwierzęcych skór. Zaraz też wsunął się na nią, ona zaś przyjęła go między szeroko rozwartymi udami. Namiot znów wypełniły wilgotne odgłosy spółkowania.

Błądziła dłońmi po szyi, klatce piersiowej, mocnych ramionach kochanka. Spoglądała mu w oczy, śmiało i bezwstydnie. Chciała, by zobaczył, jak wiele przyjemności jej daje. Zareagował tak, jak pragnęła: wzmagając siłę oraz szybkość szturmów, które przypuszczał na jej ciało. Kształtne piersi niewolnicy drżały w rytm ich miłości. Ozdobione kolczykami brodawki stały się twarde jak małe kamyki.

Ugięła mocniej nogi i wsparła stopy na posłaniu. Ręce przesunęła na twarde pośladki młodzieńca. Zacisnęła na nich palce. Teraz przy każdym pchnięciu przyciągała go mocniej ku sobie, jednocześnie wychodząc naprzeciw biodrami. To sprawiło, że penetracja stała się jeszcze głębsza, bardziej intensywna. Argyros już wcześniej dyszał, teraz zaczął pojękiwać. A gdy ze wszystkich sił zacisnęła się na nim, ciasno otulając penisa, wykrzyknął jej imię.

Ekstaza przyszła nagle, niczym letni sztorm. A przecież oboje jej wyczekiwali. Adiutant wszedł w nią głęboko i wyprężył się. Przez ich zespolone w miłosnym akcie ciała przeszedł jeden dreszcz. W ostatniej chwili chciał się chyba wycofać, lecz nie pozwoliła na to. Sama targana euforycznymi skurczami, wbiła mu paznokcie w pośladki. Poczuła, jak penis pulsuje w jej wnętrzu, po czym wypełnia je płynną rozkoszą. Zamknęła oczy, odchyliła głowę w bok, przywierając policzkiem do chropawej skóry, służącej Argyrosowi za poduszkę. Przeżywała swój moment w milczeniu, chłonąc doznanie, które rozlewało się po niej, docierając aż po koniuszki palców. Na wpół przytomna poczuła, jak młodzieniec przywiera ustami do jej szyi. Teraz jednak pocałunki były spokojniejsze, mniej zachłanne. Po prostu czułe.

Nie wiedziała, jak długo leżeli przytuleni, obdarzając się wzajemnie leniwymi pieszczotami. W końcu Parmys spojrzała w stronę wejścia. Przez uchyloną lekko połę namiotu dostrzegła, że niebo nie jest już błękitne, lecz ciemnogranatowe. Nadchodził zmrok.

 – Muszę wracać do mojej pani – zamruczała kochankowi do ucha. – Wkrótce zacznie się niepokoić.

– Przekaż jej moje podziękowania… To wielka łaska, że pozwoliła ci tu przyjść.

Lidyjka powstała z łoża. Kiedy dłoń kochanka zsunęła jej się biodra, poczuła niewymowny smutek. Podniosła z ziemi swą suknię i zaczęła się ubierać.

– Wróć do mnie, Argyrosie. Obiecaj.

– Wiesz, że nie mogę tego zrobić. Nie chciałbym nigdy złamać danego ci słowa.

– Uczyń zatem wszystko co w twej mocy, by przeżyć.

Skinął powoli głową. To musiało jej wystarczyć.

* * *

Jazon zaplanował szturm z rozmachem.

Pod osłoną mrocznej, bezksiężycowej nocy Trakowie podkradli się do murów i zarzucili swoje haki w dwudziestu różnych miejscach. Z biegłością ludzi, którzy większą część życia spędzili pośród gór, szybko i sprawnie wspięli się po linach, następnie przesadzili blanki. Tuż za nimi, choć nie tak sprawnie, podążyli najodważniejsi z Macedończyków i Hellenów. Zdawało się, że i tym razem będzie podobnie jak w Sardis. Krótka walka o bramę, otwarcie jej solidnych podwojów, rzeź nielicznych, zdezorientowanych obrońców, zwycięstwo i jego słodkie owoce.

Tyle tylko, że nic nie potoczyło się jak w Sardis.

Walki wybuchły, nim jeszcze wszyscy napastnicy znaleźli się u szczytu murów. Perscy żołnierze wyskoczyli z cienia blanków, uderzyli od strony schodów wiodących na miejski bruk, nadbiegli z północy, z najbliższej wieży. Znacznie liczniejsi, odziani nie w lekkie pancerze z wygotowanej skóry, lecz misternie uszyte, pokryte stalowymi łuskami kaftany oraz solidne, drewniane tarcze. Niektórzy nieśli ze sobą pochodnie, które rozświetliły pogrążone dotąd w mroku pole przyszłej bitwy.

Osaczeni nie przelękli się przewagi wroga. Dobywszy mieczy i rhompai, rzucili się w bój. Wkrótce posoka obficie spływała po miejskich umocnieniach, barwiąc je na czerwono. W ciągu paru pierwszych chwil życie straciły tuziny wojowników. A to był przecież dopiero początek.

Zebrawszy wokół siebie najwaleczniejszych Tryballów, Jazon zaczął przedzierać się ku nieodległej bramie, wyrąbując wśród mrowia nieprzyjaciół krwawy szlak. I choć żaden z Persów nie był w stanie dotrzymać mu kroku, to przecież co rusz otrzymywał draśnięcie lub ranę. Płytkie cięcie w bark przypominało o sobie przy każdym poruszeniu. Cios, który przyjął na tarczę sprawił, że zdrętwiała mu cała lewica. Ostrze włóczni przeorało policzek, o mały włos nie pozbawiając go oka. Mimo to Jazon wciąż parł naprzód, dysząc bitewnym szałem oraz żądzą zemsty, kładąc trupem kolejnych śmiałków, którzy poważyli się stanąć mu na drodze.

W końcu wrogowie zaczęli pierzchać przed niepokonanym, jak im się zdawało, bogiem wojny. Niektórzy gruchotali sobie nogi, skacząc z muru, byle tylko nie skrzyżować z nim oręża. Inni cofali się w popłochu, porzucając broń i tarcze. W końcu droga do bramy stanęła otworem. Trakowie zbiegli po schodach. Najsilniejsi zaczęli odsuwać potężne belki blokujące podwoje. Pozostali odpierali ataki coraz bardziej zdesperowanych Persów. Jazon oparł się o mur z pochyloną głową i dyszał ciężko. Jego krew obficie zraszała ziemię.

Po drugiej stronie umocnień, przyczajeni w mroku, czekali żołnierze Kassandra. Kiedy brama zaczęła się uchylać, zerwali się z ziemi i mocniej uchwycili włócznie oraz miecze. Generał przeszedł między nimi energicznym krokiem. Towarzyszyli mu potężny Eurytion z Feraj, który tej nocy miał odegrać rolę przybocznego, oraz Argyros. Obydwaj nieśli pochodnie, dzięki czemu wódz był doskonale widoczny dla podkomendnych. Teraz zwrócił się ku nim, by wygłosić krótką mowę.

– Czy wiecie, co kryje się za tymi murami? – spytał donośnym głosem. – Są tam Persowie, których zgładzicie. Olśniewające łupy, które napełnią wam sakwy. Tysiące pięknych niewiast, które sami wypełnicie po brzegi!

Odpowiedzią na te słowa był huragan wesołości. Macedończyk wsłuchał się przez chwilę w gromki śmiech swych towarzyszy broni oraz wznoszone przez nich rubaszne okrzyki. A potem ciągnął dalej:

 – Przede wszystkim jednak czeka tam na was nieśmiertelna chwała. Wywalczcie dziś zwycięstwo, a przysięgam, że wieść o nim dotrze do Macedonii, Tracji i Hellady, na każdą z jej najdalszych wysp! I kiedy pewnego dnia wrócicie do ojczyzny, gdziekolwiek leży, przekonacie się, że śpiewa ona na waszą cześć pochwalne hymny!

Żołnierze skandowali jego imię i uderzali mieczami o tarcze. Kassander uznał, że dość już ich podochocił. Wyciągnął z pochwy miecz, obrócił się ku miastu i wskazał je klingą.

– Naprzód! – ryknął. – Niech sam Ares kroczy z nami!

Puścili się pędem w stronę coraz szerzej rozwartych podwojów. Lekkozbrojni, hoplici, falangici, którzy swe długie sarisy zamienili na krótkie miecze. Nawet Tesalowie ruszyli do boju pieszo, wszak ulice i zaułki nie były dogodnym miejscem dla ciężkiej konnicy. Wpadli do miasta z impetem i natychmiast dołączyli do toczącej się pod bramą walki. Kassander wzniósł miecz i natarł na najbliższego Persa. Ten zasłonił się obitą skórą tarczą. Macedończyk odsunął ją kopnięciem i wyprowadził sztych. Nim jeszcze wybrzmiał śmiertelny jęk tamtego, wyrwał już klingę z rany i odbił nią grot włóczni, który wziął za cel jego tors. Starł się z włócznikiem w serii wściekłych ataków i kontrataków. W końcu udało mu się skrócić dystans, wychodząc poza zasięg groźnego ostrza. Uderzył hoplonem w twarz nieprzyjaciela, druzgocząc mu nos. Cofnął się o krok i ciął przez gardło. Napierśnik generała zrosił deszcz karminowych kropel.

U jego boku, niepowstrzymany niczym taran, kroczył Eurytion z Feraj. W jednej z pierwszych potyczek złamał włócznię, porwał więc z rąk martwego Tryballa rhompaję. Teraz siał spustoszenie zakrzywionym ostrzem, z taką biegłością, jakby sam urodził się w Tracji. Widok ociekającego posoką olbrzyma zasiał w sercach Persów paniczny lęk. Niewielu było śmiałków chętnych, by skrzyżować z nim klingi. Ci zaś, którym nie brakło odwagi, szybko padali na rozmokłą już od krwi ziemię.

Argyros również nie oddawał pola, osłaniając flankę generała. Xiphosem opędzał się od trzech napierających nań wrogów, ich ciosy zaś przyjmował na wysłużoną peltę. W końcu udało mu się wyprowadzić pchnięcie. Sztych wszedł gładko między stalowe łuski i przebił kaftan. Pers stęknął i osunął się na klęczki. Ci, którzy wciąż trzymali się na nogach, zwielokrotnili wysiłki. Chyżymi niczym atakujące żmije szablami drasnęli młodzieńca w szyję, przedramię, udo. Więcej uczynić nie zdołali, bo natarł na nich Dioksippos. Zdzielił jednego drzewcem włóczni, drugiemu wbił grot między oczy. Adiutant wodza spojrzał nań z niedowierzaniem. Ateńczyk uśmiechnął się i złożył usta jak do pocałunku. Następnie dobił rannego przeciwnika i ruszył dalej, by ponieść śmierć obrońcom Pasargadów.

Wszędzie wokół Persowie w trwodze ustępowali przed Hellenami. Niektórzy ciskali swój oręż na ziemię i rzucali się do ucieczki. Kassander mocnym głosem wydawał rozkazy. Żołnierze przekraczali teraz bramy całymi tuzinami. Niczym fala powodziowa rozlewali się po okolicznych zaułkach, wdzierali do domów, druzgotali wszelki opór. Ten zaś przybierał coraz bardziej osobliwe formy. Choć zbrojni Jutab oddawali pole, na dachach zaczęli pojawiać się zwykli mieszkańcy Pasargadów: mężczyźni, niewiasty, a nawet dzieci. Ciskali na głowy najeźdźców co tylko mieli pod ręką: kamienie, ceramiczne naczynia, niewielkie meble. Hoplici unieśli tarcze, by osłonić się przed tym groźnym deszczem, Trakowie zaś jęli zarzucać swe liny z hakami na dachy i wdzierać się na nie. Rozwścieczeni niespodziewanym oporem cywilów, wyrzynali ich w pień, nie bacząc na błagania. Tylko kobiety bywały czasem oszczędzane – je wszakże czekał los gorszy niż szybka śmierć od miecza.

W zdobytych już domach wybuchały pożary, niekiedy zaprószone przypadkiem, częściej zaś – celowo. Płomienie odbijały się w hełmach i zroszonych krwią hoplonach, zaś łuna, która pojawiła się na zasnutym chmurami niebie, coraz bardziej rozjaśniała pole nocnej bitwy. To w jej blasku Kassander dostrzegł świeży oddział nieprzyjaciół. Nadciągali główną aleją, z centrum miasta. Na ich czele szła znajoma postać…

* * *

Parysatis dobyła szablę z pochwy. Wyglądało na to, że dotarła pod bramę w ostatniej chwili. Lada moment walczący tu Persowie poszliby w rozsypkę. Ona jednak prowadziła ze sobą mężów, którzy nie zwykli uciekać: gwardzistów Mitrydatesa oraz wybranych weteranów Bahadura. Jednooki wojownik szedł tuż obok. Poprzysiągł, że tej nocy zapewni Dziewiczej Oswobodzicielce bezpieczeństwo. Ona zaś postanowiła zdać się na siłę jego ramienia.

Wszędzie wokół huczały płomienie. Ruszających do boju żołnierzy co rusz owiewał gorący podmuch. Pot spływał im po twarzach i karkach, dłonie ślizgały się na drzewcach włóczni. Mimo to żaden się nie zawahał. Kiedy wydała rozkaz, z marszu przeszli w bieg i zwartym klinem wdarli się w szeregi Hellenów. Perskie tarcze załomotały o hoplony. Szable skrzyżowały się z xiphosami, kopisami i machairami.

Ta, którą zwano Nadzieją Persydy, znalazła się w samym środku bitwy. Płomienie odbijały się w jej klindze, gdy ta wykonywała swój morderczy taniec. Krępego hoplitę ugodziła tuż poniżej brzegu tarczy, rozrąbując mu biodro i podbrzusze. Rosłego Traka cięła przez pierś, a potem poprawiła przez gardło. Teraz do Parysatis doskoczył jakiś lekkozbrojny. Trzymał oszczep w silnym uścisku, posługując się nim niczym włócznią. Wdzięcznym zwodem uniknęła skierowanego nisko pchnięcia. Zawirowała w piruecie i wkładając w to siłę obu ramion, niemal zdekapitowała Hellena. Jego krew buchnęła jej na twarz, mieszając się tam z potem i sadzą. Przetarła oczy nadgarstkiem i szła dalej, nie oglądając się za siebie.

Cały czas szukała wzrokiem Kassandra. Musiał być gdzieś tutaj. Przecież nie odmówiłby sobie poprowadzenia tego szturmu. Chwała zdobywcy Pasargadów musiała przypaść właśnie jemu, a nie któremuś z pośledniejszych wodzów. Twa arogancja cię zgubi, Macedończyku, myślała, prąc przed siebie i pozbawiając życia kolejnych nieprzyjaciół. Tym razem nie zadrży mi ręka.

W końcu go dostrzegła. Rozpoznała po hełmie z czarnym pióropuszem, tym samym, który nosił podczas negocjacji. Stał w ciasno zbitej grupie, z trzech stron otoczonej przez Persów, w których wraz z przybyciem Jutab wstąpiły jakby nowe siły. Musiała mu przyznać: nie chował się za plecami swych żołdaków. Walczył z ponurą determinacją, w pierwszym szeregu, zadając ciosy mieczem na lewo i prawo, umiejętnie osłaniając się hoplonem. Czy Mitrydates też tak potrafi? Nie miała pojęcia, skąd przyszła jej do głowy owa myśl. Zupełnie jakby nie była w stanie powstrzymać się od porównywania tych dwóch, jakże różnych mężczyzn. A przecież łączyło ich tylko jedno… Nie, nie czas i miejsce na takie wspomnienia. Zacisnęła dłoń na rękojeści szabli i skierowała kroki w stronę wrogiego wodza.

U jej boku wyrósł Bahadur. Dyszał ciężko, zaś ostrze jego włóczni lśniło od posoki. Krew spływała mu również po boku, przesączając się przez kaftan.

– Jesteś ranny! – zawołała, przypadając do dawnego Nieśmiertelnego.

– To nic … – odparł z wysiłkiem. – Jeden skurwysyn chciał cię pchnąć mieczem w plecy… Przekonałem go… że to zły pomysł.

– Potrzebujesz natychmiast medyka!

– Nie zejdę z pola… póki ty tu jesteś.

– Ale ja nie mogę się wycofać! Tam jest Kassander!

– Właśnie dlatego… Nie pozwolę, byś zginęła bez sensu…

– Utrata krwi pomieszała ci zmysły! To ja go zabiję.

– Nawet jeśli… to tylko jedna z wielu głów hydry. A ty… jesteś nie do zastąpienia. Jeśli polegniesz… cała rebelia upadnie.

– Mam stać tu bezczynnie, gdy inni kładą życie na szalę?!

– Spójrz, Jutab… Twój kontratak się powiódł. Hellenowie cofają się pobici. Wystarczy, że pozostaniesz tu, gdzie jesteś… Zwycięska…

Choć mówił coraz mniej zbornie, to przecież miał rację. Persowie wyparli już najeźdźców z bocznych uliczek. Ci zwierali szyki, coraz silniej naciskani ze wszystkich stron. I naprawdę wycofywali się w stronę bramy! Parysatis raz jeszcze odszukała w tłumie Kassandra. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości.

– Zwyciężamy! – stwierdziła, czując wzbierającą w niej euforię. – Masz słuszność, Bahadurze! Naprawdę zwyciężamy!

* * *

Gniew generała nie mógł rozproszyć narastającego z każdą chwilą poczucia bezsilności.

Przybycie Jutab i jej świeżych zastępów zmieniło koleje bitwy. Macedończycy, Hellenowie i Trakowie, dotąd niepokonani, nagle się zachwiali. Zwątpienie wkradło się w ich serca, a zaraz potem przyszedł strach. Ci, którzy jeszcze niedawno sami siali grozę, teraz cofali się, jakby porażeni siłą i determinacją obrońców. Persowie zaś napierali od frontu i z obu flanek.

Wtem do Kassandra przypadł Dioksippos. Krwawił z tuzina lekkich ran, a w dłoni dzierżył ułamane drzewce włóczni.

– Wodzu, musisz zarządzić odwrót! – rzekł stanowczym tonem. – Natychmiast. Persowie zaraz odbiją bramę, wtedy będziemy zgubieni.

– Jazon utrzyma swą pozycję! – odparł z przekonaniem Macedończyk.

– Jazona znieśli z pola bitwy! Inny Trak przejął tam dowodzenie. Robi co może, lecz z każdą chwilą traci coraz więcej ludzi.

Usłyszawszy to, generał nie zastanawiał się długo. Dał znak stojącym nieopodal heroldom i zawołał:

– Trąbcie na odwrót! Opuszczamy to przeklęte miasto!

Kiedy przebrzmiał żałobny zew salpinksów i aulosów, zawołał jeszcze:

– Kto ma pochodnię, niech zrobi z niej użytek!

Skoro nie udało mu się zdobyć Pasargadów, puści je z dymem. Pożoga osłoni też wycofujące się wojsko. A Jutab… będzie mogła świętować triumf na kupie zgliszczy i popiołu. Tyle zostanie z „najstarszej z perskich stolic”.

Żołnierze ochoczo przystąpili do wykonania obydwu rozkazów. Bo choć stracili zapał do walki, to przecież wciąż płonęła w nich żądza mordu i zniszczenia. Ciskali więc pochodnie na dachy i dziedzińce domów, w ich okna i wyważone przedtem drzwi. Łuna nad miastem przybrała jeszcze na intensywności. Blask kolejnych pożarów sprawił, że stało się niemal tak jasno, jak w dzień. Oddziały Kassandra wycofywały się w porządku, nie łamiąc szyku, cały czas broniąc się przed napierającymi na nich Persami. Ocalenie było coraz bliżej.

Wtedy na dachach, których nie ogarnęły jeszcze płomienie, pojawili się łucznicy. Strzelali z góry, w ściśniętych ciasno żołnierzy, z których wielu porzuciło potrzaskane wcześniej tarcze, albo też niosło lub prowadziło rannych. Śmiertelny deszcz zdołał w końcu złamać ducha w Hellenach. Dyscyplina, obowiązek, braterstwo broni – wszystko poszło w niepamięć. Szyk poszedł w rozsypkę. Kto tylko mógł, rzucał się ku otwartej wciąż bramie. Ci, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach, padali na kamienie ulicy. Wartka ludzka rzeka porwała również Kassandra i jego oficerów. Choć wykrzykiwał rozkazy, nikt ich nie słuchał. Wszyscy myśleli tylko o uratowaniu własnej skóry.

To była bezładna, chaotyczna rzeź. W ostatnich chwilach odwrotu poległo więcej napastników niż przez resztę bitwy. Ich ciała spiętrzyły się, częściowo tarasując bramę. I chyba właśnie to – oraz szalejące po mieście pożary – ocaliło Hellenów przed perskim pościgiem. Podochoceni triumfem obrońcy szykowali się już do wypadu za mury. Ale w ostatniej chwili przyszedł rozkaz Jutab: poniechać nieprzyjaciół, wziąć się za gaszenie płomieni.

Tak oto zakończył się pierwszy szturm Kassandra na Pasargady.

Przejdź do kolejnej części – Perska Odyseja XIX: Wspólny wróg

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

A więc dotrzymałeś słowa Megasie 🙂

Nawet nie wiesz, jaka to satysfakcja, Kraterosie 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Melisa wydaje się łagodna i delikatna, ale w słusznej sprawie potrafi pokazać wielką odwagę. Nie mogę się doczekać, żeby poznać jej plan. Żądny krwi, złota, chwały i seksu Kassander zdecydowanie nie zasłużył na tę kobietę. Mam tylko nadzieję, że nie stanie się jej krzywda, a jej nieobecność u boku generała na koniec historii będzie spowodowana tym, że dziewczyna zrobi dobry użytek z otrzymanej wolności i odejdzie. Zniesiony z pola bitwy Jazon trochę martwi, polubiłam go, ale niestety w tym konflikcie stoi po niewłaściwej stronie barykady. Jutab odczytująca emocje z twarzy Kassandra, w nocy, świetle pożarów i pochodni, w bitewnym zamieszaniu wydaje mi się nieco nierealistyczna.

Witaj, Czarna Kaczuszko!

Zgadzam się, Melisa daje się poznać od najlepszej strony. Pytanie, czy jej interwencja okaże się skuteczna – i czy doprowadzi do poprawy nieszczęsnej sytuacji (którą Kassander woli ignorować dla własnej wygody), czy tez pchnie wszystkich zaangażowanych w otchłań. Ale o tym w kolejnych odcinkach.

Piszesz o niewłaściwej stronie barykady. Pytanie, czy w wojnie macedońsko-perskiej w ogóle była jakaś właściwa. To było starcie dwóch agresywnych, ekspansjonistycznych potęg. Macedończycy okazali się bieglejsi w wojennym rzemiośle i to im przypadła wygrana. Ale też nie żałujmy zbytnio Persów. Nim dali się podbić, sami byli okrutnymi imperialistami, narzucającymi posłuch przy pomocy najpodlejszych zbrodni: rzezi całych miast i plemion, siłowych przesiedleń niedobitków. Ledwie kilkanaście lat przed macedońską inwazją, król królów Artakserkses III krwawo stłumił bunt Sydonu i puścił miasto z dymem. Następnie brutalnie przywrócił perską zwierzchność nad Egiptem i zaprowadził tam rządy terroru.

Jutab może uważać, że walczy po prostu o wolność swego ludu. Ale ten lud, gdy cieszył się jeszcze swobodą, też był katem niezliczonych narodów. To, że ciemiężyciele stali się ciemiężonymi, nie zmywa przecież ich grzechów. A gdyby Jutab zwyciężyła? Czy wyzwoleni Persowie pozostaliby długo w swych granicach? Czy może próbowali odzyskać to, co w ich przekonaniu słusznie do nich należało?

W gruncie rzeczy, Macedończycy i Persowie są siebie warci. Jedni i drudzy nie zasługują na wygraną. Ale ktoś będzie i tak musiał w końcu po nią sięgnąć.

Pozdrawiam
M.A.

Megasie, Ty piszesz o imperiach, wielkich wodzach i ich konfliktach. Tego nie jestem w stanie ocenić, moja wiedza historyczna jest zdecydowanie poniżej oczekiwań. Oceniam ludzi, bohaterów, których ukazałeś mi w tekście. A ukazałeś mi palących, zabijających, gwałcących Hellenów, Hellenów wchodzących do wiosek, żeby zabić wszystkich, którzy im się sprzeciwią, a resztę mieszkańców wziąć na powróz i sprzedać w niewolę dla własnego zysku. A po drugiej stronie mamy zatroskaną o swój lud Parysatis, gryzącą się nawet losem niewolnic, które jakiś czas temu jej usługiwały; mamy mieszczan, którzy rozpaczliwie próbują w jeden dzień nauczyć się walki, żeby chronić swoje żony i córki. Wciąż mam w pamięci rozmowę Kassandra z Arsamesem, w której satrapa skupiony był na powstrzymaniu buntu, aby Aleksander nie wymordował w odwecie jego rodaków, a dla generała kluczowym argumentem okazało się złoto. I dla mnie właściwa strona może być tylko jedna. Nie przemawia do mnie argument, że mieszczanie i chłopi, którym pomordowano lub sprzedano w niewolę rodziny, zgwałcone, często zbiorowo, kobiety, ludzie, którym spalono lub ograbiono domy, doświadczyli tego w ramach sprawiedliwości, bo armia ich własnego kraju kiedyś potraktowała w ten sposób innych mieszczan i chłopów.

Czarna Kaczuszko:

Nie chodziło mi o jakąś sprawiedliwość, jasne, że nie można tego tak rozpatrywać. Inna sprawa, że starożytni mieli szczególną koncepcję sprawiedliwości przekraczającą barierę czasu i tworzącą łączność między winą konkretnych ludzi, a karą dla ich potomków lub rodaków – wszak Aleksander Wielki złupił i puścił z dymem pałace Persepolis w zemście za spalenie – 150 lat wcześniej – Akropolu przez prapraradziadków ludzi, których pokonał.

Po przeczytaniu Twojego drugiego komentarza sądzę, że zrozumiałem Twój punkt widzenia. Jeżeli pominąć aspekt polityczny (od którego trudno mi się często oderwać – skrzywienie historyka-pasjonata-amatora) i rozpatrywać wydarzenia na poziomie czysto ludzkim – w tym konkretnym wycinku rzeczywistości korpus Kassandra to zaiste agresorzy, a perscy buntownicy – to ich ofiary. To, jak łatwo historia mogłaby się odwrócić – przestaje mieć znaczenie. Podchodząc do sprawy na poziomie czysto etycznym, faktycznie można wskazać „tych dobrych” i „tych złych”.

Może ta historia stałaby się bardziej zniuansowana, gdyby Jutab była dwa razy starsza. Gdyby uczestniczyła w stłamszeniu rebelii Sydonu i powtórnym perskim podboju Egiptu (wydarzeniach, które rozegrały się gdzieś w okolicach jej urodzin). No ale wtedy, mając podobny bagaż doświadczeń, z pewnością nie byłaby taką idealistką, jaką jest dziś. A wydaje mi się, że właśnie jako taka budzi sympatię Czytelników oraz Czytelniczek.

Tak czy inaczej, wojna między bohaterką Jutab i antybohaterem Kassandrem trwa nadal. Wkrótce rozegra się jej kolejny akt.

Pozdrawiam
M.A.

Dobry wieczór,

po dłuższej przerwie mam dziś przyjemność zaprezentować kolejny rozdział Perskiej Odysei. Powstawał w bólach i do ostatniej chwili (moja czcigodna Korektorka otrzymała swoją kopię dopiero dziś, tym większa radość, że udało Jej się wprowadzić wszystkie poprawki – Ateno, składam Ci najserdeczniejsze podziękowania!). Wojna domowa w Persydzie wchodzi w decydującą fazę. Kassander i Jutab wreszcie stają naprzeciwko siebie. Zwycięzca w tej konfrontacji może być tylko jeden.

Życzę Wam miłej lektury i obiecuję, że na kolejny rozdział – który mam już całkiem precyzyjnie rozpisany w głowie – nie będziecie musieli czekać kolejnych 3 miesięcy.

Pozdrawiam
M.A.

To prawda, bycie Korektorką Aleksandra wymaga ode mnie sporej dozy cierpliwości i mocnych nerwów… Ale jak on się pięknie potrafi za to wszystko odwdzięczyć! 😀

Muszę Cię jakoś przy sobie utrzymać – gdzie ja bym znalazł lepszą, lub chociaż równie dobrą Korektorkę???

W tym rozdziale najbardziej urzekła mnie scena konfrontacji Kassandra z Parysatis.

Heros i heroina. Starcie tytanów. Zderzenie odmiennych światów, poglądów, płci i osobowości.

Jakaż szkoda, że tylko jedno z nich może wygrać tę walkę! 🙁

Ha! Bardzo się cieszę, że ta scena tak Ci się spodobała.

W moim zamyśle właśnie ona była centralną częścią rozdziału, osią, wokół której kręci się wszystko inne. Kassander i Jutab wreszcie się spotykają – pierwszy raz od czasu schadzki w Suzie. Chciałem, by to była pamiętna konfrontacja, starcie woli i charakterów. Czy mi się udało? Do końca nie jestem pewien, ale Twoja recenzja podnosi mnie na duchu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Witam,

W odpowiedzi na zarzuty okrucieństwa Twojego Kassandra i armii przez niego prowadzonej, piszesz że Persowie nie byli lepsi i że również mieli imperialne zapędy. Zapewne tak było, ale w tej opowieści to Hellenowie są najeźdźcami i tak ich Opisujesz. Nie Dziw się więc że i czytelnicy to przede wszystkim widzą.

Pozwolę sobie zacytować:
„– Kassander z Ajgaj – wyrzuciła z siebie nienawistne imię – idzie od rzezi do rzezi. Pustoszy nasze miasta i osady, morduje mężczyzn i niewoli kobiety. ” A mówi to Jutab – bożyszcze wyempacypowanych niewiast ;). Jeśli ona tak mówi to każda postępowa niewiasta zapewne myśli tak samo. Wykreowałeś kobietę – przywódcę – wodza i silny charakter (w takiej kolejności w moim odczuciu). Nie Dziw się więc, ciągle powtarzającym się pytaniom.

Starcie tytanów ? Nie specjalnie tak to odebrałem. Otóż Jutab miała pewną szansę żeby zgasić żywot Kassandra i ją zaprzepaściła, jakoś nie widzę tutaj tytana. Wiem, rozmawialiśmy już o tym, gdyby nie było Kassandra to był by ktoś inny. Ale jak na razie to Kassander łączy swoje wady i zalety w taki sposób że nadal jest zwycięskim wodzem. Pomimo losu. Opisani inni wodzowie w końcu objawili by cechy które by ich wysadziły z siodła. Oczywiście poruszamy się wewnątrz Twojej kreacji lecz to co jest unikalne w Twoich utworach to wprowadzenie w niej pewnych praw które nie pozwalają Ci na pełną tyranię. Jednocześnie jest to krok w stronę czytelnika.

Pyskówka Kassandra z Jutab miała jasno określony cel. Prowokację. I dokładnie taką miała być. Gra na emocjach bez szczególnego używania rozumu no chyba że w celu zdenerwowania przeciwnika. Będąc urodzonym trollem daję Ci za tę rozmowę co najwyżej 4 i tylko dlatego że zamiar Parysatis się udał. Gdybym to ja rozmawiał z nią zamiast Kassandra … Może dobrze że nie rozmawiałem ;). Być może musiałbyś poświęcić zbyt sporo miejsca na jej refleksje (wybacz tak dalece prywatne rozważania).

Kolejny odcinek „drobnych kroków”. Na uwagę zasługuje intryga Melissy z którą wiązać można pewne nadzieje. Intryga Mnesarete którą kiedyś mistrzowsko Opisywałeś budzi zaufanie że i tym razem tak będzie.

Pozdrawiam,
Mick

Micku,

rozumiem, że sposób, w jaki opisałem nieszczęsnych, pokrzywdzonych mieszkańców Persydy skłania do solidaryzowania się z nimi. Gdyby akcja Odysei toczyła się kilkanaście lat wcześniej, w Egipcie i Fenicji, pewnie reakcje byłyby odmienne. Staram się natomiast oddać koniunkturalny charakter perskich elit, które po kilku klęskach króla królów szybko przeszły pod macedońską protekcję (Arsames, jego zamordowany brat, Widarna). Tak więc jest jak zawsze: zwykli ludzie cierpią, a zamożni i wysoko urodzeni całkiem dobrze odnajdują się w nowej rzeczywistości.

Rozumiem, że dialog Kassandra i Parysatis nie przypadł Ci zbytnio do gustu 🙂 Czyli jednak pełnego sukcesu nie osiągnąłem. Na szczęście, obojgu zdarzy się jeszcze kilka razy porozmawiać, może wtedy się uda.

Piszesz, że Kassander zdołał pozostać zwycięskim wodzem, a przecież właśnie poniósł sporą porażkę 🙂 Dał się sprowokować młodszej i mniej doświadczonej przeciwniczce, przeprowadził nieprzygotowany dobrze atak i poniósł ciężkie straty, zarówno w zwykłych żołnierzach, jak i w oficerach. Pytanie, czy doświadczenie nauczy go trochę pokory!

Co do intrygi Melisy, już wkrótce wyda swe owoce.

Pozdrawiam
M.A.

Czasami popełnia się błędy, to fakt. Kassander nieźle zaczął ale się pogubił. Nie chciał się pogodzić ze swoimi słabościami. Ze słowami jest jak z plastikiem, działają tym lepiej im na większy opór napotkają. Opór jest odpowiedzią na strach a strach to więcej niż połowa sukcesu. Z resztą nie ważne. Może niezbyt zręcznie to wytłumaczyłem ale pewny jestem że Domyślasz się o co chodzi.

Ludy, jak byśmy powiedzieli „bliskiego wschodu” mają własną etykę i system wartości, Islam tu niczego nie zmienił tylko wykorzystał pierwotne cechy. U nas chrześcijaństwo całkowicie wyparło pogaństwo, zmieniło ludzi. Możemy różnie mierzyć ten wschodni system wedle swoich systemów, ale nie jest to akurat tutaj celowe. Elita Persji zapewnie była oportunistyczna i egoistyczna. Atak był śmiały, miał być zuchwały. Biorąc pod uwagę miałkość perskiej szlachty, taktyka ta nie była błędna. Tchórz boi się takich konfrontacji. Poza tym wydaje mi się Kassander trochę nie docenia Parysatis. Wódz powinien wiedzieć że nie jest ważne czy docenia czy lekceważy babę jako dowódcę, ważne czy doceniają ją żołnierze. Żołnierze zaś doceniają przede wszystkim zwycięzcę.

Tak, to prawda że życie Kassandra nie jest usłane różami i ja również miałem to na myśli pisząc o regułach powieści. Trzeba przyznać że mistrzowsko Posługujesz się losem. Tak Jakbyś rzucał kością. Może nawet Lubujesz się w grach fabularnych i Bywałeś mistrzem gry w takim czy innym systemie. Jednak do tej pory on (Kassander) żyje a po spotkaniu w karczmie pewnie nastąpi ciąg dalszy. Jeśli nie jestem w błędzie.

Co do tego co bym chciał, to już najmniej istotne. Czasem tak piszę bo oceniam, ale Wiedz że gdybym nawet mógł mieć jakiś wpływ na fabułę to bym nie skorzystał.

Pozdrawiam,
Mick

Micku,

nie zgodzę się, że u nas chrześcijaństwo wyparło całkiem pogaństwo, podobnie jak islam nie wyparł wcześniejszej mentalności z ludzi mieszkających na Bliskim Wschodzie. Wszyscy jesteśmy amalgamatem różnych inspiracji oraz wpływów, z tym, że ludzie szeroko pojętego Zachodu mają też szczęście czerpać z jeszcze jednego źródła – odświeżającej krynicy laickiego, demistyfikującego rzeczywistość Oświecenia.

Ale to chyba nie do końca temat Perskiej Odysei i generalnie temat na dłuższego offtopa 😀

Co do elit – perska okazała się oczywiście oportunistyczna i egoistyczna. Tyle, że gdy półtora wieku później Rzym wkroczył do Hellady, elity macedońskie również okazały się takie same. Król Perseusz przegrał ostatnią bitwę z Rzymem prawdopodobnie m.in. za sprawą zdrady arystokratycznej konnicy. Macedońskie elity wolały się dogadać z nowymi panami świata i zająć korzystne miejsce w jego nowym porządku, niż bronić ojczyzny. Tak więc różnica mentalnościowa nie jest znowu taka ogromna.

Kassander dostał po nosie za arogancję i nadmierną pewność siebie – ale oczywiście to nie sprawi, że zrezygnuje. Przyznam, że lubię odgrywać w życiu moich bohaterów rolę kapryśnej Tyche, tudzież Fortuny. Rzucam im pod nogi kłody i niech sobie radzą! Przecież to w walce z przeciwnościami losu kształtuje się charakter. Poddaję więc ich próbom. Teraz przyszła pora na Macedończyka. Następne rozdziały pokażą, jak poradził sobie ze spowodowanym przez siebie samego kryzysem.

Pozdrawiam
M.A.

Witaj,

Myślę że był bym w stanie przedstawić Ci pewne dowody na poparcie moich słów, okraszając je gładkim wywodem na tematy tych dwóch religii. Podobnie jak i Ty zapewne Przywołał byś swoje, jednak dyskutowali byśmy w tym offtopie dłuższy czas. Przeto i ja daruję sobie tym razem dyskusję.

Końcowe zdanie mówi wszystko. Poradzi sobie ;). Z przyjemnością będę dalej śledził tą symulację.

Kolejny raz chciałbym zapewnić że lektura każdego odcinka sprawia mi bardzo wielką przyjemność pomimo tego że jakiś drobny szczegół, czasem, przykuje moją uwagę na dłużej. Jakość zostaje niezmiennie zachowana.

Pozdrawiam,
Mick

Wreszcie, po długiej, zdecydowanie zbyt długiej przerwie, doczekaliśmy się kontynuacji „Odysei”. Przerwa ta, zaostrzywszy apetyt, pozwoliła tym bardziej docenić walory tego ze wszech miar udanego odcinka. Został on zdominowany przez dwie wyraziste sceny: spotkanie Parysatis z Kassandrem oraz nocny szturm miasta Pasrgady.
Rozmowa obydwu przeciwników dostarczyła czytelnikom sporej dawki emocji. Moim zdaniem, ten pojedynek woli można uznać za zakończony remisem, z lekkim jednak wskazaniem na przewagę Kassandra. Wynika ona z tego, że Parsyatis nadal nie potrafi wytłumaczyć (zarówno sobie samej, jak i czytelnikom) dlaczego właściwie nie zabiła wroga, gdy miała ku temu sposobność. Z kolei Macedończyk szydzi z niej, wskazując na metody, którymi posłużyła się, by tę okazję zdobyć. Co ciekawe, na polach bitewnych górą wydaje się być, jak dotychczas, właśnie Parsyatis, która kilkukrotnie pokonała i upokorzyła Kassandra. Z pewnością zapłonie on tym większą żądzą rewanżu. Na szczęście dla siebie, perska wojowniczka umiała to przewidzieć, a wcześniej posłuchała dobrej rady i powstrzymała się przed podjęciem działań podyktowanych emocjami. Próba urządzenia zasadzki poza murami miasta musiałaby skończyć się pogromem obrońców i szybkim upadkiem fortecy. Kassander tego z kolei nie potrafił, wpadł w zastawione sidła i ostatecznie tę rundę przegrał. Cóż, skoro niczyich rad sobie nie życzy, to musi nauczyć się opanowywać własne emocje. Obecnie będzie to jeszcze trudniejsze, ale przecież znamy go dobrze i wiemy, że myśleć oraz działać potrafi.
Druga kluczowa scena to nieudany szturm miasta. Przedstawiłeś te wydarzenia w sposób prawdziwie plastyczny i emocjonujący. Przyznam, że spodziewałem się, iż z chwila zdobycia bramy los bitwy został przesądzony i weterani Kassandra bez trudu rozprawią się z obrońcami, będącymi przecież w większości zbieraniną zwykłych mieszczuchów oraz okolicznych rolników. Klęskę Macedończyków uznałem więc za lekko naciąganą i podyktowana względami fabularnymi. Uświadomiłem sobie jednak następnie, że walki uliczne rządzą się własnymi prawami i podobne sytuacje się zdarzały, również w opisywanej przez Ciebie epoce. Za najlepszy przykład niech posłuży oparty na zdradzie i podobnie nieudany szturm Argos w 272 r. p. n. e., w którym stracił życie jeden z najwybitniejszych (a przynajmniej najsłynniejszych) wodzów tamtych czasów, król Epiru Pyrrus. Napastnicy ulegli obrońcom, w większości zwykłym mieszkańcom, właśnie w walkach ulicznych. A o losie króla przesądziło trafienie w głowę improwizowanym pociskiem rzuconym z dachu domu przez pewną starą kobietę, której sił dodał widok jej jedynego syna, wdającego się walkę z szerzącym spustoszenie Pyrrusem. Półprzytomny monarcha został na miejscu dobity przez wrogów, wieść o jego śmierci przesądziła o ucieczce reszty wojska.
W tle opisanych wydarzeń śledzimy zawiązującą się intrygę Melisy, która zaczyna wyrastać na postać najbardziej szlachetną w otoczeniu Kassandra. Może obok tych, których w swoje plany wciągnęła. Co z nich wyniknie dla wszystkich zainteresowanych (obawiam się, Autorze, ze każesz im drogo za tę szlachetność zapłacić), dowiemy się zapewne w kolejnych odcinkach. Obyśmy doczekali się ich jak najszybciej.
Pozdrawiam

Witaj Neferze!

Dziękując za miłą recenzję, również wyrażam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się tu znacznie szybciej. Już nawet zacząłem jego pisanie 🙂

Być może słowne starcie Parysatis i Kassandra zakończyło się remisem ze wskazaniem, za to na polu walki mocniejsza okazała się tym razem perska księżniczka. Inna sprawa, że pewne konsekwencje nocnego szturmu Hellenów wyjdą na jaw w kolejnym rozdziale, wtedy okaże się, jaką cenę za jego odparcie zapłacili Persowie. Obie strony będą musiały wylizać się z otrzymanych ran, wkrótce jednak znów staną do konfrontacji.

Odnosząc się do bitwy o Pasargady – słusznie zidentyfikowałeś tu moją najważniejszą inspirację, czyli próbę zajęcia Argos przez Pyrrusa w 272 r. p.n.e. Wtedy również miał miejsce nocny szturm, tyle, że bramy nie zostały zdobyte, a otwarte przez spiskowców (no i w ataku brały, nie wiedzieć czemu, udział słonie bojowe, które wiele się nie przydały, a zakorkowały bramy i ulice). Również wtedy do obrony miasta włączyli się cywile, z opłakanymi dla Pyrrusa skutkami. Chciałbym jednak zauważyć, że Pasargadów przed Kassandrem nie broni tylko zbieranina mieszczuchów i rolników, choć ci z pewnością przeważają. W Rozdziale XVI Bahadur zameldował Jutab, że ma w mieście pod bronią półtora tysiąca ludzi, którzy mają doświadczenie wojskowe – zapewne niedobitków z armii króla królów rozbitej pod Gaugamelą oraz mniejszej armii satrapy Ariobarzanesa, który przez kilka dni stawiał czoła Aleksandrowi w Perskich Wrotach. Do tych sił Parysatis dodała jeszcze 100 gwardzistów Mitrydatesa, o których on sam wyrażał się w najwyższych superlatywach.

Zapewne średnia jakość żołnierza broniącego Pasargadów jest niższa od średniej jakości weteranów Kassandra, których ten ma już tylko niespełna 3 tys. (do tego 2 tys. żołnierzy z dawnego garnizonu Pasargadów, ale tu trudno mówić o jakiejś oszałamiającej sprawności czy wysokim morale). Jednak w sprzyjających okolicznościach, przy pewnej przewadze liczebnej Persowie są w stanie wygrać. A przewagę liczebną zapewne mieli – szturm Hellenów był przygotowany pospiesznie, na jedną tylko bramę, a zatem – siłą rzeczy – przeprowadzony ograniczonymi siłami. Fakt, że stanowili je najlepsi z najlepszych. I stąd ich początkowe sukcesy, później skontrowane przez nadejście Jutab z również elitarnymi posiłkami.

Pozdrawiam
M.A.

Kolejny odcinek jest realistycznym opisem tym razem bitwy miejskiej . Mocno zarysowane dwie dominujące postacie Jutab i Kasandra . W pewnym sensie ich taktykę determinują wojska jakie posiadają. Kasander mniejszą liczebnie armię weteranów a Jutab większą, ale głównie składającą się z mieszczan. Próba zajęcia miasta z marszu nie powiodła się wg mnie z następujących powodów. Po pierwsze , Jutab przewidziała plan Kasandra . Po drugie w mieście nie mógł użyć ciężkozbrojnej jazdy . Po trzecie ci nienauczeni wojaczki mieszczanie bronili swoich bliskich i wszystkiego co posiadali. I tu dochodzimy do sedna sprawy. W niektórych przypadkach gdy siły wojskowe się równoważą , ona decyduje o wygranej. Słaba kobieta w garnkiem wrzątku na dachu może wyeliminować wyszkolonego żołnierza. Nie można ocenić czy rozkaz do ataku z marszu wydany przez Kasandra był właściwy , bo zataiłeś przebiegłe przed nami meldunek o stanie żywności i nie wiemy na ile czasu mieszkańcom starczy zapasów. Niszczenie pól nie wydało się roztropnym , w przypadku gdyby oblężenie miało potrwać długo ,bo wtedy głód by doskwierał oblegających. Ocena maksymalna. Pozdrawiam AnonimS

Witaj, AnonimieS!

Całkiem słusznie identyfikujesz powody porażki Kassandra. Szczególnie pierwsza jest istotna. Atak przygotowany pospiesznie, przy użyciu części sił, na jedną tylko z czterech miejskich bram, miał szanse powodzenia wyłącznie wtedy, gdy obrońcy poniechali czujności. Parysatis zadbała jednak, by tak się nie stało.

Ale przecież czujności nie sposób wytężać w nieskończoność. W końcu będzie musiała osłabnąć, gdy oblężenie stanie się codziennością.

Owszem, zataiłem przed Czytelnikami stan zapasów w Pasargadach, ale przecież Kassander też nie posiadał o nich wiedzy (poza uwagą Szahnaza, który mógł przecież kłamać) a zatem element ten nie stanowił ważnego czynnika w jego procesie decyzyjnym. Gdyby Persowie byli na granicy głodu, faktycznie sensowniej byłoby wstrzymać szturm, aż sami skapitulują albo będą osłabieni brakiem żywności. Z kolei duże zapasy jedzenia skłaniałyby do podjęcia jakiejś bardziej zdecydowanej akcji, by uniknąć impasu.

Pamiętajmy jednak, że Macedończyk działał pod wpływem impulsu. Podjął decyzję w gniewie. Ostatecznie słuszność takich decyzji weryfikuje ich rezultat -gdyby nocny atak się powiódł, nikt nie wyrzucałby Kassandrowi, że wydał rozkaz bez właściwego rozeznania sił nieprzyjaciela. Teraz jednak… takie zarzuty mogą się pojawić.

Pozdrawiam
M.A.

Megasie. Ostatnio w mej głowie zrodziło się pytanie jaki stopień wojskowy ma Kassander. To znaczy teraz nazywany jest generałem ale kiedy dotrze do Aleksandra już chyba generałem nie będzie więc jaki jest jego stopień? Był może chiliarchą czy kimś takim. Przyznam się że nie do końca rozumiem strukturę armii macedońskiej więc gdybyś mógł mi napisać przy okazji jak była struktura dowodzenia byłbym wdzięczny 😉 . Rzymskie legiony są chyba prostsze „w obsłudze”.

Kraterosie,

na Twoje pytanie nie jest łatwo odpowiedzieć. Struktura armii macedońskiej była znacznie bardziej skomplikowana (i mniej formalna) niż rzymskich legionów. Po pierwsze, nominacje dowódcze, podobnie jak nominacje dworskie były mniej oficjalne – król czy wódz po prostu powierzał komuś określone obowiązki, niekoniecznie szedł za nimi jakiś konkretny tytuł.

Po drugie armia macedońska była zbiorem „połączonych broni”. Inny był podział formacji konnicy, inny piechoty (falangi), praktycznie nic nie wiemy o wewnętrznej organizacji oddziałów trackich, niewiele o oddziałach sojuszniczych powołanych już w Persji.

Dość dobrze znamy organizację falangi – dzielącej się na lochosy, 16-osobowe pododdziały dowodzone przez oficera zwanego lochagosem. 16 lochosów tworzyło syntagmę. 6 syntagm tworzyło oddział o nazwie taxis. I tu zaczynają się schody. Bo taxisem dowodził strategos, a jak się potem dowiemy, tytuł ten przysługiwał też najwyższym dowódcom macedońskiej armii w randze odpowiadającej dzisiejszym generałom. Dowództwo nad kilkoma taxisami obejmował z kolei falangarch. W armii Kassandra jest obecnie ok. 4 kompletnych syntagm, zapewne dowodzonych przez osobnych oficerów, bez falangarchy. Funkcję tą mógłby pełnić Menelaos, oficer, który towarzyszył początkowo Kassandrowi, ale został pozostawiony w Sardis, jako zastępca obalonego satrapy Jonii i Lidii.

Konnica dzieliła się na 500-osobowe hipparchie dowodzone przez hipparchę. Ale już 2 hipparchie były kierowane przez epihipparchę. Tu akurat problemu w przypadku korpusu Kassandra nie ma, bo po przejściu całej drogi od Aten do Pasargadów zostało mu ok. 300 kawalerzystów.

Wyższe stanowiska w macedońskiej armii to chiliarcha (tysięcznik) oraz (znowu) strategos. Gdyby Antypater, powołując Kassandra na wodza korpusu posiłkowego zadał sobie trud, by nazwać jego pozycję, zapewne uczyniłby go strategosem. Wszystko jednak odbyło się „na gębę”, bez dokumentu nominacyjnego. W ogóle papierologia to wynalazek Persów, mimo reform Filipa i jego sekretarza Eumenesa z Kardii, nie do końca wprowadzony w macedońskim państwie 🙂

Pytasz o to, jaki będzie stopień Kassandra, gdy już dołączy do głównych macedońskich sił… odpowiedź na to musiałaby zawierać pewne spoilery, napiszę więc tylko, że będzie to zależne od woli króla. Korpus Kassandra raczej nie utrzyma się jako niezależny związek taktyczny, można się spodziewać, że falanga, konnica czy oddziały Traków uzupełnią odpowiednie formacje głównej armii.

Kassander zaczynał swą karierę w piechocie i to w dowodzeniu nią ma największe doświadczenie. Pytanie, czy i w jaki sposób uwzględni to Aleksander.

Pozdrawiam
M.A.

Pozwolę sobie zacytować w tym miejscu pracę profesora Waldemara Heckela,
pt. Macedoński piechur. Elitarny Wojownik Aleksandra Wielkiego.

Wszelkie zachowane wzmianki źródłowe wskazują na to, że królowie macedońscy rekrutowali swych pieszych na dwa sposoby. Zrąb ciężkiej piechoty, znanej w czasie kampanii wojennych Aleksandra jako „piesi towarzysze” (pezhetairoi) i liczącej 9000 ludzi, składał się z regionalnych zaciągów dowodzonych przez przedstawicieli miejscowej arystokracji. Stąd też pojawiają się informacje o jednostce (taksis) złożonej z Orestów i Linkestów, jak również o kolejnej sformowanej przez Tymfajów, tak samo jak znane są oddziały konnicy (ilai) rekrutowane z miast pokroju Amfipolis, Antemus i Apollonii. Jeśli chodzi o macedońskich chłopów i ich „plemiennych” przywódców, taki podział odzwierciedlał według nich odwieczny schemat życia w górzystych regionach, które dopiero całkiem niedawno zostały połączone w jedno większe państwo – Macedonię. Byli oni dumni ze swego pochodzenia i lojalni wobec swoich dowódców, więc szkoła kształcąca późniejszych oficerów – paides basilikoi („królewskich paziów”) znajdowała się w Pelli, gdzie synowie wyższej arystokracji macedońskiej służyli jako użyteczni zakładnicy i uczono ich przedkładania potrzeb całego państwa nad regionalne.
Sami dowódcy (taksiarchai) nie tylko pochodzili z tych samych regionów co ich żołnierze, lecz zdarzały się również przypadki, że określone taksis było czasem dowodzone przy różnych okazjach przez różnych członków tego samego rodu. W ten sposób nad rzeką Granik Tymfajami dowodził Amyntas, syn Andromedesa, pod Issos jego brat Simmias, a w Indiach kolejny z braci, Attalus. Najprawdopodobniej sześć tekseis z pezhetairoi Aleksandra również nie było podzielone między „górnych” i „dolnych” Macedończyków. Imiona wszystkich znanych taksarchai wskazują na pochodzenie z Górnej Macedonii – wśród dowódców falangi nie wymieniono w źródłach ani jednego „dolnego” Macedończyka, a założenie, iż dwie trzecie pezhetairoi było dowodzone przez swoich własnych oficerów, zaś pozostałe jednostki już nie, jest zupełnie nieprawdopodobne. Przynajmniej połowa z całej dostępnej piechoty pozostała z regentem Antypatrem w Macedonii, więc należy zakładać, że ludzie z niespokojnych regionów Górnej Macedonii zostali zabrani na wyprawę, gdzie znajdowali się pod baczną obserwacją króla.
Natomiast hypaspiści tworzyli elitarną jednostkę wojskową, do której wojowników dobierano indywidualnie na podstawie siły i męstwa. Z tego powodu część z nich składała się na gwardię królewską (agema), a wszyscy w liczbie 3000 żołnierzy znajdowali się między pezhetairoi a konnicą, dowodzoną osobiście przez króla. Rekrutacja opierała się na statusie społecznym, więc hypaspistów dzielono na „zwykłych” i „królewskich” (basilikoi). Część dowodzących zwykłymi hypaspistami, tak jak chiliarchowie i pentakosiarchowie, była wybierana na podstawie męstwa, choć ich naczelny dowódca – archihypaspites, był macedońskim możnym mianowanym przez króla.

Na podstawie powyższego, dochodzę do wniosku, iż nasz Kassander z Ajgaj – z tego, co pamiętam: nienależący do żadnego z arystokratycznych górskich rodów plemiennych – musi być najwyraźniej chiliarchą / pentakosiarchą zwykłych hypaspistów – szczególnie, że opis by się zgadzał: Kassander wszak zdobył swoją pozycję właśnie dzięki sile i męstwu, jak w cytacie powyżej.

Tylko co Megas Autoros Alexandros na to?

P.S.

Pytasz o to, jaki będzie stopień Kassandra, gdy już dołączy do głównych macedońskich sił… odpowiedź na to musiałaby zawierać pewne spoilery, napiszę więc tylko, że będzie to zależne od woli króla.
A to czasem nie dowiadujemy się tego z prologu – Kassander jest jakimś wojskowym namiestnikiem gdzieś w Palestynie, czy jakoś tak?

Witaj, Historyku!

Dziękuję za obszerny cytat, przynoszący dodatkową garść informacji nt. struktury macedońskiej armii, a przynajmniej tej jej części, która rekrutowała się z Macedonii właściwej – pamiętajmy, że wojskach Aleksandra oraz Antypatra służyli 1) Grecy z południa – przede wszystkim z Tesalii, która od czasów Filipa została połączona z Macedonią unią personalną, ale także z krajów związku korynckiego, 2) Trakowie rekrutowani z podbitych ziem 3) Żołnierze przysyłani przez barbarzyńskie plemiona sojusznicze tudzież zhołdowane (np. Ilirowie). Co jeszcze bardziej zaciemnia ten obraz.

Odnośnie ścieżki kariery naszego ulubionego Macedończyka – opisałem ją pokrótce w pierwszym rozdziale Opowieści Kassandra. Cytując samego siebie: „Pod Cheroneą był jeszcze zwykłym żołnierzem, walczącym jednak w elitarnej jednostce Hypaspistów. Podczas oblężenia Teb dowodził już własnym oddziałem. Jego jednostka pierwsza wdarła się na mury i otworzyła reszcie armii jedną z miejskich bram. Król osobiście wyróżnił go przy podziale łupów, oddając mu część przynależnego sobie złota oraz kilka młodych dziewcząt. Wtedy też dostrzegł go stary Antypater – obok Parmeniona najświetniejszy z aleksandryjskich generałów. Gdy władca zbierał swą armię przed wyprawą na Persję, Antypater również starał się pozyskać wybitnych oficerów. Sędziwy wódz miał pozostać w Helladzie jako jej strażnik i królewski regent. Jeśli pragnął utrzymać w posłuchu wiecznie buntowniczych Greków z południowych poleis, potrzebował najlepszych ludzi.”

A zatem trafiłeś z tym oficerem hypaspistów – oczywiście to było, zanim otrzymał wyższe funkcje i bardziej odpowiedzialne zadania.

Również słusznie przywołujesz Prolog do Perskiej Odysei (mam wrażenie, że mało kto go pamięta), w którym Kassander pełni podrzędną funkcję dowódcy wojskowego z Gazie, mającego pod sobą niewielki garnizon i podporządkowanego satrapie Syrii. Jednak to, jak tam trafi nie zostało jeszcze opisane – stąd moja niechęć do zdradzenia zbyt wielu informacji 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Co do papierologii to jeszcze na długo przed Persami była ona obecna na Bliskim Wschodzie. W ogóle kultury tamtego regionu miały bzika na punkcie zapisywania wszystkiego. Wracając do macedońskiej armii to muszę Ci się przyznać Megasie, że po twoim wpisie mam wrażenie, że jeszcze mniej rozumiem to zagadnienie 🙂 . Mógłbyś polecić jakaś literaturę o tej tematyce?

P.S. Wybacz, że na twój post odpisuje dopiero po takim czasie 😉

Pozwól, że pokrótce ja spróbuję odpowiedzieć na twoje pytanie, Kraterosie.

Możesz nabyć tytuł wymieniony przeze mnie powyżej, albo np. pozycję pt. Armia Aleksandra Wielkiego autorstwa Nicholasa Sekundy.

http://napoleonv.pl/p/2/1703/armia-aleksandra-wielkiego-osprey.html

Są to dosyć zwięzłe opracowania, a treściwe. Jedno popołudnie i będziesz wszystko wiedział. 🙂

Kraterosie, Historyku,

wybaczcie, dopiero zauważyłem, że znów rozpoczęła się dyskusja pod Rozdziałem XVIII 🙂

Książki Ospreya są bardzo kompetentne w dziedzinie wojskowości i w zasadzie powinny wystarczyć. Po więcej informacji na temat armii macedońskiej z czasów najpotężniejszego z władców tego kraju można sięgać zarówno do książek biograficznych (Peter Green, „Aleksander Wielki”, dzieła Ryszarda Kuleszy, czy Nicholasa Hammonda, który pisał również o Filipie Macedońskim), jak i monografii poszczególnych bitew (Edward Dąbrowa, „Gaugamela 331 r.p.n.e.”). Daniel Budacz napisał ciekawą książkę „Antyczne formacje wojskowe. Ich metody walki i rola na polu bitwy w wiekach IV w.p.n.e. – I n.e.” Polecam również zapoznanie się z krótkm i syntetycznym opracowaniem Jacka Rzepki „The Units of Alexander’s Army and the District Divisions of Late Argead Macedonia”.

No i przede wszystkim nie można się przejmować sprzecznościami, jakie wynikną z lektury wszystkich tych książek 🙂 Wojskowość starożytnych często jest dla nas trudno zrozumiała, bo następował w niej ciągły rozwój, zmiana znaczeń terminów i ewolucja koncepcji. Tak jak strategos mógł oznaczać wodza średniego i najwyższego szczebla, tak np. w różnych wiekach termin „peltaści” oznacza 1) lekkozbrojne formacje wsparcia dla helleńskiej ciężkiej piechoty 2) elitarną ciężką formację macedońskiej armii, która zastąpiła z czasem hypaspistów.

Obawiam się, że z tymi sprzecznościami po prostu trzeba nauczyć się żyć 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Jak widać tym razem Kasander dał się ponieść i nie przeprowadziwszy należytego rozpoznania poprowadził armię i dał się wciągnąć w zasadzkę.

Ciekawe jak się rozwinie akcja bo mogę się założyć, że teraz Kasander zrobi wszystko, żeby zdobyć miasto.

Z drugiej strony zaś na miejscu Jutab starałbym się wyprowadzić póki jeszcze ma szansę wojska z miasta póki jeszcze pierścień oblężenia nie został zamknięty.

Mogę się założyć, że jak miasto padnie to dla Jutab nie skończy się to tylko na tańcu przed Kasandrem. Nie zdziwiłbym się gdyby tak oddał ją Jazonowi, który jeżeli autor mu pozwoli ma szansę wyleczyć się z ran.

Wspomniano, że Kasander pełni funkcję dowódcy garnizonu w Gazie czyli inaczej mówiąc został odesłany na tyły.

Są dwa wyjaśnienia, że albo w toku dalszej kampanii popełnił jakieś poważne błędy. A kolejne najbardziej prawdopodobne, że naraził się Aleksandrowi Macedońskiemu sprzeciwiając się jego polityce pojednania z Persami i włączenia ich do struktury rządów.

Ewentualnie inne wyjście jest takie, że prawdopodobnie Aleksander Macedoński, któremu jak to wiemy z historii uderzyła przysłowiowa woda sodowa do głowy być może miał w planie dokonanie kolejnej czystki wśród wojskowych której ofiarą miał paść min Antypater i powiązani z nim wojskowi w tym Kasander.

Życzę autorowi wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się świąt bożego narodzenia i mam nadzieję, że w pierwszym albo w kolejnym tygodniu stycznia uraczy nas kolejną częścią sagi.

Mogę się założyć, że jak miasto padnie to dla Jutab nie skończy się to tylko na tańcu przed Kasandrem.

W sumie to by było ciekawe, gdyby Kassandrowi, mimo niechęci jego przeciwniczki, udało się ją zmusić do dobrowolnego tańca i tym podobnych. Może jakimś szantażem, czy czymś takim?
Ale obiecał ją Widarnie. Więc zanosi się, że zawiedzie kolejnego sojusznika.

Wspomniano, że Kasander pełni funkcję dowódcy garnizonu w Gazie czyli inaczej mówiąc został odesłany na tyły.

Są dwa wyjaśnienia, że albo w toku dalszej kampanii popełnił jakieś poważne błędy. A kolejne najbardziej prawdopodobne, że naraził się Aleksandrowi Macedońskiemu
Naraził się Aleksandrowi już kilkoma swoimi akcjami. Zabił tego tam namiestnika w Lidii, wychłostał tego ustosunkowanego chłoptasia niedawno, pewnie sprawa z Hassanem również wypłynie.
A poważny błąd wojskowy popełnił właśnie teraz. Błąd podważający jego kompetencje, jak również autorytet wśród żołnierzy.
To właśnie może posłużyć jego wrogom jako pretekst do oczernienia go przed Aleksandrem i tym samym – zemsty na bezczelnym parweniuszu, jakimś tam Kassandrze z Ajgaj. 😉
Szczególnie, że zdaje się, że autor zmierza już z tą retrospekcją do końca.

Aleksander Macedoński, któremu jak to wiemy z historii uderzyła przysłowiowa woda sodowa do głowy być może miał w planie dokonanie kolejnej czystki wśród wojskowych której ofiarą miał paść min Antypater i powiązani z nim wojskowi w tym Kasander.

Antypater nigdy nie padł ofiarą czystki. Więc „jego” oficerowie również nie.

A co tam sobie planował Aleksander na przyszłość – tego już się nie dowiemy, bo na koniec to jego oficerowie zrobili „czystkę” jemu. 😉

Anonimie, Historyku,

trafiacie w swoich rozważaniach niebezpiecznie blisko różnych moich pomysłów fabularnych, więc próba ustosunkowania się do tych sugestii miałaby charakter niebezpiecznie bliski spoilerowaniu 🙂 Mogę Was zapewnić, że Kassander nie podda się łatwo, zresztą, Parysatis również.

Parysatis nie może wyprowadzić wojska z miasta. Już jej to uświadomiono. Po pierwsze, w polu Macedończycy są niepokonani, Persowie mają szansę tylko korzystając z elementu zaskoczenia, dużej przewagi liczebnej lub sprzyjającego ukształtowania terenu (dlatego brat Jutab, Ariobarzanes, był w stanie powstrzymywać Aleksandra Wielkiego przez miesiąc w Perskich Wrotach). Po drugie, pozostawiłaby wtedy Pasargady i jakieś osiemdziesiąt-sto tysięcy jego mieszkańców na pastwę najeźdźców. A tego pragnie za wszelką cenę uniknąć. Jak rozwiąże tą szaradę i czy uda jej się ją w ogóle rozwiązać? Okaże się w kolejnych rozdziałach 🙂

Co zaś się tyczy Antypatra – są poszlaki, że Aleksander planował jego usunięcie w kolejnej fali czystek (rozpętywał je co wszak z pewną regularnością, mordując oficerów którzy słusznie lub niesłusznie popadli w niełaskę). Jeśli hipoteza otrucia jest prawdziwa, to tym, który mógł najłatwiej dokonać tego czynu, był właśnie podczaszy Aleksandra… i młodszy syn Antypatra. A jeśli to uczynił, to musiał mieć ku temu ważkie powody.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Wracając do naszej dyskusji odnośnie prawdopodobieństwa/nieprawdopodobieństwa zdradzieckich zapędów Antypatra, to chciałbym podzielić się pewnym spostrzeżeniem, zawartym w przeczytanej przeze mnie niedawno książce z serii Historyczne Bitwy, autorstwa Michała Piekarskiego – pod tytułem: Hydaspes 326 p.n.e. – wszak publikacje z owej serii nie na samej bitwie się skupiają, ale również odmalowują ogólny kontekst historyczno-polityczny omawianych wydarzeń.

A w tym wszakże dosyć (jak na standardy owej serii) obszernym HBku, skupiającym się ponadto na dosyć krótkim okresie – od Gaugameli do powrotu Aleksandra z Indii – niespełna dziesięć lat na około trzystu stronach – autor mógł pozwolić sobie na dosyć szczegółowe omówienie poszczególnych kwestii, jeśli już jakąś zdecydował się poruszyć.

Tak więc – w sprawie Antypatra.
Autor wysnuwa przypuszczenie, iż „łagodna” polityka Aleksandra względem Aten, wynikała z tego, iż najprawdopodobniej nie do końca ufał Antypatrowi, w związku z czym chciał po prostu, by w Grecji pozostała jakaś „przeciwwaga” dla niego – w postaci Aten między innymi właśnie.

Wszelkie zaś tarcia – czy to ze strony Aten, czy Sparty, czy kogo tam jeszcze – sam zresztą Megasie przedstawiałeś w swoich kolejnych opowiadaniach z tej serii.

Mówiąc krótko – wychodzi na to, że Aleksander – pomimo, iż zostawił Antypatrowi połowę wojsk, kiedy wybierał się na Persję – coby ten „pilnował porządku” w Grecji, podczas nieobecności Aleksandra – zadbał jednocześnie, aby jednak jego regent przez cały tenże czas „miał co robić” – by mu jakieś głupie pomysły czasem do głowy nie przychodziły. 😉

Zresztą podobny przykład budowania przez Aleksandra „równowagi” pomiędzy różnymi swoimi „wasalami” * można ponownie dostrzec we wspomnianej przez mnie na wstępie pozycji od Bellony – odnośnie polityki Aleksandra w stosunku do podporządkowanych przez niego indyjskich watażków.

Tak więc – pomimo tego, iż Taksiles sam wyszedł naprzeciwko wojskom Aleksandra, zapraszając go osobiście do swojego kraju (jakby naprawdę miał jakiś wybór… 😉 ), dostarczając mu posiłków na czas dalszej kampanii w Indiach, wymieniając się z nim darami, itd., itp. – Poros (osobisty wróg Taksilesa, którego ten najwyraźniej miał po prostu nadzieję zniszczyć rękami Macedończyków) natomiast w liście do Aleksandra nie tylko odmówił złożenia mu hołdu, ale jeszcze nawyzywał go od idiotów i kazał, żeby ten zmywał się z Indii, bo on (Poros) taki groźny, że niby nawet Dariusz się go bał (ja bym jednak stawiał raczej na to, że Dariusz pewnie nigdy nawet o nim nie słyszał 😉 ), dlatego nigdy nie odważył się wyruszyć na Indie – czym bardzo rozzłościł Aleksandra.
To pomimo tego – po całkowitym rozgromieniu wojsk Porosa nad Hydaspesem (jak zauważa autor niniejszego opracowania – pierwszy raz w karierze Aleksander całkowicie okrążył przeciwnika, wycinając w jednej bitwie jego wojska w pień (jedynie słoniom udało się przebić przez mur włóczni i z licznymi ranami opuścić pole walki) – do tej pory, tak pod Issos, jak i pod Gaugamelą, większość wojsk przeciwnika szła w trakcie bitwy w rozsypkę i Persom udawało się w większości żywym pierzchnąć z pola walki – tym razem znacząca większość Indusów legła na miejscu, w tym praktycznie cała kadra oficerska Porosa – on sam zaś przeżył, ale również otrzymał kilkadziesiąt różnych ran, podobnie zresztą, jak i jego największy słoń, z którego grzbietu dowodził w bitwie) – Aleksander nie tylko nie skończył z Porosem (istotne mogło w tym wypadku być również po prostu to, że Aleksander musiał niezwykle sobie cenić, że wreszcie trafił na przeciwnika, który faktycznie BYŁ godny miana prawdziwego wojownika i króla – walczącego osobiście na pierwszej linii frontu do samego końca, pomimo licznych ran – czyli tak, jak i on sam (Aleksander) zawsze lubił – spotkał wreszcie na tej wojnie bratnią duszę 😉 – ale to oczywiście komentarz ode mnie tylko) – ale wręcz powiększył jego domenę o kolejne ziemie (jak zauważa autor – paradoksalnie Poros po swojej przegranej bitwie z Aleksandrem stał się jeszcze silniejszy, niż był przed nią), całkowicie zawodząc nadzieje Taksilesa – który przecież liczył na to, że to ON wyjdzie na tym wszystkim najlepiej. A Aleksander rozegrał to odwrotnie.

Tak więc – Aleksander najwyraźniej miał po prostu taki wypracowany zwyczaj – tworzenia sytuacji równowagi pomiędzy nienawidzącymi się wzajemnie watażkami, których podporządkował (co całkowicie niwelowało ryzyko ich np. zjednoczenia się przeciwko niemu, kiedy tylko opuści ich pole widzenia) – i w większości przypadków działało to aż nader skutecznie (dla przykładu Poros pozostał wierny Aleksandrowi nawet po jego opuszczeniu Indii, wspierając w utrzymywaniu porządku satrapów przez Aleksandra tam pozostawionych, nawet po śmierci samego Aleksandra i pomimo rozgorzałej po jego śmierci wojny domowej – a zginął otruty kilka lat po Aleksandrze – i to właśnie najprawdopodobniej sprawka Taksilesa była – tak skutecznie Aleksander dzielił swoich wasali* 😉 )

* – proszę o wybaczenie za używanie tak charakterystycznego dla mediewalnego feudalizmu terminu – nie znajduję jednak adekwatniejszego zbiorczego określenia dla tych wszystkich królów, książąt, satrapów, wodzów, wolnych miast, związków miast, itp. – podległych w taki, czy inny sposób Aleksandrowi, a później jego następcom.

Dalej, w kwestii Antypatra.
Gdyby faktycznie był takim godnym zaufania regentem dynastii, to Kynane – pomimo snucia na własną rękę planów ożenku swojej córki z Arridajosem – nie posunęłaby się w celu ich realizacji aż do wydania mu otwartej wojny. Poza tym – nie bez powodu zapewne wojsko poparło ją przeciwko regentowi, którego ratować musiał Perdikkas (a po jej śmierci poprało przeciwko niemu i Eurydykę – tak, że tym razem to Seleukos i Antygon z trudem go wyratowali) – swoją drogą późniejszy główny wróg pozostałych diadochów – który całą władzę nad Imperium zamierzał zawłaszczyć dla siebie.

P.S.

Co do samej przywoływanej przeze mnie książki z serii Historyczne Bitwy.

Jak już wspomniałem – objętość całkiem spora, jak na HBka – a przedstawiany okres dosyć krótki. Ktoś mógłby więc się zastanawiać, czy autor nie osiągnął tego po prostu lejąc wodę przez większość czasu. Skoro wszak znacznie dłuższe wycinku historii jakoś zazwyczaj „mieszczą się” na znacznie skromniejszej objętościowo ilości stron.

Otóż moim zdaniem – choć oczywiście żaden tam ze mnie wielki znawca – wcale tak nie jest. Owa pozycja po prostu dosyć szczegółowo, miejscami wręcz drobiazgowo omawia kolejne etapy kampanii Aleksandra, najpierw przeciwko Bessosowi, potem Spitamenesowi, w połowie książki docierając do Indii, by na koniec skupić się na podróży powrotnej armii Aleksandra.

Podobno to pierwsza pozycja autora i jego debiut w serii HB. Nie wiem, czy w przyszłości również będzie kontynuował taką politykę – ale po prostu ewidentnie jego zamysłem nie było jedynie suche kronikarskie wyliczenie kolejnych przystanków na drodze Aleksandra, ale znacznie dokładniejsze pochylenie się nad poszczególnymi epizodami omawianych kampanii.

Pomimo tego, albo może właśnie dzięki temu – w moim przynajmniej odczuciu – te nieraz dosyć szczegółowe opisy kolejnych zmagań wcale nie nużą, miejscami są nawet dosyć różnorodne i naprawdę ciekawe. Autor ma ponadto wystarczająco dużo miejsca, by przynajmniej od czasu do czasu pozwolić sobie na własne hipotezy odnośnie różnych kwestii, związanych z opisywanymi wydarzeniami. Co również wzbogaca lekturę. Za każdym razem jednak sam o tym uprzedza – nie forsuje swoich własnych teorii jako jakichś pewników – co nie zawsze się zdarza w historycznych pozycjach popularnonaukowych.

Podsumowując – jeśli kogoś interesują te klimaty: Aleksandra, Macedończyków, itd. – to nie powinien zawieść się lekturą.

Piszę o tym tutaj dlatego, że ja sam nigdy wcześniej jakoś szczególnie się tym okresem, ani tym obszarem geograficznym jakoś specjalnie nie interesowałem – a właśnie seria tworzona tutaj przez Megasa zaciekawiła mnie tymi klimatami i tym okresem w dziejach świata – na tyle, że ostatnimi miesiącami czytam coraz więcej na temat tej epoki historycznej i gromadzę literaturę jej poświęconą. Pomyślałem sobie, że być może nie tylko mnie tak ten cykl zainspirował – uznałem więc, iż jest to odpowiednie miejsce na taką małą recenzyjkę tej niedawno wydanej książki, traktującej o tychże czasach – dla tych, którzy być może również dzięki powyższemu cyklowi zaciekawili się tym okresem historycznym – więc być może również tutaj mogą szukać opinii na temat nowej książki dotyczącej tejże epoki dotyczącej.

Pozdrowienia dla autora i dla czytelników.

Witaj, Historyku!

Dziękuję za bardzo ciekawą recenzję. Mogę Ci powiedzieć, że mnie już przekonałeś do kupna nowej książki 🙂 Tym bardziej, że przyda mi się w dalszej pracy nad Perską Odyseją! Tak więc jutro udaję się do księgarni. I kończę szybko obecnie pochłanianą pozycję, by zwolnić „moce przerobowe”.

Co się tyczy prowadzenia przez Aleksandra polityki „dziel i rządź”, balansowania między różnymi frakcjami w celu osiągnięcia sytuacji, gdy jedni jego poddani szachują innych, nie jestem zaskoczony tym, jak postąpił z Antypatrem czy Porosem. Wystarczy wspomnieć, jak rozwiązał kwestię dowództwa nad Hetajrami po rzekomej „zdradzie” i egzekucji Filotasa. Nigdy już dowództwo nad elitarną macedońską konnicą nie spoczywało w jednych rękach – Aleksander podzielił je między Hefajstiona i Kraterosa. Dwóch zaufanych wodzów, którzy jednak byli konkurentami i reprezentowali zupełnie inną „wrażliwość”, można ich też było przypisać do odmiennych frakcji na wędrującym z armią macedońskim dworze.

Odnośnie terminu „wasale” – myślę, że z braku lepszego w języku polskim można się nim posługiwać w odniesieniu do starożytności. Oczywiście przed epoką feudalizmu relacje „seniora i wasala” wyglądały nieco inaczej, nie opierały się na ideologii, lecz raczej na brutalnej sile. W języku angielskim używa się terminu „client states” na określenie podległych państw pozostających w orbicie Macedonii, Persji czy Rzymu.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Wrażeniami z lektury postanowiłem podzielić się między innymi dlatego, iż jest to dosyć świeża pozycja i (przynajmniej kiedy ja sam przymierzałem się do kupna) nawet na historycy.org było na tamten moment tylko tyle, że też ludzie się dopiero innych pytali, czy ktoś już czytał i co sądzi. Niektórzy co najwyżej – sugerując się jej obszernością – „spodziewali się”, że może to być jeden z lepszych HBków. Ale konkretnej opinii nikt jeszcze nie miał. Więc sam kupowałem ją niejako „w ciemno” – chciałem więc innych ewentualnych czytelników uspokoić – i powiedzieć im, że warto. 🙂

A ponadto w trakcie czytania – kiedy autor wysnuł owo przypuszczenie odnośnie praktyk Aleksandra względem Aten – od razu przypomniała mi się po prostu tamta nasza dyskusja na temat Antypatra. Autor omawianej pozycji chyba wręcz dosłownie użył takiego sformułowania – że Aleksander chciał mieć przeciwwagę dla Antypatra – w postaci Aten właśnie.
Musiałem więc podzielić się tym spostrzeżeniem w tym miejscu. 😉

Co do przydatności do dalszych prac nad Perską Odyseją.
Skoro Kassander wyląduje w Gazie, to raczej nie ruszy razem z Aleksandrem w pogoń za Dariuszem na wschód? A w sumie tych rejonów głównie dotyczy wspomniana pozycja. Więc czyżbyś planował autorze, że jednak nasz zesłaniec dostanie szansę rehabilitacji jeszcze w trakcie wspomnianej kampanii i np. z powrotem dołączy do pochodu Aleksandra na Indie w kolejnej fali posiłków?
(w „Hydaspesie” masz całą dokładnie rozpisaną tabelę ze wszystkimi posiłkami dla sił głównych Aleksandra w trakcie kampanii)
Bo w sumie dałoby się go wplątać tam w wiele przygód – bazując chociażby na książce, którą ci tutaj zareklamowałem.

A nawet jeśli nie – to czy ewentualnie rozważasz odwleczenie spełnienia się klątwy Kassandra w czasie – na tyle, że zdąży wziąć jeszcze udział w wojnach diadochów (po jakiejś niewłaściwej stronie na przykład)?

Kojarzę, że ktoś już cię tutaj wcześniej pytał o to, czy zamierzasz ciągnąć tą serię aż do Wojen Diadochów.
Wspomniany okres historyczny jest wszak istną Grą o Tron do kwadratu – tak jeszcze teraz sobie to na szybko w trakcie pisania tego zdania analizuję i jak by na to nie patrzyć: nie jest to porównanie chyba w żaden sposób stwierdzeniem na wyrost.
(Być może właśnie dlatego nikt się na beletryzację tych wydarzeń nie porwał – a w kilku miejscach w internecie spotkałem się z rozważaniami ludzi na temat tego, dlaczego z tej epoki nikt nie zrobi książki – bo chyba nikt by nie ogarnął takiej ilości frakcji, graczy, spisków i bitew)
Ty jednak naprawdę masz sprawne pióro – i jak pisałem powyżej: wciągnąłeś mnie w te klimaty tymi swoimi opowiadaniami helleńskimi (gdzie nigdy wcześniej w ogóle mnie to nie interesowało za bardzo) – co więcej: potencjalnie nieograniczoną ilość miejsca i czasu (forma odcinkowa na własnej stronie to nie to samo, co konieczność zmieszczenia się na dajmy na to 1000 stronach maszynopisu) – więc kto wie… 😉

Bo szczerze mówiąc – same Wojny Diadochów zainteresowały mnie o wiele bardziej, niż epoka jedynowładztwa Aleksandra.
Niestety literatury na ten temat to już w ogóle nie ma u nas zbyt wiele – klasyczna już „Hellada królów” od Anny Świderkówny jeszcze z lat sześćdziesiątych siłą rzeczy nie jest już w żaden sposób dostępna w normalnym obiegu, podobnie zresztą, jak niby młodsze – ale najwyraźniej niewystarczająco – „Wojny diadochów 323-281 p.n.e.” Grzegorza Lacha – których jednak podobno skróconą wersją jest jego „Ipsos 301 p.n.e.” od Bellony (które leży u mnie następne w kolejce na półce).
Dlatego też – skoro tylko pojawiło się coś nowego w tym temacie w ostatnich miesiącach – to od razu nabyłem, by kiedyś nie okazało się, że tego też już nie ma w księgarniach:
Dzielenie łupów. Wojna o imperium Aleksandra Wielkiego

Skoro już tak ci reklamuję kolejne książki, to być może to również uznasz, że może okazać się dla ciebie przydatne w dalszych pracach nad serią. 😉

Pozdrawiam

Witaj ponownie, Historyku!

Chyba nie spodziewasz się, że zdradzę szczegóły fabularne dalszych części Perskiej Odysei? 😀 Bez względu na to, gdzie poślę Kassandra (i innych bohaterów – na razie Perska Odyseja skupia się na nim, ale z czasem stanie się bardziej wielowątkowa, w stylu Opowieści helleńskiej Demetriusza) i będę potrzebował źródeł dotyczących dalszych etapów perskiej wyprawy Aleksandra. Dlatego też dziękuję za dostarczenie i zrecenzowanie jednego z nich!

Zgadzam się, że wojny Diadochów są okresem co najmniej równie ciekawym, jak epopeja Aleksandra, a może i bardziej fascynującym, bo raz, że mniej znanym, a dwa, że bohaterowie tego okresu byli bardziej niedoskonali niż Aleksander, popełniali więcej błędów, no i prawie żaden nie umarł z przyczyn naturalnych, we własnym łóżku, więc kibicowanie każdemu z nich jest zajęciem dla ludzi o mocnych nerwach – podobnie jak w przypadku bohaterów wspomnianej przez Ciebie sagi George’a R. R. Martina.

Nie zgadzam się natomiast z tym, że nikt się nie porwał na beletryzację owych wydarzeń. Opisuje je choćby Mary Renault w wyśmienitych „Igrzyskach żałobnych”. Polecam również inne książki tej Autorki: o Aleksandrze Wielkim („Ogień z niebios”, „Perski chłopiec” – powieść pisana z perspektywy perskiego eunucha i kochanka Aleksandra, Bagoasa), o Wojnie Peloponeskiej („The last of the wine”), o Tezeuszu („The bull from the sea”, „The king must die”).

Nie do końca zgadzam się też ze szczupłością polskich prac na temat tej epoki. Istnieją, jak już wspomniałeś, dobre opracowania Świderkówny („Hellada Królów”, ale też częściowo „Hellenika” i „Siedem Kleopatr” w nowych, ładnych wydaniach PWN z 2008 i 2009 r.), jest III tom monumentalnej „Historii starożytnych Greków” Ewy Wipszyckiej i Benedetto Bravo. Jest wspomniane przez Ciebie pozycje Lacha („Wojny Diadochów” oraz „Ipsos”). To daje pewną podstawę do dalszych poszukiwań.

„Dzielenie łupów” przeczytałem jeszcze w oryginale. Z książek przetłumaczonych na język polski na rekomendację zasługują jeszcze „Wojny następców Aleksandra. Dowódcy, kampanie, tajemne spiski i zdrady” Boba Bennetta i Mike’a Robertsa.

Ze swej strony mogę polecić ciekawe pozycje anglojęzyczne, przede wszystkim biografie poszczególnych „osób dramatu”: „Eumenes of Cardia. A Greek among Macedonians” Edwarda M. Ansona, „Antigonos the One-Eyed and the Creation of the Hellenistic State” Richarda A. Billowsa, „Olimpias. Mother of Alexander the Great” Elizabeth Carney, „Ptolemy of Egypt” Waltera M. Ellisa, „Lysimachus. A study in early Hellenistic Kingship” Hellen S. Lund oraz zahaczająca o epokę Diadochów „Antigonus II Gonatas. A political biography” Janice J. Gabbert. Niestety, nie udało mi się znaleźć ciekawej biografii Perdikkasa, Seleucosa Nikatora, Kassandra, syna Antypatra czy Demetriusza, syna Antygona Jednookiego. Chętnie przyjmę rekomendację w tym zakresie.

Tak więc, jest co czytać!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Panowie, z zainteresowaniem przeczytałem Wasze uwagi oraz opinie na temat książek traktujących o epoce Aleksandra, jego kampaniach i macedońskiej armii. Sam również interesuję się epoką starożytną, część z tych pozycji znam, część oczekuje na półkach „w kolejce” na lekturę, część dopiero na zakup. Nie jest jednak do końca prawdą, iż epoka diadochów nie doczekała się żadnych utworów beletrystycznych dostępnych w języku polskim. Kilka takowych można wskazać, są to (nomen omen) trzecie tomy dwóch osadzonych w epoce trylogii. Autorką jednej z nich jest pisarka francuska Mary Renault, a tytuł wspomnianego tomu to „Igrzyska żałobne” (wyd. polskie Poznań, 1998). Prawda, że znaczący? W tę samą epokę zapuścił się również (nawet wcześniej) autor polski, Karol Bunsch, znany bardziej z powieści osadzonych w czasach piastowskich. O śmierci króla oraz o walkach diadochów traktuje tom pt. „Aleksander” (mam w ręku wydanie V, Kraków 1985). Obydwoje autorów poważnie potraktowało swoje zadanie, powieści oparli na dobrej znajomości wydarzeń i realiów epoki, mają więc one spory walor poznawczo-edukacyjny. Tym niemniej, mówiąc szczerze, nie mogę polecić ich każdemu z pełnym zaangażowaniem. I w jednym i drugim przypadku (moim zdaniem) elementy dydaktyczne usunęły na dalszy plan walory czysto literackie i obydwa utwory czytałem z pewnym trudem. Lepiej wypadł pod tym względem autor niemiecki, Klaus Herrmann „Noc zapada nad Babilonem” (wyd. polskie, Kraków 1984). To zbeletryzowany opis ostatnich dni Aleksandra oraz wybuchu intryg i walk pomiędzy towarzyszami zmarłego władcy.
Tak czy inaczej, Aleksandrze, miejsca wystarczy dla wszystkich i opis wojen diadochów Twojego pióra przeczytałbym z przyjemnością. Tym bardziej, że jak wiesz, interesuję się epoką starożytną (i nie tylko).
Pozdrawiam i życzę weny

Chaire Megasie!
Chciałem się zapytać jak idzie tworzenie kolejnego rozdziału odysei? No i o to jak Ci się żyje w dobie pandemii ? 😉

Chaire, Kraterosie!

Tworzenie… posuwa się naprzód. Strona za stroną. Nawet dziś trochę udało mi się napisać. Choć przyznam, że klimat pandemicznej powszechnej samoizolacji nie sprzyja natchnieniu. Należę do twórców gromadzących natchnienie w skomplikowanym procesie regularnych bachanaliów, a o te obecnie trudno 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Mam nadzieję, że szanowny Megas Alexandros nie padł ofiarą trucizny ani pandemii. Chciałem tylko poinformować, że na publio.pl w dziale historycznym ukazała się jakaś książka na temat armii macedońskiej.

Mam nadzieję, że autor wykorzysta skutecznie okres przerwy spowodowanej pandemią i napisze jakiś kolejny rozdział trylogii.

Być może też nawiąże do pandemii i opisze jak Macedończycy radzili sobie z epidemią. Temat adekwatny.

Witaj, Anonimie!

Żyję i staram się dawać tego regularne wyrazy komentarzami, by nie budzić niepotrzebnego niepokoju 🙂

Nowy rozdział się pisze. Wiem, że stanowczo zbyt długo.

Przyznam, że rozważałem (na długo przed COVID-19) wprowadzenie w Perskiej Odysei motywu epidemii – wszak choroby zakaźne były stałym elementem życia w starożytności, zbierały też naprawdę krwawe żniwo, wobec którego koronawirus może się schować… ale na razie rzeczywistość tak się narracyjnie rozbuchała i fabularnie odjechała, że nie chcę być posądzony o nieudolne naśladownictwo.

Pozdrawiam
M.A.

Megasie!

Z całym szacunkiem, ale gdy patrzę na tak odlegle przesuwający się termin oddania nam kolejnej części Perskiej Odysei – przychodzi mi na myśl jedynie oddanie Ciebie karnie związanego Jazonowi. Tak być nie może, w imieniu czytelników żądamy przyśpieszenia tej trwającej już niemal dekadę (zacząłem Ciebie śledzić bodajże w momencie napisania części V Opowieści Helleńskiej) epopei 🙂

Witaj, Hannibalu!

Cóż rzec? Kalliope i Melpomene to niestałe kochanki 🙂 Mimo pewnej blokady twórczej, zapewniam, że prace postępują. Myślę, że w czerwcu Czytelnicy mogą oczekiwać kolejnego odcinka Perskiej Odysei!

Pozdrawiam
M.A.

Czerwcu którego roku?

Touché!

Megasie czy jestem jakiś ślepy czy twoja twórczość zniknęła z chomika?

No i kolejne pytanie, od którego powstrzymać się nie mogę 🙂 . Kiedy otrzymamy kolejny rozdział Odysei?

Chciałbym powiedzieć, że w lipcu, ale ostatnio rzekłem, że w czerwcu i okazało się, żem poświadczył nieprawdę… Ale pisze, piszę. Codziennie dokładam chociaż parę słów. Rozdział posuwa się naprzód i jest już bliżej niż dalej.

Co do Chomika, nic mi nie wiadomo. Ale miło by było,gdyby zaczęto tam honorować prawa autorskie 🙂

Pozdrawiam
M.A.

O. Na NE jest link do chomika… najlepszej erotyki. Myślałem więc, że wiesz o tym, że twoje dzieła się tam znajdują, i że znajdują się tam za twoją zgodą. Format epub jest dużo wygodniejszy w czytaniu niż na stronie internetowej ale jeśli taka jest twoja wola pozbędę się go czym prędzej.

Życzę Ci weny w każdym razie Megasie. I żeby sprzyjały Ci muzy (albo muza nie pamiętam, która z nich sprzyja pisarzom 🙂 )

Trzeba odróżnić dwie rzeczy (których sam nie rozróżniłem w moim poprzednim komentarzu 🙂 ). Niektóre moje prace są dostępne na oficjalnym Chomiku Najlepszej Erotyki. Nigdy nie było ich tam dużo, ale te które się tam znajdują – są za moją zgodą.

Inne moje prace są dostępne na wielu innych Chomikach – bez takiej zgody.

Nie śledzę zmian w tym zakresie. Natomiast, gdyby moje spiracone teksty zniknęły z nieoficjalnych Chomików – byłbym z tego powodu oczywiście zadowolony.

A Ty Kraterosie, czytaj jak Ci wygodnie 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Na bogów Megasie zakończ te tortury i opublikuj kolejną część Odysei 😉 .

Jako, że jawisz mi się jako specjalista od czasów aleksandrowych mam do Ciebie pytanie. W książce Sekundy „Armia Aleksandra Wielkiego” wyczytałem, że hypaspiści to jedyny oddział piechoty, który był wyposażony w buty. Żaden ze mnie specjalista od antycznej wojskowości ale trochę ciężko mi sobie wyobrazić, żeby reszta piechoty poruszała się po górzystych terenach i po rozżarzonych piaskach bliskowschodnich pustyń boso, a już zupełnie nie widzę tego w trakcie przemarszu przez Hindukusz. A za tem ciekaw jestem co ty wiesz na ten temat i czekam na rychłą odpowiedź ;-).

Pozdrawiam Krateros.

Witaj, Kraterosie!

Pracuję nad tym, by nowy rozdział pojawił się tu jak najszybciej. Wiem, że trwa to już stanowczo zbyt długo.

Co do hypaspistów – bez wątpienia żołnierze macedońscy wszystkich formacji używali butów. Ci ludzie pokonywali i z 30-40 km dziennie, często w trudnym terenie. Zwłaszcza żołnierze Aleksandra znani byli z niezwykłych wyczynów jeśli chodzi o szybkość przemarszów. Tego po prostu nie da się zrobić na boso.

Możliwe, że znaczenie tego fragmentu jest takie, że hypaspiści byli jedynymi, którzy otrzymywali obuwie w ramach sprzętu wojskowego, fundowanego przez państwo. Pozostali musieli wyposażać się w nie we własnym zakresie. Przyznam, że nie badałem tego tematu zbyt dogłębnie, więc proszę nie traktować mojego głosu jako rozstrzygającego wszelkie wątpliwości 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Dziękuję za twą odpowiedź Megasie.

Faktycznie Hypaspiści jako oddział elitarny mogli być w obuwie wyposażani przez państwo. Z drugiej strony żołnierze greccy są na wszelkich rysunkach przedstawiani boso. Więc może po latach bosego chodzenia skóra na stopach stwardniała i mogli chodzić boso jak hobbici 🙂 . Z trzeciej strony Grecy w walkach pomiędzy polis nie pokonywali olbrzymich odległości. Tak czy siak przychylam się chyba Megasie do twojej opinii.

A tak poza tematem żołnierskiego wyposażenia to chciałem Cię Megasie zapytać o jeszcze jedną rzecz. Jaka jest twoja prywatna opinią na temat Aleksandra Wielkiego i jego działań? Czy gdyby czasy Hitlera czy Stalina nie były tak dobrze udokumentowane to czy owych jegomościów też byśmy wychwalali i z zapartym tchem czytali o ich wyczynach? Fakt Aleksander nie tworzył obozów koncentracyjnych czy gułagów ale przychodzą mi na myśl takie działania jak wyrzniecie mężczyzn w Tebach i Tyrze a resztę sprzedanie w niewolę. Z drugiej strony nie przypominam sobie by Hitler dopuszczał do najwyższych szczeblów władzy przedstawicieli ludności podbitej. Nie powinno się chyba jednak porównywać wydarzeń dawnych z niedawnymi bo jednak przez ten czas zmienił się ludzki pogląd na świat i życie.

A jednak mimo wszystko jest w Aleksandrze coś co do niego przyciąga. Może fakt, że chyba nigdy później w historii mniejsze państwo nie podbiło największego imperium znanego ludzkości. A może fakt, że od tamtych czasów minęło ponad 2 tyś lat i postać Aleksandra obrosła legendą…

Pozdrawiam Krateros.

Opinia o Aleksandrze Wielkim? To dopiero temat. Na książkę albo i dwie 🙂

Był z pewnością człowiekiem niezwykłym, niesamowicie utalentowanym, ambitnym i pragnącym dostąpić prawdziwej wielkości. Fakt, że na starcie miał łatwiej: dzięki urodzeniu został (choć z pewnymi komplikacjami) królem Macedonii, państwa zreformowanego gruntownie przez ojca i uczynionego jednym z największych mocarstw ówczesnego świata. Można powiedzieć, że droga Filipa była znacznie trudniejsza – musiał podnosić Macedonię z kompletnego upadku, praktycznie ratować istnienie tego kraju. Aleksander otrzymał w spadku dobrze naoliwioną machinę państwową, liczną armię (choć bez środków na jej utrzymanie), wykształcony przez ojca w ciągłych wojnach kompetentny korpus oficerski. Z takimi narzędziami można było się pokusić na wiele.

Ale to, co potem uczynił z tym potencjałem – to już zupełnie inna historia. Wydaje się, że Filip planował odepchnięcie Persji od Morza Śródziemnego, być może utworzenie na części jej ziem macedońskiego imperium. Aleksander postanowił, że po prostu podbije całość państwa Achemenidów. Rzut oka na mapę sprawia, że trudno uwierzyć w taką bezczelność. Terytorialnie Persja była kilkaset razy większa od Macedonii właściwej, kilkadziesiąt razy większa od kraju po ekspansji Filipa, ludnościowo – pewnie z 50 razy liczniejsza. Jeśli chodzi o środki finansowe – również nie było porównania. Aleksander wyruszał na wojnę na skraju bankructwa, zamierzając utrzymywać armię z łupów. Tymczasem w skarbcach imperium zalegały setki tysięcy talentów srebra i złota.

A jednak mu się to udało. I to w krótkim czasie – łącznie kampania trwała 11 lat. Aleksander spełniając swe plany zdołał wywrócić antyczny świat do góry nogami, obalić wszelkie przyjęte hierarchie, zakwestionować granice ludzkiej sprawczości. A jednocześnie, jego wojna, które paliwem było opanowujące Aleksandra „pragnienie” pozostawiła za sobą miliony trupów. To był kataklizm porównywalny do drugiej wojny światowej – wprawdzie nie mordowano w sposób systemowy, ale i tak bardzo skutecznie. A ludzkość była wtedy znacznie mniej liczna, więc te 2 czy 3 miliony ofiar kampanii Aleksandra dziś przełożyłyby się pewnie na jakieś 100 milionów istnień. Oprócz armii masakrowanych na polach bitew, oprócz ludności Tyru i Gazy, były przecież dziesiątki miast w Indiach, które za stawianie oporu karano niezliczonymi rzeziami. A także plemiona północnego pogranicza (scytyjskiego), pacyfikowane za wybuchające co pewien czas bunty. Ludzie umierali nie tylko od miecza i włóczni, ale przede wszystkim od głodu i chorób. Niektóre obszary leżące na trasie przemarszu Aleksandra zostały niemal w całości spustoszone i podniosły się dopiero w erze nowożytnej.

Myślę więc, że jak najbardziej Aleksandra można porównać z Hitlerem i Stalinem. Podobnie jak niemiecki geniusz zła żył i działał stosunkowo krótko, ale pozostawił po sobie góry trupów. Podobnie jak krwawy Gruzin miał cierpiał na nasilającą się paranoję, która skłaniała go do organizowania czystek wśród macedońskich elit, czasem nawet dotykających jego bliskich przyjaciół. A dlaczego osądzamy go znacznie lepiej? Po pierwsze dlatego, że zwyciężał, a wygranych nikt nie sądzi. Po drugie dlatego, że mniej znana jest skala zbrodni jego oraz podległych mu żołnierzy. Po trzecie wreszcie, oprócz niepohamowanej żądzy podbojów, która prowadziła go do kolejnych zbrodni, Aleksander dał wiele dowodów szlachetnego charakteru. Był odważny, hojny, nie korzystał nadmiernie z należnych sobie przywilejów, dzielił się z żołnierzami wszystkim co miał. O Hitlerze i Stalinie wiemy więcej, więc nie mamy wątpliwości, że byli także prywatnie wyjątkowymi skurwysynami, co odbiera im wszelką szansę na naszą wyrozumiałość 🙂

Pozdrawiam
M.A.

A ja w tym miejscu protestuję – uważam, że nie powinniśmy oceniać postaci historycznych przez pryzmat współczesnych wartości (co zresztą jest w tej chwili niestety modne przez wszelkiej maści dyletantów). Tym bardziej nie uważam, aby porównywanie Aleksandra do Stalina czy Hitlera było uzasadnione.
Wiadomo, temat jest na osobną książkę. Pokrótce więc tylko wspomnę, że Macedończyk był wodzem pola bitwy, podczas gdy tamci politykami zarządzającymi armiami i losami miliony ludzi za pomocą papierków. I Stalin jak i Hitler stworzyli państwową machinę systematycznej likwidacji niewygodnych jednostek, podczas gdy poczynania Aleksandra wynikały z bezpośrednich działań wojskowych. Raczej nie przypominam sobie, aby stworzył cały program eliminacji jakieś konkretnej grupy ludzi.
Jeśli działania syna Filipa wyróżniały się na tle epoki, to raczej pozytywnie. Ówczesnych ludzi bardziej niż zniszczenie Tyru (co nie było jakimkolwiek wyjątkiem podczas antycznych wojen), zaskakiwała polityka Aleksandra mająca na celu połączenie świata hellenistycznego ze światem wschodu (mieszane małżeństwa, mianowanie perskich urzędników na wysokie stanowiska).

Generalnie można by tę dyskusję sprowadzić do konfrontacji czy bardziej zasadny jest relatywizm poglądów, zakładający że oceniamy sprawę w kontekście dyskutowanego problemu, czy absolutyzm, uznający, że istnieją niepodważalne wartości. Z moich obserwacji, mogę pokusić się o stwierdzenie, że jako jednostki ludzkie we własnym postępowaniu kierujemy się relatywizmem, ale już w ocenie innych problemów zmierzamy ku absolutyzmowi. Jako zbiorowość społeczna też mamy takie tendencje, co niekoniecznie jest korzystne/prawdziwe.

Radosky,

nie wydaje mi się, bym dopuszczał się prezentyzmu historycznego. Po prostu zwróciłem uwagę, że wyprawa Aleksandra była dla swojej epoki wstrząsem podobnym jak dla Europy pierwszej połowy XX wieku druga wojna światowa – i równie niszczycielskim. Zwróciłem też uwagę na cechy osobowościowe łączące Aleksandra z dwoma XX-wiecznymi arcymistrzami zła. Bo tych podobieństw naprawdę jest zbyt wiele, by mógł to być czysty przypadek.

Piszesz, że Aleksander był wodzem pola bitwy, podczas gdy Hitler i Stalin – biurokratami. To kwestia odmiennych praktyk rządzenia, wynikających z poziomu rozwoju technologicznego, społecznego, tradycji politycznych itd. cywilizacji, w których przyszło im żyć. Macedonia była królestwem dopiero biurokratyzującym się (pierwsza kancelaria wzorowana na perskiej założona dopiero za rządów Filipa), natomiast III Rzesza oraz ZSRR stanowiły przykład okrzepłych biurokratycznych molochów (ta pierwsza nieco lepiej zarządzana, pewnie za sprawą silnych w Niemczech tradycji weberowskich). Od macedońskiego króla oczekiwano, by dowodził wciąż swej odwagi prowadząc wojska i osobiście kierując nimi w bitwie, nawet nie z oddalonego wzgórza, ale z pierwszej linii. Wobec tyranów XX wieku nie formułowano takich oczekiwań – a przecież i tak z całych sił starali się zachować kontrolę nad armią i wyręczać w jej przewodzeniu generałów. Poza tym zarówno Hitler jak i Stalin dali dowody osobistej odwagi, tyle, że przed osiągnięciem politycznych szczytów. Pierwszy otrzymał dwukrotnie Żelazny Krzyż za zasługi podczas I Wojny Światowej, drugi był najsprawniejszym z bolszewickich bojowników, gromadzących pieniądze dla partii na drodze rozbojów, śmiałych napadów na carskie instytucje, prowadzącym na Kaukazie wojnę pojazdową przeciwko Cesarstwu Rosyjskiemu.

Piszesz, że Stalin i Hitler stworzyli „państwową machinę systematycznej likwidacji niewygodnych jednostek, podczas gdy poczynania Aleksandra wynikały z bezpośrednich działań wojskowych”. Śmiem sądzić, że dla ofiar rzezi różnica co do tego, czy zginęli od NKWD-owskiego strzału w potylicę, czy może od ciosu sarissą, jest niewielka. Zresztą, większość strat ludzkich za czasów Aleksandra to nawet nie były ofiary bitew i potyczek, a będących wynikiem działań wojennych – głodu i chorób. Głód pustoszył również wielkie obszary ZSRR – był skutkiem zarówno świadomej polityki, jak i ogólnej nieudolności w rządzeniu.

No i nie udawajmy, że np. los Teb był czymś naturalnym w ówczesnych czasach. Całkowite zburzenie jednego ze starych helleńskich miast, wymordowanie jego męskich mieszkańców i sprzedanie reszty w niewolę było świadomym i wyrachowanym działaniem terrorystycznym – obliczonym na przerażenie reszty Hellady. Andrapodismos było praktyką niezwykle rzadko stosowaną, przed Tebami taki los spotkał wiek wcześniej mieszkańców Melos – z rąk Ateńczyków. Rozważano też potraktowanie w podobny sposób samych Ateńczyków, jako pokonanych już sprawców wojny peloponeskiej, ale ostatecznie zrezygnowano z tego pod naciskiem Sparty. Podobnych aktów terrorystycznych – wymierzonych w mieszkańców Azji – było później więcej. Rzeź Tyru, Gazy, spalenie Persepolis (mimo kapitulacji miasta), liczne masakry w Indiach – za tymi działaniami nie przemawiały argumenty czysto wojskowe, lecz polityczne. Czy czegoś Ci to jednak nie przypomina?

Co zaś się tyczy polityki Aleksandra mającej na celu łączenie Wschodu z Zachodem, sam tu popełniasz grzech, który mi zarzucasz, czyli oceniasz tą politykę pod kątem współczesnych wartości, zgodnie z którymi dialog międzykulturowy jest czymś pozytywnym i pożądanym 🙂 Prawda jest taka, że w tamtych realiach wspomniana polityka Aleksandra była krytykowana przez Macedończyków i zakończyła się porażką – z zawartych w Suzie małżeństw między macedońskimi wodzami oraz perskimi arystokratkami tylko dwa nie zakończyły się rozwodem – Hefajstiona (który umarł wkrótce po weselu) i Seleukosa. Wszyscy pozostali szybko uwolnili się od perskich małżonek. A w kolejnych ugodach między generałami po śmierci Aleksandra (m.in. porozumienie z Triparadaisos) jego perscy nominaci zostali wyrugowani z większości eksponowanych stanowisk.

Pozdrawiam
M.A.

M.A.
Jak się postaramy to u połowy postaci historycznych odnajdziemy cechy łączące z Hitlerem i Stalinem. Napiszę więcej, spora część społeczeństwa takowe posiada, tylko nie ma możliwości ich zademonstrowania światu.
Np taka królowa Wiktoria Henowerska władająca Imperium Brytyjskim w czasie jego największej ekspansji. Podobnie jak Hitler wierzyła w dziejowe przeznaczenie swego narodu do władania nad resztą narodów. Co gorsza budowa imperium w tym czasie pochłonęła życie niepoliczalnej liczby ludzi, choćby w Sudanie czy w wojnach burskich. A ilu nieszczęśników poległo gdy jej dowódcy i żołnierze nieśli kaganek cywilizacji w różnych zakątkach świata?
Czy więc królową Wiktorię też możemy porównać do „arcymistrzów zła?”

„Piszesz, że Aleksander był wodzem pola bitwy, podczas gdy Hitler i Stalin – biurokratami. To kwestia odmiennych praktyk rządzenia, wynikających z poziomu rozwoju technologicznego, społecznego, tradycji politycznych itd. cywilizacji, w których przyszło im żyć. ”
Między innymi dlatego uważam, że porównywanie tak różnych okresów historycznych i postaci w nich żyjących za nieuzasadnione.

„Piszesz, że Stalin i Hitler stworzyli “państwową machinę systematycznej likwidacji niewygodnych jednostek, podczas gdy poczynania Aleksandra wynikały z bezpośrednich działań wojskowych”.
– Tutaj miałem na myśli bardziej plany eliminacji całych grup narodowościowych (Hitler) czy klasowych (Stalin, ale ten w zasadzie się nie ograniczał), które były konkretnie realizowane w sieci obozów koncentracyjnych (które jeśli mnie pamięć nie myli wymyślili brytole podczas wojen burskich za panowanie naszej arcymistrzyni zła – Wiktorii).

„No i nie udawajmy, że np. los Teb był czymś naturalnym w ówczesnych czasach.”
Pamiętajmy jednak, że Teby nie zostały napadnięte przez Aleksandra bo mu się nudziło. To same Teby podniosły otwarty bunt przeciwko porządkowi ustanowionemu trzy lata wcześniej przez Filipa. Akcja Macedonii była na niego odpowiedzią. W zasadzie Aleksander nie mógł postąpić inaczej, bo istnienie niezależnych Teb, stanowiłoby śmiertelne zagrożenie dla Macedonii i mogło zniweczyć próby inwazji na Persję(bez której państwo mogłoby upaść, a Macedończycy mogliby stać się ofiarami innych mistrzów zła, np tych z wolnych Teb).

„Wszyscy pozostali szybko uwolnili się od perskich małżonek. A w kolejnych ugodach między generałami po śmierci Aleksandra (m.in. porozumienie z Triparadaisos) jego perscy nominaci zostali wyrugowani z większości eksponowanych stanowisk.”
– To już temat na osobną dyskusję. Wspomnę tylko, że koniec końców państwa diadochów upadły m.in z tej przyczyny. Podczas gdy Rzym mógł polegać na ogóle swej ludności, państwa hellenistyczne ograniczały się głównie do mniej licznych i drogich w utrzymaniu wojsk jednej narodowości – Greckiej.

Pozdrawiam
R.

Radosky,

ależ ja się jak najbardziej zgadzam – wielu liderów (nie tylko politycznych, ale też np. biznesowych) wykazuje cechy psychopatyczne. Świat jest pełen kieszonkowych Hitlerów i Stalinów, którzy po prostu nie mogą w pełni rozwinąć skrzydeł, bo rzeczywistość na to nie pozwala.

Aleksander znalazł się jednak w takiej sytuacji, że rzeczywistość pozwoliła. Dzięki dobremu urodzeniu oraz sporej dozie sprytu (własnego oraz matki) zdobył władzę w Macedonii i szybko rozepchał ramy jej (dość mało absolutystycznego) ustroju. Przez większą część swoich rządów albo ignorował wiec Macedończyków (podstawowy mechanizm tamujący monarszą wszechwładzę), albo urabiał go wedle swej woli – dzięki czemu mógł czynić co chciał. Skutki? Kolejne fale czystek uderzające w macedońską arystokrację, najpierw we wrogów realnych (Attalos, Aleksander z Lynkestis), potem we wrogów urojonych (Filotas, Parmenion), a na końcu w wiernych przyjaciół, którzy nie we wszystkim zgadzali się z królem, na ich oczach przeradzającego się w orientalnego tyrana (Klejtos Czarny). Kolejne etapy wojennej kampanii, prowadzonej długo po tym, gdy zasadniczy cel został osiągnięty, a żołnierze wcale nie chcieli już dłużej walczyć. Coraz bardziej krwawy przebieg owej kampanii, w miarę jak oddalano się od „cywilizowanej” Hellady.

Wspomniana przez Ciebie królowa/cesarzowa Wiktoria nigdy nie posiadała podobnej władzy. Żyła w okrzepłym już ustroju parlamentarnym, w którym monarcha utracił swoje uprawnienia na rzecz ciała przedstawicielskiego oraz gabinetu. To nie ona podejmowała najważniejsze decyzje dotyczące ekspansji Imperium Brytyjskiego – więc jej cechy charakterologiczne były mniej istotne. W przeciwieństwie do niej Aleksander miał w ręku wszystkie nici władzy. To on podejmował decyzje o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć. I w miarę podążania na Wschód coraz częściej decydował raczej o wymierzaniu śmierci.

Ale już początek jego rządów spłynął krwią. Rzeź Teb była właśnie antycznym odpowiednikiem „eliminacji całych grup narodowościowych czy klasowych” z których słynęły XX-wieczne totalitaryzmy. Za jednym zamachem wymordowano wszystkich obywateli ważnej helleńskiej polis, czyli wszystkich członków tebańskiego „narodu politycznego”. Argumenty, które podajesz dla usprawiedliwienia tego barbarzyńskiego aktu brzmią zaskakująco podobnie do argumentów, jakimi posługiwać by się mogli XX-wieczni dyktatorzy. Wedle nazistów przejście od trzymania Żydów w gettach do ich planowej eksterminacji było nieuniknione, bo istnienie znacznych skupisk żydowskich stanowiłoby śmiertelne zagrożenie dla III Rzeszy i mogło zniweczyć plany inwazji na Związek Radziecki, bez której państwo niemieckie mogłoby upaść. Wedle Sowietów eksterminacja klasy posiadającej była nieunikniona, bo wraz z kolejnymi zwycięstwami rewolucji zaostrza się walka klasowa, a istnienie arystokracji, kapitalistów i kułaków stanowiłoby śmiertelne zagrożenie dla ZSRR i mogło zniweczyć plany budowy komunizmu w jednym kraju (a potem jego eksportu na pozostałe). Czy te zdania nie brzmią Ci jakoś podejrzanie znajomo?

Pozdrawiam
M.A.

Zmierzając – mam nadzieję – do końca tej wymiany poglądów, zaznaczę, że nie usprawiedliwiałem zniszczenia Teb, ale zaznaczyłem, że tamta wojna z punktu widzenia Macedonii może uchodzić za jak najbardziej uzasadnioną. Dyskusyjne są środki, ale tutaj właśnie wkracza nasz współczesny humanizm.
Poza tym przypomnę, że zdecydowana większość mieszkańców Teb nie została wymordowana, lecz przypadł im los niewolników – nie podejmuję się odpowiedzi na pytanie czy spotkała ich wielka niesprawiedliwość czy słuszna kara za bunt.
Porównanie zniszczenia tego polis i wielu innych działań Aleksandra z holokaustem, dalej wydaje mi się więc bardzo naciągane. Choćby z tego powodu, że pobudki Hitlera wynikały bardziej z urojeń niż rzeczywistości. No i przede wszystkim czy możemy porównać wiedzę, wychowanie, moralność XX- wiecznego człowieka z jego antycznym odpowiednikiem?
Cóż, w sumie to porównać sobie możemy wszystko ;), ale nie wyciągajmy zbyt daleko idących wniosków…

Pozdrawiam
R.

Napisz komentarz