Gruszka (Marcin Mielcarek)  4.82/5 (11)

10 min. czytania

Daniel Horande, „Perfect booty!”, CC BY-NC-ND

Jej ogłoszenie wisiało przypięte do korkowej tablicy na parterze naszego bloku. Płaciła za wyprowadzanie jej psa w południe. Niedużo. Potrzebowałem jednak kasy. Prawie od miesiąca nie mogłem sobie znaleźć roboty, po tym jak wylano mnie z uniwerku. Pracowałem tam jako szatniarz. Całe dnie siedziałem na dupie i nadrabiałem polską literaturę, którą wypożyczałem sobie z biblioteki obok. Dużo poezji – Herbert, Miłosz – dużo prozy – Himilsbach i Hłasko. Czasami też poetki i pisarki. Żeby lepiej mi się czytało, popijałem z kubka whisky. Nie spodobało się to jednemu łysemu kutasowi, który utykał na prawą nogę i śmierdział jak kryty basen, czyli chyba chlorem. Przełożony – którego nigdy nie widziałem na oczy – powiadomił mnie o zwolnieniu na piśmie. Dyscyplinarka. Sęk w tym, że szatniarzy pracowało tutaj trzech i każdy z nas popijał dla zabicia nudy. Wypracowaliśmy nawet system, że ten który kończył butelkę, musiał kupić następną. Trzymaliśmy je w damskim płaszczu, który wisiał tutaj chyba od początku świata. Lubiłem tę robotę i byłem na siebie zły, że wpadłem. Potem dowiedziałem się – żeby było śmieszniej – że łysol wykładał tutaj polską literaturę i sam był alkoholikiem. Cholerny pies ogrodnika.

Ta kobieta miała na imię Iwona, trzydzieści pięć lat – ja miałem prawie dwadzieścia sześć – i pracowała w szpitalu jako salowa. Mieszkała tylko z tym starym beaglem, który pod jej nieobecność srał i szczał na dywan. Polubiłem go od pierwszego dnia. Ją też.

Już po tygodniu kotłowaliśmy się w jej wyrku. Brakowało jej mężczyzny. Brakowało ciepła. Chyba czułości.

– Mój Boże – powiedziała – chyba nigdy czegoś takiego nie miałam.

– Czego nie miałaś?

– Orgazmu. To znaczy takiego orgazmu. Wszyscy faceci z którymi byłam nie wiedzieli za bardzo, gdzie jest łechtaczka. Potrafili go tylko wsadzić. Nie było to okropne, ale też niezbyt romantyczne.

Nie zapytałem o ilu facetach mówiła. Nie złapałem się na emocjonalny haczyk. Oczywiście zastanawiałem się dlaczego jest sama, to znaczy – myślałem o tym, co z nią jest nie tak, ale znałem ją zbyt krótko, by poznać odpowiedź.

Iwona była niską szatynką o przeciętnej, bardzo pospolitej twarzy. Oczy też miała nijakie, niebieskie i mętne. Cała wyglądała jak taka gruszka – miała niedużą głowę, wąskie ramiona, małe piersi, ale kiedy schodziło się niżej robiło się jej więcej i więcej. Punktem kulminacji było jej nieproporcjonalne dupsko – niemal monstrualne. Wyglądała z tym tłustym kuprem jak odwrócona żarówka.

– Nie gap mi się na tyłek – zganiła mnie, kiedy zostałem złapany na patrzeniu.

Przyłapywała mnie na tym kilka razy dziennie i wcale nie miałem zamiaru przestać tego robić. Ona nie lubiła swojego ciała, duży tyłek uważała za swój wielki mankament. Ja natomiast go lubiłem.

Po dwóch tygodniach przestała mi płacić za wyprowadzanie psa i musiałem zacząć rozglądać się za prawdziwą robotą. Niczego nie mogłem jednak znaleźć. Czesałem włosy, wkładałem koszulę, czasami nawet wiązałem krawat i bywałem na tych cholernych rozmowach, gdzie siedziałem wyprostowany, używałem gładkich słów i uśmiechałem jak głupi do sera, ale po tej całej maskaradzie i tak nikt się nie odzywał. Całe dnie więc przesiadywałem w jej mieszkaniu, czytałem książki, oglądałem mecze i piłem piwo, wychodziłem na spacer z beaglem do parku, a potem do monopolowego, wracałem z większą ilością piwa i brałem się przed jej przyjściem za sprzątanie mieszkania i robienie obiadu. Lubiłem gotować, głównie przy muzyce z radia. Lubiłem dla niej gotować.

– Przecież nie musiałeś – mówiła za każdym razem od wejścia i całowała mnie w policzek.

– Jasne, że musiałem.

– Jesteś taki kochany.

Chociaż w taki sposób starałem się być pożyteczny.

Po obiedzie oglądaliśmy razem stare seriale, które uwielbiała. Głównie te tasiemce jak Moda na sukces. Co dziwne – piła piwo razem ze mną. Szybko się jednak nim lulała, a po alkoholu strasznie się kleiła. Wieczorami szliśmy do łóżka, gdzie pozwalała mi obrabiać to swoje gruszkowate, seksowne ciało. Robiłem jej minetę, lizałem i ssałem między nogami doprowadzając zwykle do orgazmu. Potem właziłem na nią, zaczynałem zawsze po Bożemu, potem to ona siadała na mnie do utraty sił. Kończyłem będąc za nią i sprawiało mi to ogromną frajdę.

– Jak ty to robisz? – zapytała mnie pewnego razu.

– Robię co?

– Sprawiasz, że mam taką chcicę. Mogłabym to robić z tobą na okrągło.

– To kwestia świeżości.

– Świeżości?

– Tak. Ludzie, którzy dopiero się poznali zawsze tak na siebie działają.

– To chyba coś więcej.

– Co masz na myśli?

– Myślę, że po prostu do siebie pasujemy.

– Pasujemy?

– No tak. Wbrew pozorom ja mam strasznie wysokie libido. W końcu znalazłam kogoś, kto potrafi je zaspokoić.

Tak naprawdę chodziło o to, że nie miałem przecież zbyt wiele do roboty. Nagromadzona w czasie wolnym energia musiała znaleźć jakieś ujście. Nieroby mają mnóstwo chęci i siły, siły którą normalni ludzie muszą codziennie marnować w pracy. Stwierdziłem to jako jeden z nich. Nierób oczywiście, a nie normalny człowiek.

Powiedzmy, że taki stan trwał około miesiąca, potem Iwona wpadła na pomysł, że spróbuje załatwić mi pracę w szpitalu. Dobrze znała jednego z przełożonych i podejrzewałem, że po prostu kiedyś dała mu dupy. Facet odezwał się do mnie i z marszu zaproponował robotę. Miałem być jednym z tych gości, co obierają ziemniaki, kroją cebulę, jeżdżą po szpitalu ze stolikiem na kółkach i podają z niego ludziom żarcie. Zgodziłem się. Nie byłem wybredny.

Dostałem błękitny kitel, czepek i kazano mi zaiwaniać po salach z jedzeniem. Jedzeniem, którego nie chciałby tknąć nawet pies. Jeden gość, stary, gruby dziadek, który leżał tutaj z powodu pęknięcia jelit, zapytał mnie raz:

– Wy chcecie nas kurwa zabić?

Przywiozłem mu zgodnie z zaleceniami kotleta schabowego, smażone ziemniaki ze skwarkami i kapustę kiszoną. Oczywiście w porcji mikro, wyglądającej jakby ktoś przed chwilą to wyrzygał.

– Taka dieta – powiedziałem. – Lekarze chyba wiedzą co robią.

– Gówno tam wiedzą – odparł. – Wsadź pan sobie taki obiad w dupę

Nie kłóciłem się z nim. Wiedziałem, że ma rację, ale przecież tylko wykonywałem rozkazy.

Na śniadanie rozwoziłem ludziom w styropianowych opakowaniach zwykle dwie kromki chleba, dwa plastry mielonki i małą kosteczkę masła. Dla nas, prawie pracowników służby zdrowia, też była przewidziana taka porcja, a kucharki to, co zostało, pakowały i brały kilogramami do domu. Ja nigdy nie tykałem swojej porcji. Oddawałem żarcie takiemu niskiemu grubasowi, który podobnie jak ja, pracował tutaj w charakterze pomocy kuchennej. Nie wiem ile miał lat, ale nie mógł być wiele starszy ode mnie, chociaż wyglądał na faceta po czterdziestce. Już niemal łysy, wiecznie podkrążone oczy, spocony i sapiący po przejściu kilku metrów.

– Mam po tym dobre sranie – wyznał mi któregoś dnia.

– Cudownie.

– Zanim się tutaj zatrudniłem, miałem problem z wypróżnianiem. Zatwardzenia, wzdęcia, te sprawy. No ale odkąd zacząłem szamać to szpitalne żarcie problem zniknął. Przeczyszcza mnie lepiej niż bisakodyl.

Nie gadałem z nim za bardzo, właściwie z nikim tam nie rozmawiałem, to znaczy z nikim nie nawiązałem relacji koleżeńskiej. Robiłem zwyczajnie swoje i wracałem po pracy do swojego wynajmowanego, marnego pokoju w bloku. Mieszkałem z jakąś parą studenciaków, ale z nimi też za bardzo nie utrzymywałem kontaktu, a w każdym razie kontakt urwał się momentalnie po jednej zakrapianej imprezie, którą zorganizowaliśmy. Omal nie wydymałem tej dziewczyny. Jemu urwał się film, z nią migdaliłem się pół wieczora i poszło o to, że chyba nie chciałem założyć gumy. Potem ona chciała bez, ale wtedy mi się odwidziało. W każdym razie nawet nie znałem ich imion. Wiedziałem tylko, że jedno z nich nigdy nie spuszcza wody w kiblu.

W szpitalu prawie nie widywałem się z Iwoną. Tylko czasami, w przelocie i to przypadkiem. Ona widząc mnie zachowywała się jakbyśmy byli parą. Co prawda nawet nieźle jej było w tym szpitalnym wdzianku, ale ja celowo jej unikałem. Nie podobało mi się, że całuje mnie w miejscu publicznym, przy wszystkich. Zgrywałem twardziela, a ona potrafiła niczym matka dać mi buziaka i poprawić niesfornego włosa. O to zrobiłem jej pierwszą awanturę.

– To wszystko z miłości! – Krzyknęła ze łzami.

– Jakiej miłości do cholery?!

– Mojej! Do ciebie!

Szybko zaczęto o nas gadać i niewiele mnie by to obchodziło, gdyby nie fakt, że dowiedziałem się o niej tego i owego. Szybko się dowiedziałem.

Jeden koleś, kucharz o imieniu Marian, zaczepił mnie o Iwonę.

– Ty kuźwa jesteś z gruszką? – zapytał i wtedy pierwszy raz usłyszałem, że tak na nią tutaj mówią. Gruszka. Rzecz jasna ze względu na jej wielką dupę.

Jego uśmieszek i kpiący ton mi się nie spodobał.

– Co to znaczy, że jestem? – spytałem.

– No co to znaczy, geniuszu?

– Nie wiem o co ci chodzi. Po prostu powiedz.

– Chodzi mi o to, że dymało ją pół szpitala. Licząc z pacjentami.

– No i co?

– Nic. Chciałem, żebyś po prostu wiedział.

– Dzięki. Miły z ciebie facet.

– No raczej.

Puścił do mnie jedno z tych swoich świńskich oczek i potem robił to za każdym razem, kiedy go widziałem. Pewnie chciał mnie złamać. Chciał żebym zapytał, czy on też ją miał. Nie zapytałem. I tak się tego później dowiedziałem. Miał.

Odkąd zacząłem pracę w szpitalu coraz rzadziej widywałem Iwonę. Było to do przewidzenia. Nalegała więc, żebym z nią zamieszkał. To też było do przewidzenia. Miałem opory. Miałem swoje powody. Na przykład takie, że lubiłem być sam. Szedłem do niej, robiłem co chciałem, a potem wracałem do swojego wyrka. Prawie nigdy nie zostawałem na noc, bo nie potrafiłem zasnąć, kiedy ona obok przez sen ciumkała, mlaskała i chrapała. Wyślizgiwałem się z jej objęć i uciekałem. Po dwóch miesiącach zaczęło jej to wszystko wadzić. Uważała, że jest na takim etapie w życiu, że chce wiedzieć na czym stoi.

– Przecież ty jesteś ode mnie starsza o jakieś dziesięć lat – powiedziałem raz, po tym jak trochę się pokłóciliśmy pod wpływem. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Czyli co? Jest dobrze tak, jak jest?

– Tak.

Kazała mi się wtedy wynosić i nie rozmawialiśmy przez kilka dni. Oczywiście nadal musiałem wyprowadzać jej psa, nawet wtedy, kiedy była w mieszkaniu. Właściwie to zaczęła mnie już trochę irytować i cieszyłem się, że mam w końcu trochę spokoju.

Moje zainteresowanie Iwoną zmalało jeszcze bardziej, kiedy zatrudniono nową dziewczynę do pomocy. Właściwie postanowiłem już dać sobie spokój z tą całą pracą w szpitalu, ale po jej pojawieniu się dałem im ostatnią szansę. Miała na imię Jana i pochodziła z Białorusi. Jeszcze nigdy nie widziałem takich oczu jak u niej. Były prawie pomarańczowe, płonęły niemal jak dwa słońca. Do tego złote blond włosy do pasa i ciało modelki. Postanowiłem, że muszę ją zdobyć. Oczywiście poza mną taki plan mieli też inni, ale miałem tę przewagę, że to mnie przypadło wytłumaczenie jej co i jak. Wydawało mi się, że złapaliśmy jakąś tam więź i oczywiście wiedziałem, że będę musiał się trochę postarać, by wylądować z nią w łóżku, ale gra była warta świeczki.

Codziennie z nią rozmawiałem, robiłem głupie żarty, wysyłałem durne zdjęcia i filmy. Udało mi się nawet zabrać ją po tygodniu do kina. Po dwóch tygodniach zaciągnąłem ją w pracy do pomieszczenia socjalnego i tam pocałowałem. Nawet się nie broniła, kiedy zacząłem macać przez materiał ubrań jej pośladki i piersi. Dalej jednak się nie posunąłem, bo nakrył nas ten spocony grubas. Później Jana spytała mnie, czy mam dziewczynę. Powiedziałem jej, że nie. Ale jeszcze tego samego dnia kucharz Marian oznajmił przy niej wszem i wobec, że gruszka to moja kobita. Dwie inne baby od gotowania potwierdziły jego słowa. Celowo zrobili mi na złość. Kucharz Marian sam miał pewnie zamiar zakisić ogóra.

Jana wyszła wtedy bardzo zmieszana całą sytuacją. Poszedłem za nią, ale nie chciała ze mną gadać. Wróciłem do kuchni. Marian stał z miną pełną samozadowolenia.

– Po co to powiedziałeś? – zapytałem.

– A co?

– Gówno.

– Nie podskakuj mi tutaj, bo cię zdzielę w łeb i się skończy!

Nie podskakiwałem mu. Miał ponad dwa metry i ważył chyba ćwierć tony. Przypominał tura. Albo Snorlaxa z Pokemonów. Dałem spokój.

W każdym razie wieczorem, kiedy przyszedłem do Iwony, ta zaatakowała mnie od wejścia.

– Zdradziłeś mnie! Wszyscy w szpitalu się ze mnie śmieją! – rzuciła słowem i jednocześnie butelką po pustym piwie, które musiałem zostawić kilka dni temu.

– Śmieją się z innych powodów.

Szkło uderzyło w ścianę, mijając moją głowę o cal.

– Jesteś chora – powiedziałem spokojnie.

– Ty jesteś chorym, pierdolonym oszustem!

– O co ci chodzi, co?

– Zdradziłeś mnie z tą całą ruską kurwą!

– Z kim?

– Z tą Janą, czy jak tam tej suce!

– Nie bądź taka wulgarna.

– Będę wulgarna! Będę, bo mnie zdradziłeś gnoju!

– Nie zdradziłem cię. Nie spałem z nią.

– Nie?

Zastygła z uniesioną butelką w dłoni. Wyglądała niczym posąg walkirii. Albo wolność wiodąca lud na barykady.

– Jeszcze nie – stwierdziłem.

Prawdopodobnie gdybym nie powiedział czegoś tak głupiego wróciłbym do siebie w jednym kawałku. Iwona jednak świsnęła drugą butelką, a ta ugodziła mnie prosto w łeb. Momentalnie upadłem na podłogę, a twarz zalało mi morze krwi. Potem wszystko zadziało się bardzo szybko. Przyjechało pogotowie i zabrano mnie do szpitala. Tego, w którym pracowałem, rzecz jasna.

Przeleżałem tam dwa dni, musiałem zostać pod obserwacją. Iwona nie przyszła odwiedzić mnie ani razu. Jana również się nie pojawiła. Przyjechał za to ten niski grubas z jedzeniem. Obiad. Jeden gołąbek z ryżem w szarej breji.

– Możesz to sobie wziąć – powiedziałem. – Nie będę tego jadł.

– Ja też nie – odparł. – Marian ci tam napluł.

Nawet nie próbowałem przekonać grubasa, by dał mi po prostu inny kartonik. Przez dwa dni nie jadłem niczego poza batonami z automatu. Co prawda spróbowałem pójść na stołówkę, ale ten kutas filował przez okienko i pomachał do mnie, kiedy tylko mnie zobaczył. Podejrzewałem, że inne kucharki są z nim w zmowie, więc nie było sensu przychodzić później.

Wychodząc ze szpitala, na jednym z korytarzy, zauważyłem Janę flirtującą z jednym z młodych lekarzy. Nawet na mnie nie spojrzała.

Pomyślałem sobie, że krótki rozdział został zamknięty. Nie miałem już po co przychodzić do pracy na następny dzień. Zatrudnili mnie na śmieciówce, więc mogli mnie cmoknąć.

W monopolowym pod blokiem kupiłem trochę piwa i poszedłem do Iwony. Otworzyła mi.

– Mój biedny… – wystękała i zaczęła mnie całować po czole.

Wciąż miałem łeb owinięty bandażem.

– Przepraszam, że byłam dla ciebie taka zła – powiedziała, cała w skowronkach. – Słuchaj, otworzę nam piwko, włączymy sobie Modę na sukces i posiedzimy. A potem pójdziemy do łóżka i będziesz mógł zrobić ze mną co tylko chcesz. Dobrze?

– Może nie dziś. Ale piwa się napiję.

Cmoknęła mnie w usta i zaczęła się krzątać po kuchni. Usiadłem na kanapie, obok leżącego psa. Podrapałem go za uchem, odwróciłem głowę i zacząłem przyglądać się tyłeczkowi Iwony. Naprawdę wyglądała jak gruszka. Słodka gruszka.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Wydaje mi się, że to oowiadanie traktuje o ludziach, co są w dupie, próbują się z niej wyrwać, a gdy się nie udało, zaczynają się urządzać 🙂 nikt tu szczęśliwy nie jest i nie będzie. Ale może wystarczy po prostu być.

Trzeba czasami żyć jak się da po prostu.

Rzekłbym nawet, że nie czasami, a najczęściej 🙂 Życie to sztuka kompromisów i bohater tego opowiadania taki właśnie – dość zgniły – kompromis zawarł.

Dobry wieczór,

lubię te opowiadania Marcina o życiowych rozbitkach poszukujących choćby małej, ale jednak stabilizacji 🙂 Najnowszy tekst jego autorstwa również nie przyniósł zawodu. Bohater został potraktowany z sympatią i zrozumieniem, a jego okraszone sporą dozą humoru perypetie czyta się z przyjemnością, choć i współczuciem. Próbował poprzez znajomość z Janą wznieść się na nieco wyższy ludzkiej egzystencji i poniósł klęskę. Ostatecznie została mu tylko „słodka Gruszka” – symbol pogodzenia się z ogólną kijowością świata. Innego finału nie będzie, musi wystarczyć ten. Tak to już zwykle w życiu bywa. Proste, szczere i autentyczne.

Pozdrawiam
M.A.

Najbardziej w tym wszystkim prawdziwy jest obraz polskiego szpitala, z niejadalnym jedzeniem i podpierdalającym się wzajemnie personelem, od pomocniczego po lekarski.

Naprawdę żal głównego bohatera, że wpadł w takie guano.

Jest nieciekawie, jest szaro, ale jednocześnie przez to coś się dzieje. Tak to już bywa.

Napisz komentarz