Historia pewnego młodzieńca II (Tomasz Baden)  4.26/5 (9)

11 min. czytania

Alessandro Saponi, „Anneka”, CC BY-NC-ND 2.0

Teatr No

Wszystko się jakoś układało do owego momentu kiedy Klara zatrudniła się jako ekspedientka w eleganckim butiku. Pamiętam jak dziś ten dzień, kiedy zobaczyłem ją wtedy po raz pierwszy po powrocie z pracy. Już wcześniej miałem przeczucie nadchodzącej zmiany, ale wtedy gdy zobaczyłem Klarę, jak wchodziła do mieszkania byłem już tego pewien, że niedługo wszystko pomiędzy nami się zmieni i to nieodwracalnie. Wyglądała zupełnie inaczej. Miała na twarzy nowy makijaż, poczułem też zapach perfum. Ale to nie wszystko. Pierwszy raz dostrzegłem w Klarze kobietę, która kochała się stroić. Ubranie wskazywało na jej całkowitą przemianę. Miała na sobie wiśniową bluzkę z delikatnego jedwabiu, wąską, opinającą ją pedantycznie, czarną spódnicę, błyszczące lakierki na obcasie. Zobaczyłem ją tak ubraną w domu jej matki, która czekała na swoją córkę z obiadem. Obie musiały dostrzec moje zaskoczenie. Pierwsza odezwała się Klara takim, nowym, pełnym słodyczy, ale zmysłowym i zimnym głosem, co jeszcze mocniej wpędziło mnie w prawdziwe osłupienie. Poczułem obejmujące mnie szczelnie pożądanie i jednocześnie swoją bezradność młodzieńca.

– Robert, no jak wyglądam? Podobam ci się tak ubrana? Pracuje w sklepie z elegancką odzieżą i nie mogę inaczej się ubierać. Widzisz? – Mówiąc to, obróciła się przede mną dwa razy.

Stałem tam i przyglądałem się jej, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Nie będę udawał. O niczym innym wtedy już nie myślałem, jak tylko o tym, aby upaść przed nią na kolana i wylizać świecące się w półmroku przedpokoju, lakierowane pantofle.

– Przymierzę jeszcze futro mamy, bo chcę sprawdzić, czy to ten moment kiedy powinnam zacząć od Ciebie wymagać pieniędzy, mój ty niegrzeczny chłopczyku. – Uśmiechnęła się.

Wczasy nad morzem w Świnoujściu. Pamiętam późny wieczór. Ciepło, a nawet jak na wieczór parno. Wchodzimy razem do wody, kąpiemy się, ale po chwili z niej wychodzę. W ogóle nie jest mi zimno. Kładę się obok mamy na kocu. Czuje się szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.

Inny obraz. Wstaję wcześnie rano. Mam piętnaście albo szesnaście lat, może nawet siedemnaście. Czuję w sobie lęk, wciąż myślę, że nie dam rady. Wchodzę do pokoju. Widzę nieszczęśliwych rodziców, którzy siedzą przy stole i jedzą śniadanie. Sam czuje się nieszczęśliwy. Ubieram się. Wychodzę na dwór. Jest zimno – zima, śnieg. Spieszę się do pracy, do zakładu fotograficznego, którego właściciel to stary kłamca i wyzyskiwacz młodych chłopców pracujących u niego w charakterze praktykantów, po dwanaście, czternaście godzin dziennie, także w soboty i niedziele. Wsiadam do autobusu. Znajduję sobie miejsce i odwracam wzrok od szarych i zmęczonych ludzi, którzy podobnie jak ja jadą do pracy. Patrzę na szare miasto, które za moment znika za zaparowaną szybą. Na tym obrazie już nie widzę siebie, jako szczęśliwej osoby.

To się odbyło jeszcze przed wojną. Silny mróz, do tego zamieć. Jedynie kilka domów i płacz małego dziecka, najpierw wrzask potem coraz cichsze szlochanie, a na końcu ciche kwilenie i cisza, długa przeciągła cisza… Nikt nie otworzył drzwi, a dziecko, które ktoś podrzucił, zamarzło przed drzwiami poprawnej moralnie chłopskiej rodziny. Takie coś zostaje już na całe życie – taki uraz nie da się usunąć, wymazać z pamięci, pozostaje lęk, żeby samemu tak kiedyś nie skończyć – zwłaszcza gdy samemu jeszcze się jest dzieckiem.

– Dobrze córeczko, bardzo dobry pomysł !!! Wszystko na pewno będzie doskonale wyglądać. – Mówiąc to, matka podała Klarze swoje futro ze srebrnych lisów.

Klara z wdziękiem prawdziwej damy wkładała swoje ramiona w rękawy królewskiego stroju. I znów zobaczyłem swoją, dawną dziewczynę, jak się zmienia, jak przechodzi na moich oczach prawdziwą metamorfozę, jak się wypręża niczym kotka przed lustrem, jak lamparcica gotowa do skoku na bezbronną ofiarę. Nie mogę ukrywać, że ofiarą okazałem się ja, jej dawny chłopak.

Potem razem zjedliśmy obiad, który okazał się inny niż wszystkie wcześniejsze. Sposób, w jaki Klara się poruszała, jej gesty, jej głos – wszystko to tworzyło obraz wyrafinowanej i pewnej siebie kobiety. Wzrok zapatrzony w odbicie skrzącego się materiału bluzki. Klara przestała być naturalna. Przestała pomagać przy podawaniu do stołu. Mówiła, ale mnie nie dostrzegała.

Temat rozmowy w niczym nie przypominał tematów, które wcześniej poruszała przy niedzielnych obiadach u matki. Teraz bezustannie opowiadała, jak było w sklepie, o kobietach, jej klientkach, jak wyglądały, jak się zachowywały, o ubraniach, które sprzedawała i o tym, że nie może się oprzeć i jak tylko nadarza się okazja, to wciąż je przymierza. W pewnym momencie rozmowy zwróciła się do mnie:

– I wiesz, co Robert, coraz mocniej pragnę wyglądać tak, jak one. A gdy przymierzyłam jedną z tych bluzek, koniecznie musisz mnie w niej zobaczyć, poczułam się jakaś lepsza, taka bardziej wzniosła. Tak!!! Zdecydowanie chcę teraz tak się ubierać i będę się tak ubierać i ty mi to zapewnisz, prawda mój kochany?

Mieszkanie matki Klary znajdowało się na końcu miasta, na niedużym osiedlu już niemłodych bloków z szarego piaskowca. Jednak klimat samego lokalu odcinał się wyraźnie od roztaczającego się krajobrazu za oknami. Wszystko w nim wręcz krzyczało, że oto mamy do czynienia ze światem lepszym i eleganckim, jak zresztą sama jego właścicielka – zawsze zadbana i elegancka i wyniosła. Symboliczną tego oznaką była srebrna czara na środku stołu, który najczęściej pokrywał muślinowy obrus. W owej czarze znajdowały się zwykle małe czekoladki w srebrno-czerwonym opakowaniu. Duży pokój urządzono w klimacie francuskiego buduaru.

Chociaż jadłem obiad, tak naprawdę pożerałem własne pożądanie, czując go w gardle, nie mogłem się odezwać. Spoglądałem tylko w stronę Klary i wiedziałem już, że zostałem zdradzony, wiedziałem, że wypełniało się teraz, dokładnie w tym momencie moje przeznaczenie, że teraz nie zostanie mi nic innego, jak zostać jej niewolnikiem, bezwolnym służącym gotowym na każde skinienie, gotowym spełniać każdy kaprys.

Jadłem obiad i żarliwie modliłem się, aby choć raz na mnie spojrzała, abym choć raz mógł zobaczyć jej wymalowane usta, jej oczy pokryte ciemno-złocistym cieniem. Niestety; widziałem tylko profil twarzy, słysząc coraz to bardziej obcy głos:

– No to kiedy wreszcie Robert zamierzasz udać się do pracy? Teraz, chyba już sam rozumiesz, że będę potrzebowała znacznie więcej pieniędzy. Nie mogę już się tak ubierać, jak dotychczas, sam chyba rozumiesz?

– Nie wiem jeszcze dokładnie, ale mój znajomy obiecał mi, że porozmawia u siebie w firmie, może będę mógł już niedługo zacząć pracę, jako ankieter – próbowałem jakoś wybrnąć z sytuacji, ale mój drżący głos zdradził mnie całkowicie.

– To dobrze, to bardzo dobrze. Muszę mieć najpierw chociaż na bieliznę. Potrzebuję eleganckiej bielizny. Nie mogę zakładać tak delikatnej bluzki, a pod spodem mieć stary, wysłużony stanik.

Scena ta przypominała japoński teatr No, w którym główne role odgrywane są przez mężczyzn przebranych za kobiety, którzy, w celu ukrycia swojej prawdziwej tożsamości, mocno się malują – ich twarze przykrywa gruba warstwa pudru. Teatr, który nie dawał możliwości zbliżenia, który negował istnienie rzeczywistości obracając się całkowicie w świecie fantazji. Grały w nim trzy główne postaci: ja, Klara i jej matka. Czym był ten układ? Klara wraz z matką – obie elegancko ubrane kobiety i ja – biedny student filozofii, wiecznie w wyciągniętym swetrze, wpatrzony w jedną z nich. W powietrzu obok zapachu ciepłych potraw unosił się również ciężki zapach, zmysłowych perfum.

Zawsze byłem spięty w takich publicznych okolicznościach, ale teraz to napięcie zaczynało mnie dusić. Odzywałem się tylko, na moment, zawsze cicho i mało zrozumiale, wypowiadając krótkie zdania:

– Tak, kochanie, dobrze pójdę do pracy.

– To jest naprawdę bardzo smaczne.

– Czy mogę prosić o cukier?

– Tak.

– Nie.

– Dobrze.

– To jest naprawdę bardzo smaczne.

– Ślicznie wyglądasz.

Klara w końcu spojrzała na mnie tym innym nieznanym mi do tej pory wzrokiem i powiedziała sucho:

– Robert, może tym razem to ty pozmywasz? Chyba nie każesz mi zmywać; dama nie zajmuję się takimi sprawami. – Tu zaczęły się razem z matką głośno śmiać.

Wstałem i drżącymi dłońmi pozbierałem naczynia i zabrałem je do kuchni. Nawet wtedy gdy odkręciłem kran z wodą nadal słyszałem ich chichot. Dziwne, ale nie czułem się tylko poniżony, ale też wzbierało we mnie pożądanie. Czułem, że pragnę być tak traktowany i sprawi mi to rozkosz. Wszystko działo się niezwykle powoli, ale tak chyba właśnie popada się w szaleństwo, nie będąc tego zupełnie świadomym. Ale widocznie tak już miało być…

Metamorfoza

Udało mi się zakończyć studia i poszedłem do pracy. Nie było to może zajęcie moich marzeń, ale w końcu przestałem być na jej utrzymaniu i zacząłem przynosić jakieś pieniądze. Rozpocząłem w miejscu, gdzie zaczynało większość moich znajomych – w instytucie badania opinii społecznej. Moje zadanie polegało najczęściej na pisaniu raportów dotyczących różnych aspektów związanych z opiniami konsumentów na temat rozmaitej gamy produktów i usług. Były to badania o różnorodnej tematyce – a to na temat spożywania słodkich pralinek, a to na temat korzystania z usług oferowanych przez towarzystwa ubezpieczeniowe, a to na temat postrzegania ogłoszeń i reklam. Projektowałem ankiety, pisałem scenariusze do wywiadów, rozmawiałem z ludźmi i publikowałem raport za raportem, spędzając niejednokrotnie długie wieczorne godziny w pracy. Ludzie, którzy ze mną pracowali dzielili się generalnie na dwie grupy – wysłużonych, starzejących się socjologów, sfrustrowanych brakiem pieniędzy i udających dobrotliwych inteligentów i młodych, dopiero co upieczonych, prosto po studiach adeptów socjologii, którzy podobnie, jak ja marzyli o oszałamiającej karierze w branży badań rynkowych. Rozpocząłem pracę zupełnie nieświadomy, z nadzieją, że akurat mnie się uda. Niestety, moja chorobliwa nieśmiałość utrudniała mi swobodne poruszanie się w tym zupełnie nowym i nieznanym świecie.

Klara, pracując w eleganckim butiku, coraz bardziej ulegała metamorfozie. W domu pojawiała się równie późno jak ja, a nawet nierzadko przychodziła kiedy szykowałem się już do spania. Z początku tłumaczyła się jeszcze, że musiała dłużej zostać w pracy, czy tym, że wychodziła ze swoimi koleżankami na kawę. Nieraz wracała z całą torbą zakupów, na które najczęściej składały się eleganckie bluzki, spódniczki, czy lakierowane pantofelki na wysokim obcasie. Nierzadko pojawiała się wśród nich także elegancka torebka, apaszka, jedwabny szal, czy nawet wyprofilowany kostium, zimnej profesjonalistki.

Jej zachowanie coraz bardziej mnie niepokoiło. Zaczynałem wtedy mowę, jaką zwykle wygłasza tzw. odpowiedzialny mąż:

– Przecież nie mamy na to wszystko pieniędzy – mówiłem z wyrzutem, patrząc, jak mizdrzy się przed lustrem. Przymierzała kolejną, muślinową bluzkę z dużym wiązaniem, która bardziej niż do codziennej garderoby, nadawała się na wystawne przyjęcie.

– Nie mamy ? To zacznij więcej zarabiać – komentowała udawane grymasy, ani razu nie spoglądając w moją stronę. Bardziej skupiona na malowaniu swoich ust, które wykonywała ostentacyjnym gestem, bez przerwy wpatrzona w swoje lustrzane odbicie. – Ja muszę się teraz tak ubierać, czy ty tego nie rozumiesz? Po czym przymierzała dopiero co zakupione szpilki i znów wpatrywała się w taflę lustra. A ja? Stałem tak, ubrany w czarny, powyciągany sweter, czując, pomimo swojego protestu narastające napięcie i bezradność.

Po tym cowieczornym rytuale przymierzania nowej garderoby Klara nieraz odwracała się do mnie i z uśmiechem na ustach, pytała niedbale:

– I co, jak wyglądam?

– No, dobrze… myślę, że nawet bardzo dobrze – odpowiadałem cichym, niepewnym głosem.

– Czy nie wyglądam zbyt wyzywająco?

– Nie… chyba nie…

– No to masz, zapnij mi teraz z tyłu bluzkę. – To mówiąc, odwracała się do mnie plecami i lekko schylała głowę do przodu. Czułem wówczas silne uderzenie zapachu zmysłowych perfum.

Po tym pamiętnym dniu kiedy pierwszy raz ujrzałem Klarę w nowym ubraniu nie potrafiłem dojść do siebie. Pytanie tylko, czy wcześniej kiedykolwiek wiedziałem, jak to zrobić? Tym niemniej wypadki potoczyły się bardzo szybko. Nastąpiła prawdziwa przemiana nie tylko samej Klary, ale naszych wzajemnych relacji i w ogóle wszystkich rutyn dnia codziennego. Klara zmieniła ton swojego głosu. Teraz stał się on, jakby bardziej oficjalny i oschły. Rzadko mówiła o swoich uczuciach. Zmieniły się też nasze rozmowy. Przestaliśmy dyskutować, jak do tej pory, na tematy związane ze sztuką, literaturą, czy też nawet polityką. Wszystkie te sprawy jakby w ogóle Klarę przestały interesować. W chwili gdy próbowałem skierować naszą rozmowę w tym kierunku, Klara robiła znudzoną minę i albo milkła na dobre, albo sucho i zdawkowo odpowiadała:

– Lepiej byś pomyślał o zarobieniu jakichś większych pieniędzy albo czy nie poszedłbyś ze mną na zakupy, bo widziałam dzisiaj przepiękną bluzeczkę.

W takich chwilach czułem się zupełnie bezradny i posłusznie poddawałem się kierunkowi rozmowy, który wskazywała Klara. Ale nie potrafiłem już zapytać, dlaczego sprawy, które do niedawna ją tak zajmowały wypadły z jej zainteresowań. Przestaliśmy się też kochać. Próbowałem, co prawda, pieszczot i pocałunków, ale Klara niedbale wówczas odwracała się do mnie plecami albo też twierdziła, że jest zmęczona.

Z początku jedynie od czasu do czasu potem już coraz częściej prosiła mnie też o to, abym po masował jej zmęczone stopy, które teraz rzeczywiście były mocno opuchnięte na skutek częstego noszenia przez nią pantofli na wysokich obcasach. Z początku rzeczywiście pytała, potem już niedbale wydawała polecenia, a wręcz służbowe rozkazy:

– Zdejmij mi buty, słyszysz ? I pomasuj mi stopy, i to już!!! Jestem strasznie zmęczona. Czego się tak na mnie gapisz, ty niezguło, nie rozumiesz, co do ciebie mówię?

Nie mogłem już oderwać od niej oczu. Z każdym dniem coraz więcej czasu poświęcała uwagę swojemu wyglądowi. Doszło nawet do tego, że każdego ranka kazała mi wcześniej wstawać i biec po ciepłe bułeczki, chciała też, abym szykował jej śniadanie, które jadła potem sama w kuchni przy niewielkim stole. Jednak zanim usiadła do porannego posiłku, szła do łazienki się kapać, potem długo robiła makijaż, a potem, jeszcze wcale nie krócej, przymierzała ubrania, w których zamierzała pójść tego dnia do pracy. Wszystkie te czynności wykonywała w milczeniu. Jedynie od czasu do czasu, zadawała pytania o to, gdzie jest jej suszarka do włosów lub czy nie widziałem jej nowych pantofli, które ostatnio sobie kupiła. Ja w tym czasie zwykle stałem jeszcze ubrany w piżamę i patrzyłem, jak wypręża swoje ciało przed lustrem, jak nakłada precyzyjnym ruchem cień na swoje powieki, podkreśla usta szminką, której odcień wydawał mi się z dnia na dzień coraz ciemniejszy, jak delikatnie bierze w swoje dłonie jedwabny staniczek i każę mi podejść, abym jej go zapiął. Nie patrzyła wówczas w ogóle w moją stronę, a jedynie niedbale spoglądała na swoje paznokcie pomalowane ciemno-krwistym lakierem. Następnie chciała, abym podał jej pończochy, jedwabne, delikatne pończochy, mówiła, ażebym uważał, bo każdy nieuważny ruch może spowodować ich rozdarcie, zakłada je miarowym ruchem. Zaczynała coś do mnie mówić, że albo późno wróci, bo albo umówiła się z koleżankami na kawę, albo odwiedzi swoją mamę albo – i to najczęściej – nic nie mówiła.

Każdego dnia czułem, jak coraz bardziej staje się odrętwiały, a moje myślenie zaczyna przypominać długi lejący się gumowy roztwór. I gdzieś, najpierw niewyraźnie, potem już silniej zaczynam odczuwać zalewające mnie gorąco pożądania, tym większe im bardziej Klara zwiększa swój dystans w stosunku do mnie.

Będąc już prawie gotowa, patrzyła na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym w przedpokoju naszego mieszkania i odzywała się niedbale:

– Możesz mi zapiąć mankiety? – To mówiąc, podała mi wyniosłym ruchem wpierw jedną potem drugą, pachnącą mocnymi perfumami, dłoń. A ja posłusznie, skulony w sobie, zapinałem, delikatne, perłowe guziczki przy mankietach jej bluzki. Marszczące się nasady jej bufiastych mankietów stawały się dla mnie doniosłym znakiem definitywnej i nieodwracalnej przemiany nas obojga.

Jeszcze stojąc w drzwiach, zwróciła się do mnie już dobrze znanym mi zimnym tonem:

– Mam nadzieję, że dziś w domu będziesz o normalnej porze, bo chciałabym, abyś posprzątał, zanim wrócę z pracy.

– Tak, postaram się być wcześniej niż zwykle…

– Dobrze, a zatem do zobaczenia wieczorem.

– Do widzenia Klaro.

Kiedyś jeszcze w dawnych czasach, w takich momentach, jak ten, całowaliśmy się czule. Teraz już tego nie robiliśmy. Jeszcze przez chwilę słyszałem dźwięk jej szpilek na korytarzu, otwierające się drzwi od windy, a potem zapadało milczenie. A ja czułem się jakbym wchodził w coraz głębszy i jednocześnie niezdrowy sen. I wtedy poznałem pierwszy raz ten piekący ból, który miał mnie już nie opuścić przez resztę moich dni – ból zmieszany z pożądaniem i tęsknotą za zamierzchłą czułością, której być może nigdy nie było. Odkąd sięgam pamięcią, byłem wychowywany poprzez rytuał oczekiwań i powinności, i teraz znów odczuwałem silne pragnienie powrotu tego rytuału.

Po wyjściu Klary zapaliłem papierosa i dopiłem zimną kawę. Ale ból już pozostał i miał trwać przez resztę dnia i kolejnych dni. Wyszedłem do pracy.

Przejdź do kolejnej części – Historia pewnego młodzieńca III

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

To jak główna żona traktuje narratora woła o pomstę do nieba. Z inteligentnej dziewczyny, z którą było o czym pogadać zmieniła się w roszczeniową Królową Lodu, skupioną tylko na swym wyglądzie.

I cóż, że trafia to w niektóre fetysze głównego bohatera? Postać wciąż nieznośna, chętnie ujrzałabym jej upadek.

Rzecz to nieco bardziej skomplikowana. Obsesje nie zawsze tak łatwo odpuszczają, jak się wydaję. I co by było gdyby ich nie było? Czy ludzie byliby w stanie tworzyć jakąkolwiek sztukę? Ale i tak bardzo Ci dziękuję za komentarz i bądź, co bądź dość przytomną ocenę. A, jak to się wszystko skończy? Zapraszam do lektury, bo to jeszcze nie koniec.

Widzę,że w tym odcinku nastąpiła zmiana akcentów: mniej poetyki, więcej dążenia o rzeczywistej sytuacji osób dramatu, zwłaszcza tej materialnej.

Drażni mnie pasywność głównego bohatera – to, że nic nie czyni, by powstrzymać dokonującą się przemianę. I pozwala Klarze chodzić po sobie – z obcasami.

Czekam już na to, aż Klara zacznie go zdradzać z innymi facetami. Kategorie przypięte do opowiadania sugerują to od dawna (właściwie to wręcz spoiler).

Po lekturze dwóch pierwszych rozdziałów Historii mogę powiedzieć, że obsesje narratora (a pewnie i autora) są juz bardzo wyraźne i trzeba je akceptować, by mieć przyjemność z lektury. Takie opowieści trzeba brać niejako z dobrodziejstwem inwentarza. Ja tak czynię i dobrze się bawię śledząc metamorfozę tej pary. Gdzie ona zaprowadzi? Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.

Dobry wieczór,

Autor konsekwentnie (choć powoli) kładzie podwaliny pod swoją opowieść i buduje jej bohaterów. Zobaczymy, dokąd to wszystko zaprowadzi. Historie spod znaku femdom często budzą sprzeciw z powodu sprzeczności opisywanych w nich relacji z dominującymi w naszej kulturze wzorcami relacji damsko-męskich. Ale myślę, że nie należy ich przedwcześnie skreślać i warto przekonać się, co tak naprawdę będzie nam proponowane.

Pozdrawiam
M.A.

Nieźle, nieźle. Zdobyłeś moją uwagę Tomku. Tylko kiedy następna część?

Napisz komentarz