Z pamiętnika galerianki (mairon)  4.5/5 (16)

22 min. czytania

Hyper Hamlet, „Sexy Rainbow Socks : Floz”, CC BY-NC-ND 2.0

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka 5 listopada 2010 roku.

– Mamo, obiecałaś, że mi dasz na buty… – zaczęłam, wchodząc do pokoiku, a właściwie wnęki, gdzie matka szykowała się właśnie do przewijania bliźniaków.

– Idź do ojca, ja nie mam.

Ile razy, do diabła, mam jej mówić, że to nie jest mój ojciec?! Ten śmierdzący, leniwy oblech, który całe dnie wysiaduje w kuchni i sączy te swoje wynalazki. Zresztą oboje byli siebie warci. Matka, chociaż nie pije, to wiecznie z petem w zębach; dla mnie na buty nie ma, ale paczka w domu być musi; w szlafroku od rana do nocy i w przydeptanych kapciach. Dulska, wypisz wymaluj. Nooo, oczywiście, jak gdzieś wychodzili, zmieniali się nie do poznania. Eleganccy, uprzejmi wobec siebie i świata. A ja zostawałam z czwórką rozwrzeszczanych bachorów. Moim „rodzeństwem”, psia mać!

Weszłam do kuchni. Mój, pożal się Boże, ojczym zajął już swoje stałe miejsce za brudnym, zaśmieconym stołem i czekał, aż matka skończy z dzieciakami, żeby mu mogła podać śniadanko. Swojemu panu i władcy, cholera!

– Paweł, potrzebuję na buty. Te już długo nie pociągną.

– Nie mam. Ale bądź miła dla taty, to może coś się da zrobić. – Spojrzał na mnie obleśnie. Odkąd skończyłam szesnaście lat w kółko mnie obmacuje, niby przypadkiem.

– Nie jesteś moim tatą i dobrze o tym wiesz. Mój tata nie żyje. Odwal się.

– Nie jestem twoim tatą… – zerwał się z krzesła. Chyba już od rana był mocno napity, bo normalnie o tej porze się tak nie zachowuje. – Jasne, że nie!

Jednym ruchem wepchnął mnie na ścianę, przycisnął do niej i wielkimi łapami zaczął miętosić moje piersi pod bluzką. Bolało jak diabli. Chciałam się wyrwać, ale to taki wielki, silny byk, z tych bez szyi. Jego język próbował się wedrzeć do moich ust. Widocznie już się zorientował, że matka jest chwilowo out i do kuchni nie wejdzie.

– Puść mnie! – warczałam, obracając głowę na boki, jak szalona. – Puść, bo…

– Bo co, powiesz matce? – zachichotał, nie przestając brutalnie ugniatać moich piersi. Potężny namiot pod jego piżamowymi spodniami nieprzyjemnie wbijał mi się w brzuch. – Ani minuty byś tu nie została – wysapał, napierając na mnie jeszcze mocniej.

I miał rację, cholera. Matka wywaliłaby mnie na zbity pysk. Że niby ja jej tego ukochanego, przegniłego Pawełka zabiorę czy co, kurwa mać?! Już i tak od pewnego czasu patrzy na mnie podejrzliwie…

W końcu unieruchomił moją głowę i poczułam jego język prawie w gardle. Fuj! Od tego śmierdzącego oddechu chciało mi się rzygać. Nagle obrócił mnie twarzą do ściany, jednocześnie zatykając usta. Podwinął mi spódnicę… W życiu! Miotałam się opętańczo.

– Kaśka, cholera jasna, gdzie są pieluchy? – uratował mnie wściekły głos matki. Oczywiście znowu się nie przygotowała do przewijania.

Bardzo niezadowolony popchnął mnie w kierunku paczki z pampersami.

– Uważaj… dziewczynko – mruknął. – Przyjdzie taka chwila, że dokończymy… albo powiem mamie – zaśmiał się obleśnie.

– Nadzieja matką głupich – odpaliłam, obciągając spódnicę. – Spadaj gnoju.

Bez słowa podałam matce to, o co prosiła, o mało nie przewracając się przy tym przez Julkę, która oczywiście swoje klocki musiała rozpieprzyć na środku.

– Wytrzyj Karolinie dupę, zanim wyjdziesz – wymruczała przez peta kochana mamusia.

– Ciekawe, co będzie, jak jej kiedyś bachor go wytrąci – pomyślało mi się przelotnie.

– Mamo, spóźnię się – jęknęłam.

– To trzeba było wcześniej wstać.

Przedarłam się przez zwały betów, bo w tym maleńkim mieszkaniu wszystko leżało wszędzie i wlazłam do zagraconej jak chlew łazienki. Już nawet odechciało mi się w niej sprzątać, bo reszta kołchozu od razu niweczyła moje wysiłki.

– Czy jak jest bieda, to musi być i brud? – myślałam zrezygnowana, dłubiąc się w gównach siorki.

Tak. Nienawidziłam tego miejsca i przyznawałam się do tego. Co napadło moją matkę, że jest z takim ćwokiem i jak suka patrzy mu w oczy? We mnie, własnej córce, a nie w jego pijackich zwidach widzi zagrożenie. No i, cholera, co rok to prorok – albo z brzuchem, albo karmi.

– Boże, jak kiedyś było fajnie… – westchnęłam w duchu. – Tylko ona i ja… Mieszkałyśmy kątem u jednej staruszki. Nazywałam ją Babcią. Bieda aż piszczała, ale tam właśnie miałam normalny dom. Potem Babcia umarła, a matka poznała tego swojego skurwysyna… No, ale przecież miał „mieszkanie”! Ach, no i zapomniałabym. To była MIŁOŚĆ, kurwa ich w mordę mać… I jest.

Wbiegłam jeszcze na chwilkę do oddzielonego zasłonką kącika, gdzie stało moje łóżko i piętrzyły się stosy książek. Rozejrzałam się, czy nikt nie widzi, i ze skrzyni na pościel wyciągnęłam ciuszki. Fantastyczny komplecik z ostatniej kolekcji, futrzaną kamizeleczkę z kapturkiem i cudne króciutkie botki. Oderwałam metki. Dziewuchom oko zbieleje! Szybko wepchnęłam to do plecaka. Będzie na potem. Teraz miałam na sobie jak najstaranniej dobraną garderobę poranną: biały, sprany tiszert; nieco przymałą kangurkę (jeszcze ujdzie), wyraźnie znoszoną dżinsową mini i czarne getry do pół uda. No i te nieszczęsne adidasy. Rozejrzałam się po przysługujących mi dwóch metrach kwadratowych i odetchnęłam. Porządek i czystość. Tak będzie wyglądał kiedyś mój dom… Tyle że u mnie będzie ciszej!

* * *

Ileż bezsennych nocy spędziłam, zastanawiając się, jak uciec z tego piekła? Przed oczami przesuwały się różne kombinacje, ale każda miała dwie podstawowe wady: wiek i kasa. TA myśl pojawiła się znikąd i była tak nieznośna, że wypełniła mi cały mózg, po prostu zdmuchując wszystkie inne plany. A potem zaczęła nabierać konkretnych kształtów. Hmm… przecież… w pewnych okolicznościach właśnie wady mogą się okazać zaletami.

* * *

W galerii handlowej, jak to zaraz po otwarciu, było prawie pusto. Jakieś dwa lata temu przyszłam tu z kumpelą z nudów i z ciekawości. I zostałam. Na początku uwielbiałam tu bywać. Tak kolorowo, ciepło, ciekawie i inaczej, niż w tym burdelu, który muszę nazywać domem. Lubiłam przyglądać się dojrzałym facetom i myśleć, który z nich mógłby być moim ojcem. Dziewczyny mi zazdrościły, bo zawsze interesowali się mną ci najlepsi. Fakt. Byłam tam chyba najmłodsza, przez co dla nich oczywiście, najbardziej atrakcyjna.

Jak mi było dobrze, kiedy zajmowali się mną, stawiali napoje, ciastka, fundowali co chciałam. Więcej – rozmawiali ze mną, interesowali się moimi potrzebami. Za każdym razem zbliżałam się do niego z ufnością i nadzieją, że tym razem to będzie coś niezwykłego, prawdziwego. Taaa… i faktycznie było. Sama prawda.

Rozpaczliwa walka o każdy oddech, obrzydliwy smak w ustach, białe smarki na bluzce, on się wyciera, odwraca i bez słowa wychodzi, a ja zostaję z głupimi 50 zeta. Pospolitość z lekka skrzeczy, nie? Boże, jaka byłam głupia! Właściwie… czego oczekiwałam? Że to naprawdę będzie mój ojciec?! Że się mną zajmie? Że pokocha jak córkę?

Początkowo dygotałam z gniewu, blada, z oczami wbitymi w lodowatą podłogę kibla, na której siedziałam długo, nie mogąc wykrztusić obelg, które cisnęły mi się na usta. W głębi tego wszystkiego drżały łzy. Poza szyderstwem, poza zaciśniętymi zębami, poza pogardą, drżały łzy. Szybko słowo ojciec i „tamto” stopiło się w jedno…

Ale łez szybko zabrakło. Teraz to ja ich wybierałam, nie oni mnie. Nauczyłam się z nich śmiać, szydzić, ośmieszać… Nie ma Wokulskich i Judymów, lektury to bzdura. Są jelenie, palanty, frajerzy, kołki, patafiany, gnojki, kretyni, itakietam. Po tym beznadziejnie powierzchownym filmie znacznie ich przybyło. Chyba specjalnie przychodzili popatrzeć. A niektórzy wprost poszukać towaru. Każdy oczywiście z nieodłączną obrączką. Przecież nie zdradza żony. Tylko się odpręża w przerwach między spotkaniami. Ale kaaaażdy daje się naciągać. Boże, są naiwni jak dzieci. Dają się doić i doić. Niewyczerpane źródło kasy, kasy płynącej szerokim strumieniem.

* * *

Teraz nie przychodzę tu już tak często, góra raz w tygodniu, a i to niekoniecznie, chyba że już naprawdę potrzeba przyciśnie. Przejadło mi się to jak diabli, ale coś za coś! Inaczej nigdy bym sobie nie pozwoliła na te ciuchy i kosmetyki. I książki. Bo ja tak strasznie kocham czytać!

Buda jest bezwzględna. Jak nie masz, to cię nie ma. No to ja mam! Jasne, że nie zapraszam nikogo do siebie, więc myślą, że jestem dziana, bo stać mnie i na kluby, i na knajpy. No i mam chyba najlepsze ciuchy w klasie. Wszystkie moje rzeczy trzymam w łóżku, żeby siora nie obczaiła. Karolina ma pięć lat, ale wszędzie wlezie. Z matką nie ma kłopotu. Nic nie zauważy, nawet gdybym te nowe rzeczy porozwieszała na lampie. Zresztą, w tym bajzlu każdy ciuch wygląda jak stara szmata.

* * *

Od razu przy wejściu spotkałam dwie znajome laski. Zawsze chodzą w parze. Takie papużki-nierozłączki, co nie dziwi, bo ich IQ wskazuje jednoznacznie, że dysponują jedną szarą komórką na spółę. Of kors, odpierdzielone na maksa. Tapeta 2 centymetry, mini takie więcej z półdupkami na wierzchu, długie botki… W poniedziałek o 10.00 było to… niestosowne, a może po prostu jednoznaczne. Były w moim wieku, a wyglądały z pięć lat starzej.

Ja preferuję występy solo. No i stawiam na naturalność. A nawet na bezradność i naiwność, stąd wymalowane piórowymi kleksami ręce. Nawet nauczyłam się obgryzać paznokcie (tfu!), czego nie cierpię z całego serca (tfu! tfu!). Przecież jak taki łeb przychodzi tutaj rżnąć dziecko, to na co mu wymalowana dziwka, co nie? A! No i zawsze mówię do nich „pan”. To stwarza dodatkowy, jakże pożądany dystans. Duży, wszechmogący „ON” i mała „cojamogę” JA. Moja metoda była lepsza. Choćby dlatego, że nie zdarzyło się, żeby nie zadziałała.

* * *

Obeszłam teren już dwa razy. Wyczaiłam ewentualnie trzech, ale czekałam dalej. Mam jeszcze dwie godziny do lekcji, a każdy z tych kolesi miał jakieś wady. Pierwszy przystojny, ale nic w jego ciuchach do siebie nie pasuje. Do tego te obciachowe buty. Nigdy nie noś takiego badziewia, kretynie! Tamten, niczego sobie brunet, ale fuj, co chwila wyciera nos. Nie chcę się zarazić. Ile by było uzupełniania. I tak mam kupę zaległości! A trzeci ma mordę, jakby go siłą od pługa oderwali. Otaksowałam drugi raz… Uff! Trudno, być może trzeba będzie się poświęcić… Całym sobą krzyczał: „Patrzta ludziska, sram forsą”.

Żeby osłodzić sobie oczekiwanie, zajrzałam do mojej ulubionej dziupli. Miałam ochotę na kawę. Bachory tak się dziś darły w nocy, że niewiele spałam. Zajrzałam i oniemiałam. Przede mną siedział Ten, Którego Szukałam. Po czterdziestce, szczupły, wysoki blondyn, taki skandynawski typ. Lekko siwiejący na skroniach (za „zdrowe włosy”), szare oczy („ble! – wolę zielone, ale nie można mieć wszystkiego”), ładna cera (za „dobre kosmetyki”), ubrany z dyskretną elegancją. Wypasiony zegarek, złote spinki do mankietów. No i obrączka, znaczy raczej nie gej (za „zadbane dłonie”). Rozmawiał przez telefon. Wyraźnie wkurzony.

Natychmiast kawa ustąpiła miejsca gorącej czekoladzie, a uszy nastawiły się na odbiór.

– Cholera jasna, Krzysiek tak się nie robi! Byliśmy umówieni.

– Nic mnie nie obchodzi, że jesteś chory. Mieliśmy pogadać bez świadków.

– Cholera, facet! Cały terminarz mi się wali! Mogłeś mnie uprzedzić, to bym w domu postukał! O 12 jestem tu umówiony z Jankiem. Wiesz, ile mnie kosztowało zgranie terminów?! Co ja tu będę robić przez tyle czasu?!

– Mmmm… – pomyślałam. – Coś wymyślimy.

Rzucił wściekle telefonem o biurko. Niezły modelik.

– Jeszcze jedną kawę. I muffina. Proszę – powiedział do baby za kontuarem, starając się uspokoić.

Podchodząc do lady, zawadziłam plecakiem o kupę papierów, którą miał na stole.

– Sporo tego – pomyślałam. – Interesy nieźle idą…

Pochylił się i zaczął je szybko zbierać, warcząc: „Uważaj!”.

– Okropnie pana przepraszam! Naprawdę nie chciałam. Tak mi przykro – kajałam się jak mogłam. – Zaraz pomogę…

Rąbnęłam przed nim na kolana i zaczęłam gorliwie podnosić rozsypane dokumenty. Nasze ręce na moment się zetknęły. Podniosłam wzrok. Spojrzał na mnie uważnie i jakby się zmieszał.

– Nie szkodzi – bąknął. – Poradzę sobie. W sumie nic się nie stało.

– Dobrze, że się panu kawa nie wylała. – Wolno wstałam z kolan, nie spuszczając go z oczu, a jednocześnie postarałam się, żeby mignął mu spod spódniczki kawałek nagiej skóry nad getrami. Podeszłam do baru.

– Poproszę dużą czekoladę – rzuciłam do kobity.

– 8,50.

Chcę płacić, macam w plecaku, macam coraz gwałtowniej.

– Cholera… portfel mi ukradli – powiedziałam półgłosem, kompletnie bezradna. Babsko już nalało, patrzy na mnie bezosobowo, ale wyczekująco. Pomyśli, że jakaś złodziejka jestem i wezwie policję. Tylko tego mi było trzeba… – Ukradli mi portfel – powtórzyłam, a w moim głosie pojawiło się drżenie.

– 8,50 – powtórzyła lodowato.

Milczałam ze spuszczoną głową.

– Płacisz smarkulo, czy mam wezwać…

– Jakiś problem? – przerwał jej męski głos tonem nie znoszącym sprzeciwu.

– Ta dziewucha to naciągaczka. Najpierw zamawia, a potem nie ma czym płacić! Znam takie oszustki! Wie pan, jak to się często zdarza?!! Tej niby portfel ukradli! Co ja teraz zrobię z towarem?! – rozindyczyła się na całego. – Wzywam ochronę!

– Widzi pani przecież, o tu… – trzęsącymi rękami pokazałam spore rozcięcie, wykonane najpewniej żyletką. – Ktoś mi przeciął kieszeń i wyciągnął. – Mało mi brakowało do płaczu. – Tam były wszystkie moje oszczędności – szepnęłam.

– Niech się pani tak nie unosi o głupie 8 złotych – powiedział do babska. – Ja zapłacę za tę czekoladę. – Podniosłam gwałtownie głowę. – I może jakieś ciasteczko? – To było do mnie.

– Dziękuję – mruknęłam chłodno, patrząc na niego wrogo. – Już i tak pan się wystarczająco wykosztuje.

Zabrałam czekoladę i wcisnęłam się w najdalszy kąt knajpki. W całym lokalu byliśmy tylko on i ja, bo baba zatopiła się w lekturze „Faktu”. Piłam wolno, nie patrząc na swojego wybawcę, ale doskonale czułam jego spojrzenie na sobie. W pewnej chwili wolno uniosłam głowę, ale tak z gatunku „ze śmiercią w oczach”. Acha! Mam cię! Musiał przyglądać mi się ukradkiem, bo kiedy pochwycił moje spojrzenie, przyjaźnie się uśmiechnął. Twardo wbiłam wzrok w szklankę z napojem; wiedziałam, że teraz już będzie się gapić otwarcie i bez przerwy.

– Twoja kolej – pomyślałam, jednocześnie zlizując z łyżeczki sporą górkę bitej śmietany. Odrobina pociekła mi po brodzie. – 1, 2, 3… jak doliczę do dziesięciu, to znowu na ciebie spojrzę.

– 7.

– Mogę się przysiąść?

– Jak tam pan chce. – Nie podniosłam głowy.

– Smakowało? – w jego głosie słyszałam coś na kształt uśmiechu.

Ponuro skinęłam głową.

– Dzięki. I tak nie wiem, jak się panu odwdzięczę – mruknęłam, w końcu spoglądając na niego. – Cudowne oczy! Nic to, że zielone. – Może da mi pan adres, to odeślę.

– Nie żartuj. Przecież to grosze.

– Dla mnie to kupa forsy – spojrzałam na niego spode łba.

Roześmiał się. Miał ładne zęby. Za ładne. Wyglądały jak reklamówka pasty do zębów.

– Masz czekoladowe wąsy. – Uśmiechnął się. – Tu… i tu, na lewo. I jeszcze tu, trochę bardziej w prawo. – Zdalnie kierował moją ręką z serwetką. – A tu trochę śmietanki. – Lekko dotknął mojej brody. Odskoczyłam jak oparzona.

– Straszny kłopot z tym portfelem – zmieszany szybko zmienił temat. – Może ci w czymś pomóc?

– Niby w czym? Tam miałam pieniądze na buty. Wie pan, ile czasu na nie zbierałam? Widzi pan… – Pokazałam na swoje adidasy. – w tym się już nie da chodzić. – Fakt, popękane, dziurawe. Ale nie na butach skupił swoją uwagę. Szybkim spojrzeniem zlustrował moje nogi. I coś jeszcze – zadbałam, żeby tym razem mignął rąbek majteczek. Białych.

Skończyłam czekoladę i zdecydowanie wstałam.

– Dziękuję panu. Za dwie lekcje mam szkołę. Matka mnie zabije – dodałam głosem, w którym pluskały łzy.

– Nie płacz, na pewno jest jakieś wyjście. Masz jeszcze sporo czasu. Usiądź.

To usiadłam.

– Zastanówmy się. – Położył rękę na mojej, a ton jego głosu w trakcie tej krótkiej wypowiedzi zmienił się na tak bardzo znajomy, że resztę poranka czytałam w jego nagle rozbłysłych oczach.

– Bingo! Mój ci on! – „Krzyżacy” wrzasnęli we mnie wielkim głosem.

– Wiesz… w końcu to nie jest jakaś wielka suma… – widać było, że nie wie, jak zacząć. Wlepiłam w niego ciężkie, nieruchome spojrzenie, coś jak szczeniak w kość, co wcale nie ułatwiło mu zadania. – Więc… jak ty właściwie masz na imię?

– Kasia – powiedziałam, przydając głosowi znacznie więcej obojętności, niż odczuwałam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio któryś z nich zapytał mnie o imię.

– Posłuchaj, Kasiu… co byś… – Jakby się zawahał, wziął głęboki wdech, zebrał się w sobie i wypalił – Co byś powiedziała na to, żebym dał na te buty, jeśli… – wstydliwie zaszeptał mi do ucha, a ja westchnęłam w duchu. – Jak w polskim kinie. Nuuuuuuuuuuda.

Spojrzałam na niego ponuro.

– Dobra. Ale przydałby mi się i dres. Na WF. Za stówę… – teraz ja coś mu szepnęłam. Skoro tak lubi szeptać, niech ma.

– Żartujesz… – spłoszył się wyraźnie.

– Biorę tabletki. – Rzuciłam plecak na stół i wymacałam wymięte pudełko pastylek; blister był prawie pusty. – Jak dobrze, że tego mi nie ukradli. Wie pan, ile to kosztuje?

Dokładnie sprawdził dzień.

– Jesteś pewna, że chcesz?

– Przecież powiedziałam.

– Czyli 150? – spytał rzeczowo, ale głos mu wyraźnie drżał. – Posłuchaj, Kasiu… skoro tak… skoro bierzesz te tabletki… – plątał się potwornie. W końcu przerwał, wyraźnie szukając właściwych słów, ale w lśniących, jak u kota oczach, czytałam jak w otwartej książce.

– Bez gumki dodatkowe 50. I drugie tyle, jak pan chce skończyć w środku. – Musiałam przerwać jego mękę, bo mi się robiło krótko z czasem, choć bawił mnie nieziemsko. – Boże, czy znajdzie się taki, który nie zgłupieje? Tak dla odmiany – westchnęło we mnie rozczarowanie.

Popatrzył na mnie uważnie.

– Bez prezerwatywy i nie w środku… – mruknął, czerwony jak uczniak. Wyglądał na ogłuszonego takim otwartym podejściem do sprawy, ale to, co potem powiedział, zaskoczyło mnie. – Śliczna i konkretna. Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność. Stoi!

– Nie da się ukryć. – Wymownie spojrzałam na jego spodnie i roześmiałam się. On też.

Przeszłam do szczegółów.

– Ja idę pierwsza. Pan za jakieś 10 minut, nie chcę problemów z ochroną. Tą alejką na samym końcu. Tam są zupełnie nieużywane kible. Poza szlakiem i chyba nikt o nich nie wie.

– Ale ty tak… – zaśmiał się nerwowo.

Zignorowałam go, wzięłam plecak i wolno powlokłam się długim, pustym korytarzem. Czułam jego spragniony wzrok na swoich plecach, ale nie obejrzałam się ani razu. Po co?

* * *

W łazience nabrałam tempa. Oni nigdy nie czekają tych dziesięciu minut. Szybko się podmyłam, bo za brudne majtki można dostać po łbie, a nie kasę, a potem błyskawicznym ruchem wcisnęłam jak najgłębiej do pochwy żelową kapsułkę. Teraz mogłam spokojnie usiąść na blacie umywalki i, machając nogami, czekać.

Był po jakichś pięciu minutach. Laptop i teczka z dokumentami pofrunęły w kąt, a on bez słowa wsunął się pomiędzy moje nogi, przysunął się maksymalnie, aż zetknęliśmy się przez ubrania, i zaczął całować. Ale… cholera… jeszcze nikt nigdy tak mnie nie całował!

Pieścił ustami moje wargi, był tak cudownie rozpalony i aksamitny. Przesuwał palcami po moich ustach, jakby uczył się ich kształtu, leciutko zagryzał. Oddychał coraz szybciej, a jego oddech był taki gorący. To podniecało jak cholera.

Jego język wsuwał się i wysuwał, był wszędzie naraz. Delikatnie masował moją szyję, potem zszedł niżej, zaczął uciskać piersi, pieścić sutki. A potem… pocałował mnie w ucho. Poczułam okropne dreszcze na udach. I to było… tak niesamowite, że zaczęłam się robić wilgotna. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło podczas pocałunku.

Niestety, musiałam mu przerwać, choć dla mnie mógłby to robić nawet do wieczora.

– Proszę pana… – szepnęłam, odsuwając się od niego i kładąc palec na jego ustach. Przygryzł go. – To jest jednak miejsce publiczne, zawsze tu ktoś może wejść. Trzeba się pospieszyć…

– Trochę szkoda, ale najgorsze miejmy już za sobą – dodała moja przezorna dusza.

– Masz rację – wysapał.

Był już cholernie nakręcony. Nawet przez spódnicę czułam, jak bardzo jest napęczniały. Po moich słowach wyraźnie przyspieszył. Silnym szarpnięciem zsunął mnie z blatu i zmusił do uklęknięcia.

Teraz miałam jego podbrzusze przy ustach. Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na mnie tak, jakby nie do końca rozumiał, co robi. Nie opuszczając wzroku, wolniutko rozpięłam mu pasek i rozporek. Spodnie opadły bezpańsko. Pod markową bielizną widziałam gigantyczną wypukłość. I plamy wilgoci.

– Uff, to nie potrwa długo. Na szczęście. – przemknęło mi przez głowę. – Wszystko, tylko nie robić loda… Bleeeee.

Przez pewien czas delikatnie pieściłam go przez bokserki. Dotyk chłodnego materiału to jest to, co tygrysy lubią najbardziej (i pozwala zaoszczędzić trochę czasu). O dziwo, jego męskość powiększała się jeszcze. – Rany, kto mi się trafił?!

Po oddechu, coraz głębszym i bardziej nierównym oceniłam, że już czas. Przód majtek miał już całkiem mokry. W końcu płaci, to i ma prawo wymagać. Zębami zsunęłam bokserki i poczułam się kompletnie wstrząśnięta! Jak lekarstwo. Widziałam już w swoim życiu niejedno, ale tak obdarzony facet zdarzył mi się po raz pierwszy. – Jak on się zmieści? – przemknęło mi przez głowę. Widząc, że już niewiele mu brakuje, zrezygnowałam z ręki i od razu postanowiłam wziąć do buzi.

Spojrzałam do góry i autentycznie się przestraszyłam. Patrzył takim lodowatym, twardym wzrokiem. Zimny dreszcz przeleciał mi po kręgosłupie. Przecież nikt nawet nie wie, że tu jestem. A jak to jakiś zbok?

Złapał mnie za włosy i mocnym ruchem przysunął moją głowę tak, że od razu wypełnił całe usta i gardło. Nie policzę, ile razy już to robiłam, ale mimo wprawy trochę ciężko było mi złapać oddech. Musiałam ssać, inaczej bym się udusiła. Za każdym razem coraz bardziej zdecydowanie wpychał mi się do gardła. Rytmicznie poruszałam głową zgodnie z ruchami jego ręki, bo zaciskał dłoń coraz mocniej na moich włosach, a to bolało tak, że wyciskało łzy z oczu. W pewnej chwili docisnął moją twarz do swojego krocza, poczułam nagłe naprężenie i pierwszy, mocny strumień trysnął do moich ust. Były następne. I następne. I następne. … I następne? Po pierwszym szoku, posłusznie łykałam wszystko, pamiętając, żeby pod koniec zostawiać nieco w kącikach ust. To na nich działa.

Z jękiem oparł się o ścianę.

Na ogół nienawidzę smaku spermy, ale on był całkiem fajny. Jak lekko posolona i popieprzona bardzo, bardzo, bardzo glutowata jajecznica.

Otarłam usta wierzchem dłoni i starannie ją oblizałam, nie spuszczając z niego wzroku.

To chyba musiało go okropnie podkręcić, bo sprawy nabrały tempa. Gwałtownie uniósł mnie i posadził znowu na blacie umywalki. Moja spódnica pofrunęła do góry, ukazując kompletnie mokre majtki. Był wyraźnie zafascynowany. Ja też. W życiu nie byłam tak napalona. Nawet wtedy, kiedy sama robiłam sobie dobrze.

Jednym szarpnięciem zerwał ze mnie te gacie.

I oniemiał. Zaniemówił i dech mu zaparło. To się czuje. Tego nie da się z niczym pomylić. Specjalnie nie depiluję cipki zbyt dokładnie. Te pojedyncze włoski wyglądają wtedy bardzo naturalnie, jak u dorastającej dziewczynki. Widać było, że to go ostatecznie wzięło. Był znowu twardy i ogromny. Oczom nie wierzyłam. – Ho, ho, duża rzecz! Dosłownie i w przenośni…

– Ślinisz się… – myśl pierwsza. – I „cholera jak on się zmieści?” – to powróciło jak mantra. Moje ręce wytrenowanymi trasami podążyły, pieszcząc tors i poszczypując sutki przez koszulę. Silnie popchnął mnie, aż rąbnęłam głową o lustro. Teraz miał mnie w całej okazałości. Uśmiechałam się do niego maksymalnie promiennie. Bez żadnej palcówki, z całej siły szybko władował się we mnie, tak głęboko, jak tylko było to możliwe. Aż jego napięte jądra trzepnęły mnie w tyłek. Nabrałam powietrza do płuc i wrzasnęłam tak głośno, ile fabryka dała. W panice zatkał mi usta. Krzyk zamarł i przeszedł w jęk.

– Bolało? – wydyszał. – Przepraszam…

– Nooo… trochę. Właściwie… bardzo – szepnęłam.

– Wybacz – pogłaskał mnie po twarzy drżącą ręką. – Poniosło mnie. Jesteś taka śliczna.

Zaczął poruszać się wolniej. Nagle znieruchomiał i szybko wyszedł.

– Ttttto… to twój pierwszy raz? – widziałam, jak bardzo jest przerażony, wpatrując się w ślady krwi na sobie. – Dlaczego? Dlaczego nie powiedziałaś?! – krzyknął.

– Myślałam, że pan się nie zorientuje…

Był zły. Jak cholera. To było widać. Znowu się trochę przestraszyłam.

– Niech się pan na mnie nie gniewa… Niech pan nie krzyczy… – prosiłam cicho. – Ja naprawdę potrzebuję tego dresu. W szkole wszyscy się ze mnie śmieją. Pan nie wie, jak to jest… Rodziców nie stać – bąknęłam na koniec, tonem wyjaśnienia.

– Dziecko, na litość boską… – szepnął.

– Już mniej boli. – Spojrzałam na niego, wkładając w to spojrzenie max uczucia. Przecież teraz mnie pan tak nie zostawi. – Było pewne, że i tak mi się nie oprze, ale co szkodziło jeszcze się z nim podroczyć. – Chcę tego… – wymruczałam, patrząc mu prosto w oczy. Widać było jak na dłoni, że bardzo kręcą go smugi krwi wymieszane z moimi soczkami na jego członku, tyle że bardzo stara się to ukryć. Niestety, te spojrzenia nie były aż tak ukradkowe, jak myślał.

Nie czekając na jego zgodę, po prostu gwałtownie ściągnęłam go na siebie. Nie opierał się. Teraz był bardzo delikatny. Jakiś taki… kochany, a jednocześnie zdecydowany. Zupełnie inny niż oni…

Z początku było to powolne, jak we śnie: łagodne, ale zdobywcze poruszenia, rytmiczne uderzenia fal o brzeg, zamieranie w czasie odmierzanym dwojgiem oddechów. Potem zmieniło się w coraz szybszy cwał, przypominało bieg pod górę, na wprost wschodzącego słońca… i takie straszliwe wrażenie, że nie wytrzymam, że nie zdążę przeżyć czegoś tak nadludzko intensywnego, że to przekracza granice możliwości odczuwania i przeżywania…. A w końcu zaczęłam tracić oddech, przestałam myśleć i egzystować jako odrębna istota, bo mnie już nie ma, jesteśmy tylko my.

I nagle poczułam nowe, po raz pierwszy doznawane uczucie straszliwej czułości, wznoszenia się coraz węższą spiralą, zawrotnego lotu i sprężenia. Przycisnęłam go do siebie z rozpaczliwą siłą, jakbym się bała, że mi ucieknie. Zupełnie podświadomie obiema nogami oplotłam jego ciało i przycisnęłam je do siebie desperacko, żeby nie mogło za wcześnie mi się wymknąć, a to byłoby nie do zniesienia….

Jego ruchy nagle zwolniły; wyraźnie dochodził, co zarejestrowałam szczątkiem umysłu, bo akurat w tym momencie moje mięśnie zacisnęły się na nim okropnie mocno; to było zupełnie nowe doznanie; i zaciskały się nadal, rytmicznie, cudownie. Jego głośny, nierówny oddech i wyczuwalne napięcie aż krzyczały, że jemu też niewiele już brakuje.

– Zostań… – szepnęłam. – Prochy. – Tylko na tyle było mnie stać.

Popatrzył na mnie najpierw z niedowierzaniem, a potem zobaczyłam, jak w jego wzroku zdumienie eksploduje iskrami. Instynktownie poruszyłam biodrami. Ten drobny ruch wyraźnie przyspieszył bieg wydarzeń, bo nagle przyciągnął mnie do siebie z całej siły, na moment znieruchomiał i poczułam niosący ulgę wytrysk z jego wnętrza w moje; poczułam, jak się we mnie wdziera i zalewa mnie… Oddaję ci się i ciebie przyjmuję w sobie, teraz po raz pierwszy, teraz i na zawsze, teraz i jeszcze, i na wieki wieków… i jeszcze. Amen.

Świadomość nadpływała powoli gdzieś z daleka, w uczuciu stopniowego słabnięcia, odprężenia, rozluźnienia, w uczuciu błogiego odpływu. Trwaliśmy wśród niego uciszeni i oszołomieni.

– Chyba od dawna nie miał dupy… – pomyślało coś za mnie, gdy spotkałam się z rozumem. – Żona wyjechała? Hmmmm.

On oparł się nade mną na rękach, bo wyraźnie nogi się pod nim uginały, oddychając głośno i starając się nie pobrudzić.

– Cholera – warczał. – Kurwa, co we mnie wstąpiło?!

Delikatnie pogłaskałam go po policzku.

– Niech się pan nie martwi. – Zeskoczyłam z blatu i popatrzyłam, jak wypływają ze mnie bąbelki nasienia wymieszanego z odrobiną krwi. Potem zaczęłam się podmywać, nic sobie nie robiąc z jego obecności. – Te tabletki na pewno działają.

Kiedy kładł na blacie 4 stówy, wyraźnie unikał mojego wzroku.

– Pan się pomylił. Dał mi pan za dużo – powiedziałam głośno, ubierając się szybko.

– Nie – odparł krótko.

Leciutko przytuliłam się do niego.

– Niech się pan umyje. Pobrudzi pan taki piękny garnitur.

– Nie potrzeba – mruknął.

Szorstko mnie odsunął, szybko otarł się papierowym ręcznikiem, dokończył ubieranie i wyszedł, nie zaszczycając mnie więcej spojrzeniem. Jak każdy. Who cares?

* * *

Padłam na kolana. Wiedziałam, że nie mam wiele czasu. W każdej chwili może się zorientować. Z jego portfela (nigdy nie przytulaj się do rozpalonej małolaty, facet) wyciągnęłam wszystkie dokumenty i szybko obcykałam je komórą. Marek, ładnie – pomyślałam. Kasy nie było dużo, zresztą i tak bym jej nie wzięła. Nie uśmiecha mi się poprawczak. Za to plik kart robił wrażenie.

* * *

– Proszę pana! – złapałam go już prawie w drzwiach kafejki. – Proszę pana! – wydyszałam. – Portfel. Musiał się panu wysunąć.

– Boże! Dziękuję ci! – machinalnie go otworzył i przejrzał zawartość.

– Niech się pan nie boi. Nic nie ukradłam.

Spłonął krwawym rumieńcem.

– Nigdy bym ci tego nie zarzucił. Po prostu patrzę, czy coś nie wypadło.

Odwróciłam się z zamiarem odejścia.

– Poczekaj… Kasiu! – Drgnęłam. Nikt jeszcze nigdy nie zapamiętał mojego imienia. – Należy ci się znaleźne. Chodźmy do bankomatu.

Wypłacił 500 zł.

– To za dużo! Nie mogę tego przyjąć! Co pan?!

– Jasne, że możesz. Karty i dokumenty są warte sto razy więcej.

– Dziękuję panu.

– To ja ci dziękuję.

Westchnął. Popatrzył na mnie, ale wyraźnie było widać, że uśmiech łaskocze go w kąciki warg. Znowu westchnął.

– To może jednak ciasteczko?

– Dzięki, muszę się zmywać. Mam już dwa spóźnienia – dodałam tonem usprawiedliwienia.

– No to leć, a po szkole kup najpiękniejszy dres świata. Szkoda, że cię w nim nie zobaczę.

– Fajny facet. – Zrobiło mi się jakoś tak ciepło na duszy, gdy odchodziłam. Chyba dlatego coś mi odwaliło i odwróciłam się, zwłaszcza że nadal czułam jego wzrok na swoich plecach.

Faktycznie, gapił się na mnie, stojąc tam, gdzie się rozstaliśmy.

– Nara, tata! – powiedziałam głośno, machając na pożegnanie.

Zaskoczenie na jego twarzy szybko ustąpiło miejsca uśmiechowi.

– Nara, córa.

* * *

Pomaleńku szłam w stronę wyjścia i myślałam o tym, jak bardzo za każdym razem „ten mój pierwszy raz” na nich działa. Stają się delikatni jak diabli, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. No i nie było tak, żeby potem nie dorzucili choć paru groszy. Toż najprostsze metody są najlepsze… To mi przypomniało, że muszę złapać Kamila, żeby mi skombinował tą sztuczną krew od kumpla z teatru, bo poprzednia porcja kapsułek już się kończy.

Wolałabym bezpośrednio, ale Kam strzeże dostępu jak oka w głowie. Wszak na pośrednictwie się najlepiej zarabia. A! No i muszę zadbać o to rozcięcie na kieszeni plecaka. Zaczyna się strzępić i wyglądać na zbyt stare. Niedługo nikt się nie nabierze, że zostało przed chwilą zrobione.

– W ostateczności kupię nowy plecak. – Postanowiłam. – W końcu mnie stać.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos.

– Eee! Mysza! – taką tu miałam ksywę, pewnie z racji wyglądu. W kącie przy schodach stały te dwie idiotki. Wyraźnie wkurzone, jakoś nie miały dziś wzięcia.

Podeszłam.

– Dlaczego oddałaś mu ten portfel? Porąbało cię? – spytała blondyna.

– A na cholerę mi? – przeszłam do porządku dziennego nad główną myślą: „Pilnuj się zawsze człowieku, bo nie ma takiego miejsca, gdzie by cię ktoś nie namierzył”; musiały mnie, cholera, obserwować.

– Trza było brać, co się da i wiać. – Teraz brunetka zaczęła mi klarować. Jak głupiej.

– I odciąć sobie tutaj wstęp?! Nieee! Widzicie dziewczyny… – w moim głosie wyraźnie dał się wychwycić belferski ton. – Odstawiłam tabletki. I akurat dziś jestem płodna jak królik. – Pogrzebałam w plecaku i wyciągnęłam komórę. – Patrzcie! – pokazałam im zdjęcie zrobione dziś rano, na którym tester płodności migotał bardziej, niż iluminacja bożonarodzeniowa. – No, a frajer był tak podjarany, że za wcześnie odleciał i spuścił się bez gumki.

– Popierdoliło cię? Ty naprawdę jesteś wariatką. – Były wyraźnie przerażone. – Przecież z tego może być… z tego będzie…

– Tak! Właśnie! Dzidziuś!!! Pulchniutki, złotowłosy, różowy bobasek! – wyszczerzyłam się radośnie.

– I z czego ty się kretynko cieszysz? – Po pustogłowiu w oczach widać było, że za cholerę nie trybią.

– Przecież to niedopuszczalne, żeby się moje dziecko bez tatusia chowało, nie! Dlatego zanotowałam sobie jego namiary. Z dokumentów – powiedziałam dobitnie; zero kumania. Może na moment pożyczę im swój mózg, bo już nie wiem, jak im to prościej wytłumaczyć!

– Babki, a po co mi portfel i kłopoty, kiedy już niedługo wszystko, co w tym portfelu i na tych setkach kart, będzie moje? – Spróbowałam z innej strony.

Nooo! W końcu… Rozjapiły się od ucha do ucha. Oczywiście na trzy-cztery. Inaczej nie mogą. Ta wspólna komórka mózgowa ma w końcu swoje wymagania.

– A jak teraz nie zajdziesz? – Były wyraźnie przejęte.

– A bo to mało tu jeleni? – spytałam retorycznie.

Z uśmiechem rozejrzałam się po zapełniającej się galerii. Gdzieś tam, w tym gęstniejącym tłumie był ktoś, kto mi zapłaci. Za wszystko. A może właśnie zapłacił?

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ja wiem, że większość mężczyzn jest łatwa i bezmyślna, ale chyba nie aż tak 😉

Wyrachowanie młodej bohaterki z jednej strony bawi, z drugiej przeraża. Lecz przede wszystkim smuci, bo jest rezultatem warunków, w jakiej przyszło jej żyć. Dobre opowiadanie, poddające krytyce wiele elementów współczesnego społeczeństwa.

Ten tekst jest w jakimś sensie świadectwem swojego czasu.

Film „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec pochodzi z 2009 r. Nadał widoczność pewnemu zjawisku (prostytucji młodych dziewczyn w galeriach handlowych). Opowiadanie z 2010 r. podejmuje ten temat, nie czyniąc jednak z bohaterki ofiary, lecz kogoś, kto znając reguły brutalnej gry, podejmuje ją z nadzieją na wygraną. Jest to jednocześnie celny komentarz społeczny. Dotyczy zarówno odrażającej natury polskiej odmiany kapitalizmu, jak i naszej anomii społecznej.

Swoją drogą, ciekaw jestem, czy problem, od którego odwrócił się obiektyw kamery, wciąż istnieje. Czy nadal galerie handlowe są pełne lolitek mających nadzieje na łatwy zarobek oraz obślinionych pedo- i efebofilów, poszukujących mocnych wrażeń? Przyznam, że nie wiem tego, nie badałem tematu, od lat nie śledzę socjologicznych danych ani kryminalnych kronik. Czy opowiadanie jest dziś aktualne? Nie mam pojęcia. Czy jest doskonałym świadectwem epoki? Bez wątpienia. Dlatego z chęcią wystawiam najwyższą notę – tak, jak uczyniłem to na starej, dobrej DE.

Pozdrawiam
M.A.

Opowiadanie na swój sposób wstrząsające. Nie wiem, czy kwestia 'galerianek’ wciąż jest aktualna, pewnie pandemia i lockdowny trochę pozmieniały, ale problemy, które leżą u podstaw takich zachowań – wyobcowanie młodych dziewczyn, wykluczenie ekonomiczne i mordercza konkurencja (także majątkowa) w szkołach z pewnością pozostały. No i fakt, że jest mnóstwo facetów gotowych być 'klientami’ tych nieszczęśliwych dziewcząt.

Napisz komentarz