Opowieść helleńska: Demetriusz XV (Megas Alexandros)  4.45/5 (97)

36 min. czytania

Edouard-Henri Avril, „De figuris veneris 13”

Choć całe Miasto żyło Wielkimi Dionizjami, festiwalem teatru i śpiewu, w gimnazjonach trwały przygotowania do innego panhelleńskiego święta. Wielkimi krokami zbliżały się bowiem Igrzyska Pytyjskie, organizowane co cztery lata w Delfach. Prócz konkursów muzycznych i recytatorskich, ich nieodłącznym elementem były klasyczne dyscypliny sportowe, a więc biegi, wyścigi rydwanów, pojedynki pankrationistów. Ateny zamierzały wystawić swych najlepszych sportowców. Treningi odbywały się zatem codziennie, bez względu na atrakcje, które oferował amfiteatr. Już wkrótce sędziowie mieli zadecydować, którym młodzieńcom przypadnie zaszczyt reprezentowania ojczyzny. Żaden z zawodników nie chciał stracić takiej szansy.

 Trzech mężczyzn stało na pozycji startowej, przygotowując się do wyścigu. Ich nagie ciała lśniły od oliwy. Najmłodszy, Lizjasz z demu Oe, uśmiechał się, ufny w swoje szanse. Choć nigdy jeszcze nie dobiegł do mety pierwszy, spodziewał się, że jego niespożyta witalność w końcu przyniesie mu zwycięstwo. Najstarszy, Teagenes, był natomiast ponury. Zdawał sobie sprawę, że bez względu na to, czy zostanie posłany do Delf, nieubłaganie zbliżał się kres jego kariery jako biegacza. Dźwigał na grzbiecie zbyt wiele lat. Zdobywał nagrody na wszystkich panhelleńskich igrzyskach – z wyjątkiem tych najważniejszych. Nigdy nie zostanie zapisany w poczet olimpijczyków. Choć sam przed sobą się do tego nie przyznawał, coraz częściej doskwierało mu poczucie pustki, której nic nie mogło wypełnić. Przekonanie, że przegrał swoje życie. Nie spełnił nadziei, jakie w nim pokładano. Pomiędzy tymi dwoma stał Korojbos. Zdawał sobie sprawę, że jest faworytem sędziów. Nie zaprzątał sobie głowy niczym zbędnym. Liczyło się dla niego tylko zwycięstwo. Cóż z tego, skoro od chwili, gdy jego najważniejszy konkurent przestał uczęszczać na treningi, zaczął się obawiać, że triumf nie będzie miał słodkiego smaku, którego tak łaknął.

Dlatego to właśnie on ucieszył się najbardziej, gdy ujrzał Demetriusza wkraczającego na ćwiczebny plac. Młody Falerończyk był już gotowy do wyścigu. Natarty oliwą, rozgrzany, szedł ku pozostałym z wdziękiem, a na jego twarzy rysowała się żelazna determinacja. Korojbos pomyślał, że po raz pierwszy od wielu dni wreszcie ma z kim przegrać. Poczuł, jak przepełnia go rozkoszne podniecenie.

– Widzę, że postanowiłeś do nas wrócić – rzekł, wychodząc Demetriuszowi na spotkanie. – Założyłem się z Teagenesem i Lizjaszem o to, czy jeszcze się pojawisz.

– Kto wygrał?

– Ja. Dzięki tobie wzbogaciłem się o dwie tetradrachmy.

– Raduję się twym szczęściem – Falerończyk uścisnął jego prawicę i spojrzał mu głęboko w oczy. – I mam nadzieję, że opuści cię na bieżni.

Zbytnio szanował Korojbosa, by nie być z nim absolutnie szczerym. Tamten bynajmniej się nie obraził. Wyszczerzył zęby i odpowiedział:

– Wiesz dobrze, że wygrywa najlepszy. Szczęście nie ma tu nic do rzeczy.

Nowy zawodnik zajął miejsce na pozycji startowej. Demetriusz cieszył się, że znów czuje pod stopami ubitą ziemię bieżni. Brakowało mu tego. Choć groził swemu ojcu, że nigdy już nie wróci do treningów, czynił to jedynie po to, by odzyskać Raisę. Teraz, gdy już osiągnął swój cel, mógł wreszcie przestać udawać.

Sędzia dał sygnał do startu. Czterech mężczyzn wystrzeliło do przodu. Pędzącemu ku mecie Demetriuszowi zdawało się, że czas spowolnił swój bieg.

* * *

Kleopatra lubiła świątynię Hestii. W przeciwieństwie do sanktuarium Ateny na Akropolu nie przytłaczała rozmiarami, zaś posąg bogini ogniska domowego emanował wewnętrznym spokojem i harmonią. Niewolnica zatrzymała się w połowie głównej nawy, by Eurynome mogła samotnie podejść do ołtarza i złożyć swą ofiarę. Wkrótce potem do Atenki zbliżyła się jedna ze świątynnych akolitek. Wymieniły kilka cichych słów, a następnie żona Dionizjusza ruszyła w ślad za dziewczyną. Obie zniknęły we wnęce za posągiem. Fenicjanka była ciekawa, dokąd się udały, lecz miała świadomość, że nie wolno jej ich śledzić. Zaczęła spacerować między kolumnami, zastanawiając się, co ukrywa jej pani.

W pewnym momencie ujrzała, że do budynku wchodzą trzy osoby. Jedną z nich dobrze znała – była to należąca do Eurynome niewolnica, Anteja, która o poranku opuściła willę z jakimś pilnym sprawunkiem. Towarzyszyli jej mężczyzna oraz młodzieniec. Obydwaj niezwykle urodziwi. Kleopatra uświadomiła sobie, że nie potrafi od nich oderwać spojrzenia. Wyglądali jak Apollo i młody Hermes. Mężczyzna mógł mieć około trzydziestu lat. Podobnie jak Spartanie, nosił długie włosy, które opadały mu swobodnie na ramiona i plecy. Regularność i piękno jego rysów zdawały się wręcz nieludzkie. Nosił biało-złotą szatę kapłana. Jego towarzysz był natomiast jasnowłosym efebem. Przywdział krótką tunikę, odsłaniającą ramiona oraz uda. Strój zupełnie nieodpowiedni podczas wizyty w świątyni. Długowłosy sługa bogów powinien był mu to uświadomić.

Fenicjanka obserwowała ich częściowo skryta za filarem. Gdy tylko ujrzała Anteję, poczuła, że coś tu nie gra. Z jaką misją Eurynome posłała ją o poranku? Czy po to, by sprowadziła tamtych dwóch? Przemykając od jednej kolumny do drugiej, ruszyła za nimi. W pewnej chwili zatrzymali się. Kapłan zwrócił się do Anteji:

– Możesz już odejść, dziewko. Wracaj do domu, nim ktoś zacznie się zastanawiać, gdzie się podziewasz.

– Jak sobie życzysz, czcigodny panie.

Kiedy Anteja opuściła świątynię, Kleopatra mogła przestać się ukrywać. Ujrzała wtedy, że do długowłosego zbliża się jedna z kapłanek, a potem prowadzi go w to samo miejsce, gdzie przedtem zniknęła żona Dionizjusza. To jakaś tajemna schadzka, pojęła Fenicjanka. Muszę dowiedzieć się, z kim spotyka się Eurynome.

Efeb pozostał sam w nawie głównej. Najwyraźniej się nudził. Kleopatra zrozumiała, że był jej jedyną nadzieją na rozwiązanie zagadki. Minęła go, udając, że wcale nie zwraca nań uwagi. Pozwoliła jednak, by dobrze się jej przyjrzał. Była w pełni świadoma swojej urody i tego, jak działa ona na mężczyzn. Zwłaszcza tych bardzo młodych, w których stale płonął ogień pożądania.

– Hej, niewolnico! – zawołał za nią. Choć w domu Dionizjusza wolno jej było nosić najprzedniejsze jedwabie, dziś, by nie drażnić Eurynome, włożyła prostą szatę służącej, uszytą z białego lnu. Natychmiast zatrzymała się i odwróciła.

– Tak, panie? – spytała, pokornie pochylając głowę. Przedtem jednak dostrzegła świeży siniec na pięknym obliczu młodzieńca. Czyżby sprzeczka kochanków?

– Na imię mi Narkissos – oznajmił dumnie. – Chyba wiesz kim jestem?

Miano ukochanego chłopca Hiperejdesa było znane w całym Mieście. Fenicjanka nie próbowała zaprzeczać.

– Mówią, żeś najpiękniejszym efebem w Atenach.

– Mówią? – Narkissos skrzywił się i na moment jego twarz straciła wiele ze swej urody. – Na Zeusa! To szczera prawda!

– Nie wątpię, panie – Kleopatra pozwoliła sobie na nieśmiały, pełen uniżenia uśmiech.

– Przyszedł twój szczęśliwy dzień, ślicznotko – ciągnął młodzieniec, postępując krok w jej stronę. – Dziś moje oczy spoczęły na tobie.

Cofnęła się o krok, utrzymując dystans. Rozejrzała się szybko na boki. Świątynia była niemal pusta, nie licząc dwóch akolitek przy ołtarzu.

– Pragnę cię, niewolnico – warknął zniecierpliwiony.

– Panie, tu jest dom bogini…

– Nie waż mi się opierać! Wiem, jak radzić sobie z niechętnymi dziewkami. Myślisz, że kapłanki pomogą zwykłej niewolnicy?

Postanowiła zaryzykować.

– One nie. Ale kapłan, z którym tu przybyłeś, to zupełnie inna sprawa. Nie chcesz go przecież obrażać, bezczeszcząc świątynię.

– Kritias? – efeb parsknął śmiechem. – Nic o nim nie wiesz, mała idiotko! Gdyby był tu obecny, jeszcze by mnie zachęcał. A teraz koniec gadania. Pójdziesz ze mną.

Młodzieniec podszedł do niej szybko i chwycił za ramię. Nadspodziewanie mocno. Jęknęła z bólu, lecz nie próbowała się wyrywać. Miał rację. Nikt nie przyjdzie jej z pomocą. Poza tym, osiągnęła już swój cel. Poznała imię mężczyzny, który potajemnie spotkał się z Eurynome. Teraz przyjdzie jej zapłacić cenę za to odkrycie.

Kiedy Narkissos stanowczo prowadził ją ku wrotom świątyni, uświadomiła sobie, że będzie tylko jednym z bardzo wielu mężczyzn, którzy posiedli ją wbrew jej woli. Przystojniejszym niż większość dawnych klientów, którym usługiwała w Koryncie i z pewnością nie tak okrutnym, jak niektórzy z nich. Właściwie, cena nie była zbyt wygórowana. Zaś jakikolwiek opór nie miał po prostu sensu.

* * *

Gdy do komnaty wszedł Kritias, Eurynome podniosła się z krzesła i pochyliła przed nim głowę.

– Witaj, pierwszy kapłanie – powitała go oficjalnie. Dawno już przekonała się, że choć byli współspiskowcami, on nigdy nie zapominał o formach. I nie znosił, gdy nie okazywało mu się należytego szacunku. – Moje serce raduje się na twój widok.

Piękny mężczyzna przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. W końcu odpowiedział łaskawym skinieniem.

– Niewolnica przekazała mi twą prośbę o spotkanie. Oto jestem. Masz mi coś do powiedzenia?

– Chciałam pogratulować ci wczorajszego zwycięstwa w Teatrze Dionizosa – odparła Atenka. – Mój mąż wrócił do domu bardzo rozgniewany. I chyba trochę przestraszony. Nie spodziewał się takiej nienawiści ze strony Ludu. Ty pokazałeś mu, jak jest naprawdę!

Ciemne oczy Kritiasa rozbłysły. Był próżny i wiecznie spragniony pochwał oraz komplementów. Jakże inny od jego wspólników: opanowanego, zimnego Tryfona z Ambrakii i surowego, lecz pełnego namiętności Celta Brennusa. Eurynome spodziewała się, że jej kolejne słowa nie przypadną mu do gustu.

– Lecz jeśli sądziłeś, że Dionizjusz skapituluje, ucieknie na wyspy albo jeszcze dalej, popełniłeś błąd. Nie znasz go tak dobrze jak ja. Jest zdeterminowany i uparty. Prędzej zginie, niż odda pole. Wygrałeś wczoraj bitwę. Wojna nadal trwa!

Zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony. Po chwili jego piękne oblicze się wygładziło. Mężczyzna zdobył się nawet na coś, co wyglądało jak uśmiech.

– W gruncie rzeczy spodziewałem się tego. Fokion jest stary, Demades nie ma w sobie ducha wojownika. Obaj mogliby się poddać po tym, co wczoraj zobaczyli. Ale nie on. Dionizjusz z Faleronu to przeciwnik zupełnie innego rodzaju. Nie da się go przekonać, kupić ani zastraszyć. I dlatego musi zginąć.

Eurynome z trudem ukryła swoje zadowolenie. Właśnie na to liczyła. Następne słowa Kritiasa zabrzmiały dla niej, niczym piękna i czysta muzyka.

– Czy jesteś gotowa zaryzykować dla sprawy?

– Rozkazuj mi, pierwszy kapłanie. Zrobię, cokolwiek zechcesz.

Zbliżył się do niej. Z serdecznego palca prawej dłoni ściągnął złoty sygnet z wygrawerowanym symbolem liry – świętego instrumentu Apollina. Uniósł przedmiot, pozwalając, by dokładnie mu się przyjrzała. Potem otworzył tajemną skrytkę i ukazał Eurynome wydrążone wnętrze sygnetu. Wypełniał je żółty proszek. Kobieta otworzyła szerzej oczy.

– Złoty pył – szepnął konfidencjonalnie, choć nie spodziewał się, by ktokolwiek przysłuchiwał się ich rozmowie. Kapłanki Hestii nie były nadmiernie wścibskie, a ponadto zależało im na jego protekcji. – Ulubiona trucizna perskich królów. Uśmierciła Artakserksesa Ochosa, jego syna Arsesa, a w końcu i wezyra Bagoasa. Nie było łatwo ją zdobyć. Jest niezawodna i, co równie ważne, trudna do wykrycia. Dodana do wina nie psuje jego smaku ani woni. Zabija niemal natychmiast.

– Trucizna… – powtórzyła jak echo Eurynome. – Mówią o niej, że to broń tchórzy, niewolników…

– …oraz kobiet – dokończył za nią delficki kapłan. – Na twoim miejscu sprawiłbym, by podejrzenie padło na któregoś spośród sług.

– Ile mam czasu?

– Twój mąż musi zginąć przed zakończeniem Wielkich Dionizjów. Absolutnie nie może wziąć udziału z Zgromadzeniu Ludowym, które rozpocznie się dzień później.

– Zrobię to – odparła stanowczym tonem. Kritias podał jej sygnet. Zamknęła go w dłoni.

– Przyniesiesz wolność Atenom – zapewnił ją, zupełnie niepotrzebnie. Wcale bowiem nie potrzebowała zachęty. Nie obchodził ją los Miasta ani nawet całej Hellady, chylącej grzbiet pod macedońskim knutem. Jej motywy były zupełnie odmienne… On jednak nie musiał o tym wiedzieć.

 – Niczego więcej nie pragnę – odparła. – A teraz pora już na mnie. Nie chcę wzbudzać podejrzeń.

Piękny mężczyzna skinął głową.

– Wyjdź pierwsza – rozkazał. – Nikt nie powinien oglądać nas razem.

Po chwili Eurynome wróciła do głównej nawy świątyni. Wyszła zza pomnika bogini i rozejrzała się. Nigdzie nie dostrzegła Kleopatry. Ruszyła w stronę wrót sanktuarium, zaglądając za kolumny i czując, jak narasta w niej irytacja. Gdzie się podziała ta fenicka ladacznica? Potrzebowała jej, by sprowadziła przed gmach świątyni lektykę. Sama przecież nie będzie szukać jej po okolicznych zaułkach.

Nie mogąc odnaleźć Kleopatry, musiała w końcu skorzystać z pomocy kapłanek. Jeden ze świątynnych niewolników został wysłany na poszukiwania. Zamiast Fenicjanki, natknął się na tragarzy, którzy skryli się przed palącym słońcem w jednym z okolicznych zaułków. Niedługo potem Eurynome zajęła już miejsce w lektyce. Teraz, gdy była tu sama, mogła ułożyć się naprawdę wygodnie. Zmierzając w stronę willi w Faleronie, postanowiła, że na razie nie wymierzy Kleopatrze kary za oddalenie się bez pozwolenia. Później przyjdzie na to właściwa pora. Gdy Dionizjusz będzie już martwy, rozprawi się z nią raz na zawsze. Musiała tylko podjąć decyzję, czy każe sługom udusić dziewczynę, czy też sprzeda ją do najpodlejszego burdelu dla marynarzy w Pireusie.

Potem jej myśli zwróciły się w inną stronę. Śmierć Dionizjusza… Jakże słodko to brzmiało! Ujęła sygnet kapłana między palce i otworzyła tajemną skrytkę. Przez chwilę nie mogła wprost uwierzyć, że tak niewielka porcja trucizny wystarczy, by raz na zawsze uwolnić ją od męża. Wkrótce dokona tego, czego nie zdołały uczynić miecze sprowadzonych przez Brennusa Ilirów. Zgładzi najpotężniejszego z ateńskich wodzów. A przede wszystkim męża-tyrana, który zmienił jej życie w przedsionek Tartaru.

Eurynome uśmiechnęła się po raz pierwszy od bardzo dawna. I nie był to pusty grymas, przeznaczony na użytek Dionizjusza. Naprawdę czuła się szczęśliwa. I miała wrażenie, że najlepsze dopiero przed nią.

* * *

Wciąż trzymając Fenicjankę za ramię, wyprowadził ją z sanktuarium. Na zewnątrz panował już nieznośny ukrop. Popołudnie, najgorsza pora dnia. Gdy wyszli z ciemnego i przyjemnie chłodnego wnętrza, owiało ich powietrze tak rozżarzone, jakby pochodziło z arabskiej pustyni. W pierwszej chwili słońce oślepiło Kleopatrę, a zmiana temperatury wywołała nagły zawrót głowy. Choć urodziła się w spalonej promieniami Heliosa krainie, jako córka zamożnego kupca nieczęsto miała okazję znaleźć się pod gołym niebem. Odruchowo uniosła wolną rękę, by zasłonić oczy przed blaskiem. Narkissos uznał niespodziewany ruch za jakiś podstęp. Niewiele myśląc, wykręcił dziewczynie ramię i przycisnął ją do ściany. Na moment dotknęła jej policzkiem i krzyknęła z bólu, pośpiesznie cofając głowę. Kamienny mur szybko się nagrzewał.

– Mówiłem już, nie próbuj się opierać! – warknął jej do ucha młodzieniec. Poczuła od niego woń niedawno przetrawionego wina. Najwyraźniej zeszłą noc spędził na sympozjonie. Być może jeszcze o poranku ratował się trunkiem przed konsekwencjami nieumiarkowania.

Teraz Kleopatra drżała już ze strachu. Czuła się z nim jak z niektórymi klientami w domu Leandry w Koryncie. Był nieobliczalny, z rozpoznawalną skłonnością do sadyzmu. Pijany lub co gorsza rozeźlony skutkami niedawnego pijaństwa. Fenicjanka zbyt dobrze znała takich mężczyzn jak on.

– Przysięgam – wyszeptała – że będę posłuszna… Nie musisz robić mi krzywdy.

– Mam nadzieję – zaśmiał się ochryple. – Szkoda byłoby zepsuć taką ładną buzię. – Obrócił ją ku sobie i przysunął się bardzo blisko. Znów owiał ją odór jego oddechu. A potem usta Narkissosa docisnęły się do jej warg, ona zaś była zbyt zalękniona, by stawiać opór. Szorstki język wniknął w usta Fenicjanki. Dłonie zaczęły miętosić jej piersi przez materiał peplosu.

Trudny do wytrzymania upał sprawiał, że plac przed świątynią był opustoszały. Nawet kramarze gdzieś się pochowali, zniechęceni brakiem klientów. Kleopatra nie mogła liczyć, że ktoś zainterweniuje, jeśli nie w jej obronie, to chociaż dla ocalenia publicznej moralności. Tymczasem młodzieniec obmacywał ją w najlepsze, jednocześnie wpijając się w jej usta. W końcu i to przestało mu wystarczać. Cofnął się o krok, znów chwycił ją za ramię i pociągnął w jedną z bocznych uliczek. Domy były tu piętrowe i ciasno ściśnięte, co miało tę zaletę, że znaleźli się w głębokim cieniu. Zarazem jednak zrobiło się bardzo duszno. Narkissos pocił się obficie, zaś jego oddech stał się ciężki i chrapliwy. Nie mówiąc już nic więcej, pchnął Fenicjankę na najbliższy mur. Wyciągnęła przed siebie ręce, co pozwoliło jej zamortyzować uderzenie i ochronić twarz. Stała teraz w bezruchu, zwrócona plecami do swego prześladowcy. Podszedł do niej i uniósł jej peplos. Mogła sobie wyobrazić, co teraz widzi: biały materiał odsłonił po kolei smukłe łydki, jędrne uda, a w końcu krągłe pośladki. Przytrzymując jej szatę jedną ręką, drugą wymierzył jej siarczystego klapsa.

– Nogi szerzej! Wypnij się! – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Posłuchała. Co innego mogła zrobić?

Wydobył penisa spod krótkiej tuniki. Odciągnął napletek, odsłaniając żołądź, ciemną już i twardą. Splunął w dłoń i roztarł ślinę po główce swojej męskości. Kiedy błyszczała już od wilgoci, nachylił się ku dziewczynie i wycedził:

– Będzie bolało, ale nie waż się krzyczeć.

Kleopatra pochyliła głowę i zacisnęła zęby. To nie pierwszy raz, pomyślała. Wytrzymam.

Członek Narkissosa wsunął się między pośladki Fenicjanki i naparł na jej tylne podwoje. Starała się rozluźnić, lecz własne ciało odmówiło jej posłuchu. Mimo wielkiej urody, efeb budził w niej głęboką odrazę. Nie potrafiła dobrowolnie się przed nim otworzyć, wpuścić go do środka, pozwolić, by zaznał rozkoszy i zostawił ją w spokoju. Wciskał się więc z trudem, boleśnie ją ocierając. Jedną ręką chwycił za jej biodro, drugą – za ramię. Jego pchnięcia były mocne i stanowcze, lecz niezbyt głębokie. Dyszał z wysiłku, a jego mokre od potu dłonie ślizgały się po jej ciele. Stopniowo jednak pokonywał opór mięśni, a nabrzmiały penis zagłębił się między pośladkami Kleopatry. Łzy popłynęły po policzkach niewolnicy.

– Jesteś lepsza… niż ta kurwa… Fojbiane – głos efeba drżał, co chwila musiał przerywać, by zaczerpnąć łapczywie powietrza. – Pierwsza hetera Aten… Dobre sobie… Ta szmata miała o sobie zbyt wysokie mniemanie…

Jego pchnięcia były teraz dłuższe, bardziej brutalne. Wbijał się aż po jądra, a potem cofał, tak że w pupie Fenicjanki zostawała jedynie żołądź. Raz po raz unosił rękę znad jej biodra i przecierał spotniałe czoło. Z ust niewolnicy wyrywały się ciche, stłumione jęki. Nie była w stanie zachować całkowitego milczenia.

– Nie będziesz błagać mnie o litość jak tamta? – złapał ją za włosy i szarpnięciem przyciągnął ku sobie. – Wtedy jej nie okazałem… Może teraz będę łaskawszy…

Nie będziesz, pomyślała Kleopatra. W domu Leandry z początku próbowała błagań. Prędko nauczyła się, że przynosiły skutek przeciwny do zamierzonego: prowokowały klientów do jeszcze większej brutalności. Sadyści tacy jak Narkissos lubią, gdy dziewczyna prosi… To sprawia, że czują się bardziej męscy. Ale bynajmniej nie łagodzi razów. Zamiast zniżać się do skomlenia, mocniej wsparła się o mur i zacisnęła wargi.

Narkissos przyspieszył tempo ich spółkowania. Najwyraźniej zbliżał się ku szczytowi. Nareszcie! Fenicjanka postanowiła mu w tym pomóc. Za każdym razem, gdy się w nią wbijał, ciasno otulała jego męskość mięśniami. To było dla niego zbyt wiele. Z ust efeba zaczęły dobywać się stłumione krzyki. Niewolnica zamknęła oczy. Ból był trudny do zniesienia, ale w Koryncie przywykła do niego: stanowił jej codzienność. Wytrzyma i to.

Gdy osiągnął ekstazę, wbił palce w jej ciało. Wyprężył się i po raz ostatni wdarł między pośladki dziewczyny. Czuła, jak jego penis drży w niej, wypluwając kolejne porcje nasienia. Jakimś cudem udało jej się powstrzymać mdłości. Pomyliła się. Cena za informację, którą zdobyła, okazała się wysoka.

Młodzieniec wysunął się z niej jednym ruchem. Otarł swą męskość o materiał jej peplosu. Nogi ugięły się pod Kleopatrą, musiała ukucnąć pod murem. Narkissos stał nad nią, wygładzając krótką tunikę. Uśmiechał się z ponurą satysfakcją.

– Niezła z ciebie sztuka, czarnulko. Niech no opowiem Kritiasowi… Może też zechce skorzystać!

Fenicjanka czuła, że jeśli go rozgniewa, efeb zatłucze ją tu i teraz, w owej wąskiej uliczce, a potem jakby nigdy nic uda się do świątyni, pogwizdując sobie pod nosem. Musiała za wszelką cenę wrócić do willi Dionizjusza i opowiedzieć mu o tajemnym spotkaniu Eurynome. Wymagało to zgody na jeszcze jedno, ostatnie poniżenie… Choć wszystko w niej buntowało się przeciw słowom, które miała wypowiedzieć, skłoniła pokornie głowę i rzekła:

– Będę zaszczycona, mogąc służyć czcigodnemu kapłanowi, tak jak usłużyłam tobie, panie.

Usłyszała nad sobą śmiech.

– A jednak podobało ci się, dziewko! Jakże mogłoby być inaczej? W końcu miał cię Narkissos, najwspanialszy w całych Atenach! Mów, do kogo należysz! Może przyjdziemy do ciebie z Kritiasem.

– Moim panem jest Kimon, garncarz z Kerameikos – skłamała prędko. – Ma dom przy Świętej Drodze.

– Spodziewaj się zatem naszej wizyty! – młodzieniec obrócił się na pięcie i ruszył w stronę świątynnego placu. Kleopatra odetchnęła najciszej, jak to było możliwe. Poczekała, aż efeb zniknął za rogiem i dopiero wtedy odważyła się podnieść z kolan.

Nagle przypomniała sobie o swej pani, pozostawionej w świątyni Hestii. Eurynome nie powinna zauważyć jej zniknięcia. Mogłaby nabrać jakichś podejrzeń. Fenicjanka ruszyła w ślad za Narkissosem, ale zatrzymała się po kilku krokach. Spojrzała na swój peplos. Jego biel była już tylko wspomnieniem: w kilku miejscach został skalany pyłem ze ścian i podłoża. Ponadto gwałtowne ręce mężczyzny, który ją posiadł, rozerwały szatę na wysokości biodra. Żona Dionizjusza z pewnością to dostrzeże. Wystarczy zaś, że wciągnie powietrze w nozdrza, by dowiedzieć się znacznie więcej o postępku niewolnicy. Kleopatra miała wrażenie, że cuchnie potem, śliną oraz nasieniem młodzieńca.

Nie mogła się tak pokazać Eurynome! Już lepiej narazić się na jej gniew z powodu zniknięcia… Fenicjanka obróciła się plecami do placu świątynnego i zagłębiła w labirynt wąskich uliczek. Cierpienie brutalnie wykorzystanego ciała oraz nieznośny upał sprawiały, że co jakiś czas musiała się zatrzymać i odpocząć. Minęła parę fontann, które pozwoliły jej zaspokoić pragnienie.

Nie znając za dobrze Miasta (zwykle przemierzała je w lektyce), kilkakroć zgubiła drogę, w końcu jednak znalazła się między długimi murami, łączącymi Ateny z Pireusem oraz Faleronem. Do willi Dionizjusza dotarła już po zmroku. Z ulgą zauważyła, że w progu nie czeka na nią nadzorca niewolników z biczem w dłoni. Czyżby Eurynome okazała się łaskawa? To było bardzo nie w jej stylu.

Kleopatra stłumiła w sobie chęć, by od razu iść do pana domu i zdać mu sprawę ze wszystkiego, czego się dowiedziała. Wpierw zażyła długiej kąpieli i przywdziała wykwintną suknię – jedną z tych, które jej podarował. Nie żałowała również perfum. Kto wie, może po wysłuchaniu raportu łaskawy Dionizjusz pozwoli jej umilić sobie noc. W jego ramionach prędko zapomni o przystojnym, lecz budzącym wstręt Narkissosie…

Kiedy w końcu stanęła u drzwi pracowni Dionizjusza, zatrzymał ją jeden z cudzoziemskich najemników, którymi ten się otaczał.

– Strateg już się położył – oznajmił krótko. – Kazał sobie nie przeszkadzać.

Fenicjanka zmarszczyła brwi. Wiedziała, że Dionizjusz rzadko idzie do łóżka w samotności.

– Czy dzisiejszej nocy towarzyszy mu Anteja? – spytała szeptem. Żołnierz wyszczerzył zęby.

– Zmiataj stąd, ślicznotko. Chyba że chcesz, bym cię poobmacywał.

– Tylko mnie dotknij, a mój pan odrąbie ci dłoń – odcięła się Kleopatra. Wyglądało na to, że okazja do rozmowy nadarzy się dopiero nazajutrz. To nic, pomyślała. Będzie jeszcze wiele wspólnych nocy. Miała czas. W przeciwieństwie do Eurynome.

* * *

Posilał się w samotności, przy stole, który mógłby bez trudu pomieścić dwa tuziny osób. Usługująca mu akolitka poinformowała, że służebnice Artemidy jadają w ciągu dnia tylko dwa razy, rano i o zmierzchu. Było zaś późne popołudnie, do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu. Miał nadzieję, że towarzystwa dotrzyma mu Ismena, lecz po spotkaniu w łaźni chyba nie miała ochoty na kolejną rozmowę.

Pochłaniał zatem proste, acz pożywne potrawy, raczej po to, by dostarczyć ciału sił, niż dla zaspokojenia głodu. Pił chłodną, źródlaną wodę, doprawioną minimalną ilością wina. Wciąż nie mógł przestać myśleć o Ismenie. W co ona grała? O jaką stawkę? Nie wydawała mu się osobą, która ulega impulsom i robi cokolwiek bez przyczyny. Nie mógł jej rozgryźć. Z drugiej strony, znał ją dopiero od kilku godzin. W tym czasie zdołała go już kilka razy zadziwić, a raz niemal sprawiła, że stracił nad sobą panowanie. Nieźle jak na czterdziestoletnią dziewicę z zapadłej dziury, jaką była Egina.

Zastanawiał się nad tym, co powstrzymało go w łaźni, gdy była tak blisko, w jego ramionach… Kiedyś nie ugiąłby się przed krótkim „nie”. Nawet wypowiedzianym głośno i dobitnie. Czuł ogień pożądania, po raz pierwszy od czasu, gdy kochał się z Filoną. Płomień powrócił z mocą, której się nie spodziewał. Wystarczyło zerwać z Ismeny ten przemoczony łaszek! Nawet teraz, osłabiony trucizną, bez trudu przełamałby jej opór. Czemuż tego nie uczynił?

Pierwsza kapłanka zjawiła się dopiero wtedy, gdy skończył jeść. Podniósł się od stołu, ona zaś dała mu znak, by udał się za nią.

– Korinna jest w Dzikim Ogrodzie – oznajmiła, gdy znaleźli się pod ciemniejącym już niebem.

– Myślałem, że wszystko tutaj to dziki ogród – stwierdził, rozglądając się wokół.

– To miejsce, gdzie rosną lecznicze zioła. Bardzo pięknie położone. Zachwycisz się, gdy tam dotrzemy.

– Już jestem zachwycony.

Coś w jego głosie sprawiło, że Ismena zatrzymała się i zwróciła ku niemu.

– Posłuchaj, Aratosie… Wtedy, w łaźni popełniłam błąd. Powinnam była zostawić to zwykłej niewolnicy. Domyślam się, że mogłeś źle odczytać…

Przyjrzał się jej uważnie. Była zdenerwowana! Miała przyspieszony oddech, w jej oczach krył się niepokój. Uniosła rękę i machinalnie poprawiła włosy. Znów poczuł się zdezorientowany. Czyżby ta przeklęta trucizna całkiem pomieszała mu zmysły? Myśl, Aratosie, myśl!

– Z pewnością masz rację – rzucił, by przeciąć przedłużające się milczenie. – Błędnie cię oceniłem, pani.

Podjęli marsz przez święty okręg i wkrótce dotarli do Dzikiego Ogrodu. Został on wytyczony w północnej części płaskowyżu, nad stromym urwiskiem, w miejscu dobrze nasłonecznionym, lecz chronionym przed mocnymi wiatrami. Wejścia do Ogrodu strzegł ludzkich rozmiarów posąg. Tę Artemidę wyrzeźbiono w brązie tak starym, że całkiem pokrył się już śniedzią, odziano za to w nowiutką szatę z barwionej na zielono wełny. Łowczyni stała wyprostowana, dumnie prężąc pierś, rękę zaś wspierała na oszczepie o żelaznym grocie. Kreteńczyk nie byłby sobą, gdyby nie rzucił okiem na biust, rysujący się pod suknią. Uznał, że bogini ma całkiem apetyczne kształty i nie powinna ich tak pieczołowicie skrywać. Zaczynał żałować, że los nie zaprowadził go do sanktuarium Afrodyty. Gdyby Ismena służyła Zrodzonej z Piany, może spotkanie w łaźni miałoby inny przebieg.

Dziki Ogród był jeszcze bardziej chaotyczny i zarośnięty, niż pozostały obszar należący do świątyni. Można tu było zapomnieć o wytyczonych białym żwirem ścieżkach, pozwalających bezpiecznie przejść przez gąszcz. Nie sposób było wszakże odmówić temu miejscu jakiegoś pierwotnego uroku. Aratos nie znał większości ziół, które tu rosły, domyślał się jednak, że wiele z nich miało pożyteczne działanie. Kapłanki Artemidy były znane i cenione jako uzdrowicielki na długo przed założeniem szkoły lekarzy na wyspie Kos.

Wreszcie wydostali się spośród drzew i krzewów i wychynęli na polanę, tonącą w świetle popołudniowego słońca. Fechmistrz zasłonił oczy ręką, póki nie przyzwyczaiły się do panującej tu jasności. Dopiero wtedy ujrzał trzy dziewczęta siedzące pod wysokim, oferującym sporo cienia kamieniem. Były pogrążone w rozmowie i z początku nie zauważyły, iż nie są już same. Wszystkie nosiły białe peplosy akolitek. Kiedy dostrzegły zbliżającą się pierwszą kapłankę, zerwały się na równe nogi i oddały jej pokłon.

– Bądź pozdrowiona, pani Ismeno.

Po chwili cała trójka wpatrzyła się ze zdumieniem w Kreteńczyka. Uśmiechnął się przyjaźnie.

– Plejono, Aello, zostawcie nas, proszę – przełożona sanktuarium zwróciła się do dziewcząt życzliwym tonem, w którym nie zabrzmiał żaden stanowczy ton. Mimo to obie natychmiast usłuchały. Po chwili została już tylko jedna. – Aratosie, przedstawiam ci Korinnę, córkę Demostenesa.

Pamiętał z Aten jej ojca, którego miał czasem okazję zobaczyć na agorze. Był to mąż o bardzo pospolitej fizjonomii, z bulwiastym nosem, blisko osadzonymi oczyma i przerzedzonymi już włosami. Dziewczyna najwyraźniej odziedziczyła urodę po dawno zmarłej matce. Kasztanowe loki okalały nieco dziecinną jeszcze twarz. Domyślał się, że gdy jej rysy wyostrzą się nieco, będzie prawdziwą pięknością. Ale już teraz niewiele jej brakowało. Pełne, różowe wargi, których nie dotknęła nigdy szminka, drobny nos, linia podbródka, mogły być inspiracją dla niejednego artysty. Duże, brązowe oczy spoglądały na Aratosa z zaciekawieniem i bez lęku. Na ile pozwoliła mu na to jej szata, ocenił że jest szczupła, nieomal chuda. Jej chłopięce kształty dopiero zaczynały się po kobiecemu zaokrąglać. Mogła liczyć czternaście lub piętnaście wiosen, z pewnością nie więcej. Wiek właściwy już do małżeństwa, lecz jeszcze niewskazany do połogu.

– Korinno, poznaj Aratosa z Hierapytny – kontynuowała prezentację Ismena. – Przybył dziś rano z Aten, by dowiedzieć się, jak znajdujesz naszą gościnę.

– Czy przysłał cię mój ojciec? – spytała z nadzieją młódka. – Tak dawno już go nie widziałam…

– Jestem tu z rozkazu Dionizjusza z Faleronu, stratega Aten.

– Ach tak… – przygryzła wargę, nie kryjąc rozczarowania. Nie wiedzieć czemu, Aratos poczuł, że musi się wytłumaczyć.

– On również troszczy się o ciebie – zapewnił, czując na sobie rozbawione spojrzenie Ismeny. – Jesteś córką jednego z najznamienitszych obywateli Miasta. Strateg nie wybaczyłby sobie, gdyby spotkała cię jakakolwiek krzywda…

Dlatego właśnie kazał mi cię zabić, jeśli ktoś spróbuje cię stąd wyrwać, pomyślał Kreteńczyk. Kłamstwa, które właśnie wypowiedział, miały wyjątkowo gorzki posmak.

– A czy pozwoli mi zobaczyć się z ojcem? – spróbowała raz jeszcze. – Tylko na kilka godzin. Tak bardzo za nim tęsknię. Nie musiałabym nawet opuszczać świętego okręgu, on chętnie przyjechałby tutaj…

– Niestety, nie mam prawa składać takich obietnic. Ale przekażę twoją prośbę strategowi.

– Dziękuję, panie – odpowiedziała po dłuższej chwili, podczas której uważnie mu się przyglądała. – A jeśli chodzi o powód twej wizyty… Ismena dba o wszystkie moje potrzeby. Możesz zapewnić czcigodnego Dionizjusza, że niczego mi nie brakuje.

Aratosa uderzyło to, że rozmawiała z nim bez najmniejszych oporów, zamiast lękliwie skryć się za pierwszą kapłanką. Wiedział co nieco o tym, jak w Atenach chowano córki. Trzymano je w zamknięciu, odcięte od całego świata, dbano o to, by jak najmniej wiedziały i nie zadawały zbędnych pytań. Było oczywiste, że Demostenes postąpił inaczej ze swym jedynym dzieckiem. Dziewczyna nie była zahukana, umiała się wysławiać, patrzyła rozmówcy prosto w oczy. Zachowywała się tak swobodnie, że gdyby nic o niej nie wiedział, uznałby ją za Spartankę. Uświadomiwszy to sobie, Kreteńczyk poczuł odrobinę sympatii dla przywódcy ateńskich demokratów.

– Nie omieszkam tego uczynić – rzekł, po czym spojrzał na Ismenę. – Jestem pewien, że będzie równie zadowolony, jak ja teraz.

– Żyjemy po to, by służyć – odparła z ledwie wyczuwalną ironią. Po czym momentalnie spoważniała. – Skoro już o służbie mowa… Zbliża się wieczorne składanie ofiar. Powinnam tam być. Korinna również.

Istotnie, niebo ciemniało już na wschodzie. Aratos domyślał się, że życie sanktuarium przebiega ściśle według wędrówki Heliosa po firmamencie.

– Na razie to wszystko. Bywaj, Korinno. Liczę, że będziemy jeszcze mieli okazję pomówić.

Pierwsza kapłanka odprowadziła Kreteńczyka do zajazdu dla pielgrzymów.

– Wydaje się tutaj szczęśliwa – zauważył. – Poza rozłąką z Demostenesem, oczywiście. Nie tego spodziewałem się po zakładniczce, siłą uprowadzonej z domu ojca.

– Zrobiłam wiele, by zapomniała o krzywdzie, którą jej wyrządzono – odparła Ismena. Po chwili zaś dodała: – To dzielna i mądra nad swój wiek dziewczyna. Powinna zostać jedną z nas. Jeśli zmuszą ją do ślubu z którymś z tych ateńskich głupców, całkiem zmarnieje.

– Nie my będziemy o tym decydować. Poza tym Demostenes ma tylko ją. Może sporo zyskać, odpowiednio wydając ją za mąż .

– Niestety. Myślę jednak, że kocha swą córkę i nie pragnie jej cierpienia. Wiesz, jak często pisze do niej listy? Przychodzą co kilka dni. Naturalnie, czytam każdy przed przekazaniem…

Aratos uniósł brwi. Oto kolejne zaskoczenie w tym pełnym niespodzianek dniu.

– Chcesz powiedzieć, że nauczono ją czytać?

– A także pisać i liczyć. Liznęła też nieco retoryki oraz filozofii. Ojciec uczył ją osobiście. – Pierwsza kapłanka uśmiechnęła się do Kreteńczyka. – Dziwna edukacja dla ateńskiej dziewczyny, nieprawdaż?

– Zaiste. Demostenes nie przestaje mnie zadziwiać.

– Niezwykły mąż spłodził niezwykłą córkę.

W tym momencie dotarli do zajazdu. Jednopiętrowy budynek wzniesiono tak, by okna pokoi gościnnych wychodziły na świątynię oraz widoczną dalej panoramę Eginy. Ismena oznajmiła:

– Nie mamy tu zbyt wielu wygód, ale jest czysto i schludnie, czego nie da się powiedzieć o innych gospodach na wyspie.

– Nie jestem rozkochany w luksusach – odparł Kreteńczyk. Przypomniał sobie dawne czasy, kiedy sypiał na nagim pokładzie, pod otwartym niebem, wystawiony na deszcz i smagnięcia wiatru. Tak, suche i w miarę czyste posłanie pod dachem w którym nie było dziur, oznaczało dla niego całkiem przyzwoity komfort.

– Tutaj cię zostawię – rzekła przepraszającym tonem. – Wkrótce będę potrzebna w świątyni.

– Naturalnie. Nie chcę cię odrywać od twych obowiązków, pierwsza kapłanko.

– Przyjdziesz, by połączyć się z nami w modlitwie do Artemidy?

– Możliwe – odparł, wiedząc, że tego nie uczyni. Nigdy nie był szczególnie religijny, a jeśli miał już czcić jakichś bogów, byli to Posejdon, Król Bezmiarów i Ares, Pan Wojny. Poza tym musiał spotkać się z Pamfilosem i omówić z nim kwestie bezpieczeństwa. Chciał wiedzieć, jak rozmieszczone są wszystkie patrole i czemu nie dostrzegł żadnych zbrojnych nad urwiskiem przy Dzikim Ogrodzie. Co prawda, zbocze w tym miejscu wydawało się bardzo strome, ale nie znaczyło to, że wspinaczka po nim jest całkiem niemożliwa. Aratos nie chciał zaniedbać żadnych środków ostrożności. Korinna była zbyt ważna, by można ją było utracić. Kto wie? Być może to właśnie od niej zależała przyszłość Aten.

Tymczasem patrzył za oddalającą się Ismeną. Idąc, pierwsza kapłanka kołysała zmysłowo biodrami. W ten sposób zwykły poruszać się hetery, a nie dziewicze służki Artemidy! Czy kusiła go świadomie, a może było to jej zwykłe zachowanie? Kreteńczyk nie znał odpowiedzi. Czuł jednak z absolutną pewnością, że właśnie spotkał najbardziej intrygującą niewiastę w swoim życiu.

* * *

Tego wieczoru ucztowali niczym legendarnie zamożni królowie Lidii.

Demetriusz, Menander i Raisa siedzieli wokół niskiego, uginającego się od przysmaków stołu. Kolacja składała się z pieczonego drobiu, ciepłego jeszcze chleba, oliwek, koziego sera, a także deseru z owoców. Wszystko to popijali najprzedniejszym winem z wyspy Rodos, a nie tanim, ateńskim sikaczem, jedynym, na który wcześniej było ich stać. Srebro otrzymane od Aszura sprawiło, że po raz pierwszy nie musieli ścigać się w ascetyzmie z filozofami szkoły cynickiej, postulującymi odrzucenie wszelkich ziemskich dóbr. Jadło było smakowite, tym bardziej, że przygotowując mięso, słudzy Menandra nie żałowali przypraw.

Falerończyk musiał wręcz uważać, by się nie przejeść. Nazajutrz miał się stawić w gimnazjonie, by kontynuować ćwiczenia. Gimnazjarcha postanowił, że rano odbędzie się jeden z trzech wyścigów decydujących o tym, który z biegaczy zostanie wysłany na Igrzyska Pytyjskie. Syn Dionizjusza stracił ponad tydzień treningów, musiał prędko nadrobić zaległości. Nie pomoże mu w tym przepełniony żołądek. Dlatego też z bólem musiał sobie odmówić dokładki.

Iliryjka nie żałowała sobie żadnego przysmaku. Gdy poproszono ją, by zamiast usługiwać dwóm wolnym mężczyznom, zasiadła z nimi do wieczerzy (przez moment się wzbraniała; w domu Dionizjusza nikt nie pozwoliłby na to niewolnicy, nawet cieszącej się szczególnymi względami Kleopatrze), okazało się, że jest głodna jak wilk. Szczególnie rozsmakowała się w winie, którego przedtem nie miała okazji zbyt często kosztować. Kończyła właśnie drugi kubek wybornego napoju, a na jej jasne policzki wystąpiły rumieńce.

Tylko Menander powściągał swój apetyt. Jadł niewiele, spojrzenie utkwił w pustce. Być może wciąż rozpamiętywał klęskę w Teatrze Dionizosa, zadaną mu przez rywala, Eubulosa z Soli. A może myślał już o przyszłych zawodach poetyckich w Delfach? Demetriusz wiedział, że poemat o upadku Troi rodził się w bólach. Z pewnością jego autorowi nie pomagał fakt, że właśnie stał się jednym z najbardziej znienawidzonych poetów w Atenach.

Raisa długo zwlekała z pytaniem, które cisnęło jej się na usta. W końcu dopiła wino i zdobyła się na odwagę.

– Demetriuszu, nie opowiedziałeś jeszcze, jak poszło ci na bieżni.

– Byłem drugi – odparł zgodnie z prawdą Falerończyk. – Korojbos znowu mnie wyprzedził. O włos, ale jednak. Jutro muszę się lepiej postarać.

– Na pewno ci się uda! – stwierdziła z pełnym przekonaniem Iliryjka i ujęła go za rękę. – Wierzę w ciebie.

Krótka wymiana zdań sprawiła, że ich gospodarz oderwał się od niewesołych myśli.

– Ja też w ciebie wierzę – rzekł, spoglądając w oczy przyjaciela. – Poza tym nie godzi się, byśmy obaj byli przegranymi!

– Menandrze… to nie ty przegrałeś. To Lud Aten źle wybrał. Kierując się politycznymi sympatiami, a nie artystycznym gustem.

– Porażka jest zawsze porażką. Bez względu na to, co ją sprowadziło. Lecz wiem, że ty nie dasz się pokonać. Razem pojedziemy do Delf. Ty jako biegacz reprezentujący ojczyznę… Ja jako niezależny poeta.

Demetriusz chciał zaprotestować, lecz po krótkim namyśle zmienił zdanie. Po wczorajszych wydarzeniach trudno było uwierzyć, że Lud wybierze Menandra na swego przedstawiciela w konkursie poetyckim. Dlatego musiał wystąpić jako wolny Hellen, niezwiązany z żadną z poleis. Niech i tak będzie.

W ostatecznym rozrachunku stracą przede wszystkim Ateny.

Po kolacji Menander wrócił do pracy nad poematem, a Demetriusz udał się z Raisą do swojej komnaty. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, dziewczyna rozpięła peplos i pozwoliła mu osunąć się na podłogę. Stanęła przed Falerończykiem, naga i chętna. Jej oczy skrzyły się od pożądania oraz wypitego wina. W świetle dwóch lamp (oliwy też im już nie zbywało!) Iliryjka prezentowała się nadzwyczaj kusząco. Jej obfite krągłości sprawiły, że młodzieniec poczuł, jak jego członek unosi się i napiera na materiał tuniki. Wystarczyło wziąć ją w ramiona i zapomnieć o całym świecie…

…niestety, świat nie zapomniał o Demetriuszu.

Przyrzekł swemu ojcu, że jeśli ten odda mu Raisę, wróci do ćwiczeń w gimnazjonie. Jeśli chciał poważnie potraktować swoje słowo, musiał oszczędzać siły na treningi. Noc spędzona na rozkosznych igraszkach osłabi go i odbierze wolę walki. Sam Korojbos ostrzegał go przed tym: „Odpraw ją i wyśpij się dobrze. Niech będzie to ofiara złożona na ołtarzu zwycięstwa. Jeśli chcesz wiedzieć, ja też rezygnuję ostatnio z pieszczot słodkiej Myrriny”. Ironia sytuacji, w której się znaleźli, była wręcz okrutna.

Falerończyk zbliżył się do Iliryjki, wziął jej dłonie we własne, a potem rzekł ze smutnym uśmiechem:

– Wybacz, ale tej nocy muszę przede wszystkim odpocząć. Jutro czeka mnie ciężki dzień.

Opuściła spojrzenie, by nie dostrzegł zawodu w jej oczach. Niech harpie porwą Korojbosa i jego przeklętą powściągliwość!

– Jak sobie życzysz, Demetriuszu – odparła cicho. – Przepraszam, jeśli ci się narzucałam. To przez wino…

– Nie przepraszaj! Możesz mi wierzyć, Raiso, że pragnę cię równie mocno, jak ty mnie. Marzę o chwili, gdy to wszystko się skończy… Kiedy zapadnie decyzja, kogo wysłać do Delf, nic już nam nie przeszkodzi. Do tego czasu… najważniejsze, że jesteś przy mnie.

Dziewczyna oplotła mu szyję ramionami i mocno się przytuliła.

– Poczekam – wyszeptała mu do ucha. – I nie odstąpię cię ani na krok.

Objął ją w talii, zanurzył twarz w jej włosach. Czuł bliskość ciała niewolnicy, ciepłego, pełnego miękkich krągłości… Jego erekcja jeszcze się wzmogła, jakby przecząc słowom, które wypowiedział. Miał wielką ochotę machnąć ręką na wszystkie obietnice i dać jej to, czego oboje tak bardzo potrzebowali. W jego lędźwiach zapłonął ogień pożądania.

Wiele go kosztowało opanowanie tej pożogi. Zatriumfował jakimś cudem, choć naturalnie zwycięstwo nie przyniosło mu radości. Tak czy inaczej, noc przyniosła im ukojenie. Raisa zasnęła pierwsza. On wkrótce potem, wsłuchany w jej miarowy oddech.

* * *

Po długim i gorącym dniu nad Eginą zapadła wreszcie ciemność, rozświetlona przez liczne gwiazdy. Ich delikatny blask wsączał się przez okna komnaty, dotykał mebli oraz perskiego dywanu, odbijał się od srebrnych naczyń. W głębi pokoju, tam, gdzie ustawiono posłanie, panował nieprzenikniony mrok. Leżała na plecach, naga i odkryta, bo noc była zbyt upalna, by sięgać po kołdrę. Rozchyliła nogi i ugięła je w kolanach. Jedną rękę położyła na piersi, drugą w zagłębieniu między udami. Obie dłonie poruszały się miarowo. Palce szczypały sutek, twardy już i bardzo czuły. Palce przesuwały się między wargami sromowymi i drażniły nabrzmiałą muszelkę.

Westchnęła głośno, prężąc się na jedwabnej pościeli. Lubiła jej dotyk na swej rozpalonej skórze. Był jak zapowiedź pieszczot, którymi miała zostać obdarzona… Jedwab stanowił bardzo kosztowną ekstrawagancję, dlatego też ścielono nim łoże tylko w szczególne noce. To była właśnie taka noc. Doskonała w każdym calu. Wieczorna ofiara udała się nadzwyczaj dobrze. Stare, doświadczone kapłanki były zadowolone. Orzekły, że to zapowiedź wszelkiej pomyślności, dla sanktuarium oraz całej wyspy. Artemida była im przychylna. Nic złego nie mogło się wydarzyć. Pamiętała, że spłynął na nią wówczas wielki spokój.

Teraz nie była już spokojna. Każdy mięsień w jej ciele zaciskał się, to znów rozluźniał, dostosowując się do fal przyjemności, promieniujących na wszystkie strony z podbrzusza. Zmysłowo oblizała wargi. Były równie wilgotne, jak tamto miejsce na dole. Ujęła w obydwie dłonie swój niewielki biust. Zacisnęła palce. Złączyła nogi, potarła udem o udo. I zakwiliła z przyjemności. Niemal natychmiast poczuła irytację. Czemu musiała pieścić się sama?

W końcu jednak usłyszała skrzypnięcie drzwi. Otwarła oczy i ujrzała blask lampy oliwnej trzymanej przez stojącą w progu czarnowłosą piękność.

– Dobry wieczór, Korinno – wyszeptała Ismena. – Nie tracisz czasu, najsłodsza.

– Nie mogłam się już ciebie doczekać – odparła młódka, posyłając pierwszej kapłance namiętne spojrzenie. Nie uczyniła nic, by zasłonić swą nagość. W obecności tej kobiety nie musiała czuć wstydu. – Och, przyjdź już do mnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę.

– Zapewniam cię, że wiem. Czuję dokładnie to samo.

Zbliżyła się do łóżka. Zawiesiła lampę oliwną w żelaznym uchwycie, tak by jej płomień oświetlał całe posłanie. Na chwilę przystanęła nad leżącą dziewczyną, sycąc oczy pięknym widokiem, który wydobyła z ciemności. W końcu uniosła ręce do wiązań swego peplosu. Korinna znowu oblizała wargi, patrząc, jak zielona szata spływa w dół, odsłaniając posągowe kształty kapłanki. Rozwarła ramiona i powtórzyła:

– Chodź do mnie.

Ismena położyła się u jej boku. Przesunęła dłonią po brzuchu dziewczyny, dotarła do miękkich włosków porastających jej łono. Delikatnie rozchyliła palcami wargi sromowe. Gdy na opuszkach poczuła wilgoć, całym ciałem wtuliła się w kochankę.

– Cóż za upalna noc – szepnęła Korinna, przeczesując włosy pierwszej kapłanki. – Uczyńmy ją jeszcze gorętszą.

A potem ich usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku. Dziewczyna obróciła się ku kobiecie. Ich języki pocierały się w gorączkowym tańcu. Ciała przywarły do siebie.

To istne szaleństwo, pomyślała po raz tysięczny Ismena. Wciąż nie mogła uwierzyć w realność całej tej sytuacji. Gdy przed kilkoma miesiącami powierzono jej opiekę nad cenną zakładniczką, córką samego Demostenesa, nawet w najśmielszych snach nie podejrzewała, czym to się skończy. Młoda dziewczyna, która przybyła na górę Oros, z początku nie sprawiała dobrego wrażenia. Była małomówna, ponura i bardzo nieufna. Jeśli już otwierała usta, to tylko po to, by spytać o ojca. Pierwsza kapłanka potrafiła jednak być cierpliwa. Nauczyły ją tego długie lata spędzone w świętym okręgu Artemidy, gdzie czas płynął leniwie, a wielkie wydarzenia z kontynentu docierały jedynie pod postacią słabego echa. Stopniowo przebijała się przez mur lęku i podejrzliwości, który otaczał Korinnę. Bardzo pomógł w tym fakt, że młódka otrzymała solidne wykształcenie. Prędko bowiem okazało się, że mają wiele wspólnych tematów. Obie kochały poezję i znały mnóstwo wierszy, które mogły recytować godzinami. Wkrótce Ismena złapała się na tym, że zaniedbuje swoje codzienne obowiązki, by jak najwięcej czasu spędzać z nową przyjaciółką.

Przyjaźń zrodziła się, nim się spostrzegłyśmy, pomyślała Ismena, czując, jak dziewczyna wsuwa udo między jej nogi. Zaczęła pocierać nim łono pierwszej kapłanki, sprawiając, że jej podniecenie jeszcze się wzmogło. Przyjaźń… a zaraz potem pojawiło się coś jeszcze. Stało się to pewnego wiosennego wieczoru, kiedy siedziały na trawie w Dzikim Ogrodzie. Ismena podziwiała zachód słońca, obejmując Korinnę ramieniem. Ta deklamowała jeden z wierszy Safony. Choć w dłoniach trzymała zwój z zapisanymi strofami, nawet nań nie spojrzała. Jej oczy przez cały czas skierowane były na pierwszą kapłankę. Miłosne wyznanie brzmiało, jakby zaadresowane było właśnie do niej:

„… i ty niedawno byłaś w moim domu

i śpiewałaś, teraz ja czynię to samo.

Mów do mnie jeszcze, chodź bliżej,

ofiaruj mi swoją piękność.

Zbyt krótko byliśmy razem, wyznaję,

teraz już szybko odeślij te dziewczęta

i niech bogowie podarują nam tę noc.” *

Kiedy słowa Korinny ucichły, Ismena poczuła, że musi na nie odpowiedzieć. Popatrzyła w orzechowe oczy młódki, tak wielkie i ufne, wreszcie, po tylu cierpliwych staraniach. A potem, wiedziona natchnieniem, które zesłać musieli bogowie, zaczęła mówić:

„Ile czasu minęło od chwili,

gdy cię polubiłam, Athido?

Wtedy wydałaś mi się małą,

niewinną dziewczynką.”

Młódka wstrzymała oddech. Była świadoma, co następuje potem. Całe jej ciało zastygło w pełnym napięcia oczekiwaniu. Ismena zaś poczuła, że podejmuje właśnie najważniejszą decyzję w swoim życiu. Później nic już nie będzie takie samo. Lecz nie zawahała się ani na moment. Nie przerwała deklamacji.

„To dobrze, że przyszłaś

Tak bardzo cię pragnęłam.

I znów rozpalasz płomień

w moim sercu.”

Korinna wypuściła zwój z rąk i przytuliła się do kapłanki.

– Moje serce także płonie – powiedziała drżącym głosem. Nie zdołała dodać nic więcej, bo Ismena zakryła jej wargi swoimi. Pierwszy pocałunek, jakże niewinny w porównaniu z tymi, które przyszły potem, przepełnił je słodyczą.

Tej nocy całowały się znacznie bardziej łapczywie, spragnione rozkoszy, którą już wkrótce miały ze sobą dzielić. Niewielkie piersi Korinny wtulały się w znacznie obfitszy biust Ismeny, jej sutki były twarde i nabrzmiałe. Udo dziewczyny coraz mocniej pocierało podbrzusze pierwszej kapłanki, powodując niezwykle przyjemne mrowienie. Powoli, lecz nieustępliwie usta czarnowłosej wędrowały w dół: oderwały się od warg młódki, a potem przesunęły się na jej podbródek, szyję, dekolt. Ręce przełożonej egineckiego sanktuarium gładziły plecy kochanki, coraz częściej docierając do miejsca, gdzie miękką linią przechodziły one w pośladki. Sypialnię wypełniły odgłosy wilgotnych pocałunków oraz przytłumione westchnienia.

Zaiste, była to gorąca noc. Korinna obróciła się na grzbiet i ułożyła wygodnie. Ismena uklękła nad nią w szerokim rozkroku, łonem wciąż ocierając się o lekko uniesione udo tamtej. Tym razem dłonie kapłanki przywarły do piersi dziewczyny, zaczęły je masować, ugniatać i ściskać między palcami. Uwielbiała jej biust, tak różny od własnego, niewielki, lecz jędrny i sprężysty, ozdobiony wrażliwymi na dotyk i prędko ciemniejącymi brodawkami o niewielkich obwódkach… Wiedziona impulsem, pochyliła się i wzięła jedną z nich do ust. Ciasno otuliła wargami i zaczęła ssać. Niemal natychmiast do jej uszu dobiegł przeciągły jęk. A potem wypowiedziana drżącym głosem prośba:

– Przygryź ją…

 Ujęła sutek między zęby i delikatnie je zacisnęła. Jeszcze głośniejszy jęk, wyrażający rozkosz i szczyptę cierpienia.

– Mocniej, najdroższa…

Spełniła i to błaganie. Przygryzła nabrzmiałą brodawkę i lekko za nią pociągnęła. Korinna westchnęła, a przez jej szczupłe ciało przeszedł silny dreszcz. Ismena przeniosła swą uwagę na drugą pierś dziewczyny. Tu również powtórzyła swe zabiegi – z podobnym skutkiem. Sama nie lubiła tak intensywnych pieszczot, lecz z chęcią obdarzała nimi kochankę, dla której były wprost niezbędne. Dawno już nauczyła się, że piękna zakładniczka osiąga szczyt podniecenia poprzez przyjemność balansującą na granicy bólu.

Uniosła głowę i popatrzyła na zmaltretowane sutki Korinny. Obydwa nabiegły już krwią. Najwyższa pora zdążać w dół, ku epicentrum rozkoszy. Przeczuwając taki obrót sprawy, dziewczyna zapraszająco rozchyliła uda. Ismena jednak nie zamierzała się spieszyć. Najpierw długo całowała dolinę między piersiami młódki, potem przesunęła usta na jej brzuch. Zmierzając powoli w stronę celu, znaczyła swą drogę wilgotnym śladem. Dłużej zatrzymała się przy pępku. Wsunęła w niego język, jakby obiecując w ten sposób przyszłe rozkosze, które ofiaruje, gdy tylko dotrze do właściwego miejsca. Coraz wyraźniej czuła woń pożądania swojej ukochanej. Kiedy zbliżyła się do jej podbrzusza, zapach całkiem wypełnił nozdrza kapłanki.

Spojrzała po raz ostatni w górę. Między drżącymi w przyspieszonym oddechu piersiami Korinny zobaczyła jej twarz. Była zarumieniona podnieceniem, brązowe oczy śledziły każdy ruch czarnowłosej. A potem Ismena pochyliła głowę i namiętnie ucałowała srom dziewczyny. Usta pierwszej kapłanki szybko zwilgotniały. Jej ślina zmieszała się z miłosnymi sokami. Wpiła się mocniej i przesunęła językiem w górę, a następnie w dół, samym koniuszkiem zagłębiając się w mokrą szparkę. Dłonie powędrowały na uda kochanki, gładziły ich wewnętrzną stronę i dotykały najczulszych miejsc, jeszcze potęgując doznania.

Młódka sięgnęła ręką w dół i zagłębiła palce w lśniących włosach Ismeny. Przymknęła oczy i wyprężyła się cała, wspaniale eksponując biust. Przyciągnęła kapłankę bliżej ku sobie, tak że wtuliła jej twarz we własne podbrzusze. Język wniknął głębiej, zanurzył się w ciasnym i wilgotnym wnętrzu, zaczął śmiałą eksplorację. Korinna wydała z siebie długi jęk, a potem mocno przygryzła wargi. Drugą dłoń położyła sobie na piersi. Uchwyciła między paznokciami obolały sutek. Ścisnęła go najmocniej, jak tylko mogła.

Czarnowłosa upajała się tymczasem smakiem dziewiczego łona kochanki. Zlizywała krople jej miłosnych soków, ocierała się nosem i policzkami o miękkie włoski, których Korinna jeszcze nie goliła. Wiedziała, że ateńskie panny czynią to po raz pierwszy w czasie przygotowań do nocy poślubnej. Ta godzina jeszcze dla młódki nie nastała. Wciąż była świeża, nienaruszona przez mężczyznę, jej cudownej ciasności nie rozluźniły liczne porody, które z pewnością nie zostaną jej oszczędzone. Ismena marzyła o tym, by brązowooka na zawsze pozostała właśnie taka: dziewczęca, spragniona życia, pełna niewinnej, młodzieńczej żądzy. By jej wrodzona słodycz nie została zatruta goryczą piołunu, jaką zawsze niesie ze sobą dojrzałość. Oczywiście, było to niemożliwe. Nikt, nawet potężni bogowie, nie mógł zatrzymać upływu czasu. Lecz przecież każdemu wolno pielęgnować marzenia! Nawet niewolnicy mieli do tego prawo.

Język pierwszej kapłanki docisnął się w końcu do najwrażliwszego miejsca w ciele Korinny. Dziewczyna zadrżała i otuliła głowę swej kochanki udami. Teraz na każde liźnięcie odpowiadała spazmatycznym westchnieniem lub stłumionym krzykiem. Całkiem straciła nad sobą kontrolę. Przestała sobie uświadamiać, gdzie jest i co się wokół niej dzieje. Liczyła się tylko ekstaza, hojnie ofiarowana przez Ismenę, rozlewająca się po całym ciele z siłą wiosennego sztormu. To nie był jeden szczyt, ale rozkoszny łańcuch górski, który przemierzała z oszałamiającą prędkością. I wciąż wspinała się coraz wyżej i wyżej, odkrywając nowe przestrzenie, których istnienia nigdy wcześniej nie przeczuwała.

Długi, żywiołowy orgazm, jaki przeżyła, sprawił przyjemność także Ismenie. Z satysfakcją patrzyła, jak ukochana mięknie i topi się pod wpływem jej pieszczot, niczym wosk świecy. Jak spala się w ogniu rozkoszy, niby ofiara złożona na ołtarzu Artemidy. Kiedy opadła w końcu na pościel, w pełni zaspokojona, tak wrażliwa, że każdy, nawet najlżejszy dotyk mógłby sprawić jej ból, czarnowłosa oderwała się od jej łona i oblizała wargi, raz jeszcze kosztując miłosnych soków. Usiadła na łóżku, spoglądając na Korinnę z góry. Dziewczyna była bliska omdlenia. Oddychała prędko, wciąż zarumieniona. Minęło sporo czasu, nim uniosła powieki i szepnęła:

– Z nikim nie będzie mi tak dobrze jak z tobą, najdroższa.

Ismena posłała jej promienny uśmiech.

– Miejmy nadzieję, że się mylisz. Nie poznałaś jeszcze dotyku mężczyzny. Modlę się, by ten, którego kiedyś poślubisz, okazał się dobrym człowiekiem. I potrafił dorównać ci w namiętności.

– Nie marzę o żadnym mężczyźnie. Chciałabym pozostać tutaj. Na wyspie. W sanktuarium. W twoich ramionach. Czy myślisz, że mogłabym wstąpić do nowicjatu?

Ach, jakże by tego pragnęła! Musiała jednak rozwiać nadzieje kochanki.

– Jesteś jedyną córką swego ojca, Korinno. Jedynym jego dzieckiem. Kiedy przestaniesz być zakładniczką, panem twojego losu znów będzie Demostenes. A on z pewnością pragnie doczekać się wnuków. Obawiam się, że nie pozwoli ci przywdziać kapłańskiej szaty.

– Pozwoli, jeśli go poproszę! – odparła z uporem młódka. – Mówiłam ci, on jest inny niż reszta Ateńczyków. Widzi we mnie człowieka, a nie rozpłodową klacz…

– Nie obrażaj swoich rodaków, najsłodsza. Nie chciałabym, byś nabrała takich zwyczajów pod mym dachem.

– Wybacz…

– W jednym przyznam ci rację. Demostenes to niezwykły człowiek. Ty jesteś tego najlepszym dowodem. Co zaś się tyczy nas… Radujmy się czasem, który jest nam dany. Wyzyskajmy go w pełni. Nie zawsze będziemy mogły być razem. Niech więc pozostaną nam chociaż wspomnienia tych cudownych dni.

Potem długo milczały, zatopione w myślach. Ciszę przerwała Korinna. Wsparła się na łokciu, a drugą ręką pieszczotliwie pogładziła nagą łydkę Ismeny.

– Chcę, by nasze noce również były cudowne… – zamruczała – Pozwól, bym ci się odwdzięczyła.

– Nie musisz. W pełni wystarcza mi twa rozkosz.

– Jak dotąd nigdy ci nie wystarczała – odparła wesoło młódka. Po chwili jednak spoważniała. – Jesteś zmartwiona. Powiedz mi, co zburzyło twój spokój?

Czarnowłosa westchnęła. Przed tą dziewczyną niewiele dało się ukryć.

– Aratos z Hierapytny. Boję się tego, co może oznaczać jego przybycie.

– Czemu przejmujesz się tym starcem?

– Jest znacznie młodszy, niż ci się zdaje. I znacznie bardziej niebezpieczny. Zasięgnęłam o nim słuchu… To zimnokrwisty zabójca. Dionizjusz z Faleronu ufa mu i powierza najtrudniejsze zadania. Nie wydaje ci się dziwne, że przysłał go właśnie tutaj, tylko po to, by dowiedzieć się, jak się miewasz?

Korinna skinęła powoli głową.

– Musiał otrzymać inną misję – ciągnął pierwsza kapłanka. – Taką, o której nie chce mówić. Być może zbyt straszną, by ująć ją w słowa.

– Twoje obawy są zaraźliwe…

Kobieta pochyliła się nad dziewczyną, zajrzała jej głęboko w oczy.

– Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić, najsłodsza. Nigdy. Zrobię to, co konieczne, by odsunąć groźbę.

– Co planujesz? – spytała z niepokojem tamta.

– W kwestii wyboru oręża nie mam zbyt wielu możliwości. Uwiodę go. Po prawdzie, już wstąpiłam na tę ścieżkę…

– Ismeno! – Korinna zerwała się z posłania. Wyglądała na szczerze oburzoną. – Przecież służysz Artemidzie! Jeśli złamiesz śluby czystości, obrazisz ludzi i bogów.

– Czyż nie złamałam ich już z tobą?

– To co innego! Nikt nie robi wyrzutów Łowczyni, gdy zabawi się z którąś z nimf ze swego orszaku. Ale ten białowłosy… To trochę tak, jakby Artemida legła z Aresem.

Pierwsza kapłanka zachichotała.

– Myślisz, że nigdy tego ze sobą nie zrobili? Bogowie istnieją od początku czasu, najsłodsza. I będą żyli całą wieczność. Żadne postanowienie nie jest aż tak trwałe. Nawet ślub dziewictwa.

Dziewczyna nie wydawała się przekonana.

– Będę zazdrosna… – wyszeptała w końcu.

– Wiem. Musisz jednak zrozumieć, że nie czynię tego dla rozkoszy, lecz po to, by zapewnić ci bezpieczeństwo. Cokolwiek stanie się w najbliższych dniach, nie odbędzie się bez Aratosa z Hierapytny. Lepiej, by był nam przyjacielem, a nie wrogiem. A ja mam tylko jeden sposób, by związać go z nami.

Korinna przygryzła wargę. W jej szeroko rozwartych oczach zalśniły łzy.

– Przysięgnij, że się w nim nie zakochasz, Ismeno – zażądała stanowczo.

– Przysięgam. Kocham tylko ciebie.

– I że nie będziesz miała z tego żadnej przyjemności!

– Tego nie mogę ci obiecać. Bądź jednak pewna, że nigdy nie przedłożę jego pieszczot nad twoje.

Młódka skinęła powoli głową. A potem nieco się rozpogodziła.

– Lubisz moje pieszczoty, prawda? – spytała z nieskrywaną dumą.

– Tak… uwielbiam. I jestem ich bardzo spragniona…

– Wiedziałam! Chodź do mnie, najdroższa. Szkoda nocy.

Pierwsza kapłanka przysunęła się do dziewczyny. Ta, jakby na powitanie, rozwarła ramiona. Opadły na pościel, wtulone w siebie, nagie, skore do dalszych igraszek. Od zmroku minęło już kilka godzin i upał zdążył nieco zelżeć. Lecz ich namiętność przeciwnie – dopiero zaczynała się rozpalać.

* Wiersze Safony przywołuję w tłumaczeniu Nikosa Chadzinikolau.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Demetriusz XVI

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

W mojej ulubionej części Opowieści Helleńskiej pojawiły się nie tylko nowe wątki, ale też i dwie niezwykle ciekawe, pełnokrwiste bohaterki! I mam nadzieję, że potowarzyszą nam one jeszcze przez co najmniej kilka rozdziałów.
Postać młodej Demostenesówny to całkowite zaskoczenie – pamiętam, że jeszcze na DE pojawiła się o niej wzmianka i już wtedy zastanawiałam się, jak nakreślisz tę bohaterkę. Jestem zaskoczona – ale zdecydowanie na plus.

Nie odpuszczasz Kleopatrze, jednej z moich ulubienic, jednak mam nadzieję, że pozwolisz jej jeszcze na kilka chwil szczęścia – wiesz, na co czekam! 🙂

Cześć, Miss!

Jako, że w rozdziale XIII Opowieść Demetriusza dotarła do swej połowy, uznałem za konieczne wzbogacenie fabuły o kolejne wątki, których niektóre (Korinna, młoda Demostenesówna 😉 można się było spodziewać już wcześniej, a niektóre (Ismena) stanowi dla Czytelników całkowite zaskoczenie.

Przy okazji jak sądzę udało mi się spełnić postulat niektórych Czytelników, bym pokazał w Opowieści inne niewiasty, niż tylko posłuszne niewolnice i rozpustne hetery. Mam nadzieję, że nowe postacie zdobędą sobie wielu fanów.

Co do ich dalszych losów – zdradzić ich oczywiście nie mogę, nie chcę i nie zamierzam 🙂 No, ale w moich opowieściach wszyscy są zagrożeni – może poza postaciami autentycznymi, jak Demetriusz, Hiperejdes, Demostenes oraz Fokion, w których to przypadku muszę być posłuszny wyrokom Historii.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. Uwielbiam dręczyć Kleopatrę! Nie wiem, co to o mnie mówi, ale sądzę, że jeśli mam jakiekolwiek skłonności do sadyzmu, to lepiej, że przejawiają się one w moim stosunku do bohaterek literackich, niż w odniesieniu do osób realnych 😀

Zauważyłam tę niepokojącą tendencję u Ciebie, Megasie… a czy istnieje możliwość wykupienia Kleopatry?:-)

Obawiam się, że znasz odpowiedź, Miss 😉 Każdemu z moich bohaterów jest przypisany pewien los i raczej nie przewiduję nadzwyczajnych ułaskawień…

M.A.

Miłość Korinny i Ismeny przypomina mi trochę Tais i Chloe, tu też pojawia się mężczyzna, który czuję że zamiesza w ich uczuciu.

Czuję że Aratos będzie miał ciężki orzech do zgryzienia – czy być lojalny wobec Dionizjusza, czy dać się ponieść uczuciom i związać się z ktrórąś z kobiet (a może obiema? ;).

daeone

Faktycznie, są pewne analogie między obydwoma lesbijskimi parami.

Na swoje usprawiedliwienie mogę rzec tyle, że związki homoseksualne w antycznej Grecji zwykle tworzyły osoby w odmiennym wieku i różnej pozycji społecznej. W Atenach pederastia, którą wychwalał Platon była przede wszystkim instytucją edukacyjną: starszy, doświadczony mężczyzna (erastes) wprowadzał swego młodego kochanka (eromenos) w życie społeczności, dzielił się z nim wiedzą, kontaktami, a w zamian otrzymywał od niego seksualną uległość. Oczywiście ten ideał platoński był moderowany prawami poszczególnych społeczności, które np. w Atenach zabraniały one sodomizowania młodych obywateli (dlatego też ci, którzy chcieli przestrzegać praw, sięgali po inne metody – jeśli wierzyć malowidłom wazowym, popularne były np. stosunki udowe).

Co do związków lesbijskich wiemy nieco mniej. Wiadomo, że były one dość powszechne w Sparcie, gdzie kobiety miały więcej praw niż gdzie indziej – i łączyły się w pary. Tu również występowała różnica wieku – starsze (często zamężne) niewiasty znajdowały sobie młodziutkie kochanki (zwykle panny) i wprowadzały je w świat zmysłowych doznań, ale także przekazywały informacje o obowiązkach spartańskiej kobiety w społeczności.

Drugi przykład związków lesbijskich dotyczy samej Safony z Lesbos. Prowadziła ona szkołę dla młodych dam i wedle niektórych badaczy dziejów, łączyły ją z nimi bliskie, intymne wręcz relacje. Tu również mamy do czynienia ze związkiem między osobami o odmiennym wieku i pozycji – starsza nauczycielka i młoda uczennica.

Wydaje się, że antyk odrzucał takie relacje homoseksualne, jakie na co dzień spotykamy dziś – między równymi sobie (pod względem wieku, pozycji itd.) partnerami. Miało to związek także z podziałem ról w sypialni – uważano, że w danej relacji jedna osoba powinna być zawsze seksualnie "czynna" (penetrująca), a druga "bierna" (penetrowana). Sytuacja, w której partnerzy swobodnie zamieniali się tymi rolami wprawiałaby antycznych moralistów w poważne przerażenie.

Wbrew starożytnym mędrcom od etyki, ja nie omieszkałem wprowadzić takiej właśnie , dość egalitarnej relacji lesbijskiej do Opowieści helleńskiej – tworzą ją flecistki Dorothea i Nephele. Może kiedyś pokażę też relację równościową między mężczyznami – tutaj interesującym tropem jest fenomen tebańskiego Świętego Zastępu, który tworzyły pary męskich kochanków. Jako, że obydwaj partnerzy byli tu pełnoletnimi mężczyznami, raczej nie realizowali platońskiego ideału erastes-eromenos. Niestety, zbyt mało wiemy o tej formacji zbrojnej i sposobów rekrutacji do jej szeregów, by powiedzieć coś z absolutną pewnością. Co z kolei pozwala mojej wyobraźni na dużą swobodę 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

P.S. Co do Aratosa możesz mieć sporo racji 🙂

Przeczytałam wszystkie części Opowieści Helleńskiej, nowych rozdziałów brak, a ja nie wiem co ze sobą zrobić. :C

Masz tak rozległą wiedzę historyczną czy podczas pisania posiłkujesz się źródłami historycznymi?
Twoja znajomość tematu jest imponująca.

Witaj Jud!

Skoro przeczytałaś wszystkie części Opowieści helleńskiej, mam nadzieję, że przyniosły Ci one wiele przyjemności! Postaram się jej dalej dostarczać, na miarę moich skromnych, pisarskich możliwości.

Niestety, przeczytawszy XV rozdział Demetriusza dogoniłaś mnie w moim procesie twórczym. Właśnie jestem w trakcie pisania tekstów, które zostaną opublikowane na NE w czerwcu (3 kolejne rozdziały). Lektura każdego z moich rozdziałów trwa maksimum godzinę, no, może dwie, jeśli ktoś czyta bardzo uważnie i szuka wszystkich poukrywanych przeze mnie smaczków. Tymczasem tworzenie takiego rozdziału zajmuje często wiele tygodni.

To problem, z którym mierzą się "komercyjni" pisarze wydający po kilku wypełnionych znojem latach kolejną powieść, którą ich fani pochłaniają w ciągu jednej nocy. Jak widać, z problemem tym mierzę się i ja – skromny amator prozatorskiej kreacji. Choćbym rzucił wszystko – pracę, kontakty towarzyskie, życie kulturalne, a nawet sen – i tak nie byłbym w stanie publikować więcej niż te 3 rozdziały miesięcznie. Proszę więc o cierpliwość i mam nadzieję, że każdy kolejny rozdział będzie ją sowicie wynagradzał.

A w międzyczasie pozwolę sobie polecić Twej uwadze kilka opowiadań moich Koleżanek i Kolegów z NE. Miss.Swiss napisała świetny cykl "Żegnaj Lizbono" umiejscowiony w XVIII-wiecznej stolicy Portugalii. Foxm tworzy "Wielką grę" – historię o grze wywiadów w przededniu II Wojny Światowej. Seaman pisze sagę fantasy pod zbiorczym tytułem "Rudowłosa", a Rita również szykuje coś w tym klimacie. Słowem, jest co czytać w oczekiwaniu na kolejny odcinek przygód Demetriusza i Menandra! Gorąco do tego zachęcam.

Na koniec odpowiem na Twe pytanie, Jud. Przeczytałem wiele książek na temat starożytnej Grecji, zarówno epoki klasycznej jak i hellenistycznej. Czasy Aleksandra Wielkiego przypadają na pogranicze tych dwóch epok, mam więc całkiem niezłą orientację w realiach epoki, pomimo faktu, że nie posiadam wykształcenia historycznego. Ale naturalnie na każdy fakt, który znam, przypada tuzin mi nieznanych. Dlatego stale się dokształcam, nabywam nowe książki, staram się poszerzać wiedzę. Cieszę się, że efekt moich starań przypadł Ci do gustu!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Witam M.A. Od jakiegos czasu sledzilem twoje dziela na dobrej erotyce. A potem nastapil koniec. Po jakims czasie odnalazlem ten blog ku mojej uciesze. Mam wielka prosbe do Ciebie. Podalbys mi jakis kontakt do siebie np email. abym mogl skontaktowac sie z toba bardziej prywatnie, bo wolalbym nie upubliczniac swoich danych. A prosba dotyczy przeslania mi calego zbioru opowiesci hellenskiej na maila. Wiem ze to wiele, ale bardzo bym prosil.

Witaj, Anonimie!

Cieszę się, że po upadku DE odnalazłeś naszą małą szalupę ratunkową, na której uchroniła się niewielka grupa rozbitków z tamtego portalu! Mam nadzieję, że zostaniesz u nas dłużej. Co do kontaktu do mnie, mój mail do korespondencji to megas_alexandros@gazeta.pl . Czasem nie odpowiadam od razu, ale w końcu na pewno tak.

Co zaś się tyczy całego zbioru Opowieści helleńskiej, cały znajduje się tutaj – na NE. Można kopiować i kompilować prywatną kolekcję. Ja też myślę o stworzeniu jakiejś "oficjalnej" kompilacji, zebraniu poszczególnych cykli w pojedynczych plikach (.pdf, .doc, .epub czy .mobi) ale jeszcze się za to nie zabrałem. Podejrzewam, że będzie to wymagało kilku ładnych godzin mojej pracy, których w tej chwili za bardzo nie mam 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie.

jeśli naprawdę nie jesteś historykiem z zawodu (czego byłem pewien aż do dziś – zniszczyłeś pewien obraz, niestety :-)) to tym bardziej chylę czoła. Taka wiedza, to imponujące…

It must be love 🙂

Witaj, Seamanie!

Dziękuję za miłe słowa, ale akurat w Opowieści Demetriusza wiedza historyczna przydaje mi się głównie do nakreślenia realiów, opisów tradycji i obyczajowości. Sama fabuła jest dość swobodną interpretacją tego, co mogło się wydarzyć w Atenach w roku 330 p.n.e. Bo tak naprawdę nie wiemy, jak wyglądała wtedy sytuacja w tym mieście. To jedna z białych plam historii antycznej. Staram się ją tylko wypełnić 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

M.
Żeby wypełniać, trzeba mieć czym 😉
Bo jak nie mamy pojęcia, o czym piszemy, to – jak dobrze wiesz – mogą wyjść naprawdę piękne kwiatki. To, że akurat tutaj nie opierasz się na konkretnych faktach, nie zmienia niczego. dogłębna znajomość epoki, kultury, codziennego życia – od strojów poprzez zwyczaje aż do, dajmy na to, kuchni – to wszystko wynika z olbrzymiej wiedzy. Do tej pory myślałem, że potwierdzonej jakimś poważnym tytułem. Tym większy szacunek, jeśli to wszystko wynika z samej pasji.

Jeśli Masz w sobie skłonności sadystyczne to wyładowanie ich w literaturze nie zaspokoi ich. Prędzej czy później wyjdzie to w życiu. I choć kobiety niekiedy mają ochotę na mocniejszy seks, przeważnie jednak pozostają na granicy masochizmu nie robiąc kroków w głąb.

Spieszę uspokoić, że jak dotąd ewentualne skłonności nie objawiły się nigdzie, poza sferą literacką 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Nie uważam by celowe było mi coś udowadniać :). Takie rzeczy siedzą głęboko, owszem, bywa że człek umiera bez ich ujawnienia ale nie zmienia to faktu że one są. Oczywiście są to rzeczy intymne poza osądem, puki takimi zostają.

Sprostuję. zamiast pierwszego zdania mojej wypowiedzi (nie ma możliwości powtórnej edycji), „Nie uważam by trzeba mnie było o czymś zapewniać”.

Tu nie chodzi o udowadnianie. Naprawdę się samym sobą zaniepokoiłem 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Drogi MA,
Dziękuje za miła lekturę. Mała uwaga, pomidor jest rośliną pochodzącą z Ameryki, wiec napewno nie mogli ich jest starożytni .

Pozdrawiam!

Witaj Siemku!

Moje zawstydzenie błędem, jaki popełniłem może się równać jedynie satysfakcji, że owa blaga skłoniła Cię do wyjścia z grona cichych Czytelników i dołączenia do znacznie węższego grona Komentatorów 🙂 Mam nadzieję, że pójdziesz za ciosem i skomentujesz jeszcze niejeden z opublikowanych na NE tekstów. A może i wskażesz mi kolejne niedopatrzenia.

Pomidor został usunięty z tekstu, sprawdziłem też dla pewności, czy to jedyne miejsce w całej Opowieści, gdzie się pojawił. Tak też w istocie było. A zatem nasi bohaterowie już nie zrobią sobie sałatki greckiej 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz