Perska Odyseja XXIV: Rozpoznanie bojem (Megas Alexandros)  4.85/5 (52)

30 min. czytania

Luca Giordano, „Wenus wręcza broń Eneaszowi”

Parmys nie przestraszyła się, kiedy drogę zastąpiło jej dwóch postawnych Hellenów. Wracała właśnie od zachodniej bramy obozowiska, gdzie nie zdążyła ujrzeć Argyrosa ruszającego na zwiad z hufcem tesalskiej jazdy. Zmierzała zaś do lazaretu, w którym czekał na nią kolejny dzień pracy przy rannych – przede wszystkim zaś doglądanie pokiereszowanego generała. Nosiła swoje zwykłe, robocze odzienie – poplamioną w wielu miejscach posoką białą suknię niewolnicy. Zarówno jej status, jak i zajęcie powinny być jasne dla wszystkich w macedońskim korpusie. Żołnierze darzyli dziewczęta opiekujące się chorymi wielkim szacunkiem, nawet jeśli przedtem były zwykłymi służkami albo pornai. Nie narzucali im się nadmiernie, kiedy zdążały gdzieś ze sprawunkami, czasem zaś pomagali nosić cięższe przedmioty, jak narzędzia do operacji czy kociołki uśmierzającego ból wywaru.

Ci jednak mężowie nie wyglądali na takich, którzy garnęli się do pomocy. Choć zdawali się wymizerowani, a ich twarze oraz brzegi wygniecionych tunik, które zwykle wkłada się pod napierśniki, pokrywały krople krwi, najwyraźniej sami nie odnieśli ran. Lidyjka zatrzymała się i zmierzyła ich chłodnym spojrzeniem, bacząc, by w żaden sposób nie zachęcić do wulgarnego, wojskowego flirtu. Owszem, kiedyś bywało, że ulegała szorstkim słowom oraz gestom żołdaków i szła z tym czy owym na posłanie. Te jednak czasy zakończyły się, gdy pokochała Argyrosa. Dziś za nic w świecie nie oddałaby się innemu – chyba, że na wyraźne polecenie swojej pani. Zaś nałożnica generała nie zwykła wydawać takich rozkazów.

– Przepuście mnie – poprosiła spokojnym tonem.

Hellenowie nie wyglądali na oszołomionych winem, zresztą w korpusie surowo tępiono pijaństwo. Nie chciała jednak sprowokować wybuchu gniewu wywołanego nazbyt oschłym odrzuceniem. Niewiasta idąca samotnie przez obóz musiała w takich sytuacjach wykazać się zrozumieniem męskiej natury, żeby bezpiecznie przepłynąć między Scyllą pożądania i Charybdą agresji.

– Pani Melisa czeka na mnie w lazarecie. Dostojny pan Kassander z Ajgaj – podkreśliła imię wodza, gdyby jakimś cudem żołnierze nie słyszeli o jego kochance – lubi mieć mnie pod ręką, gdy się zbudzi.

– Bez wątpienia – zaśmiał się ochryple ten po prawej. – Tym razem będzie się musiał jednak obejść bez swej podręcznej Lidyjki.

– Zostałaś wezwana – dodał drugi. – Sądzę, że wiesz przez kogo.

Parmys skinęła głową. Już raz znalazła się w podobnych okolicznościach. Wówczas, w odległej Mezopotamii, żołnierze pochwycili ją, kiedy wracała z zakupów. Choć spodziewała się najgorszego, powiedli ją przed oblicze Jazona, zastępcy Kassandra z Ajgaj. Zbierał on wówczas dowody niewierności Mnesarete i pragnął przesłuchać jej niewolnice. Lidyjka z ochotą dała mu, czego pragnął, czym przyczyniła się do rychłego upadku swojej właścicielki. Czego teraz mógł oczekiwać od niej przebiegły Trak? Cóż, rozmowa z jego wysłannikami nic jej nie powie. Na pierwszy rzut oka znać było, że wybrano ich przez wzgląd na mocarne ramiona, a nie bystre umysły.

Ruszyła więc w drogę, z obu stron flankowana przez wyższego o głowę żołdaka. Jednocześnie zastanawiała się, dlaczego została wezwana. Czy Jazon podejrzewa o coś Melisę? Trudno jej było w to uwierzyć. Wyzwolenica zdawała się przecież wzorem niewieścich cnót. Czuła, wierna, opiekuńcza, łaskawa… Nawet Parmys zdążyła ją polubić podczas ostatnich tygodni, choć przecież los uczynił ją niewolnicą Jonki. Może zatem chodziło o kogoś innego? Czyżby o Argyrosa? Zadrżała na całym ciele. Zdawała sobie sprawę, że jej kochanek nie przepada za naczelnym wodzem, któremu służył jako adiutant. Czy jednak dopuścił się czynu mogącego pociągnąć za sobą karę? Jeśli tak się stało, Trak nic od niej nie usłyszy. Pociągnięcie Mnesarete na dno nie było czymś przykrym – wręcz przeciwnie, poprzednia pani zdążyła już zajść Lidyjce za skórę… Lecz młodzieniec… Nigdy go o nic nie oskarży. Nawet jeśli czasem traktował ją oschle i sypiał z ciągnącymi za armią pornai.

Oderwała się od niepokojących myśli i skupiła na otoczeniu. Wystawny namiot Jazona, pełen wojennych łupów oraz zupełnie niepraktycznych mebli, z ogromnym łożem na czele, rozbity został nieopodal willi, w której mieścił się szpital polowy. Tymczasem oni coraz bardziej oddalali się od centrum obozowiska. Z początku nie wzbudziło to jej niepokoju. Kiedy Trak wezwał ją ostatnio, ich rozmowa również odbyła się w niepozornym namiocie, gdzieś na obrzeżach, z dala od ciekawskich oczu oraz wścibskich uszu. Sprawy, jakimi zajmował się zastępca Kassandra z Ajgaj, nieraz wymagały tajemnicy.

Wkrótce jednak wkroczyli do części obozu, w której kwaterowali tesalscy jeźdźcy. Ponieważ Argyros zabrał większość z nich ze sobą, obecnie przed namiotami i wokół zagaszonych palenisk panowały pustki. Parmys wiedziała jednak, że nie wszyscy wyruszyli na misję zwiadowczą. Naraz poczuła, jak paniczny lęk chwyta ją za gardło.

– Do kogo mnie prowadzicie?!

Pytanie zawisło między towarzyszącymi jej drabami. Żaden z nich nie odpowiedział, tylko mocno schwycili ją za ramiona. W wolnym ręku tego po prawej błysnęło ostrze sztyletu.

– Spróbuj choćby pisnąć, a umrzesz tu i teraz.

Groźba była niepotrzebna. I bez niej Lidyjka nie szarpałaby się ani nie wołała pomocy. Domyśliła się już przecież, kto nasłał na nią drabów. Niewielu było mężów dość dzielnych, by rzucić wyzwanie Eurytionowi z Feraj. Żaden zaś nie znajdował się w zasięgu jej głosu.

* * *

Kiedy ujrzeli pierwszych Persów, słońce zawisło już wysoko na niebie.

Oddział barwnie odzianych jeźdźców wyłonił się zza pasma wzgórz, ciągnących się wzdłuż drogi łączącej stare imperialne stolice. Zuchwali buntownicy nie dochowali należytej ostrożności – nie posłali nikogo na szczyty wzniesień, by stamtąd rozeznać się z sytuacji. Dlatego też widok nadjeżdżających ze wschodu Tesalów kompletnie ich zaskoczył. Przez dłuższą chwilę wznosili okrzyki po persku oraz aramejsku, wzajemnie pokazując sobie wrogów i radząc, co czynić. Lecz kiedy podjęli decyzję, było już za późno.

Argyros prędko ocenił siły nieprzyjaciół: zastęp liczył sobie najwyżej setkę lanc. Wydał zatem rozkazy i ruszył do ataku. Hellenowie wznieśli gromki okrzyk bojowy. Oto nadarzała się okazja do wzięcia pomsty za wybitych dzień wcześniej towarzyszy broni. Szarży dwóch setek weteranów nie sposób było powstrzymać. Mimo to Persowie spróbowali. Wpierw przy pomocy łuków – zdążyli oddać jedną salwę – później sięgnęli po włócznie oraz szable. Pod niebo wzniósł się szczęk oręża oraz paniczne rżenie koni. Ostrza i groty uderzały o tarcze i przebijały pancerze. Jeźdźcy i ich wierzchowce walili się z łoskotem na kamienie gościńca.

Choć ustępowali Tesalom liczebnością oraz doświadczeniem, Persowie stawili zaciekły opór. Walcząc w ścisku i częściowym okrążeniu, uparcie odgryzali się napastnikom, drogo sprzedając własne życie. Dopiero gdy połowa z nich zaległa już na ziemi, reszta rzuciła się do ucieczki. Ci może by i ocaleli, bo nosząc lżejsze pancerze, mniej niż Hellenowie obciążali rumaki. Gdy jednak tylko oderwali się od tłumu wrogów i zwrócili na zachód, ujrzeli przed sobą następnych. Była to setka jeźdźców, których Argyros posłał dookoła wzgórz, by odcięli buntownikom drogę odwrotu. Schwytani w pułapkę wydali z siebie pełen trwogi jęk.

Bitwa niebawem dobiegła kresu. Gdy oficer powstrzymał zabijanie, przy życiu pozostała ledwie garstka Persów. Słaniali się na nogach, obficie brocząc z ran. Wszyscy potracili już wierzchowce. Argyros podjechał do nich i spojrzał z góry, z grzbietu swego ogiera.

– Czy któryś z was mówi po grecku? – zapytał.

Mężczyźni popatrzyli po sobie. W końcu jeden postąpił krok naprzód. Miał na sobie łuskowy kaftan i resztki kawaleryjskiego hełmu z kitą, który jednak, rozbity celnym ciosem włóczni, ledwie trzymał mu się na okrwawionej głowie. Sądząc po bogatym rynsztunku oraz przystrzyżonej, usztywnionej olejkami brodzie, bez wątpienia arystokrata. Ponoć kilku z nich dołączyło do rebelii Jutab.

– Złóżcie broń, a zostaniecie oszczędzeni – zapewnił młodzieniec.

Perski szlachcic uczynił coś, co zupełnie nie licowało z jego rangą oraz urodzeniem: splunął krwawo pod kopyta należącego do Macedończyka konia.

– Lepiej polec z włócznią w ręku, niż wieść życie w kajdanach – wycedził przez połamane, wyszczerbione zęby. – Cóż innego masz nam do zaoferowania, helleński przybłędo?

– Nie widzę w twojej dłoni włóczni, lecz tylko pozbawione grotu drzewce. – Argyros zignorował obelgę. – Niczego nim już nie zwojujesz.

– Zawsze mogę je rozbić na twojej głowie.

– Mam lepszy pomysł. Jesteście podobnie jak my, zwiadowcami, choć nienajlepszymi. Nieobsadzenie tych wzgórz przesądziło o waszej zgubie. Mnie jednak bardziej interesują ci, których poprzedzacie. Zdradź mi, ilu ich jest i gdzie się znajdują, a puszczę was wolno, choć bez koni. Nie chcę, byście uprzedzili swoich pobratymców, że nadciągamy.

– Rozumiemy to bardzo dobrze – odparł powoli Pers. – Za nędzną cenę chcecie nas uczynić zdrajcami…

– Nędzną? Jestem gotów darować wam życie!

– Życie wiarołomcy nie jest warte złamanego darejka.

– Twoi towarzysze broni mogliby mieć inne zdanie na ten temat. Może to z nimi powinienem rozmawiać?

– Nie wstrzymuj się, jeśli znasz naszą mowę. Zapewniam, że po persku odpowiedzą ci dokładnie to samo.

Na myśl o tym, co zaraz przyjdzie mu zrobić, Argyrosa ogarnęły mdłości.

– Szaleńcze, usiłuję ocalić ciebie i twych ludzi! Czemu mi na to nie pozwalasz?!

– Mój druh, Mitrydates, pomści nas wszystkich. A także rzesze zgładzonych w Persepolis oraz Isztahr. – Mężczyzna raz jeszcze splunął krwawo. Tym razem nie pod kopyta wierzchowca Argyrosa, lecz pod własne nogi. – Gadanie sprawia mi coraz więcej bólu. Szkoda czasu, chłopcze. Czyń swoje.

Z ciężkim sercem młodzieniec skinął na swych podkomendnych. Nieco znudzeni już Tesalowie na powrót się rozpromienili. Żwawo unieśli opuszczone dotąd miecze oraz lance. Dorżnięcie nielicznych Persów odbyło się szybko i sprawnie. Wkrótce żaden z niefortunnych zwiadowców wroga nie pozostał w świecie żywych.

Gdy rzeź dobiegła końca, Macedończyk przełknął ślinę i przemówił donośnie, by słyszało go jak najwięcej kawalerzystów:

– Niestety, to nie koniec. Musimy jechać dalej. Odnaleźć oddział tego Mitrydatesa. Przekonać się, jak wielkie stanowi zagrożenie.

– A potem zarżnąć go tak, jak tych tutaj! – zawołał któryś z Tesalów.

Odpowiedziały mu gromkie okrzyki.

– Śmierć buntownikom!

– Prowadź, Argyrosie!

Tak więc uczynił. Wpierw odesłał dwa tuziny jeźdźców do głównego obozowiska, wraz z ciałami poległych Hellenów oraz zdobycznymi wierzchowcami Persów. Resztę poprowadził w głąb nieprzyjaznego kraju. Na miejscu bitwy pozostały jedynie niepogrzebane zwłoki buntowników.

* * *

Ściskając w mocarnych dłoniach jej szczupłe ramiona, mężczyźni wiedli Parmys przed namiot dowódcy Tesalów. Natychmiast przypomniała sobie ostatnią wizytę w tym miejscu. Nocny atak buntowników, przeciw którym generał poprowadził konnicę. Wówczas ta część obozowiska również opustoszała. Kwatery Eurytiona – i przetrzymywanej w środku kobiety – strzegł tylko jeden żołnierz. Pozwolił Lidyjce zabrać jej rodaczkę do lazaretu – i ku upragnionej wolności. To był szaleńczy plan, a jednak się powiódł. Talia oraz Iszan wymknęli się pogoni. Teraz na pewno znajdowali się daleko, poza zasięgiem długich szponów bestii w ludzkiej skórze. Za wszystko jednak trzeba było płacić – i tym razem to ona miała ponieść karę.

Gdy wprowadzono ją do środka, w nozdrza dziewczyny uderzyły intensywne wonie: skóry, żelaza, potu, kwaśnego wina. Ale także mniej wyraźne, właściwie ledwie wyczuwalne zapachy krwi, moczu, a także nasienia. A może tylko jej się tak zdawało – strach, zwłaszcza paniczny, potrafi mylić zmysły. Na szczęście, póki co nie było tutaj gospodarza. Jego podwładni poprowadzili niewolnicę do pionowej belki, podtrzymującej całą konstrukcję. Kazali jej otoczyć szeroki słup rękoma, a następnie skrępowali je tak mocno, że sznur aż wpił się w ciało. Choć próbowała zachować godne milczenie, kiedy konopne więzy zaciągnęły się na nadgarstkach, wydała z siebie cichy krzyk. Jeden z drabów zmarszczył brwi.

– Powiedziałem, byś się zamknęła.

Skuliła się, wyczekując rychłego ciosu. Ten jednak nie nadszedł, przynajmniej jeszcze nie teraz. Zamiast tego osiłek pochylił się, chwycił za skraj jej peplosu i mocno szarpnął. Usłyszała, jak materiał protestuje z trzaskiem, a potem pęka. Mężczyzna rozdarł strzęp na dwa mniejsze kawałki, a potem gniotąc jeden, przemienił go w knebel. Następny pas tkaniny miał posłużyć do utrzymania go w miejscu.

Drugi z wysłanników Eurytiona stanął za Lidyjką, wplótł rękę we włosy w kolorze słomy i mocno szarpnął. Niewolnica krzyknęła, szeroko otwierając usta. Knebel został w nie wepchnięty z taką siłą, że szczękę przeszył dotkliwy ból. Po chwili kawałek tkaniny zacisnął się między wargami, uniemożliwiając wyplucie dławiącego ją zwitka. On również został zaciągnięty – znacznie mocniej niż było to konieczne – na karku dziewczyny.

– Uważaj, by nie wyłamać jej szczęki – zaśmiał się stojący za plecami Parmys. – Wtedy nie będzie w stanie nam obciągać…

Ten, który ją kneblował, również parsknął.

– Musiałem sprawić, by jej usta pomieściły mojego kutasa – odparł, oddzierając z sukni kolejny pas i obnażając do kolan nogi skrępowanej. Tym zasłonił jej oczy i także zacisnął z całej siły. Choć w namiocie już wcześniej nie było zbyt jasno, zaś jedyne światło wpadało przez otwór wejściowy, teraz Lidyjka całkowicie pogrążyła się w ciemności.

Zaraz jednak poczuła duże dłonie na swych nogach. Z początku gładziły kolana i łydki, by niebawem wślizgnąć się pod peplos i zacząć obmacywać uda. Towarzyszyło im ciężkie dyszenie jednego z mężczyzn, który najwyraźniej zdążył się już mocno podniecić. Usiłowała protestować, lecz knebel skutecznie to uniemożliwił. Tymczasem jedna z rąk sięgnęła wyżej, palce jęły pocierać podbrzusze. Parmys szarpnęła całym ciałem, lecz osiągnęła tylko tyle, że więzy jeszcze mocniej wżarły się w nadgarstki. Poczuła, jak z oczu płyną jej łzy strachu, gniewu i bezsilności.

– Cipa wygolona jak u rasowej dziwki – zacmokał z uznaniem klęczący u jej stóp mężczyzna. – Sprawdzimy, czy już mokra?

– Uważaj – ostrzegł go drugi, stojący kilka kroków z tyłu. – Wiesz, że nasz wódz lubi być pierwszy… Nie chcesz zepsuć mu zabawy.

Argument okazał się skuteczny. Ręce wysunęły się spod sukni Lidyjki.

– Pewnie nie możesz się doczekać. – Ten, który ją obmacywał, warknął rozeźlony. Po głosie rozpoznała, że podniósł się już z kolan. – Niestety, musimy trochę poczekać z igraszkami. Ale nie lękaj się, dziewko. Prędzej czy później trafisz w moje ręce.

Do jej uszu dobiegł odgłos oddalających się kroków. Dopiero gdy nabrała pewności, że naprawdę zostawili ją samą, odważyła się poruszyć. Potrząsnęła głową, lecz nie zdołała ani trochę zsunąć zasłaniającej oczy opaski. Wyplucie knebla było z góry skazane na niepowodzenie za sprawą utrzymującego go w miejscu paska materiału. Przez dłuższą chwilę szukała takiego ułożenia rąk, by konopny sznur nie ranił już bardziej nadgarstków. W tym celu przywarła piersiami i brzuchem do drewnianej belki podtrzymującej namiot, czym osłabiła napięcie więzów. Następnie zastygła w bezruchu. Tylko w tej pozycji cierpienie traciło nieco na intensywności. Złagodzenie bólu sprawiło, że jej głowę na powrót wypełniła trwożna gonitwa myśli.

Dotarło do niej, że nikt, komu mogłaby być droga – ani Melisa, ani tym bardziej przebywający poza obozem Argyros – nie wie o jej samowolnej wyprawie pod zachodnią bramę. Kassander z Ajgaj kazał niewolnicy czuwać przy sobie, gdy będzie spał. Kiedy nie ujrzy jej po przebudzeniu, być może wpadnie w gniew, lecz czy każe szukać nieposłusznej? Wątpliwe, by była dlań aż tak ważna, choć przecież kilkakroć brał ją do łoża. Towarzyszki pracy z lazaretu, wędrujące z korpusem pornai, które tu, pod Pasargadami, odnalazły nowe powołanie, być może zainteresują się, czemu nie ma z nimi Lidyjki, lecz przecież mają zbyt wiele zajęć, by coś w tej sprawie począć. Parmys nie może się zatem spodziewać ratunku. Jest zdana wyłącznie na siebie.

Zacisnęła z całych sił zęby i szarpnęła za sznur. Osiągnęła tylko tyle, że mocniej wgryzł się w ciało. Na szczęście knebel stłumił skowyt. Żaden z drabów nie zajrzał do namiotu, by sprawdzić, co wyrabia uwięziona dziewczyna. Oparła czoło o belkę. Łzy płynęły już swobodnie, mocząc opaskę. Nie uwolnię się o własnych siłach, pomyślała. A więc jestem zgubiona.

Jednak było coś, co nie pozwalało jej zupełnie pogrążyć się w rozpaczy. Oczyma wyobraźni ujrzała swego ukochanego, pędzącego na wierzchowcu przez perską równinę. W posrebrzanym napierśniku oficera i hełmie z pióropuszem wyglądał niczym groźny i piękny zarazem bóg wojny. Kiedy wróci ze zwiadu, od razu zorientuje się, że gdzieś zaginęłam, pomyślała z nadzieją. A wówczas przewróci ten obóz do góry nogami. Jest adiutantem samego wodza naczelnego, może iść gdzie zechce i nikt – nawet Eurytion – nie ośmieli się go powstrzymać. Uczepiła się tej myśli, świadoma, że to jedyna szansa ocalenia.

Proszę, Argyrosie, odszukaj mnie – chciała powiedzieć, przez krótką chwilę zapomniawszy o tkwiącym w jej ustach kneblu. Ten jednak przemienił słowa w niezrozumiały pomruk, rozpraszając przy okazji nierealne marzenia. Parmys przypomniała sobie, że generalski adiutant znajduje się dziesiątki stadionów od obozowiska. Że wyruszył na groźną misję, z której może nie wrócić. Brutalnie przywrócona do rzeczywistości zaniosła się szlochem i jęła powoli osuwać w dół słupa, do którego ją przywiązano. I wtedy właśnie poczuła, jak czyjś oddech owiewa jej bark, szyję i ucho. Nie słyszała kroków, więc nieznajomy musiał poruszać się cicho jak kot.

– Czekałaś na mnie, niewolnico? – Tego głosu nie sposób było pomylić z żadnym innym. Głęboki, wręcz dudniący. Pozornie spokojny, lecz drżący od skrywanego gniewu. – Oto i jestem. Twoja cierpliwość wkrótce zostanie nagrodzona.

Parmys szarpnęła za więzy i porażona bólem zakwiliła żałośnie.

* * *

Kolejni Persowie nie dali się już podejść tak łatwo. Argyros jedynie z daleka oglądał ich zagony, liczące nie więcej niż pięćdziesięciu jeźdźców. Na widok zbliżających się Hellenów pierzchali, nie próbując nawet podejmować walki. Jeden z tesalskich kawalerzystów, ostrożniejszy od innych Korudon, zbliżył się do oficera i zauważył:

– Wygląda, jakby wciągali nas w zasadzkę.

– Musimy zatem wzmóc czujność.

– Może powinniśmy zawrócić? Wiemy już, że ci, którzy wczoraj rozgromili nasz zwiad, nie byli sami.

– Generał kazał nam rozpoznać siły wroga. Zamierzam to uczynić.

– A co jeśli zostaniemy odcięci?

Argyros rozejrzał się wokół.

– Nieprzyjaciel może nadejść jedynie tą drogą. Gdyby próbował kłusować po równinie, wzniósłby kłęby kurzu, które ujrzelibyśmy z kilkudziesięciu stadionów.

Tesal przyglądał się gęstym krzewom porastającym nieodległe wzgórze.

– Na miejscu Persów obsadziłbym tamtą pozycję łucznikami. Gdy będziemy przejeżdżać obok, mogliby nas przywitać istnym deszczem strzał.

Macedończyk spojrzał nań z irytacją.

– Mam więc dla ciebie zadanie, Korudonie. Weź trzydziestu ludzi i rozpoznajcie teren. Jeśli skrywają się tam Persowie, roznieście ich na włóczniach.

Mężczyzna westchnął z rezygnacją.

– Zgodnie z rozkazem. Obyś wkrótce nie miał mnie na sumieniu, panie.

Niebawem trzydziestu jeźdźców wysforowało się przed czoło oddziału. Prędko przeszli w cwał, by jak najszybciej pokonać dystans dzielący ich od wzniesienia. Wpadli na zbocze w pełnym pędzie. Zwolnili dopiero między kępami krzaków. Przez jakiś czas krążyli między nimi, dźgając zarośla lancami. Kiedy przekonali się, że jest bezpiecznie, zaczęli wspinać się wyżej. Argyros obserwował ich z końskiego grzbietu. Kiedy Korudon zaczął mu dawać gorączkowe znaki, wbił pięty w boki wierzchowca i ruszył ku niemu.

Kiedy dotarł na szczyt i ujrzał to, co przedtem zobaczył Tesal, zamarł w bezruchu. Po drugiej stronie wzgórza droga obniżała się i zagłębiała w dolinę. tę zaś wypełniały nieprzeliczone tłumy maszerujących mężów o oliwkowej cerze i długich, ciemnych brodach. Jedni nosili łuskowe zbroje oraz zdobyczne, helleńskie hełmy, drudzy długie kaftany i wysokie czapki dawnej achemenidzkiej piechoty, najliczniejsi zaś – zwykłe chłopskie sukmany. Niejednolite było również ich uzbrojenie. Większość posiadała przewieszone przez ramię łuki, tylko niektórzy dzierżyli włócznie lub nosili u pasa szable. Kolumny piechurów z obu stron flankowała jazda – równie pstrokata i uzbrojona w co popadnie, za to niezwykle liczna. Argyros nie widział końca wrażych szeregów, te bowiem wciąż wyłaniały się z głębi doliny. Mimo to starał się oszacować zastępy nieprzyjaciół.

– Tysiące. – Stojący obok Korudon jakby czytał mu w myślach. – Są tam ich tysiące. Na Hadesa, jak buntownicy zgromadzili taką siłę? Czy nie dość ich wyrżnęliśmy w Persepolis oraz Isztahr?

– Nie wyglądają mi na mieszczan – ocenił Macedończyk. – Niektórzy są, jak się zdaje, weteranami rozbitej armii króla królów… Walczyliśmy już z nimi w górach Zagros. Pozostali? To zbieranina z najdalszych zakątków Persydy. Wszyscy ci, których wojna oderwała od uprawy ziemi.

– Lepiej im było pozostać na roli!

– A ty zostałbyś, gdyby najeźdźca ograbił twój dom, wybatożył ci grzbiet, zgwałcił żonę oraz córki? – spytał poirytowany nagle Argyros. – Czy może chwyciłbyś za oręż, by przepędzić go precz z twego kraju?

Tesal zacisnął usta. Wciąż jednak przyglądał się bacznie nadciągającym wojskom. Najwyraźniej Persowie zauważyli Hellenów albo też spodziewali się ich pojawienia. Zareagowali bowiem szybko i zaskakująco sprawnie, biorąc pod uwagę wygląd nieregularnych wojsk. Gromkie okrzyki setników zatrzymały w miejscu kolumnę piechoty. Konnica wysunęła się naprzód i zaczęła formować szyk. Przewodził jej jeździec w kunsztownej zbroi, której łuski pokryto emalią w barwie miedzi oraz wysokim hełmie z końską kitą.

– Oni… szykują się do bitwy – wykrztusił Korudon. – Zaraz na nas uderzą!

– A jest ich ze trzy razy więcej – ocenił Argyros. – Myślę, że dość już zobaczyliśmy. Pora przedstawić Kassandrowi meldunek! W konie!

Kiedy galopowali w dół zbocza, drobne kamyki strzelały spod nóg ich wierzchowców. Reszta oddziału oczekiwała u podnóża wzniesienia.

– Co widzieliście? – zawołał któryś z żołnierzy.

– Persów, całą chmarę! – odpowiedział mu w pędzie Macedończyk. – Zarządzam odwrót! Niech nikt nie żałuje koni!!!

Nie musiał odwracać się, by sprawdzić, czy wykonano jego rozkazy. Upewnił go w tym odgłos setek kopyt dudniących na kamieniach gościńca.

* * *

Ten, którego jej pani przezwała bestią w ludzkiej skórze, nie spieszył się, zupełnie jakby chciał pokazać, że ma mnóstwo czasu. Przy pomocy długiego noża lub krótkiego miecza rozcinał powoli suknię Lidyjki, odsłaniając kolejne połacie jej ciała. Kilkakroć skaleczył przy tym dziewczynę, nie z nerwów, czy niecierpliwości, lecz z czystego sadyzmu. Solidnie naostrzona klinga przecięła skórę niewolnicy na biodrze, nad pośladkiem, tuż u podnóża lewej piersi. Za każdym razem ciało służącej przeszywał bolesny skurcz, którego echo czuła zaraz w skrępowanych nadgarstkach. Jęczała w knebel, próbowała błagać o litość, choć wiedziała przecież, że on ani nie zrozumie jej słów, ani nie będą go one obchodzić. Eurytion z Feraj znajdował przyjemność w zadawaniu męczarni. Szczególnie niewiastom. Na własnej skórze przekonała się o tym Talia. Teraz zaś przekonywała się Parmys.

W końcu ostatni strzęp tkaniny zsunął się z nagiego ciała. Ostrze wycofało się i dziewczyna nie poczuła więcej jego ukąszeń. Przez krótką chwilę nic się nie działo. Słyszała tylko oddech oprawcy gdzieś za sobą. Zrozumiała, że jest teraz oglądana. Poruszyła się niespokojnie i mocniej przywarła do drewnianej belki. Nie chciała, by ten nędznik sycił się jej urodą. By podniecał się widokiem długich nóg, krągłych bioder i wypukłych pośladków… Nic jednak nie mogła na to poradzić. Jedynym ostrzeżeniem przed tym, co zaraz się stanie, był nagły, przecinający ciszę trzask. Chwilę potem na plecach Lidyjki jakby rozlał się ogień. Eurytion wcale nie podziwiał jej nagości, lecz szykował pięcioramienny bicz, którym teraz posługiwał się z okrutną precyzją. Uderzał raz po raz, celnie, mocno, bezlitośnie.

Chłosta nie była dla Parmys czymś nowym. Jako własność Mnesarete nie raz i nie dwa była karana za różne, urojone czy realne przewiny. Jednak dziewczyna z Argos nie chciała, a pewnie i nie potrafiła wymierzać jej z taką surowością. Kolejne uderzenia wstrząsały wiotkim ciałem Lidyjki. Gdyby nie knebel, wrzeszczałaby na całe gardło. Dociskała ciało do belki, bezskutecznie próbując unikać razów. Te jednak wciąż spadały. Eurytion krążył wokół niej, uderzając to z lewej, to z prawej, pokrywając pręgami zarówno grzbiet, pośladki, jak i boki. Za którymś razem jedno z ramion bicza trafiło w opuchnięte już miejsce i rozdarło skórę. Przez czerwoną mgłę bólu niewolnica poczuła, jak krew ścieka wzdłuż kręgosłupa. Przypomniała sobie pokryte zgrubiałymi bliznami plecy Talii. Domyśliła się, że pozostawił je właśnie ten bat.

Eurytion przerwał niespodziewanie, bez żadnego słowa ostrzeżenia. Parmys nie próbowała już nawet robić uników. Na wpół przytomna, klęczała u podnóża podtrzymującego namiot słupa. Jedynie drżenie ciała dowodziło, że przeżyła chłostę. Mężczyzna rozwiązał krępujące jej nadgarstki więzy i pomógł podnieść się z kolan. Przytrzymując jednym ramieniem, by nie osunęła się na podłoże, drugą ręką wydobył knebel z ust dziewczyny, choć nie odsłonił jej oczu. Przemoczona od łez opaska całkiem przywarła do twarzy.

– Spróbuj krzyknąć, a uciszę cię na dobre – zagroził. – W tej części obozowiska są tylko moi ludzie… i życzę sobie, by tak pozostało. Pokaż, że rozumiesz.

Skinęła głową.

– Otrzymałaś przedsmak tego, do czego jestem zdolny. Jeśli odpowiesz na pytania, które zadam, na tym się skończy. Lecz jeśli skłamiesz lub będziesz milczała…

– Co pragniesz wiedzieć, panie? – spytała drżącym głosem.

– Ucieczka mojej branki. Wiem, że jej pomogłaś. Ale nie uczyniłaś tego sama. Talia opuściła obóz w przebraniu żołnierza, na końskim grzbiecie, a także z towarzyszem. Bramę otworzono im, bo mieli ostrakon z rozkazami od kogoś wysoko postawionego. Chcę wiedzieć, kto brał w tym udział. Wymień dość imion, a cierpienie ustanie.

Oszołomiona bólem Parmys wahała się nad odpowiedzią. Ile mogła wyjawić, by nie zagrozić Argyrosowi i Melisie? Oboje znajdowali się pod ochroną samego generała… lecz przecież to samo można było rzec o Talii. Nie ocaliło jej to przed trafieniem w ręce Eurytiona. W końcu podjęła decyzję.

– Iszan, wyzwoleniec mojej pani… – Wypowiadając imię chłopaka, który znajdował się już daleko stąd, nie czyniła przecież żadnej szkody. – Kiedy wyznałam mu, jak źle traktujesz mą rodaczkę, był poruszony i obiecał pomóc…

– Wczoraj prawie go dopadłem – warknął rozzłoszczony Tesal. – Skurwysyn ubił własnego konia, by mnie zatrzymać. Dobrze więc, z nim policzę się innym razem. Kto jeszcze?

Zbierając się na odwagę, by skłamać, Lidyjka przełknęła ślinę.

– Nie było nikogo więcej. To on zdobył wierzchowce i napisał ostrakon.

Odpowiedziało jej milczenie. Przedłużające się, wręcz pulsujące w swej intensywności. Pozbawiona zmysłu wzroku, nie była zdolna ocenić, czy Eurytion uwierzył w jej słowa. Aż do chwili, gdy stanowczym ruchem pchnął ją z powrotem na słup. Uderzyła plecami o szorstkie drewno i zawyła. Momentalnie wielka ręka znów wepchnęła jej knebel w usta. Następnie Tesal wykręcił jej ramiona do tyłu i ponownie skrępował nadgarstki po drugiej stronie belki.

– Nim spytam ponownie – wydyszał tuż przy jej uchu – sprawię, że pożałujesz swoich łgarstw.

Po plecach i pośladkach przyszła pora na chłostę piersi, brzucha, łona. Bat unosił się i opadał, pięć ramion zostawiało na ciele Parmys płonące bólem ślady. Próbowała krzyczeć, prosić, skomleć – knebel stłumił jednak wszystko. W końcu spłynęła na nią łaska omdlenia. Pod wpływem razów skaleczenie pod lewą piersią otworzyło się i zaczęło obficie krwawić. Nim Eurytion skończył, było tylko jednym spośród wielu, a cała Lidyjka ociekała czerwienią. Belka, o którą się wspierała, również była od niej śliska. Podziwiając swe dzieło, Tesal odsunął się od niej i zawołał kilku stojących przed namiotem mężczyzn.

– Jeszcze niedawno śliniliście się na widok tej kurwy – warknął do nich, gdy tylko znaleźli się w środku. Do uszu Parmys dobiegły jęki przerażenia, kiedy oczy przyzwyczaiły im się do półmroku. – Teraz nie wygląda już tak pięknie, prawda? Który chce ją jeszcze zerżnąć? No już, ustawcie się w kolejce. Tylko się nie przepychać! Dla każdego starczy…

* * *

Obudził się głodny i spragniony. Jednakże ból głowy jakby stracił na intensywności. Uniesienie powiek nie pociągało już za sobą paroksyzmu cierpienia. Pierwsze, co ujrzał, to twarz brązowej Afrodyty stojącej pod ścianą komnaty.

– Wody – rozkazał ochrypłym głosem.

Odpowiedziała mu cisza, zwrócił więc głowę ku drugiej stronie izby. Nikt nie czekał tam, by spełnić jego wolę. Najwyraźniej Parmys nie usłuchała rozkazu, jaki wydał jej przed zapadnięciem w sen. Albo też wezwano ją do pilnej pomocy przy innych, bardziej potrzebujących rannych.

Nie było rady, musiał poradzić sobie sam. Odrzucił przykrycie i powoli, tak by nie zbudzić drzemiącego pod czaszką dudnienia, usiadł na łożu. Odczekał parę chwil, nim podniósł się na równe nogi. W końcu ruszył w stronę niewysokiego stolika, na którym po naradzie z oficerami pozostała amfora oraz srebrne puchary. Napełnił jeden z nich rozwodnionym winem czy raczej wodą z niewielką domieszką alkoholu i wypił paroma łykami. Następnie zaczął rozglądać się za odzieniem. Postanowił ukazać się swym podkomendnym, przekonać ich naocznie, że nadal żyje i dobrze się miewa. Swoją tunikę dostrzegł schludnie złożoną na podróżnej skrzyni. Lidyjska niewolnica musiała to zrobić, nim oddaliła się z jakimś sprawunkiem. Wciągnął ubranie przez głowę. Jeszcze tylko sandały i mógł ruszyć na dół.

Gdy je zakładał, w otworze wejściowym komnaty stanęła Melisa. Jak często ostatnimi czasy, twarz miała poszarzałą i zmęczoną, włosy w nieładzie, zaś brzeg jej peplosu znaczyło kilka świeżych plam czerwieni. Jednak na widok Macedończyka rozpromieniła się, przywracając obliczu wiele z jego niedawnej urody.

– Wracasz do sił, Kassandrze. Nawet nie wiesz, jak bardzo się z tego cieszę!

– Nie bardziej niż ja – odparł, podnosząc się z łoża i rozpościerając szeroko ramiona. – Chodź tu do mnie i przywitaj się, jak należy!

Z ochotą wpadła mu w objęcia. Pochylił głowę i ucałował gęste, ciemne włosy Jonki. Pachniały nie orientalnymi wonnościami, które jej kupował, lecz ziołowymi wywarami Erechteusa. Mimo to i tak poczuł rodzące się podniecenie. Wszak już od paru dni nie był z kobietą, a nigdy nie znosił dobrze tak długiej wstrzemięźliwości… Melisa chyba też poczuła twardość napierającą na brzuch, bo westchnęła zmysłowo i mocniej przywarła do kochanka.

Krew szybciej popłynęła w żyłach Macedończyka, wywołując pulsowanie w skroniach. Jednak ból, jaki wciąż odczuwał, nie wzmagał się. Postanowił zatem zrobić następny krok. Zsunął dłoń z pleców na pośladek i zacisnął palce, rozkoszując się jędrnością. Jonka uniosła głowę, szukając ustami jego warg. Złączyli się w długim pocałunku, który wyrażał spragnienie obojga. Drugą rękę uniósł zatem do wiązań poplamionej sukni…

Lecz nie rozplątał ich, bo oto do komnaty zajrzała jedna z pracujących w lazarecie pornai. Natychmiast przypomniał ją sobie, w obozowisku nie było wszak zbyt wielu Nubijek, on zaś nie tak dawno korzystał z jej wdzięków. Umknęło mu wprawdzie imię dziewczyny, ale nie wspomnienie namiętności, jaką go wówczas obdarzyła. Pojąwszy, że przyszła nie w porę, ladacznica zawahała się i cofnęła o krok. Wówczas jednak Melisa zwróciła ku niej głowę i spytała:

– Czy coś się stało, Hebe?

– Wrócił adiutant dostojnego generała – odparła czarnoskóra.

Jej głos drżał ze zdenerwowania, a może i tremy, oto bowiem Macedończyk mierzył ją badawczym spojrzeniem, bynajmniej nie w półmroku namiotu, gdzie odbyła się ich schadzka, lecz w świetle dnia i w obecności swojej nałożnicy. – Prosi o audiencję, panie…

– Najwyższa pora! – zawołał Kassander. Kochanka odsunęła się od niego, świadoma, że czas czułości dobiegł kresu. – Zaproś go tutaj. Albo nie, lepiej sam zejdę na dół. Już czas, by żołnierze zobaczyli swego wodza. Dotychczas musieli wierzyć na słowo, że wróciłem do sił… Należy im się naoczny dowód. Meliso, gdzie mój kawaleryjski płaszcz oraz pas z mieczem? Nie muszę od razu przywdziewać pancerza, ale jakieś formy powinno się zachować…

Gdy Hebe zniknęła już w korytarzu, Jonka coś sobie przypomniała. Zapinając posrebrzaną klamrę na ramieniu Macedończyka, zaczęła mówić:

– Kiedy tu przyszłam, nie przypuszczałam, że już się zbudziłeś. Tak naprawdę szukałam Parmys. Dziewczęta – Melisa nie nazywała inaczej ladacznic opiekujących się rannymi – pilnie potrzebowały pomocy… Czy odesłałeś ją z jakimś sprawunkiem?

– Wręcz przeciwnie. – Generał wygładził płaszcz na prawym ramieniu. – Kazałem jej czuwać przy mnie, gdy będę spał. Nie wiem, gdzie podziała się ta lidyjska smarkula.

– Popytam jeszcze dziewcząt. Może gdzieś ją widziały.

– Kiedy się znajdzie, każ jej wymierzyć parę razów batem – polecił, sprawdzając jednocześnie, czy miecz łatwo wysuwa się z pochwy. – Krnąbrność i nieposłuszeństwo nie mogą pozostać bez kary.

– Jeśli w istocie była nieposłuszna… – Dostrzegł, że Jonka wzdrygnęła się lekko, gdy wspomniał o chłoście. Wszak sama jeszcze niedawno była niewolnicą. Kassander poczuł irytację, że w ogóle poruszył ów temat.

– Na mnie już pora. Argyros może przynosić ważne wieści…

Przez chwilę przyglądała mu się krytycznie. Przeczesała dłońmi brodę oraz włosy Macedończyka. Wreszcie skinęła głową z aprobatą.

– Dobrze wyglądasz, najdroższy. Nie będzie wstydu, gdy staniesz tak przed wojskiem!

– Wyglądam zatem lepiej, niż się czuję – uraczył ją uśmiechem. – Lecz moi ludzie nie mogą dłużej czekać. Bywaj, Meliso. Liczę, że później porozmawiamy.

* * *

Choć byli wstrząśnięci stanem niewolnicy, żaden z Tesalów nie odmówił zaproszeniu swego dowódcy. Nim jeszcze wybrzmiały słowa Eurytiona, pierwszy z mężczyzn zbliżył się do Lidyjki. Naparł na nią tak, że zmaltretowane plecy dziewczyny docisnęły się do słupa. Chwycił za wilgotne od potu oraz krwi udo i poderwał je do góry, a następnie docisnął do swego biodra. Chwilę mocował się z tuniką, by wydobyć spod niej członek. Jego pomruki i stęknięcia docierały do Parmys jakby z wielkiej oddali. Do rzeczywistości przywróciła ją dopiero penetracja – gwałtowna, niecierpliwa, brutalna. Ze wszystkich sił wbiła zęby w knebel. Całe jej ciało zmieniło się w źródło bólu. Okrutne pchnięcia dociskały ją do belki, sprawiały, że szorowała grzbietem po chropawym drewnie, zostawiając na nim krew i strzępy skóry. Skrępowane za plecami ręce również przypominały o sobie cierpieniem – przy każdym szarpnięciu konopny sznur mocniej wgryzał się w nadgarstki.

Pierwszy śmiałek skończył prędko. Głośniejsze od poprzednich stęknięcie, dreszcz, przerwa w bezlitosnych sztychach. Wycofanie się z obolałego wnętrza. Zaraz jednak jego miejsce zajął następny. By ułatwić sobie zadanie, ściągnął przedtem tunikę, bo Parmys poczuła, jak dociska się do jej ubiczowanego biustu nagim torsem. Inni dopingowali go, gdy poderwał z ziemi obydwie nogi niewolnicy i podtrzymując za rozwarte szeroko uda, wtargnął w nią od dołu. Hojniej obdarzony od poprzednika, rozpychał się w pochwie Lidyjki i szturmował ją, niczym taran oblężniczy, uderzający w miejskie bramy. Osiągnięcie spełnienia zajęło mu więcej czasu. Lecz za nim czekali już kolejni. Pożądliwi, okrutni i cuchnący wojną. Było ich czterech, a może dwa tuziny? Dziewczyna wkrótce straciła rachubę. Mężczyźni przychodzili, zaspokajali się nią i porzucali jak szmacianą lalkę. W końcu dudniący głos Eurytiona wzniósł się ponad dźwięki spółkowania.

– Starczy tego dobrego. Wynoście się.

Nikt nie zaprotestował – łącznie z tym, który wciąż wbijał się w Parmys, kiedy padł rozkaz zakończenia zabawy. Mężczyzna warknął tylko z frustracji i czym prędzej opuścił jej pochwę. Lidyjka poczuła, że po raz pierwszy od dłuższego czasu obydwie jej stopy wspierają się na ziemi. Pozwalało to nieco oszczędzać zmasakrowane plecy. Zmieszane nasienie wielu gwałcicieli wyciekało z niej i leniwymi kroplami płynęło w dół, po udach oraz łydkach. Kiedy Eurytion zdarł oślepiającą ją opaskę, byli już w namiocie sami. Pełne grozy spojrzenie dziewczyny napotkało zimne, nieludzkie wręcz oczy Tesala.

– Jesteś gotowa, by wyznać prawdę? – spytał.

Gdy nie dała mu żadnego znaku, uniósł potężne ramię i sięgnął do jej piersi. Zaskakująco delikatnie ujął palcami tkwiący w sutku kolczyk. Bawił się nim przez dłuższą chwilę. Aż w końcu zaczął zań ciągnąć. Z początku lekko, lecz uparcie. Brodawka napięła się i zaczęła promieniować bólem. Parmys jęczała w knebel. Jęk przerodził się w skowyt, gdy olbrzym szarpnął do siebie, wyrywając kolczyk z ciała.

– Jesteś gotowa? – Powtórzył sięgając do drugiego, tak samo ozdobionego sutka. Tym razem gorączkowo pokiwała głową. Kiedy usuwał knebel z jej ust, łzy popłynęły znów po policzkach Lidyjki. Tym razem nie za sprawą bólu – choć przecież bolało ją niemal wszystko – lecz świadomości, kogo przyjdzie jej zdradzić.

– Kto pomógł Talii w ucieczce? – Eurytion bawił się teraz drugim kolczykiem. Parmys drżała na całym ciele, świadoma, że w każdej chwili może wyszarpnąć go z jej piersi.

– Moja pani… Melisa – powiedziała łamiącym się głosem. Oby Kassander z Ajgaj był w stanie ochronić swoją nałożnicę.

– Jedynie potwierdziłaś moje przypuszczenia. Kto jeszcze?

– Nie ma już… nikogo…

Twarde palce mocniej uchwyciły drugi kolczyk. Lidyjka zaniosła się szlochem.

– Proszę… nie zniosę więcej…

– Tylko prawda przyniesie kres bólu – odparł Tesal.

Kolejne szarpnięcie. Druga pierś niewolnicy stała się rozpalonym biegunem cierpienia. Duża dłoń zakryła jej usta, gdy rozwarła je do krzyku.

– Kogo jeszcze chronisz? – spytał, nieporuszony męką, jaką przeżywała. – Kto zasługuje, by tyle dla niego znieść? Czy to kochanek? Zapewniam, że w końcu wyjawisz jego imię.

Parmys wiedziała już, że oprawca ma słuszność. Choć wytrzymała wiele, on znajdzie sposób, by zmusić ją do mówienia. Przepraszam cię, Argyrosie, pomyślała w rozpaczy. Przepraszam, że braknie mi już sił…

Kiedy ręka Eurytiona cofnęła się, wargi dziewczyny drgnęły, formułując słowo. I choć nienawidziła się za to, nadała mu brzmienie. Tak dokonała się ostateczna zdrada.

Oblicze bestii w ludzkiej skórze pozostało beznamiętne, jak u posągu wykutego ręką mało wprawnego rzeźbiarza. W tym momencie w otworze wejściowym namiotu stanął rosły mężczyzna. Chyba jeden z tych, którzy uprowadzili Lidyjkę spod zachodniej bramy obozu.

– Dowódco, przybył goniec od samego generała. Nasza konnica wróciła ze zwiadu. O zmierzchu masz się stawić na naradzie w kwaterze Kassandra z Ajgaj.

Nie patrząc nawet na przybyłego, Eurytion skinął głową. Przekazawszy rozkaz, drab czym prędzej się oddalił. Nawet on, choć widział przecież wiele, nie chciał spoglądać na umęczoną Parmys.

– Nasz czas dobiega końca – oznajmił Tesal. – Obowiązki wzywają. Lecz zanim odejdę… Obiecałem ci kres cierpienia.

Uniósł ręce i sięgnął do szyi niewolnicy. Poczuła, jak jej gardło otaczają mocarne dłonie. A potem zaciskają się z ogromną siłą. Choć nic nie zasłaniało już jej ust, nie próbowała nawet krzyczeć. Nie pozostała w niej ani kropla oporu, ani szczypta woli walki. Niech to się wreszcie skończy, pomyślała, zapadając w coraz gęstszy, ostateczny już mrok.

* * *

Kassander spędził wśród żołnierzy większą część popołudnia. Żartował ze zwykłymi szeregowcami, przyznał nagrody pieniężne jeźdźcom, którzy odznaczyli się podczas nocnej bitwy z Jutab oraz dzisiejszego zwiadu, odwiedził rannych w lazarecie i życzył im zdrowia. Przy okazji wymierzył siarczystego klapsa jednej z pracujących tam ladacznic, rudowłosej Tekli. Kobieta wpierw pisnęła z zaskoczenia, lecz już po chwili przywarła do generała i wycisnęła mu na ustach namiętny pocałunek. Wywołało to wśród świadków zajścia istny wybuch radości. Zdrowi i chorzy wspólnie skandowali, zachęcając wodza, by dał upust swoim żądzom. On jednak powstrzymał się przed tym, nie tylko przez wzgląd na obecność Melisy. Jego zachowanie miało wszak ściśle określony cel. Podwładni mieli naocznie przekonać się, że ich wódz wciąż kroczy pośród żywych, pełen sił i wigoru. Świadomość ta z miejsca podniosła morale wśród wojska.

Było to tym bardziej potrzebne, że między Macedończykami, Hellenami i Trakami krążyła już wieść przyniesiona przez zwiadowców – o nadciągającej z zachodu wielkiej armii buntowników. Dlatego też o zmierzchu Kassander przemówił do zgromadzonych przed willą zastępów. U jego boku stał Argyros, którego napierśnik oraz hełm nosiły ślady niedawnych potyczek. Nieco z tyłu trzymali się zwołani oficerowie: Jazon, Dioksippos oraz Eurytion z Feraj. Każdy z nich dzierżył w dłoni pochodnię, która rozświetlała zapadające wokół wodza ciemności.

– Towarzysze broni! – zaczął generał. – Najdzielniejsi spośród ludzi! Słyszeliście już pewnie o tym, że maszerują na nas Persowie. A także, jak bardzo są liczni. Obecny tu Argyros – wskazał na swego adiutanta – skrzyżował dziś już z nimi miecze! Trzeba wam jeszcze wiedzieć, że nieprzyjaciołom przewodzi słynny wojownik, Mitrydates, weteran wielu bitew i zaufany samego króla królów! Wspomnijcie, że nim rozpoczęliśmy oblężenie Pasargadów, splądrowaliśmy i puściliśmy z dymem jego pałac i okoliczne folwarki. Tak więc oprócz żołnierskiej powinności ma on też własne powody, by życzyć nam unicestwienia!

Wśród zebranych przeszedł pełen niepokoju szmer. Kassander gestem nakazał ciszę.

– Nie będę was okłamywał, przyjaciele. Czeka nas trudna rozprawa. Tym razem nie zetrzemy się z podburzonym przez kapłanów motłochem, jak w miastach, które wcześniej zdobyliśmy. Ci, których prowadzi Mitrydates, to wygłodniałe psy wojny, niewiele tylko ustępujące nam walecznością! Jestem wszelako pewien, że jeśli damy z siebie wszystko i nie zaniedbamy niczego, zwycięstwo będzie nasze!

Ostatnie słowa wykrzyczał, dobywając z pochwy miecz i unosząc go wysoko nad głową. Odbicie płomieni zatańczyło na wypolerowanym ostrzu. Wojsko nie zawiodło i odpowiedziało hucznym aplauzem. Ci, którzy posiadali miecze, również wznieśli je ku niebu. Inni jęli uderzać włóczniami o tarcze, tak że nad obozowiskiem rozległo się donośne dudnienie.

– Właśnie tak, moi bracia! – Jakimś cudem głos wodza wzniósł się nad panujący harmider. – Bądźcie głośni! Niech usłyszą was zbliżający się Persowie! Niech poczują strach przed czekającym ich u kresu drogi losem! Niech usłyszą was Atena i Ares! To pod ich sztandarami pójdziemy niebawem w bój!

Tym razem odczekał dłużej, zanim ponownie uciszył zgromadzone tłumy.

– Teraz rozejdźcie się do swoich ognisk. Zjedzcie wieczerzę i naostrzcie broń. Zmówcie modlitwy i złóżcie ofiary bogom. Tymczasem ja idę rozmówić się z moimi oficerami. Wspólnie uradzimy, jak doprowadzić naszych wrogów do klęski!

Żegnany wiwatami, Kassander wszedł do budynku. W ślad za nim ruszyli adiutant i dowódcy poszczególnych rodzajów wojsk. Kiedy znalazł się na parterze willi, ujrzał, że czekają tam na niego Melisa oraz sędziwy Erechteus. Puścił oficerów przodem, sam zaś zbliżył się do kochanki i medyka.

– Dostojny generale – zaczął ten drugi – chyba nie zamierzasz osobiście poprowadzić żołnierzy do bitwy? Przed dwoma dniami odniosłeś ciężką kontuzję. Powinieneś wciąż leżeć w łóżku. Skutki zaniedbania mogą być tragiczne…

– Czuję się już dużo lepiej – zapewnił go generał.

– To o niczym nie świadczy! Obrzęk mózgu nie ustępuje tak łatwo. Największy autorytet w kwestii urazów głowy, Hipokrates, zaleca…

– Wybacz, uczony mężu, wzywają mnie obowiązki – przerwał mu chłodnym tonem Macedończyk.

Następnie zwrócił się do Jonki:

– Jeżeli twa niewolnica już się odnalazła, przyślij ją na górę. Potrzeba nam wina. Nie tego rozwodnionego sikacza, który przyniosła poprzednim razem.

Dziewczyna wyglądała na zaniepokojoną.

– Nie wiem, gdzie podziewa się Parmys. Ostatnio widziano ją o poranku, jak wybiegła z willi i udała się na zachód. Potem ślad się urywa…

– W takim razie przyślij którąś z twoich „dziewcząt” – odparł z uśmiechem. – Usłuży nam równie dobrze jak Lidyjka.

– Lękam się o nią, Kassandrze. Może spotkała ją jakaś krzywda?

– Kto ośmieliłby się podnieść rękę na moją własność? – Macedończyk poczuł lekkie zniecierpliwienie. – Nie mam na to czasu, Meliso. Widzisz przecież, co tu się dzieje. Poślij kogoś na piętro i zadbaj, by nie zabrakło nam wina. Potem możesz się zająć szukaniem zbiegłej niewolnicy.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę schodów. W jego komnacie, w blasku lamp oliwnych, czekali nań już Jazon, Dioksippos, Eurytion i Argyros. Zmierzył każdego z nich spojrzeniem. Trak wydawał się wyczerpany za sprawą odniesionych ran, Ateńczyk rześki, oblicze Tesala było zaś nieodgadnione w swej obojętności. Za to oczy adiutanta lśniły, a dłoń spoczywała na rękojeści miecza. Ledwie przed paroma klepsydrami zakosztował walki i najwyraźniej pragnął więcej.

– Powtórz im wszystko to, co mi powiedziałeś – zażądał od niego Kassander.

Młodzieniec odkaszlnął i zaczął mówić:

– Persowie nadciągają drogą od strony Persepolis. Jest ich co najmniej dziesięć tysięcy, może więcej. Mają wielu łuczników i liczne zagony konnicy. Przy obecnym tempie marszu dotrą tu najdalej pojutrze.

– Wówczas znajdziemy się w potrzasku, między nieprzyjacielską armią i garnizonem Pasargadów – wtrącił generał. – Z oblegających zmienimy się w obleganych. Nie wolno do tego dopuścić.

– Lecz jeśli ruszymy przeciw Mitrydatesowi, damy wolną rękę Jutab – zauważył Dioksippos. – A to nadzwyczaj groźna niewiasta. Lepiej nie zostawiać jej za plecami…

– Nie możemy znieść oblężenia – kategorycznie stwierdził Jazon. – Nie teraz, gdy tyle już wykonaliśmy prac polowych. Jeśli porzucimy wzniesione obozowiska, Jutab zburzy je lub – co gorsza – wykorzysta do wzmocnienia obronności Pasargadów. Z naszą pomocą zamieni je w niezdobytą twierdzę.

– Siła naszych wojsk polega na współdziałaniu falangi, konnicy oraz lekkozbrojnych. – Tym razem przemówił Eurytion. – Musimy więc spotkać się z wrogiem w otwartym polu. Nawet jeśli oznacza to porzucenie miasta, które i tak dalekie jest od kapitulacji.

Oficerowie zaczęli się spierać, wzajemnie zbijając swoje argumenty. Kassander przysłuchiwał się temu, nie próbując interweniować. Kłótnię przerwano dopiero wówczas, gdy do komnaty wkroczyła Egeria, porne o mlecznej cerze, kruczoczarnych lokach i bujnych kształtach, obleczonych chwilowo w prostą, roboczą szatę szpitalnej służki. Przyniosła nową amforę z winem, co z miejsca poprawiło panujące w izbie nastroje. Te zaś stały się jeszcze lepsze, kiedy okazało się, że trunek jest mocny i prędko uderza do głowy.

– Nareszcie! – Dioksippos aż cmoknął z lubością, gdy oddawał swój puchar Egerii, by znów go napełniła. – Nie mogłem już znieść tych wcześniejszych popłuczyn.

– Panowie – zaczął generał, korzystając z tego, że wszyscy wreszcie zamilkli. – Istnieje sposób, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zaskoczyć Persów w otwartej równinie i nie znosić oblężenia. Będzie to ryzykowne, lecz w naszej sytuacji nie widzę innego wyjścia.

– Chcesz podzielić siły – domyślił się Jazon.

Macedończyk skinął głową.

– Jako mój zastępca pozostaniesz tutaj, pod Pasargadami. Otrzymasz połowę hoplitów oraz lekkozbrojnych, a także wszystkich Traków. Razem jakieś półtora tysiąca ludzi, którzy do naszego powrotu będą udawać cały korpus. Obrońcy nie mogą się zorientować, że nasze siły zmniejszyły się ponad trzykrotnie. Kontynuuj roboty ziemne wokół miasta i nade wszystko – nie wypuść z niego Jutab. Jeżeli zada nam cios w plecy podczas bitwy z Mitrydatesem, będziemy zgubieni.

– Przysięgam, że ta dziwka nie wymknie mi się z rąk.

– My tymczasem stawimy czoła buntowniczej armii. Weźmiemy ze sobą wszystkich falangitów, Tesalów oraz drugą połowę lekkozbrojnych i hoplitów.

– Trzy tysiące żołnierzy przeciw dziesięciu tysiącom – szybko oszacował Ateńczyk. – Co najmniej dziesięciu – dodał, lubieżnie uśmiechając się do Argyrosa. Młodzieniec z niechęcią odwrócił spojrzenie.

– Tylu musi wystarczyć – rzekł twardo Kassander. – Satrapa Arsames nawet nie ostrzegł nas przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Nie oczekujmy z jego strony jakiegokolwiek wsparcia.

– Kiedy wyruszacie? – spytał Jazon.

– Jeszcze tej nocy. Ciemności osłonią nasz manewr przed obrońcami miasta. Niech twoi ludzie podsycają do późna wszystkie ogniska w obozie, by Jutab nie zwietrzyła podstępu.

– Zgodnie z rozkazem. – Trak wyprężył się i uderzył prawicą w swoją lewą pierś.

– Jeśli bogowie będą nam przychylni, jutro zaskoczymy też Mitrydatesa. – Generał przyjął z rąk Egerii ponownie napełniony puchar i wzniósł go do góry. – Zanim ruszycie do swych oddziałów, wznieśmy jeszcze toast: za triumf na polu chwały! Niech Atena i Ares kroczą jutro razem z nami!

Przejdź do kolejnej części: Perska Odyseja XXV: Ostatnie rozmowy

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór!

Mam przyjemność przedstawić kolejny rozdział Perskiej Odysei. Wielka konfrontacja między głównymi adwersarzami nadciąga, natomiast w tym odcinku… wydarza się tragedia w nieco mniejszym, acz nie mniej dramatycznym wymiarze. Jak zawsze dziękuję Arei Athenie na korektę mojej pisaniny, a Was – zapraszam do lektury.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

,,Lecz jeśli ruszymy przeciw Mitrydatesowi, damy wolną rękę Jutab – zauważył Gylippos.”
,,– Nareszcie! – Gylippos aż cmoknął z lubością(…)”

Parafrazując pewną pieśń oazowo-pielgrzymkową: ,,Gylippos nie umarł, Gylippos żyje!” 😀
Proponuję poprawić na Dioksipposa, bo to o niego zdaje się chodziło 😉

A teraz czas start: kilka miesięcy do następnego odcinka 🙂

Celny strzał, Spokojna Wodo! Winszuję uwagi i rumienię się ze wstydu.

Autor zrobił błąd, Korektorka przeoczyła 🙂

Wszystkie Gylipposy w tekście usunięte i zastąpione Dioksipposami!

Co do premiery następnego odcinka: celuję we wrzesień, więc wish me luck…

Pozdrawiam
M.A.

Ależ oczywiście, że to zauważyłam! Na początku się zdziwiłam, a chwilę później… ucieszyłam! 😀

Uświadomiłam sobie bowiem, że oto udało mi się pierwszy raz w życiu przeprowadzić skuteczną incepcję, w odpowiedniej chwili przywołując w prywatnych rozmowach z Autorem postać dzielnego spartańskiego Oposa! 😛

Incepcja incepcją, ale czemu, ach czemu Spartanin Gylippos zastąpił Ateńczyka Dioksipposa, jedyną historyczną postać w korpusie Kassandra? 🙂

To był bardzo trudny emocjonalnie rozdział – przynajmniej w moim odczuciu. Pierwszy raz, odkąd poprawiam teksty Aleksandra – a współpracujemy ze sobą ponad 11 lat – doczytałam rozdział do końca tylko z poczucia obowiązku.

A jednak – mimo głębokiego poruszenia i oburzenia na literackie wybory Autora – nie mogę nie docenić jego mistrzostwa. Mistrzostwem jest bowiem stworzenie tak przerażającej i odrażającej zarazem postaci, tak sugestywne opisanie bestii w ludzkiej skórze i jej zbrodniczych czynów. Mistrzostwem jest także zaludnienie kart powieści bohaterami wielowymiarowymi, których możemy kochać albo nienawidzić, którym możemy współczuć albo życzyć wszystkiego najgorszego, wobec których nie możemy jednak pozostać obojętni.

Drogi Autorze! Drogi Aleksandrze! Chylę czoła przed Twym wybitnym talentem – i czekam niecierpliwie, aż zaczniesz go w końcu (!!!) spieniężać! 😉

Dziękuję, Ateno!

Co do spieniężania – wciąż czekam na telefony i maile od wydawnictw 🙂

Co zaś się tyczy wyborów literackich – niestety, dotychczas tylko opowiadano Czytelnikom o zbrodniach bestii w ludzkiej skórze. By uczynić go naprawdę przerażającym musiałem to pokazać. Niestety, jedna z bohaterek poniosła tego cenę. Zresztą, jeśli wczytasz się w jej scenę w Rozdziale XVII – zawarłem tam zapowiedź tego, co może się wydarzyć.

Wiem, że to nie był łatwy rozdział – dlatego tym bardziej chylę czoła, że mimo łagodnego usposobienia podołałaś jego lekturze i korekcie.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

>>> SPOILER ALERT <<< Odcinek ten skomentuję odnosząc się do trzech kwestii. Wrażenia literackie: jak zawsze, nienaganny warsztat, umiejętne podtrzymywanie emocji, wyraziste sceny, żywe, jędrne dialogi. Czyli elementy, które sprawiają, iż tekst czyta się płynnie, z wielkim zainteresowaniem. Warstwa erotyczna: tym razem otrzymujemy opis brutalnych tortur, zbiorowego gwałtu, zabójstwa (tu Autor nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa, więc może... ale wszystko wskazuje na śmierć biednej Parmys). Wątpię, by ktokolwiek z Czytelników znalazł upodobanie w przedstawionym opisie, wynika on jednak logicznie z uprzedniej kreacji bohaterów, a przedstawiony został nader wyraziście. Pamiętajmy, że to „tylko” słowo pisane. Elementy militarno-strategiczne: przedstawiona sytuacja i podjęte przez Kassandra działania jako żywo przypominają wydarzenia kampanii 1610 r., zakończonej zwycięstwem hetmana Żółkiewskiego pod Kłuszynem i zajęciem Moskwy. Spodziewam się więc podobnego sukcesu macedońskiego generała. Na koniec, mam szczerą nadzieję, że ciąg dalszy poznamy w niedługim czasie.

Witaj Neferze!

Dziękuję za obszerny komentarz.

We wspomnianych scenach z udziałem lidyjskiej niewolnicy nie chodziło o podniecenie Czytelnika (choć pewnie znajdzie się taki, który je odczuje), lecz o mocniejsze odmalowanie postaci jej oprawcy. Tak, zinstrumentalizowałem Parmys w tym celu. Pewnie czułbym wyrzuty sumienia gdyby… no właśnie, jest ona literacką kreacją, a nie realną osobą. A literackie kreacje służą do wszystkiego, do czego są potrzebne… i tak długo, jak są potrzebne.

Jeśli chodzi o elementy militarne historii, myślałem o kilku historycznych kampaniach, w których armia znalazła się w podobnym położeniu. Cezar pod Alezją miał ten luksus, że od początku kazał wznieść dwa pierścienie umocnień wokół galijskiego osiedla, tak więc mógł oblegać, będąc jednocześnie obleganym. Kassander nie przedsięwziął takich kroków (sądząc, że w Persydzie nie ma siły zdolnej rzucić mu wyzwanie), wobec czego znalazł się w trudniejszym położeniu. Jak z niego wyjdzie? Na tak postawione pytanie będę miał sposobność odpowiedzieć – mam nadzieję, że jeszcze we wrześniu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Dobry wieczór,

mam przyjemność zapowiedzieć, że kolejny rozdział Perskiej Odysei jest już gotowy do publikacji i pojawi się na portalu w czwartek o 20:00 🙂

Życzę miłej lektury!
M.A.

Napisz komentarz