Łóżkowy splin (Marcin Mielcarek)  4.6/5 (10)

11 min. czytania

Paul Pavlinovich, „megan-201368”, CC BY-NC-ND 2.0

– Tutaj powieś płaszcz – mówi Ela, wskazując jednocześnie palcem wieszak w otwartej szeroko szafie. – I zdejmij proszę buty. Możesz zostawić je przy samych drzwiach na wycieraczce.

– Dobrze.

– Przepraszam, ale nie lubię kiedy ktoś wchodzi z zewnątrz do pomieszczeń w butach. Nie mówię już o błocie czy piasku, ale pomyśl o tych wszystkich niewidzialnych bakteriach czy zarazkach. Potem to trafia na płytki i na dywan, unosi się w powietrzu i ląduje na meblach i w końcu do łóżka. To bardzo niehigieniczne.

– Masz rację.

Zostawiam te swoje buciory i mając wzrok utkwiony poniżej jej pleców, ruszam za nią do salonu. Jest połączony z kuchnią, więc siadam na stołku przy kwadratowej wyspie, a ciepłe światło żarówek tkwiących nad moją głową sprawia, że czuję się niemal jak w domu podczas zimowych ferii. Obserwuję leniwie Elę, głównie patrzę na jej gruby tyłek. Ma na sobie bardzo drogą sukienkę, która jakimś cudem idealnie leży na ciele, ważącym lekko powyżej stu kilogramów. Chwilę myślę o magii pieniądza, a potem stwierdzam już któryś raz w głowie, że kawał z niej baby i oblatuje mnie strach czy dam sobie z nią radę. Wysoka mysia blondynka o wodnistych oczach, okrągłej twarzy, perkatym nosie, dużych piersiach, wydatnym brzuchu, szerokich biodrach, pełnych udach i grubych łydkach. Raczej nigdy nie uchodziła za ładną, być może co najwyżej przeciętną, ale tylko wtedy i wyłącznie wtedy, kiedy w młodości miała pięćdziesiąt kilo. A pewnie nigdy tyle nie ważyła.

– Wino? Wódka? Whisky? – pyta, grzebiąc już w lodówce. – Czego się napijesz?

– Tego co ty.

– Chyba wiesz, że nie lubię takich odpowiedzi.

– W takim razie niech będzie wino.

Wyciąga butelkę i myślę, że to na pewno najdroższe wino jakie przyjdzie mi do tej pory pić. W smaku jednak wcale się nie wyróżnia od tego wszystkiego, co dane mi było smakować wcześniej – albo zwyczajnie moje prostackie kubki smakowe nie są w stanie wychwycić wysublimowanych walorów. W każdym razie prawię słaby komplement na temat tego białego wina.

– Nie przesadzaj – mówi, lekko się uśmiechając. – To tylko wino.

– Chciałem być miły.

– Wiesz, że mili faceci nie są zbyt ciekawi, prawda?

– A mimo tego tutaj jestem.

– Bo wcale nie jesteś taki miły.

– Nie jestem?

– Przynajmniej na to liczę.

Kwiecisty materiał podjeżdża jej wyżej, odsłaniając kolano i kawałek uda. Ma na sobie cieliste rajstopy albo cieliste pończochy – jeszcze tego nie wiem. Kładę dłoń na jej nodze, a potem całuję ją w usta. Pierwszy raz ośmieliłem się tego właśnie wieczora, na tyle taksówki, która nas tutaj przywiozła. Chyba jej się to wtedy spodobało, ale przerwaliśmy, bo dostała nagle telefon. Z rozmowy wywnioskowałem, że to jakaś jej podwładna i że za nic w świecie nie chciałbym mieć takiej szefowej jak Ela.

– Ale słuchaj Kaja nie obchodzi mnie jak ty to zrobisz – mówiła z chłodem w głosie, takim typowym dla lodówek na mięsnym – Płacę ci za pracę i masz ją wykonać. Jeżeli czegoś nie wiesz, to się dowiedz, uwierz mi, to nie jest takie trudne. Poza tym powinnaś umieć to zrobić. Chyba wynika to z umiejętności jakie posiadłaś na studiach, racja? Dobrze już. Dobrze. Wystarczy. Załatw to i proszę nie wydzwaniaj do mnie w piątek wieczorem. Tak jest. W porządku. Widzimy się w takim razie w poniedziałek.

Nie zapytałem kto to taki oczywiście, sama zaczęła nawijać, że przyjęli jakiś czas temu dziewczynę, która jest totalnie beznadziejna. Nawet pokazała mi jej zdjęcie na telefonie i musiałem przyznać w duchu, że była bardzo seksowna. Długie, gęste, ciemne włosy, zgrabne, nieduże usta i oczy jak dwa węgle. Kilka minut słuchałem o jej wadach, a w mózgu klarował mi się ich wspólny obrazek – to znaczy wyobrażałem sobie jak Ela i ta dziewczyna robią to sobie nawzajem.

Jeżeli chodzi o Elę, to prowadzi wraz ze swoją przyjaciółką firmę zajmującą się projektowaniem ekskluzywnych wnętrz. Głównie domy i mieszkania bardzo zamożnych ludzi, ale czasami też zajmują się restauracjami czy galeriami. Poznałem ją kilka tygodni temu, przez jej przyjaciółkę, to znaczy przez mojego znajomego, który jest pisarzem. Owa przyjaciółka objęła go czymś na zasadzie mecenatu – pieprzył ją w zamian za podróże, kolacje, upominki, a także możliwość publikowania swoich dzieł w takim jednym komercyjnym warszawskim wydawnictwie. Siedzieliśmy późnym wieczorem w jednym z lokali, kiedy przypadkiem na nas wpadły.

– I ty też jesteś pisarzem? – zapytała mnie, siedząc naprzeciwko i pijąc drinka ze słomki.

– Bardzo rzadko. Zwykle kilka godzin w tygodniu i przeważnie na nocną zmianę.

– A o czym piszesz?

– Chyba o życiu.

– O życiu? Czyim życiu?

– Swoim. Innych ludzi.

– A o seksie też piszesz?

– Jeżeli się zdarza w życiu to tak.

Uśmiechnęła się do mnie wtedy bardzo tajemniczo.

Posiedzieliśmy jeszcze dwie albo trzy godziny w tym lokalu, chyba do momentu aż przyjaciółka-mecenaska zalała się w trupa i wyrzygała pod stolik. Ela pożegnała się z nami i zabrała ją do domu taksówką. Kiedy wracaliśmy piechotą mój znajomy pisarz powiedział mi, że wpadłem Eli w oko.

– Patrzyła na ciebie jakbyś był owocowym lizakiem w kształcie kutasa – oznajmił i wcale nie spodobały mi się jego słowa.

– Może naprawdę jestem owocowym lizakiem w kształcie kutasa – odparłem kilka sekund później.

– Raczej jesteś zwykłym kutasem.

– Chyba tak.

Odezwała się do mnie jeszcze tej samej nocy i to utwierdza mnie w przekonaniu, że wcale nie rozumiem kobiet. Napisała, że nie może spać, więc odszukała kilka moich tekstów w sieci. Niemal ją zachwyciły, ale wiedziałem, że blefuje. Chodziło jej zdecydowanie o coś innego. Prawdopodobnie potrzebowała dreszczyku emocji, którego brakowało w jej wyszukanym, ale nudnym życiu. Chyba wzorem swojej przyjaciółki – miała ochotę dosiąść jakiegoś młokosa.

A teraz spotykamy się po raz czwarty, po kolacji na jej koszt lądujemy w tym pięknym mieszkaniu w centrum i wszystko zmierza do tego, że będziemy się pierdolić, chociaż żadne z nas nie mówi tego na głos. Czuję się trochę jak bohater Vizinczeya z W hołdzie dojrzałym kobietom.

– Wiesz, że z Olkiem, moim mężem, całowałam się chyba kilka lat temu – oznajmia, kiedy w końcu odrywam od niej wargi. – Chodzi mi o to, że tak się całowałam jak teraz z tobą. Nie mówię o cmoknięciach i całusach przy Bożonarodzeniowych życzeniach. Mówię o namiętności. O pasji. Ogniu.

Jej mąż pracował i żył w Niemczech od kilkunastu lat, więc widywali się głównie od święta i równie dobrze mogliby się rozejść, ale nie przeszkadzało im fasadowe małżeństwo. Rozwód kosztował czas, którego oni nie mieli zamiaru marnować i nastręczał komplikacji, których nie chcieli doświadczać. Tak przynajmniej mi to wytłumaczyła.

Po dwóch lampkach wina przenosimy się na dużą sofę w salonie. Ściany to tylko ogromne okna wychodzące na miasto, więc jakiś czas obserwuję w ciszy migoczące światła na czarnym, wilgotnym płótnie nocy.

– Na mnie też to kiedyś robiło wrażenie – odzywa się, patrząc prosto na mnie. – Teraz się już przyzwyczaiłam do takiej ekspozycji.

– Patrząc przez te okna możnaby zostać poetą – wyrywam głupio i wiem, że to przez drogie wino.

– Musiałbyś zobaczyć widok za dnia.

– Może zobaczę.

– Może.

Nie mam pojęcia jak dalej pociągnąć rozmowę, więc po prostu obejmuję ją i zaczynam całować. Całuję jej usta i szyję, całuję po głębokim dekolcie. Ona kładzie się na plecach, przyciskam ją do miękkiego materiału, przyciskam twardo do rozkładających się przede mną szeroko nóg i widzę, że są to jednak rajstopy. Wciąż jesteśmy więc w ubraniach, ale już niedługo się to zmieni, zmieni się chociaż tak naprawdę jestem bardziej pijany, bardziej zmęczony niż napalony.

Nagle schodzę z niej i pytam czy nie chce napić się jeszcze trochę. Robię to specjalnie. Ona myśli, że buduję napięcie. Ja wiem, że próbuję odwlec nieuniknione. Tak dla zabawy.

– Ja już podziękuję – mówi. – Ale ty się nie krępuj.

Podchodzę do lodówki i wyciągam butelkę pierwszego lepszego wina. Tym razem czerwone. Kiedy się odwracam ona znajduje się za mną. Jestem zaskoczony, kiedy wtyka mi język w usta. Znów się całujemy. Jest mokro. Trochę dziwnie. Ma tyle lat, że mogłaby być moją matką, ale kurwa nie chcę o tym myśleć, nie o swojej matce, więc łapię Elę za dupę i czuję, że potrzebowałbym kilku dłoni, aby ogarnąć to wszystko co ma pod sukienką.

W pewnym momencie to ona kładzie swoją dłoń na moim kroczu i trochę jej to zajmuje, chyba się boi albo wstydzi. Potem jednak niewinny czar pryska, bo pyta czy jeżeli mi teraz obciągnie będę wstanie się z nią później kochać. Właśnie takich słów używa. Obciągnąć i kochać. Jestem zdziwiony takim zestawem.

– Tak – stwierdzam na głos, chociaż wcale nie jestem tego taki pewien.

– A mógłbyś go umyć? – pyta, ale brzmi to niemal jak rozkaz albo wyrzut.

– Umyć?

– W łazience. Chociażby pod kranem. Bardzo cię przepraszam, ale mam bzika na punkcie higieny i czystości.

Mówię jej, że nie ma sprawy, w końcu to niezbyt wygórowana cena, ale dopiero teraz dostrzegam, że całe mieszkanie jest utrzymane w stanie hermetycznym, a po pomieszczeniach cicho zaiwania okrągły robot sprzątający.

Za zamkniętymi drzwiami puszczam ciepłą wodę, myję się mydłem, wyłączam wodę, wycieram ptaka w biały, milusi ręczniczek i wracam do kuchni.

– Załatwione – oznajmiam.

Dopada mnie więc i całuje dziko, a potem klęka jak w jakimś pornograficznym filmie, ale jedyne co dane mi jest zobaczyć to czubek jej powoli siwiejącej głowy. Nie posiada w temacie żadnej wprawy, ale usta ma rozgrzane niczym piec, więc dochodzę w tempie nastolatka i jest mi z tym trochę głupio. Zryw namiętności mija i pomagam jej wstać i mówię coś miłego, coś w stylu podziękowań. Ela idzie do łazienki, puszcza wodę w kranie i robi to tylko po to, abym nie słyszał jak wszystko wypluwa. Jest mi to w sumie obojętne.

W międzyczasie znikąd pojawia się biały, gruby kot. Ma długi, szeroki ogon podobny do miotełki na kurz. Kot siada na płytkach i kieruje w moją stronę swój pyszczek. W jego spojrzeniu jest coś pretensjonalnego, prawdopodobnie uważa się za lepszego niż ja. Ma zielone, straszne oczy i wiem, że takie oczy musi posiadać sam Szatan.

– Nie mówiłaś, że masz kota! – wołam, a ona wystawia głowę przez drzwi.

– To jest Filemon – mówi. – Filemon ma osiem lat. Jest hipoalergiczny. Dostałam go na urodziny od Olka. Był wtedy takim słodkim kociakiem.

– Ładny.

– Strasznie wredny raczej. Możesz nałożyć mu jedzenia do miski i nalać świeżej wody. A gdyby nie chciał jeść to znaczy, że chce abyś się z nim najpierw pobawił.

– Pobawił?

– Tak. W szafce z kocim żarciem znajdziesz zabawki. Najbardziej lubi szarą mysz na drucie.

– A co z tobą?

– Ja idę wziąć prysznic i nałożyć świeży makijaż. Trochę mi zejdzie, ale chyba dasz sobie radę, prawda?

Potem zamyka drzwi i słyszę jak przekręca klucz w zamku. Biorę sobie napoczętą butelkę wina i siadam na sofie. Kot wciąż na mnie patrzy. Pociągam dwa łyki z gwinta, a potem nagle i nieodwołalnie zachciewa mi się lać, ale na szczęście Ela posiada oddzielną toaletę. Robię swoje, a potem nad małą umywalką myję jeszcze kutasa, wciąż klejącego się od śliny – jej wariactwo zaczyna chyba przechodzić również na mnie.

Wracam do salonu i wyciągam z szafki suchą karmę. Sypię ją do miseczki z wymalowaną kocią mordą i wymieniam w drugiej takiej samej wodę na świeżą. Nawet się gnój nie ruszy. Patrzy z pogardą i wyższością na moje wysiłki.

Ponownie siadam na sofie i łapię za jakiś mały pilot i chwilę się nim bawię, bo okazuje się, że zmienia kolor światła w salonie. Żółty, biały, pomarańczowy. Znowu żółty i biały. Czerwony. Niebieski. Żółty. Biały. Słucham szumu wody dochodzącego z łazienki i bawię jak debil. W końcu zostawiam tak jak było. Kot siedzi na tych płytkach niby z marmuru i obserwuje teraz z wyrzutem.

Ma mnie w garści.

– Dobra cwaniaku – mówię. – Wygrałeś.

Podnoszę się z niechęcią, przechodzę nad nim i biorę z szafki tę jego ulubioną zabawkę. Szara mysz ląduje na podłodze. Koci ogon porusza się w zainteresowaniu. Potem mysz przemieszcza się za lodówkę, wystaje jej tylko sztuczny ogon. Kocie łapy dopadają zabawkę w mgnieniu oka. Następnie mysz ucieka i chowa się pod sofę. Pazury wbijają się w nią sekundę później. Mysz trafia na stolik kawowy. Kot skacze za nią.

Jest jak jej cień. Albo śmierć.

Bawimy się tak do momentu, aż Ela wyjdzie z łazienki.

– Myślałam, że olejesz Filemona – stwierdza, patrząc na to co robimy. – Chyba jednak naprawdę jesteś miłym mężczyzną. Nie wiem co o tym myśleć.

– To był test?

– Nie.

Jest już tylko w samym białym szlafroku. Włosy upina za pomocą kilku spinek. Makijaż ma świeży, mocniejszy niż wcześniej i jej twarz wydaje się jakby zblurowana w photoshopie. Naturalnie duże usta przejechane bordową szminką są teraz ogromne. Powieki również zdobi ten sam kolor, rzęsy i brwi wyglądają na ciężkie od czarnego tuszu.

– To jest ten moment, w którym idziemy do łóżka – oznajmia. – Ale…

– Ale najpierw wezmę prysznic – dokańczam za nią.

– Dobrze, że to rozumiesz.

Nie schodzi mi tam za długo i kiedy w samych już gatkach wchodzę do sypialni wszystkie moje zmysły zostają zaatakowane jednocześnie. Widzę Elę leżącą na łóżku w negliżu, okrytą jedynie cienką warstwą pomarańczowego światła sączącego się ze świec. W powietrzu unosi się zapach róży czy innego takiego badziewia. Cicho przygrywa chyba Robbie Williams w jakiejś takiej jazzowo-swingowej wersji. Do gardła podchodzi mi kwaśny smak bełta. I czuję nagły, ostry ból w lewej stopie, bo nadepnąłem pieprzoną kocią zabawkę.

Myślę sobie, że znów wpadłem po uszy, wpadłem w gęste bagno żądzy, na własne płytkie życzenie, dając się wodzić za nos prymitywnym instynktom i sam nie wiem na co i po co to wszystko. Łóżkowy splin.

Następnie robię krok i drugi i już jestem przy niej, kładę się obok i omijam jej usta i zaczynam całować jej ciało, schodzę od razu niżej, skóra jest chłodna i twarda, w pewnym sensie przyjemnie jest czuć ten osobliwy chłód na wargach. Mam w sobie mnóstwo rezerwy, którą ona musi odbierać za atrakcyjną szorstkość. Potem niemal prosi, żebym w nią wszedł, więc zakładam gumę i kiedy to robię, wydaje mi się jakbym dawał nura w gorący, parujący budyń. Jest mi w pewnym sensie przyjemnie i pocę się i dyszę i daję z siebie wszystko, wkładam w nią cały swój marny potencjał. Ona warczy, jęczy i zipie i mam wrażenie, że pieprzymy się jak małpy i że to wcale nie jest w porządku, gdy zmieniamy figury płynnie jak mistrzowie baletu na lodzie. Teraz, leżąc pode mną i kwiląc w agonii, wcale nie ma w sobie nic z pani prezes, którą gra na co dzień.

Bo w końcu daję jej coś czego chciała, niekoniecznie zaś to, co naprawdę potrzebuje.

A przecież chyba oboje potrzebujemy odrobiny ciepła, odrobiny zrozumienia, odrobiny bliskości. Odrobiny miłości. Dostajemy jednak substytut w postaci niemal godzinnego zbliżenia. Otworzyć, przeżuć i wyrzucić. Nie jest to złe, ale nie jest też dobre.

I kiedy w końcu ona ma dosyć, jej makijaż rozpływa się jak kurwie, mokre włosy kleją do czoła, a z warga znika do końca szminka, możemy oficjalnie dać sobie spokój. Każda farsa się kiedyś przecież kończy. Na szczęście.

– Nic z tego nie będzie Ela – wzdycham. – Przepraszam.

Zostawia moje ciało w spokoju, składając wcześniej ostatni, żałosny pocałunek. Uśmiecha się blado, ale widzę złość albo zawód w jej oczach. Przywykła do tego, że ludzie robią co im każe. A ja przecież nie chciałem się spuścić. Patowo.

– Za dużo alkoholu – tłumaczę.

Kiwa głową w geście zrozumienia, a potem okrywa się szlafrokiem i ucieka do łazienki.

Leżę chwilę i gapię się w sufit. Czuję się jakbym poniósł porażkę i mam ochotę się powiesić albo utopić albo wsadzić głowę w piekarnik jak Sylvia Plath albo po prostu odkręcić gaz i zasnąć i spać i nigdy się już nie obudzić. Koszmar na jawie.

Zamiast tego jednak wycieram swoje spocone krocze w przyjemny chłód prześcieradła.

To chyba najmilsza rzecz tego wieczora. Na pewno niezbyt higieniczna.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Jakbym musiał sypiać z takim kaszalotem, w dodatku okropnie niemiłym (choćby dla podwładnych) to też miałbym splin. Więc doskonale narratora tej opowieści rozumiem.

Te silne kobiety.

K***a jakie to jest życiowe i świetnie napisane!
Jako czytelnik: dzięki, tego dziś potrzebowałem.
Jako autor: szacun i zazdrość.

Nie ma czego zazdrościć. To tylko seks. Ale dzięki i dobrze, że w pewnym sensie ta moja pisanina Was rusza. Że coś tam wzbudza.

Styl Marcina polega na kontrastach – pikantne, często wręcz dosadne opisy erotyki kontrastuje z lirycznymi nastrojami bohatera lub zaskakująco szczerą obserwacją społeczną. Tworzy to bardzo interesujący miks, który zawsze ciekawie się czyta.

W tym opowiadaniu współczułam zarówno bohaterowi, jak i jego kochance. Żadne z nich nie jest szczęśliwe, a w tym asymetrycznym związku ewidentnie nie dostaje tego, czego chce. A jednak tkwią w tym, bo alternatywa zdaje się jeszcze gorsza. Myśl, jak łatwo znaleźć się w takim układzie, przyprawia o dreszcze.

Fajnie jest czytać, że te moje smęty ktoś z chęcią czyta. Dzięki.

Cała przyjemność po mojej stronie 🙂

Ach, czego się nie robi dla mecenatu!

Zgadzam się z Veronique, że to jest bardzo smutny tekst. I to nie tylko dlatego, że bohaterowi pod koniec nie udało się spuścić. Dla nikogo tutaj nie ma choćby czegoś przypominającego happy end. I raczej nie ma szans, by było. Ale mimo to czyta się „Łóżkowy splin” kapitalnie.

Pozdrawiam
M.A.

O, nowe opowiadanie Marcina! Tylko czemu takie smutne? Gdzie podziało się to ironiczne, samokrytyczne poczucie humoru? Skąd ten pogłębiający się mrok?

Mam tylko nadzieję, że to nie jest wyjątek z autobiografii…

Tam mroczniej… Po prostu czasami mamy też noc.

Napisz komentarz