Wspinaczka z rusałkami (Sajmon)  4.91/5 (15)

13 min. czytania

Mihai Radulescu, „Bianca & Tomina”, CC BY-NC-ND 2.0

Czy był ktoś z was w Tatrach nad Czarnym Stawem Jaworowym? Nie jest tam łatwo trafić. Szlaki turystyczne omijają tę dolinę szerokim łukiem, a okoliczne szczyty nie są nawet udostępnione dla ruchu wspinaczkowego. Na Jaworowym Potoku nie ma mostków, mylne ścieżki błądzą w urwistym, świerkowym lesie, aby wyżej zupełnie zginąć w gąszczu kosodrzewiny, ekspansywnie zawłaszczającej każdy skrawek ziemi, niczym amazońska dżungla. Czarny Staw Jaworowy wcale nie należy do najpiękniejszych tatrzańskich jezior. Jest mały i płytki. Tym, co przyciąga nad jego spokojną toń, jest za to skalny amfiteatr szczytów, który wyrasta ponad nim. Wznoszące się potarganymi liniami ostrych turni granie Lodowego Szczytu obejmują skrytą w ich wiecznym cieniu Śnieżną Dolinę, zawieszoną niczym majestatyczny chór wysoko ponad dnem Jaworowej Doliny. To jedno z najpiękniejszych, ale i najdzikszych miejsc w Tatrach, gdzie trudno spotkać żywego ducha.

Byłem tam. Okrążyłem jezioro, a potem wspinałem się Śnieżną Doliną, ciesząc się samotnością w tym odludnym miejscu. Dlatego wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy w chwili przerwy, którą sobie zrobiłem gdzieś w połowie drogi, żeby zapalić, podszedł do mnie młody mężczyzna i poprosił o papierosa. Miał na sobie wspinaczkowy strój, jednak zdziwiło mnie, że nie posiada ze sobą żadnego sprzętu. Usiedliśmy na skale, przedstawił się i zaczął opowiadać.

Miał na imię Adam. Nie należał do wspinaczy poszukujących coraz to trudniejszych dróg. Pociągała go raczej przygoda i to, co nieznane. Powiedział, że nad brzeg Czarnego Stawu Jaworowego dotarł późnym wieczorem. Był to jednak najdłuższy, czerwcowy dzień  roku i do zmierzchu zostało jeszcze kilka chwil. Mimo upalnej pogody wysoko w kotłach bieliły się śniegi, wypełniając Śnieżną Dolinę od Wielkiej Strągi aż po Złoty Cmentarzyk. Adama ucieszył ten widok. Miał w planach tamtędy się wspinać, a w jego plecaku pobrzękiwały raki i dziaby. I to wszystko.

W kosówce ponad stawem odszukał utworzoną pod wielką wantą skalną kolebę. Jej spód wyścielało igliwie, a ściany obmurowane zostały drobnym kamieniem. Wyglądała na solidną i przytulną gawrę, w której ktoś czasami nocował. Planował wstać skoro świt, gdyż czekała go do pokonania długa i wymagająca droga, dlatego szybko przyrządził sobie kolację i położył się do snu.

Ponad Lodowym Szczytem wzeszedł księżyc i zaświecił mu prosto w oczy. Adam usłyszał nagle coś jakby plusk wody, a chwilę potem cichy śmiech. Uniósł głowę, nasłuchując. Znad stawu docierał ewidentny dźwięk, tak jakby ktoś się tam kąpał.

Mój rozmówca nie po raz pierwszy nocował w górach i wiedział, jak zwodne potrafią być nocne odgłosy przyrody. Znał wiele tatrzańskich legend jak ta o skarbach ukrytych gdzieś w Dolinie Jaworowej albo o duchu węgierskiego taternika, który zginął na ścianie Małej Śnieżnej Turni i do dziś można usłyszeć dźwięk wbijanych przez niego haków, albo dostrzec światło jego kaganka. Wiedział jednak, że to wszystko są tylko bajki.

Odwrócił wzrok od księżyca i próbował zasnąć, ale hałas był zbyt wyraźny. Kiedy do plusku dołączyły ludzkie głosy, musiał wstać. Nie był człowiekiem strachliwym, wyszedł więc z koleby i ruszył w kierunku niewidocznego jeziora. Wychylił się spoza kosówki i stanął jak wryty.

W płytkich wodach stawu kąpały się dwie dziewczyny. Przykucnął, jak gdyby przestraszył się, że może zostać zauważony, kobiety pluskały się bowiem w wodzie zupełnie nago. Księżyc był w pełni i rzucał na staw mocne, zimne światło niczym reflektor oświetlający scenę teatru. Adam widział je dokładnie, tę smuklejszą, o dziewczęco jeszcze niewyraźnych kształtach, podskakującą w wodzie jak dziecko i tę dojrzalszą o szerokich biodrach i dużych piersiach poruszających się bezwładnie przy każdym jej ruchu.

Mój zagadkowy towarzysz uważał się za kobieciarza. Pochwalił się, że opowieściami o swych górskich przygodach potrafi bez trudu zbałamucić niejedną słuchaczkę, i tę młodszą, i tę starszą. To jednak, co zobaczył w oświetlonym przez księżyc Czarnym Stawie Jaworowym, wprawiło go w osłupienie. Coś go sparaliżowało, nie pozwalając wychylić się zza kępy kosodrzewiny. Jego, playboya, który w normalnych warunkach sam zrzuciłby ciuchy i wskoczył do wody, żeby beztrosko poflirtować. To nie był strach. Nie wierzył w żadną z legend o rusałkach, syrenach czy topielicach. Widok dziewczyn taplających się w najbardziej odludnym z tatrzańskich jezior, w samym środku świętojańskiej nocy był jednak tak surrealistyczny, że zupełnie odebrał mu zdolność jakiejkolwiek racjonalnej reakcji. Kucał więc i patrzył jak głuptas na ich beztroskie harce i na ich fosforyzujące w świetle księżyca kobiece wdzięki. Patrzył, dopóki nie wyszły z wody, ubrały się i zniknęły za wielkim głazem sterczącym nad brzegiem jeziora. Przypomniał sobie nagle, że pod tym głazem również znajdowała się skalna koleba, ale wydawała mu się w środku wilgotna i odnalazł inną. Dziewczyny tam pewnie nocowały; nie miał jednak odwagi ich odwiedzić. To, że pojawiły się właściwie znikąd w tym rzadko odwiedzanym miejscu, było dla niego zbyt podejrzane. Nie zauważyły go i chciał, żeby tak pozostało, dlatego jak najciszej powrócił do swojej koleby i spróbował zasnąć.

*

Obudziła go czerwona łuna, jakby sam wierzchołek Lodowego Szczytu topił się w piecu hutniczym. Świtało. A więc zaspał. Zerwał się i zaczął pakować. Przypomniała mu się nocna scena nad stawem – może była tylko snem? Wyszedł z koleby i spojrzał w głąb doliny.  Dwie ludzkie postacie poruszały się po stromych piargach, jakimi w kierunku stawu opadały urwiska Małej Śnieżnej Turni. Bez trudu rozpoznał kobiece sylwetki, ubrane w kolorowe, wspinaczkowe stroje, z wypchanymi plecakami szybko zmierzające w stronę skał. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się zażenowany własną postawą. W kolebie obok nocowały dwie odważne dziewczyny, które przyszły się wspinać, a on ze strachu ukrył się w swojej gawrze. Pokręcił z niechęcią głową, ale nie chciał więcej o tym myśleć. Czekała go wspinaczka. Musiał się skoncentrować, żeby nie popełnić jakiegoś głupiego błędu. Zarzucił plecak i ruszył w kierunku Śnieżnej Doliny.

Skalny próg nie był trudny. Wyżej czekał zaś twardy, doskonały firn, po którym w rakach i z dziabami mógł bardzo pewnie i szybko się wspinać. W kotlinie Srebrnej Strągi zatrzymał się na krótki odpoczynek. Podziwiał widoki i pstrykał zdjęcia, i wtedy właśnie zauważył dziewczyny. Były już wysoko na grani Małej Śnieżnej Turni. Wspinały się szybką i nietrudną drogą zachodnim żebrem jej ściany. Zamierzały najwidoczniej pokonać całą Śnieżna Grań, prowadzącą aż na wierzchołek Lodowego Szczytu. Też tam zmierzał, choć inną drogą.

Śnieżną Grań tworzyły trzy turnie. Pierwszą, opadającą urwiskiem, dziewczyny miały już na wyciągnięcie ręki. Druga wznosiła się tuż nad nim i wyglądała na łatwo dostępną. W przeciwieństwie do trzeciej, podobnej do fortecznej baszty, piętrzącej się wyżej czarnymi, granitowymi ścianami.

Przyjrzał się uważnie środkowej turni. Prowadził w jej stronę głęboki żleb, którym Adam bez trudu mógłby się wspiąć na sam wierzchołek. Może dotarłby tam nawet przed dziewczynami, walczącymi jeszcze na poszarpanej grani. Przypomniał sobie widok ich nagich ciał, pluskających się w wodach jeziora i poczuł, jak odzywa się w nim samczy instynkt. A gdyby tak zrobił im psikusa, wszedł na tę turnię i tam na nie zaczekał? Potem mogliby wspólnie kontynuować wspinaczkę aż po Lodowy Szczyt. Uśmiechnął się do tych myśli, czując jak testosteron przyjemnie buzuje mu w jądrach. Zdjął raki i ruszył po skałach w górę. Tak jak się spodziewał, droga na wierzchołek była łatwa i szybka.

*

Na szczycie uderzył go kontrast między chłodem zacienionej doliny a prawdziwym żarem lejącym się już z nieba. Usiadł na skałach. Zaczął przysłuchiwać się nieodległym, kobiecym głosom. Spoza uskoku grani dobiegały znane mu jeszcze z kursu wspinaczkowego komendy: Luz! Auto! Idę! Czekał, zastanawiając się, która z dziewczyn pojawi się pierwsza.

Wreszcie zobaczył głowę w czerwonym kasku, spod którego wystawał krótki warkoczyk. Szczupła buzia i duże jasne oczy nie były w ogóle zdziwione z towarzystwa na szczycie. Co innego wyraziła twarz Adama. Zaskoczony o mało nie rozdziawił ust. Dziewczyna poza kaskiem, uprzężą  i pantoflami wspinaczkowymi nie miała na sobie nic więcej. Z niedowierzaniem patrzył, jak z pętli i karabinka zakłada stanowisko asekuracyjne, żeby ściągnąć do siebie swoją towarzyszkę. Tak naprawdę widział tylko jej białe, szczupłe pośladki, łono pokryte jasnym meszkiem, niczym brzoskwinia, i drobne piersi z różowymi i sterczącymi jak pączki róż sutkami. Patrzył, jak wybiera luz liny i nie potrafił wykrztusić z siebie słowa. Dziewczyna również milczała, czekając na swoją koleżankę. Adam miał nadzieję, że tamta również wspina się nago.

Niebawem ujrzał niebieski kask, wystający spod niego kucyk, a potem ramiona i duże, dojrzałe piersi. Nagie biodra kobiety krępowała wspinaczkowa uprząż wyglądająca niczym pas z podwiązkami. Między nimi ciemniał pukiel gęstych włosów.

– Dzień dobry! – odezwała się, gdy tylko zauważyła Adama, i uśmiechnęła się wesoło. Wyglądała na dużo starszą od towarzyszki, mogłaby wręcz być jej matką. – Nie spodziewałyśmy się spotkać kogokolwiek na tej grani.

Słowne zaczepki starszej z dziewczyn sprawiły, że Adam odzyskał pewność siebie?

– Ja też nie spodziewałem się tu takich widoków – odparł flirciarskim tonem.

Jego rozmówczyni roześmiała się, klarując linę.

– Mam nadzieję, że się nie zgorszyłeś. Uprawiamy górski naturyzm i dlatego wybieramy raczej rzadko chodzone drogi.

– Myślałem, że takie rzeczy to tylko na Majorce.

– Wolimy góry.

Mówiła tylko ta starsza. Młoda tymczasem zlikwidowała stanowisko, wzięła linę i ruszyła w dalszą drogę.

– Jak tu wszedłeś?

– Ze Srebrnej Strągi.

– Dziwne… – minęła Adama, niemalże trącając go nagim ramieniem. – I co dalej?

– Lodowy Szczyt.

– Wracasz do Śnieżnej Doliny?

– A mogę się dołączyć?

– Masz uprząż? – zmierzyła go wzrokiem.

Młoda zbiegała już w kierunku przełęczy i zniknęła z pola widzenia. Adamowi widok na dalszą część grani przysłonił dorodny biust starszej taterniczki.

– Pójdę bez zabezpieczenia.

– My wspinamy się nago – zakomunikowała z poważną miną. – Jeśli chcesz się dołączyć, nie możesz tak dalej iść.

– Mam się rozebrać? – zapytał, uśmiechając się szelmowsko.

Spodobało mu się to. Było podniecające i pikantne. Nie miał żadnych oporów przed pokazaniem nagiego ciała. Natura hojnie go obdarzyła. Nie tylko wysportowaną sylwetką, ale i dorodną męskością. Wrzucił ciuchy do plecaka i w samych butach popędził w dół granią. Na przełęczy dopadł młodszą z dziewczyn, która bez słów rzuciła okiem na jego na pół pobudzone przyrodzenie.

Dalej jednak wznosiła się największa z turni. Droga na jej szczyt nie wyglądała na zbyt łatwą. Miał nadzieję, że pójdą przodem. Chciał patrzeć na ich tyłeczki i obserwować kobiece skarby, kiedy będą szeroko rozstawiać nogi, walcząc ze skałą. Starsza szybko sprowadziła go jednak na ziemię.

– Idź pierwszy. My z liną trochę się poguzdramy.

Uskok turni rozcinała szeroka szczelina, którą zaczął się początkowo zupełnie łatwo wspinać. Im był wyżej, robiło się jednak stromiej i trudnej. W końcu szczelina niknęła pod ciemnymi przewieszkami. Gładka ściana oddzielała go od ostrej jak płetwa rekina grani. Dosięgnął jej ręką, jednak krok wydawał się znacznie trudniejszy od czegokolwiek, co robił dotychczas bez liny w Tatrach. Spojrzał w dół. Rozgrzane, błękitne powietrze wypełniało otchłań przepaści. Jego zupełnie zwiotczała męskość wskazywała kierunek, w którym by poleciał, gdyby zawiodły go chwyty. Między rozkraczonymi nogami zbliżała się już kobieca postać w niebieskim kasku.

– Chyba się nie poddasz? – podpuszczała go.

 Nie mógł być mięczakiem. Nie w oczach tych niezwykłych dziewczyn. Zrobił szpagat i podciągnął się na grań. Wyżej teren był już łatwiejszy. Po chwili znalazł się na szczycie.

*

Wierzchołek Wielkiej Śnieżnej Turni okazał się niezwykłym miejscem. Otoczony ze wszystkich stron urwiskami był zupełnie płaski. Porastała go psia trawka oraz różnokolorowe kwiaty, które w ten czerwcowy dzień zdawały się mieć apogeum swojego kwitnienia. Adam aż przysiadł z wrażenia, uważając, żeby nie zdeptać dorodnych kielichów błękitnych dzwonków. W dusznym, gorącym powietrzu słodki zapach złocistych omiegów i śnieżnobiałych sasanek przyprawił go o zawrót głowy.

Dziewczyny postępowały tuż za nim. Na szczycie rozwiązały się i zdjęły kaski. Ich jasne włosy, chociaż zmięte i poczochrane wiatrem, mieniły się w słońcu złotem. Młodsza przycupnęła na rzuconym przed Adamem zwoju liny, a starsza usiadła za jego plecami, opierając się o plecak i wyciągając do słońca umięśnione nogi.

– Częstujcie się! – otworzył torebkę suszonych moreli i zwrócił się z nią w stronę młodszej z dziewczyn.

Machnęła ręką, dając do zrozumienia, że nie chce. Nie wydawała żadnych dźwięków, jakby była niemową. Adam przyznał, że bardzo pociągała go ta jej tajemniczość.

– Bardzo chętnie – odezwała się natomiast starsza i ponad jego ramieniem sięgnęła do torebki z owocami.

W tym momencie poczuł, jak opiera się o jego plecy swoją miękką piersią. Jej jasne, potargane wiatrem włosy musnęły mu kark i szyję. Pachniała rozgrzanym przez upał i trudy wspinaczki ciałem. Wzięła do ust morelę i objęła go ramieniem. Jej spokojny oddech łaskotał go po uchu.

Młodsza patrzyła na nich swymi dużymi oczami i dopiero po chwili Adam zorientował się dlaczego. Otóż jej wzrok tkwił na jego członku, który zaczął się unosić, aż nabierając pełnego kształtu, odsłonił purpurową główkę. Niespodziewanie dotknęła go palcami, jakby pierwszy raz widziała coś takiego na oczy.

– Spróbuj, jak chcesz! – usłyszał zza głowy głos starszej.

Nie dowierzając, patrzył, jak młodsza nachyliła się nad nim i koniuszkiem języka dotknęła pulsującej krwią główki, aż przeszył go dreszcz.

– Tfu! – odłożyła go jednak z niechęcią, krzywiąc usta.

Zza głowy popłynął perlisty śmiech.

Odwrócił się. Patrzyła na niego rozbawionymi oczami. Jej usta znajdowały się na wysokości jego ust. Okazję, żeby ją niezobowiązująco pocałować miał wymarzoną, ale nie zdążył tego zrobić. To ona pocałowała go pierwsza. Smakowała morelami, ale jeszcze czymś więcej, czymś aż mdląco słodkim  Spojrzał jej pytająco w oczy i wiedział już, że będzie jego. Nie wahając się, objął dłońmi jej piersi, a ona zanurzając palce w jego włosach, zachęciła go do dalszych pieszczot. Niczym wygłodzony wilk rzucił się na jej wygiętą do tyłu szyję i rozgrzane słońcem ramiona. Jego pocałunki schodziły coraz niżej w głęboką dolinę biustu, skąd wspinał się do sterczących zadziornie sutków, ażeby znowu poprzez bezdroża brzucha upadać w miękkość pachnącego igliwiem i macierzanką runa. Błądząc w nim po omacku, natknął się wreszcie na rozchylone wargi, które objął namiętnym pocałunkiem.

Młodsza z dziewczyn podeszła bliżej i zaczęła przyglądać się z zainteresowaniem.

– Zobacz! – zwróciła się niej starsza koleżanka.

Pchnęła Adama na plecy i dosiadła niczym amazonka dosiadająca konia. Wiedziała co robić, żeby im obojgu było dobrze. Objął jej rytmicznie poruszające się biodra. Były tak jak ramiona i brzuch spalone słońcem na brąz. Tylko piersi, które rozbujały się przed jego oczami, zasłaniając widok Tatr, były białe jak śniegi na zboczach Lodowego Szczytu. Krew przyjemnie pulsowała w jego żyłach. Tego właśnie pragnął, rezygnując z drogi przez Śnieżną Dolinę.

– Nie dasz się skusić?

Starsza nie dawała spokoju swojej młodszej towarzyszce. Adam zobaczył, jak dotyka jej ramion i młodych piersi, usiłując wciągnąć ją do zabawy. Było mu dobrze, ale nie miałby nic przeciwko zmianie. Dlatego z satysfakcją obserwował, jak prowodyrka całej tej zwariowanej historii w końcu wepchnęła wręcz dziewczynę prosto w jego ramiona. Kiedy tylko uwolnił się spomiędzy ud jednej, objął drugą i turlając się wśród błękitnych kęp dzwonków, przewrócił na plecy.

– Tylko bądź delikatny! – pouczyła go bardziej doświadczona z kobiet, zanim dotknął delikatnego łona jej towarzyszki.

Łono wydawało się jednak być zamknięte niczym muszla małża. Imponujące przyrodzenie wyrastające spod umięśnionego tułowia Adama zupełnie nie pasowało do szczupłych bioder dziewczyny. Wtedy jednak zza jego pleców wyłoniła się dłoń starszej koleżanki i wilgotnymi palcami zaczęła delikatnie masować pokrytą jasnym meszkiem dziewczęcą płeć. Wreszcie muszla się rozchyliła i Adam zobaczył jej perłowe wnętrze. Mógł powoli wejść do środka. Była tak ciasna, że musiał się wysilić, żeby pokonać opór jej mięśni. Nie odpuścił jednak, dopóki nie wcisnął się do samego końca. Patrzył, jak ciężko oddychała, ale nie wydała żadnego dźwięku, jakby była niema. Wysuwając się, zerknął z niepokojem, czy nie krwawi, ale jego członek lśnił jedynie od jej soków. Wtedy już bez oporów pozwolił instynktom przejąć nad sobą kontrolę. Hormony buzowały w jego krwi. Z zadowoleniem zobaczył, jak starsza z dziewczyn nachyliła się nad koleżanką i zaczęła ssać jej nabrzmiałe sutki. Już tylko chwila dzieliła ich od momentu, kiedy filigranowe ciało dziewczyny wyprężyło się ogarniającym je orgazmem.

Tuż obok, wypięta pupa bardziej doświadczonej taterniczki też kusiła, żeby dla odmiany tam się przenieść. Posłuszny podszeptom natury porzucił wijące się jeszcze w rozkoszy ciało młodszej i kompulsywnie zanurzył się między pełnymi pośladkami starszej. Chwycił w ręce jej krągłe biodra i popuszczają zupełnie cugle zwierzęcej chuci, nie zwolnił, dopóki nie poczuł, że dociera na szczyt. Instynktownie wyskoczył na zewnątrz, rozlewając nasienie po białych kępach sasanek. Po chwili zwalił się na murawę, ciężko oddychając. Nie wierzył w Boga, ale pomyślał, że jeśli istnieje niebo, to właśnie tak  wygląda.

Czerwcowy, południowy sen spłynął na niego niczym słodka rozkosz, głęboki i pozbawiony marzeń. Bo czyż rzeczywistość nie była piękniejsza od najwspanialszych snów?

*

Obudziło go słońce, palące do bólu jego nagie pośladki. Obok leżał plecak i zdeptane kwiaty, dziewczyn jednak już nie było. Zerwał się na równe nogi. Czyżby znowu coś mu się tylko przyśniło? Spojrzał w kierunku grani Lodowego Szczytu. Daleko, na wysokości Lodowego Zwornika dostrzegł dwie wspinające się sylwetki.

Zostawiły go śpiącego i poszły dalej.  Inaczej sobie wyobrażał ich dalszą, wspólną drogę.

– A to suki! – bąknął zdenerwowany. – Suki! – krzyknął z całych sił.

Wciągnął ciuchy na poparzoną słońcem skórę i ruszył w ich kierunku. Niestety po kilku krokach zatrzymał go pionowy uskok, którym szczyt turni opadał w stronę przełęczy. Na skale lśnił wkręcony ring zjazdowy. Dziewczyny zapewne przewlekły przez niego linę i spokojnie sobie po niej zjechały, ale on nie posiadał liny. Zaklął i trzymając się kolucha, nachylił ponad urwisko. Poniżej skała była przewieszona. Nie dało się tamtędy zejść bez sprzętu. Zawrócił zrezygnowany. Czyżby czekał go odwrót? W sumie mógł jeszcze wrócić do Doliny Śnieżnej i jeśli się spręży, dotrzeć przed zmierzchem na grań Lodowego Szczytu.

Nie miał innego wyjścia, ale musiał się spieszyć. W drodze powrotnej czekał go przecież jeszcze ów niebezpieczny krok z ostrza grani do szczeliny, który z takim trudem udało mu się pokonać w górę. W dół wydawał się o wiele trudniejszy do wykonania. Ostrożnie obniżył się do krytycznego miejsca i spróbował sięgnąć nogą do jakiegoś stopnia w szczelinie. Wyglądało to na niewykonalne. Mięśnie nóg zaczęły mu drżeć, wrócił więc na grań. Czyżby miał się poddać? Czyżby zostało mu jedynie wyjście hańby i telefon po śmigłowiec ratunkowy? Słońce niebezpiecznie chyliło się ku zachodowi. Nie miał wyboru. Poddał się i zrezygnowany wyciągnął telefon. Ku własnej rozpaczy spostrzegł jednak, że telefon jest poza zasięgiem. Spojrzał w kierunku Lodowego Szczytu. Wysoko na tle nieba dostrzegł dwie sylwetki zbliżające się już do wierzchołka. Bezsilna rozpacz wezbrała w jego piersi. Otworzył usta i krzyknął na całe gardło, ile tylko miał pary w płucach. Ale czy ktoś go usłyszał? Echo powtórzyło jego krzyk, po czym nad górami zaległa złowroga cisza…

*

Zauważyłem, że bardzo spochmurniał. Mimo to chciałem usłyszeć, co wydarzyło się dalej. Powiedział, że skoro jakoś tam wszedł, musiał więc spróbować zejść. Wziął się w garść i wrócił nad uskok. Tym razem szczelina wydała mu się jakby bliżej. Sięgnął tam nogą, nawet wymacał jakiś stopień. Powietrze pod jego stopami było już zupełnie czarne. Przełknął zimną ślinę i przerzucił ciężar ciała na drugą nogę. Wtedy skalny blok, którego się trzymał, drgnął i poleciał w tę czarną otchłań…

Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Jego oczy były ciemne, jak ta otchłań, o której powiedział, aż mnie zmroziło. Akurat skończyliśmy palić i spytałem go, czy zechce mi dalej towarzyszyć. W odróżnieniu od niego miałem ze sobą linę, którą moglibyśmy się związać. Odparł jednak, że tu pozostanie. Pożegnałem go więc i ruszyłem w swoją stronę. Czekała mnie jeszcze długa droga i dopiero kiedy dotarłem do schroniska, uświadomiłem sobie, że w jego opowieści było coś nie tak.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witamy nowego Autora Najlepszej Erotyki, Sajmona!

Bardzo przypadło mi do gustu to niedługie opowiadanie. Lubię, gdy Autor zna materię o której pisze, a widać, że powyższy tekst mógł wyjść jedynie spod pióra doświadczonego taternika. Świadczy o tym zarówno pewność w użyciu specjalistycznego języka, jak też obrazowość opisów, pozwalająca ujrzeć oczyma wyobraźni te górskie przestrzenie, w których rozgrywa się fabuła.

Co do samej fabuły, jest zwodniczo prosta, lecz skrywa swoje tajemnice. Tak naprawdę niczego nie dowiadujemy się o „rusałkach” poza ich umiłowaniem do górskiego naturyzmu oraz przypadkowych kontaktów seksualnych. No i tekst urywa się w miejscu, które sugeruje drugie dno opisanych wydarzeń. Co stało się z Adamem, po tym jak skalny blok runął w otchłań? Czy narrator prowadzi rozmowę z kolegą wspinaczem, czy już tylko z jego duchem? Czy wreszcie rusałki nie były przypadkiem jakimiś złośliwymi górskimi duchami wodzącymi wspinaczy na manowce i ostatecznie ku zgubie?

Tyle pytań domaga się odpowiedzi, ale oczywiście nie należy ich udzielać, by nie popsuć nastroju tajemnicy. Pozostaje więc interesujące, a w niektórych fragmentach bardzo soczyste opowiadanie o miłości do wspinaczki i miłości do kobiet – dwóch pasjach, równie niebezpiecznych dla zdrowia oraz życia. Gorąco je polecam!

Pozdrawiam
M.A.

Ciekawe czy ten opowiadający był żywym człowiekiem czy jakimś trupem. Odpowiednikiem rusałek są wiły o ile możn wierzyć wikipedii

Naturyzm górski – zapewne jest trudniejszy niż naturyzm nadmorski, bo i temperatury na wysokościach niższe, i okazji do kontuzji podczas wspinaczki więcej niż podczas wylegiwania się na plaży i okazjonalnej przebieżki do domu 🙂 jestem ciekawa, czy to popularny nurt?

Natomiast opowiadanie smakowite. Poszerzyłam sobie słownik, a do tego miło czas spędziłam!

Pomimo iluś tam lat spędzonych na górskich szlakach i bezdrożach niestety nie udało mi się spotkać amatorek tego nurtu 🙁
Dlatego napisałem to opowiadanie, bo wiem, że są i kiedyś je w końcu spotkam 😉

Myślę, Sajmonie, że w tym tekście udało Ci się osadzić tę typową (?) dla Ciebie magiczność lepiej niż we wszystkich innych pracach. Góry rzeczywiście opisane sympatycznie, a historia…? Prosta i w zasadzie kompletna, ale brakuje mi czegoś wokół historii Adama. Jakiejś odrobiny pikanterii, wynikającej np. z tego, że narrator poszedł w góry z jakimiś kobietami, po których nie spodziewa się podobnego występku 🙂

Debiut bardzo udany!

To chyba pierwsze opowiadanie, w którym tak przyjemnie czytało mi się opisy przyrody 🙂

Pięknie napisane. Szkoda tylko, że urywa się tak nagle, bez żadnego ostrzeżenia.

Napisz komentarz