Nježan Dodir [Czuły dotyk] – Rozdział VI: Czwartek (Boober)  4.73/5 (11)

73 min. czytania

Źródło: Pixabay

Cała ta tajemnicza wycieczka, w dodatku dość wcześnie, sprawiała, że Dominika ekscytowała się jak przedszkolak przed gwiazdką. Niespodzianki wszelkiego rodzaju, zawsze sprawiały, że czuła się jednocześnie niepewnie i przyjemnie. Pobudzały adrenalinę, dawały kopa. Dlatego zresztą ostatecznie wybrała taki zawód, jaki wybrała. Sesje fotograficzne wprawdzie nie dostarczały aż takich emocji, ale zawsze można było “spodziewać się niespodziewanego”. Ze strony sprzętu, ale częściej ze strony ludzi. Kiedy więc samochód w końcu zatrzymał się przed bramą prowadzącą na otoczone z trzech stron budynkami wybetonowane podwórko, z trudem mogła usiedzieć spokojnie w fotelu.

– Poczekaj sekundę – Artur wskazał głową na furtkę.

Wysiadł z wozu, podszedł do bramki i nacisnął dzwonek. Po chwili rozległ się krótki pisk i mechanizm zaczął przesuwać szerokie skrzydło bramy. Wjechali na podwórko w tym samym momencie, w którym z budynku po prawej stronie wyszedł mężczyzna w warsztatowych spodniach i czerwonej czapeczce z mocno wytartym logo Motul.

– Dobrdošli! – uśmiechnął się szeroko, a potem zawołał w stronę domu. – Ivanka!

– Hello. Thanks a lot.

– All things are ready. Ivanka!

– Thanks again.

Dominika wysiadła z samochodu i rozejrzała się po otoczeniu. Betonowy plac, kilka zamkniętych pomieszczeń, wyglądających jak warsztaty czy garaże. Nic nie wskazywało na przeznaczenie całego miejsca. Przeniosła spojrzenie na męża, a potem na jego rozmówcę. Chorwat skłonił się jej lekko, a potem znów uśmiechnął.

– Now I understand… – rzucił tajemniczo, a potem krzyknął w stronę otwartego okna – Ivanka! Pakao! Posao je!

– Pomala! – zza firany odezwał się dziewczęcy, nieco obrażony głos.

– Brzo!

Z otwartego okna dobiegła jeszcze jakaś niezrozumiała odpowiedź, a potem firanka została odsunięta. Sekundę później przez otwarte okno na podwórko wyskoczyła nastolatka w dżinsach i czerwonym t-shircie.

– Tata, je li pušenje ili što? – wzruszyła ramionami, wkładając na głowę taką samą wyszmelcowaną czapeczkę, jaką nosił jej ojciec. – Dobro.

– She will give you the equipment – zwrócił się do Dominiki, wskazując na nastolatkę. – And you can park car over there – wskazał na kąt podwórza.

– Hi. Come with me. What size you wear? – dziewczyna przeszła na angielski i wskazała dłonią jedne z drzwi. Dominika pytająco spojrzała na Artura.

– No co? Poczekaj – powiedział, podchodząc do samochodu. Otworzył bagażnik i podał jej reklamówkę. – Przyda się.

Dominika wzięła torbę i zajrzała do środka. Wewnątrz były jej szare legginsy i zwinięta para skarpetek. Ruszyła za dziewczyną. Kiedy weszli do pomieszczenia, stało się jasne, na czym polegała niespodzianka Artura, i dlaczego, mimo że było naprawdę ciepło, jej mąż miał na sobie długie spodnie. Na półce po lewej stronie leżało ze trzydzieści kasków, na wieszakach – kurtki, spodnie, na regale obok – buty. Dziewczyna podeszła do wieszaków, chwilę przerzucała kolejne kurtki, w końcu podała jej czarno-różową, obszytą odblaskowymi paskami.

– Try this one. Should fit. Your shoes size?

– Thirty five.

– So, you have no choice of model – stwierdziła Ivanka, podchodząc do regału.

Dominika wsunęła ręce w rękawy i zaciągnęła zamek. Rzepowymi ściągaczami dopasowała talię, poprawiła ochraniacze na łokciach. Dziewczyna tymczasem podała jej buty i kask, a potem taksującym spojrzeniem obrzuciła sylwetkę. Mruknęła coś do siebie, a potem udała się w głąb pomieszczenia. Dominika zdjęła tenisówki, naciągnęła skarpetki na stopy i wsunęła nogę w but. Wprawdzie wolała wyższe, niż te, które dostała, ale rozmiar pasował.

Kończyła dopasowywać paski kasku, kiedy Ivanka wróciła z trzema parami spodni. Dominika szybko pozbyła się szortów i wciągnęła na nogi legginsy. Pierwsza para okazała się za wąska w biodrach, druga – za długa. Trzecia, po kilku szybkich regulacjach, zasadniczo pasowała. Dziewczyna tymczasem postawiła na stoliku sporą skrzynkę

– Gloves – rzuciła wyjaśniająco. – Pick what you like.

– Thank you.

Wsunęła stopy w buty, zapięła zamki i podeszła do pudła. Do magazynku ubrań wszedł Artur. Ivanka spojrzała na niego, a potem podała mu podobna skrzynkę. Tyle, że w tej przeznaczonej dla Artura był już cały komplet. Dominika domyśliła się, że to właśnie załatwiał wczoraj, kiedy one kupowały bieliznę.

– I jak? – spytał.

– Ale co jak? Ciuchy? Leżą.

– A reszta?

– Fajnie… Skąd ty wytrzasnąłeś tą wypożyczalnię?

– Mam swoje sposoby. No, chyba nie powiesz mi, że nie masz ochoty się przejechać?

– Pewnie że mam. Tylko ze względu na sprzęt nurkowy zgodziłam się jechać samochodem…

Artur roześmiał się, wyjął ze skrzynki kurtkę i kask, odłożył na stolik i sięgnął po buty.

– Poczekaj, aż zobaczysz maszynę.

– Mam nadzieję, że mają tu coś w moim rozmiarze… I nie jest to sto dwudziestka piątka…

– Spodoba ci się.

– Zobaczymy – odparła, biorąc się do przepakowywania najważniejszych rzeczy z torebki do kieszeni kurtki i spodni. Parę minut później wyszli na zewnątrz. Przed uniesioną roletową bramą jednego z pomieszczeń stała szara Honda Deauville. Ojciec Ivanki, oparty o mur, rozdusił niedopałek papierosa w popielniczce i podszedł do motocykla. Artur stał obok, przy jego nodze leżał plecak ze sprzętem fotograficznym.

– For you!

– Na plecak? – Dominika zatrzymała się w pół kroku, patrząc na ciężką, o wiele dla niej za dużą maszynę.

– Spokojnie… Pomala, jak tu mówią…

Chorwat podał Arturowi kluczyki i dokumenty motocykla, a potem spojrzał na Dominikę.

– I need to see your license – powiedział, palcami, chyba odruchowo, rysując w powietrzu kształt dokumentu. Dominika wyjęła z kieszeni portfel, podała dokument Chorwatowi. Ten sięgnął po leżącą na motocyklu podkładkę, wpisał numer w odpowiednie rubryki i wskazał miejsce, gdzie Dominika powinna się podpisać. Dopełniwszy formalności, wskazał na otwartą bramę garażu. – Go with me.

Dominika wetknęła Arturowi w ręce swój kask i rękawice i tupiąc twardymi podeszwami po betonie poszła za mechanikiem. Kiedy weszła w półmrok warsztatu, w pierwszej chwili nie dostrzegła maszyny. Dopiero kiedy Chorwat podprowadził ją do bramy, zobaczyła czarno-czerwono-szare malowanie na ciasno otulających cały motocykl owiewkach i pięciokątny reflektor. Dobrą chwilę zajęło jej, zanim uwierzyła w to, co przed nią stoi. Oryginalnie malowana, stukonna Honda CBR.

– O kurwa mać… – wydusiła w końcu z siebie.

– Problem? You can’t handle it? – wystraszył się Chorwat.

– I can handle it… – podeszła do maszyny i przeciągnęła dłonią po płaskiej, przyciśniętej do kierownicy owiewce. – Cześć maleńka…

Chorwat zsunął motocykl z podnóżka, który zamknął się z trzaskiem. Wypchnął maszynę na zewnątrz. W ostrym słońcu motocykl wyglądał jak marzenie.

– Yeah, I worked half of night… People say it’s too small for them… But for you… – Chorwat uśmiechnął się znów szeroko, podając Dominice klucze i dokumenty. – So, watch out… It’s fast… Got power…

Dominika nie słuchała, co mówił. Doskonale wiedziała, jak ten motocykl się zachowuje. Maszyna była identyczna jak jej pierwszy własny motocykl. Wiedziała o nim wszystko. Wsunęła klucz w stacyjkę, przekręciła. Przerzuciła nogę przez siodło, a potem uruchomiła silnik. Setka koni, upchnięta w rzędowej czwórce obudziła się do życia. Dotknęła manetki gazu, podbiła nieco obroty, wsłuchując się w ton motocykla. Artur podał jej kask i rękawice. Kilkoma szybkimi ruchami poprawiła lusterka, włożyła rękawice i poprawiła się w siodle. Fakt, że Artur ma na sobie jej plecak ze sprzętem foto jakoś niespecjalnie ją obszedł. Teraz liczył się tylko motocykl i to, co obiecywał. Była gotowa. Obok odezwał się niższy, bardziej miarowy pomruk Deauville’a.

– Do autostrady jedziemy razem, przed bramkami zrobimy postój – Artur przebił się przez pracujące silniki.

– Trzymam się ciebie, potem zobaczymy – odparła. Opuściła szybę kasku. Czuła pod sobą moc maszyny, wiedziała doskonale, jak się na niej jeździ. To nie było turystyczne BMW, którym jeździła na co dzień. Odczekała, aż Artur ja minie, a potem wrzuciła bieg i delikatnie dodała gazu. Motocykl wytoczył się za bramę. Zatrzymała się, rozejrzała w prawo i w lewo, celowo pozwalając Arturowi odjechać te kilkadziesiąt metrów, a potem wyjechała na drogę. Honda, pogoniona delikatnym ruchem manetki, zerwała się do przodu, momentalnie nabierając prędkości. Sekundę później siedziała już Arturowi na ogonie. Do pierwszego zakrętu podeszła jeszcze ostrożnie, niepewna, czy ciało pamięta, jak CBR-ka składa się w wiraż. Nie musiała. Po trzystu metrach jazdy czuła się tak, jakby nie minęło prawie dziesięć lat, odkąd ostatni raz siedziała na takiej maszynie. Przypomniała sobie słowa kogoś ze starych czasów, który po kilku piwach, kiedy włączył mu się filozoficzny nastrój stwierdził, że pierwszy motocykl jest jak pierwsza dziewczyna. Po prostu się tego nie zapomina. Dominika czuła, jak buzująca adrenalina coraz mocniej domaga się ujścia. Artur prowadził swojego turystyka pewnie, a ona trzymała się jego ogona. Do autostrady dojechali w kilka minut. Tuż przed wjazdem Artur zjechał na szutrową drogę między polami.

– Pojedziemy razem. Nie masz nawigacji, ja poprowadzę. Pasuje?

Zawahała się. Wiedziała, że Deuville jest wolniejszy, mniej zrywny. To nie ścigacz, tym bardziej z Arturem w siodle. Chciała już, od razu, zamknąć zegary i pognać autostradą przed siebie, w akompaniamencie huku wiatru i ryku wydechu. Resztki rozsądku podpowiadały, że jednak powinna naprawdę wyczuć maszynę, zanim pójdzie na całość.

– Dobra. Pobawię się, jak będziemy wracać. Po drodze trzeba go jeszcze zalać, sucho mam.

– Wiem, Drażan przepraszał, ale nie zdążył zatankować. Stała na kołkach, podobno całą noc ją szykował. Stacja jest przy przejściu granicznym. Dojedziesz?

– Bez problemu. Prowadź.

Wjechali na autostradę. W sumie naprawdę lubiła, kiedy Artur prowadził, a ona trzymała się jego ogona, podziwiając jego szósty zmysł. Od kiedy jeździli razem to dostrzegła. Artur jechał tak, jakby prowadził nie jeden, ale dwa motocykle. Jeśli znajdował okienko, żeby się w nie wcisnąć, mogła być pewna, że i dla niej jest miejsce. Pilnował trasy, znaków, pozwalając jej cieszyć się jazdą, wiatrem wciskającym się czasem nieco pod kołnierz kurtki, rykiem silnika. Czuła się cudownie. Motocykle były jedyną rzeczą, której nie była w stanie porzucić. Wolność, szybkość, adrenalina… Rozsądek, kiedy pojawiły się dzieci kazał przesiąść się ze ścigacza na turystyka, ale tęsknota została. Jej BMW było kompromisem.

Nagle, nie wiedzieć czemu, pamięć przywołała zdarzenie sprzed kilku ładnych lat, kiedy wracała z pracy i awaryjnie, zamiast Artura, miała odebrać Emilkę ze szkoły. Cudem jakimś akurat tego dnia umówiła się, że podrzuci koleżankę i miała ze sobą drugi kask. Córka natychmiast awansowała w klasie na pierwszą pozycję tej, która wraca do domu na prawdziwym motocyklu. A po powrocie do domu dumna pasażerka zapowiedziała, że jak tylko dosięgnie nogami do ziemi, to też będzie jeździć. Na najszybszym motocyklu, jaki jest na świecie. Efekt był taki, że tuż po urodzinach plakat z rudą Meridą poszedł w odstawkę, a na drzwiach pokoju rozgościła się srebrno-pomarańczowa Hayabusa. Zastąpiona zresztą jakieś pół roku później przez plakat z jakichś zawodów ju-jitsu.

Sprawnie przepchnęli się przez korek przed granicą i zjechali na stację benzynową. Dominika kopnęła podnóżek i zeskoczyła z maszyny. Odwiesiła kask na kierownicę i wrzuciła do środka rękawice.

– Chcesz coś do picia?

– Coś na zimno i kwaśno.

– To zatankuj. Kupię.

– Jak chodzi? – Artur wskazał głową na Hondę.

– Jak marzenie. Cholera, powinna już jeździć na żółtych tablicach, a ciągnie jak nówka. Ścigacz to ścigacz.

– Ech, te wasze szlifierko-wiertarki…

Roześmiała się. Od zawsze to była ich dyżurna przekomarzanka. Artur wolał zawsze ciężkie cruisery, z basowo dudniącymi silnikami, błyszczące chromami, do miarowego nawijania kilometrów na koła. Ona uwielbiała pęd, wtulona w zbiornik przecinaka.

– Ta… Odezwał się jeździec młockarni…

– Heksa…

– Masz za swoje. Było nie organizować mi Strzygi! – klepnęła bak Hondy. – Idę do sklepiku.

Ujęcie znad kierownicy Hondy na Dominikę idącą w stronę stacyjnego sklepiku i szybki przeskok do apartamentu.

Gośka ostrożnie otwierała oczy. Wolała upewnić się, że Darek śpi, zanim wstanie. Zdawała sobie sprawę, że jeśli znów zbierze mu się na poranny seks, zrobi coś, czego będzie potem musiała żałować. Darek jednak chrapał w najlepsze. Delikatnie odsunęła prześcieradło, zsunęła stopy na podłogę i wstała. Na palcach przeszła te kilka kroków do łazienki, starannie zamknęła za sobą drzwi. Nim weszła pod prysznic, sięgnęła do kosmetyczki balsam. Kiedy wyszła spod wody i wytarła się, w łazienkowym lustrze dokładnie przyjrzała się swojej twarzy, a potem reszcie. Darek, kiedy chciał jej dopiec, zawsze wyciągał na wierzch to, że nie ma figury anorektycznych modelek. Ona jednak nie uważała, że jest źle. Owszem, może szczupła nie była, ale nigdy nie uważała się za grubą. Pewnie, przy Dominice mogła wydawać się większa, niż była w rzeczywistości, ale w końcu była od niej o głowę wyższa. Jeszcze raz obrzuciła swoje odbicie w lustrze wzrokiem. Plan, który obwieściła z tarasu miastu, jeszcze wczoraj jedynie mglisty, zaczął nabierać kształtów.

Samo wspomnienie dłoni Artura na swoich plecach już poprawiło jej humor. A to, co działo się w nocy w sąsiedniej sypialni, sprawiło, że podjęta decyzja stała się jeszcze bardziej zasadna. A jej wykonanie było o tyle prostsze, że nawet nie musiała się specjalnie starać. Wystarczyło po prostu poczekać na rozwój wydarzeń, które najwyraźniej zmierzały w tym samym kierunku, co jej oczekiwania.

Sięgnęła do kosmetyczki i wyciągnęła kupionego wczoraj czerwono-czarnego motylka, buteleczkę ze środkiem odkażającym i płatki kosmetyczne. Spryskała biżuterię i odłożyła na płatek kosmetyczny. A potem obficie prysnęła na własny brzuch.

– No, chwila prawdy… – westchnęła, sięgając po kolczyk. Miejsce, w którym kiedyś przekłuła sobie pępek odnalazła bez trudu. Nabrała powietrza, a potem przyłożyła pałąk kolczyka do skóry. Szybkim ruchem popchnęła metal. Chwilowy opór ustąpił i biżuteria przeszła na wylot. Przetarła kolejnym płatkiem skórę wokół, a potem nakręciła czarną kulkę, zabezpieczając ozdobę na miejscu. Odwróciła się do lustra, oceniając efekt. Dokładnie taki, jak miał być. Krytycznie obrzuciła wzrokiem resztę swojego ciała. Nie było filigranowe. Nie była małą, drobną, blondyneczką, do jakich przy każdej okazji ślinił się jej mąż. Sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu, ciemne włosy, oliwkowa karnacja – dokładne przeciwieństwo. Co nie znaczy, że nie ma prawa do czucia się atrakcyjną. Otworzyła szufladę w komódce i wyciągnęła z niej małą kosmetyczkę. Nie zabrała wiele, podstawowy zestaw, w końcu nie planowali wybierać się na bal. Ale to, co miało, wystarczy. Cień, konturówka, tusz do rzęs i odrobina rozświetlającego pudru, parę minut pracy. Efekt był taki, jakiego chciała.

– No, Olchowska, pamiętaj. MILF, a nie soccer mom. I tej wersji się trzymamy.

Jeszcze raz krytycznym wzrokiem obrzuciła przygotowane ubrania. Bielizna, jensowe szorty, top odsłaniający brzuch i biała czapka z daszkiem. Ubrała się, związane w koński ogon włosy przełożyła przez zapięcie czapki, a potem jeszcze raz starannie zlustrowała swój wygląd.

– No. Milion dolarów może nie, ale na pewno nie soccer mom… Jazda, cyrkowa gwiazda…

Wyszła z łazienki. Darek nadal spał. Na znalezionym w torebce paragonie napisała mu krótkie „Pojechałam do miasta. Jakby co – SMS-uj”. Wrzuciła to torebki klucze i dokumenty samochodu. Dwadzieścia minut później parkowała przed centrum handlowym na peryferiach miasteczka. Widząc, między kilkoma innymi, logo którego szukała, uśmiechnęła się. Do otwarcia sklepów pozostało jeszcze kilkanaście minut. Wyjęła telefon i włączyła przeglądarkę. Pierwszy etap planu obejmował Darka, i do niego była już niemal przygotowana. Pozostało tylko zaopatrzyć się w jeden drobiazg, którego, sama właściwie nie wiedziała dlaczego, nie zabrała z domu. Tymczasem druga część planu, mając w założeniu być czymś w rodzaju podziękowania dla Dominiki i Artura, była dopiero w zarysie. Już wczoraj postanowiła, że musi odwdzięczyć się Dominice za taniec. Wiedziała, że ta mała ruda wariatka nie ma pojęcia, czym to dla niej było, ale czuła, że po prostu musi dać jej coś w zamian. Na razie nie była w stanie nic wymyślić. Nie mogła też podpytać któregokolwiek z nich, bo rano słyszała, że zbierają się do jakiegoś wyjazdu. Słyszała jeszcze przez ich samochód, ale nie miała pojęcia, gdzie są. Na kartce, którą znalazła w kuchni na stole, przed wyjściem z domu, Artur napisał: „Jesteśmy na wycieczce, wrócimy późnym popołudniem”. Miała przynajmniej sporo czasu. Oprócz pomysłu dla Dominiki i Artura, potrzebowała jeszcze jednej informacji. Tą znalazła bez problemu, Szybko oceniła odległość. A potem znalazła namiary na najbliższe wypożyczalnie rowerów.

Wrzuciła telefon do torebki, zamknęła samochód i ruszyła po zakupy. Pół godziny później, uboższa o niecałe dwieście kun, w dyskretnej, pozbawionej nawet nazwy sklepu papierowej torebce niosła swój nabytek. Wróciła do samochodu. W drodze do domu, w pobliskim spożywczym zaopatrzyła się jeszcze w nieco prowiantu plażowego, w postaci wody i sporej kiści winogron.

Kiedy weszła do apartamentu, Darek nadal spał. Opłukała winogrona, spakowała w płócienną torbę koc, krem do opalania i kilka innych drobiazgów, po czym weszła do sypialni. Potrząsnęła śpiącym mężem, pochylając się nad nim.

– Wstajesz? Bo chciałam na plażę pójść…

– Jeezuu… – jęknął. – Która jest?

– Dziesiąta.

– Nie chce mi się…

– To siedź w domu. Ja idę na plażę. Jakby co, wiesz gdzie mnie znaleźć. A, Domi i Artur pojechali gdzieś, zostawili kartkę, że będą po południu.

– Zaraz, co?

– Mam ochotę iść na plażę, bo jest ładna pogoda. Nie chcesz, to nie. Pójdę sama.

– Gocha, co ciebie tak nosi?

– Nie nosi, tylko nie mam zamiaru pleśnieć w domu. Też byś się ogarnął, co?

– Weź, kurwa… Ogarnął… Jestem na urlopie, nic nie muszę.

– No. Ze mną też nie musisz iść. Poradzę sobie sama. Jak się namyślisz, to jestem na plaży – po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.

Szła przez budzące się miasteczko i zza słonecznych okularów podziwiała okolicę. W miarę jak zbliżała się do zatoki, nowoczesne wille ustępowały miejsca tym wybudowanym w latach osiemdziesiątych i siedemdziesiątych. Wokół przystani rybackiej kilkanaście starych, białych parterowych domków, ściśniętych na dwóch wąskich uliczkach, tworzyło coś w rodzaju starówki. W większości z nich nikt nie mieszkał, urządzono tu kawiarenki i sklepiki. Właściciele tych pierwszych rozstawiali stoliki wprost na chodniku, w powietrzu unosił się zapach kawy, pieczywa i lata. Na końcu deptaka, przy samym nabrzeżu dostrzegła szyld, którego szukała. Kwadrans później wrzuciła torbę plażową do koszyka na kierownicy swojego nowego pojazdu i zaopatrzona w mapkę z zaznaczoną pomarańczowym markerem trasą ruszyła przed siebie. Według informacji dziewczyny, z którą rozmawiała, miała przed sobą nie więcej niż pół godziny drogi.

Kierując się wskazaniami mapki, a potem drewnianym drogowskazem, znalazła się na wysypanej tłuczonymi kamieniami dróżce, wciśniętej między winnicę z jednej, a pastwisko z drugiej strony. W oddali, za skałkami widać było zbliżającą się niebieską płaszczyznę Adriatyku. Drewniana tablica, którą postawiono na poboczu drogi upewniła ją, że jest tam, gdzie chciała być. „Bijele Stijene – Naturkamp“ głosiły wycięte w szerokiej desce litery. Kilka metrów dalej drogę przecinał szlaban, a obok niego stał niewielki budynek. W cieniu, rzucanym przez daszek na bocznej ścianie stało kilka rowerów. Wstawiła swój w wolne miejsce, zapięła kłódkę i podeszła do okienka. Siedzący po drugiej stronie uśmiechnięty starszy pan, ubrany jedynie w postrzępiony słomkowy kapelusz, zainkasował opłatę za wstęp, wskazał jej przejście do plaży i życzył miłego dnia. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Odłożyła plażową torbę na ławkę i szybko pozbyła się ubrania, zostawiając na sobie jedynie czapkę, okulary słoneczne i klapki. Jej plan zakładał relaks, opalanie się i wkurzanie Darka. Nie miała najmniejszego zamiaru ani mówić mu, gdzie jest, ani nawet odbierać od niego telefonu. Zresztą była niemal pewna, że nawet nie zada sobie trudu zadzwonienia do niej. A, niech robi co chce.

W szerokim planie pokazana plaża, potem przeniesienie kadru na morze, najazd na płynący jacht. Przejście za rufę jachtu, potem na kilwater. Rozszerzenie kadru, szybkie przejście pokazuje małą motorówkę na kanale w Wenecji, przenosi się na chodnik nad kanałem i od przodu najeżdża na siedzących przy kawiarnianym stoliku Dominikę i Artura.

Wenecja rozczarowywała. To, co zastali, kiedy już przepłynęli wodnym tramwajem na druga stronę laguny, diametralnie różniło się od wspomnień sprzed lat. Dominika po kwadransie porzuciła wszelkie próby robienia zdjęć w szerokich planach. Jak nie kadrowałaby ujęcia, jak nie ustawiła, zawsze na pierwszym planie widać było dziki tłum turystów, w kadr właził ktoś, kto zapatrzony w swój telefon z trudem kontrolował to, co dzieje się wokół niego. Kiedy usiedli w kawiarni, miała wrażenie, że są w jakimś absurdalnym, renesansowym Disneylandzie. Ledwie dwie godziny sprawiły, że czuła się zmęczona. Hałasem, zamieszaniem, ciągłym pilnowaniem, by nikt w nią nie wpadł, by nie potknąć się o czyjeś nogi, albo nie poślizgnąć na porzuconym, roztopionym lodzie czy papierowym kubku po kawie z którejś sieciówki. Podniosła telefon, pstryknęła nim zdjęcie zatłoczonej uliczki, prowadzącej do placu świętego Marka i zaczęła pisać wiadomość.

– Do kogo piszesz?

– Do Gosi. Wiesz, spodziewałam się chyba czegoś innego… Inaczej zapamiętałam to miasto, kiedy byłam tu ostatni raz… Było, nie wiem, ciszej?

– To kiedy ty właściwie byłaś w Wenecji?

– Ostatnie wakacje z rodzicami… Cholernie dawno…

– Dobra, nawet nie liczę… – roześmiał się.

– Przestań, wiem ile mam lat. Po prostu… No nie wiem, wtedy wydawało mi się tu tak romantycznie, gondole, kafejki, zakochane pary… A mam? Nie wiem nawet co. Artur, jedźmy stąd.

– Ale gdzie?

– Nie wiem, ale jedźmy… Chyba nie mam ochoty bardziej popsuć sobie wspomnień z dzieciństwa…

– No jak tak… Zaraz czegoś poszukam… Chyba, że masz inny pomysł?

– Nie. Po prostu wynośmy się stąd – zapięła zamki plecaka, chowając aparat.

Artur odstawił na stolik pustą filiżankę po kawie i sięgnął do kieszeni po portfel. Najkrótszą możliwą droga dotarli do przystani vaporetto. Czekając, aż terkoczący, nieco już przechodzony stateczek dobije do brzegu, a potem pokona trasę do wielkiego parkingowca na drugim brzegu zatoki, oboje przeglądali internet. Wysiadając na stałym lądzie, Artur wrzucił telefon do kieszeni spodni i powiedział:

– A co powiesz na miniaturową wersję tego – machnął głową w kierunku wody – ale bez tego całego cyrku?

– Prowadź!

– Pół godziny powinno wystarczyć.

W praktyce okazało się, że jednak pół godziny nie wystarczyło. Zanim wyplątali się z korków w mieście i dojechali do Chioggi, minęła prawie godzina. Zaparkowali motocykle, Dominika przewiesiła plecak przez ramię i rozejrzała się. Stali na granicy starówki, wygrzewającej stare mury w promieniach letniego słońca. Na pierwszy rzut oka miasteczko wydawało się wręcz senne. Owszem, widać było turystów, ale w porównaniu z tym, co widziała godzinę temu kilkadziesiąt kilometrów stąd, różnica była kolosalna.

– Chodź…

– Wiesz, że podobno można tu zjeść najlepsza zupę rybną w całych Włoszech? – rzucił, chowając do kieszeni telefon. – Brzmi zachęcająco, nie sądzisz?

– Oj, dzidzi zgłodniało?

– No jeszcze nie, ale jakby tak włączyć to do zwiedzania, to się nie zmartwię…

Wspięła się na palce i pocałowała go.

– Dobrze, dostaniesz zupki…

Trzymając się za ręce ruszyli niespiesznym krokiem w kierunku zwodzonego, drewnianego mostu.

– Ale tu ślicznie… – stwierdziła, kiedy znaleźli się po drugiej stronie kanału, między renesansowymi kamieniczkami, ciasno upchniętymi na wydartym morzu kawałku lądu. – I można spokojnie pozwiedzać…

Szwendali się po miasteczku, zaglądając w zaułki, zatrzymując przy wystawach sklepików, wciśniętych między kamienice straganach. W końcu, nasyciwszy się spokojem miasteczka, znaleźli kameralną restaurację. Artur, godnie ze swoja zapowiedzią, zamówił ową „najlepsza zupę rybną”, która okazała się istotnie godna swojej renomy.

Kiedy Dominika kończyła lody, popijając je kawą, Artur nagle zapytał ja wprost:

– Jak sprawa z Gośką?

– Ale o co pytasz? Od wczoraj nic nowego…

– Nie o to mi chodzi. Co robimy?

– Czekamy. To nie my do niej…

– Nie o to mi chodzi. Nie miałem wczoraj okazji cię zapytać, ale domyślam się, że dowiedziałaś się przedwczoraj sporo, pewnie nie wszystko możesz mi powiedzieć…

– Wiesz, w zasadzie to mogę większość… Jest bardzo źle. Jakoś nie pododawałam sobie dat, zresztą nawet nie zwracałam na to uwagi, ale oni wzięli ślub na musiku. I to zaczyna wyłazić, ich związek rozłazi się w szwach. Darek zdaje się położył na tym laskę, bardziej zajęty jest własnym dobrym samopoczuciem…

– To widać akurat…

– No i ją zdradza.

– Tym to mi się sam pochwalił…

Dominika zamarła, z filiżanką kawy w połowie drogi do ust.

– Pochwalił się?

– Tak. Po pijaku zaczął się chwalić, kogo i gdzie przeleciał. I chyba wiem, co on tak bez przerwy klepie w telefon. Tinder.

– Skurwysyn… Nie no… – Filiżanka ze stukiem wróciła na talerzyk. – Wiesz, rano miałam jeszcze jakieś obiekcje… Cholerny gnój… Żeby wiedziała od początku jak jest, w życiu nie zdecydowałabym się na te wakacje. Szlag, mam ochotę zrobić mu fizyczną krzywdę…

– Nie ma co… Sam sobie zrobi… Prędzej albo później…

– Szkoda Gośki…

– No szkoda… Ale z drugiej strony… No co? Naprawisz jej małżeństwo?

– Nie, nawet nie mam takiego zamiaru. Ale jeżeli poprosi mnie o jakąkolwiek pomoc, to zrobię wszystko, co się da…

– Heksa…

– Przestań mi tu Heksować… Cholera… Wkurza mnie jego zachowanie, brak szacunku do Gośki, ale… Nie no, chwalić się swoim skurwysyństwem to już przesada.

– Wierz mi, wiele mnie kosztowało, żeby nie dostał po gębie.

– Trzeba było, wiesz? Dla sprawiedliwości.

– Ba…

– To co? Jedziemy do domu?

– W sumie jeszcze wcześnie… Motocykle musimy oddać najpóźniej jutro rano…

– To ja chcę jeszcze pojeździć…

– Pojeździć? Czy powkurzać miejscową drogówkę?

– Mam pod tyłkiem sto kucyków, Strzygę, a ty nie pozwolisz mi się pobawić? Czekaj no… I tak mnie nie dogonisz tym czołgiem…

– Dobra, dobra… Jedziemy… Tylko pamiętaj, że masz dwójkę dzieci…

– Nie bój się – spoważniała natychmiast. – Pamiętam.

Kiedy wrócili do zaparkowanych motocykli, Dominika podała Arturowi plecak. Włożyła kask, poprawiła wciąż ciut za luźne w pasie spodnie i wsiadła na motocykl. Przekręciła kluczyk. Silnik zaskoczył, napełniając parking lekko nierównym dudnieniem. Artur uruchomił swój motocykl i zanim opuścił szybę kasku, rzucił:

– Do autostrady razem. Spotykamy się w domu?

– Dobra.

Zamknęła szybę swojego kasku. Artur powoli zawrócił motocykl, kierując się do wyjazdu. Odczekała jeszcze chwilę, zyskując dystans, w końcu ścisnęła klamkę sprzęgła, oszczędnym ruchem wrzuciła bieg. Droga do Wenecji wystarczyła, by poczuła motocykl. Nie bawiła się w mozolne zawracanie na niezbyt szerokim parkingu. Na kilku metrach rozpędziła nieco motocykl, a potem, w akompaniamencie pisku opony i zapachu palonej gumy, po prostu zarzuciła tyłem, zawracając maszynę w kontrolowanym poślizgu. Domknęła manetkę gazu, spinając Hondę. Kilka sekund później była już za Arturem. Pokręcił tylko głową, kiedy ruszali na skrzyżowaniu. Roześmiała się szczerze, mocniej chwytając kierownicę.

Cięcie na szybko. Ujęcie na sypialnię Gośki i Darka, zbliżenie na kawałek papieru, który Darek trzyma w dłoni.

Darek wstał koło południa. Dostrzegł zostawioną przez Gośkę notatkę, kilka chwil studiował jej treść, zanim do niego dotarła. W końcu zmiął paragon, cisnął go na stolik obok łóżka i wzruszył ramionami. W sumie nawet dobrze, nie musi się martwić, że znowu będzie miała jakieś problemy. Niemal od samego początku wkurzało go, że zawsze musi mieć swoje zdanie, że zawsze ma jakiś problem. Zastanawiał się nawet, co go podkusiło, żeby pchać się na te wakacje. Upał, nudno w sumie, bo Gośka nigdy specjalnie nie przepadała za imprezowaniem. Liczył na to, że może kiedy nie będzie musiała zajmować się Dorotą, będzie szansa na jakiś klub, balety. Ale nie. Ona i Dominika wolały leżeć na plaży. A jeszcze ten pantoflarz, Artur, którego ruda owinęła sobie wokół palca. Kawusie parzy, po bułeczki chodzi… No, ale przynajmniej pić umiał. On przez cały dzień umierał, a Artur jak nowo narodzony. No, ale przy takiej lasce – przeszło mu przez myśl. Dominika podobała mu się. Wprawdzie gustował w młodszych, ale mimo swojego wieku wyglądała jeszcze całkiem do rzeczy. W odróżnieniu, w jego przekonaniu, od Gośki. Ta przestała go już dawno pociągać. W sumie nawet nie była w jego typie, ale spotykali się przez jakiś czas, bo akurat nie miał nikogo innego. No a potem wpadka. Niby ona na tabletkach, ale coś poszło nie tak. Lekarz stwierdził, że to podobno od antybiotyków. Może i nawet, ale pewnie celowo nie wzięła paru pigułek, żeby sobie znaleźć męża. Standard. Trudno, dziecko jest, może jakieś następne ewentualnie… Ale niekoniecznie.

W sumie to, że cała trójka nurkowała przez pół dnia było mu na rękę. Przynajmniej nie musiał się tłumaczyć z tego, że robi co chce, kiedy chce i z kim chce. I mógł realizować własne plany urlopowe, składające się z rozrywki, jaka lubił.

Odblokował telefon, przeglądając powiadomienia. Kilka smsów z reklamami, komunikat o kończącym się abonamencie na Netflixa… Zaczął przewijać profile w Tinderze. Kilka zaproszeń. Odrzucił dwa z nich, widząc na zdjęciach trzydziestoletnie babki. Taką to ma w domu, na co mu? Z zainteresowaniem spojrzał na profil młodej Niemki. Była niedaleko, aplikacja wskazywała, że jest akurat dostępna. Ruch palca w prawo.

Odłożył telefon, poszedł do łazienki, a potem do kuchni, zrobić sobie kawę. Telefon zabrzęczał, kiedy wracał do pokoju z kubkiem w ręku. Wczorajszy kac minął, czuł się znowu dobrze. Spojrzał na ekran. „It’s Match!” – zakomunikowała aplikacja. Wziął telefon do ręki i wstukał wiadomość. „Hi. I’m bored on vacation. Wanna meet?”. Puknął w ikonę „Send” i pociągnął łyk kawy. Z telefonem w jednym ręku i kubkiem w drugim wyszedł na taras.

Pierwszy poranny papieros podziałał ożywczo. Telefon znów wydal z kilka dźwięków. „Meet for what? ;–)?” Zaciągnął się jeszcze raz, a potem wpisał w telefon: „Sex”. Wysłał i czekał. Już dawno przestał udawać, że chodzi o jakieś spotkania, poznawanie ludzi. Walił prosto z mostu. Jak nie, to nie, nie ma potrzeby, znajdzie się inna. Byle była młodsza od niego i zgrabna. Mogła być głupia jak but, przecież nie będzie z nią o filozofii gadał. Dopalił papierosa, wrzucił do słoika. Telefon milczał.

– No, to spadaj – mruknął i wypił kolejny łyk kawy. Telefon odezwał się znowu. – A jednak?

„OK. Let’s meet and see. Where & when?”.

„The sailor statue, in harbor? One hour?”

„OK, but in two.”

„Look for handsome, with bottle of wine.

„Red or white?”

„Which you like?”

„Pink :)”

„Pink, then. CU”

„CU”

– No, i załatwione – mruknął, odkładając telefon. Wrzucił niedopałek do słoika i ruszył od łazienki. Miał jeszcze dwie godziny do zagospodarowania, ale nie martwił się. Przynajmniej nie będzie nudno.

Kadr ma moment pokazuje jeszcze pusty taras, a potem miękkie przenikanie na kawiarniane parasole w plażowym barze.

Trochę przed pierwszą Gośka uznała, że jednak trzeba się schować przed słońcem. Wprawdzie wiatr chłodził nieco nagrzane powietrze, ale jednak zdrowy rozsądek nakazywał, by o tej porze poszukać jednak cienia. Z tym nie było problemu. Nieco z boku plaży, oddzielając miejsce do opalania od pola namiotowego, ustawiono kilkanaście szerokich, trzcinowych parasoli. Pod nimi rozstawiono stoliki. Zebrała swoje rzeczy, wsunęła nogi w klapki i podeszła do stojącego za stolikami starego autobusu. Na jego pokładzie, po dokonaniu dość radykalnych zmian konstrukcyjnych, zorganizowano barek. Zamówiła kawę, porcję sernika z owocami o usiadła przy stoliku. Telefon brzęknął, informując o odebranej wiadomości.

„Wenecja jest do luftu. Romantyczna jak kolacja w McDonald”. Do wiadomości dołączone było zdjęcie tłumu ludzi.

Powoli odłożyła telefon na stolik i cicho zaklęła, kręcą głową. Artur zabrał Dominikę na wycieczkę do Wenecji. Po prostu. Pojechali sobie. Darek nawet nie wpadł na to, żeby jej zaproponować. Nie wpadł na to, że może chciała by przejść się z nim na spacer, po prostu pobyć razem. Miał swoje sprawy, które skrzętnie chował przed wszystkimi, gapił się w telefon, albo w telewizor oglądając jakieś mecze. Albo pił. Próbowała przywołać w pamięci inny sposób spędzania wolnego czasu. Z trudem udało jej się znaleźć cokolwiek innego niż piwo przed telewizorem. A nawet jeśli Darek robił cokolwiek innego, to inicjatywa zawsze była Gośki. To ona wymyśliła, że mogą z Dorotką pojechać do parku wodnego, albo na wycieczkę nad morze. On inicjatywy nie podejmował. Jedynie mógł łaskawie pojechać, chwaląc się potem, że „zawiózł je” tam, czy gdzie indziej. To znaczy Gośka organizowała wszystko, załatwiała, a on prowadził samochód.

Dziecka, które stanęło przed jej stolikiem w pierwszej chwili nie zauważyła, wpatrzona w morze i pogrążona we własnych myślach. Dopiero za drugim podejściem usłyszała ciche „Scusa”. Przed nią stała może sześcioletnia dziewczynka.

– Si? –

– Posso prendere questa sedia? – zawahała się, skubiąc kokardkę na warkoczyku.

– Si, por favore.

– Grazie! – dziewczyna uśmiechnęła się, prezentując brak wszystkich czterech jedynek. Chwyciła oparcie krzesełka, chcąc przenieść je do stolika, przy którym siedziała już czwórka jej rówieśników. Gośka odruchowo przeszukała wzrokiem kawiarnię, szukając rodziców. Podejrzewała, że dwie stojące przy barku kobiety, jedna w zaawansowanej ciąży, to rodzina dzieci. Zwłaszcza, że jedno z siedzących dość donośnie informowało którąś z nich, że chce lody czekoladowe, a nie waniliowe. Mała Włoszka zatrzymała się w pół kroku.

– Perché sei seduto da solo? – zapytała z rozbrajającą szczerością dziecka.

W pierwszym momencie zatkało ją, że dzieciak dopytuje się, czemu siedzi sama. No bo właściwie dlaczego? Bo postanowiła po prostu być dzisiaj sama? W ogóle co to za pytanie? Ale z drugiej strony chyba faktycznie była tu ewenementem. Większość stolików zajmowały pary, rodziny albo większe grupy.

– Sai, volevo riposare… – odpowiedziała powoli, że chciała po prostu odpocząć.

– Solo?

– Si. Gli adulti a volte lo fanno – wytłumaczenie, że dorośli tak robią, wydało jej się najprostszym, a jednocześnie nieodpychającym dziecka. W końcu to tylko ciekawska dziewczynka, która widzi coś nowego. A może po prostu chce pogadać? Dalszą rozmowę przerwała ciężarna, wołając przez cała kawiarnię:

– Gina! Non disturbare questa signora! – po czym, kołysząc się nieco na boki, przeszła między stolikami, jedną ręką chwyciła córkę, drugą odstawiła krzesełko na miejsce. – Mi dispiace…

– Non fa niente…

– Quando riposi, puoi giocare con noi… – odezwała się Gina.

– Gina! – skarciła ją matka, i znów spojrzała na Gośkę – Mi dispiace…

Gośka uśmiechnęła się tylko, dając do zrozumienia, że nie ma się czym przejmować. Przez moment patrzyła jeszcze, jak Włoszka, prowadząc dziecko miedzy stolikami odchodzi do swojej grupy, cos jej tłumacząc i gestykulując żywo.

Wypiła swoją kawę, ale została przy stoliku. Wyjęła książkę i zajęła lekturą. Nie minął nawet kwadrans, kiedy bardziej wyczuła, niż zauważyła, że jest obserwowana. Podniosła wzrok znad kartek i dwa metry przed sobą zobaczyła Ginę. Dziewczynka tym razem miała w ręku nieco przybrudzoną lalkę. Kiedy tylko ich wzrok się spotkał, roześmiała się, a potem pobiegła do reszty dzieci. Gośka patrzyła przez kilka chwil, jak piątka małych nagusków biega za plażową piłką, a potem przeniosła wzrok na ich matki, kryjące się w cieniu sporego parasola. Ciężarna siedziała na kocu, z łokciami opartymi na kolanach, a jej mąż powolnymi, równymi ruchami masował jej kręgosłup. Przypomniała sobie, jak sama w ciąży cierpiała z powodu bolących pleców. Darkowi nawet przez myśl nie przeszło, by zaproponować jej masaż. A pewnie pomógłby. Nawet, jeżeli nie przestałoby bolec, to dawałby poczucie, że nie jest z tym wszystkim sama. Odepchnęła tę myśl. Nie ma co psuć sobie cichego dnia na plaży myśleniem o Darku. Zwłaszcza, że najdalej wieczorem i tak będzie znów z nim w jednym pokoju.

Złożyła książkę, wrzuciła do torby i sięgnęła po papierosy. Czuła się podle, wracając do palenia, ale jednocześnie dymek pomagał jakoś uporać się z samą sobą. Rozejrzała się po stolikach, szukając popielniczek, ale w polu widzenia nie było żadnej. Podniosła się i podeszła do baru. Nalewająca kawę dziewczyna, nieco koślawym angielskim, najpierw ja przeprosiła, że popielniczek nie ma, a potem poinformowała, że w kawiarni nie można palić. Na koniec wskazała jej dwa parasole z reklamą piwa, schowane nieco za budynkiem gospodarczym. Pod parasolami ustawiono kilka krzesełek i ławeczkę, oraz spore popielniczki. Gośka podziękowała, zarzuciła torbę na ramię i poszła.

Kiedy po raz dziesiąty albo i piętnasty usiłowała zapalić zapalniczkę zrozumiała, że plastikowy drobiazg definitywnie wyzionął ducha. W tym samym momencie usłyszała przed sobą trzask zapalniczki. Podniosła głowę.

– Prego.

Przyjęła ogień i zaciągnęła się papierosem.

– Grazie.

Dopiero teraz obrzuciła mężczyznę szybkim spojrzeniem. Nie można było go nazwać przystojnym, ale na pewno sprawiał sympatyczne wrażenie. Uśmiechając się lekko, szybkimi ruchami skręcił w palcach papierosa, zapalił.

– Samotna czy tylko sama? – zapytał, nie przestając się uśmiechać.

Gośka w pierwszym momencie zesztywniała. Pytanie niby brzmiało niewinnie, ale coś kazało jej spojrzeć na Włocha uważniej. Szeroki, poczciwy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zaciągnął się papierosem.

– Jestem Ivo.

– Małgorzata. – specjalnie wymówiła imię po polsku, czekając na jego reakcję.

– Margherita? Dżien Dobry! – okrutnie kalecząc wymowę przywitał się, wyciągając rękę.

– O? Znasz polski?

– Kilka słów – odpowiedział po włosku. – Poznałem parę lat temu kilkoro Polaków na studiach. Ale nie odpowiedziałaś na pytanie.

– A czemu? To ma jakieś znaczenie?

– Jeżeli jesteś samotna, to wieczorem w barze przy plaży jest wieczór dla singli. Mogłabyś przyjść.

– Nie jestem samotna. Tylko sama – podniosła rękę, by mógł zobaczyć obrączkę. – Także…

– Nie, no przecież… – zaczął się mitygować. – Ja to nawet nie jestem sam. Po prostu chciałem porozmawiać… – znów roześmiał się. – No chyba że nie chcesz… Przepraszam, wciąż gadam do obcych ludzi… Żona wciąż mi powtarza, że któregoś dnia to się zemści, ale mam nadzieję, że taka urocza dziewczyna nie zrobi nic niemiłego…

– Bez przesady… – Uśmiechnęła się ostrożnie. Komplement miło połechtał, ale wcale nie czuła się urocza.

– A wiesz, że z początku wziąłem cię za Hiszpankę, albo Portugalkę? Jakoś tak na naszą wyglądasz… Śródziemnomorsko…

Dalsza konwersację przerwał dziecięcy okrzyk, a po mniej więcej pięciu sekundach pod parasol wpadła Gina.

– Tato, mama powiedziała, że musisz z nami pograć w piłkę, bo gra z nami ciocia Chiara i musi być jeszcze jeden dorosły, żeby było sprawiedliwie, a Franco teraz musi spać i nie można nim w brzuchu huśtać! – wystrzeliła na jednym oddechu. Ivo roześmiał się, pogłaskał dziewczynkę po głowie, przepraszająco rozłożył ręce, zdusił papierosa w popielniczce i ruszył za pędzącą już w stronę boiska Giną. Gośka dopaliła papierosa, wracając na plażę odłożyła torbę obok koca i zeszła nad wodę. Przy samym brzegu taplało się kilka osób. Ominęła starszą parę na dmuchanych materacach, kołysanych leniwą fala i zanurzyła w morzu.

Z plaży wróciła umiarkowanym popołudniem. Oddała rower do wypożyczalni i spacerkiem skierowała się do domu. Fakt, że Darka nie było, nawet specjalnie jej nie zaskoczył. Pewnie pojechał znów oglądać jakieś pierdoły. Nie poszedł na piwo, bo samochodu też nie było na miejscu. Uznała, że jak wróci, to będzie.

W pierwszym odruchu chciała nawet do niego napisać, ale ostatecznie odłożyła telefon na półkę. Nie było po co. Jeszcze w korytarzu zdjęła top i stanik, w pokoju pozbyła się szortów i majtek. Chwyciła ręcznik i weszła pod prysznic. Chłodna woda spłukiwała kurz i pot, który przykleił się do niej w drodze z plaży. Odświeżona wytarła się i wróciła do pokoju. Dzień spędzony na nagiej plaży, na której nie było Darka okazał się niezwykle przyjemny. Postanowiła, że jeżeli jutro Darek tez nie będzie chciał iść nad wodę, zaproponuję tę plażę Arturowi i Dominice. A jak nie będą chcieli, pójdzie tam sama. Miała przestać oglądać się na innych, to przestanie.

Zaparzyła sobie kawę i wyszła na taras, owinięta jedynie ręcznikiem. Przez moment przeleciała jej przez głowę chęć zapalenia papierosa, ale udało się jej powstrzymać. Popatrzyła tylko na nagrzane słońcem miasteczko, a potem wróciła do pokoju. Chciała jeszcze poczytać, ale sama nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w drzemkę.

Kamera zaczyna patrzeć na sypialnię oczami Gośki, w końcu je mruży, ciemny kadr przez ułamek sekundy. Kiedy oczy znów się „otwierają”, kadr pokazuje widziane przez szybę motocyklowego kasku światła bramki na autostradzie. Zapala się zielone światło, podnosi szlaban.

Przeciskali się przez popołudniowy korek, omijając co się dało, zanim dotarli do autostrady. Na wjazdowym ślimaku Artur zwolnił przepuszczając ja przed siebie i machnął ręką „Leć!”. Zaproszenia nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Zredukowała bieg, a potem odkręciła manetkę do oporu. Silnik wierzgnął, nabierając mocy, a motocykl zaczął nabierać prędkości. Dłonie i stopa w znanym doskonale rytmie, w idealnej synchronizacji, przełączały przełożenia. Lewa. Stopa. Lewa. Prawa. I Znów. Lewa. Stopa. Lewa. Prawa. Strzałka prędkościomierza błyskawicznie minęła setkę, potem sto pięćdziesiąt. Przed zakrętem zwolniła nieco, widząc gęściej jadące samochody. Kiedy minęła sznurek rodzinnych kombi, służbowych hatchbacków i dostawczaków, widząc przed sobą prosty i pusty kawałek drogi znów dokręciła gaz. Złożona płasko na baku, wystawiając nad owiewkę ledwie czubek kasku, pędziła. Teraz nic nie miało znaczenia. Czuła między udami wibrację silnika, wiatr, który ledwie zahaczał o jej sylwetkę. Składała się w zakręty, wychodząc z nich na granicy poślizgu. Następna prosta, jeszcze trochę miejsca. Strzałka prędkościomierza przesunęła się jeszcze nieco w prawo, stając pionowo na tarczy zegara. Znów zakręt, dohamowanie, redukcja biegu i gaz. Prędkościomierz podnosi się, a potem odchyla w prawo, zatrzymując na moment w okolicach dwójki. Znów zakręt, znów przyhamowanie, redukcja biegu. Silnik znów krzyczy na najwyższych obrotach. Mimo kasku, gwizdu wiatru wokół głowy, brzmi jak najpiękniejsza melodia.

Upajała się jazdą. Pęd powietrza, które wdzierało się w każdą szczelinę nie do końca dopasowanego stroju sprawiał jej niemal erotyczna przyjemność. Adrenalina buzowała w żyłach, kiedy składała się w kolejne zakręty, niemal szorując kolanami po nawierzchni. Na granicy uwagi dostrzegła tablicę, informująca o przekroczeniu granicy. Zwolniła, szukając wzrokiem drogowskazu z właściwym zjazdem.

Dwa kilometry dalej, na ślimaku prowadzącym z szerokiej, dwupasmowej drogi na szosę wiodącą do ich miejscowości zwolniła. Nagle zwykła, szosowa „dziewięćdziesiątka” wydała jej się ślimaczym tempem. Rekompensowała to sobie przyspieszaniem, wyciąganiem motocykla gazem z zakrętów, krótszymi i gwałtowniejszymi hamowaniami. Ani się obejrzała, kiedy asfalt szosy zastąpił szuter dróżki prowadzącej do willi, w której mieszkali.

Kopnęła podnóżek, zgasiła silnik i zdjęła kask. A potem, na całe gardło, wrzasnęła z radości. Czuła się lekka, pełna energii. Nabuzowana adrenaliną zeskoczyła z siodła. Nie wiedziała, jak daleko zostawiła za sobą Artura, nie interesowało to jej w tej chwili. Była jak na haju.

Wbiegła na górę i wyjęła z kieszeni klucze. Otworzyła mieszkanie. Stwierdziwszy, że w domu nie ma nikogo, odłożyła kask na niewielką szafkę w korytarzu i rozpięła kurtkę. Pozbyła się butów i spodni i poszła do sypialni. Z lodówki wyjęła sok i pociągnęła kilka długich łyków prosto z butelki. Nagrzane słońcem ściany i wyłączona klimatyzacja sprawiły, że w domu zrobiło się dość ciepło. Dominika pozbyła się więc bluzki i legginsów i w samych majtkach poszła do sypialni, Chciała wskoczyć pod prysznic, a potem wyciągnąć Artura na spacer, ale kiedy usłyszała dudnienie silnika Deuvillea, zrezygnowała. Słyszała przez uchylone okno, jak Artur parkuje motocykl pod domem, a potem rozległ się stuk jego butów na korytarzu. Wyszła z sypialni, tak jak stała, w samych majtkach.

– Chodź tu… – szepnęła, podchodząc do niego. Adrenalina, wywołana rajdem z Wenecji, upojeniem prędkością i hukiem wiatru wokół, tak jak kiedyś, błyskawicznie zogniskowała się w czysto fizyczne podniecenie. Nakręcona prędkością chciała się kochać. Tu i teraz.

– Gośki i Darka nie ma? – odpowiedział.

– Nie widziałam…

Odłożył kask obok jej i pozwolił, by odnalazła ustami jego usta. Całowała go namiętnie, kiedy rozpinał zamek kurtki, niemal zdarła z niego koszulkę. Chciała go już, natychmiast, bez gier wstępnych, pieszczot, stopniowania przyjemności. Chciała go tak, jak jeździć na motocyklu – natychmiast, szybko, mocno, na granicy ryzyka. Wyczuł jej intencje. Chwycił mocno za pośladki i podniósł. Zaplotła mu nogi w pasie nie przestając całować i ocierać się piersiami o jego tors. Rozejrzał się, oceniając odległość. Do sypialni sześć kroków, do kuchni – trzy. Nie zastanawiając się długo, wniósł ja do kuchni, a potem posadził na kuchennym blacie. Oderwała ręce od jego szyi, pomagając mu, nieco nerwowo i trochę niezdarnie, rozpiąć spodnie. Kiedy zaczęła zdejmować majtki, drżenie bioder przybrało na sile. Artur chwycił je i szarpnął bezceremonialnie. Cienka tkanina z trzaskiem puściła. Dominika stęknęła ciężko, kiedy rzucił obok nich na podłogę bezużyteczna już bieliznę. Nie potrzebowała wiele czasu, by pomóc mu ręką zebrać się w sobie. Objął ją mocniej.

Pomogła mu dłonią, naprowadzając dłonią na swoje wejście. Wszedł ostrożnie, by nie zadać bólu.

– Jezu, rżnij mnie, po prostu mnie rżnij na tym stole – jęknęła, kiedy zagłębił się w nią. – Bo pęknę…

Kochał ją. Mocno, namiętnie, bez oglądania się na nic. Była czystym pożądaniem. Zamroczona napływającą rozkoszą jęczała ciężko, wypychając mu biodra na spotkanie. Zwiększył tempo, goniąc jej podniecenie. Zarejestrował jeszcze, jak zaczyna się szaleńczo śmiać ze szczęścia i okładać go pięściami po plecach, torsie i bokach. W potem wystrzelił w jej wnętrze.

Dominika doszła kilka sekund później, na przemian krzycząc i śmiejąc się. Pijana adrenaliną, szczęściem i rozkoszą odpływała powoli w oszołomienie. Odczekał w jej wnętrzu, aż przynajmniej częściowo wróci do rzeczywistości, a potem delikatnie wysunął się z niej. Podciągnął spodnie, objął żonę i wziął na ręce. Delikatnie zaniósł ją do sypialni i odłożył na łóżko. Dopiero wtedy rozpiął klamry butów i ściągnął je ze stóp. Ułożył się obok Dominiki i przytulił ja mocno do siebie.

– Ja chcę jeszcze raz…

– Jeszcze raz?

– Jeszcze raz… Na Strzydze… – szepnęła, całując go, nie do końca przytomnie, w policzek. – Jeszcze…

– Oj, Heksa, Heksa…

– Poczułam się, jakbym miała dwadzieścia lat… Bosko…

– Moja wariatko kochana…

Zbliżenie na leżące na podłodze majtki, kamera przesuwa się i pokazuje inne, też leżące na podłodze. Sięga po nie męska ręka. Darek siedzi na łóżku.

Darek wciągnął spodnie i sięgnął do leżącej obok na stoliku paczki papierosów. Niemka okazała się zdecydowanie mniej atrakcyjna, niż na zdjęciu, ale znośna. Miała zdecydowanie za duży tyłek, grube uda i w sumie nieciekawą twarz. No i małe, wiotkie piersi. Zdecydowanie za małe. „Grunt, że dupy dała“ – stwierdził w myślach, szukając zapalniczki w kieszeni spodni. Nie musieli szczególnie długo rozmawiać, oboje doszli do porozumienia. W pokoju, który Brigitte zajmowała razem z dwiema koleżankami okazało się, że braki urody dziewczyna nadrabia umiejętnościami. Wprawdzie otworzyli dla zasady butelkę z winem, nawet wypili może po pół szklanki, ale przestali sobie zawracać głowę detalami. Spotkali się w określonym celu, i oboje chcieli go zrealizować. Szybko zabrała się do dzieła. Przerwała na moment, kiedy dostrzegła na jego palcu obrączkę.

– You married? – zapytała z twardym, niemieckim akcentem.

– Yea, but she’s fat, ugly, stupid and far away. Who cares?

– I don’t! – roześmiała się, odpinając mu spodnie. Chwilę później znalazł się w jej ustach. Pochylił się i sięgnął do jej bluzki. Oderwała się na moment od jego męskości, kiedy zdejmował ja z niej przez głowę. Była dobra, zdecydowanie lubiła ten sport. No i nie miała żadnych oporów, wpuściła go wszędzie, gdzie chciał. I o to chodziło.

Teraz, kiedy poszła pod prysznic, miał chwilę, żeby rozejrzeć się po jej pokoju. Był mały, upchnięto w nim trzy łóżka, na każdym z nich leżały rzeczy, w kącie, z otwartej walizki wysypywały się jakieś elementy damskiej garderoby. Zastanowił się przez chwilę, czy dałaby się namówić na akcję grupową ze swoimi koleżankami. Otworzył drzwi i wyszedł na niewielki balkonik. Zapalił papierosa i zaciągnął się dymem.

Prawie skończył, kiedy Brigitte wyszła z łazienki, owinięta ręcznikiem. Zdusił niedopałek w doniczce z resztkami uschłej roślinki i cisnął nim w rosnące niżej krzaki.

– So? How you feel?

– Good – odpowiedziała.

– You not tell me about your friends? Are they like you? Maybe we can meet together?

– For what?

– For sex?

– You crazy… No way! – roześmiała się. – Actually, I think you should go. They can be here any minute now…

– OK. Thanks again for nice time… We stay in touch?

– Yeah, why not… Text me sometimes.

Pocałowała go przelotnie w policzek, kiedy włożył koszulkę i buty.

– Bye.

Zbliżenie na zamykające się za Darkiem drzwi, przejście na drzwi zamknięta drzwi sypialni Gośki i Darka, a potem szerszy plan, z Gośką leżącą na łóżku.

Gośka obudziła się, słysząc pod oknami dźwięk silnika. Dopiero po chwili, kiedy rozległ się odgłos przekręcanego w zamku klucza, dotarło do niej, że ktoś wrócił. Wstała, żeby włożyć bieliznę i sukienkę. Nie miała najmniejszej ochoty prowokować Darka swoją nagością. Na pewno nie dzisiaj. Wprawdzie, może nawet nie przejęłaby się, gdyby nagą zobaczył ją Artur albo Dominika. Ale Darek nie wchodził w grę. Jej własny mąż.

Na korytarzu rozległ się odgłos kroków, a potem śmiech Dominiki. Śmiech, który szybko przeszedł w bardzo wilgotne westchnienie. Przez moment panowała cisza, a potem usłyszała, że kroki przenoszą się do kuchni. Słyszała, jak coś spada na podłogę. Usiadła na łóżku, zapominając, po co z niego wstała, zaskoczona tym, co słyszy. Nie minęło wiele czasu, kiedy śmiech i westchnienia zastąpiły dźwięki, których nie można było już pomylić z niczym innym. Słuchała, zupełnie mimowolnie sięgając dłonią między własne uda. Była szczerze zdumiona, i to nie tym, że kochali się chyba na kuchennym stole, ale tym, że wszystko działo się jak na przyspieszonym filmie. Dominika wzdychała coraz głośniej, w końcu eksplodowała szalonym śmiechem. Słyszała jeszcze kroki w korytarzu, trzaśnięcie drzwi do ich sypialni. W kilka minut wszystko ucichło, jakby w kuchni nic się nie wydarzyło.

Chciał wybiec na balkon, patrzeć na nich, ale cisza w sąsiedniej sypialni osadziła ją w miejscu. Tym razem spóźniła się, było już po wszystkim. Leżała w łóżku, zastanawiając się, co zrobić. Dominika i Artur byli przekonani, że są w domu sami, ale wiedziała, że domyślą się, że wszystko słyszała. Z drugiej strony przecież nie ukrywała się, nikt po prostu nie pytał, czy jest w domu. Postanowiła czekać. Czas mijał, w końcu drzwi do sąsiedniej sypialni otworzyły się. Ktoś przeszedł przez korytarz, a potem rozległ się dźwięk lejącej się wody.

Uniosła się i wyszła na balkon. Przeszła kilka kroków i ostrożnie zajrzała do pokoju obok. Dominika leżała w łóżku, skulona, z nogami podciągniętymi pod brodę, plecami do niej. W pokoju słychać było jej miarowy oddech. Na palcach wycofała się do siebie, a potem otworzyła drzwi na korytarz. Liczyła na to, że Artur zobaczy ją i domyśli się wszystkiego. Wydawało jej się, że chyba lepiej będzie, kiedy to on pierwszy ją zauważy. Usiadła na łóżku, patrząc niezbyt przytomnie na swoje stopy. Z jednej strony zazdrościła Dominice tego wszystkiego, co widziała, a z drugiej czuła się dziwnie. Pojawiająca się gdzieś na obrzeżach świadomości wizja jej w mocnych ramionach Artura z dnia na dzień stawała się coraz bardziej natarczywa, ale i coraz bardziej kusząca. Do tego jeszcze Darek, jak zawsze mający w dupie wszystko, poza swoim dobrym samopoczuciem… Zatopiona w myślach nie usłyszała ani kiedy Artur zakręcił wodę, ani kroków za plecami.

– Cześć… – rozległo się nagle z balkonu.

Odwróciła się jak rażona prądem. Dominika, naga, opierała się o framugę. Nadal jeszcze wyglądała na lekko oszołomioną, wyraźnie miała problem ze złapaniem równowagi, ale patrzyła na Gośkę przez okulary całkiem przytomnie.

– Sorry, myślałam, że jesteś gdzieś z Darkiem…

– No nie…

– Zresztą, sama ci powiedziałam… Nieważne… Sorki, no nie wiedziałam…

– Kurwa mać… Nie poznaję koleżanki…

– Heksa w pełnej krasie… – Dominika wykonała pałacowe dygnięcie, rozkładając ręce.

Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Swoboda i bezpośredniość Dominiki, która nie wyglądała na w najmniejszym stopniu skrępowaną całą sytuacją, była absolutnie naturalna. To ona, chociaż wplątała się w to przypadkowo, czuła się dziwnie. Może nie niezręcznie, ale na pewno zaskoczona. Jakby nagle ktoś zaprosił ja na imprezę, na której teoretycznie nie miała prawa się znaleźć, chociaż w sumie bardzo chciała. Sytuację rozładował Artur, który wyszedł z łazienki, zostawiając mokre plamy na podłodze. W pierwszym odruchu, zauważywszy Gośkę, chciał cofnąć się po ręcznik. Kiedy jednak w drzwiach na balkon dostrzegł także swoją żonę, zrezygnował. Skoro i Dominika, i Gośka były nagie, to on nie wiedział powodu, by się ubierać, przynajmniej na razie. Dominika przeszła przez pokój i podeszła do męża. Przytuliła się do niego, a on, czułym gestem objął ją ramieniem. Teraz dopiero dostrzegła gośkową biżuterię.

– O, przekłułaś się?

– Nie… Już dawno, po prostu nie nosiłam… – zaskoczona zmianą tematu nie odpowiedziała w pierwszej chwili.

– Fajny. Pasuje ci – rzuciła Dominika, po czym pocałowała Artura i wywinęła się z jego objęć. Gośka patrzyła jeszcze przez chwilę na nią, nim zniknęła w drzwiach łazienki. Przeniosła wzrok na Artura.

– Dobra, nie zadaję pytań, chociaż mam ich kilka… – powiedziała w końcu.

– Ją spytaj – Artur asekurancko uniósł ramiona, a potem odwrócił się na pięcie i poszedł do swojej sypialni.

Spotkali się znowu dwadzieścia minut później, już ubrani, w kuchni. Dominika nalewała sobie do szklanki kolejną porcję soku, Artur parzył kawę. Gośka patrzyła na nich, z powrotem tak zwyczajnych, codziennych, jakby pół godziny temu nic nie zaszło, nie mogąc do końca tego pojąć.

– Słuchaj, a właściwie, to możecie mi wytłumaczyć, skąd te kaski motocyklowe?

– Pożyczyliśmy sobie motocykle. Z nurkowania nici, to pojechaliśmy na wycieczkę do Wenecji.

– A. Rozumiem. Tak po prostu. I co?

– Nic. Wenecja jest przereklamowana.

– Wenecja? Co mnie jakaś Wenecja? Jakie nic? Cholera jasna! Jeśli każda przejażdżka motocyklem kończy się takim pieprzeniem, to chociażby jutro chcę się tego nauczyć! – wypaliła. – Bo nie uwierzę, że nie ma związku. Jakoś do tej pory po powrocie do domu odczekiwaliście przynajmniej do wieczora! I nie robiliście aż tyle hałasu.

W kuchni zapadła pełna wyczekiwania cisza. Pierwsza przerwała ją Dominika, odstawiając na blat stołu pustą szklankę. Roześmiała się szczerze, a potem popatrzyła najpierw na Artura, a potem na Gośkę.

– Wiesz co? Chodź. Artur, daj kurtkę. A ty wskocz w jakieś długie spodnie.

– Po co?

– Przejedziemy się. Chcesz?

– No przecież nie umiem!

– Ze mną, na plecak. To jak?

Zawahała się. Patrzyła to na Dominikę, w której oczach za okularami pojawiły się jakieś szalone błyski, to na Artura, który zaplótł ręce na piersiach i z miną „mnie w to nie mieszajcie” patrzył, co się wydarzy.

– Dobra. Daj mi pięć minut.

Dominika posłała Arturowi całusa przez powietrze, a potem poszła do pokoju po spodnie. Chwilę później, dopinając rzepy, wszyła na korytarz. Czekała, aż w drzwiach swojego pokoju pojawi się Gośka. Kiedy wyszła, w dżinsach i adidasach, Artur podał jej kurtkę i pomógł dopasować kask. Dominika chwyciła swój, przetarła rękawem kurtki szybę.

– Gotowa?

– No…

Zeszły na dół. Dominika podeszła do CBR-ki, kopnęła podnóżki pasażera, rozkładając je. Przerzuciła nogę przez motocykl i wyprostowała maszynę. Piętą złożyła stopkę.

– Wsiadaj. Nogi dajesz na te tu, tylko uważaj, nie postaw na tłumiku, po sobie buty przypieczesz.

Gośka wgramoliła się na tylne siedzenie. Motocykl zachwiał się lekko, ale Dominika podparła się mocniej stopami, kontrując ruch.

– A teraz mnie obejmij.

– Jak?

– Normalnie. Najlepiej przytul się do pleców i obejmij mniej w pasie.

Gośka, nieco speszona, wykonała polecenie. Dominika przekręciła klucz, silnik ożył. Ostrożnie, żeby wyczuć równowagę motocykla, wyjechała najpierw na szutrowy podjazd, a potem na asfalt ulicy. Delikatnie przyspieszyła, włączając się do ruchu. Kierowała się poza miasto, na szosę. Kiedy minęła tablicę oznaczająca koniec obszaru zabudowanego, przyspieszyła. Motocykl, dociążony dodatkową osobą nie był już taki narowisty, ale dalej wkręcał się na obroty bez trudu. Dojechały do zakrętu, zwolniła nieco. Czuła Gośkę, wtuloną w jej plecy, przywierającą do niej całym ciałem. Zaryzykowała nieco ostrzejszy zakręt, zmuszając maszynę do mocniejszego złożenia, a Gośkę do wychylenia się w siodle. Pasażerka wyczuła jej intencję, i nie odrywając się nawet na moment od jej pleców, złożyła się razem z nią. Dominika uśmiechnęła się i nieco przyspieszyła. Starała się nie przekraczać setki, w końcu dawno nie jeździła po trasie z pasażerem, ale nadrabiała to ostrym hamowaniem i przyspieszaniem. W pewnym momencie dociągnęła manetkę o oporu. Strzałka obrotomierza natychmiast wjechała na czerwone pole, silnik ryknął pełną mocą, zbierając maszynę na granicy oderwania przedniego koła od asfaltu.

Gośka mocniej ścisnęła jej pas. Nie widziała, ile jadą, ale fakt, że wyprzedzali wszystkie samochody na drodze, dawał jej jakieś pojęcie. Na zakrętach poddawała się ruchom Dominiki, ułatwiając jej prowadzenie. Ryk silnika i wrażenie ogromnego pędu okazały się mieszanką piorunującą. Pod za dużą kurtkę wdzierał się wiatr, każdą odsłoniętą częścią ciała czuła ostre smagnięcia powietrza. Dominika prowadziła maszynę pewnie, jakby była jej częścią. Nawet przez moment Gośka nie czuła się zagrożona, mimo że zdawała sobie sprawę z potencjalnych konsekwencji upadku przy tej prędkości. Kiedy silnik, pchnięty dłonią Dominiki ryknął, podrywając motocykl, na moment wstrzymała dech. Przyspieszenie było niesamowite, wyciskało powietrze z płuc, wiatr i szybkość sprawiały, że nie liczyło się nic innego, poza jazdą. Motocykl pożerał kilometry, przyspieszenia i hamowania wstrzymywały oddech.

Przytulona do Dominiki Gośka, obejmująca ją mocno w pasie sprawiała, że oprócz samego prowadzenia motocykla doszła dodatkowa radość, podszyta jednocześnie niepokojem i ciekawością. Gdzieś na dnie świadomości pojawiła się myśl, by pojechać z nią w jakieś miejsce, gdzie nikt nie będzie im przeszkadzał i spróbować namówić do czegoś rozkosznego. Szybko porzuciła tą myśl. Nie chciała naciskać, wiedziała, że Gośka sama musi przyjść do ich sypialni, a jedyną możliwą osobą, która ją tam zwabi, był Artur. Najzwyczajniej na świecie musiała pozwolić, by oboje dogadali się w tej kwestii. Co było tylko sprawą czasu, nie miała wątpliwości.

Dojechały do krzyżówki przy autostradzie. Dominika zjechała na mały parking i podniosła szybę kasku.

– I jak?

– Co? Jak?

– Jak ci się podoba?

– Jedź! Nie gadaj, tylko jedź! – Gośka roześmiała się szeroko.

Wykręciła maszynę i ruszyła w drogę powrotną. Coraz lepiej czuła równowagę, coraz ostrzej wchodziła w zakręty. Kilkunastu minut potrzebowały, by wrócić do miasteczka. Przecięły je i Dominika skierowała motocykl z powrotem do domu. Kiedy zatrzymała się obok DeuVillea i zgasiła silnik, Gośka nie wierzyła, że to już koniec.

– Złaź! – Dominika roześmiała się, odpinając klamrę pod brodą. Przytrzymała motocykl, kiedy Gośka na miękkich kolanach stawała znów na ziemi. Kopnęła stopkę, oparła motocykl i zsiadła.

– I jak?

– Ja chcę jeszcze raz!

– Mówiłam, że fajnie?

– No teraz rozumiem. Ile jechałyśmy?

– Wolniutko, raz chyba dziewięćdziesiątkę wykręciłyśmy. Wiesz, no nie mam ochoty zrobić nam krzywdy – schowała kluczyki do kieszeni i ruszyła do domu. Gośka przez chwilę mocowała się z zapięciem kasku, w końcu dogoniła ją.

– Tylko tyle? Myślałam, że ze dwieście!

– Dwieście to ja jechałam sama. Odstawiłam Artura na tym jego turlaczu na dziesięć minut na stu paru kilometrach…

– Dwieście?

– Mhm. A to i tak nie jest mój rekord. Nieważne. Kocham taką jazdę. Szybkość, wiatr… Czysta adrenalina.

– A to potem?

– Co, potem?– Dominika udała, że nie wie, o co chodzi.

– No, w kuchni?

– A. To tak… No, jak mi adrenalina skoczy, to mam ochotę na seks. Jakieś takie wariackie sprzężenie. Taki rajd na motocyklach, albo jeszcze wyścigi, to lepsze niż wszystkie te bajania o tantrze, feromonach czy czym tam jeszcze. No, trochę narobiliśmy hałasu…

Konoba, półszeroki plan, pokazuje całą czwórkę siedzącą przy stoliku. Kelner zbiera puste naczynia.

Spotkali się, już we czwórkę, dopiero na kolacji. Na linii Gośka – Darek panowało ciężkie milczenie. Gośka, z coraz gorszym skutkiem, udawała że nic się nie dzieje. Darek nie musiał udawać, że wszystko ma gdzieś, bo najwyraźniej miał. Artur wymówił się, kiedy proponował mu rakiję, zwalając niechęć do alkoholu na jutrzejsze długie nurkowanie. Dominika piła wodę sodową, starając się jak najszybciej skończyć posiłek i nie patrzeć na sprawcę całego zamieszania. Poza tym miała jeszcze inne plany na noc, do których zdecydowanie musiała być trzeźwa. Uregulowali rachunek.

– Artur, idziesz na plażę? – Dominika miała ochotę na nieco oddechu od gęstniejącego z minuty na minutę powietrza wokół Gośki i Darka.

– Pływać? Zaraz po kolacji?

– Nie… Przejść się po prostu. Zasiedziałam się, dzisiaj jeszcze pół dnia na tyłku… Nogi wyprostować…

– Pewnie.

Stanęli na parkingu przed restauracją. Gośka przeniosła ciężkie spojrzenie z Darka na nich, a potem, korzystając z tego, że jej mąż znów musiał pilnie sprawdzić coś w komórce, szeptem spytała:

– Domi? Mogę iść z wami?

– Pewnie – Artur odezwał się, nawet nie odwracając głowy.

– Zaraz was dogonię – rzuciła i podeszła do męża. – Coś pilnego?

– Ale co? – spytał zdezorientowany, chowając telefon do kieszeni.

– No gapisz się w ten telefon, jakby co najmniej ogłosili właśnie, że prezydent umarł, albo co podobnego.

– Nie, nic… Pogodę sprawdzam.

– Co pięć minut?

– Czego ty się czepiasz, co?

– Ja? Dobra, sprawdzaj co chcesz. Idę się przejść.

– Klucz do chaty mi daj.

Wyjęła z kieszeni breloczek, podała mu i odwróciła się na pięcie, kierując w dół ulicy, za powoli idącymi, trzymającymi się za ręce Arturem i Dominiką.

Dogoniła ich po jakichś stu metrach. Zwolniła i szła teraz nieco za nimi. Ciszę mącił tylko odgłos stóp na leżącym na poboczu drogi szutrze. Obserwowała, jak trzymając się za ręce po prostu razem idą, nie przejmując się niczym. W zapadającym mroku Dominika, w lekkich szortach i topie na ramiączkach, w tenisówkach na nogach obok Artura, w nieodmiennie czarnej koszulce, z lekko szpakowatymi włosami, wyglądała jak córka obok ojca. Nawet to, jak Artur ją obejmował pozbawione było jakiekolwiek erotyzmu, którego mogłaby się spodziewać, ale przywoływało raczej na myśl opiekuńczość i troskę. Oboje sobie ufali, pomagali sobie nawzajem. A ona? Na Darka nie mogła liczyć niemalże w najprostszych sprawach. O byle drobiazg musiała prosić po pięć razy, a na własna inicjatywę z jego strony dawno przestała liczyć. Jedyne, w czym wykazywał jakiekolwiek zainteresowanie, to seks. Szybko, żeby zaspokoić swoje potrzeby, a potem piwo i papieros.

Pogrążona w coraz bardziej mrocznych myślach nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się na miejskiej plaży, a potem przeszli wąską ścieżką wzdłuż wybrzeża na drugą, na której zazwyczaj się opalali. Była pusta. Gośka jakoś zupełnie bezwiednie podeszła do brzegu i machinalnie zaczęła ciskać kamykami w wodę.

Plusk. Plusk. Plusk.

– Chcesz pogadać? – głos Dominiki za plecami wyrwał ją z zamyślenia.

– O czym?

– O Darku? O tobie?

– Nie wiem… Wylałam ci dosyć swojego błota na głowę…

– Przestań. Po to się ma przyjaciół. A poza tym to naprawdę, nie było to nic, czego nie mogłabym znieść.

– No co? Nic więcej nie ma. Wpadłam, wyszłam za mąż za chuja, tylko dlatego że wydawało mi się, że powinnam, dla dobra Dorci… Darek ma w dupie to, co się z nią dzieje. Czasem mam wrażenie, że wręcz mu przeszkadza. Miała być miłość, wierności i uczciwość, póki śmierć.. A co jest? Zdradza mnie, okłamuje… A miłości to chyba nigdy nie było. O tym, że w łóżku już dawno przestał interesować się moimi potrzebami nawet nie wspominam. Jak przychodzi co do czego… Zresztą, o czym tu gadać? Jak chcecie być sami, to nie ma sprawy, posiedzę sobie tu, albo pójdę w cholerę. Po prostu jak pomyślę, że miałabym spać z nim w jednym łóżku, robi mi się niedobrze… Kurwa… Miały być wakacje, luz i relaks, a co jest? Gówno. Byłam dzisiaj na plaży, sama… Pojechałam na tamten koniec półwyspu, na plażę dla naturystów… I wiesz co? Było świetnie. Nie dlatego, że jakiś Włoch flirtował ze mną. Po prostu był miły, chciał pogadać… Zresztą przyjechał z rodziną… Nieważne… Wiesz czemu było świetnie? Bo nie było tam Darka, który by mi pieprzył za uszami. Nie musiałam wysłuchiwać przytyków na temat swojego wyglądu, tego że nie jestem chudą nastolatką… Jakby chciał mi na każdym kroku przypomnieć, że nie mam osiemnastu lat, że to, że tamto, że jestem dorosła, że nie wypada… – umilkła, znów pozornie całkowicie pochłonięta wrzucaniem kamyków do morza.

– Wiesz co? Dawno nie robiłam wesel, bo cholernie nie lubię takich sesji, ale miałam taką historię, z miesiąc przy wyjazdem. Znajomy poprosił mnie, żebym zrobiła sesję ślubna dziewczynie z jego rodziny. Nie chciałam w sumie, bo wiesz, sztuczne to wszystko, udawane… Młodzi zawsze są spięci, zdenerwowani, albo półprzytomni po weselu. W końcu się zgodziłam. Ale postawiłam warunek, że pozowaną sesję zrobimy tydzień później, na spokojnie, w weekend. Na początku był opór. I to wcale nie młodych, bo im to się bardzo spodobało, tylko matki dziewczyny. Bo jak to, to przecież tradycja, że w dzień ślubu, bo przecież to trzeba będzie wszystko na nowo, a to, a tamto. W końcu się udało ją przekonać. Że tydzień później córka się w tą kieckę wbije, że pojedziemy, że romantycznie, kwiatki, sratki, altanki, mostki… Nacykałam fotek na ślubie, na weselu no i jedziemy na tą sesję. Miałam ugadany taki fajny plener, niedaleko. Dworek, ładny park, te wszystkie altanki i mostki jak ta matka tam chciała… Mniejsza. No i przyjeżdżają. Oni i ta matka. Dziewczyna w sukni, chłopak w garniturze, ja ich ustawiam, ale dziewczyna widzę, cały czas spięta. Matka na nią furczy, że ma minę, jakby ślub za karę brała… Niby się uśmiecha, ale po prostu jak stewardessa w tanich liniach, tu rączka, tu buziaczek, a do chłopaka co chwila mina pod tytułem „ratuj mnie”. W końcu nie wyrobiłam i mówię do tej matki, żeby sobie poszła na kawę, my tu coś popróbujemy jeszcze. I pytam dziewczynę, w czym problem. Bo widzę, że nie pasuje jej ta sesja. A ona mi, że w ogóle nie chciała tego całego cyrku, że nie chciała białej kiecki, wesela, przedstawienia, ale nie ma siły się z matką kłócić. I że najchętniej to w ogóle by całkiem inaczej te zdjęcia zrobiła. No to ja ją pytam, jak. A na to chłopak, że oni poznali się na jakimś surwiwalowym wypadzie, oboje są w to wkręceni… No i chcieliby, ale przecież matka zaraz dym zrobi. A ja im na to mówię, że przecież to ma być ich pamiątka. I wiesz, chłopak tą dziewczynę objął, coś jej tam do ucha zaczął szeptać, a potem gdzieś zadzwonili. Coś tam jeszcze pocykałam, w końcu materiału było dość. I teraz słuchaj. Przyjechał, taką kompletnie rozklekotaną terenówką, brat tego młodego. I ten brat do mnie podbija i pyta, ile musi dopłacić, żebym zrobiła drugą sesję. Wahałam się, bo wiesz, w końcu robię to za pieniądze, ale kij, mówię, że zobaczymy, ale najwyżej dopłacą nieco za dodatkowe odbitki. No to on mówi, że mam jechać za nimi. Pojechali gdzieś w jakiś las, poligon czy co. Na polanie był taki szałas, czy ziemianka, jakieś takie coś. I oni mówią, że mają pomysł, żeby zrobić im sesję, jakby to był ich dom. I zaczęli się, rozumiesz, tam urządzać. Ognisko rozpalili, brat im z samochodu jakiś sprzęt wyciągnął. Ja im mówię, mniej więcej jak widzę zdjęcia. Słuchaj, dziewczyna w piętnaście minut nagle jest uśmiechnięta, jest w jakichś turystycznych ciuchach, tylko sobie welon przypięła do głowy, chłopak miał koszulę, od której oderwał na koniec rękawy, wyszła piękna sesja. Oboje spontaniczni, radośni, wszystko fajnie. I wiesz, co mi powiedziała na koniec ta dziewczyna? Że w końcu czuła się naprawdę sobą, że nikt nie próbował, czekaj, niech sobie przypomnę jej słowa… Nikt nie próbował przykroić mnie do swoich wyobrażeń o mnie.

– Jak mówisz? Przykroić do swoich wyobrażeń? Ciekawe…

– No. Przykroić. Też to miałam. Mam prawie czterdziechę, dwójkę dzieci, ale nie uważam, żebym z tego powodu nagle miała stać się kimś, kogo nie akceptuję. Ludzie wyobrażają sobie, że powinnam to, nie powinnam tamtego, muszę co innego… Nie. Nic nie muszę tylko dlatego, że komuś jeżdżenie na motocyklu, nurkowanie albo grupowy seks nie pasuje do obrazka.

– Ot tak?

– Ot tak.

– No, bo ty masz Artura, który na wiele ci pozwala…

– Na nic mi nie pozwala – przerwała jej Dominika, szczególnie mocno akcentując ostatnie słowo. – Wiesz, pozwalanie to jest niesymetryczna relacja. Ktoś ma nad tobą władzę i udziela ci zgody, albo nie. Artur po prostu mnie poznał. Mnie, a nie swoje wyobrażenie o mnie…

– I co? To jest takie proste?

– No. Podobno najtrudniej jest wpaść na najprostsze rozwiązania.

Znów zapadła cisza, przerywana tylko pluśnięciami kamieni w wodę.

– Wiesz, a co jeżeli sama do końca nie wiesz, jaka jesteś? Bo ciągle ktoś cię do tych swoich wyobrażeń przycina?

– To się znajdź. Zrób coś, na co masz ochotę. Sprawdź.

– Wiesz na co mam teraz ochotę? Mam ochotę popływać nago w morzu. A nie mam ochoty, żeby ktoś oceniał przy tym mój wygląd.

– To na co czekasz?

– W sumie nie wiem… – poderwała się, zdejmując koszulkę. – Pływasz też?

– Pewnie!

Gośka pozbyła się ciuchów, a potem wbiegła do morza, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Chwilę później dołączyli do niej Dominika i Artur. Wypłynęli kilkadziesiąt metrów w morze, a potem zawrócili w stronę plaży. Przy brzegu, kiedy złapali już grunt pod nogami, Gośka stanęła na dnie.

– I co? – Dominika dopłynęła metr dalej i wsparła się o Artura, usiłując złapać równowagę na kamienistym dnie.

– Lepiej? Chłodniej na pewno.

– Widzisz? To co następne?

– Nie wiem, jeszcze nie wymyśliłam, ale to kwestia czasu. O wiem. Jutro też będę opalać się nago. Bo czemu nie?

Wyszli na brzeg. Artur pomógł najpierw Dominice, a potem Goście sforsować kamienie przy samym brzegu. Wreszcie wyszedł sam, otrząsnął się niczym pies i usiadł na kamieniach. Dominika niemal natychmiast znalazła się na jego kolanach, opierając się plecami o jego tors, niczym na żywym fotelu.

– Widzisz? To takie proste…

– Proste i nieproste. Ja będę jeszcze musiała się zmierzyć z komentarzami… – stwierdziła kwaśno Gośka. – Już widzę Darka, jak jutro ułożę się na plaży, to zaraz zacznie mi dupę truć i się pieklić. I wiesz co, wcale nie dlatego, że nie mam nic na sobie, ale dlatego, że w jego opinii, czekaj, jak on powiedział? Nie mam ciała do pokazywania się nago!

– Bo ja wiem? – Dominika przekrzywiła głowę. – Ja nie mam zastrzeżeń.

– Ta?

– No.

– Ale jak? Bez przesady. Mam figurę jaką mam, do wyglądu idealnych panienek z instagrama mam jak stąd do Alaski i jeszcze kawałek… Mam wielkie cycki, które co bym nie zrobiła, praw grawitacji nie złamią, dupę w rozmiarze czterdzieści, cellulit tu i ówdzie…

– Przestań. Artur, powiedz jej! – Dominika odwróciła się do męża.

– Co mam powiedzieć? – zapytany uśmiechnął się kpiąco.

– A co? Ja mam powiedzieć? Dobra. Masz zajebiste piersi. Podobają mi się jak cholera, bo są wielkie i kobiece. I podoba mi się cała figura. Wierz mi. Mówię ci to jak gruszka klepsydrze, patrząc na nią z wściekłą zazdrością. Poza ty przez to, że ćwiczysz, to masz fajny, sprężysty tyłek, a nie miękkie sadło. I co z tego, że nosisz czterdziestkę? Wyglądasz w niej lepiej niż niejeden chudzielec w tych swoich iks-eskach. A jak ktoś ma inne zdanie, to niech się pierdoli jebanym kaktusem w dupę! – ostatnie słowa wypowiedziała, znów odwracając głowę w stronę Artura.

– Ano… – uzupełnił Artur.

– No widzisz? Czym się przejmujesz?

– Może fakt… Ale naprawdę uważacie, że…

– Naprawdę – ton głosu Artura pozbawiony był krztyny wątpliwości. – Nie wiem, co Darek ci opowiada, ale naprawdę, jesteś atrakcyjna. Podobasz się…

– To powiedz, czemu z Darkiem jest tak do dupy? Czemu nie wychodzi nam w łóżku tak, jak wam? Wiem, jestem bezczelna, ale…

– Przestań, naprawdę… Rozmawianie o seksie nas nie peszy – przerwała jej Dominika. – I nie wiem. To jeżeli chodzi o twoje pytanie. Nie wiem czemu.

– No ja też. Staram się, chcę, ale… Wiesz, mam wrażenie, że jego po prostu nie interesuje to, czego ja chcę. Nie wiem, ile razy mówiłam mu, co mnie kręci, czego bym chciała… Pomaca, sprawdzi czy mokro, pięć minut, pfyt i po temacie. No powiedz, jak ja mam go przekonać do zwolnienia? I do tego, żeby przestał myśleć tylko końcem chuja? Chciałabym, żeby zrobił mi masaż, żeby mnie pieścił, godzinami, bez pośpiechu, żebym mogła po prostu czuć się swobodnie… Żebym nie musiała nic nikomu udowadniać… Tłumaczyć za każdym razem? O, na przykład żeby pieścił moje piersi, a nie ugniatał jak jakieś ciasto na kluchy! O tak! – Gośka objęła piesi dłońmi i zaczęła je ściskać, ugniatać i miętosić, w najbardziej antyseksualny sposób, jaki był możliwy.

Pierwsza zaczęła się śmiać Dominika, po chwili dołączył do niej Artur. Gośka w przypływie wesołości zaczęła naśladować odgłosy rodem z tandetnych bawarskich erotyków z lat osiemdziesiątych i przewracać oczami w udawanej ekstazie. Po chwili sama nie wytrzymała i zaczęła się śmiać.

– Widzisz? A gdzie tu erotyka? – wykrztusiła w końcu, kiedy udało jej się opanować wesołość.

– No fakt… Teresa Orlovsky w pełnej krasie…

– Ta… I tak samo to podniecające. Wiesz, czasem zastanawiam się, czy jakbym miała małe, to może Darek by był delikatniejszy?

– Ale że co?

– No bo zobacz, jak Artur położy ci rękę na piersi, to cała mu się w dłoni mieści. Nie? No zobacz!

Artur uśmiechnął się łobuzersko, a potem przesunął rękę, obejmując Dominikę. Zamknął jej lewą pierś w dłoni. Gośka nie mogła tego dostrzec, ale ułożył palce w taki sposób, że sutek znalazł się dokładnie między serdecznym i wskazującym. Teraz wystarczył tylko ledwie dostrzegalny ruch, by móc delikatnie ściskać go między nimi. Kiedy zrobił to pierwszy raz, Dominika lekko drgnęła.

– O widzisz? I nie trzeba wyciskać jak gąbki! A ja, to co? No patrz? Da się?

– Dać to pewnie by się i dało, ale czy można? – Artur puścił pierś Dominiki.

– Co, czy można? – Gośka najwyraźniej w pierwszej chwili nie złapała żartu.

– No wiesz…

Dominika poderwała się i stanęła nad Arturem

– Ale nie krępuj się… – zapraszającym gestem wskazała na Gośkę. – Chętnie popatrzę…

– No ale, no co ty… – Gośka dopiero teraz pojęła żart Artura. Który nagle przestał być żartem, a stał się, może nie wprost, ale złożona propozycję. W dodatku popartą przez Dominikę. – No jak? Wiesz, no to nie jest masaż pleców…

– Gosia… Ja nie mam nic przeciw. Artur też nie. Jeśli chcesz… – zdanie zawisło w powietrzu.

Gośka spojrzała na stojącą Dominikę, Artura, a potem rozejrzała się po plaży. Z jednej strony wizja dłoni Artura na jej ciele, zwłaszcza po popołudniowym masażu, była kusząca. Z drugiej, świadomość, że Dominika nie tylko o tym wie, ale jeszcze widzi co się dzieje sprawiała, że cała sytuacja nabierała jeszcze dziwniejszego kontekstu. Wprawdzie przez moment nawet nie przeszło jej przez głowę miejsce Darka w tej układance, ale wciąż nie mogła dość, czy najzwyczajniej na świecie jest na to gotowa.

A potem przypomniała sobie przedwczorajszą rozmowę z Arturem. To, że w jego oczach nie była gruba, nie miała wielkiego tyłka, że była dla niego atrakcyjna. A w końcu komu miałaby pozwolić się dotykać, jeśli nie temu, kto doceni to, co mu oferuje. Komu najzwyczajniej się podoba, i kto przede wszystkim podoba się jej.

– No dobra.

Artur powoli podniósł się z kamieni i podszedł do Gośki. Ta też wstała, nie bardzo wiedząc, jak ma się zachować. Intuicyjnie stanęła twarzą do Dominiki. Artur chwilę później znalazł się za jej plecami. Powoli, oczekując w każdej chwili protestu czy oporu, objął ją ramionami, kładąc dłonie na brzuchu. Gośka w pierwszym momencie spięła się, czując jego dotyk na skórze. Dłuższą chwilę zajęło jej oswojenie się z tym, co czuła. To już nie był masaż zmęczonych pleców. Teraz sytuacja stał się jednoznacznie erotyczna. W końcu zdecydowała się pójść krok dalej. Delikatnie objęła szeroki nadgarstek i skierowała prawą rękę Artura w górę.

Przesuwał dłonią powoli, samymi opuszkami dotykając skóry. Czuła, jak mocne palce przesuwają się, zbliżając się do łuku piersi. Ujął jej krągłość od spodu, delikatnie unosząc a potem, tak samo jak przed chwilą z Dominiką, ułożył ją sobie w dłoni. Gośka poczuła, jak jej sutek układa się między jego palcami. Artur nie robił nic więcej, po prostu delikatnie obejmował jej pierś. Oparła głowę o jego bark, a potem poprowadziła w górę drugą rękę. Gdy ta znalazła się także na piersi, zamknęła oczy, skupiając się na samym dotyku. Mocniej oparła się plecami o Artura. Ten, odczytując jej gest jako przyzwolenie, lekko ścisnął ułożone między palcami sutki. Gośka drgnęła, a potem gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc. Doznanie było znacznie mocniejsze, niż się spodziewała.

Dominika z zapartym tchem obserwowała reakcję Gośki. Jej początkową obawę i to, jak odprężyła się i pozwoliła, by Artur przekroczył pierwszą granicę, za którą dotyk zaczął mieć już nie dwuznaczny, ale jednoznacznie seksualny kontekst. Widziała, jak przyjaciółka poddaje się pieszczocie. W pewnym sensie zazdrościła Arturowi, że to jemu pierwszemu na to pozwoliła. Widziała, jakie wrażenie robi na niej ten dotyk. Kiedy Gośka ciężko westchnęła w odpowiedzi na pieszczotę, przeniosła wzrok na męża. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Artur pytająco uniósł brew. Nie miała nic przeciwko, by sytuacja zaczęła rozwijać się dalej tym torem, ale decyzje podjęła Gośka, miękkim ruchem uwalniając się z ramion Artura. Spojrzała najpierw na niego, potem na Dominikę, i z trudem panując nad głosem, pozornie niedbale, rzuciła:

– Starczy. To zmierza w kierunku, który wprawdzie zapowiada się świetnie, ale… – zawiesiła głos.

W milczeniu zaczęli się ubierać.

Kiedy pół godziny później mijali plac zabaw obok mariny, pozornie nic nie pozwalało nawet przypuszczać, co wydarzyło się na plaży. Dominika szła pod rękę z Arturem, Gośka kawałek obok. Huśtawkę pierwsza zauważyła Dominika. Puściła rękę Artura, odbiła w bok z marszu opadła na wypełnioną siatką obręcz, wprawiając ją w ruch.

– O! Jakbym miała dom z ogrodem, to byłaby pierwsza rzecz, którą bym w nim zainstalowała. A co!

Machając lekko nogami rozpędzała się powoli, pozwalając zabawce na coraz obszerniejszy ruch. Artur roześmiał się, patrząc na nią, a potem chwycił najwyższą poprzeczkę przeplotni, podciągnął się, przełożył nogi nad drążkiem i zawisł na zgiętych kolanach, głową w dół. Chwilę później, klepiąc się jedną ręką po głowie i zataczając drugą koła na brzuchu zaczął wydawać przypominające szympansie wrzaski odgłosy. Gośka parsknęła śmiechem.

– Jezu, wy naprawdę macie dwójkę dzieci?

– A co! Fajnie jest – Artur wykręcił półsalto, zeskakując na ziemię.

Patrzyła na nich ja urzeczona. Wciąż miała w pamięci dotyk dłoni Artura na piersiach. Wprawdzie starannie to ukrywała, ale te kilka chwil rozbudziło w niej to, czego Darek od dawna nie był w stanie, albo po prostu nie miał ochoty. Beztroska Dominiki i Artura, ich spontaniczność sprawiała, że sama miała ochotę na coś zwariowanego. Huśtawka była zajęta, ale jej wzrok padł na solidną, pionową część drabinek. Ulegając wesołości i spontaniczności podeszła do rury, objęła ją dłonią. Metal, mimo panujących upałów wydawał się chłodny w dotyku. Zacisnęła mocniej palce, przeniosła ciężar ciała do przodu, pozwalając, by nadał jej początkowy pęd. Prawa ręka niemal automatycznie chwyciła rurę kilka szerokości dłoni nad lewą. Spięcie mięśni i prędkość pozwoliła jej oderwać się na moment od ziemi. Przymknęła oczy. Gdzieś w zakamarkach pamięci odezwała się zapomniana dawno melodia, nadając ciału rytmu. Strąciła z nóg klapki i podciągnęła nieco wyżej. Owinęła nogę wokół rury, przenosząc na nią ciężar ciała i poprawiła chwyt.

Dominika klepnęła Artura w ramię i wskazała głową na tańczącą w rytmie niesłyszalnej melodii Gośkę. Dopiero gdy ta znalazła się dobre półtora metra nad ziemią, zauważyła, co się dzieje. Teraz patrzyli oboje, jak najpierw zawisa na rękach, a potem miękkim, pozornie pozbawionym wysiłku ruchem odrywa ciało od rury, robi w powietrzu szpagat, a potem zaplata nogi na rurze, zawisając głową w dół. Ręce, uwolnione od konieczności utrzymywania jej ciężaru, zataczają miękkie łuki. Gośka przeciągnęła skrzyżowanymi ramionami przed sobą, w geście naśladującym zdejmowanie bluzki. Chwyciła rurę za plecami, przenosząc na nie ciężar ciała i łagodnym, powolnym ruchem wylądowała na ziemi. Wsunęła nogi w klapki.

– No co?

– No nie poznaję koleżanki… – Dominika patrzyła na nią z nieukrywanym uznaniem. – Gdzie się tego nauczyłaś?

– Fitness – odpowiedziała szybko. – Ale znudziło mi się…

– Czekaj, ale…

– Oj, no nic… Chodźcie do domu…

Ruszyli przez wieczorne miasteczko. Minęli deptak w porcie, teraz gwarny i rozświetlony, pogrążony w mroku budynek jakiegoś miejscowego urzędu, wreszcie wspięli się na niewielkie wzgórze, na zboczu którego stała willa, w której mieszkali. Rozmowa nagle przestała się kleić.

Gośka odezwała się dopiero, kiedy stanęli pod willą, widząc zaparkowane pod ścianą motocykle.

– Słuchaj… A możemy się jeszcze raz przejechać? – wypaliła.

– Motocyklem? Po nocy?

– No nie wiem…, Jak nie, to trudno.

– Może z Darkiem pojedź…

Gośka spojrzała na Darka wzrokiem dziecka proszącego o lody. Ten podrapał się po głowie, a potem wzruszył ramionami.

– Kasku trzeciego nie mam… To daleko raczej nie…

Weszli do apartamentu. Gośka popędziła do swojej sypialni. Kiedy Artur przekładał do kieszeni klucze od motocykla, Dominika podeszła do niego. Uniosła głowę, patrząc mu głęboko w oczy.

– Zielona – szepnęła, obejmując jednocześnie palcami jego nadgarstek. To było ich stare hasło, z dawnych czasów.

– Nie potrzeba. Poczekam na ciebie… – odszepnął, całując ją przelotnie w usta.

Pięć minut później w wieczornej ciszy rozległ się miarowy, basowy pomruk Deuville. Gośka usadowiła się za Arturem, objęła go mocno w pasie. Motocykl powoli potoczył się po szutrowym podjeździe. Dominika patrzyła za nimi, póki czerwone światło nie zniknęło za zakrętem ścieżki, uśmiechnęła się do siebie. Minęła bez słowa siedzącego przed telewizorem Darka, pozdrawiając go oszczędnym gestem dłoni i weszła do sypialni. Usadowiwszy się na łóżku włączyła laptopa, szybko przejrzała zdjęcia. Zatrzymała się na kilka chwil patrząc na te, które zrobiła pod koniec nurkowania. Nawet w neoprenie, wyglądały całkiem apetycznie. Dominika postanowiła, że przy najbliższej okazji pokaże je Gośce, a potem, a potem wklepała kilka słów w wyszukiwarkę. Znalezienie tego, co ją interesowało zajęła kilkanaście minut. Szybko przepisała nazwę miejsca do telefonu, ustawiła nawigację. Pół godziny jazdy…

Przebrała się z powrotem w motocyklowe ciuchy, chwyciła kask i wyszła przed dom. Honda stała w cieniu hibiskusa, porastającego pergolę. Zapięła klamerkę kasku, uruchomiła silnik i przerzuciła nogę przez siodło.

– No, malutka, teraz się pobawimy… – pogłaskała motocykl po baku, włożyła rękawiczki i ścisnęła klamkę sprzęgła. Łańcuch drgnął, kiedy wrzuciła bieg. Wyjechała na szuter prowadzący do ulicy, a kiedy poczuła pod kołami asfalt, ściągnęła manetkę. Droga zaczęła uciekać spod opon.

W kadrze widać oddalające się czerwone światło pozycyjne motocykla, na łagodnym przenikaniu podjazd przed domem zastępuje podjazd do plaży. Widać zbliżające się przednie światło motocykla.

Jazda z Arturem była zupełnie inna. Sama nie wiedziała dlaczego, ale kiedy wpadła do swojego pokoju po koszulę, przyszła jej do głowy szalona myśl. Chwyciła flanelę i adidasy i poszła do łazienki. Szybko zdjęła z siebie zarówno bluzkę, jak i stanik, a potem włożyła koszulę na gołe ciało. Związała włosy w koński ogon, wcisnęła przycisk spłuczki i wypadła na korytarz.

Teraz doceniła to przeczucie. Ani ona, ani Artur nie mieli na sobie ciężkich kurtek, w końcu nie planowali nie wiadomo jak długiej trasy. Mocniej objęła go w pasie, kiedy wyjechali na asfalt. Skręcił w stronę drogi prowadzącej do centrum miasteczka. Gośka wtuliła się w jego plecy, kiedy basowo dudniąc, motocykl nabierał prędkości. Kilka minut później minęli najpierw rozświetlone kawiarniane ogródki przy marinie, potem pełen wieczornych spacerowiczów deptak i miejską plażę. Motocykl toczył się drogą w kierunku odległego o kilka kilometrów od miasteczka cypla z latarnią morską. Była zaskoczona. Jazda z Dominiką to była czysta adrenalina. Ryk silnika, gwizd wiatru, prędkość, składanie się w zakręty. Z Arturem, miarowo nawijającym na koła kolejne kilometry tego dreszczu nie było. Był łagodny powiew wiatru, było miarowe, uspokajające dudnienie. Zamiast adrenaliny i emocji była… Sama nie umiała tego nazwać. Swoboda i spokój? Coś w rodzaju bezpieczeństwa?

Smakowała to uczucie. Inne, ale też przyjemne. Nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do latarni. Artur wjechał na niewielki, wyasfaltowany plac.

– I jak?

– Fajnie… – Gośce nagle stanęła przed oczami szutrówka, którą jechała rano. – Artur, a możemy pojechać jeszcze w jedno miejsce?

– Pewnie… Paliwo jest, czas jest…

– Poprowadzę cię.

– Prowadź. Jak będę miał gdzieś skręcić, to poklep mnie i pokaż ręką. Po co masz się zdzierać…

– Jedź do przystani rybackiej, a potem cię poprowadzę.

Znów objęła go ramionami. Gwizdnął rozrusznik, silnik znów odpowiedział miarowym rytmem. Wracali. Jedynie kątem oka rejestrowała mijane w odwrotnej niż przed kilkunastoma minutami miejsca. Minęli marinę, stare kamieniczki i zjechali nad zatokę. Gestami prowadziła go w stronę plaży, na której spędziła dzisiejsze przedpołudnie. Za ostatnimi zabudowaniami, kiedy otoczyła ich ciemność, przecinana jedynie mocnym reflektorem motocykla, wpadła jej do głowy kolejna myśl. Poklepała Artura w ramię i krzyknęła:

– Zatrzymaj się na moment!

Artur zwolnił, a potem zatrzymał motocykl.

– Coś nie tak? Nie tu skręciliśmy?– spytał.

– Wszystko w porządku! – odpowiedziała. – Dalej jest już prosto, nie do pomylenia.

Kilkom szybkimi ruchami rozpięła guziki koszuli, ściągnęła ją z siebie i przewiązała w pasie ściągnęła z włosów gumkę i pozwala im rozsypać się po plecach.

– Jedziemy? – posłała pytające spojrzenie.

– Jedziemy. Gdzie?

– Za kilometr jest ośrodek, a potem, podobno droga schodzi do samego morza, na skalistą plażę.

Artur wrzucił bieg i motocykl powoli potoczył się po szutrze. Gośka tym razem nie trzymała się go. Uniosła ręce w górę i chłonęła wiatr na półnagim ciele, smakowała, jak rozwiewa jej włosy. Nagle wszystko było nieistotne, ważny był tylko wiatr, pustka wokół i uczucie niczym nie ograniczanej swobody. Roześmiała się w przestrzeń, pozwalając, by nocne powietrze dzieliło z nią radość. Mimo, że do opisanego przez nią miejsca było prawie pięć kilometrów, nawet nie zauważyła, kiedy dotarli do końca drogi. W wyciętym przez reflektor motocykla trójkącie światła widać było niski, kamienny murek, za nim szerokie kamienie, a potem bezkres otwartego morza. Za nimi, nieco z prawej, w oddali lśniły światła miasta. Artur wyłączył silnik i otoczyła ich niemal całkowita ciemność, rozświetlana tylko mniej niż połową księżycowej tarczy. Gośka zsiadła z maszyny i stanęła na murku, twarzą do morza.

– Bosko… Jedno jest pewne. Jak wrócę do kraju, robię papiery na motocykl… I będę tak jeździć…

– W sensie topless?

– Też, a co! Lubię swoje cycki! – roześmiała się. A potem nagle odwróciła się do Artura. A tobie się podobają?

– Mówiłem ci już… – odpowiedział ostrożnie.

– Oj, przestań. Nie musisz się krygować. Dominika zdaje się nie ma nic przeciwko, a Darka nie ma. To jak? Są fajne?

– Są.

– I nie uważasz, że są obwisłe, niekształtne i w ogóle?

– Nie.

– A dotkniesz ich tak, jak na plaży?

– Gosia…

– Proszę… Tylko piersi. Nic innego. W końcu… – zawiesiła głos. – Nie, kurwa, nie ma w końcu. Po prostu tego chcę. Jeśli nie, to trudno. Przecież cię nie zmuszę. Ale proszę.

Artur powoli zsiadł z motocykla i podszedł do niej. Chwycił ją za rękę i poprowadził kilka kroków w stronę morza. Znalazł miejsce, gdzie mógł wygodnie usiąść, a potem gestem zaprosił Gośkę, by usiadła mu na kolanach. Kiedy już oparła się plecami o niego, delikatnie położył dłonie, tak jak wcześniej na plaży, na jej brzuchu. Powoli przenosił je wyżej, najpierw muskając jedynie opuszkami pełne krągłości, zataczając coraz mniejsze koła, aż dotarł palcami do środka. Kiedy pierwszy raz jego opuszki dotknęły twardych, sterczących, ciemnych sutków, Gośka jęknęła, spinając się cała. Zatrzymał się, czekając na to, co będzie dalej. Gośka wypuściła powietrze z płuc, a potem szepnęła

– Nie przestawaj…

Podjął pieszczotę. Delikatnie muskał skórę wokół sutków, coraz częściej ich dotykając, ściskając między palcami, podszczypując. Gośka przez kilka chwil jeszcze próbowała hamować swoje reakcje, ale w końcu dała sobie spokój. Poddała się pieszczocie, oddychając coraz szybciej i płyciej. Artur zwiększał stopniowo i tempo, i intensywność, na moment nawet jednak nie pozwalając sobie na nic innego, niż tylko kontakt dłoni z piersiami. Nie miał wątpliwości, że finał jest nie tylko pewny, ale i coraz bliższy. Gośce jednak nie wystarczyły tylko jego dłonie. Chwyciła go za nadgarstek i pociągnęła w dół. Dotknął jej brzucha, ale kiedy tylko zwolniła chwyt, przeniósł dłoń znów na jej pierś.

– Tylko piersi… – tchnął jej w ucho, ściskając mocniej sutki. Gośka jęknęła przeciągle, a potem sięgnęła między swoje uda. Wsunęła dłoń pod gumkę spodenek, pod coraz bardziej mokre majtki. Bez trudu i natychmiast odnajdując łechtaczkę zaczęła ją masować. Ledwie kilkanaście ruchów sprawiło, że jej ciało wyprężyło się, podrywając biodra w górę. Ciężko wciągnęła haust powietrza, a potem z jej gardła wydobył się przeciągły, niski jęk. Artur objął ją mocniej, ściskając piersi. To wystarczyło. Gośka eksplodowała orgazmem.

Obejmował ją, czekając cierpliwie, aż wróci do rzeczywistości. Oparta od niego, położyła mu głowę na ramieniu. Czuł, jak zwalnia jej oddech, jak jeszcze przed chwilą wibrujące z napięcia ciało powoli się odpręża, uspokaja. Ciszę plaży mąciło tylko pluskanie słabego przyboju i brzęczenie owadów w nieodległych krzakach. Kiedy Gośka ją przerwała, głos miała wciąż nieswój, schrypnięty i niepewny.

– Artur… To nie tak, że sobie to zaplanowałam… Samo…

– Cii… – przerwał jej. – To nieważne.

– Jesteś niesamowity… Naprawdę, tylko to, że… No wiesz… No dałabym ci… To znaczy jak odpocznę… Nie wiem… Dobrze… Bez sensu to… Wszystko nie tak… Kurwa, to Darek powinien mnie tu przywieźć, pieprzyć się ze mną na tych skałach, zabrać mnie do jebanej Wenecji… Czemu ty jesteś taki dobry, a on jest takim chujem? Zazdroszczę tej rudej cholerze, zazdroszczę nawet nie wiesz jak… Darek nigdy mnie tak nie pieścił, a przecież… Kurwa, no przecież tobie nie chodzi o to, żeby mnie tu przelecieć… W łóżku czeka na ciebie taka petarda, że jej sfrustrowana i wyposzczona przyjaciółka nie jest ci do niczego potrzebna… Kurwa mać… Ale wiesz co? Jebać to. Dawno nie było mi tak dobrze… Jak chcesz, to… – zawisło w powietrzu.

Artur w odpowiedzi tylko się uśmiechnął, a potem przeciągnął od niechcenia dłonią pomiędzy jej piersiami.

– Wierz mi, na szybko nie warto…

– Co proszę?

– Nie warto… Chodź, jedziemy do chaty…

– Ale czemu?

– Bo, jak sama powiedziałaś, w łóżku czeka na mnie pewna ruda petarda, a nie wiem, czy nie miałabyś ochoty tego zobaczyć…

– Ale ja nie chcę się jeszcze ubierać…

– To się nie ubieraj… – pomógł jej wstać.

Kiedy usiedli oboje na siodełkach Deuville’a, Gośka szybkim ruchem zadarła Arturowi podkoszulek i obejmując go w pasie przycisnęła piersi do jego pleców. Roześmiał się, wrzucając bieg. Teraz, kiedy oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, odległa poświata miasta i księżyc wystarczyły. Nie zapalając świateł, ruszył przez mrok. Co jakiś czas czuł, jak Gośka, poprawiając się na siodle, ociera się o niego piersiami, a potem wybucha szczerym śmiechem.

Odejście kadru w górę, widać tylko ciemną drogę. Przejście nad szosę. Widoczne światła motocykla.

Motocykl pracował idealnie. Nocna droga uciekała spod kół, kiedy wjechała w kręta drogę, prowadzącą przez wzgórza. O tej porze nie było tu nikogo, i nieniepokojona przez nikogo mogła pędzić. Wykręcała z silnika każdą odrobinę mocy, kiedy na granicy utraty przyczepności wychodziła z zakrętów, niemal szorowała kolanami po asfalcie, biorąc kolejne wiraże. Po prostu gnała przed siebie, ciesząc się jazdą. Znowu miała dwadzieścia lat, znowu liczyła się tylko droga, moc i prędkość. Gdzieś na dnie głowy Heksy siedziała Dominika, ale na razie nie odzywała się, pozwalając się wyszaleć tej pierwszej.

Robiła drugie kółko po zaplanowanej trasie, kiedy pomarańczowa kontrolka na zegarach oznajmiła, że najwyższy czas uzupełnić zawartość zbiornika. To też uwzględniła w swoim planie na wieczór. Zjechała pod oświetloną wiatę.

Wychodziła ze sklepu, zapłaciwszy za paliwo i czekoladowego batonika, kiedy zobaczyła trójkę dzieciaków, oglądającą jej motocykl. Ich maszyny stały nieopodal. Obrzuciła je wzrokiem, typowe turystyki, takie same jak jej BMW. Ot, wakacyjny wypad.

– Excuse me – rzuciła, podchodząc do motocykla.

– Ty, patrz, babcia starsza niż ten zabytek… Ciekawe, czy jest w stanie skoczyć na nim więcej niż setkę… – odezwał się jeden z oglądających po polsku. Dominika uświadomiła sobie natychmiast, że honda jest na chorwackich rejestracjach, a autor tego jakże wysublimowanego komentarza, nie ma świadomości, że doskonale zrozumiała, co mówi. A Heksa, zaciskając motocyklową rękawicą resztki zdrowego rozsądku, rzuciła krótko.

– Synku, ta babcia na tym zabytku doskonale słyszy… I wierz mi, skoczy znacznie lepiej, niż setkę…

Miny motocyklistów były bezcenne. Dwaj kompani tego najbardziej wygadanego zaczęli rechotać, patrząc na jego zaskoczoną minę. Poczekała, aż się wyśmieją.

– I jest w stanie odstawić cię na swoim zabytku.

– Chcesz się ścigać? – chłopak spoważniał natychmiast.

– A masz coś lepszego do roboty?

– Bez jaj…

– Całkiem poważnie. Chętnie się pościgam. Na szosie – przekrzywiła głowę.

– Bez przesady… Na tym?

– Zdziwisz się.

– A o co się ścigamy? Zwycięzca musi dostać nagrodę…

Buzująca już w żyłach adrenalina sprawiła, że doskonale zdawała sobie sprawę, iż rybka połknęła haczyk. Teraz tylko trzeba było pociągnąć.

– Jak przegram, zrobię ci laskę – rzuciła lekceważąco.

– No co ty?

– A co? Nie pasuje?

Chłopak nieco zbity z pantałyku, spojrzał na swoich kompanów. Jeden trącił go w ramię dla kurażu.

– A jak przegram?

– Kupisz mi największa czekoladę, jaka będzie na stacji?

– Dokąd?

– Sześćdziesiątką szóstka, piętnaście kilometrów stąd, jadąc na Rijekę jest stacja benzynowa. Kto pierwszy, wygrywa. Trafisz?

– Dobra. Trafię. A ty za mną – rzucił buńczucznie, odwracając się do swojej maszyny.

Wsiadła na motocykl, poprawiła rzepy przy mankietach i włożyła kask na głowę. Chłopak podszedł z kompanami do motocykla. Minutę później usłyszała, jak jego silnik startuje. Przegazował go, wypełniając przestrzeń wściekłym wyciem. Uśmiechnęła się, przekręcając kluczyk. Podjechała do wyjazdu ze stacji u jakoś odruchowo ustawiła motocykl dokładnie na linii oznaczającej koniec pasa. Chłopak stanął obok. Jeden z jego kompanów po prostu podniósł rękę. Wrzuciła bieg, a kiedy ręka w zielonym kombinezonie opadła, puściła sprzęgło. Honda skoczyła do przodu. Dzieciak na Kawasaki ruszył ułamek chwili później, ale przesadził z gazem, motocykl zatańczył, tracąc przyczepność, a jej dając kilka cennych sekund. Zakręt drogi był łagodny, kiedy po prawej mignął jej szyld pizzerii, miała na liczniku ponad setkę i dalej przyspieszała. Przed sobą miała dwa łagodne zakręty, a potem ciasną agrafkę. W lusterkach widziała, jak Kawasaki za nią odrabia tych kilka straconych na starcie sekund. Lewy zakręt przed agrafką, dzieciak był najwyżej sto metrów za nią. Ciasną pętlę wzięła kontrolowanym poślizgiem, a potem docisnęła gaz do oporu. Skały po prawej stronie niemal szorowały po rękawie kurtki, kiedy ciasno wchodziła w następny skręt. Kiedy wypadła na kolejną, niezbyt długą prostą, dostrzegła czerwone światła jadącej przed nią furgonetki. Dopadła ją na sto metrów przed następnym zakrętem, przeskoczyła niemal ocierając się o lusterka i złożyła motocykl w skręt. Klakson kierowcy zarejestrowała gdzieś na granicy świadomości. Wyprzedziła dwa kolejne samochody, od czasu do czasu zerkając w lusterka. Zakręty za moment miały się skończyć, następnych kilka kilometrów drogi prowadziło dnem doliny. Jeżeli dzieciak mógł ja wyprzedzić, to najpewniej teraz, na dłuższych prostych. Jeżeli ma zdjęty ogranicznik…

Wypadła z ostatniego zakrętu na prostą, prowadzącą przez dolinę. W ostatni zakręt przed mostem weszła mając dobrze ponad sto dwadzieścia na liczniku. Przeskoczyła przez przejazd kolejowy i popędziła dalej. Kawasaki było trzysta metrów za nią, ale na łagodnych, płaskich zakrętach odległość malała. Docisnęła manetkę, wyprzedzając kolejny samochód i wcisnęła się w lukę między ciężarówkami. Reflektor Kawasaki był może sto metrów od niej, stale skracając dystans. Doszedł do niej przed prze kolejnym mostkiem. Wchodząc w zakręt zauważyła, że zbiera się do wyprzedzania, ale widząc ciężarówkę przed sobą, odpuszcza. W świetle latarni dostrzegła zatokę serwisową naprzeciwko rozdzielni czy małej elektrowni. Chwyciła mocniej kierownicę i docisnęła gaz. Przeskoczyła ciężarówkę z prawej, wzbudzając kolejny wściekły klakson, i popędziła dalej. Droga była pusta.

Kawasaki dopędziło ją na wylocie z wioski, przeskoczył na ostatnich trzystu metrach prostej. Przyczepiła się do jego ogona, czekając aż droga z doliny zacznie wspinać się z powrotem na wapienne wzgórze. Teraz doskonale widziała, że jej przeciwnik to mistrz prostej. Zakręty brał za szeroko, dużo za wcześnie hamując… Jak przyklejona czekała na swój moment. Kiedy po prawej stronie w mroku zaczęło majaczyć przeciwległe zbocze doliny, liczyła tylko na to, że na ciasnej agrafce nie trafią na żaden samochód.

Miała szczęście. Droga była pusta. Chłopak przyhamował dobre sto metrów przed zakrętem, ustawiając się do brania go po zewnętrznej, szybciej, ale szerszym łukiem, Kiedy odbił, wychodząc na środek przeciwległego pasa, lekko przyhamowała, wrzucając motocykl ciasno, przy samej barierze, w wąski zakręt. Opona zawyła po asfalcie, kiedy domknęła gaz, wyciskając z silnika wszystko, co fabryka dała. Kawasaki znów pokazało się w lusterkach. Wychodząc z długiego zakrętu obrzuciła wzrokiem rondo. Puste. Wpadła na nie pod prąd, składając nisko motocykl w zakręt i wyskoczyła na ostatnią prostą. Kątem oka zarejestrowała oświetlony salon samochodowy po prawej, kiedy w akompaniamencie ryku silnika wpadała na stację benzynową. Wyhamowała, ustawiając maszynę przodem do wjazdu. Kawasaki wpadło na stację w tym samym momencie, w którym ona postawiła stopy na betonowej nawierzchni placyku przed dystrybutorami. Podniosła szybę kasku, kiedy Kawasaki zatrzymało się naprzeciw.

– Wisisz mi czekoladę – oznajmiła.

– Szacun… Ale przyznaj się, znasz trasę?

– Szczerze? Przejechałam ją dwa razy, dzisiaj wieczorem.

– Ale jesteś stąd…

– Nie – przekręciła kluczyk w stacyjce. – Czekam na swoją nagrodę…

Chłopak kopnął podnóżek i zsiadł z motocykla. Ruszył w kierunku sklepu, po drodze odpinając zatrzask kasku. Kiedy wracał, niosąc w dłoni trzystugramową tabliczkę czekolady z orzechami, na stację wtoczyli się jego kompani. Zaparkowali tuż obok i z niezbyt pewnymi minami patrzyli na trzymany w dłoniach dowód porażki. Dominika wzięła słodycz, rozpięła kurtkę i wsunęła do kieszeni. Uruchomiła silnik.

– Cześć. A, tak na przyszłość, popracuj nad wchodzeniem w zakręty. Za wcześnie hamujesz i za szeroko je bierzesz. No, to dzięki za fajną jazdę! – zamknęła szybę kasku i ruszyła w stronę domu, pozdrawiając na pożegnanie pozostałych motocyklistów lewą ręką. Odpowiedzieli tym samym.

Przejście przez drogę, widać motocykl z Arturem i Gośką podjeżdżający pod apartament, a potem wchodzących do apartamentu.

Wsłuchiwała się w miarowe pochrapywanie Darka. Kiedy wrócili do domu, siedział przed telewizorem, popijał piwo i gapił się na jakiś mecz. Szybko przemknęła do łazienki, żeby ukryć brak bielizny pod koszulą i mokre majtki. Nawet nie z poczucia, że to coś niewłaściwego, ale po prostu, by awantura nie zepsuła jej dobrego nastroju. Kiedy wyszła z łazienki, Artur, z butelką piwa, siedział z jej mężem przed telewizorem. Darek na jej widok podniósł się, dopił zawartość swojej butelki i zniknął w ich sypialni.

– A gdzie Domi? – spytała, przypominając sobie, że pod domem nie było drugiego motocykla.

– Nie wiem. Pewnie pojechała się jeszcze pobawić.

– Pobawić?

– Tak… Wierz mi, dalej uwielbia grzać co fabryka dała po drodze… Jak wróci, to będzie… No, to dobrej nocy – dopił resztkę piwa w butelce.

– Cześć.

Zastanawiała się, czy skorzystać z zaproszenia Dominiki? Poczekać, aż wróci z przejażdżki, przejść przez balkon, patrzeć, jak się kochają? Po tym, co działo się na plaży nie potrzebowała dodatkowych podniet, po raz pierwszy od dawna czuła się dobrze. Była szczęśliwa. Jednak ciekawość wciąż podpowiadała, że warto. Usiadła na leżaku, starając się jak najdokładniej zapamiętać to, co dał jej Artur na plaży. Tymczasem podstępna pamięć, zamiast Arturowych rąk, podsunęła jej zupełnie inny obraz. Chłodny dotyk stalowej rury. A potem inną rurę, inne miejsce. Duszne od papierosowego dymu i słodkich perfum, z sączącą się z głośników muzyką, w rytm której, w półmroku, rozjaśnianym jedynie kolorowymi światłami, tańczyła. Na plaży czuła się ważna. Czuła, że wzbudza zainteresowanie. Że to, co ona odczuwa ma znaczenie dla kogoś oprócz niej. Doskonale wiedziała, że zgodziła się na przekroczenie granicy, którą od dawna przekraczać mógł tylko Darek. I nie czuła z tego powodu najmniejszych wyrzutów. Wręcz przeciwnie. W jakimś sensie żałowała, że skończyło się tak, jak się skończyło. No bo nawet, jeśli posunęliby się dalej, to co?

W końcu dlaczego nie ma prawa do tego, żeby wzbudzać zainteresowanie? Minęło raptem parę lat od czasu, kiedy otaczali ją zaślinieni faceci, gapiący się na jej ciało. Była dobra w tym, co robiła, potrafiła zrobić wrażenie. Może to, że kiedyś w ten sposób utrzymywała się na finansowej powierzchni nie jest rzeczą, którą powinna opisywać w CV, ale… W końcu tak naprawdę nikt jej do niczego nie zmuszał, nie musiała opłacać się jakimś szemranym typom… Po prostu, przychodziła na parę wieczorów w tygodniu, tańczyła, kasowała napiwki, raz w miesiącu pensję, miała za co żyć. Wróciła do domu, skończyła studia, znalazła inną pracę… Patrząc z perspektywy lat, naprawdę to lubiła.

Rozmyślała o tym, kiedy w końcu podniosła się z leżaka, kiedy brała prysznic, kiedy szła do swojej sypialni. Ułożyła się na skraju łóżka, daleko jakoś podświadomie unikając kontaktu z Darkiem. Wsłuchiwała się w dźwięki otoczenia. W sumie nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy usłyszała narastający odgłos motocyklowego silnika. Wracała Dominika. Wbrew wcześniejszym postanowieniom podniosła się z łóżka i tak jak stała, wyszła na balkon. Nawet nie próbowała specjalnie się ukrywać.

Kamera powoli przechodzi na korytarz, pokazuje wchodzącą do domu Dominikę. Ma rozpiętą kurtkę, kask trzyma w ręku. Mija kamerę, która teraz pokazuje ją zza pleców.

Dominika, pozbywszy się ubrań, czuła narastającą euforię. Wyścig, pęd, adrenalina zmieniły się w tę mieszankę, która po południu sprawiła, że kochała się z Arturem na kuchennym stole. Teraz jednak zdawała sobie sprawę, że Artur śpi, i nie chciała go budzić. Czuła, że nocne ściganie się było w sumie dość wariackim pomysłem, ale jednocześnie rozgrzane emocje domagały się jakiegoś ujścia. Cisnąwszy podkoszulek i majtki na krzesło wyszła do łazienki.

Krople letniej wody na skórze szybko spłukały pot, ale nie były w stanie wypłukać z niej adrenalinowej euforii. Przez dłuższa chwilę po prostu pozwalała, żeby woda ściekała po jej ciele, ale dość szybko zorientowała się, że nic to nie da. Zdecydowanym ruchem wypięła prysznic z uchwytu, a potem skierowała ostry strumień wprost między swoje uda. Przez kilka pierwszych chwil udało jej się jeszcze stać, ale po chwili, szorując plecami po kafelkach, opadła na posadzkę, wciąż celując strumieniem wody we własne podniecenie. Spełnienie przyszło szybko, gwałtownie, zmuszając ją do zaciśnięcia zębów na dłoni, by nie krzyczeć, a potem równie szybko opadło, zostawiając jedynie uczucie oszołomienia i odprężenia. Wciąż siedząc na podłodze odczekała, aż oddech wróci do w miarę normalnego rytmu. W końcu zakręciła wodę, wytarła się byle jak ręcznikiem i klapiąc bosymi stopami po kafelkach, wyszła do sypialni.

Przejście przez balkon na siedzącą w kucki Gośkę, najazd na jej twarz.

Słyszała przez otwarte okno dźwięki, kiedy przyjaciółka rozbierała się, a potem brała prysznic. Artur chyba spał, bo w pokoju było ciemno. Po kilkunastu minutach w sypialni na moment zapaliło się słabe światło i pojawiła się naga Dominika. Ułożyła się na swojej stronie łóżka. Artur, chyba w półśnie, objął ją ramieniem. Światło zgasło, a po kilku chwilach z sypialni dobiegały już tylko równe oddechy śpiących.

Wróciła do siebie i właśnie miała z powrotem położyć się w do łóżka, kiedy rozległo się brzęczenie komórki. W uśpionym domu nawet alarm wibracyjny słychać było doskonale. W pierwszym odruchu sprawdziła swój, dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że świeci ekran nie jej, ale Darka telefonu. Właściwie nie wiedziała, co popchnęło ją do tego działania, ale zanim uświadomiła sobie, co robi, trzymała urządzenie w ręku. Na ekranie wyświetlał się komunikat, okraszony ikonką w kształcie płomyczka. Przez pierwszych kilka sekund miała wrażenie, że w pokoju nagle zrobiło się wściekle gorąco, a potem, równie nagle – zimno. Wreszcie złapała oddech i na palcach wyszła z sypialni. Wsunęła się w najbliższe drzwi, prowadzące do łazienki, zamknęła je od wewnątrz i zapaliła światło. W zakamarkach pamięci odnalazła czterocyfrową kombinację, którą kiedyś zabezpieczony był poprzedni telefon je męża. Wpisała cyfry i dotknęła potwierdzenia. Nie wierzyła w swoje szczęście, albo głupotę Darka, kiedy wyświetlacz rozjaśnił się, a ona uzyskała dostęp do jego komórki.

Hey, feelin’ lonely and horny. Maybe we do it again? odczytała wiadomość od „Bigi28”. A potem pozostałe, nie dające najmniejszego pola wątpliwościom.

Szybko odpuściła sobie myśl o rozwaleniu telefonu o ścianę. Następny pomysł, by napisać szczerzącej się na zdjęciu blondynce coś od serca porzuciła równie szybko. Odłożyła telefon na szafkę i ukryła twarz w dłoniach.

– Ty kurwiu zjebany… – wyszeptała. Twarda kula w żołądku, która pojawiła się, gdy zobaczyła powiadomienie z Tindera nagle zniknęła. W jej miejsce pojawiła się pustka. Przez dłuższą chwilę siedziała na zimnych kafelkach, usiłując pozbierać myśli. Z jednej strony wydawało jej się, że powinna coś czuć, żal, przerażenie, upokorzenie, ale ona nie czuła nic podobnego. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że te kilka słów, nawet nie do niej adresowanych, okazało się słowami swoistego wyzwolenia. Nagle poczuła, że nie musi już niczym się przejmować. Darek nie miał żadnych oporów, żeby bez żadnych skrupułów zdradzać ją niemalże pod samym nosem.

W głowie pojawiła się inna myśl. Chwyciła telefon i wstukała kilka słów. A potem wstała i poszła się ubrać.

Kiedy pół godziny później parkowała nieopodal mariny, jej plan nie wydawał się już taki genialny. Owszem, podszywając się pod Darka wysłała potwierdzającą wiadomość z propozycją spotkania „w tym samym miejscu”. Wiedziała, jak ta druga wygląda. Ale nagle okazało się, że właściwie nie wie, co ma jej powiedzieć. Nawrzeszczeć? Zrobić scenę? Dziewczyna pewnie nawet nie wiedziała, że Darek ją okłamał. Zgasiła silnik, wysiadła z samochodu i zapaliła papierosa. Przynajmniej na kilka chwil miała czym zająć ręce.

Właścicielkę nicku Bigi28 dostrzegła kilka chwil później. Niespiesznym krokiem zbliżała się do rzeźby przedstawiającej marynarza. Faktycznie, wyglądała na nieco mniej niż trzydzieści lat. Nieco od niej niższa, szczuplejsza. Jasne, rozpuszczone włosy, sportowe ubranie sprawiały, że wyglądała zupełnie przeciętnie. Takich dziewczyn po okolicy kręciły się setki. Zaciągnęła się jeszcze raz papierosem, cisnęła niedopałek na ziemię i ruszyła w stronę kochanki męża. Nagle, w jakimś absurdalnym przebłysku skojarzenia, zabawnym wydało jej się, że cała rozmowa odbędzie się po niemiecku. Jakoś ten język wydawał jej się najodpowiedniejszy do takich zdecydowanych sytuacji.

– Bist du Bigi?

– Was? Scheisse… – kobieta odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz z Gośką.

Z bliska wydawała się jeszcze bardziej przeciętna. Ani ładna, ani brzydka, może tylko zbyt mocno umalowana. W krótkich spodenkach, adidasach i bawełnianym t-shircie wtopiłaby się w trzyosobowy tłum.

– Ich hab dich gefragt. Bist du Bigi achtundzwanzig, aus Tinder? – powtórzyła, twardym, północnym niemieckim, patrząc Bigi wyzywająco w twarz.

– Scheisse…  Wer bist du? – w głosie dziewczyny nietrudno było wyczuć zdenerwowanie.

– Nie martw się, nie będę tu robić scen. Po prostu chcę się czegoś dowiedzieć. Jestem żoną gościa, który na Tinderze podpisuje się Darcossus Maximus. Naprawdę ma na imię Darek. I z tego, co zdążyłam ustalić, zdradził mnie z tobą przynajmniej raz. Zgadza się?

– Tak… – Brigitte była tak zaskoczona, że zamiast Darka na miejscu pojawiła się jego żona, w dodatku najwyraźniej zupełnie spokojnie podchodząca do tego, że przespała się z jej mężem, że nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby po prostu udawać, że nie wie, o co chodzi.

– Jestem Małgorzata.

– Brigitte – wyciągnęła rękę, jeszcze bardziej zdumiona. Gośka uścisnęła ją przelotnie. Sama była zaskoczona swoimi własnymi reakcjami. Jeszcze kilkanaście minut temu była nabuzowana adrenaliną. Ale kiedy zobaczyła Brigitte, tak boleśnie wręcz przeciętną, nijaką dziewczynę, nagle nie była w stanie nawet się na nią wściec. W pewnym sensie zrobiło jej się żal tej Niemki. Jeżeli zdecydowała się na seks z Darkiem, musiała mieć naprawdę niewielkie wymagania…

– Chcę z tobą pogadać. Naprawdę krótko. I naprawdę, do ciebie nie mam żalu o nic. Po prostu akurat na ciebie trafiło, ale sama domyślasz się, że mogła to być jakakolwiek inna dziewczyna…

– No tak… I jakikolwiek inny facet…

– No tak.

Wydobyła z kieszeni szortów papierosy i wyciągnęła paczkę w kierunku Brigitte. Ta zaprzeczyła ruchem głowy. Gośka obróciła paczkę w palcach, popatrzyła na nią, a potem wyjęła papierosa, zapaliła.

– Wiesz co? – w głosie Birgitte pojawił się nowy ton. – W sumie to jestem zaskoczona. Spodziewałam się, nie wiem, wyrzutów z twojej strony, jakiegoś żalu… A ty? Właściwie po co przyszłaś?

Gośka zawahała się. Sama nie wiedziała. Uświadomiła to sobie już wcześniej, że pojechała do tej mariny pod wpływem jakiegoś irracjonalnego impulsu. Dopiero, kiedy zobaczyła Brigittę, dotarło do niej, po co to robi.

– Chcę zrozumieć. Dlaczego?. O co w tym chodzi? Bo wiedz, że nie jesteś jedyną. Tylko w tym tygodniu zaliczył jeszcze jedną dziewczynę, tu w tym miasteczku.

– Nie wiem, czemu to robi. Patrząc na ciebie, to w ogóle nie wiem…

– Że co?

– No wiesz, nie wiem, jaka jesteś w łóżku, ale patrząc na wygląd? Wszystko masz na swoim miejscu, te cycki pewnie kosztowały fortunę… Zupełnie nie wyglądasz na grubą, brzydką i głupią…. Może lód w sypialni?

– Nie… To nie… – sprawa została postawiona tak wprost, że dopiero, kiedy to przyznała, dotarła do niej intymność tego stwierdzenia. – Zaraz zaraz, co powiedziałaś?

– Że lodówka w sypialni?

– Nie, to wcześniej. Że jaka niby miałam być?

– W jego opinii? Gruba, brzydka i głupia… No to dla mnie jasne, jeżeli mimo tego zalicza coraz to kolejne panny? Znudziłaś mu się.

Gośkę zatkało. Jedno zdanie od obcej w praktyce osoby, które trafiło w punkt. Coś, co od dłuższego czasu chodziło jej po głowie, co nawet przybliżyło się do powierzchni świadomości, kiedy wylewała Dominice swoje żale na tarasie, nagle stało się czytelne i jasne.

– Znudziłam?

– No.

– Ale…

– No co? Jesteś ode mnie ładniejsza, chociaż pewnie parę lat starsza. A Dariusz woli znajomości z Tindera. I to jeszcze w dużych ilościach. Jemu po prostu chodzi o to, żeby się zmieniało, nie ważne z kim, byle nie za często z tą samą…

– A ty?

– Co ja?

– Czemu akurat z Darkiem się spotkałaś?

– Miałam ochotę na seks, a wierz mi, ja nie mogę być za bardzo wybredna… Za duża konkurencja… Zresztą, uczciwie mówiąc, to kochanek z niego też nie najwyższych lotów. Lepiej potrafię sobie zrobić wibratorem… Dzisiaj też… Impreza nie wyszła, myślałam, że przynajmniej seks wyjdzie… No, trudno, nie wyszedł. Wiesz, pójdę już – dziewczyna podniosła się z ławki. – Gute Nacht.

– Dobra to raczej nie będzie… Ale dobranoc.

Niemka minęła złożone już parasole kawiarni, skręciła w chodnik za żywopłotem i zniknęła za kamienicami. Gośka dopaliła papierosa, cisnęła niedopałek przed siebie do portowego kanału i popatrzyła na stojące przy pomostach jachty.

– No, to przynajmniej mam jasność… – powiedziała, odwracając się do odlanego z betonu marynarza. – Widzisz? Tobie łatwiej, najwyżej ptak ci na łeb nasra, ale i tak masz to pewnie w dupie…

Wróciła do samochodu, włączyła silnik. Radio, nastawione na jakąś lokalna stację, właśnie skończyło nadawać blok reklamowy, prezenter powiedział coś po chorwacku i z głośników popłynęły pierwsze tony piosenki. Jednej z tych, które rozpoznaje się po trzech dźwiękach. Delikatne, fortepianowe akordy, a potem miękki głos Celine Dion, śpiewającej When I was young… Gośka nie wytrzymała. Wybuchła tak serdecznym śmiechem, że uspokoiła się dopiero, kiedy Celine Dion w głośniku pełnym żalu głosem obwieściła, że nie chce być all by myself…. W tym samym momencie pamięć podsunęła jej filmową scenę z Renee Zellweger, w piżamie, z kieliszkiem wina, wyśpiewująca te same słowa. Kolejna salwa histerycznego śmiechu na kilka chwil pozbawiła ją oddechu. Zmieniła stację, odczekała dłuższą chwilę, zanim wrzuciła bieg i wyjechała z parkingu.

Przez całą drogę do domu nie mogła tylko zrozumieć jednej rzeczy. Przed momentem, po raz kolejny ponad wszelką wątpliwość przekonała się o tym, że Darek zdradzał ją na prawo i lewo. Że nie miał żadnych oporów, by rano zaliczyć szybki seks z nią, a potem wyskoczyć na numerek z dopiero co poznaną dziewczyną z Tindera. Kiedy za pierwszym razem poznała przykrą prawdę, była zdruzgotana. Wiele czasu potrzebowała, żeby się pozbierać, ułożyć sobie na nowo wszystko w głowie. Darek kajał się, przepraszał… Potem, za drugim razem była już tylko zimna wściekłość i jasno postawione warunki. Za trzecim razem do doświadczenie okazało się zaskakująco oczyszczające. Nie czuła, że to ona coś zawaliła, że Darek szuka między nogami innych czegoś, czego nie znajduje w domu. Przestała nagle martwić się tym, że może przestała go pociągać, bo nie wkłada w to odpowiednio dużo starań. Że może problem leży po jej stronie.

Jedno zdanie, z ust przypadkowej dziewczyny, nagle postawiło wszystko w innym świetle. Wyzwoliło ją do reszty. Dotarło do niej, że po prostu od początku nie było sensu wiązać się Darkiem, nawet kiedy w perspektywie pojawiło się dziecko. On nie nadawał się do tego. Teraz pozostawało już tylko działać. Nagle sytuacja, do tej pory niepewna, niezrozumiała, stała się jasna i klarowna. Mogła podejść do niej tak, jak podchodziła do wszystkich innych problemów. Przestać analizować, dlaczego, po co, co poszło nie tak. Teraz można już było zacząć planować działania, a potem je realizować. Rozwiązać kryzys w sposób optymalny. Już nie musiała martwić się o priorytety. Wykreślenie Darka z równania zysków i strat, wystawienie poza nawias, nagle sprawiało, .że cała reszta okazywała się stosunkowo prosta. Kiedy parkowała ciężkiego SUV-a przed willą, zręby planu działania były gotowe. Pozostało go tylko zrealizować.

Po cichu weszła do apartamentu. Jeszcze w drzwiach zdjęła buty, a potem przeszła do salonu. Wolała przespać się na kanapie, niż ryzykować, że Darek choćby ją dotknie. To było jedyne uczucie, jakie była w stanie z siebie wykrzesać – odraza wobec jakiegokolwiek fizycznego z nim kontaktu.

Przejdź do kolejnej części – Nježan Dodir [Czuły dotyk] – Rozdział VII: Piątek

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Rozdział VII opowieści, jaką snuje Boober jest zdecydowanie najdłuższy, z tych, które dotąd otrzymaliśmy.

Bynajmniej nie znaczy to, że się dłuży. Wręcz przeciwnie – wiele rozwijanych w poprzednich odcinkach wątków zaczyna teraz wynagradzać cierpliwość. Przede wszystkim Gosia w końcu zobaczyła Darka takim, jakim jest naprawdę. Być może to w końcu usunie ostatnie skrupuły, jakie powstrzymują ją przed skokiem na głęboką wodę i zakosztowaniem przyjemności dla niej samej – bez oglądania się na innych. Wydaje się, że ta opowieść nieubłaganie zbliża się do kulminacji. I tylko jej mąż jeszcze tego nie przeczuwa.

Pozdrawiam
M.A.

Gosia mi nawet zaimponowała, spotykajac się z Brigitte. Do czegoś takiego trzeba mieć przysłowiowe cohones.

Nie zmienia to faktu, że caly cykl coraz bardziej staje się paszkwilem na Darka. Niech jego żona prześpi się w końcu z Dominiką i Arturem, trochę upuści sobie humorów i przestanie być tą ciągle naburmuszoną ofiarą. Bo na dłuższą metę nikt nie lubi beksy, nawet gdy ta ma uzasadnione powody.

Oczywiście Gosi skok w bok nie będzie wcale zdradą podobną do darkowej, nie, nie, to będzie EMANCYPACYJNE DOŚWIADCZENIE 🙂 Dzięki Bogu za podwójne standardy, bez nich niektórzy z nas nie mieliby żadnych.

Czytam dalej, ale z coraz mniejszą wiarą w to, że autor wyczołga się spod pantofla 🙂

Napisz komentarz