Łabędzi śpiew (latarnia morska)  4.74/5 (9)

12 min. czytania

Leda i łabędź, antyczna mozaika z Cypru

Padająca przez niewielkie okno smuga światła rozświetlała zimne wnętrze. Z dołu dochodziły dźwięki naczyń i pokrzykiwania kobiet. Skrzywiłam się z niechęcią i odłożyłam haft, nad którym bezskutecznie usiłowałam się skupić. Znowu to samo. Znów kolacja przy świecach. Znów pijaństwo, grubiańskie żarty, męskie rozrywki, kretyńskie przechwałki, opowieści o samczych wyczynach. Po raz kolejny mój mąż gości swoich przyjaciół. Po raz kolejny będę musiała tego wysłuchiwać, udawać, że dobrze się bawię. Miałam tego dość. Dość ich prymitywizmu, tępoty, przeświadczenia o własnej wielkości. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Wszyscy, włącznie z tym, który nazywa się moim mężem, rudobrodym potężnym człowiekiem o nalanej twarzy. Rubaszni, gruboskórni, bezmyślni siłacze. Dziś po raz kolejny będą się gościć w moim domu, w miejscu, które nazywam moim domem, choć tak naprawdę wcale nim nie jest.

Musiałam wyjść. Uspokoić swoją złość. Poczuć powiew wiatru, dotyk słońca na twarzy. Odetchnąć świeżym powietrzem, poczuć zapach późnego lata.

Zarzuciłam na siebie szal i cicho zeszłam po schodach. Z kuchni dochodziły zapachy pieczonego mięsa. Chwyciłam z kosza stojącego przy drzwiach bochen świeżo wypieczonego chleba i otworzyłam drzwi. Popołudniowe słońce oświetlało kamienne płyty tarasu. W oddali widać było pasące się stada zwierząt, łany zbóż, kołyszące się w podmuchach wiatru. Wkrótce zaczną się żniwa…

– Wybierasz się gdzieś? – niski, tubalny głos zaskoczył mnie całkowicie. Odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę, stojącego w drzwiach jadalni. Mężczyznę, z którym dzieliłam życie, który nazywał się moim mężem, choć w rzeczywistości już wiele lat temu przestało mnie z nim cokolwiek łączyć. Cokolwiek… włącznie z łóżkiem.

– Męczy mnie ból głowy – skłamałam, patrząc mu wprost w oczy – Chcę się trochę przejść. Ogród o tej porze jest taki piękny…

Popatrzył na mnie uważnie i roześmiał się głośno.

– No, tak, znów te kobiece fochy… Delikatność i słabość… Ech… – machnął ręką z politowaniem – W takim razie idź, pospaceruj. Ale pamiętaj, o zmroku przybędą goście. Chcę cię widzieć z powrotem, chcę, byś mi towarzyszyła, jak przystało żonie…

„Oczywiście, pozory są dla Ciebie najważniejsze” – pomyślałam. Nie odważyłam się jednak tego głośno powiedzieć.

Skinęłam głową i bez słowa wyszłam.

Zawsze lubiłam koniec lata. Ogród o tej porze roku jest naprawdę cudowny. Drzewa i krzewy w pełni życia, dojrzałe owoce… Słońce już tak nie przypieka, a wiatr znad morza przynosi przyjemny chłód. Szłam alejkami, muskając dłońmi liście. Ich dotyk był tak przyjemny – szorstki i jednocześnie delikatny. Szłam nad rzekę, płynącą w końcu ogrodu, do mojej świątyni, do miejsca, które było tylko moje…

Dojrzała kobieta, uciekająca przed całym światem. Żona najpotężniejszego w tym kraju człowieka, jedna z najnieszczęśliwszych kobiet na świecie… Na tym świecie, gdzie fałsz i obłuda idą w parze z podstępem i przemocą, gdzie poza literaturą i czystą wyobraźnią nie ma miejsca na prawdziwe uczucia, gdzie prawdziwa szlachetność i miłość zawsze przegrywają w starciu z realiami życia.

Byłam nastoletnią dziewczyną, kiedy poznałam mojego przyszłego męża. Był synem przyjaciół moich rodziców. Wtedy, kiedy przybył do mojego rodzinnego domu, imponowała mi jego siła, jego pewność siebie. Był taki męski. Rodzice uważali, że jest dla mnie świetną partią, a ja… byłam posłuszna, zapatrzona w niego, jak w obraz. Wydawało mi się, że jest spełnieniem wszystkich marzeń, postacią z wersów poetów… Jakże się myliłam…

Wkrótce po hucznym weselu złudzenia rozwiały się. Jego siła okazała się prymitywną przemocą, jego pewność siebie – zwykłym zadufaniem. Znienawidziłam go. Nawet w chwilach intymnych okazywał się brutalem, myślącym wyłącznie o własnej przyjemności. Leżałam pod nim jak kłoda, czując jego pchnięcia, gwałtowne, mocne. Nienawidziłam go za ten samczy egoizm. Uwielbiał, kiedy byłam bezbronna, uległa, podniecało go to i dochodził wtedy bardzo szybko. Dochodził i… zasypiał. A ja… przełykałam łzy… i wierzyłam, wciąż wierzyłam, że to się zmieni, kiedy spełnię jego pragnienia… kiedy dam mu dziecko…

Po kilku latach rzeczywiście nastąpiła zmiana, choć nie taka, jakiej oczekiwałam. Mimo szczerych chęci nie mogłam zajść w ciążę, a więc stałam się dlań bezużyteczna. Nasza alkowa stała się właściwie moją sypialnią. Stałam się jedynie formalnie jego żoną, pustym, bezużytecznym naczyniem, niemym świadkiem romansów z innymi dziewkami. Wiedziałam o nich doskonale, wiedziałam o trójce córek, jakich doczekał się z tych związków, trójce dzieci, które musiałam tolerować. Znienawidziłam go do reszty. Znienawidziłam za własną samotność, za grę, którą musiałam prowadzić. Leżąc samotnie w ciemnościach nocy w łóżku, obolała i cierpiąca, zaczęłam marzyć o innym mężczyźnie, który będzie pieścił mnie delikatnie, który rozpali moje zmysły, który da mi poczuć smak Prawdziwej Miłości, doprowadzi na szczyt rozkoszy, sprawi, że wreszcie poczuję się Kobietą… W takich chwilach, sięgałam delikatnie palcami do opuszczonej różyczki, zaczynałam ją masować, wyobrażałam sobie kogoś… nieokreślonego… mojego Cudownego Kochanka. Czułam wówczas stopniowo narastającą rozkosz, palce poruszały się coraz szybciej, płatki różyczki stawały się coraz bardziej wilgotne, ból ustępował… Im bardziej ustępował, im bardziej mój Idealny, Wymyślony Kochanek mnie pieścił, tym szybciej… Ciało wyginało się wtedy w łuk, fale rozkoszy przepływały od rozpalonej różyczki po czubki głowy… Potem usypiałam spokojnie. To tylko te marzenia, marzenia o Idealnym Kochanku, połączone z samotnymi, nocnymi pieszczotami, przynosiły mi ulgę…

Nie odeszłam, choć nieraz o tym myślałam. Nie odeszłam, bo bałam się tego, co czeka mnie za drzwiami. Bałam się samotności. Przyzwyczaiłam się do wygodnego życia. Przyzwyczaiłam się do męża, zapewniającego mi w zasadzie wszystko. Wszystko, poza Miłością. Stopniowo w miejsce nienawiści pojawiła się obojętność. Tak, stał mi całkiem obojętny. Dzięki niemu miałam pozycję, dostatnią egzystencję i… chyba nie chciałam tego stracić. Już nie. Po tylu latach nie miałam już w sobie odwagi by cokolwiek zmienić. I tylko w cichych marzeniach, w czasie samotnych pieszczot w nocy albo w czasie spacerów w ogrodzie, powracało pragnienie Miłości…

Rzeka płynęła leniwie. Konary pochylonych drzew muskały powierzchnię wody. Usiadłam na brzegu, zrzucając sandały. Położyłam chleb obok. Byłam ciekawa, czy przyjdzie. Ostatnio zawsze przychodził.

Chłodna woda przyjemnie obmywała stopy. Zamknęłam oczy i syciłam się zapachem ziemi. To była moja świątynia, mój azyl. Tylko tu byłam naprawdę sobą. Głęboko w duszy zaczęło narastać pragnienie – znajome uczucie, które towarzyszyło mi zawsze w tym miejscu. Wizja, która nawiedzała mnie nad rzeką… Od dawna… Mój kochanek, potężny mężczyzna, tak silny, tak groźny, a jednocześnie tak czuły i dobry. Mężczyzna z moich pragnień, potężniejszy niż mąż, silniejszy niż ktokolwiek na świecie… Był przy mnie, patrzył na mnie z miłością…

„Jesteś piękna” – usłyszałam szept, tak cichy, jak tchnienie wiatru.

Gdzieś głęboko, we wnętrzu, zaczęłam drżeć. Pragnęłam go, od zawsze… Był Ideałem. Nie otwierając oczu zrzuciłam ubranie i wyciągnęłam się na trawie. Odetchnęłam głęboko. Dotyk Matki Ziemi uspakajał mnie, dodawał sił. Nie musiałam myśleć, nie musiałam się krępować, byłam zjednoczona ze światem. A On był przy mnie, siedział tuż obok…

Sięgnęłam dłonią do łona. Płatki różyczki były już całkiem wilgotne. Przesunęłam po nich palcami. Dreszcz rozkoszy… Moje łono… Gotowe…. Mój Kochanku… Gdybyś nie był tylko Myślą…

Szum skrzydeł i bryzgi zimnej wody przywróciły mnie do rzeczywistości. Krzyknęłam cicho zaskoczona i zerwałam się z trawy. Siedział o kilka kroków ode mnie, w płytkiej wodzie, przekrzywiając śmiesznie głowę i łypiąc badawczo czarnymi oczami. Olbrzymie białe skrzydła i wygięta w kształcie litery „S” szyja błyszczały w świetle zachodzącego słońca. Patrzył na mnie… nagą… zupełnie jak człowiek… zupełnie jak mężczyzna…

– Witaj! – szepnęłam cicho. Skłonił głowę, jakby odwzajemniał powitanie.

Sięgnęłam dłonią po bochen, leżący na trawie. Ułamałam kawałek i rzuciłam w jego stronę. To był nasz rytuał od dwóch miesięcy, od kiedy pojawił się w moim zakątku. Codziennie idąc nad rzekę zabierałam ze sobą chleb, codziennie karmiłam tego pięknego, białego ptaka. I z każdym razem podpływał trochę bliżej… Dziś był naprawdę blisko…

Pochylił głowę i chwycił jedzenie. Rzuciłam kolejny kawałek, potem następny, za każdym razem coraz bliżej brzegu. Łabędź podpływał, przyglądając mi się uważnie. Wreszcie znalazł się najwyżej o dwa kroki. Stanął na łapach i wyszedł na brzeg.

Zamarłam z wrażenia. Pierwszy raz widziałam potężnego ptaka w całej okazałości. Pierwszy raz widziałam… Nie, to było niemożliwe, nieprawdopodobne… jak ze snu…

Pomiędzy łapami ptaka sterczał największy penis, jaki kiedykolwiek było mi dane ujrzeć… Olbrzymi i grubszy niż moje ramię. Nie mogłam złapać tchu. Serce biło mi gwałtownie… Biały ptak był tak blisko, a jego przyrodzenie sterczało na wprost, o krok od mojego nagiego ciała…

„Nie bój się” – usłyszałam szept, a może tylko tak mi się zdawało. Może to jedynie wiatr poruszył gałęziami drzew… Czułam, jakby ogarniała mnie mgła… Rzeka, drzewa, ziemia znikały, zanurzały się w niebycie… Był tylko On, taki piękny, boski ptak… i ja, naga, czująca narastające podniecenie…

Patrząc na tego olbrzymiego penisa ponownie, prawie nieświadomie, sięgnęłam dłonią do różyczki. Palce przesuwały się w górę i w dół po wilgotnych płatkach. Uniesienie ogarniało mnie coraz mocniej. Tylko tego w tej chwili potrzebowałam. Wsunęłam dwa palce do wilgotnego wnętrza… i poczułam, że teraz właśnie pragnę rozkoszy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy nie byłam tak mokra! Przesuwając dłonią po wilgotnych wargach znów przeniosłam się w krainę, gdzie moja ręka zastępowana była Nim, moim Ideałem, wyśnionym Kochankiem. To On wodził palcami wokół nabrzmiewającego epicentrum, to On, delikatnie ściskał je i drażnił… To On przesuwał się niżej… by całkiem zanurzyć się w mojej wilgoci, w mojej świątyni, który była gotowy przyjąć go w każdej chwili. Wsuwał palce głęboko, sprawiając, że moje ciało wyginało się w łuk, a mój oddech stawał się coraz bardziej urywany…Całkiem poddałam się rozkoszy… Jego ruchy stawały się coraz szybsze i intensywniejsze… Moje spełnienie coraz bliższe… Wypełniał mnie całą, czułam jego dotyk każdą cząstką siebie… Fale spełnienia przepływały przez moje ciało, coraz mocniejsze, coraz szybsze… Moje wnętrze zacisnęło się na jego palcach, przeszywających mnie w myślach… czułam, że odpływam w niebyt, w inny, lepszy świat…

Nieomal czułam fizycznie obecność wspaniałego, Idealnego Mężczyzny… Miał lekko oliwkową skórę, doskonałe, idealnie wyprofilowane ciało. Czułam jego zapach – orzechowy, korzenny, namiętny. Patrzył na mnie łagodnym wzrokiem, pełnym miłości i spokojnymi ruchami gładził swojego członka. Jego przyrodzenie ma nieco ciemniejszą barwę, niż reszta boskiego ciała. Pragnie mnie, widzę to w jego oczach, pragnie zespolić się ze mną, dać mi swoje życiodajne mleko gotujące się w jego wnętrzu… Pragnął mnie od zawsze, a teraz nadeszła ta chwila… Kiedy wejdzie we mnie, nasze ciała będą się czuły tak wyraźnie… Tymczasem jednak do tego jest jeszcze daleko. On lubi patrzeć, jak kobieta sama się pieści, lubi odwlekać moment zespolenia. Więc sięgam palcami między uda, rozchylając kusząco płatki. Otwieram usta i pozwalam, by koniec języka podkreślił kształt warg. Mój pokaz podoba mu się… Jestem cała dla niego, tylko dla niego, chcę mu to pokazać. Przygotowuję się na spotkanie jego wspaniałego penisa.

W tej samej chwili poczułam, jak w otulającą mnie magiczną mgłę, wdziera się dotyk ptasich piór. Łabędź był blisko, tuż przy mnie, tuż przy rozwartych nogach… Jego skrzydła delikatnie muskały uda… Przestraszona, chciałam się zerwać, odepchnąć ptaka… ale w tym samym momencie poczułam coś, od czego ciało wygięło się w łuk rozkoszy. W pierwszej chwili nie zorientowałam się, co się stało, dlaczego przenikają mnie fale przyjemności tak dojmującej, tak przenikliwej, jakiej jeszcze nigdy chyba nie zaznałam. Bezwiednie, pchana najniższymi instynktami rozsunęłam szeroko uda, żeby tylko umożliwić temu wspaniałemu uczuciu, które mnie przeszywało trwanie, narastanie… Cofnęłam ręce i uniosłam je nad głowę w geście poddania…

I nagle zrozumiałam. Otworzyłam oczy i poczułam, że zamiera we mnie serce. Między moimi ugiętymi nogami ujrzałam skrzydła wielkiego ptaka, wodzącego piórami po płatkach rozwartej różyczki. To ta pieszczota wysyłała mnie na krawędź szaleństwa. Jego głowa pochylała się tuż nade mną, czarne oczy wpatrywały się z uczuciem, którego nie potrafiłam określić.

– Błagam, nie… – jęknęłam, próbując się bezskutecznie odsunąć. Chciałam, ale czułam, jakby ziemia przytrzymywała mnie w swoim uścisku. Nie byłam w stanie zrobić ruchu.

Świat zawirował mi przed oczami, na powrót pogrążając się we mgle. To wszystko rozgrywało się w ułamkach sekund – ale wydawało się ciągnąć godzinami. A może było na odwrót? Ciało wibrowało ekstazą, której nigdy jeszcze nie doświadczałam. Głęboko, w środku, czułam narastający coraz mocniej spazm rozkoszy. Wiedziałam, że powinnam to przerwać… nie miałam prawa do kosztowania tego, ale… nie potrafiłam położyć temu kresu. Ciało działało za mnie, wbrew rozsądkowi, coraz bardziej wystawiało się na cudowne doznania. To było obrzydliwe, dziwaczne, odpychające, ale… chciałam, pragnęłam, by trwało wiecznie. Nigdy jeszcze nie doznałam tego, co w tej chwili. Moje soki płynęły obficie, a łabędź nie przestawał, jakby uznając to tylko za dodatkową zachętę. Czułam, jak rozkosz nadciąga niepowstrzymaną falą. Moja dłoń sama uniosła się i przesunęła w stronę brzucha. Sięgnęłam dalej, palcami rozchylając płatki różyczki. I wówczas…

W jednej chwili przestałam odczuwać delikatny dotyk jego piór. Olbrzymie skrzydła otuliły nas oboje białym, puszystym baldachimem, jego miękka pierś spoczęła na moim nagim biuście, sprawiając swym dotykiem niewypowiedzianą rozkosz, a głowa dotknęła mej szyi. Był ciężki, słodkim ciężarem, przygniatał mnie do miękkiej trawy. I wtedy go poczułam. Twardy, olbrzymi, gorący i wilgotny dotyk na udzie. Gorączkowo szukający celu. Zanim zdążyłam pomyśleć, wdarł się we mnie…

Pierwsze pchnięcie weszło we mnie od razu głęboko, gwałtownie, z całą siłą. W opętanym żądzą i wstydem umyśle wybuchły i zderzyły się nagłe emocje, pędzące ku sobie jak fale wzburzonego morza. Rozsądek krzyczał „Nie!”, ale z tą samą siłą całe jestestwo krzyczało „Tak!”. Myślałam, że oszaleję… Próbowałam się unieść, zrzucić go z siebie, ale nie byłam w stanie… Próbowałam krzyczeć, ale głos nie wychodził z moich ust…

Olbrzymi członek poruszał się we mnie, wypełniając po brzegi. To była pierwotna dzikość, czysta żądza. Był taki twardy, taki wielki, a jednocześnie taki miękki i delikatny. Moje całkowicie mokre wnętrze, przygotowane przez pieszczoty, rozpaczliwie tego pragnęło. Coraz głębsze pchnięcia doprowadzały mnie do szaleństwa. Potężne skrzydła, otulające kokonem, ściskające mocno, przytrzymujące władczo, wciągające pod niego. Pilnujące, abym w przebłysku rozsądku nie próbowała się wyrwać. Byłam brana, po prostu brana przez olbrzymiego łabędzia. Dokładnie w taki sposób, w jaki podświadomie pragnęłam.

I wtedy przegrałam walkę ze sobą. Jakiekolwiek opory, jakie jeszcze we mnie były, pękły. Nie dbałam o to, co będzie później. Nie myślałam o tym, co się ze mną dzieje. Rozumienie zniknęło, została czysta rozkosz. Jeśli jeszcze przed chwilą miałam w sobie resztki oporu, to teraz znikły wszystkie bariery. Nikt nigdy nie dostarczył mi takiej rozkoszy. Coś we mnie pękło, coś się oderwało od ziemi, unosząc w górę, ku niebu. Byłam tylko ja i wielki biały ptak. Byłam gotowa…

Wtuliłam się plecami w miękką ziemię, poddałam się całkowicie. Jednocześnie wypchnęłam biodra ku górze, na spotkanie tych niesamowitych, cudownych, przeszywających mnie na wylot pchnięć. Czułam łabędzia w sobie, głęboko, najgłębiej jak to możliwe. Końcówka jego członka pieściła moje najskrytsze, najtajniejsze zakamarki, docierała do samej esencji kobiecości. Ocierała się o nią tak, że za każdym razem myślałam, że oszaleję z rozkoszy. Zacisnęłam kurczowo palce na trawie i zatopiłam się cała w nadchodzącej ekstazie. Narastała, z każdą chwilą coraz potężniejsza, aż w końcu wybuchła niepowstrzymaną falą. Potężny skurcz przeszył moje ciało. Zdawało mi się, że krzyczę, że błagam o litość, aby już przestał, ale nie mogłam złapać tchu. Jego pchnięcia były coraz szybsze, coraz mocniejsze… Nie potrafiłam się temu przeciwstawić. I wtedy, zaraz po pierwszej, przyszła druga fala obezwładniającej rozkoszy. Zacisnęłam mięśnie na jego rozrywającym, zabijającym mnie penisie, błagając w myślach, by przestał.

I nagle ptak zwolnił. Wbił się do środka, do samego jądra mojej kobiecości, wypełnił mnie całą, bez reszty. Usiłowałam złapać oddech, uspokoić rozchodzące się w moim ciele fale szalonej przyjemności. Głęboko w sobie czułam go całego. Wielkiego, pulsującego, gorącego… Nie malał, nadal wypełniał mnie bez reszty… Ostatnie fale rozkoszy i to cudowne uczucie wypełnienia… A zaraz potem poczułam coś jeszcze…

Coś rosło we mnie, głęboko w moim wnętrzu. Rosło z każdą sekundą. Wypełniało mnie gorącą, życiodajną lawą, bez reszty i bez końca. Zalewało moje wnętrze olbrzymią falą. Nagle dotarło do mnie, co się stało! Przeraziłam się. Moje serce nagle zatrzymało się w skurczu strachu, a potem zaczęło tłuc się jak oszalałe. Szarpnęłam się, rozpaczliwie próbując się uwolnić. Chciałam wypchnąć go z siebie, wyczołgać się spod niego, ale nie udało mi się. Gdy tylko się ruszyłam, potężne skrzydła otuliły mnie z całą siłą, przygniatając do ziemi. A potem usłyszałam śpiew…

Olbrzymi ptak, mój kochanek, uniósł głowę ku górze i zaśpiewał. Ten głos, tak nieziemski, tak niepowtarzalny… Śpiew, przy którym niczym są wszystkie inne odgłosy, śpiew, który przenosi duszę i ciało wysoko, poza firmament. Śpiew prawdziwego spełnienia… Śpiew, który może zabić, ale który także zwiastuje nowe życie… Ten nieziemski głos pozbawił mnie zmysłów. Opadłam bezsilna na ziemię… straciłam przytomność…

Zimny chłód wieczoru przywrócił mnie do życia. Na niebie błyszczały gwiazdy. Z oddali dobiegał dźwięk muzyki. Biesiada trwała w najlepsze. Otworzyłam oczy. Łabędzia nigdzie nie było. Nigdzie? Nade mną, na firmamencie błyszczały jego skrzydła, szyja, głowa… Czujne oko wpatrywało się we mnie, dając znak, że jest cały czas, że czuwa…

Poczułam wilgoć pomiędzy nogami. W świetle gwiazd ujrzałam, jak po wewnętrznej stronie ud spływają moje soki zmieszane z jego nasieniem. Było dziwne… mniej gęste od ludzkiego, ale dużo bardziej obfite. Sięgnęłam palcami do rozciągniętej różyczki, dotknęłam go… błysnęło złotym blaskiem gwiazd. Mimowolnie uniosłam wilgotną dłoń do ust, dotknęłam językiem…

To był obłędnie krótki błysk Jasności, dotyk tego, co ukryte w każdej żywej istocie, w każdym kamieniu i w tafli wody. Dotknięcie nienazwanego. Smak nektaru i ambrozji…

W jednej krótkiej chwili zasłona ustąpiła. Zrozumiałam wszystko. Poznałam swoje Przeznaczenie. Los, który musiał się wypełnić…

Umyłam się w rzece i ubrałam. Czujne oko Łabędzia strzegło mnie. Uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam do pałacu. Z każdym krokiem czułam się silniejsza, coraz bardziej pewna siebie. Dziś w nocy uwiodę mojego męża. Przyjmę w siebie jego nasienie, niezbędne do tego, by to, co zostało we mnie właśnie zasiane, dojrzało i wydało cudowny owoc. Dam mu potomstwo, którego tak pragnie. Potomstwo, które wstrząśnie światem. Owoc spełnionej miłości Kobiety…

Oto ja, Leda, żona Tyndareosa. Oto ja, Wybranka.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Piękna, poetycka impresja i nawiązanie do mitu. W dodatku nieźle napisana. Lubię to.

Retelling mitu o Ledzie, matce Kastora, Polluksa i Heleny (Trojańskiej) oraz jej boskim kochanku, przemienionym w łabędzia Zeusie zawsze w cenie. Zwłaszcza tak dobrze napisany. Lektura sprawiła mu sporo czytelniczej przyjemności.

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz