Twoje oczy II (Seelenverkoper)  4.8/5 (5)

10 min. czytania

DivineLegs000, „ph-blk2”, CC BY-NC-ND 2.0

Jest mi źle, nie mów mi bluźnierstw.

Nie mów mi, żebym przyszedł później.

Ty mówisz stop w połowie zdania.

Ja nie mam już nic.

Nic do gadania.

Sznury aut rozjeżdżają nasze głowy.

W oczach nam zapłonął świat.

(…)
Strachy na Lachy.

Niewielka stacja benzynowa przy głównej ulicy miasteczka-sypialni po dwudziestej pierwszej przypomina tą ze starych amerykańskich filmów dziejących się na głębokim południu. Za wyjątkiem grilla z powoli obracającymi się kiełbaskami do hod-dogów i kilkoma smutnymi kawałkami zmielonej wołowiny do hamburgerów. Przez chwilę wpatruję się zahipnotyzowany w tę dioramę. Czekam na swoje zamówienie. Nasze. Kątem oka kontroluję dziewczynę krzątającą się przy półkach z papierosami i całą ścianą pełną kolorowych małpek, piw i innych napojów wyskokowych niezbędnych każdemu polskiemu kierowcy w trasie. Ma na sobie czarną koszulkę z logo i dżinsy uroczo opinające tyłek. Tylko, że pupa ta w ogóle nie jest w moim typie. Czuję się jak w menu Netfilxa, gdy przewijam kolejne seriale. Niby niezłe. Wsadzono w nie mnóstwo kasy. Tylko, że tak naprawdę nie są dla mnie.

Nawet nie słyszę, jak podchodzi ona. Obejmuje mnie od tyłu. Ociera się tak, że czuję wyraźnie zaciski na sutki, które założyła w toalecie od razy po tym, jak wyciągnęła je z jednej z odebranych paczek. Następnie wbija mi swój podbródek w plecy, a gdy zaskoczony odskakuję na parę centymetrów, przytrzymuje mnie wątłymi ramionami.

– Masz gapić się wyłącznie na mnie. Dziś. Jutro. Zrozumiałeś, łajzo? – szepcze drążącym głosem.

– Ja….–zaczynam.

– Ty gapisz się na jej tyłek.

Odciąga mnie za pasek i sama odbiera z rąk uśmiechniętej sprzedawczyni tacę z kolacją. Musimy kogoś stąd zgarnąć. Przyjechaliśmy pierwsi. Wcinając bułkę z kiełbaską góralską i próbując opanować wyciekającą musztardę wpatruję się w moją jedyną miłość. Na sukienkę naciągnęła białą koszulkę z czarnym rysunkiem Śmierci Neila Gaimana.

Egipski krzyż zwisa ciężko z szyi bohaterki komiksu, a ja zauważam, że one obie uśmiechają się w ten sam, niesamowity, kpiarski sposób. Przekrywam walkę i odrobina dijon skapuje na czuprynę Sandmana widniejącego na mojej piersi.

Kiedy sięga po kubek z coca-colą przez szeroko otwarte i zablokowane drzwi na stację wchodzi grubasek w krótkich spodenkach, koszuli z twardym kołnierzykiem i wyrazem buty wypisanej na twarzy. Grzywka w panice wycofuje się na potylicę. Ubranie lepi do ciała. Towarzyszy mu plastikowa blondi o rozlewających się kształtach dyscyplinowanych ostatkiem sił obcisłymi dżinsami i błękitną koszulką. Mój Okruch omiata ich wzrokiem, a następnie patrzy na mnie pytająco. Zanim zdążę pokręcić głową parę dopada dwójka wrzeszczących dzieciaków. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, jaka cisza, podkreślana jedynie cichym i miarowym głosem radiowego spikera panowała tu do tej pory.

Narzekają, hałasują i opowiadają o wyjątkowo nudnych kwestiach. Jak prowadzi się ich auto. Czy klimatyzacja działa odpowiednio. Omawiają miejsca wakacyjnych wypraw swoich krewnych i znajomych. Są kurewsko nudni.

Mój Okruch najpierw rzuca się na posiłek, ale dość szybko przerywa jedzenie. Przyzwyczaiłem się, że pochłania połowę porcji, a resztę zabiera na potem. Wyciera usta. Podwija nogi pod siebie. Buty leżą pod krzesłem. Patrzy mi głęboko w oczy. Znów wpada na jakiś diabelski pomysł. Jednym szybkim ruchem podciąga się tak, by oprzeć się o nasz stolik. Następni kładzie stopy na moim kroczu. Drażni mnie. Naciska i pieści. Tylko, że ja jestem zmęczony. W ciągu trzech godzin dwa razy stawałem na wysokości zadania. Chce już się wycofać, ale dłonią chwytam za kostkę. Przenoszę ją na stopę. Bawię się palcami, a potem zaczynam masować. Mocno trę wnętrzem dłoni o  podbicie. Przesuwam palcami zdecydowanie, tak, by nie łaskotać, a sprawić przyjemność. Nikt inny nigdy nie masował jej stóp. Może dlatego ja tak bardzo uwielbiam to robić. Przymyka oczy. Odchyla się na krześle, a ja w tym sztucznym świetle prawie widzę, jak nabrzmiewają jej sutki.

Jedynie ogromna doza samozaparcia sprawia, że nie rzucamy się na siebie tu i teraz. Przerywamy. Prawie odskakujemy od siebie jak poparzeni.

Po kolejnych dziesięciu minutach dantejskich scen na miejsce dramatu wkraczają kolejni bohaterowie. Didaskalia nie nadążają. Facet jest jeszcze wyższy niż ja i o jakieś dwadzieścia kilo cięższy. Baryłkowata klata, nogi jak pniaki i łapska zamiast dłoni. Jedynie niewielki brzuszek narusza jego sylwetkę. Ma się wrażenie, że zajmuje więcej przestrzeni niż powinien, stoi sam na miejscu zarezerwowanym dla jeszcze dwóch. Obok niego przesuwa się rudzielec. Dziewczyna jest delikatnie zbudowana lub wydaje się taka na tle tego gościa. Ma długie i proste włosy w kolorze miedzi. Wygląda jak trójkąt. Mam wrażenie, że jej tyłek po prostu nie istnieje i nie jest to jedynie efekt spowodowany wąskimi dżinsami. Grube okulary na nosie w zielonych oprawkach pasują do oczu.

Powoli podnoszę dłoń na powitanie. Twarz kumpla rozświetla się. Rusza niczym radziecki lodołamacz Arktika. Widząc, że nie dysponujemy dostateczną liczbą krzeseł, sięga ręką i zgarnia stołek będący dotychczas w dyspozycji głośnych turystów. Ojciec rodziny może i zdecydowałby się na wulgarny protest w obronie przyrodzonych praw własności, ale widząc posturę oponenta widocznie decyduje się na sformułowanie go i przesłanie w formie pisemnej. Za to bardzo przemyślanej i pełnej drobnych złośliwości.

– Kacperek – przedstawia się Kacperek, gdy siada przy nas. Jego rudzielec zaledwie po chwili wahania zajmuje miejsce na jego kolanach i wyciąga dłoń do mojego wybitnie zaskoczonego tempem wydarzeń Okrucha.

– Eliza.

Ich dwie ciężkie torby ledwo mieszczą się do bagażnika. Postanowiliśmy jechać jednym samochodem. Oni swój zostawili na parkingu przy drzwiach dla personelu. Po zatrzaśnięciu klapy widzę, jak olbrzym kieruje się powoli do auta. W dłoni trzyma otwartą butelkę piwa. Idę o zakład, że jest to bezalkoholowy indiana-porter-triple – ale z chmielu zbieranego na północnych stokach Gór Skalistych. Właściwie nie pamiętam, kiedy pił alkohol. Tuż zanim wsiądzie, opróżnia ją kilkoma haustami i jednym płynnym ruchem rzuca w kierunku kosza. Pudłuje. Już wiem, czemu nie został koszykarzem.

Mój Okruch przytula się do mnie. To złe określenie. Kuli ramiona i wtula się. Zapada we mnie. Przez chwilę nie oddycha. Potem zadziera głowę do góry. Spogląda w moje oczy, tak jakby czegoś w nich szukała. Jej twarz rozświetla się uśmiechem. Jest w nim wszystko. Zaufanie, miłość, podniecenie, resztka ketchupu w kąciku ust.

– Dziękuję – szepcze tak cicho, że sam ledwo ją słyszę.

Zanim dotarliśmy do tego miejsca w życiu dużo nas to kosztowało. Zaciskania zębów. Awantur. Pretensji. Zarzutów. Chciałbym się w niej zakochać w podstawówce, pocałować w gimnazjum, przelecieć w liceum i wspólnie zamieszkać na studiach. Uczyć się nawzajem powoli i z dokładnością jubilera. Tylko, że nie było na to szans. Dostaliśmy kurs przyśpieszony. W międzyczasie cholernie poranili nas inni ludzie. To, żeby być szczęśliwymi, razem, stanowiło dla nas najtrudniejszą decyzję jaką kiedykolwiek podjęliśmy. Bardzo długo stawialiśmy czynny opór przed realizacją słowa „razem”.  Wmawialiśmy sobie, że nie będzie wcale tak świetnie. Prawda jest taka, że było wprost zajebiście. Do tej pory traciliśmy tylko życie przy innych, teraz wreszcie je mieliśmy.

– Ja ciebie też – odpowiadam.

– Ty mnie też, co? – dopytuje.

– Ja ciebie też kocham – kończę i po prostu całuję usta. Są lekko szorstkie, Dziś nie piła za dużo. Widziałem tylko colę. Gdy jesteśmy razem, zapominamy o takich głupotach. Rozchyla je, a ja czuję… klepnięcie w ramię.

Twarz Kacperka rozjaśnia szeroki uśmiech, wskazuje kciukiem na samochód.

– Tam możecie się nawet pieprzyć – rzuca i chyba nie rozumie, dlaczego wybuchła śmiechem.

Jako dzieciaki czasem, wspólnie, rozważaliśmy różne wielokąty foremne w łóżku. Dla mniej kumatych, seks grupowy. Z wypiekami na twarzy opisywała chęć spróbowania zabawy z dwoma facetami. Ja wyobrażałem sobie jej kuzynkę baletnicę. Nie mam pojęcia, czy bardziej kręciły nas te wizualizacje czy zazdrość. Lubię być o nią zazdrosny. Widzieć jak patrzą na nią inni faceci. Problem narodził się, gdy wreszcie mogliśmy nacieszyć się sobą do woli. Wtedy staliśmy się względem siebie tak cholernie zachłanni. Nie wiem czy nadrabialiśmy stracony czas, czy wątpiliśmy w to, że nam się uda. Poskładanie wspólnego życia z jej perfekcjonizmem i moim pracoholizmem nie było wcale proste.

Właśnie ta zachłanność wrosła na stałe w nasz związek. W każdy pocałunek. Gest. Słowo. Spojrzenie o poranku, gdy zaczynała dzień od ściągnięcia mi bokserek, brała naprężoną męskość do ust, następnie w siebie. Porozumiewawcze milczenie nad kubkiem kawy, po tym jak usłyszymy pierwsze wrzaski dzieciaków kłócących się o kurtki, telefony i inne bzdury. Umiałem zaakceptować jak podrywa innych facetów. Nie mógłbym jednak znieść tego, że ktoś się z nią pieprzy.

Po dziesiątkach prób rozpoczęcia na ten temat rozmowy, wzajemnego badania się i poszturchiwania uznaliśmy w końcu, że nasze potrzeby w zupełności zaspokoi seks równoległy. Rodzaj intymności dzielony z innymi. Bliskość, ale bez naruszania granic wspomnianej wcześniej zachłanności. Casting na tą drugą parę był dość szczegółowy. Na początku odrzuciliśmy wszelkiego rodzaju portale. Następnie członków rodziny. Skreśleni zostali rodzice znajomych dzieciaków. W końcu pozostała grupka par wytypowanych spośród osób z pracy oraz starych znajomych z okresu studiów. Ostatecznie padło na Kacperka i jego Elizę. Nie byli całkowicie w fizycznym kręgu naszych zainteresowań. Niektóre rzeczy w ich wyglądzie sprawiały, że ani ja, ani mój Okruch nigdy nie umówilibyśmy się z żadnych z nich na randkę. Jednak byli po prostu przesympatyczni, otwarci i nigdy w relacjach koleżeńskich nie wbili nam noża w plecy.

Teraz zaś bez większych oporów po prostu rżną się na tylnym fotelu auta. Kacperek do końca nie mógł rozsiąść się w sposób przepisowy, więc zajął miejsce między fotelami. Z podobnych powodów Eliza usiadła na jego kolanach. Nie zauważyłem, że się rozebrała. Pewną wskazówkę natomiast stanowił czarny biustonosz, który przeleciał na samej granicy mojego pola widzenia i wylądował na desce rozdzielczej. Odgłosy pocałunków i ciężkie westchnienia związane z poszukiwaniem odpowiedniej pozycji uzmysłowiły mi – przedstawienie się zaczyna. Okruch wiercił się. Wiem, że nie chce się ostentacyjnie okręcić na siedzeniu i gapić na nich. Pomimo, że ma na to zajebistą ochotę. Czasem wydaje mi się, że to drobne gesty dają szczęście w związku. Odchylam lusterko kierowcy, by mogła swobodnie obserwować ich miłość.

Niestety ja muszę przegapić ten pokaz. Widzę jedynie zaciskającą się na moim fotelu dłoń Elizy. Kosmyki rudych włosów fruwające w powietrzu. Słyszę resztki poszarpanych komend takich jak „mocniej”, „szybciej”, „taak”. Pojedyncze klatki filmu. Preludium do tego, co ma się wydarzyć.

Akt, który interesuje mnie najbardziej jest już jednak w zasięgu mojego wzroku. Mój czarnulek nie wytrzymuje długo. Najpierw próbowała się skurczyć. Zacisnąć nogi. Skulić ramiona. Odwracać wzrok. Dopiero po kolejnych pięciu minutach i kolejnych chwilach, gdy nie mogła oderwać wzroku od lusterka, poddaje się. Wsuwa dłoń z majtki, i zaciska ją na swych wargach. Wielokrotnie prosiłem by pieściła się na moich oczach i znam na pamięć każdy z ruchów, jakimi sprawia sobie przyjemność. Nie wystarcza jej to. Szybko zsuwa bieliznę, a prawa noga wędruje na deskę rozdzielczą. Palce zasikają się na sutkach zmaltretowanych już do tej pory przez klipsy. Ciągnie i ugniata piersi z taką siłą, na jaką ja nigdy nie umiem się zdecydować.

Zwraca się twarzą do mnie, wpatruje w moje oczy. Błaga, najpierw niemo, o to bym pomógł w osiągnięciu przyjemności. Następnie rozchyla usta, ale nie jest w stanie wypowiedzieć prośby. Gardłowo wyje. Widzę jak całe ciało Okrucha napręża się. Opada. Zawsze, gdy dochodzi ze mną lub obok mnie, wręcz traci przytomność. O tym, jak jej dobrze, świadczą drżące mięśnie i ten tajemniczy uśmiech.

Chwilę potem słyszę przeciągły pisk Elizy mieszający się z kolejnym punkowym klasykiem wyrykującym naszą młodość z głośników.

Przez kolejne kilometry słyszę jak para z tyłu powoli się ubiera. Charakterystyczny klik zapinanego biustonosza. Zamka błyskawicznego spodni. Delikatnie szuranie bluzek. Mokre pocałunki świadczące o opadającym napięciu. Stabilizujących się po eksplozji jądrowej hormonach.

Nagle w światłach widzę stary rower bez odblasków, na którym zasuwa jakiś anonimowy dziadek, do tego wężykiem. Szarpię kierownicą, odbijam na pas przeciwnego ruchu, koszę podwójną ciągłą, mijam wysepkę z przejściem po niewłaściwej stronie. Po ułamku sekundy niebieskie, migające światło policyjnego radiowozu zapala się i zbliża  błyskawicznie z tyłu.  Wyprzedza nas i hamuje zmuszając do zatrzymania się. Pięknie, kurwa, pięknie. Kurduplowaty funkcjonariusz wysiada, zakłada czapkę i kręci palcem dając znać, bym opuścił szybę. Drogówka. Na pustej drodze w nocy. Jakoś się tego mogłem spodziewać z moim szczęściem.

Uśmiech miśka jest wprost proporcjonalny do ilości punktów karnych, jakie zaraz w ramach kumulacji wyląduje na moim koncie. Szukając prawa jazdy nagle zdaję sobie sprawę, że na desce rozdzielczej ciągle leżą czarne majtki.

Więc powodem śmiechu nie stał się jedynie przepis z kodeksu wykroczeń oraz czterocyfrowa suma mandatu. Kacperek ocknął się. Także grzebie po kieszeniach. Ostatecznie wyjmuje z tylnej blachę. Macha nią radośnie i wysiada by pogadać z kolegą po fachu. Dziewczyny śpią spokojnie. Ja w panice słyszę jedynie strzępki rozmowy.

– No więc, jako inspektor wydaje mi się, że mogę w odmienny sposób ocenić tą sytuację.

– …nagranie…

– rozładowana bateria…

– …zabawa…

Nad ranem docieramy do wynajętego apartamentu. Wbijam kod przy bramie. Podjeżdżam krótkim podjazdem i staję przed wejściem. Domek nie jest typowy. Kosztował miliony monet, ale sam design przyciąga wzrok. Nie jest ogromną, trzystumetrową rezydencją, ale parterowym cackiem zbudowanym z drewna i szkła. Obecnie szerokie okna i ogromne tarasowe drzwi pozostają skryte za ciężkimi roletami. Na zewnątrz dostrzegam jeden z basenów i chyba saunę.

Wysiadam. Zapalam papierosa. Kacperek podchodzi i szturcha mnie, więc i w jego stronę wyciągam paczkę. Nigdy nie kopcił.

– W końcu to jedyny taki urlop w naszym życiu, prawda? – pyta, jakby się sam usprawiedliwiał.

Kiwam tylko głową.

– Jeśli pieprzyłbym się z Elizą…

– Przestrzelę ci kolano w ramach czyszczenia broni – śmieje się.

Kiwam tylko głową

– Jeśli przelecę… – zaczyna.

– To wpadnę na twój posterunek wystrojony jak drag queen i powiem wszystkim, że zaraziłeś mnie syfem.

– Uczciwe – przytakuje po namyśle.

Kiedy w końcu kończymy palić, idę otworzyć drzwi auta i ostrożnie, jak zawsze, biorę swojego Okrucha na ręce. Wtula się we mnie pełna zaufania.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Lato, słońce przygrzewa, ciepły powiew niesie pył znad drogi, a nasi bohaterowie zmierzają do celu wedrówki – domu, gdzie dokonają wymiany partnerów i zbadają granice swej zazdrości, egoizmu, empatii i promiskuityzmu.

Zapowiada się bardziej niż interesująco! Tylko czemu ta historia jest serwowana w takich malutkich porcjach? Ledwo się smak poczuje, a tu już koniec. Niczym w jakiejś eksperymentalnej knajpie z gwiazdką Michelina…

Dobry wieczór!

Bardzo powoli wprowadzasz nas Koprze w świat swoich bohaterów, niespiesznie budując napięcie i zarysowując charaktery. Zupełnie jakby to droga, a nie to, co u jej kresu, było najważniejsze. I może tak w istocie jest. Mam nadzieję, że już wkrótce dane nam będzie poznać kolejne rozdziały tej opowieści.

Pozdrawiam
M.A.

Ten rozdział jest nieco mniej poetycki, lecz bardziej konkretny. Narrator zaczyna wcielać w życie swój plan. Oby nie zawiódł się w swych poszukiwaniach!

Rozumiem atrakcyjność skoku w bok z inną dziewczyną. Ale sam chyba nie potrafiłbym oddać swojej kobiety innemu. I jeszcze patrzeć, jak ją rżnie… chyba zatłukłbym gościa w afekcie, bez względu na wcześniejsze ustalenia.

Przyzwyczajony do tekstów, które zabierają mnie do świata dekadencji, pesymizmu i nie dającą się nijak odeprzeć rzeczywistością, zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony! W tym tekście jest jakaś energia, młodzieńczy optymizm, który ładnie mi się łączy z mężczyzną, który już swoje widział i swoje doświadczył. Brawo! A scena? Niezwykle plastyczna. Chętnie będę czytał dalej.
Lis

Oj, ja też chętnie przeczytałbym ciąg dalszy tej opowieści Kopra. Wygląda na to, że urwał w najciekawszym miejscu i za nic sequela dopisać nie chce 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz