Ognie i Miecze I: Step (Historyczka)  3.96/5 (9)

16 min. czytania

Bartel van der Helst, „Anna du Pire jako Granida”

Dziwny to był rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.

Ciemne i chmurne, przez co groźne niebo nie wieszczyło niczego dobrego. Dzikie Pola przez to zdawały się jeszcze bardziej srogie, wręcz straszne. Przez step sunęła kolaska, zaprzężona w parę koni, a obok niej podążało dwóch jeźdźców. Jeden z nich zwłaszcza przykuwał uwagę – chudy i bardzo wysoki, z potężnym, starodawnym mieczem.

W kolasce, tyłem do kierunku jazdy siedział starszy, otyły mężczyzna, a na wprost niego urodziwa, zadbana i elegancko ubrana kobieta. Na koźle powoził stary, malutki Czerkies.

– Waćpanna Marta furorę czyni nie tylko na dworze księcia Jaremy, ale i na całym wschodzie Rzeczypospolitej! – Zagadywał nestor.

– Wielce waćpan łaskaw, lecz czymże takim na takie mniemanie zasłużyłam…

– Jeszcze pyta pani, czym sobie nie zasłużyła? Po pierwsze primo, urodą! Lico gładkie, a figura? Palce lizać! Zaiste bogini Afrodyta, powabna i ponętna! Po drugie primo – mądra… a po trzecie primo, ech… rzeknę to… Obyczajową rewolucyję panna wywołuje… Takie stroje nosząc, które nie tylko szyję okazują, ale i wydatne dekoltum… – Mówiąc to, poczuł się jakby bardziej uprawniony i zerknął głębiej w dekolt Marty. Dwie półkule dumnie panoszyły się za koszulą.

– Ach… tamte dwie suknie… We Francyj to bywałe, dostałam je w podarunku od królowej… Sama Maria Ludwika Gonzaga, małżonka miłościwie nam panującego króla Władysława, darowała mi je, gdy z księciem Jaremą w Warszawie przebywalim…

– A to głośno było o tym, że wielce polubiła pannę nasza królowa, choć szlachta wielce jej niełaskawa… Samo imię, gdzieżże to nosić imię „Maria”! Toż to dla Matki Boskiej miano reservum…

– Ale dlatego przyjęła imię Ludwika, zresztą sam wielki Ludwik XIII był jej chrzestnym ojcem… Piękna i inteligentna kobieta… prowadziła w Paryżu salonik literacki, ma wielkie ambicyje i horyzonta…

– A ty bronisz jej waćpanna, bo królowa pono mawiała, że ty jedna z nią po francusku płynnie konwersujesz…

– Uwielbiałam z nią gawędzić, a że ona codziennie mnie do siebie prosić raczyła…

– I to od niej przybywa ta nowa, bezwstydna moda. No nie powiem, że męskie oko nie trafia wtenczas w takiego dekoltu jasyr.

W tym momencie wzrok Zagłoby ewidentnie trafił w niewolę dwóch piersi, które raźnie i zgodnie, jak dwie piłeczki, podskakiwały, gdy tylko koła wybijały się na wybojach. Starzyk miał ewidentnie zgryz, czy powinno się damom zakazać takich wodzących na pokuszenie strojów, czy jednak pozwolić… wszak miło sobie takie widoki chłonąć. Na wszelki wypadek łapczywie je więc chłonął.

Tymczasem dwaj jeźdźcy, którzy pozostali nieco z tyłu, rozmawiali o pasażerce kolaski.

– A kimże właściwie jest owa panna Marta? – Dopytywał dryblas.

– Ano… tajemnicza sprawa to… Bliska przyjaciółka Wiśniowieckich… Jedni mówią, że książęca faworyta. Pono Jarema ją co rusz w komnacie nawiedza i takoż w łożu…

– Ha! A ja słyszałem, że nie. Że raczej ją jako i rodzoną siostrę traktuje…

– Ano, różnie prawią. Jedna służka gadała mi, że na własne uszy słyszała, jakoby z izby panny Marty jakoweś niewieście jęki dobiegały…

– Wielce urodziwa to białogłowa, cera gładziutka jak u cherubina… a wiele wiosen liczyć może?

– Takoż nie wiadomo nic … Damulka nie tak dawno na Ruś zjechała, pono wcześniej w świecie bywała, nauk pobierała … Jedni prawią, że do trzydziestki jej jeszcze daleko, drudzy, że zaraz czterdziestka na karku… A gdzie prawda leży? No, ale z lica to młódka… Ech… skraść by jej tak całusa! Od jej ślicznych usteczek wołami by mnie nie oderwał!

– Ja nawet nie śmiem o takiej niewieście fantazjować… za wysokie progi… ale jakbym mógł taką niewiastkę poślubić… ech… marzenie ściętej głowy, dla samej nocy poślubnej by warto żyć…

– Ha, ha, ha! – Zaśmiał się Rzędzian. – Przecieżeś czystość ślubował. A i tak w głowie ci owy miód, któren każda baba pod spódnicą chowa!

Tymczasem Zagłoba próbował wydobyć z Marty cel ich podróży.

– Zali na dwór królewski jedziem? Tam panience w ekskursyi towarzyszym?

Dama uśmiechnęła się uroczo do starzyka, pokazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów i kokieteryjnie zakręcając pukiel włosów wokół palca. Zrazu nic się nie odezwała.
– A wiesz waszmość. Marysia… to jest jej królewska mość… wspaniały dwór prowadzi. A jakież ona ma koncepcyje! Imaginujesz waszmość?! Ma ambicyję, by w Polszcze założyć coś co zwie się w cudzoziemskich krajach gazettą. To taki druk, dzięki któremu wszelkie wieści lotem błyskawicy do narodu dotrą…

– Gazetta?

– A to chyba z italiańska… Z Wenecyi…

– Z Wenecyi… A niech Bóg broni przed taką rewolucyją… A co, może jeszcze pospólstwo i prostaczków winno się na nauki posyłać?! Komedyja i granda. Chamom sejm ustawowo szkół zakazać winien! A jak się ma zwać, to monstrum? Ta gazetta?

– Merkuriusz.

Korowód wjechał między burzany. Zagłoba postanowił wykorzystać osłonięte nieco miejsce.
– Najwyższy czas, na stronę się udać. Waszmościowie na prawo, waćpanna na lewo. – Zakomenderował Zagłoba.

Marta zgrabnie zeskoczyła z kolaski, jednak pech chciał, że jej szeroka, falbaniasta spódnica zaczepiła się o wystający kołek. W efekcie zarówno strojna spódnica, jak i halka, uszyta z misternej koronki, pozostały w górze, gdy Marta wylądowała na ziemi.

Oczom mężczyzn ukazały się długie nogi kobiety okryte czymś, czego nigdy do tej pory nie oglądali – jedwabne, kremowe pończochy. U góry były zamocowane bordowymi, wiązanymi tasiemkami. Powyżej pończoch i tasiemek dało się zauważyć nagie uda Marty.

– O Jezus Maria! – Zakrzyknęła skonsternowana dama i czym prędzej zdjęła z kołka zaczepiony materiał spódnicy. Na rycerzach wywarło to piorunujące wrażenie i wszyscy starali się zachować unikalny obrazek w pamięci. Zarówno Zagłoba, jak i Rzędzian, nie byli by sobą, gdyby nie skomentowali.

– Dobrze, że waćpanna kiecki nie podarła… – Młodzian bacznie wpatrywał się w poprawiającą strój Martę.

– Dobrze, że i czego innego sobie panna nie rozdarła. – Dworował sobie Onufry. – Materiał można pozszywać, a są takowe damskie urządzenia, które się nijak się pozszywać nie poradzi! Ha, ha, ha!

Kobieta zaczerwieniła się i spuściła głowę.

– Ech, waszmości jeno nieobyczajne komedyje w głowie.

Gdy Marta przykucnęła w burzanach, rozglądała się nerwowo we wszystkie strony, obawiając się, czy mężczyznom nie przyjdzie do głowy podglądanie jej. Na szczęście niczego takiego nie dostrzegła.

Podczas dalszej drogi Zagłoba próbował przerwać milczenie, a jednocześnie coś wydobyć od współtowarzyszki.

– Słyszałem osobiście, jako kniaź Jarema waćpanny geniusz wychwalał. Prawił, że gdyby zebrać oleum z głów wszystkich polityków Rusi i na jednej szali położyć, a na drugiej pani mądrość, waga niechybnie przeważyłaby w jedną stronę!

– Książę pan nadto łaskaw…

– Pono nawet do ważniejszych dokumentów sekretarza nie dopuszcza, jeno panią. Bo i mądra i w łacinie niezwyczajnie biegła. Podobno we wszystkich językach, które znasz, waćpanna płynnie w nich perorujesz?

– A nieprawda… W Londinum nieco czasu spędziłam, a w angliczańskim ni w ząb…

– Za to z fraucymerem naszej królowej konwersujesz waćpanna, jakbyś urodziła się w kraju Franków. A pono dwórek naściągała ta Gonzagówna. Mówi się, że z biednych szlacheckich domów, co to we Francyji nijakich widoków by nie miały. Za to w Polszcze protektorka, z magnatami, którzy monarszych łask łasi, koneksyje im potężne czyni. Przeto szlachta rzecze, że jedyna droga do wysokich godności wiedzie przez sypialnie dwórek.

– Oj, mielesz waszmość ozorem! Ja też przez chwilę byłam dwórką Marii… Imputujesz waść może, że i przez moje łoże interesanci chadzali?!

– Waszmośćpanna niechaj mi daruje! Nie to miałem na myśli… O wybaczenie proszę! – Zmieszał się nieco Zagłoba, ale nie było w jego naturze przyznawać się do błędów, więc natychmiast kontratakował. – Azali to jednak nieprawda, że jedna dwórka polecona została potężnemu magnatowi litewskiemu, Pacowi, a jakaś Szkotka temu, pisarzykowi z Bożej łaski, Morsztynowi? Ta pierwsza pono była tak biedna, że wyruszając do Polski, za cały majątek ledwie parę ubrań miała!

– Klara to istny anioł, i z buzi… i z charakteru. A urocza Katy Gordon, owa Szkotka, może i niezamożna, ale z wielkim sercem. – Ucięła w ten sposób konwersację i odwróciła głowę.

Tymczasem Rzędzian z  Podbipietą znowu zostali nieco z tyłu. Obaj chcieli poplotkować o intrygującej ich towarzyszce podróży. Rzędzian pragnął przechwalać się wiedzą.

– Słyszałem, że niejeden się do niej umizgiwał. A nawet dwaj książęta, Ostrogski i Radziwiłł. Zatem ta panna pewnikiem – tak gadali – już bez cnoty… Wielcy panowie poharcowali sobie, poużywali co chcieli i pannę bez wianka ostawili, dobrze ino, że bez wianka, a nie z jakowymś suwenirem! Ha ha!

Longin podniósł głowę.

– O Ostrogskim to ja nie wiem, ale o Radziwille słyszałem. Mówił mi to jeden oficyjer.  Swego razu, na tęgiej żołnierskiej popijawie, książę pan raczył się przechwalać, że on tę Martę, o której tak gadali, że niby świętoszka – to ją zbałamuci. Przyobiecał jej zrękowiny, i gadał, że wpuściła go do swej komnatki, a on już tam sobie poswawolił. Nie dali wiary oficerowie. Wtenczas kazał on taką specjalną izdebkę z łożem wyrychtować.  W  ścianie, między balami, nakazał powiercić dziury, co by mogli oficerowie popatrzeć, jak on ją bałamucić będzie. Trzy folwarki – taki zakład postawił! To się panowie oficerowie dziwowali.  Uznali, że kniaź wie co robi. Umówionego dnia czekali. No i rzeczywiście, Radziwiłł przyprowadził do izby Martę. Wycmokał ją po rękach i jeszcze raz solennie obiecał zrękowiny. Potem wycałowywał ją po ramionach… po szyi, i zaczął zsuwać się do biustu. Jak ją cmokał po piersiach, wtenczas mu się panna miała postawić. On wszak dalej dokazywał. Pchał ręce w jej gorset – to ta go próbowała odepchnąć. A ten swoje – Daj mi się gołąbeczko poprzytulać chociaż! Rychło pójdą zapowiedzi, toż jużeś moja kobita! Daj mi się! – Daj, to po ślubie! – miała rzec, według oficerów. A ten nie słuchał, tylko pchnął ją na łoże. Zadarł jej spódnicę i zaczął się na nią tarabanić. Oficerowie zachodzili w głowę – co trza im czynić? Czy iść pannie na ratunek? Słyszeli jak Radziwił huczał: – A ja lubię, jak mi się dziewka szamocze. Wiem, że masz ochotę na to, żebym cię wziął! Żebym cię przeszył moim pałaszem!

Wtem jednak panna, nie namyślając się wiele, pochwyciła judasza za klejnoty i tak paznokcie w nie wbiła, że aż zaskowyczał, jak zarzynany knur. Jak niepyszny, jeszcze tego samego dnia, z podkulonym ogonem z Łubniów gdzie pieprz rośnie zwiewał. A panna Marta i tak uznawana za wielce cnotliwą, jeszcze większego miru i splendoru zaznała.

Obaj mężczyźni dogonili powóz.

– Waszmości nigdy się gęba nie zamyka, a teraz tu cisza jak na stypie. – Dziwił się Rzędzian. – Można wiedzieć, o czym żeście prawili?

– A tam… o królowej, Gonzagównie.

Młodziana to zaintrygowało

– A można wiedzieć, skąd waćpanna zna jej królewską jejmość?

Marta zrazu nie odpowiedziała, jakby ważyła, co może powiedzieć, a czego nie.

– Tak się złożyło, że byłam na jej zaślubinach z królem, a on sam nie… – Uśmiechnęła się pod nosem.

– Jakże to tak! – Podbipięcie oczy wyszły na wierzch. – Jakoweś cudaczne żarty waćpanna z nasz stroisz!

– Ależ żadnych żartów nie stroję…  Ślub per procura odbył się trzy lata temu we Francji, a królewskiego małżonka  zastąpił pan Krzysztof Opaliński

– Wojewoda poznański… – dopowiedział Zagłoba. – Prawdę panna rzecze.

Rzędzian jechał z lewej strony kolaski. Jak urzeczony wpatrywał się w Martę.

Podziwiał jej strój, domyślał się, że jest uszyty z drogiego materiału. Dostrzegał zdobienia, a to kokardki, falbanki, a to hafty w postaci kwiatów. Zwłaszcza jednak zerkał w głęboki dekolt, od którego nie mógł oderwać wzroku. Kształtne półkule znajdowały się w połowie na wierzchu. Młodzian do tej pory nie zetknął się z takimi zwyczajami modowymi, zasadniczo odbiegającymi do znanych mu dotychczas.

– Co się tak waszmość gapisz w pannę, jak sroka w kość! – Zadrwił Zagłoba.

Marta spojrzała na chłopaka i nieco speszona zaczęła poprawiać materiał na biuście.

– Ano waćpanny stroje wielką różnicę czynią… – Jąkał się zaczerwieniony. Żeby dodać sobie otuchy, zapytał. – Pani we Francyji pewnikiem na cudzoziemskie obyczaje się napatrzyła. Zali tako się od polskich ich stroje różnią?

– No tak… to prawda. Suknie francuskie czy niemieckie, fałdowane, bogato zdobione bywają. Dekoracyj w nich mnogości. A to za pomocą sznurowania, wstążek, marszczeń i kokardek. I mocy koronek.

Rzędzian dostrzegł właśnie oprawę z koronek wokół bujnych piersi Marty. Niezwykle go to podniecało.

– No i najważniejsze specyfikum. – Tonem znawcy wtrącił się Onufry. – Obszerne dekolty odsłaniające nie tylko szyję, ale i biust. – Przymrużył filuternie oko.

Dama zrazu wydawała się być zmitygowaną, zwłaszcza, że czuła na sobie baczne spojrzenia trzech mężczyzn, skierowane właśnie na jej dekolt.

– To dlatego zapewne moda paryska nad Wisłą się nie spodobała, a Marię uznano za zbyt postępową, zwłaszcza gdy jej dwórki zaczęły nosić suknie z odkrytymi ramionami. – Marta poczuła, że zaczyna podniecać ją pożądliwy wzrok jej towarzyszy. – Mawia się, że jest to obyczajową rewolucyją, wszak najgłębszy nawet dekolt nie zmienia faktu, że piersi kobieta ubrana ukazuje, natomiast odsłonięte ramiona oznaczają, że kobieta jest już właściwie rozebrana…

„Echże, huncwoty! Coś mi mówi, że chcielibyście mnie widzieć rozebraną!”

Zagłoba postanowił drążyć wątek.

– Cenne te waćpanny uwagi… ale jeśli spytać będzie mi wolno… o inny damskiej garderoby specyjał… Owóż, kiedy podstępnie spódnica waćpanny ten sekret odsłoniła… że nóżki panny w jakoweś rajtuzy odziane… Jeszcze raz daruj pani…

Marta zaczerwieniła się na wspomnienie sceny z zadartą spódnicą.

– Pończochy – cicho odpowiedziała – są to jedwabne pończochy.

– A ta moda skąd do nas przyszła? – Ciekawił się Rzędzian.

– Jedni prawią, że z Hiszpanii. Ale… Za panowania królowej, Elżbiety zwanej Wielką powstała manufaktura tychże pończoch właśnie w Anglii…

Wtem kolaska zatrzymała się. Drogę zagradzała rzeka. Niby płytka, a jednak wyjątkowo rwąca i grożąca ryzykiem niespodziewanych głębin. Dlatego doświadczony Zagłoba, by nie narażać Marty, zarządził, że Podbipięta, jako najwyższy z nich, przeniesie pannę przez rwący nurt. Kobieta zarzekała się, że nie trzeba, ale w głębi ducha uśmiechała się jej myśl, że będzie noszona na rękach przez potężnego rycerza.

Longinus, wyraźnie zmitygowany, schwycił damę mocno i uniósł wysoko. Ta zapobiegliwie schwyciła się za spódnicę i przyciągnęła ją do nóg, bo już dostrzegła, że i swawolny Rzędzian, i stary lubieżnik Zagłoba, tylko czyhają, by pod nią zerknąć.

– Niechaj się waćpanna tak nie rumieni! – Huknął Zagłoba. – Nijakich tam skarbów pod halką zoczyć nam się nie udało. Jeno tyle, że ma waćpanna zgrabniutkie nóżęta. Ha, ha, ha! Prawda młokosie?!

Chłopak poczuł okazję do błyśnięcia dowcipem. – A mówże asan za siebie! Może ja, jako młodszy, mam bystrzejszy wzrok? – Błysnął okiem.

Marta niemal demonstracyjnie trzymała się za spódnicę. Udała jeszcze bardziej skonsternowaną, niż była.

– Wy, mężowie, tylko jedno w waszych głowach… Zmitygować niewiastę…

Bród forsowano powoli i ostrożnie. Przodem wysłano Rzędziana. Za nim miał iść Podbipięta z Martą na rękach. Mężczyzna miał tuż pod nosem wydatny biust kobiety. Starał się nań nie patrzeć, jednak natura była silniejsza. Dwie pokaźne półkule prężyły się, mocno przykuwając wzrok rycerza. “Matko Boża Ostrobramska, daj mi zdzierżyć siłę… odpędź diabelskie pokusy!” – Modlił się w myślach, przegrywając ze swą wolą i co rusz zerkał na śliczne koronki, które zbyt skąpo osłaniały obfite piersi.

Marta doskonale zdawała sobie z tego sprawę i sprawiało jej to niemałą przyjemność… Mocno przy tym obejmowała pana Longina za szyję.

W ariergardzie postępował pan Zagłoba.

– Pomnijcie, że straż tylnia, to najważniejsza i najniebezpieczniejsza funkcyja. Zabezpieczam was, samemu narażając się na wszelkich nieprzyjaciół.

Koniom ciągnącym kolaskę ślizgały się kopyta i rżały przez to przeraźliwie, aż panna Marta drżała przestraszona. Tym mocniej tuliła się do wysokiego opiekuna. Jednocześnie przysuwając biust pod jego nos. Biedny Podbipięta aż czuł dreszcze, gdy doskonale widział dolinę między dwoma wypukłymi wzgórzami.

Nie mniej podniecało go to, że wystraszona kobieta tak blisko przytulała się do niego. To wszystko powodowało, że robiło mu się nad wyraz ciasno w spodniach, które już i tak miał doszczętnie przemoczone.

Stąpając, nie czuł się pewnie. Wtem zdradliwy dołek na dnie spowodował, że żołnierz legł jak długi w rzece. Starał się do końca trzymać pannę, ale ta też wpadła do wody, piszcząc głośno z przerażenia.

Na szczęście toń nie okazała się zbyt głęboka i wszyscy wyszli bez szwanku, poza tym, że Longinus i Marta przemoczyli się okrutnie.

Pozostali nie mogli ukryć uśmieszków, portki Podbipięty ukazywały potężne wybrzuszenie, zaś cieniutki kaftanik Marty transparentnie ukazywał wielkie piersi. Materiał przylegał do nich jak druga skóra, więc mężczyźni doskonale widzieli nie tylko pełne kształty piersi, ale też brodawki i sutki.

Zawstydzona kobieta osłaniała się dłońmi, choć szczupłe ręce nie były w stanie zakryć całego biustu. “Sama jestem sobie winna, że podróżując sama z kilkoma mężami, założyłam tę cieniutką koszulę, jakbym miała ich kusić. Mogłam założyć ten grubszy, sznurowany gorset. A tak, moje cycki mają jak podane na tacy…”

Poprosiła o możliwość przebrania się, co na stepie okazało się niełatwe. W okolicy nie było ni drzewa, ni krzaku. Dlatego przebierała  się za powozem, podczas gdy mężczyźni stanęli po drugiej stronie, odwróciwszy się plecami. Mocno zdeprymowana Marta miała nadzieję, że jej nie podglądają, jednak sama świadomość, że rozbiera się do naga przy czterech mężczyznach, wywoływała w niej jednocześnie konsternację jak i swoiste podniecenie. Nie ufała Rzędzianowi i Zagłobie. Obaj, rozprawiając o czymś, kręcili głowami, jakby tylko po to, by co raz zerknąć w jej stronę.

Onufry żartował: – Widzicie mościpanowie, jakie kiepy z nas, kilka łokci za nami prześliczna białogłowa właśnie używa stroju biblijnej Ewy, a my stoim jako mnisi na jutrzni.

Młodzieniec w tym momencie mocniej zakręcił głową. Udało mu się, przez mgnienie oka, dostrzec pochylającą się kobietę, w której to pozycji piersi zwisając, prezentowały swą wielkość. Zagryzł wargi z taką siłą, że aż kropla krwi pojawiła się na jego ustach. Marta w pośpiechu założyła białą, zdobną w koronki halkę, a zaraz potem spódnicę, czerwoną, znacznie paradniejszą, niż poprzednia, ozdobioną draperiami i kokardkami, które nadawały jej szczególnego luksusu.

Wkrótce przed zmierzchem dotarli do karczmy. Starozakonny z długą brodą przekonywał Rzędziana i Podbipiętę, że żadnych miejsc do noclegu nie ma. Może jeno w stajence…

Jednak, gdy podszedł do kolaski i zobaczył Martę, zakrzyknął z radością:

– Jasna pani tutaj?! Zapraszam na pokoje!

– Cóżeś parchu łgał, że nie masz ni jednej wolnej izby?! – Pieklił się Zagłoba.

– Co by miał stary Baruch łgać, skoro nie łże… Baruch nie ma izby… Ale dla szanownej panienki da najlepsze… Jeden możny nocleg zamówił, ale jeszcze nie przybył. Dla panienki Marty, własnego karku stary Baruch nadstawi!

Wkrótce wprowadził umęczonych podróżą wędrowców na pokoje.

– Pewnie Żydzie, skórę z nas zedrzesz? Ile się należy za to?

– Nic ni pani, nie waszmościowie nie płacą… Baruch jednego grosza nie weźmie!

Na kolacji w izbie gościnnej, zadymionej od kominka, panował straszny tłok i gwar. Jednak mężczyźni nie zważali na tłum pijanej szlachty, ale dopytywali towarzyszkę, jak to możliwe, żeby jeden z najskąpszych karczmarzy żydowskich tak się wobec niej życzliwie zachowywał.

– Stare dzieje… – Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo.

Gdy ciekawski Rzędzian mocniej dopytywał, odrzekła:

– Jedną przysługę im niegdyś wyświadczyłam…

Pijani i nabuzowani szlachcice, a to się krzykliwie kłócili, a to hałaśliwie rechotali. Nie uszła ich uwadze elegancka damulka, wyraźnie ubrana z cudzoziemska. Pokazywali ją sobie palcami.

– Może byśmy z tą sikorką pohulali?

– Wygląda na francuzeczkę, a te pono nie tylko mężom wielce łaskawe, a i potrafią na różne sposoby zadowolić! Ha, ha, ha!

– No, ta ma czym zadawalać! Oj ma! Chodźmy ją w tańce prosić! Trza by tę ptaszynę słusznie wyobracać!

Mimo, że urżnięci, szaraki przestraszyli się i czmychnęli, gdy znad ławy podniósł się istny wielkolud, dobył monstrualnej wielkości miecza i począł nim wymachiwać jak patykiem.

Komnatka Marty znajdowała się na piętrze, po sąsiedzku z izbą mężczyzn.  Gdy rycerze znaleźli się w swoim pokoju, mimo zmęczenia nie zasnęli, lecz pełni emocji, rozprawiali o Marcie.

– Jakiegoś tajemnego ona rodu. Gdzież to Wiśniowiecki ją wynalazł? Prawili, jakoby jakiegoś monarszego pochodzenia była! – Zagłoba dzielił się domysłami. – Kto wie, czy to nie ostatnia potomkini Piastów…

Wtem Rzędzianowi przyszedł do głowy pomysł, zainspirowany czynem Radziwiłła, o którym usłyszał od Podbipięty.

– Asanowie, między tymi belkami napchano mchu, bo szpary byłyby spore. A może tak trochę owego mchu pouszczykiwać? – Zaśmiał się przebiegle.

– Tego nawet sluchać hadko! – Zaprotestował Longin. Jednak Zagłoba wziął stronę młodzieńca.

– Nic to nieobyczajnego, młodzież edukować, wszak już wielki nasz kanclerz Zamojski prawił: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”!

Longinus nie był oczytany, w ogóle nie wiadomo czy się na literach wyznawał, więc tylko pokręcił głową. Onufry wyciągnął zza cholewy kozik, który wręczył chłopcu.

– Tym łacniej się dobierzesz…

Rzędzian pracował wytrwale. Wkrótce szpara zrobiła się na tyle spora, że para oczu mogła zajrzeć do sąsiedniego pomieszczenia.

– Co tam widzisz?

– Widać, że komnatka jest wielce przytulna… Na podłodze skóra z jakiegoś wielkiego dzika, pewno to dzik z Litwy, bo wielki jako niedźwiedź.

– Co mi tu o niedźwiedziach! O pannie gadaj, zasmarkańcu!

– Siedzi przy świecy, coś czyta. Nie!

– Co – nie!?

– Bo coś ona pisze!

– I nie rozbiera się? Nie pora to do snu się układać?

– Ano nie…

Rzędzian nie odrywał wzroku. Podczas, gdy Zagłoba pociągał wino z bukłaczka, a Podbipięta modlił się.

– Coś długo panna czyta. Przecie to oczy można zmarnować…

Zagłoba tylko beknął w odpowiedzi. Wreszcie młodzian poruszył się.

– Ach! Marta zdejmuje kaftanik – wyszeptał. Zagłoba doskoczył do ściany.

– Posuńże się!

– Zaraz… zaraz… na razie rozpina, a jeszcze koszuli nie zdjęła…

Gruby jegomość kręcił się z niecierpliwością.

– O! Zdjęła! O Jezus Maria! – Rzędzian wybałuszał oczy.

– I co tam?

– O Boże! Jakie duże ma! Jako… jako arbuzy!

– Posuń się…

– Nie. Nie! Olaboga! Co za widok… bokiem tera stoi…

– Posuńże się, gamoniu!

– Nie! Teraz stoi przodem! O rety! Wszystko dobrze widać! Ale… ale wielkie! Ale… piękne!

– Pomnij, kto ci kozik darował! – Zagłoba siłą pchnął chłopca. Po czym sam dopadł do dziury.

– No… łajdusie! Dobrześ prawił… Cyce, jako… donice! Ale zacne! Oj, zacne! Bo… może i widywałem większe, ale żeby były i takie pokaźne i do tego tak kształtne, to… nigdy! Klnę się, jakiem Zagłoba! Nigdy!

Longinus kręcił głową, patrząc się na kompanów, wciąż przepychających się przy szparze.

– Mościpanowie… tak nie uchodzi…

Nie zwracali na niego uwagi. Młodzian nie mógł przesunąć otyłego towarzysza.

– No i co widać? Co panna robi?

– Ano ciekawostka… tegom jeszcze nie widział… Jeszczem tego nie widział, co by to baba robiła z cyckami…

– Dajcie zerknąć chociaż!

Parcie Rzędziana było tak silne, że Zagłoba ustąpił. Ciekawski młodzian pożerał widok wzrokiem. Na taboreciku stało jakieś puzderko, z którego Marta nabierała białą maść, po czym delikatnie rozsmarowywała dłonią po piersiach.

– Boże miłosierny! Co za widok! Jak ona zgrabnie masuje te swoje cycuszki…

– A chyba kiedyś słyszałem o takim balsamie… Z tureckich stron miał się wywodzić… z dworu samego sułtana podobno kupcy weneccy coś wieźli. A miało być to drogie jako dyjamenty! Ale cudownego działania! Podobno dzięki niemu piersi niewieście niezwyczajnie jędrne bywają…

– Olaboga! – Przerwał Rzędzian, nie słuchając starego. – Ależ ona trzęsie tymi dyńkami! Rzeczywiście muszą być jędrne!

– A co to za specyfikum? – Odezwał się Longin. – Z czego to wyrabiają?

– Ano to tajemnica wielka. Ale Wenecjany żartowały, nie wiem czy to prawda, że dodają do owej maści sproszkowane przyrodzenie wielbłąda i nasienie elefantusa!

– Już skończyła… – Ekscytował się chłopiec. – Tera pewnikiem zdejmie spódnicę!
Zagłoba przepchnął ponownie młodziana, rechocząc: – No, przydałoby się wreszcie pannie zerknąć między nóżęta! – Przyłożył oko. – O cholera!

– Co się stało?

– Zdmuchnęła świcę!

Zagłoba długo nie mógł zasnąć. Intrygowało go, co to za ważne dokumenty i dla kogo wiezie Marta. Co w nich takiego jest i dlaczego kobieta sama jeszcze coś do nich dopisuje?

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

Historyczka powróciła na nasze łamy z kapitalną reinterpretacją sienkiewiczowskiej Trylogii. W tym rozdziale ledwie zawiązuje się akcja, ale już teraz widzę, że Czytelnicy będą mieć z tej lektury mnóstwo radości. Autorka łączy swoje klasyczne wątki i upodobania z dobrą znajomością materiału źródłowego i umiejętną zabawą historią. Jestem zachwycony i czekam na więcej. Liczę, że nie każe mi czekać długo!

Pozdrawiam
M.A.

Obśmiałam się jak norka. Trylogia należała kiedyś do moich ulubionych lektur, tym większa przyjemność z dopiero co odkrytego, nieznanego przedtem tomu!

Połączenie charakterystycznych elementów Historyczki z Trylogią. Stylizowane dialogi, barokowy styl, ciekawie oddany świat… No po prostu cud, miód i orzeszki. Większość opowiadania oparta jest na dialogach, bardzo duże wrażenie robi umiejętność przedstawienia bohaterów w taki sposób, że nawet mi, osobie zniechęconej do Sienkiewicza przed terroryzującą klasę polonistkę, postacie się nie myliły. Bardzo ciekawi mnie w jakich okolicznościach ta wesoła kompania zbałamuci naszą bohaterkę 🙂

Pozdrawiam
Kiwi

Chyba pora zacząć ciągnąć zakłady, komu pierwszemu ulegnie waćpanna Marta? Sprytnemu Rzędzianowi, bo może i mały, ale wariat? Zagłobie, bo zaawansowany wiek i jeszcze bardziej zaawansowaną tuszę nadrabia doświadczeniem? A może waćpanna sama zrobi krok naprzód i rozprawiczy Podbipiętę, a wtedy przekonamy się, czy jego własny miecz dorównuje Zerwikapturowi?

Zakłady od 20 czerwonych złotych w górę!

Ależ się, Waćpanna, uśmiałem. Naprawdę…:)

Jest to zadziwiająco dobrze napisane. Tak dobrze, że w zasadzie nie mogę się do niczego (poza jedną rzeczą) doczepić. Pięknie naśladujesz język z epoki i calą resztę. A pamiętam, jak okropnie zjechałem Twoje pierwsze dzieło (pierwsze jakie przeczytałem), poczyniłaś, Waćpanna, od tamtej pory ogromny postęp. Tylko bić brawo.

To tyle jeśli chodzi o technikę, jeśli zaś chodzi o treść…. Nic nowego, niestety. Te same motywy, te same fetysze, nawet dialogi te same. Zmieniają się tylko osoby i okoliczności. Szkoda…

Z chęcią przyjąłbym zakłady, ale jako miłośnik ostrzejszych rzeczy widziałbym zgoła inne rozwiązanie. Czasy są niepewne, w pobliżu na pewną czają się tatarzy… a niechby ją wzięli w jasyr, zakuli w kajdany i pogonili batami na targ niewolników! A te trzy gamonie niech radzą jak to ugryść.

Ale zapewne nic z tego się nie wydarzy i będzie tak jak mówicie. Szkoda…

„Zagłoba przepchnął ponownie młodziana, rechocząc: – No, przydałoby się wreszcie pannie zerknąć między nóżęta! – Przyłożył oko. – O cholera!

– Co się stało?

– Zdmuchnęła świcę!”

„Cholera?” W siedemnastym wieku? A nie dało się „do diaska” „do kroćset” „do kaduka” cokolwiek innego…? Może niepotrzebnie narzekam. Mogłaś przecież napisać „ja pierdolę”, albo „kurwa jego mać”:)

Dziękuję za miłe uwagi.
Nieuzasadnione są chyba te, które chwalą mnie za stylizację języka staropolskiego, bo to moja czysta improwizacja nie poparta żadnym studiowaniem problematyki…
Zatem, to że nasadziłam tam błędów – to pewne.
Rzeczywiście, cholera – chętnie zastąpiłabym – do diaska… Ale w mojej pamięci mój dziadek często używał słowa „cholera i choroba”, zaś nigdy nie wymsknęła mu się „kurwa”.

Oczywiście, że Tatarzy są przewidziani, jasyr także, ale wpasowany w naczelną intrygę.

Co do fetyszy i postawy panny – tu absolutnie nic się nie zmieni, bo chcę pisać wg kanonu, który kocham, a nie według upodobań, które nie są moją bajką.

Nie jestem wybitnym znawcą siedemnastowiecznego języka (a nawet żadnym), ale mnie, jako przeciętnego czytelnika, kupiłaś. Uwierzyłem, że ten język jest prawdziwy – i o to chodziło.

Sienkiewicz też popełniał błędy i pisał bzdury – największą jest ów legendarny miecz Longinusa, którym tylko on mógł sprawnie władać. Tymczasem średniowieczne miecze ważyły nie więcej niż kilka kilogramów….

Musisz ów niezłomny kanon kochać miłością wielką i bezgraniczną. Zazdroszczę Ci tego, naprawdę. Tej wytrwałości w podążaniu jedną ścieżką.

Jasyr i cała reszta w Twoim wykonaniu będzie pewnie wyglądał tak, że tatarzy będą wychwalałać pod niebiosa soczyste arbuzy nadobnej Marty. Obym się mylił.

Swojego czasu miałem ochotę napisać „erotyczną” wersję „Damy Kameliowej”, ale gdy uświadomiłem sobie jaki to ogrom pracy rychlo zarzuciłem ten pomysł.

Napisz komentarz