Najazd Szwedów (Historyczka)  3.85/5 (11)

6 min. czytania

Sebastian Vrancx, „Upadek Bauernhofu”

Świąteczne oglądanie „Potopu”, przeniosło mnie we śnie do tychże czasów. Razem z innymi niewiastami przeżywałam, że lada dzień przybędą do nas Szwedzi. Ja – skromna szlachcianka, samotna białogłowa, miałam w swej pieczy dworek. Rozbisurmanieni żołdacy niechybnie go spalą, a mnie i inne białogłowy poczną srodze napastować.

Już wyobrażałam sobie, jak zadzierają moje szerokie spódnice, jak pijani włażą na mnie, żeby jeno pohańbić… Dziewki służebne spotka los nie lepszy, a mojej ciotki, czterdziestoparoletniej wdowy też zapewne nie oszczędzą. Razem płaczemy nad swym marnym losem.

– Dziewczęta… nie uchronicie swych wianków – biadoli ciocia Hanka.

– Cóż nam czynić? – pytam przerażona.

– My, białogłowy, możemy jeno wywiesić białą szmatę… Tylko poddanie się ich woli może nas ocalić… – smutno kiwa głową wdowa.

– A więc mamy im ulec? Mamy dać się pohańbić? Stać się dla nich jeno uciechą, rozrywką?
Dziewuszki tulą się do siebie jak pisklęta.

– A co jeśli nas nie tylko pohańbią, ale i zbrzuchacą?

– Taka nasza dola niewieścia… możemy jeno podciągnąć spódnice…

Ciągle dobiegały straszliwe wieści. Szlachta poddała Brześć za to, co by Szwedzi nie złupili ich dworów. Nadaremno… Tyleż srogi, co wiarołomny najeźdźca ani myślał dotrzymywać paktów…

Wieść głosiła, że te lutry mają w portkach żelazne osłony na swych męskościach, przeto mogą srogie krzywdy wyrządzić białkom… Inni prawili, że to są jakoby muszkiety, które grzmocą zawzięcie, ziejąc ogniem.

Dziewoje jeszcze żałośniej zapłakały nad swym losem.

Kolejna wieść niosła, że te kalwiny chcą naszą ziemię katolicką obracać w protestancką w tenże oto diabelski sposób, że umyślnie będą tak naszych niewiast używać, co by potem porodziły ewangelicki pomiot…

Znów jęki i zawodzenia wśród panien i starszych jejmości poczęły się srogie.

Wreszcie tętent kopyt i pojedyncze strzały zwiastowały przybycie tych diabłów wcielonych. Z dala było słychać niewieście biadolenia.

– Kzie jadlo, piwo i… dziefki?! – spytali pierwsi najeźdźcy, patrząc lubieżnie.

– Waćpanny, przypominam – zakrzyknęłam – jedynym naszym ratunkiem jest uległość… Chyżo zapodajmy panom żołnierzom strawę i napitki…

– I… dzieffki!!! – dopominał się pijany, gruby wachmistrz.

Ależ zaglądał mi w dekolt, kiedy osobiście usługiwałam, nalewając im trunek do kielichów. Palcem odsłonił go jeszcze bardziej, głęboko zapuszczając tam żurawia.
Byłam zdumiona, bo zdało mi się, że w obliczu takiego nieszczęścia, moje piersi, i tak już dorodne, urosły do monstrualnych rozmiarów… jakby ich celem miało być czynienie uciechy dla rozpustnych żołdaków!

– Gut, gut! – ucieszył się rajtar, jeszcze bardziej rozciągając moją bluzeczkę – Szyne titten!
Ledwie wyswobodziłam się z jego łapsk, już trafiłam na kolejnych żołdaków. Gdy polewałam im do kufla, potężna graba przylała mi sążnistego klapsa w wypięty tyłek… Towarzyszył temu nieobyczajny rechot rozwydrzonego żołdactwa.

– Tusza tuppa!!! Ha ha ha!

A ja, co mogłam? Jedynie udawać, że uśmiecham się do nich i życzyć:

– Smacznego, panowie oficerowie!

Kątem oka spostrzegam, że dziewki służebne są traktowane o wiele bardziej bezpardonowo! Ich piski wręcz wypełniają izbę. Wszystkie są szczypane i klepane po zadkach. Co rusz, jakiś wiarus schwyci którąś za cycek, a często wepchnie rękę pod spódnicę…
Widzę, że nie tylko mi tak mocno nagle rozrosły się piersi. Młynarzówna ma je wielkie jak dynie! Służka Jadwinia także dźwiga tęgie banie… No i obydwie dziewoje najniecniej są nagabywane przez Szwedów. Odszczepieńcy nastają na nie na każdym kroku. Ale, żeby tylko prawili im sprośne komplementy, jak mi, o nie! Sadzają je sobie na kolana, co by łacniej obłapiać! A może po to, by poczuły, jak groźne i twarde są ich rapiery?

Nawet nadobna ciocia Hanka nie może się od nich opędzić, pludry narzucają się jej już w drzwierzach, nie słyszę, co do niej mówią, ale ze strzępów słów wnoszę, że stręczą… namawiają… domagają się… żeby poszła z nimi na siano… Co za potwarz dla szacownej matrony…

Wiem, że zali tylko zaspokoją apetyt na strawę, ruszą zaspokajać swoje chucie… Już widzę, że ciągną tę gładką młódkę, kasztelanównę, do piwniczki! Już po jej wianku…
Wtem słyszę ryk! To Jadwini rozerwali bluzkę! Cała czereda gapi się wszetecznie na jej wybujałe cyce… Po kolei żołdactwo rwie się do macania!

– Jak tak można! – chciałam wykrzyczeć, ale jakaś brudna, klejąca się od miodu dłoń zatkała mi usta. Jednocześnie druga wdarła się w mój kaftanik!

– Nie… nie… – proszę. Ale nadaremno. Swawolnik gniecie mi biust, jakby gniótł poduszki!
Gdy próbuję się uwolnić, podbiega jego kompanion i już dwie pary dłoni buszują po moim ciele! Plądrują je, jakoby szabrowali jakoweś skarby. Nie dość, że miętoszą cycki, to wdzierają się pod spódnicę! Już srodze ściskają kuperek… klepią  pośladki. Szczypią!

– Auuua!

Próbuję się opędzać, ale… bezskutecznie! Mają przewagę liczebną – ja dwie dłonie, oni cztery. Nie wspominając o ich sile. Odczuwam ją, gdy ściskają zadek!
Nie ma takiej części ciała, której by ci harcownicy nie splądrowali, nie oszczędzając najbardziej sekretnych zakamarków. Na moje nieśmiałe protesty odpowiadają hardo.

– Albo będziesz spolegliwą, albo spalimy dwór i nie oszczędzimy żywota czeladzi!
Cóż miałam za wybór?!

– Panowie oficerowie… będę wam uległą… wielce uległą…

Dostrzegam, że inne niewiasty idą w ślad za mną. Ku prawdzie, popiskują, ale dają się prowadzić jak niewinne owieczki na rzeź…

Żołdacy wiodą mnie, jako i pozostałe białogłowy do ławy, na której wieczerzali. Odgarniają talerze, przewracają kielichy,  i popychają, co bym rozłożyła się przed nimi na plecach. Krótko się ociągam, ale gdy dostaję soczystego klapsa, natychmiast potulnie spełniam ich komendy. Widzę, że po mojej prawicy takoż samo legła ciotka Hania, a po lewicy młynarzówna. Żołdacy lubują się w sprawowaniu rządów, hardo nami komenderują.

– Dzieffki! Do góry kiecki!

Popatrzyłyśmy po sobie. W licu cioci dostrzegam gotowość do spełnienia rozkazu, u młynarzówny widzę łzy w oczach, pewnikiem właśnie żegna się ze swą cnotą…
– Rychlej! – ryknął gruby wachmistrz.

Widzę, jak wszystkie trzy, jednocześnie chwytamy za skraj materiału.
Drżącymi rękoma podciągamy go równocześnie i wkrótce nasze spódnice łopoczą zadarte…
– Halki też! Nuże dziefki! Żwawiej! Chcemy zoczyć wasze kuciapki!

Czuję się dokumentnie upokorzona… Wszystkie tak się czujemy. Obcy żołdacy oglądają sobie nasze gołe piczki! Ten z lewej, z wąsiskami jak bies wpycha grubego palucha młynarzównej! Dziewczę piszczy wniebogłosy!

 – Ciasna! Ani chybi cnotka!

„O matko! Zaraz będą komentować moją dziurkę…” Najpierw jednak zarechotał stary wiarus, który ucapił ręką krocze cioci Hani.

– Dalibóg! Ale przestronna norka! Widno często używana i… okrutnie!

Ciotka, od dawna wdowa, spłoniła się jak młódka. Nie raz była widziana z karczmarzem we młynie, parobkami na przęterku, a nawet z dobrodziejem na zakrystii!
Jezusieńku Nazarejski, ale co będzie teraz – strapiłam się w duchu – azaliż to nie łgarstwo, że te huncwoty mają przyrodzenia ze stali???

– A teraz ciewczenta… szeroko nuszenta! Ha ha ha!

Znów, jakby synchronicznie, spełniłyśmy polecenie. Po prawej stronie moja noga dotknęła Hani, a po lewej młynarzowej córy.

Rychło przekonałyśmy się, z czym będziemy miały do czynienia. Ich potężne męskości albo były ze stali, albo w nią okutane, albo tak mi się zdawało…

Wtem z tyłu dobiegła, wykrzyczana gardłowo, komenda:

– Kchędożyć!

Nasze piski zlały się ze sobą, gdy wszystkie jednocześnie poczułyśmy napieranie potężnych taranów. Pomyślałam sobie, że teraz ciotka ma najlepiej, ale młynarzównej współczułam, bo sama z trudem przyjmowałam brutalne wpychanie we mnie strasznego pala. Wydawało mi się, że rozerwie piczkę… Wdzierał się w nią okrutnie, penetrował, niczym pika na niedźwiedzia! Czułam go aż w trzewiach. Wbił się tak głęboko… i rozpoczął srogie chędożenie. Jakby pompowanie… Miałam wrażenie, że w rytm tego pompowania rośnie mi brzuch! Tak!!! Zostaję w błyskawicznym tempie zbrzuchacona!

Rozglądam się na boki, zarówno ciocia Hania, jak i młynarzówna mają wielkie bębny!

Zatem owe niecne plotki zaczęły się ziszczać. Wszystkie mamy po najeździe Szweda ostać się w stanie błogosławionym! Och! My żałosne niebogi! Nie dość, że pohańbione, nie dość, że z nieślubnymi dziećmi, to jeszcze spłodzonymi przez bisurmana! Oj dolo nasza!

Stękałam. Nie tylko nad okrutnym moim losem, ale i przez okrutne dźgania szwedzkiego kopijnika. Jego kopia nacierała bezlitośnie, niczym piekielny tabun pustoszący nasze ziemie.

Takoż samo żałośnie stękała młynarzówna, cioteczka jęczała jeszcze głośniej. Zdało mi się, że nasze jęki są jakby z sobą zestrojone. Gdym spojrzała w obie strony, pojęłam dlaczego. Dostrzegłam, że żołnierze szturmują równomiernie i równocześnie, jak na manewrach…

Zadają sztychy jak na ćwiczeniach z fechtunku. A nasze stęknięcia, dodają im jeno ochoty do coraz żwawszych oraz głębszych pchnięć.

Gdy przyjrzałam się dobrze, zobaczyłam, że za naszymi ciemięzcami stoi w szeregu, długi łańcuszek ich kamratów, czekających na swą kolej. Wkrótce nastąpiła zmiana warty. I kolejna. I znowu!

Coraz srożej byłyśmy chędożone. I w coraz szybszym tempie, bo nasi ciemięzcy byli ponaglani przez tych z tyłu. Każdy następny przystępował z coraz większą lufą i z coraz większą furią.

Wreszcie naprzeciw mnie stanęła… armata! Z wielką lufą, gotową do strzelania na wprost!
Z przestrachu krzyknęłam!

I to dobrze, że krzyknęłam, bo dzięki temu się obudziłam… Pono sny też da się kontrolować…

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Rozkoszna hunoreska, bardzo mocno osadzona w poetyce, do której przyzwyczaiła nas Historyczka. Nie rozumiem tylko ostatniego zdania i czemu wciąż jest stylizowane na mowę staropolską, skoro bohaterka wrócila już do współczesności.

Dobry wieczór!

Przyznam, że bardzo lubię historyczne opowiadania Historyczki. Uważam, że doskonale (w sensie: kreatywnie, nawet jeśli nie do końca wiernie) stylizuje mowę bohaterów i w sposób wyrazisty oddaje specyfikę opisywanych epok, jednocześnie pozostają wierną swym upodobaniom i fetyszom. Które to dla mnie osobiście są znacznie chętniej oglądane właśnie w kostiumie z przeszłości 🙂 Tak więc cieszę się kolejnym dobrym opowiadaniem – choć przyznam, że wyżej cenię jednak cykl wczesnośredniowieczny „Czas grozy”!

Pozdrawiam
M.A.

Udane opowiadanie o zacięciu wyraźnie humorystycznym, co łagodzi brutalną w istocie wymowę wydarzeń. Czytając, nie sposób się jednak nie uśmiechnąć. Tym bardziej, zę ów szwedzki „potop” zdołaliśmy jednak ostatecznie przeżyć, pomimo obaw bohaterki.
Pozdrawiam

Bywa, iż często zaczynam od komentarzy. Im bardziej zażarta dyskusja, tym większa moja ochota na tekst.

Opowiadania Historyczki mają tę przewagę, że zawsze kipią humorem. W erotycznym świecie przemocy, bedeesemów i innych dziwadeł, pozycje proponowane przez autorkę pozwalają z uśmiechem na ustach odpocząć i spokojnie zanurzyć się w fantazjach.

I, jak zwykle, się nie zawiodłem. Trochę szkoda, że tak szybko się skończyło. Nadzieję, iż rychło będę mógł znów poznać kolejny rubaszny kunszt pisarki.

Pozdrawiam
MRT

Zawsze obawiałam się o moje poczucie humoru i nie przypuszczałam, że może trochę przypaść do gustu 🙂
Bardzo mi miło 🙂

A juści, że może 🙂 Waćpanna się nie docenia!

Napisz komentarz