Martha jest oddaną przyjaciółką żony właściciela ziemskiego – Philipa, w królestwie Wessex. Pomaga Alfredzie w jej codziennych obowiązkach, w szczególności przy wychowaniu dwóch córek oraz dwóch synów. Nie lubi prawić o swym pochodzeniu…
Czas płynie dość beztrosko w małym zameczku otoczonym lasem, położonym nieco na odludziu. Rzadko zaglądają tu goście.
Od paru lat Wikingowie nękają wybrzeże nagłymi atakami na wsie i klasztory. Każdego roku ich wypady stają się coraz śmielsze. Król Wessex postanowił zatem zwiększyć nakłady na armię, a co za tym idzie, również i podatki. Dotknęły one szczególnie Philipa, który ma dość małe włości, a że ostatnie lata były niezbyt urodzajne, skutki wojny domowej są wciąż odczuwalne.
Philip to poczciwy człowiek, ponad pięćdziesięcioletni, darzy Marthę szacunkiem. Czasami, jak każdemu mężczyźnie, przydarzy mu się spojrzeć na nią, na piersi czy biodra, ale nic poza tym. Jest pragmatyczny we wszystkim. Gdy dowiaduje się o nowych podatkach, natychmiast zaczyna szukać możliwości pomniejszenia kosztów.
Postanawia odwiedzić swojego dalekiego kuzyna, który ma syna pierworodnego na wydaniu. To stara i majętna rodzina, ale o synu – Theodorze – krążą plotki, że to pijak i nikczemnik i że tylko czeka śmierci swojego ojca, by przejąć po nim schedę.
Cel tej wyprawy jest oczywisty – Philip chce wydać za mąż jedną ze swoich córek. Alfreda, przeciwna tej inicjatywie, wie , że nic nie wskóra, prosi więc Marthę, żeby pojechała razem z Philipem i jej córkami: Edith i Rosemary. Prosi, by miała baczenie na panny i po powrocie zdała relację. Jej mąż chętnie się zgadza. Trwają przygotowania do podróży.
Martha jest niezamężna. Takiej pannie niezwykle trudno byłoby znaleźć męża, choć piękna, zgrabna, z dużym biustem i zawsze wytwornie ubrana. Bogaci nie chcieliby niemajętnej, no może zaciągnąć do łoża, co by nastawać na jej cześć niewieścią… Zaś chudopachołkom nawet nie przyszłoby do głowy iść w konkury do równie oświeconej panny, która w świecie bywała, nawet czytać i pisać przyuczona… Co najwyżej powzdychać sobie mogą i powyobrażać, że zakradają się do jej sypialni, by podejrzeć, jak się przebiera… bo o chędożeniu onej, śnić jeno mogą…
Trwają przygotowania do wyjazdu nad wybrzeże. W tym czasie Martha, obeznana z modą, zawsze strojnie odziana w kuszące podkreślające kształty kiecki, doradza dwóm siostrom, jakie suknie wziąć ze sobą. Obydwie nie kwapią się z wyborem, żadna nie chce zostać żoną Theodora ze względu na jego złą opinię.
Kobiety ruszyły wozem we trójkę, na koniach zaś Philip i jego pięciu rycerzy. Podróż potrwa cały dzień, dlatego wyjeżdżają o wschodzie słońca, w piękny majowy dzień. Droga jest wąska i wyboista.
Szlaki są niebezpieczne, wszyscy wciąż mówią o wymordowaniu nieodległego klasztoru zeszłej jesieni przez ludzi z północy. Nikt o nich nie wie zbyt wiele, poza tym, że przypływają na długich łodziach i że zawsze atakują znienacka. Wikingowie… widocznie w końcu znaleźli drogę i do Wessex.
Pod wieczór na horyzoncie pojawia się paru jeźdźców. Ojciec uspokaja:
– Spokojnie, to najpewniej kuzyn wysłał po nas swoich wojów.
Edith, młodsza z dziewczyn, niespokojnie kręci się i bierze rękę Marthy w swoją…
– Nie jestem taka pewna, jak nasz ojciec. A co jeśli to ci ludzie z północy?
Martha zadrżała. Jej kobieca intuicja nakazywała niepokoić się. Odmówiła dwa krótkie zdania modlitwy półszeptem. Drżała z niepokoju, ale czuła też dziwny rodzaj ekscytacji.
„A co jeśli to ci słynni łupieżcy? Podobno słyną z tego, iż biorą niewiasty gwałtem… A co, jeśli nas to spotka?”
Oczyma wyobraźni już widziała, jak we trzy są wywlekane z wozów przez roześmianych i pobudzonych zbójców. A potem, jak we trzy leżą na poboczu drogi z zadartymi, drogimi sukniami.
Odpowiedzialność nakazywała jej jednak uspokajać podopieczne.
– Spokojnie drogie panny… Miejcie ufność w Najwyższym…
Nieznośna niepewność trwa dobrych parę minut. Philip powoli wyciągnął swój miecz, kropa potu spłynęła po jego policzku. Czuć napięcie na twarzach jego towarzyszy, którzy również przygotowują się na najgorsze. Potem słychać znajomy odgłos trąbki, znak królestwa Wessex. To musi być patrol królewski!
I rzeczywiście, ojciec z nieskrywaną ulgą chowa miecz i zaczyna się gromko śmiać. Po chwili podjeżdża eskorta licząca dwunastu rycerzy w barwach i herbie królewskim. Witają się z ojcem.
– Przysłał nas tutaj książę Karol, czekamy na was od paru dni. Czasy niespokojne – mówi z wyraźnym akcentem dowódca eskorty, po czym ściąga hełm, ukazując swoją twarz cudzoziemca. Ciemna skóra i ciemne oczy robią piorunujące wrażenie. Wygląda na jakieś czterdzieści lat. Postawny i dość barczysty.
Zwraca się do córek Philipa.
– Theodor przesyła wam piękne i zacne damy pozdrowienia i chce, abyście bezpiecznie z nami do zamku trafiły.
Martha czuje, jak Edith, starsza z córek Philipa zaciska jej dłoń na widok mężczyzny.
– Oto me córki, przedstawcie się proszę panu…
– Jestem Albert, służę w drużynie króla Wessex. Stacjonujemy w zamku Winchester.
– Ach, a czemu to, czyżby przez Wikingów?
– Objeżdżamy wybrzeże i patrolujemy. Jesteśmy na tych niewiernych przygotowani jak nigdy, proszę niech damy się tym nie przejmują… – odpowiada pewnie Albert, kłaniając się nisko. Martha czuje również, że nie spuszcza z niej oczu, patrzy jak zahipnotyzowany… czuje także, jak gwałtownie Edith odpycha rękę, pewnie zauważyła, że zainteresowanie Alberta nie było na nią skierowane…
Dziewczęta takoż samo uwielbiały Marthę, co jej zazdrościły. Była zawsze adorowana przez rycerzy i możnych. Podziwiana tyleż za wygląd – jej wielkie piersi, które umiała podkreślić dopasowanymi, eleganckimi sukniami, co za intelekt. I… tajemniczość. Tak niewiele o niej wiedziały. Nawet to, ile ma lat. Zapytana o swój wiek, odpierała, że nie wie. Stara piastunka twierdziła, że Martha ma trzydzieści sześć lat, ale z kolei klucznik zaprzysięgał, że tylko dwadzieścia osiem wiosen. I komu tu wierzyć?
To samo z pochodzeniem Marthy. Tu już krążyły istne legendy. A to, że to nieślubna córka królowej, a to, że służki, którą zbrzuchacił tajemniczy możny pan. Ta druga wersja wydawała się wielce prawdopodobna, ale nigdy nie udało jej się zweryfikować. Mocną hipotezą było też, że Marthę spłodził jakiś dostojnik Kościoła…
Dowódca podjazdu nie spuszczał wręcz wzroku z Marthy, a raczej z jej biustu. Spodobała mu się od pierwszego wejrzenia. „Ciekawe, kto ona zacz? Piękna suknia i klejnoty ozdabiające twarzyczkę i dekolt, sugerują możne pochodzenie… Co za śliczne lico! I inteligentne! Ale nic to w porównaniu z jej donicami! Przednie! Ech! Wkraść się do jej sypialni!”
Martha kusząco uśmiechała się do wojów, a zwłaszcza do ich dowódcy. Łopocząc rzęsami, komplementowała ich.
– Panie rycerzu, przy waszej zbrojnej protekcji, tak potężnych mężów, czujemy się tak bezpieczne… My, bezbronne białogłowy, wiemy dobrze, ile wam zawdzięczamy, wiemy co takiego by nas spotkało i naszą cześć niewieścią, gdybyśmy wpadły w łapy tych niecnych łotrów…
Wiedziała, że jednocześnie połechtała ich próżność i przedstawiła wyobrażenie zacnych niewiast niewolonych przez Wikingów. Sama wyobraziła sobie, jak to legł na niej gruby Norman, uprzednio zadarłszy jej suknię… Wyposzczeni, po długiej żegludze, srodze dawaliby upust swym chuciom… Aż przymknęła oczy, fantazjując, że przed groźnym łupieżcą, musi szeroko rozłożyć nogi…
Rycerze spojrzeli po sobie. Jeden szepnął na ucho do dowódcy:
– Oj. Takie krasne niebogi chędożyliby, psiajuchy, aż do upadłego!
Martha usłyszała ten półszept i uśmiechnęła się w duchu. „Wikingów tu, póki co, nie ma, ale ten dowódca straży, też niczego sobie… Pod takim też bym sobie pojęczała…”
Niewiasta słynęła z pobożności i cnotliwej reputacji, o którą nad wyraz poważnie dbała. Jednak w jej głowie, nie raz, roiły się zupełnie niepobożne myśli… Bardzo rzadko pojawiały się jedynie opinie, że Martha jeździła kiedyś coś załatwić na dworze biskupim, z dobrym skutkiem zresztą, co nie takie proste pono było… Kilka dni i nocy podobno na tym zmitrężyła. Złe języki prawiły, że Jego Ekscelencja solidnie to wykorzystał…
Konwój powoli sunął na południe, ku zamku położonemu tuż przy wybrzeżu. Rycerze z drużyny królewskiej, jak się okazało, wszyscy, również dowódca, pochodzenia byli obcego. Mówili między sobą w obcym języku, używając sprośnych słów, bo któż mógłby w Wessex ich zrozumieć. Dowódca, ich stary druh, jeszcze z wojen za Karola Wielkiego, niejedno z nim przeszedł i na takie niecności zdecydowanie pozwalał. Ta kobieta, nie wiedzieć czemu i jak, zmieniła nastrój wojów. On sam nie rozumiał dlaczego, ale wręcz nie mógł oderwać od niej oczu. Niby ładna, niby ładne lico, ale coś było w niej takiego, jakaś aura, zmysłowość, której nie potrafił ujarzmić. Jadąc na koniu, nagle zrozumiał, że jego męskość wzwiodła się tak mocno, że aż musiał się wyprostować na chwilę.
Popatrzył zażenowany na kompanów i zrozumiał, że także oni wpatrzeni są w tę kobiecinę. Pomyślał, że pewne i oni myślą teraz jeno o tym, jak by się do niej dobrać. Lepiej to, niż siostry tego ubogiego feudała, bo to by był skandal…
– Coś mi się zdaje, mości panie, że ona to by dała rady całej naszej kompanii – rzekł jeden Frankoński rycerz, a reszta zarechotała na jego słowa.
– A co by tam, ja bym dał radę sam! A co! – odpowiedział najstarszy z rycerzy po frankijsku. – Aż mi się cała stara krew rozruszała, jak tak patrzyłem na jej piękny zadek.
– A o czym to tak żartują, mości panie, owi zacni rycerze – zapytała, cała czerwona, Edith.
– A o tym, jak pięknie będzie puścić z dymem łodzie pogan z północy, o pani, proszę im wybaczyć.
Pod eskortą, tuż przed zmierzchem, wozy dojeżdżają do zamku. Posiadłość ta, może robić duże wrażenie, bo jest znacznie większa od zameczku Philipa, jeżeli w ogóle można go tak nazwać. Eskorta wraz z wozem z damami przejeżdża przez świeżo wykończoną bramę obronną. W koło wciąż widać rusztowania. Trwają gorączkowe prace wykończeniowe murów obronnych. Po południowej stronie mur jest już gotowy, wysoki na około trzy metry, jednakże od strony, od której nadjechali, ściana jest znacznie niższa i do tego drewniana.
Na dworze siedzi parunastu rycerzy z barwami królewskimi, którzy witają się rubasznie z rycerzami z patrolu królewskiego. Na murach widać łuczników z herbem niedźwiedzia obserwujących okolicę. To muszą być woje miejscowi.
Na dziedzińcu przybyłych wita kuzyn Philippa, Karol. Dziewczynki znają go z lat dziecięcych, gdy często ich odwiedzał w drodze do biskupstwa w Yorku. To łysiejący pięćdziesięciolatek, z lekkim brzuszkiem i jowialnym uśmiechem. Wita się szybko z Philippem i jego córkami:
– Wybaczcie panny, ale mój syn wyruszył na polowanie i wróci, niech Bóg da, na wieczór. Przywita się ze wszystkimi nieco późnej. Musicie być głodne i zmęczone podróżą. Wieczerza czeka, umyjcie się i przebierzcie. Zapraszam was wszystkich, łącznie i z panią Marthą. Nic się pani Martha nie zmieniła – mówi uroczym głosem Karol.
Kobieta otrzymała osobny pokój, bardzo mały, z wąskim łóżkiem i widokiem na niedalekie morze, z którego można usłyszeć nieprzerwany dźwięk fal rozbijających się o kamienny brzeg. Ma trochę czasu na przygotowanie się do uczty, jednakże, gdy już ma wejść do swojego pokoju, nagle przed drzwiami pojawia się dowódca patrolu, wciąż w ciężkiej zbroi i godle Wessex na piersi i mówi łagodnym głosem z frankońskim akcentem:
– O pani, już dawno żem nie widział tak pięknej niewiasty, chciałem zapytać czy mogę coś dla panny zrobić, cokolwiek… proszę mi powiedzieć teraz… jestem zawsze i będę zawsze pani służyć, jeśli zajdzie taka potrzeba…. – Całuje nagle dłoń Marthy i spogląda jej prosto w oczy. – Chciałem pani coś pokazać ważnego w pani pokoju… Czy mogę…? – pyta rycerz. – Chodzi o pani bezpieczeństwo…
„Cóż za mąż! Myślałam o tym, że chciałabym pod takim pojęczeć… ale tak naprawdę, chciałabym pod takim krzyczeć! Mocny jak tur! Zapewne ma też mocarny miecz… och… mógłby nim zadawać zaiste silne pchnięcia…”
– No cóż, azali dotyczy to bezpieczeństwa… to zapraszam do mojej komnaty… choć komnata to zbytnio okazałe określenie… raczej zapraszam, do mojej… ciasnej norki…
Aż uśmiechnęła się do siebie w duchu, że udało jej się tak zgrabne i przyjemnie dwuznaczne porównanie.
– Proszę waszmość za mną.
Otworzyła drzwi i z racji niskiego otworu drzwiowego musiała się pochylić, a tym samym mocno wypiąć tyłek. Dopasowana suknia z drogiego materiału doskonale uwypukliła jego kształt i wielkość.
Marcie ta sytuacja przypomniała analogiczną, gdy kiedyś ich zameczek odwiedził wędrowny rycerz. Ależ jej wpadł wtenczas w oko. Prawił jej przyzwoite, a potem nieprzyzwoite komplementy, a nawet śpiewał pieśni miłosne. Dano mu do spania worek siana w stajni, lecz miłosierna dama ulitowała się nad wojownikiem i zaprosiła go do swej komnaty, choć wcześniej bardzo się pilnowała, żeby nie gościć tam żadnych mężczyzn.
Wobec litościwej białogłowy, wędrowny rycerz okazał się wielce nielitościwy. Marta dobrze pamiętała, że całą noc nie dał jej wytchnienia… tak bardzo spragniony był kobiecego towarzystwa. Nawet połamał jej łoże…
„A napatrz się, wojaku, na mój zadek! Duży. A jednak zgrabny. Czyż nie? Czyż nie tak o nim wyrażaliście się podczas jazdy?! Ech, wy frankijscy żołdacy, wiem dobrze, co to znaczy dla kobiety wpaść w wasze łapska… To jak to mówiliście? Zad? Klacz? Do ujeżdżania? Do zajeżdżenia?”
Nikt zdrowy na umyśle nie mógł podejrzewać nawet, że córka służącej może znać obcą mowę. A znała!
Tajemniczy ojciec miał wyjawiać jej matce: jak nawet zostawię dziewce trochę złota i srebra, to znajdą się tacy obwiesie, co jej to rozgrabią. A nauki, którą jej dam, nikt jej nie odbierze. Dlatego Martha, nie dość, że nauczyła się pisma i łaciny, to jako nastolatka odbyła podróż z delegacją kościelną do Rzymu. Jako bystre dziewczę, poznała kraj i mowę Franków oraz mieszkańców Italii, dlatego doskonale rozumiała sprośne żarty wojów, gdy rechotali, prawiąc o pozbawianiu wianków dzierlatek, albo o nadziewaniu na pikę… Myślała sobie wtedy: „pewnie każdy z was miałby ochotę ostro nabić mnie na swą ostrą włócznię po kolei… pojęczałabym sobie wtedy, postękała… jak nawleczona na pal… Wasze mieczyki łacnie znajdowałyby drogę do pochewki… W niejedną by się władowały z iście żołnierską gracją i zapałem…”
Inne żarty, o zostawianiu białogłów z pamiątkami… bębenkami… napełniały ją przestrachem, lecz, o dziwo, podniecały jeszcze intensywniej.
Rycerz aż zadrżał z podniecenia, gdy zobaczył tak pięknie ukształtowany zadek Marthy. W czasie jazdy na zamek, mógł poobserwować sobie jej pełny biust – dwie wielkie kule skaczące niemiłosiernie na wyboistej drodze, a teraz do kompletu doszedł ten zgrabny tyłek kobiecy i to niemałych rozmiarów. I znowu jego ciało zawiodło go, a męskość stanęła w gotowości. Skądinąd, nie mógł się powstrzymać. Wciąż tylko myślał o niej. Ale miał tutaj inne zadanie, chodziło w końcu o zabezpieczenie bezpieczeństwa w zamku, jak również o utrzymanie dyscypliny w jego królewskiej drużynie. Nie po to mu płacił krocie król Wessexu, żeby teraz doszło do jakiegoś nietaktu, przestępstwa.
– Dziękuję – powiedział grzecznie i przeszedł przez próg. Spojrzał najpierw przez okiennicę na morze, a potem na łóżko. Była tu jeszcze szafka drewniana i nic więcej. Pokój znajdował się blisko dwóch pokoi gościnnych dziewcząt, w rogu zamku.
– Mości pani, pani Martho. Jestem prostym żołnierzem, niejednom już przeżył i widział, więc proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale inaczej nie potrafię. Więc najpierw powoli wytłumaczę co i jak. – Podszedł o krok w kierunku Marthy. – Tutaj na tym odludziu nie ma kobiet. Moja drużyna zaczęła więcej pić i dyscyplina się rozluźniła.
Przystał i zawiesił przemowę. Wyraźnie zabrakło mu słów.
– Ja znam takie klejnoty, rzadkie klejnoty, jak mości pani Martha. Skrywana naturalna predyspozycja pani… od razu jam to wyczuł, że pani narodziła się, by być dla mężczyzn inspiracją. Niech pani Martha nie robi takiej miny, niech pani mi tu nie mdleje, pani Martha doskonale wie, o czym ja mówię i to nie jest nic złego, absolutnie nic, to dar naszego Boga wszechmogącego… – Rycerz szybko żegna się parę razy. – Na Boga, ja wiem, co mówię! Na czym to ja stanąłem… Acha, no więc, moja drużyna, to dobre chłopy, ale proste i zaczynają mi ujadać i dyscyplina się rozpuszcza, a jak dzisiaj oni panią zobaczyli, to ja się boję, powiem pani, jestem pewien, że te sukinkoty już planują, jak tu panią dopaść gdzieś w jakimś ciemnym kącie i wezmą siłą i przemocą, skrzywdzą panią i pewnie oberwie się im i mnie i wszyscy stracimy pracę, zamek zostanie bez obrony, a pani straci cześć i pewnie będzie musiała szukać pracy gdzie indziej… Niby skrzywdzona, ale wina będzie jakoś przypisana pani… No więc wszyscy przegramy, wszyscy….
– Ja tutaj jestem od tego, żeby był porządek…. – Rycerz podchodzi znowu o krok w kierunku Marthy, jakby się wahając, znowu szukając odpowiednich słów – Proponuję więc pani następujące rozwiązanie…. Proszę mi nie przerywać – dodaje po chwili twardym i stanowczym głosem. Staje już przed kobietą i odgarnia kosmyk włosów.
– Pani Martho, proszę się nie sprzeciwiać.
Znowu przerywa i patrzy prosto w oczy. Jego oczy świecą jakąś mądrością i smutkiem.
– Wikingowie tutaj są. Zaatakują wcześniej czy później, cała moja drużyna jak co, ochroni życiem pannę… ja nie rozumiem, czemu Philipp tu przyjechał, w takie niebezpieczeństwo, ale nic, to nie moja sprawa.
– Znowu zgubiłem wątek, bo pani tak mnie rozprasza. – Dotyka policzka Marthy. – Przy drzwiach pani będzie zawsze jeden rycerz strzegł, niby dziewczyn oficjalnie, ale to o panią będzie chodzić. Każdego wieczoru inny rycerz. W nocy, gdy już będzie cisza i gdy dziewczyny będą spać, zapuka trzy razy w pani drzwi. A pani wtedy ma cały pacierz, żeby się przygotować… Proszę zawsze drzwi trzymać otwarte, no więc, pani przyjmie spragnionego rycerza w swoim łożu…. Ja tym łotrom przekażę, żeby byli przygotowali, żeby nie zabierać zbyt dużo z panny snu… Każdej nocy inny rycerz z mojej drużyny. Tak musi być, proszę mi powiedzieć, że pani rozumie… inaczej będzie katastrofa… ja nie ogarnę ich psiego zacietrzewienia, oni są jak jurne byki… a pani jest dla nich teraz jedyną okazją, piękną niewiastą, jak anioł w ich zasranym życiu…. Czy pani Martha mnie zrozumiała?
Podczas monologu rycerza Martha, a to wznosiła oczy ku niebu, a to udawała, że omdlewa. Targały nią emocje gwałtowne niczym nawałnica. „Cóż za szelma! Nikczemnik! Jak on mnie traktuje?! Jak sprzedajną dziewkę! Jak tanią ladacznicę, która ma nadstawiać zadka dosłownie wszystkim żołdakom… Wszystkim, którym po prostu zechce się wyżyć… zwyczajnie ulżyć sobie w niej… w jej, udostępnianej dla wszystkich, piczy… Och… mój Boże!”
Zrazu gotowa była spoliczkować dowódcę, lecz baczyła na groźbę, co ją czeka, jeśli się nie zgodzi. Zostanie dopadnięta… wzięta zapewne brutalnie, okrutną przemocą… wtedy dopiero nie szczędziliby jej piczki… Wtedy dopiero, by sobie na niej poużywali… Dopiero wtedy spotkałby ją srogi łomot…
I stała się rzecz niebywała, przerażenie związane z tym wyobrażeniem, w niewytłumaczalny sposób ulegało przemianie w potężną rozkosz… „Wychędożyliby mnie jak dziwkę. Wygrzmocili! Moją kuciapkę spotkałoby istne pandemonium… Nie patyczkowano by się ze mną, takoż samo nie dbano by, w najmniejszy nawet sposób o to, czy oby nie sprawią, że będę niebawem w stanie odmiennym…”
Martha, przymykając oczy, wyobraziła sobie zajście w „ciemnym zaułku”, widziała wręcz, jak jest chwytana przez wiele żylastych, silnych par rąk…, jak jej wytworna suknia wędruje do góry, jak obnażane są jej biust i łono… jak nielitościwym torturom poddawane są jej piersi… jakie potężne tarany szturmują jej norkę…
Westchnęła.
Pomna tego, jak upokarzającą propozycję złożył jej dowódca, zamiarowała pokazać mu dłonią drzwi. Lecz pomna jeszcze była tego, co prawił o jej reputacji… „No tak… wszyscy dowiedzieliby się o naruszeniu mojej czci niewieściej… jaki prawy mąż chciałby się zadawać z białogłową, o której wiedział, że posiadło ją wielu żołdaków… Spaliłabym się ze wstydu, gdyby wytykano mnie palcami… A w takich przypadkach wiadomo, jak bywa… Jak z tą karczmarzówną… naszli ją… wykorzystali, a potem i tak gadano, że to jej wina… że nieskromna, że łajdaczyła się… że sama zadka nadstawiła do wychędożenia… żałosny los takiej panny o zszarganej opinii… No i została nieboga, karczmarzówna, z brzuszyskiem… Kto będzie wychowywał małe bękarciątko…”
Doświadczony dowódca wiedział, co robi, nie dopuszczając panny do głosu. Reakcje mogłyby być nieprzewidywalne, od wybuchnięcia szlochem… do wytrzaskania po gębie. Choć obserwując wcześniej dystyngowaną, opanowaną i bywałą w świecie Marthę, nie spodziewał się u niej skrajnej reakcji. Natomiast obserwował jej twarz, zdradzającą emocje. Co raz to inne emocje. Od strachu, przez upokorzenie, do ekscytacji.
Po monologu komendanta nastąpiła długa chwila ciszy. Wreszcie kobieta, łamiącym się głosem, przemówiła. Dość cicho i powoli.
– Proszę mi wybaczyć… ale po tym, co pan mi powiedział, muszę dojść do siebie… Zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo mnie upokarza? Wie pan, jak jestem w okolicy szanowana… że jestem słynna z cnotliwości… Odprawiałam spod mojej łożnicy nie takich możnych jak pan… zawsze dbałam o moją cześć niewieścią… Oczywiście pojawiały się pewne plotki szkalujące mą nieskalaną opinię, ale im proszę nie dawać wiary… Tymczasem pan przedkłada takie rzeczy… chce, żebym była jak sprzedajna dziewka… jak ladacznica najpodlejszego autoramentu, która ma do swego łoża wpuszczać wszelkich żołdaków… W swoim życiu zaznałam wiele upokorzeń ze strony mężczyzn, ale tak wielkiego: nigdy. Do tego ma pan czelność grozić mi pohańbieniem przez pańskich kamratów… zarówno przez nastawanie na mnie przemocą… w ciemnych zaułkach, jak to pan zgrabnie raczył wypowiedzieć, jak i rozpuszczając wraże oszczerstwa na temat mej cnoty…
Martha znowu wzniosła oczy ku niebu.
– Ach Boże miłościwy, cóżże mnie spotyka?! – Martha tonem głosu próbowała wyrazić, jak bardzo czuje się upokorzona, jednak w głębi ducha zaczynała się podniecać, wyobrażeniem wcielania w życie propozycji.
„Wchodziliby do mojej komnaty codziennie, za każdym razem kto inny. Musiałabym przyjmować ich w swym łożu… winnam im być uległą… oddawać się im… kiedy tylko by zapragnęli… i jakby zapragnęli… Boże Wszechmogący!!! Jakie to poniżające… a jednocześnie… podniecające… Każdy byłby inny, każdy zapewne miałby inny mieczyk, który chciałby zapakować w mojej pochewce… Jeden długi… drugi gruby… ileż doznań by mnie czekało… Zapewne jedni byliby mili, lecz inni wulgarni i… ach! Brutalni… Dlaczego to mnie tak ekscytuje…? I co ja mam odpowiedzieć?”
– Łaskawy panie… to dla mnie zbyt wielka zniewaga… muszę odmówić…
Patrzyła w jego marsową twarz, mówiącą jednoznacznie, że sprzeciw nie jest przychylnie widziany. Biła się z myślami. Druga strona jej natury kusiła. „Pomyśl. Codziennie nowy junak w twoim łożu. Codziennie nowy twardy kutas, gotowy do pakowania się w twoją kuciapkę… A to nie jakieś mydłki! Tylko doświadczone w boju żołdaki! Ostre chędożenie gwarantowane! Wręcz grzmocenie!”
– Muszę odmówić… ale z drugiej strony rozumiem, że nie rzuca pan, jako rycerz, słów na wiatr i jeśli prawi pan o owym „ciemnym zaułku” to wiem, że to spotkałoby mnie niechybnie… Nieunikniona byłaby też utrata czci przez mnie… Ach ja nieboga, cóżże mnie czynić?
Martha spuściła wzrok.
Druga jej natura natychmiast usłużnie przyszła z radą. „Pomyśl, codzienne nadstawianie zadka… codzienne goszczenie takich chwatów. Kogutów! Może to hańba… Ale jakże rozkoszna…”
– Panie naczelniku… no ja rozumiem… względy bezpieczeństwa… to szlachetna i honorowa sprawa… Ale wszak ja jestem niewiastą słynną z cnotliwości… i jakże to tak, miałabym prowadzić się jak białogłowa lekkich obyczajów?
„Boże Wszechmogący, jakże to tak, miałabym dawać niczym jakaś nierządnica? Tylko dlaczego, samo to, że o tym myślę, tak niezwyczajnie mnie rajcuje…”
Martha odnosiła wrażenie, że ten dialog, nie mniej niż ją, rajcuje również rozmówcę. Widziała wybrzuszenie w jego kroku. Widziała pot na jego twarzy. Jakby z trudem powstrzymywał się, żeby się na nią nie rzucić. A jednak kamienna twarz komendanta nie zwiastowała chęci do negocjacji, ba, nie zwiastowała litości. Fakt przyparcia do muru powodował, że Martha nie mając wyboru, stawała się bardziej spolegliwa.
– Dostrzegam, panie naczelniku, żeś nielitościw dla bezbronnej białogłowy… Jestem samotna, zatem nie ma nikogo, kto wstawiłby się za mną, bronił mojej czci… Dlatego…
Dowódcy brew nawet nie drgnęła. Speszona Martha, głosem zdradzającym olbrzymią konsternację, kontynuowała.
– Dlatego proponuję może takie rozwiązanie… Tu ściany mają uszy… wiem, że co rusz jestem podsłuchiwana… Nie chciałabym stracić swej reputacji w tak nierozsądny sposób… Może byłoby tak, że ja nie zamykałabym się, nie opierała waszym wojom, ale… przynajmniej udawałabym protestowanie… prosiłabym ich, błagała, żeby zaniechali nastawania na moją cześć niewieścią… a oni… i tak wtargnęliby do mojego łoża… Na razie tak tylko głośno myślę… nie wiem, czy bym się na to zgodziła. Panie… ile mam czasu na przemyślenie?
Dowódca patrolu królewskiego zachował kamienną twarz i milczenie w czasie, w którym stopniowo Martha zmieniała zdanie na temat jego propozycji. Dobrze wiedział, jak ludzie reagują na zmiany i że zmiana zdania i akceptacja trudnego wyboru wymaga cierpliwości i czasu. Nie spodziewał się jednak, że Martha tak łatwo ulegnie. Myślał, że będzie musiał dłużej tłumaczyć kobietce nieuchronność jej losu. Podejrzewał, że musiałbym użyć innych argumentów, może bardziej siłowych. Ale, wystarczyło nieco stanowczości oraz parę celnych argumentów. Tak więc dobrze odgadł naturę Marthy. Gdy już poczuł, że osiągnął to, po co przyszedł, uśmiechnął się troszeczkę i tylko na chwilę. Podczas całej rozmowy czuł przeogromne podniecenie: „ach dopadłbym ją, przycisnął do ściany i mocno przeleciał tę miłą, uległą kobietkę, och ona taka miła, ona tego chce, czuję to, że chce, żebym ją zmusił, chce, żebym ją przeleciał mocno, bez czułości, od tyłu, bez miłosierdzia, zalał jej dziuplę parę razy…”
Westchnął tylko na samą myśl, poprawił swój miecz, który zawadzał o stojącą twardo męskość, i z wielkim żalem po chwili jej odpowiedział:
– Pani Martho, ja rozumiem, wiem, że to dla pani może upokarzające, że to wręcz niebywałe, to o co ja proszę, ale proszę mi uwierzyć, że to mniejsze zło, ale nawet to nie jest dobre słowo, to przyjemne rozwiązanie, dla wszystkich dobre, i dla mojej drużyny i dla miłościwej pani, bo taka kobietka jak pani nie powinna się marnować, pani Martha, te piersi i ten zadek… och pani nawet nie wie jakie skarby posiada… i proszę sobie wyobrazić, jak lepiej będą walczyć moi rycerze, i to dla pani, a nie dla króla i żołdu… – Milczy znowu, patrząc na kobietę, co raz blednącą, co raz zarumienioną – Ja nawet myślę, że ten żołd to i pewnie trafi w pani ręce… i proszę tutaj w ramach gwarancji moich najlepszych intencji, żeby pani wynagrodzić tę nieprzyjemną rozmowę, proszę oto mieszek srebra… – Rzuca ciężki woreczek na Marthy łoże. – I coś więcej dodam, na dowód, że mnie nie chodzi o mnie, o mój interes, widzi pani Martha, ja bym teraz mógł pannę sam wziąć teraz i wykorzystać, ale nie zrobię tego, żeby pani zrozumiała moje intencje… chodzi o zamek i moją drużynę i zapewnienie ochrony, o nic więcej.
Podchodzi o krok, a Martha robi krok w tył, czując kamienną ścianę za plecami, wiedząc, że nie ma już więcej miejsca za nią, zaś przed nią stoi on, rycerz patrolu królewskiego, postawny, brutalny i bezwzględny Albert.
– Co do pani pomysłu, jeżeli pani Martha chce się sprzeciwiać w słowach, to oczywiście może pani, ale proszę mi uwierzyć, że nikt nie usłyszy pani ani moich rycerzy, a to dlatego, że po obu stronach pani pokoju to my stacjonujemy, to nasze patrolowe pokoiki, gdzie moi rycerze, którzy mają obowiązek straży, stacjonują. Tutaj nikt nie chodzi, bo to, że tak powiem, zaułek… W sumie to mogę rzec, że to ja zajmuję się zakwaterowaniem i to z mojego rozkazu pani tutaj trafiła. Ja bym jednak wskazywał, aby pani miłościwa nie była zbyt głośna, bo to może rozjuszyć innych rycerzy, którzy muszą czekać swojej kolei, a oferta moja to jeden rycerz na noc. Żeby pani, moja najdroższa, nie przemęczyła się i była w jak najlepszych humorach zawsze każdego poranka…
Dowódca patrzy z podnieceniem prosto w oczy kobiety:
–A jeżeli pani boi się zbrzuchacić, to radzę odwiedzić wiedźmę, mieszka na podwórzu, ona poradzi na ten problem, o ile pani go ma…
Rycerz zakończył swoje przemówienie, wziął rękę damulki i delikatnie ucałował.
– Jest pani wspaniałą niewiastą… uczyni pani wiele dobrego… proszę więc zostawić drzwi otwarte dzisiejszej nocy. My już się całą resztą zajmiemy. A teraz proszę się przebrać i udać na wieczerzę. Nie ma pani miłościwa zbyt wiele czasu. Widzę, że Philipp już idzie z córkami na sali kominkowej.
Powoli, nie odwracając się, wychodzi z małej komnatki i zamyka za sobą drzwi. Rozemocjonowana Martha biła się z myślami. „Dlaczego nie odpowiedział na moje pytanie? Zachował się tak, jakbym już wyraziła zgodę na oddawanie się im po kolei… A przecie zapytałam o to, ile mam czasu na zastanowienie się… zupełnie zignorował moje pytanie…”
Niewiasta rozebrała się, by przyodziać na wieczerzę najpiękniejszą z sukni, jaką miała. Stała naga, oglądała bransolety i naszyjnik, który zamiarowała nałożyć na ucztę, i gładziła swoje piersi. Przejechała dłonią po udach i pośladkach… „No zgrabny mam ten mój zadek… i jaki wielki biust… Działać to musi na chłopów niechybnie! Chcieliby sobie pomacać takie doje, oj chcieliby!”
Chwyciła w dłonie swe cycki. Zaczęła je ściskać tak, jakby robił to jakowyś rozochocony junak.
– Aaaaa aaaaa – pojękiwała.
Nie wypuszczając z rąk piersi, wciąż myślała o tym, co przed chwilą zaszło. „A może… może powinnam grać w tym kierunku… Zaproponować, że tylko jemu się oddam. Tym samym uniknęłabym nieobliczalności tych srogich wojów. Wiadomo to, jak który potraktowałby mnie w łożu? A tak, tylko on będzie mnie chędożył. Kiedy będzie chciał. Wygląda na męża z ogładą, on nie grzmociłby mnie tak brutalnie, jak ten niedźwiedź… największy z jego wojów, ten z wybitymi zębami i przekrwionymi oczami…”
Cały czas pieściła piersi. Im intensywniej pieściła, tym bardziej podniecające myśli targały jej głową. „Dowódca, niby taki miły… a rzucił mi mieszek srebra… tym samym potraktował jak białogłowę lekkich obyczajów… Tak Martha, w ten sposób zostałaś sprzedajną dziwką!”
Tak bardzo ją to podnieciło, że stękając i ściskając biust wykrzyknęła głośno:
– Tak! Jestem pospolitą, sprzedajną dziwką!!!
W tym czasie usłyszała, jak drzwi skrzypnęły. Ktoś ewidentnie stał za progiem.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Ania
2020-12-11 at 16:08
Marta w historycznym kostiumie, otoczona dużą ilością mężczyzn… miłośnikom serii po prostu musi się spodobać! 😉
Nefer
2020-12-14 at 14:07
Ciekawa próba zmiany sztafażu przez Autorkę, znaną już na NE z opowiadań o erotycznych przygodach dystyngowanych i jakoby niedostępnych kobiet w siermiężnie, ale w gruncie rzeczy sympatycznie przedstawianym środowisku rodzimej, „zabitej dechami” prowincji. Tutaj motyw przewodni w zasadzie bardzo podobny, pochwalić jednak należy odważną zmianę scenerii, godną pseudonimu Autorki. Czyta się lekko i przyjemnie, na myśl przychodzi wręcz wrażenie pastiszu średniowiecznych romansów rycerskich. Trafiają się różne anachronizmy i niezgodności z realiami epoki, w której osadzono utwór, ale to kwestie w sumie drugorzędne. Można tylko pochwalić zamysł i lekkość stylu. Z technicznego punktu widzenia lekturę utrudnia jednak brak konsekwentnego utrzymania przyjętego trybu czasowego narracji. Występują częste przeskoki pomiędzy czasem teraźniejszym, który początkowo zdaje się dominować, a przeszłym – ten pojawia się coraz częściej w dalszych partiach opowiadania.
Pozdrawiam
Megas Alexandros
2020-12-31 at 01:47
Smakowite rozpoczęcie cyklu o wczesnośredniowiecznej Marcie, czy raczej Marthcie 🙂
Miałem niezły ubaw czytając Twój najnowszy tekst, Historyczko. Wszystkie motywy Twej twórczości wracają tu w historycznym sztafażu, który wielce sobie cenię. A wszystko to podlane solidną porcją humoru. Ze smakiem i ochotą zasiądę do kolejnych rozdziałów. A już teraz winszuję udanego dziełka.
Pozdrawiam
M.A.
Historyczka
2021-01-01 at 18:05
Dziękuję za tak sympatyczne komentarze, zwłaszcza od tak znamienitych person 🙂