Tamta noc 1/6 (marv)  4/5 (12)

15 min. czytania

Kuba mówi:

To była noc, o której w porannych wiadomościach mówi się, że szczęście, żeśmy ją przetrwali. Gęsta od mroku i żaru, przeganiająca ponad krainami niszczycielskie burze, zrywające dachy, niszczące dobytek i miotające bydłem.

O takich nocach romantycy pisali poematy, budząc w nich pradawne, stworzone wbrew Bogu duchy, które swymi czarami mąciły ludzkie umysły i prowadziły do złego.

W takie noce niewinni ludzie zmieniają się w morderców, a w ciasnych, dusznych, pełnych papierosowego dymu salach zapadają decyzje o eksterminacji narodów. W takie noce rodzą się namiętności, które doprowadzają do upadków imperiów, by później rozsypać się w pył i zadrwić z oszukanych ludzi. W takie noce do dobrych ludzi przychodzą sny, w których gwałcą i mordują własne matki i córki, ojców swych pozbawiają członków, a własnoręcznie wybudowany dom palą do fundamentów. W takie noce psy niespokojnie biegają po mieszkaniach poszczekując na zdającą się pozostawać w wiecznym poruszeniu czerń, koty zaś, mrużą z rozkoszą ślepia i mruczą, z zadowoleniem tuląc się do mroku.

Światła samochodu przecinały otchłań. Bezgwiezdne niebo nie przynosiło blasku, przytłaczało jedynie do ziemi gorąc nagromadzony pomiędzy nią a chmurami w ciągu dnia. Nie jechaliśmy długo, ale wystarczyło to, byśmy oddalili się od cywilizacji. Kiedy pół godziny wcześniej wychodziliśmy, zabawa właśnie ześlizgiwała się z poziomu tańca, dowcipów i rozmów, w kierunku pijanych spoconych ciał, wymiotów za domkiem, pijackich omamów i niekontrolowanych utrat dziewictwa. Dziewczyny już znajdywały chłopaków, wieszały się na nich, przyklejając do ich przepoconych koszulek swoje przepocone koszulki, tak by poczuli pod nimi twardość ich sutków. Za domkiem, ostatni, najmocniejszy, zapychający przełyk skręt krążył pomiędzy tymi najtrzeźwiejszymi. Rozmawiali właśnie o podziale łupów, wybierali sobie zdobycze, określając je wulgaryzmami i sprośnymi gestami, dosiadali ich już w wyobraźni.

Dlatego wyszedłem i chyba właśnie dlatego Sylwia wyszła ze mną. Nie miałem ochoty na kolejny spektakl ciepłej wódki i kiepskiego macania. A przecież tak kończyły się wszystkie takie imprezy. Wszystkie spotkania w noc taką jak ta, wcześniej czy później znajdowały swój finał w nieświeżym oddechu wymienianym w trakcie mokrych, niestarannych pocałunków, zapachu wymiocin, smaku spermy obcego faceta i gorączkowym poszukiwaniu kondomów. Wychodząc nie żałowaliśmy, że to przegapimy, przecież opowieści o tym i tak dotrą do nas następnego ranka. To będzie pokuta za naszą dzisiejszą absencję – wysłuchiwanie o rzyganiu, kiepskiej wódce, wygazowanym piwie, lepiących się ciałach uderzających o siebie z charakterystycznych chlupotem, wilgotnych majtkach na podłodze, sapaniu dochodzącym z ciemności. Wychodząc byłem gotowy na tą pokutę. Czułem wręcz ulgę, że tym razem udało mi się nie upić, i to nie o mnie opowieść będzie bawić chłopaków przez kolejne kilka tygodni.

Lecz teraz samochód zgasł, wokół rozpościerały się tylko pola pogrążone w bezruchu i ciemności, a ja brudziłem się smarem próbując udowodnić sobie, że samo zaglądanie pod maskę może rozwiązać problem.

Sylwia już dawno wysiadła z pojazdu i spacerowała za moimi plecami. Oddychała głęboko chcąc złapać choć odrobinę świeżego powietrza, lecz było to bezcelowe – cały żar świata spadł dzisiaj na nas i nie było przed tym ratunku.

Lepiliśmy się od potu i pachnieliśmy swoją fizycznością. Jedynie zerkałem na Sylwię, bałem się bowiem, że jeżeli dłużej wpatrywać się będę w koszulkę przyklejoną do jej dużych, pełnych piersi, odwróci się i odejdzie, zniknie w ciemnościach rozpościerających się tuż za granicą samochodowych reflektorów i nigdy więcej się do mnie nie odezwie. Nawet ślizgając się jedynie po jej sylwetce, dostrzegałem piersi, opięte pod koszulką czarnym, koronkowym stanikiem. Dostrzegałem także uda i pośladki uwięzione w niezwykle teraz ciasnych dżinsach. A przede wszystkim dostrzegałem jej twarz – spokojną i piękną, przyozdobioną opadającymi na oczy strąkami sklejonych potem, czarnych jak ta otaczająca nas noc włosów, jej lekko rozchylone, czerwone od szminki usta, zadarty nos i mocno zarumienione policzki.

Bałem się na nią patrzeć, nie tylko dlatego, że mogła obrazić się i zniknąć, ale także dlatego, że w otaczającym nas żarze, otoczona aureolą światła reflektorów, w przepoconym ubraniu, wyglądała tak idealnie, że gotów byłem oszaleć.

Musieliśmy rozmawiać, bo inaczej pochłonęłyby nas myśli, a w noc taką jak ta, nie ma nic gorszego niż zostać sam na sam ze sobą. Samotni w takie noce odkrywają ukrywane wcześniej przed sobą tajemnice. Zapuszczają się w zakamarki umysłu, o których istnieniu wcześniej nie zdawali sobie sprawy. Odkrywają w sobie morderców, gwałcicieli, zboczeńców, szaleńców. Odkrywają w sobie otchłań, która tkwi w każdym, i do której modlimy się, by nigdy się nie zbudziła.

Odkleiłem się więc od silnika, raz jeszcze wymazałem się smarem, zatrzasnąłem klapę i usiedliśmy na gorącym asfalcie, opierając plecami o przód samochodu.

Wpierw mówiliśmy o niczym. Nawet nie o przyjaciołach, plotkach czy telewizyjnych newsach, ale po prostu o niczym. Wymienialiśmy zdawkowo półsłówka i równoważniki zdań, starając się nie tracić oddechu na mowę, nim nasze ciała nie przywykną do czekającej nas nocy. Lecz kiedy przywykły, rozmowa nabrała sensu. Spośród słów zaczęły wyłaniać się zdania, informacje, komunikaty. Były jeszcze lakoniczne i upośledzone, ale wyczuwało się w nich napięcie.

Mogłem przewidzieć, do czego to zmierza i przestać. Choć być może łudzę się tylko, że miałem jakikolwiek wpływ na przebieg wypadków. Że nie byliśmy całkowicie poddani obezwładniającej sile nocy.

Kiedy wreszcie stać nas było na pełne zdania i akapity, nie była to już rozmowa, ale podchody, zapasy, gra w złośliwości i sugestie, ukryte znaczenia i aluzje.

Opierałem się plecami o zderzak samochodu, wpatrywałem się w kawałek oświetlonej drogi przede mną i roztaczającą się dalej czerń. Obok mnie siedziała Sylwia – spocona, samotna, idealnie piękna rówieśniczka i przyjaciółka mojej młodszej siostry i właśnie zaczynaliśmy rozmawiać o najintymniejszych doświadczeniach. Powinienem był wstać i odejść. Zacząć biec. Pchać samochód. Lub chociażby wejść w pole i tam zaspokoić się w ciemności. Zamiast tego dawałem się wciągnąć w tę rozmowę.

Gdybyśmy rozmawiali, informacje po prostu przepłynęłyby pomiędzy nami i nic by się nie stało. Rzeczywistość by się nie zatrzęsła. My jednak graliśmy, zadufani w sobie, postanowiliśmy się ścigać. Stąd ten kretyński zakład.

„Zadajemy pytanie i odpowiadamy szczerze” tłumaczyła powoli, choć mnie zdawało się, że doskonale wiem, co chce powiedzieć, jeszcze zanim bańki jej słów wylatywały z ust, by zaraz rozprysnąć się dźwiękiem. „Czyja odpowiedź wygrywa, ten stawia żądanie drugiemu. Nie można odmówić odpowiedzi, nie można odmówić wypełnienia żądania, nie można skłamać. Odpowiedzi nie polegają na prostym tak i nie, muszą być pełne, muszą być historią, muszą być szczere.”

W ciemnościach powoli skinąłem głową. Choć słyszałem o Sylwii różne legendy, byłem pewien wygranej. Pierwszy zadałem pytanie: „Ile miałaś lat, kiedy straciłaś dziewictwo?”

Sylwia mówi:

Czternaście. To było w ostatniej klasie podstawówki. Pewnie, myślałam o seksie już wcześniej, ale nie na poważnie. Starczały mi opowiadania koleżanek i kiepskie erotyki na Polsacie po północy. I w zasadzie nie zamierzałam z nikim spać.

Między moimi rodzicami było źle od zawsze. Ojciec darł się na matkę, doprowadzał ją do płaczu, a ja, głupia, miałam mu to za złe. Ale w pewnym momencie matka zaczęła znikać. Po awanturach wychodziła z domu i wracała dopiero po wielu godzinach. Czasem nie wracała na noc, często wyjeżdżała w delegacje. Kiedy kończyłam podstawówkę ojciec był już w takim stanie, że nie miał siły na nią wrzeszczeć. Udawał, że wszystko jest ok. Nie zadawał pytań.

Więc kiedyś postanowiłam ją sprawdzić. Po jakiejś kolejnej awanturze o nic, kiedy zrezygnowany ojciec wylądował na fotelu, a matka wybiegła z domu, poszłam za nią.

Było lato, zaraz miałam zdawać do liceum, szkoła się kończyła.

Matce chyba do głowy nie przyszło, że ktoś mógłby ją śledzić. Czasami zadaję sobie pytanie czy podejrzewała, że ojciec o wszystkim wie. Albo czy wiedziała o mnie. Alemyślę, że o niczym nie wiedziała, nie była osobą, która by się przejmowała tym, co wiedzą o niej inni.

Poszła prosto do Szymona. Do jego pracowni w wielkim opuszczonym, wyremontowanym przez niego magazynie. Szymon był jej przyjacielem, malarzem, znajomym jeszcze z ASP, na której matka studiowała, choć nie miała wielkiego talentu. Bywał u nas czasami, pił wódkę z rodzicami, kilka razy pojechał na jakiś wakacyjny wyjazd.

Kiedy wślizgiwałam się za matką do tego magazynu myślałam, że ona po prostu przyszła się wyżalić. Miałam nawet wyrzuty sumienia, że jej nie ufam, że przecież przyszła tylko do swojego przyjaciela, to nic strasznego. Ale jak jesteś młody i kogoś śledzisz to opanowuje cię dziwna gorączka, która nie pozwala tak po prostu zawrócić i odejść. Czułam się trochę jak prywatny detektyw, albo poszukiwacz skarbów.

Drzwi zostawiła otwarte, po cichu wkradłam się do pomieszczenia i kluczyłam pomiędzy metalowymi ścianami obwieszonymi obrazami Szymona. Jego magazyn był wielki. Większość starych sprzętów pozostawił tak, jak je zastał. Zanim docierało się do pomieszczeń, w których mieszkał, trzeba było przejść przez labirynt metalowych ścian, blach, skrzyni, taczek, rur, niewykorzystanych płócien i drutów. Podróże do Szymona zawsze były dziwaczne, niczym jakieś filmowe doświadczenie z innego świata. Szło się przez ciszę – niemal namacalną ciszę, jaką spotyka się w wielkich, pustych budynkach. Natrafić można było na wszystko. Skrzynki, kartony, obrazy, farby, pędzle, stare zabawki, lalki bez rąk, porzucone pluszowe misie, fragmenty bielizny, najprawdopodobniej pozostawione przez odwiedzające go kobiety, opakowania po prezerwatywach, długopisy, książki, stare gazety, fragmenty mebli, zużyte dezodoranty, puste butelki po wódce i drogim winie, leżące niemal wszędzie kiepy i szczurze kupy, puszki po koli i opakowania po taniej, sztucznej, błyskawicznej żywności, dziwne, powykrzywiane rzeźby, które tworzył, a które wyglądały, jakby starały się pokonać ograniczające je wymiary, płyty, telewizory, zasłony, blachy, manekiny pozbawione głów lub rąk, stare ubrania, sprzęt AGD, drabiny, teczki, zabłąkane wśród tego gołębie, które gruchając głośno wzbijały się do lotu spłoszone twoją obecnością, budząc chmury kurzu i piachu.

Dopiero na drugim końcu magazynu znajdowały się dwa pomieszczenia – jedno duże, niemal puste, nie licząc biurka, łóżka i sztalug, było jego pracownią. Drugie zaadoptował jako łazienkę – gdzie w środku, otoczona przez cztery blaszane ściany stała samotnie, wielka, stara, żeliwna wanna, a gdzieś w kącie wciśnięty był sedes. Była jeszcze antyczna, gigantyczna szafa, pamiętająca najpewniej czasy Królestwa Kongresowego, w której trzymał wszystko co miało dla niego jakąkolwiek wartość, pozostałe zaś rzeczy rzucał byle gdzie, nie dbając o jakikolwiek porządek.

Kiedy dochodziłam do pracowni domyślałam się, że coś jest nie tak. Że chyba jednak miałam rację idąc za matką. Nie słyszałam rozmów, a jedynie ciche dźwięki, mlaskanie i pojękiwanie. Zajrzałam przez uchylone drzwi i zobaczyłam ich po raz pierwszy.

Moja matka klęczała przed Szymonem na jakimś starym kocu. Jej spodnie leżały tuż przy drzwiach, przy których się teraz czaiłam, dalej były majtki. Wciąż miała na sobie bluzkę. Szymon stał bez koszuli i ze spuszczonymi spodniami. Był silnym, muskularnym mężczyzną. Miał długie, czarne włosy, które wiązał w kucyk. W rysach jego twarzy było coś mocnego, groźnego. Zawsze kojarzył mi się z archetypem męskości. Jego tors pomazany był czerwoną farbą. W dłoni trzymał jeszcze pędzel. Gdzieś w tle, pamiętam, stało niedokończone płótno, które akurat malował. Nie pamiętam co przedstawiało, ale czerwień już zawsze miała mi się kojarzyć z tym człowiekiem.

Jego fiut znikał w ustach mojej matki. Klęczała i pomagając sobie dłońmi robiła mu laskę. Pewnie, mogłabym nazwać to inaczej. Mogła go pieścić ustami, oralnie, połykać, lizać, lub smakować, ale żadne z tych ładnych słów nie oddałoby tego, co działo się w tym pomieszczeniu. Ani tego, co kiedykolwiek działo się pomiędzy Szymonem i jego kobietami, także mną. To była prosta pornografia. Wykorzystująca prostackie skojarzenia i słowa takie jak fiut i cipa. W tych słowach jest prawda, nie udają uczuć tak jak erotyka. Nie kłamią, że pod nasieniem, orgazmem i smrodem ludzkich ciał kryje się piękno.

To był pierwszy penis jakiego widziałam. Duży, czerwony członek znikał pomiędzy wargami mojej matki, a ta, ssąc go z zamkniętymi oczami, wydawała się strasznie szczęśliwa. Trzymał ręce na jej głowie i nadawał rytm jej ruchom. Niemal nie wydawał dźwięków, za to moja matka jęczała, jej sprawiało to chyba większą przyjemność niż jemu. Czasami wyjmowała go z ust – wtedy widziałam go całego, czerwonego, dużego, zakończonego dużą, purpurowa, lśniącą od śliny główką – i po prostu pocierała nim o swoje policzki. Pozostawiał na nich mokre ślady, które błyszczały w promieniach letniego słońca padającego przez przeszklony dach.

Zobaczył mnie niemal od razu. Nie zareagował, choć wydawał się zdziwiony. A ja, pomimo paniki, nie uciekłam. Stałam tam jak zahipnotyzowana i patrzyłam na tego człowieka. Na moją klęczącą przed nim matkę. Na jego fiuta w jej ustach. Czułam strach, ale przede wszystkim czułam niesamowite podniecenie. Niemal od razu zrobiłam się mokra. To była jedna z tych chwil, kiedy twoje ciało cię nie słucha, kiedy wiesz co powinnaś zrobić, ale za nic nie potrafisz. Nienawidzisz wtedy siebie, ale przyjemność która ma nadejść jest zbyt pociągająca.

Uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i popchnął moją matkę na ziemię. Była mu uległa, zresztą tal, jak wszystkie kobiety. Położyła się na plecach i rozłożyła zachęcająco uda. Nie musiał jej nawet o nic prosić, ona sama rozkładała się pod nim z wdzięcznością. Po seksie z Szymonem kobiety rzadko czuły się dobrze. Większość z nich czuło się jak szmaty – wykorzystane i porzucane. Ja sama zazwyczaj się tak czułam. Ale wszystkie do niego wracały, a on wciąż je poniżał. Moja matka była inna, ona nie czuła się źle, wydaje mi się, że sprawiało jej przyjemność to, jak ją traktował.

Położył się na niej i wszedł w nią mocno, tak, że usłyszałam ten mlaszczący dźwięk, kiedy kobieta jest bardzo mokra. Matka leżała na ziemi, więc jedyne co mogła widzieć to sufit, ale Szymon posuwając ją patrzył tylko na mnie. Jego pchnięcia były mocne, zdecydowane. Wkrótce jęki mojej matki przemieniły się w krzyki, bardzo szybko doszła.

Nic nie powiedział, nawet jej nie pocałował. Po prostu poczekał, aż jej ciało się uspokoiło i wstał z niej. A ona od razu usiadła i zaczęła go ssać. Ale pogładził ją po włosach i powiedział, żeby poszła się kąpać, że zaraz do niej przyjdzie i dokończą. Wyszła bez słowa.

Kiedy zamknęła drzwi do łazienki, pomachał na mnie, pokazał, żebym podeszła. Powinnam była uciekać, ale ja po prostu zrobiłam pierwszy krok. A później następny. Mężczyzna, który przed chwilą posuwał moją matkę, stał teraz nagi i czekał na mnie. Jego silne, opalone ciało lśniło od potu i śluzu. Jego członek, później przekonałam się, że wcale nie był taki wielki, sterczał dumnie, a ja mogłam patrzeć tylko na niego.

Całą wieczność trwało nim znalazłam się przy nim, ale kiedy już byłam, on tylko uśmiechnął się tym swoim bezczelnym uśmiechem, położył mi rękę na ramieniu i popchnął na ziemię. Klęknęłam, tak jak przed chwilą moja matka. Penis był na wysokości mojej twarzy. Przysunęłam się do niego i poczułam jego zapach – wpierw myślałam, że tak pachną oni wszyscy, ale zaraz przypomniałam sobie, że to przecież też zapach mojej matki, że pewnie pachnę podobnie. Szymon położył mi dłonie na głowie i delikatnie przyciągnął.

– Ssij – szepnął.

Otworzyłam usta i wzięłam go do ust. Trzymając dłonie na mojej głowie dopchnął go do końca, tak, że zakrztusiłam się i chciałam cofnąć, ale nie pozwolił na to. Cofnął delikatnie moją głowę i znów przybliżył, tak kilka razy, aż sama załapała i zaczęłam tak robić. W pomieszczeniu obok słyszałam plusk wody, to moja matka wślizgiwała się do wypełnionej wanny. A ja, jej córka, klęczałam przed jej kochankiem i robiłam mu laskę.

Nagle Szymon oderwał mnie od siebie. Wziął moją dłoń i nakierował na penisa, moje palce wydawały mi się takie małe, kiedy objęłam go i zaczęłam pieścić. To nie trwało długo, sytuacja musiała podniecać go tak mocno, jak mnie. Skrzywił się, cicho jęknął, wystrzelił. Białe nasienie wylądowało na mojej twarzy. Spływało po policzkach i brodzie i kapało na sukienkę. Było ciepłe i dziwnie pachniało, trochę wylądowało na wargach, więc oblizałam się i po raz pierwszy poczułam smak spermy.

– Kochanie! – usłyszeliśmy głos matki. – Czekam!

– Już idę! – odkrzyknął, podając mi jakąś chustkę. – Przyjdź jutro, z rana będę sam – szepnął mi do ucha, wsunął dłoń między uda i palcami przejechał po wilgotnych majtkach.

I już szedł do łazienki, a ja klęczałam w pracowni, z jego spermą na twarzy, roztrzęsiona i mokra.

Czekanie na następny dzień było prawdziwą udręką. Nie mogłam spojrzeć na matkę. Kiedy byłam koło niej czułam zapach spermy Szymona, i bardzo chciałam jej dotknąć, tak jakby kontakt z nią miał rozładować to napięcie, które we mnie wzbierało. Jakby istniała między nami jakaś niewidzialna więź, dzięki której nasze ciała zestrajały się ze sobą. Nie spałam całą noc, przewracałam się z boku na bok w przepoconej kołdrze i gorączkowo masturbowałam, ale żaden orgazm nie nadszedł. Nic nie mogło rozładować tego napięcia, które we mnie tkwiło. Ono zagłuszało wszystko, nawet wyrzuty sumienia, i to uczucie, że zamierzam zachować się jak dziwka, choć nawet nie jak dziwka, ale po prostu jak rzecz, jak gumowa, dmuchana lalka, w którą Szymon chciał włożyć i się spuścić.

Czekał, kiedy do niego przyszłam. Siedział na swoim biurku i uśmiechał się tym uśmiechem, którego, gdy go poznasz, nienawidzisz, pomimo całej miłości jaką do niego czujesz. Mówił półsłówkami. Kazał mi się rozebrać i patrzył jak wychodzę z sukienki, zdejmuję stanik i majtki. Miałam czternaście lat, byłam niemal dzieckiem. Małe, spiczaste piersi, płaski brzuch i tyłek, żadnych bioder. Bardziej przypominałam gimnastyczkę niż kochankę. Wstydziłam się siebie.

Znów go ssałam. Siedział na biurku, a ja klęknęłam i z własnej woli zaczęłam robić mu dobrze. Pomagałam sobie dłonią, brałam go najgłębiej jak mogłam, powstrzymywałam odruch wymiotny. Pragnęłam by był we mnie jak najgłębiej. Chciałam znów poczuć jego smak. Ale on nie doszedł. Czekał tylko, aż minie pierwsza fala mojej lubieżności, aż zapragnę czegoś dla siebie. Kiedy, po całej wieczności robienia mu dobrze, spojrzałam na niego pierwszy raz, wciąż z fiutem w ustach, chciałam by już we mnie wszedł. Posadził mnie na biurku i włożył we mnie palec.

Zawsze marzyłam, żeby przed pierwszym seksem facet lizał mnie długo. Bałam się, że nie będę dość mokra. Ale Szymon miał zupełnie inny plan. Zresztą byłam już tak wilgotna, że nie było żadnej potrzeby, by mnie lizał.

– Smakujesz jak matka – powiedział oblizując palec. To mówi wszystko o tym, jakim był człowiekiem, ale wtedy nie miało to dla mnie znaczenia.

Wszedł we mnie cały za pierwszym razem. Czułam jak coś we mnie pęka. Zagryzłam zęby i pisnęłam cicho. Poruszał się we mnie pomimo tego bólu. Chyba w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Przytuliłam się do niego mocno i starałam się powstrzymać łzy, ale jego ruchy były coraz silniejsze. W końcu zaczęłam płakać.

Nie pamiętam ile to trwało. Pewnie niedługo. W końcu wcześniej obciągałam mu kilkadziesiąt minut. Cały czas powtarzał, że jestem ciasna, idealna, że czuje każdy mój zakamarek. A ja płakałam w jego ramię i starałam się przezwyciężyć ból, cokolwiek z tego mieć. W końcu wyszedł ze mnie, był cały we krwi, aż przeraziłam się, że tyle jej jest. Wystrzelił na mój brzuch. Czerwono-biały płyn spływał po mnie, na uda, łono, i dalej z łydek kapał na ziemię, a ja cieszyłam się, że już po wszystkim.

Jak tylko skończył, przestał zwracać na mnie uwagę. Z zakrwawionym członkiem podszedł do płótna. Ruchem głowy wskazał mi łazienkę. Kucając w jego wannie wciąż płakałam, wciąż czułam ból w sobie, ale czułam też coś więcej, coś, co miałam czuć dosyć regularnie przez następne cztery lata – czułam pustkę, której nie mogłam wypełnić, jakby część mnie oderwała się i odeszła, i jakby to była bardzo ważna część, której nie powinnam była tracić.

Przed wyjściem wziął mnie jeszcze raz, od tyłu, na pieska, tak jak lubił najbardziej. Wciąż bardzo mnie bolało, ale tym razem nie dałam nic po sobie poznać. Wytrysnął mi na plecy i pośladki, a ja nie miałam już sił znów się myć. Leżąc na podłodze pozwalałam, by sperma wysychała na mojej skórze, bym przesiąkała jego zapachem, niczym jego własność, on zaś znów malował.

Od tamtej pory przychodziłam do niego regularnie. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu. Czasami codziennie. Pieprzył mnie prawie bez słów, zawsze tak jak chciał, zazwyczaj od tyłu. Czasami gdy przychodziłam, były u niego inne kobiety. Patrzyłam wtedy jak mu obciągają, jak bierze je tak jak mnie, bezuczuciowo, mocno. Jak znaczy je swoim nasieniem na twarzy, plecach, piersiach, brzuchu. Widziałam ich wykrzywiane w dziwacznych grymasach miny, ich oddanie i upokorzenie. Czasami kobietą którą oglądałam, była moja matka. Pieprzył mnie zaraz po niej, pachniał nią, mając go w ustach czułam jej smak, mówił mi wtedy, że jesteśmy do siebie podobne, że smakujemy tak samo. I że uwielbiamy obciągać.

Szymon brał mnie, kiedy chciał. Czasami pisał w środku nocy, żebym wyszła przed blok. Czekał już przed swoim samochodem, schodziliśmy do piwnicy mojej klatki i tam robiłam mu loda, a później wszystko połykałam i wracałam spać. Wciąż przychodził do moich rodziców, wymykał się wtedy do mojego pokoju, kiedy inni pili wódkę, wkładał we mnie od razu dwa, trzy palce i posuwał nimi mocno, aż doszłam. Albo zaciągał do sypialni rodziców, najdalej oddalonego pokoju od salonu i tam pieprzył szybko, by spuścić mi się na brzuch i zaraz zostawić. Kilka razy przychodził do mojego liceum, wywoływał z zajęć i zaciągał do toalety. Tam podnosił mnie wysoko, odchylał majtki i nadziewał na siebie, a ja starałam się nie krzyczeć. Wracałam później na lekcje, czując jak wypływa ze mnie sperma. Kiedy kończył w mych ustach, bałam się odezwać do koleżanki z ławki, by nie poczuła ode mnie tego zapachu.

Czasami sama do niego pisałam. Kiedy się pokłóciłam z chłopakiem, albo po prostu chciałam się rozładować. Przyjeżdżał po mnie, wsiadałam do samochodu i robiłam mu loda na parkingu. Później wyjeżdżaliśmy gdzieś w las i tam brał mnie od tyłu, na masce.

Z czasem zaczęłam poznawać jego kochanki. Opowiadał o nich, kiedy go prosiłam. Początkowo zawsze niechętnie, chciał, żeby go namawiać, ale lubił o nich mówić, traktował je jak trofea. Poznawałam więc te mężatki, księgowe, matki, niespełnione artystki, poznane na dyskotekach laski, których imion nawet nie pamiętał, nauczycielki, studentki, uczennice. Koleżanki mojej matki, kilka moich znajomych ze szkoły, moją nauczycielkę od niemieckiego, którą miał kiedyś, tuż przede mną, kiedy przyszedł do szkoły, i która najprawdopodobniej wszystko o mnie wiedziała.

Wszystkie te kobiety zmieniały się przy nim. Nie wiem dlaczego, ale zapominały o swoich życiach. Zapominały o sobie. I pozwalały mu się pieprzyć, wypełniać się nasieniem, połykać je i zawsze powracać. Pozwalały by posuwał je tak, że nie widział ich twarzy. By nie odzywał się do nich tygodniami, a później przychodził do nich do pracy i pieprzył na biurku szefa. Ja sama na to pozwalałam. Przez niemal cztery lata. Nie jestem z tego dumna, ale zdradziłam z nim wszystkich swoich licealnych facetów. Choć oni też mnie zdradzali. Traktowali mnie tak, jak na to zasługiwałam, poniżali, obrażali i pierdolili, kiedy chcieli.

I nigdy nie kochali.

Dlatego nie miałam ich wielu.

A ty? Ile miałeś lat?

Przejdź do kolejnej części – Tamta noc 2/6

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

„Tamta noc” to być może najbardziej przejmująca historia jaka pojawiła się w kategorii opowiadań erotycznych. Seria najskrytszych, brudnych, najbardziej mrocznych wyznań pary bohaterów, wydobytych gdzieś z głębi trzewi. Niesamowita kipiel emocji, których świadkiem jest tamta noc. I piękna poetyka tekstu. Takich opowiadań się nie zapomina.

Drugie opowiadanie, po "A gdyby wtedy nie padał deszcz" Mefista, które poruszyło mnie w ostatnich dniach. I to bardzo.
Niesamowity klimat, gęsty jak to opisywane duszne powietrze, mroczny, odrealniony przez niesamowitość nocy, ale na wskroś prawdziwy.
Jak łatwo stracić coś istotnego, część siebie, i jak trudno to potem odzyskać. Jeśli to w ogóle możliwe.
Doskonałe opowiadanie.

Opowiadanie niesamowite, poruszające… świadczące nie tylko o świetnym warsztacie autora, który taki klimat potrafił wyczarować ze słów, lecz także o jego niezwykłej dojrzałości i znajomości ludzkich dusz.

Uwielbiam! Mocne, klimatyczne, a przy tym niezwykle inspirujące (do pisania). Zdecydowanie jedna z moich ulubionych serii!

Witaj, mości Marvie!

Witaj na łamach NE!

Jak to pięknie kiedyś napisał Jerzy Pilch o prozie pewnej dobrze zapowiadającej się debiutantki, "jest to kawał lekko nadpsutego literackiego mięsa i zdaje się, że warto było żyć 40 lat, aby wreszcie coś tak interesującego przeczytać"…

Mi jeszcze nie stuknęła 40-tka, ani nawet 30-tka, ale i tak jestem bardzo usatysfakcjonowany pod względem literackim. "Tamta noc" to opowieść brudna, lepka od potu, ciężka od wagi opowiadanych przez bohaterów historii. Nie ma nic wspólnego z soft-erotyką dla panienek z dobrych domów, ani też z tandetnym porno dla niewybrednych onanistów. Choć akcja rozgrywa się w otwartej przestrzeni, jest klaustrofobiczna i duszna. Bohaterowie – wewnętrznie pokaleczeni, odarci z intymności przez grę, w którą się angażują. Lektura Twego tekstu nie jest przyjemna w prostym tego słowa znaczeniu – ale i tak nie sposób się oderwać!

Bardzo się cieszę, że zdecydowałeś się u nas publikować.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

@Megas
Hmm… o tym nadpsutym mięsie to mówił Świetlicki, nie Pilch. A płodów owej debiutantki nie byłem w stanie strawić, w przeciwieństwie do marvowego opowiadania;)

@ Mefisto,

a wiesz, że też myślałem wczoraj, że to był Świetlicki? Ale, by nie walnąć gafy, wszedłem do netu i na szybko wyszukałem cytat. Wyszło mi, że to Pilch. No i zamiast sprawdzić w drugim źródle, napisałem tak właśnie. Gafy nie uniknąłem, a przy okazji wyszedł mi akademicki niemal przykład "riserczu ziemkiewiczowskiego" 😀

Co zaś się tyczy wspomnianej debiutantki, przeczytałem jej pierwszą powieść i nawet mi się podobała (następnych już nie zmęczyłem). Łyknąłem ją wręcz z rozpędu w koktajlu z "Cząstkami elementarnymi" Houellebecqa i "Heroiną" Piątka. Domyślasz się więc, w jak burzliwym stanie mentalnym się wówczas znajdowałem 🙂

A teraz już, do pracy, rodacy!

Pozdrawiam
M.A.

Niedoścignione, ostre, wyuzdane.
Po prostu mistrzostwo, są teksty, które mimo upływu czasu nie tracą na wyrazistości.
Fox

Świetne opowiadanie 🙂

daeone

Do-sko-na-łe!

Napisz komentarz