Szkicownik VII (Yan Qwalsky)  4.67/5 (5)

16 min. czytania

Źródło: Pixabay

Umówiliśmy się na pojutrze. Udało mi się dokończyć ten fotomontaż, który miał przedstawiać fantazje Edyty. Nie byłem specjalnie z niego zadowolony – uznałem, że technicznie jest przyzwoity, ale nie jest, niestety, prawdziwy. Nabrałem przekonania, że komputerowe sztuczki psują dobre zdjęcie – no, niekoniecznie dobre, raczej przyzwoite – jednak uznałem, że mimo wszystko zostawię montaż w albumie. Tak właśnie myślałem o zbiorze rysunków i zdjęć, pokazujących Edytę.

Nie zjawiła się na umówione spotkanie. Uznałem, że coś jej wypadło, w końcu nikt tak naprawdę nie jest panem własnego czasu. Przypadki lub wypadki psują najlepsze nawet plany, co jednak niekoniecznie oznacza całkowitą z nich rezygnację.

Nie pojawiła się jednak ani dzień po umówionej dacie, ani nawet kolejnego dnia. Trochę z nudów, ale bardziej dla przyjemności oglądania Edyty, kilka razy przejrzałem teczkę z rysunkami. Myślałem o tym, jak mógłbym niektóre z nich odtworzyć, ale ostatecznie skupiłem się na szkicach, na których autor próbował wpisać ciało Edyty w łuk czy półkole. Było ich kilka – na niektórych była ubrana w grzeczną sukienkę i leżała tak, aby nie odsłonić niczego, a na innych była naga, spętana więzami, z czymś w rodzaju maski na twarzy. Ciekawiło mnie, czemu rysownik wracał do tego tematu, choć zwykle każdy jego szkic był inny, na dodatek im dłużej patrzyłem na karty papieru, tym większe miałem wrażenie, że te w masce i więzach były bardziej pobieżne, jakby autorowi brakowało do nich przekonania.

Zjawiła się w piątek wieczorem, dość późno, bo dochodziła już 22. Otworzyłem, weszła do środka. Zdjęła płaszcz i powiesiła, a potem – między drzwiami wejściowymi a pokojem, w którym słuchałem jej opowieści oraz ją pieprzyłem – rozebrała się do naga.

Nie pomyślałem, że to jakaś rekompensata, może dlatego, że ciągle pamiętałem o tym, jak mówiła, że jest prawie tak samo jak przed laty. Wtedy także wchodziła do domu ubrana, a do salonu rysownika wkraczała już goła.

– Przepraszam, ale moje sprawy przyspieszyły – powiedziała i usiadła na kanapie.

Stałem przed nią, wsłuchany i wpatrzony. Miałem wrażenie, że gdzieś już ją taką widziałem.

– Mąż znalazł jakieś mieszkanie, które mu się spodobało – opowiadała. – Na dodatek okazało się, że jest szansa, aby najpierw je wynajmować, a potem wykupić. Właściciel najchętniej by je sprzedał od razu, ale zgodził się nieco poczekać. Musiałam pojechać do męża. Rzeczywiście, mieszkanie sympatyczne, przyjemna okolica. Potem jeszcze okazało się, że niedaleko jest posada całkiem jak dla mnie. Wiesz, bałam się, że będę tam siedzieć i gnuśnieć na bezrobociu, a tymczasem okazało się, że praca jest całkiem fajna, oczywiście, pieniądze gorsze niż miałam tutaj, ale nie aż tak bardzo złe, jak myślałam. Tak się sprężyłam, że nawet udało mi się załatwić firmę do przeprowadzki. Przyjadą jutro koło południa i zabiorą meble.

– To świetnie – kilka dni i tyle dobrych wiadomości – powiedziałem.

To było szczere. W sumie wiedziałem, że zamierza wyjechać i że nasza znajomość zostanie przerwana, więc naprawdę cieszyłem się, że wszystko tak dobrze się ułożyło.

Uniosła głowę i rzuciła mi spojrzenie, w którym nie było wcale zadowolenia.

– To może być nasza druga… noc.

– Zostań tak, jak jesteś – powiedziałem. – I spoglądaj tak, jak teraz patrzysz.

Odnalezienie aparatu i powrót zajęły mi dwie, może trzy minuty, w trakcie których nie zmieniła wyrazu twarzy ani o jotę. Rzeczywiście, była świetną modelką.

Zrobiłem – jak zwykle – kilka ujęć. Dziwiłem się, że wcześniej nie zorientowałem się, że ułożenie jej ciała tak bardzo przypomina rysunek Edyty siedzącej na gałęzi – jeden z pierwszych, na których została uwieczniona. Oczywiście, mogło mnie zmylić inne otoczenie, ale mimo wszystko powinienem pamiętać tamten szkic. Inna rzecz, że uświadomiłem sobie podobieństwo, gdy dostrzegłem różnice – wtedy spoglądała na rysującego niepewnie i wstydliwie, a teraz jej wzrok był bezwstydny i zachłanny. Ta sama modelka i identyczna poza, jednakże kobieta całkowicie inna.

– Druga i ostatnia – to chyba chciałaś powiedzieć?

Potwierdziła mrugnięciem oczu.

– Już, możesz się ruszać.

– Wiem, ale nie chcę. Wolę, abyś ty mną ruszał – odrzekła, poruszając samymi wargami.

– A czemu zawdzięczam tę drugą noc?

– Bilokacji, a właściwie multilokacji, jak było poprzednio. Wiesz, mężowi powiedziałam, że dojechałam, sąsiadka zaś myśli, że jestem u ciebie. A skoro mogę być w dwóch miejscach, mogę być też w trzecim – czyli tutaj.

– Nadal dbasz o pozory? Mimo że za dwa dni wyjeżdżasz na długo?

– Na długo, ale nie na zawsze. Możemy tutaj jeszcze wrócić. Poza tym – warto się pilnować. Myślę, że jak raz straci się czujność, to łatwiej jest utracić ją ponownie.

Nie byłem pewien, co chce powiedzieć, ale nie chciałem tracić czasu na zastanawianie się. Zostało mi parę godzin, a tyle rzeczy chciałem jeszcze z nią zrobić. I jej zrobić. Zrobiłem krok w jej kierunku.

– Ale – uniosła dłoń – pamiętaj, że pewnie pojutrze będę z mężem w naszym starym łóżku w nowym mieszkaniu. Więc bądź ostrożny.

Kiwnąłem głową i wykonałem jeszcze jeden krok.

– Tylko proszę, nie bądź delikatny.

To chyba Edyta powiedziała, że autor rysunków twierdził, że kiedy rzeczy dzieją się powoli, można się nimi delektować, ale gdy wszystko robi się szybko, jedne nakładają się na drugie i w rezultacie wszystko traci ostrość i wyrazistość.

Tak właśnie wspominam tamtą noc – jako nieostrą i mało wyrazistą. Próbowałem w ciągu kilku godzin zrobić rzeczy, na których wykonanie spodziewałem się mieć znacznie więcej czasu. Kiedy do niej doszedłem, wbiłem kutasa w jej gardło i ruchałem szybko, ale pierwszy skurcz penisa, zapowiedź nadchodzącego wytrysku, przyniósł opamiętanie. Nie chciałem skończyć szybko, mimo wszystko mieliśmy całą noc.

Więc związałem ją, próbując naśladować wzory z rysunków. Nie szło mi najlepiej – widocznie tamten miał więcej wprawy, ale udało mi się wykonać kilka zdjęć, o których wiedziałem, że są zadowalające. Znowu wyruchałem ją w usta, żeby oczy Edyty nabiegły łzami i zeszkliły się, a potem zbiłem ręką pośladki i piersi. Byłem ostrożny, ale nie delikatny – więc nie przesadzałem z długością bicia. Wystarczył tylko kolor, który uwieczniłem – raczej dla siebie niż dlatego, że pamiętałem jakiś rysunek – i doprowadziłem ją ustami do orgazmu. Wtedy dopiero sam doszedłem, pieprząc ją na leżąco i potęgując własne podniecenie uderzeniami w twarz.

* * *

– Któregoś dnia, jak zwykle, pojechałam do niego z rana, ale zobaczyłam przed domem samochód. Rejestracja była tutejsza, więc starałam się być ostrożna – zsiadłam z roweru i prowadząc, ruszyłam wzdłuż ogrodzenia, zerkając ciekawie na podwórko.

Obok płotu stało dwóch mężczyzn, obaj byli starsi. Rozpoznałam ich twarze, więc wiedziałam, że są stąd, ale nie znałam nazwisk.

Jeden opowiadał o malarzu – jak go nazywał – który tutaj mieszkał. Śmiał się strasznie, że zostawił po sobie sporo butelek. Przyznam, że trochę mnie to zdziwiło, nie widziałam go ani pijanego, ani pijącego alkohol, ani nawet skacowanego. Nie czułam też od niego alkoholu, ale być może zachowywał się inaczej, kiedy mnie nie było.

Rozmówca zdziwił się, że zostawił po sobie te butelki. Na co pierwszy odrzekł, że malarz ponoć musiał bardzo szybko i niespodziewanie wyjechać, ale zachował się bardzo uczciwie, bo przyniósł dodatkowe pieniądze za sprzątanie. No i że poza tymi butelkami dom był całkiem czysty. Rozmówca zaśmiał się, mówiąc, że to może jednak nie był malarz, bo artyści przecież piją, pieprzą i brudzą. Pierwszy potwierdził i też się zaśmiał. Na tym skończyłam podsłuchiwanie ich rozmowy, bo odeszłam za daleko.

Nie bardzo wtedy wiedziałam, co czuję. On kilka razy mówił, że czeka i że może zniknąć z godziny na godzinę, starał się więc mnie do tego przygotować i trudno było mu zarzucić, że zostawił mnie bez słowa. Ale czułam mimo wszystko złość albo raczej zawód – lubiłam to, co ze mną robił, lubiłam, gdy mnie rysował i gdy mnie pieprzył. Teraz zaś okazało się, że ktoś mi zabrał możliwość czerpania z tej przyjemności.

O dziwo, te odczucia trwały tylko przez jeden dzień. Kiedy obudziłam się następnego dnia, pomyślałam, że w sumie to on stracił, bo jeśli nie on, to ktoś inny. Tak, kilka razy próbowałam znaleźć tego innego, ale każda taka znajomość sprowadzała się do pieprzenia. Takiego lub śmakiego, ale tylko pieprzenia. Nie mówię, że to było złe pieprzenie – jednak tylko pieprzenie. Z czasem jakoś przestało mnie do tego ciągnąć, coraz mniej o tym myślałam, a potem poznałam męża i tylko z nim uprawiałam seks.

Tak, parę razy miałam ochotę pociągnąć go w tym kierunku i podjęłam kilka ostrożnych prób. Takich, żeby wyczuć, czy byłby zainteresowany, ale żeby nie okazać, że ja jestem zainteresowana. Bez większych efektów i muszę powiedzieć, że nie poczułam zawodu. Było mi całkiem nieźle, seks z nim wydawał mi się zadowalający. Nie ciągnęło mnie do innych i nie zdradziłam go – aż do momentu, kiedy ty się pojawiłeś.

Teraz, gdy byłam u niego, kochaliśmy się i też sądzę, że seks był zadowalający. Uważam, że mogę się do tego znowu przyzwyczaić – do zadowalającego seksu. To kwestia czasu, treningu i braku możliwości. Ale przyznaję też, że któregoś wieczora pomyślałam, że mężowie mają pewną wadę – nie ma ich, gdy trzeba i są, kiedy nie trzeba.

Co jeszcze? A, rysunki w kole. Tak, pamiętam.

To też było później, niedługo przed jego wyjazdem. Mówił, że próbuje się zmierzyć z podwójną koncepcją – obejmującą i mnie, i rysunek. Że inspiracją był ten chiński symbol yin i yang. Takie koło złożone z dwóch kropel o tym samym kształcie ale przeciwnych kolorach, z dużymi kropkami w najgrubszym miejscu kropli – biała kropka w czarnej kropli i odwrotnie.

Oczywiście, wiedziałam, że ta biel i czerń to graficzne odwzorowanie dobra i zła w ludzkiej duszy, jej dwoistej natury. Ale on powiedział, że to nie do końca dobro i zło, tylko dwie pierwotne i przeciwne siły, które się uzupełniają. I że w moim przypadku – w przypadku kobiety – te siły to czystość i wyuzdanie, skromność i perwersja. Że każda z nas ma w sobie świętą i kurwę, sukę i zakonnicę. I że kiedy ze mną skończy, też będę taka dwoista – pensjonarka i szmata – a on jeszcze to narysuje.

I próbował, kazał mi się układać tak, abym wpasowała się w półkole, które rysował na podłodze… Pewnie też ścierał, skoro właściciel domu nie zobaczył śladów. To była gimnastyka wręcz cyrkowa, bo choć starałam się do bólu – a leżenie w wygiętej pozycji bolało – nie wydawał się zadowolony. Mówił, że jestem idealna jako dziewczyna, ale jako zdzirze sporo mi brakuje. I pod koniec już nawet nie próbował tych rysunków, więc pewnie zarzucił pomysł.

* * *

Odpoczęliśmy na tyle, abym znowu mógł jej dosiąść. Brałem ją od tyłu – pamiętając, aby znowu zaczerwienić skórę – gdy klęczała, od góry, gdy ułożyłem ją przy kanapie głową w dół, a biodrami do góry i z boku, aby wbić się między jej nogi rozłożone w nożyce jak najgłębiej. Ściskałem sutki i zapinałem na nich spinacze, biłem po piersiach i chłostałem cipkę.

Doszła kilka razy, a ja byłem niczym mechanizm – zdecydowany, bezlitosny i sprawny. Jak zwykle, wzięło się to stąd, że uznałem, że jestem w stanie dokończyć to, co zaczął rysownik. I pod względem artystycznym – czyli wpasować tamtą Edytę i tę w koło, ale także pod względem wykorzystania jej samej. Czyli pieprzyłem ją ostro, boleśnie, wulgarnie, aby poczuła się jak zdzira, którą się stała.

Kiedy narysowałem koło na podłodze i kazałem się jej ułożyć po jednej stronie, byłem pewien sukcesu. Miała ostre rysy, była zmęczona podróżą i seksem, ale oczy miała ciągle chętne i gotowe. Uzupełniłem jeszcze kompozycję o dildo wetknięte w tyłek i kulki gejszy, które włożyłem tak płytko, że pozostawały widoczne między rozwartymi wargami sromowymi. Do tego jeszcze doszła sperma – spuściłem się jej na usta, aby gęsty strumień spłynął po podbródku. Nie dało mi to żadnej przyjemności, czysta fizjologia, potrzebna jedynie dla odpowiedniego efektu.

Stanąłem na krześle i fotografowałem ją z góry, kilkoma krótkimi seriami. Nie miałem wątpliwości, że spoglądam na zdzirę, sukę, szmatę, dupodajkę i lachociąga. Wyuzdana kobieta ma wiele określeń, ale sedno tych pojęć jest takie samo – i właśnie wcielenie tego sedna leżało na mojej podłodze, gdy ja cykałem zdjęcia.

– Myślę – powiedziałem – że uda mi się dokończyć ten rysunek. Myślę, że dokończyłem ciebie, więc mogę zrobić to samo z kompozycją.

Uniosła się, starła z twarzy niezaschniętą spermę palcem, który włożyła do ust, aby go oblizać.

– Jak to – dokończyłeś?

– On zaczął robić z ciebie sukę, a ja skończyłem. Jesteś skończoną zdzirą – dodałem z satysfakcją.

Wydęła wargi.

– Tak myślisz? Wiesz – podniosła się na kolana i ręce – mam wrażenie, że ten twój wytrysk był jakiś taki mechaniczny.

Wzięła mnie do ust i zaczęła ssać, zerkając na mnie z dołu, aby obserwować reakcję.

– Jak przyjedziesz tutaj, to dam ci taką kompilację – jego rysunek i moje zdjęcie. To będzie pamiątka… – zawahałem się, bo dotarło do mnie, że zapewne nie zechce takiej pamiątki. Chciałem się poprawić, ale wątek gdzieś mi uciekł. Pracowała tam w dole z takim zapałem, że przestało mi się chcieć mówić, więc patrzyłem, jak mi obciąga. Robiła to tak długo, że zesztywniałem i uznałem, że czas zająć się Edytą.

Była jak Rzym, z którego nazajutrz trzeba wyjechać i dlatego w nocy wychodzi się na ulice, aby zobaczyć kilka przeoczonych zakątków i odwiedzić ponownie kilka najbardziej pociągających miejsc.

Starałem się wszystko robić bardziej. Wbiłem dwa palce w jej tyłek i rozchyliłem tak mocno, aż jęknęła, a potem dołożyłem jeszcze dwa palce. Piersi zmieniły się w piłeczki do wyrabiania mięśni rąk, bo ugniatałem je bez zwracania uwagi na jej ból. Cipkę zwiedziłem najpierw penisem, a potem trzymając wargi sromowe między kciukami a palcami wskazującymi każdej z dłoni otworzyłem niczym książkę. Uznałem, że jest tak pojemna, że wbiłem w nią trzy palce, potem cztery i już byłem blisko, aby wcisnąć całą dłoń, jednak napotkałem mocniejszy opór i zrezygnowałem – byłem niedelikatny, ale pozostawałem ostrożny i nie chciałem spowodować żadnej rany czy uszkodzenia.

Gdy wbiłem się ponownie penisem w cipkę, wtedy uderzałem ją po policzkach, a kiedy zmieniłem pozycję i przyszpiliłem jej głowę do podłogi kutasem, biłem po cipce. Wcisnąłem się jeszcze raz między jej pośladki, ale tym razem była na plecach, z biodrami uniesionymi w górę, więc dostała także po udach.

Na wszystko było tak mało czasu, a ja miałem mnóstwo pomysłów, które zapalały się w mojej głowie jeden po drugim, a nim pierwszy zgasł, błyszczał już trzeci i czwarty, więc gotowałem się z rozczarowania i podniecenia, aż w końcu doszedłem i wytrysnąłem na brzuch Edyty.

Oboje byliśmy zmęczeni i senni, więc przez chwilę leżeliśmy obok siebie, trochę odpoczywaliśmy i trochę drzemaliśmy. W końcu wstałem, aby się czegoś napić i przynieść jakiś napój Edycie. Gdy zobaczyłem ją na podłodze, nieco skręconą, uznałem, że teraz wygląda na jeszcze bardziej wyuzdaną niż na niedawno zrobionych zdjęciach, ale nie miałem siły już jej fotografować.

W końcu i ona się podniosła, wypiła, co przyniosłem i poszła do przedpokoju, aby pozbierać ubrania. Usiadła na kanapie i zaczęła wkładać przyniesione ciuchy, a każdy z nich sprawiał, że była ode mnie dalej. Wreszcie miała już wszystko, w czym przyszła, na sobie.

Wziąłem wtedy aparat i ustawiłem ją tak, jak na ostatnim zdjęciu, i sfotografowałem po raz ostatni. Tak przynajmniej myślałem. Wtedy podeszła do mnie.

– Będę cię wspominać. Miło wspominać.

Uśmiechnąłem się i daliśmy sobie suchego całusa.

– O tamtym lecie prawie zapomniałam, dopóki nie zmusiłeś mnie do wspomnień. Teraz sądzę, że nie chcę zapomnieć.

Zrobiła krok w tył, uśmiechnęła się lekko i odwróciła na pięcie. Kiedy to zrobiła, dotarło do mnie, że właśnie tak powinien się skończyć ten album. Na początku był rysunek młodej Edyty, zwracającej się ku patrzącemu, więc na końcu powinna być ona, gdy się odwraca.

– Chwila!

Zastygła bez ruchu, nadal najwyraźniej gotowa pozować na jedno słowo.

Wziąłem aparat i ustawiłem ostrość.

– Mogłabyś to zrobić jeszcze raz? Stanąć przede mną i odwrócić się tak, jak przed chwilą?

Nie powiedziała ani słowa, ale wróciła do mnie. Powtarzaliśmy to jeszcze kilka razy, mimo że miałem wrażenie, że już dwa pierwsze ujęcia były dobre. Po prostu było mi przyjemnie, gdy widziałem, jak do mnie wraca.

– No dobrze – stwierdziłem. – Sądzę, że mam, co chciałem. Zatem do zobaczenia.

Uśmiechnęła się.

– Do widzenia – powiedziała lekko, ale słowa były ciężkie.

Tak, jak powiedziałem, dokończyłem ten rysunek z Edyta wpisaną w koło. To znaczy, po moich działaniach była to – nie wiem – grafika albo kolaż. Użyłem szkicu, na której była świeża i niewinna, i jednego ze zdjęć, na których z kolei wyglądała na wyuzdaną i zerżniętą.

Oczywiście, ciało ludzkie, nawet tak pięknie zaokrąglone jak Edyty, trudno wpasować w okrąg. To, co mi wyszło, przypominało raczej dwa łuki – na jeden składała się wygięta Edyta narysowana, na drugi – sfotografowana. Mimo prób nie udało mi się odtworzyć zamysłu związanego z yin i yang – to, jak sądzę, wymagałoby, aby rysunkowa trzymała głowę na łonie narysowanej i odwrotnie. Ale po kilku dniach pracy uznałem, że udało mi się stworzyć coś, co ukazało dwoistość natury Edyty – a więc ją jako dziewicę i jako dziwkę. A potem stwierdziłem, że poczekam, aż ona sama się pojawi i będę mógł jej to pokazać. Bo dotarło do mnie, że dawanie jej czegoś takiego byłoby bez sensu – na jej miejscu spaliłbym to albo podarł tuż po wyjściu ode mnie. A najlepiej jeszcze przed wyjściem

* * *

Upłynęło już kilka miesięcy, odkąd napisałem słowa powyżej, ale uznałem, że muszę dodać jeszcze epilog. Nie dlatego, że Edyta mnie odwiedziła – nie, nie zrobiła tego i dość szybko sobie uświadomiłem, że nie zrobi tego już nigdy więcej. Kwestia symetrii, uznałem. Jeśli po zniknięciu rysownika nie spotkała go nigdy więcej, to i mnie nie powinna już widzieć. Inaczej nasza historia miałaby ciąg dalszy, a wtedy byłaby przecież po prostu teraźniejszością.

Jednak później pojawiło się jeszcze jedno wytłumaczenie, czemu się więcej nie spotkamy. Zrozumiałem, że to wcale nie jest koniec opowieści Edyty o niej samej i jej pozowaniu. Tylko po prostu koniec rozdziału.

Zrozumiałem to niedawno. Jakieś dwa tygodnie temu coś mnie skłoniło, aby sięgnąć do albumu. Jak mówiłem, tak nazwałem zbiór rysunków uzupełniony o odpowiadające im fotografie. Zaczynał się od szkicu młodej, zwracającej się ku rysownikowi Edyty, potem były jeszcze dwa rysunki jej siedzącej na konarze w ubraniu oraz bez, a dopiero późniejsze obrazki były uzupełnione o zdjęcia. Na końcu zaś były fotografie – Edyta naga na mojej kanapie, Edyta ubrana na mojej kanapie oraz Edyta odchodząca. Zastąpiłem tą fotografią tę pierwszą, którą jej zrobiłem, również w obrocie, ale skierowanym do mnie, ze spódnicą tak uniesioną pędem, że odsłoniła nagie wówczas pośladki. Lubiłem tamto zdjęcie, mam je nadal, ale do albumu bardziej pasowało to, na którym odchodzi.

Kompozycja wydała mi się rozsądna, ale miałem kłopot z rysunkami i zdjęciami, na której próbowaliśmy – rysownik i ja – wpisać ciało Edyty czy dokładnie dwóch Edyt w okrąg. Najprościej byłoby je umieścić w środku albumu, ale to rozwiązanie mi się nie podobało. W końcu rysunek były czymś w rodzaju powtórzenia pierwszego szkicu, a z kolei zdjęcie zdradzałoby finał tej historii.

Poza tym drażniło mnie, że kształt tych połączonych czy może raczej zbliżonych do siebie sylwetek niewiele miał wspólnego z kołem. Był bardziej zbliżony do kwadratu o stępionych rogach. Oczywiście, powodem była zwykła anatomia, może bardzo wygimnastykowani ludzie umieją się zgiąć w taki sposób, aby stworzyć coś przypominającego półkole, ale nawet oni nie będą w stanie sprawić, że ich nogi przestaną być proste.

Zacząłem kombinować i próbować, używając innego niż wcześniej rysunku i innego zdjęcia. Zaskoczyło mnie, że rysownik wykonał szkic, który okazał się zbliżony do jednej z fotografii – u niego musiał to być zamiar, u mnie ledwie przypadek. W każdym razie na obu Edyta miała wygięty w łuk tułów i podciągnięte kolana.

Oczywiście, również nie udało mi się wpisać tych dwóch sylwetek w jedno koło. Wpadłem więc na pomysł, aby zwiększyć ich liczbę i szybko okazało się, że przy czterech Edytach jej plecy rysują coś w rodzaju dziurawego okręgu, a kiedy dołożyłem jeszcze dwie – zmniejszając nieco ich rozmiar – koło udało mi się zamknąć. Oczywiście, z wadami, więc szybko uznałem, że lepszy efekt uzyskałbym dodatkowo multiplikując jej sylwetki i do tego je zmniejszając, a przy jeszcze większej liczbie byłoby już prawie dobrze – i tak w nieskończoność.

Poddałem się i choć zapisałem plik na dysku, to już potem do niego nie wracałem. Ale był, pamiętałem o nim, czułem coś jak delikatne ćmienie zęba, ale uczucie kryło się w głowie. Coś wynikało z tego niedokończonego połączenia fotografii i rysunku, ale nie wiedziałem co.

Być może już się domyśliliście, ale moja epifania przyszła później. Doznałem jej – a jakże – jadąc pociągiem o takiej porze, że było w nim niewielu pasażerów. Wokół mnie zaś było wiele pustych miejsc. Siedzeń, które były zwalniane i zajmowane. Ktoś siadał i brał w posiadanie miejsce.

Tak właśnie dotarło do mnie, że choć mój udział w historii Edyty się zakończył, to ona sama – opowieść – wcale się skończyć nie musiała. Nawet na pewno się nie skończyła – przypomniałem sobie jej słowa „tak myślisz” i pełne wątpliwości wydęcie ust, kiedy powiedziałem, że dokończyłem, co rozpoczął malarz i zrobiłem z niej skończoną sukę. Oraz to, co mówiła o mężu – że seks z nim był zadowalający i że kiedy była u niego ostatnio, również efekty były zadowalające i że może się do czegoś takiego znowu przyzwyczai. „Mężowie mają pewną wadę – nie ma ich, gdy trzeba i są, kiedy nie trzeba” – powiedziała wtedy. Mąż już być może przestał jej wystarczyć, przestał być potrzebny.

I jeszcze pojąłem, że wcale nie byłem drugi. To znaczy, powiedziała przecież, że miała jakieś przygody po rysowniku, ale nie wspominała o nich, więc nie uważała za postacie, które biorą udział w jej opowieści. Ale o mężu powiedziała – a więc drugi był on. Ja w tej historii dostałem miejsce trzecie. Trzecie i wcale nie ostatnie.

Może w chwili, gdy piszę te słowa, pojawił się już ten, który zajął miejsce czwarte albo nawet piąte. W końcu mój rozdział trwał niecały miesiąc, a więc w tym czasie niejedno mogło się zdarzyć. Może jeszcze nie ma nikogo, ale sądzę, że będzie. Kilku, może więcej, którzy wezmą udział w historii Edyty. I może któryś zakończy pracę, rozpoczęta przez rysownika a podjętą przeze mnie i uczyni z niej skończoną sukę. Choć, szczerze mówiąc, wątpię – człowiek nie jest materiałem, który można uformować raz na zawsze. Nawet obrazy czy posągi zmieniają się z czasem, tym bardziej ludzie.

Z początku uznałem, że to smutne, że Edyta nie będzie dziełem nas dwóch czy może trzech. Później jednak stwierdziłem, że przecież taką rolę spełniamy wobec innych – jesteśmy materiałem na rozdział. Dłuższy, krótszy – nieważne. Grunt, żeby warto było nas zapamiętać na tyle, aby w przyszłości ktoś powiedział, że znajomość z nami stanowiła jakiś rozdział w ich życiu. W końcu zaś poczułem się lekko, bo dotarło do mnie, że mogę być takim rozdziałem dla jeszcze kogoś. Pod warunkiem, że będzie to bystra, atrakcyjna i uległa kobieta. I tym razem – dodałem w myślach – nie musi mi pozować.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Napisz komentarz