Magnetyzm XXII (Ania)  3.69/5 (346)

23 min. czytania

Marika Bunny, „XT108390”, CC BY 2.0

Wiarołomca

Głośno przełyka ślinę, kiedy, tuż przed zamknięciem herbaciarni, próg przekracza olśniewająco piękna kobieta. Niebotycznie wręcz wysokie szpilki i nieco zbyt kusa spódniczka uwydatniają długość zgrabnych nóg. Przysiągłby, że dosłownie sięgających nieba. Blond włosy zostały wysoko upięte, usta pomalowane na czerwono, podobnie paznokcie. Wyraziste oprawki okularów sprawiają, że wygląda niczym nauczycielka lub sekretarka z brudnych, męskich fantazji.

Mija dłuższa chwila, nim w olśniewającym zjawisku Darek rozpoznaje dziewczynę z zaułka, tę której odmówił. Czyżby chciała zrealizować pogróżki? Jeśli tak, podobna zemsta chyba mu odpowiada…

Baśka z hukiem rzuca trzymaną w ręku aktówkę na kontuar i zaczyna ją metodycznie przeszukiwać.

– Nazywam się Barbara Zalewska – mówi, nie patrząc na rozmówcę, niby to w roztargnieniu. Po chwili wyjmuje wizytówkę, wręcza ją gestem mającym podkreślić tworzony właśnie dystans. – Reprezentuję nowego właściciela kamienicy. Jeśli jest pan zainteresowany dalszym wynajmowaniem tego lokalu, czekają nas negocjacje. Obawiam się jednak, że są one z góry skazane na niepowodzenie.

Podnosi wzrok i wyzywająco zerka mężczyźnie w oczy. Tak knypku! Dobrze rozumiesz!  – myśli triumfalnie – Wszystko zależy ode mnie!

– Można wiedzieć dlaczego? – On wyraźnie próbuje nie tracić rezonu, mimo że oczy osuwają się od czasu do czasu w dół, na dumnie wypięte piersi Baśki. Oboje wiedzą, że specjalnie założyła obcisłą bluzkę i rozpięła marynarkę. Właśnie po to, by go rozpraszać.

– Oczywiście. – Dziewczyna uśmiecha się chytrze. – Nowy właściciel zamierza zaadoptować cały budynek na własne potrzeby, nie interesują go najemcy.

– A któż jest tym nowym właścicielem? Oczywiście, jeśli to nie tajemnica. – Z każdą chwilą Darkowi coraz trudniej opanować drżenie rąk. Żmijka jedna! Będzie się teraz nad nim pastwić, żeby coś osiągnąć, jeśli kłamie albo dla własnej, perwersyjnej przyjemności, jeśli mówi prawdę.

– Sitelle Dreams. – Te dwa słowa wywierają oczekiwane wrażenie. Knypkowi dosłownie opada szczęka! Wiedziała, że tak będzie. Mało w tym mieście ludzi, którzy nie słyszeliby o rozrastającym się z każdym dniem imperium Ewy Kowalik. – Proszę więc dobrze przemyśleć, czy chce pan wchodzić w drogę równie potężnemu przeciwnikowi – Baśka dodaje, dosłownie sycząc. Nie o Ewę jej chodzi, chce by zrozumiał, że to z nią musi podjąć walkę. I to najlepiej natychmiast.

Chłopakowi trudno pozbierać myśli. Czuje się oszukany. Tyle pracy. Tylu klientów. I co? To wszystko na marne? Otępiały obserwuje, jak dziewczyna zapina swoją aktówkę, jak odwraca się i szykuje do postawienia pierwszego kroku. Cała scena rozgrywa się w zwolnionym tempie, tylko jego myśli pędzą z szaleńczą prędkością.

Uraził ją, a przecież nie zna piekło gorszej furii niż furia wzgardzonej kobiety. Przyszła tu. Wymuskana. Wypiękniona. Wyzywająca. Żeby mu utrzeć nosa albo sprowokować. To, co mówi, wcale nie musi być prawdą. Nie musi nawet o nią zahaczać.

Sam nie wie czemu, ale chwyta mocno przegub kobiecej ręki. Są rozdzieleni ladą, nie może jej do siebie przyciągnąć, ale może ją zmusić, żeby jeszcze raz spojrzała mu w oczy.

– To wszystko prawda? – syczy przez zaciśnięte zęby. Sam nie przypuszczał, że zgromadził w sobie tyle złości. Aż kipi.

– Obawiam się, że tak. – Blondyna uśmiecha się słodko. Jakaż ona seksowna! Taka dumna! Wyzywająca! W szpilkach o głowę od niego wyższa.

Nie puszczając nadgarstka, wychodzi zza kontuaru. Staje blisko, niebezpiecznie blisko, dosłownie czuje żar bijący od kobiecego ciała i zdecydowanie zbyt słodki zapach perfum. Zaciska zęby. Nie chce wybuchnąć ani tym bardziej zrobić jej krzywdy. Chce tylko poznać prawdę. Jak na złość nie ułatwia mu tego jego kompan, dziko szamoczący się teraz w spodniach. Swoją drogą i tak tym razem długo wytrzymał.

– Powiesz mi teraz, co to ma wspólnego z naszym ostatnim spotkaniem! – Brzmi bardziej władczo niż planował. Trudno, może to i lepiej. Nie jest od niej większy, ale i tak powinna się go bać.

– Nic, kompletnie nic. – Albo mu się zdaje, albo dziewczyna drży. Dopiero teraz próbuje wyrwać rękę z uścisku, wcześniej grzecznie i potulnie stała w miejscu, czekając na Bóg wie co. Zapewne aż przejmie kontrolę nad sytuacją, w końcu od początku stara się rozjuszyć byka, niczym jebana, czerwona peleryna.

– Jesteś pewna? – Darek mruży oczy, przyglądając się uważnie rozmówczyni. W tej chwili już dałby głowę, że mała prowokatorka przyszła po seks. Ostry. Dziki. Nieokiełznany. Że specjalnie go wkurza.

Robi jeszcze jeden krok, teraz już niemal wpychając nos między ogromne cycki, ale jeszcze nie manifestując erekcji. Baśka nie odsuwa się ani o milimetr. Tkwi w miejscu. Niczym skała. A więc tego chcesz – myśli triumfalnie, jednak nie wie, czy brnąć dalej. Obiecał sobie stać się przykładnym mężem i ojcem. Statecznym. Ale teraz okazja sama pcha się w jego ramiona. Poza tym może naprawdę dziewczyna mogłaby coś wskórać. Dla niego. Dla herbaciarni. Może warto jej dogodzić…

– Wredna z ciebie suka, wiesz – warczy Baśce prosto do ucha, wściekły na siebie, że ma tak kurewską ochotę ulec zwierzęcej żądzy.

– Wiem. – Czerwona płachta uśmiecha się niby to niewinnie. I właśnie ten uśmiech przeważa. Musi ją mieć! Musi ją zerżnąć! Musi zmazać z jej twarzy całą tę bezczelność! I przy okazji milimetrową warstwę tapety… Po wszystkim będzie wyglądać jak zwykła zdzira!

Dociska Baśkę do kontuaru tak, żeby tym razem poczuła go w całej okazałości. Czuje. Świadczy o tym cichy jęk wydobywający się z gardła. Tak, to o to chodziło! Teraz ma stuprocentową pewność. I zielone światło. Choć w głębi duszy odrobinę żałuje, że dziewczę nie zamierza się dłużej opierać. Chętnie użyłby siły, pokazał, kto naprawdę rządzi!

Co prawda najchętniej od razu by się w nią wbił i ostro dojechał, ale wtedy zabawa mogłaby skończyć się zbyt szybko. Zdecydowanie zbyt szybko. Noż kurwa! Oczywiście znowu nie ma gumek! Znając życie, ona o tym pomyślała. O tym też…

Kładzie swoją ciężką dłoń na jej udzie. Tuż nad kolanem. Kobieta wstrzymuje oddech. Nic więcej. Powoli zaczyna sunąć w górę. Ależ te nogi są piękne! Idealnie gładkie. Obleczone pończochami – wcale go to nie zaskakuje, właśnie tego spodziewał się po małej bezecnicy. I na dodatek nie ma majtek! Dzięki temu Darek łatwiej dociera do wilgotności rozkosznej, do jedynego klejnotu, za którym warto gonić. Skarbu. Panuje tam sprzyjający klimat. Gorąco i mokro. Widać ją też podkręciła sytuacja. Lub przyszła już nagrzana, podniecona własnymi fantazjami o rozjuszonym byku. Cholernie chciałby je zrealizować, sponiewierać ją tak, żeby zapamiętała na długo, żeby trzy dni nie mogła złączyć nóg!

Nie dbając o zamknięcie drzwi ani przygaszenie świateł, ciągnie ją w głąb lokalu. Dziewczyna, jakby nagle coś sobie przypomniawszy, zaczyna stawiać opór. Szarpie się i zapiera, choć niezbyt zawzięcie. Trochę teatralnie. Zbyt teatralnie…

Dobrze – chłopak myśli – jak chcesz się zabawić, zabawimy się. Może nie wygląda, ale jest silny. Dzięki latom poświęconym judo ma również opanowaną technikę. Poradzi sobie, choćby nie wie co!

Popycha ją przed siebie. Baśka chwieje się na tych swoich szczudłach, jednak szybko łapie równowagę. Jej krok jest sprężysty. Dostojny. Prowokujący (jak ona cała). On natomiast jest niecierpliwy. Szorstki. Brutalny. Właśnie takiego go chciała. Chciała by pragnął jej aż do bólu, by zatracił się we własnej żądzy, zapominając o jakichkolwiek hamulcach. By stał się na chwilę własnym chujem, zdolny jedynie pierdolić.

Darek naprawdę przypomina rozjuszonego byka. W jego żyłach miesza się pożądanie i wściekłość. Może wobec Ewy Kowalik i jej imperium jest bezsilny, ale nie wobec tej małej lafiryndy. Z nią może zrobić, co tylko zechce i sprawić, by błagała o więcej.

Szarpie dziewczynę mocno za ramię i sprowadza do parteru. Lśniące, czerwone usta, wprost stworzone do obciągania, znajdują się teraz na wysokości rozporka. Właśnie o to chodziło!

Baśka przykuca, a spódnica podwija się bardzo wysoko, odsłaniając uda. Normalnie sięgnęłaby po kuszącego lizaka, ale tym razem nie zamierza współpracować. O nie! Będzie musiał sam wziąć wszystko, czego zechce.

On zdaje się doskonale rozumieć reguły. Wyłuskuje ze spodni swoją krzywą wieżę i zbliża do ostentacyjnie zamkniętych ust. Kiedy nie udaje się złamać pierwszego oporu, uderza dziewczynę w policzek. Chujem. Potem w drugi. Jeszcze raz w pierwszy. Niemal jak na szturchańcach[1]. Podoba mu się. Kontynuuję zabawę, brutalnie chwytając Baśkę za włosy i przytrzymując twarz. Patrzy na niego wielkimi oczami – zaskoczona, ale też podniecona, przez swoją zwierzęcą chuć przeniesiona w zupełnie inny wymiar. Gęsty, lepki śluz wyciekający z cewki moczowej, ciągnie się, zostawiając nitki na nosie i policzkach. Rozmazuje kurewsko czerwoną szminkę, upodabniając wyniosłą kobietę sukcesu do zwykłej tirówki po ciężkiej zmianie.

W męskim spojrzeniu również widać zwierzęcy i nieustępliwy blask. Wyrazista linia szczęki. Pulsujące żyłki na szyi i skroni. Napięte bicepsy. A nade wszystko twardy i wręcz purpurowy fiut, domagający się zaspokojenia. Ona jednak nadal uporczywie wzbrania się przed przyjęciem go do ust. Dzielnie znosi kolejne ciosy. Mogłaby tak długo, u jego stóp. Niczym seksualna niewolnica. Zabawka.

Ale mężczyzna zamierza złamać opór. Wedrzeć się. W końcu w tym cała przyjemność. Zatyka jej nos i czeka. Baśka walczy, by nie otworzyć ust, a przynajmniej by jak najdłużej wytrzymać. Robi się blada i już ma mroczki przed oczami, gdy w końcu ulega. Zachłannie wciąga powietrze, dławiąc się nim. Jeszcze zanim napełni płuca, zanim ma szansę poczuć ulgę, jego narząd kopulacyjny wjeżdża niemal po gardło, znów przyduszając. Z kącików oczu mimowolnie zaczynają ciec łzy. Drań! Dupek! Próbuje się uwolnić, ale on mocno przytrzymuje ją za włosy. Zapłakana, z czarnymi smugami tuszu na policzkach i skórą naciągniętą na skroniach od zbyt mocnego przytrzymywania tych blond kłaków, naprawdę wygląda jak sucz do dymania. Zdzira. Kurwiszon. Po prostu pięknie…

– A teraz ładnie się wypnij – Darek syczy przez zaciśnięte zęby, popychając ją w tył. Żeby nie upaść, Baśka musi podeprzeć się na rękach. Stojący mężczyzna góruje nad nią, przewiercając na wylot swoim stanowczym wzrokiem. Tak, chce poczuć jego pałę, ale najpierw chce poczuć jego siłę! Chce zostać branką. Doświadczyć gwałtu i upokorzenia. Na razie to przecież tylko przygrywka…

Nie ponagla jej ani nie czeka na wykonanie rozkazu, pochyla się i sam ustawia swoją ofiarę w odpowiedniej pozycji. Nie musi już zadzierać spódnicy, bujne, ponętne pośladki dawno zostały odsłonięte. Nie musi też zdzierać majtek, bo ona przecież ich nie założyła. Suka! Wystarczy, że za nią klęknie i wbije się w ten słodziutki rożek. Gorący. Chętny. Ociekający.

Jest pewien, że ona na to czeka, że chce poczuć w sobie rozpierający od wewnątrz kawał mięcha i dlatego drażni się z nią, jednocześnie sycąc oczy cudownym widokiem. Widokiem wyuzdanej, chętnej i niesamowicie ponętnej samicy klęczącej teraz z wypiętym zadkiem. Oj, za taki widok wielu dałoby się pokroić!

Przez moment zastanawia się, czy nie iść po komórkę i nie zrobić zdjęcia, ale uznaje, że to mogłoby zostać uznane za naruszenie niepisanych zasad. Zresztą, prawdę powiedziawszy, byłoby to najzwyklejsze w świecie świństwo, do tego dość ryzykowne. Gdyby Kasia się dowiedziała, skróciłaby go o głowę.

Okrąża ją. Przygląda się. Pragnie zachować w pamięci ten obraz, może już nigdy więcej czegoś podobnego nie zobaczy. Może ostatni raz ma w ręku tyle możliwości i tyle władzy nad chętną zdzirą.

Pochyla się. Łapie pośladki. Jeden w jedną rękę, drugi w drugą. Uciska. Masuje. Rozchyla. Są miękkie, ale sprężyste. Wyzierający spomiędzy nich koguci grzebień jest zaróżowiony niczym pąk polnego maku, a na jednej z jego fałdek wyraźnie uwidoczniła się przeźroczysta, lekko biaława, gęsta maź. Taki kawałeczek świątecznej galaretki. Apetyczny. Kakaowe oczko, nieco ciemniejsze od otaczającej je skóry, jest uroczo zaciśnięte. Bezbronne – Darek uśmiecha się w myślach, jednak nie planuje tego wieczoru analnego ataku. Chociaż kto wie? Szmata sama się prosi o bezwzględne traktowanie.

Ściska mocniej jeden półdupek. Dziewczyna wydaje z siebie syk. To przyjemny dźwięk, powtarza więc czynność. Tym razem odgłos jest cichszy, mniej wyrazisty, daje więc sobie spokój.

Sadowi się z tyłu. Mierzy, ale czując, że dziewczyna napiera, trochę z przekory, robi unik. Chwyta u nasady swojego sternika i trąca nim jej pośladki. Przed oczami od razu stają mu sceny z setek obejrzanych pornoli – jak aktorzy sterczącymi pałami okładają łechtaczki aktorek, jak jeżdżą wzdłuż ich rowków, ni to nie mogąc trafić, ni to podkręcając napięcie. Postanawia podobnie się zabawić.

– Jak chcesz, żebym ci załadował, musisz poprosić – rzuca od niechcenia, choć wie, że co jak co, ale ta damulka prosić nie będzie. Woli zostać zmuszona. Kilka razy niby to już się przymierza, moczy czubek w jej sokach, zaraz jednak spina pośladki, wycofuje się i zjeżdża niżej. Uderza w śliski, idealnie gładki i jedwabisty srom, przesuwa się między fałdkami milusiej skóry, a ona jak oszalała kręci biodrami, dopomina się o więcej. Suka.

Chwyta ją za blond czuprynę, zatapia palce w miękkie fale, niszczy misterny kok. Lubi mieć władzę. Dominować. Brać siłą. A jeszcze bardziej lubi, gdy takie małe dziwki jak ta wracają po więcej.

Nasycony uległością i pięknym widokiem, wjeżdża w nią gwałtownie, jednocześnie mocniej szarpiąc za włosy. Baśka wygina się w łuk, ale trudno powiedzieć, czy jej głośny jęk jest jękiem przyjemności czy bólu. Może tego i tego równocześnie. Jego koński kutas często sprawia ból, z Kasią musi uważać, kontrolować się, żeby nie wejść zbyt głęboko, ale dziwki przecież nie będzie oszczędzał, zerżnie jak swoją.

Wnętrze kobiety okazuje się ciasne i ciepłe, przy każdym mocniejszym pociągnięciu włosów czy wymierzonym klapsie zaciska się mocniej, jakby próbując go z siebie wypchnąć. Ale on się nie da! Dociska mocniej swoje biodra do seksownego tyłka, wyduszając z gardła kochanki mimowolne jęki. Jest mu bosko! Mało która potrafi z taką łatwością przyjąć go w siebie po samą nasadę. Widać sucz ma wprawę.

Nie przerywając rżnięcia ani na moment, zmienia nieco pozycję. Kuca. Pochyla się nad nią. Liże jej kark. Już nieco słony. Uwielbia kobiece szyje. Uwielbia, gdy są odsłonięte, bezbronne, wystawione na pokaz. Uwielbia chwytać je władczym gestem i przygryzać, tak jak pies stojący wyżej w hierarchii przygryza karki pozostałych. To też jest zaznaczanie pozycji.

Chwyta w dłonie rozbujane balony. Duże. Miękkie. Przelewające się. Ugniata je mocno. Zamyka oczy. Teraz to palce patrzą, to one dostarczają nieziemskich doznań. Stymulują. Instynktownie wysupłując przedmiot pożądania z nadmiaru materiału. Śliska gładkość skóry jest pieszczotą. Tak samo drgania wywołane ruchami bioder. Tak samo miękkość. Twardość. Twardość ciemnych rodzynków wieńczących piersi. Szczypie je. Kobieta krzyczy i próbuje się wyrywać, ale on okazuje się silniejszy. Szczypie jeszcze mocniej. Z całych sił. Wykręca i ciągnie ku dołowi. Sprawia mu to przyjemność i w tej chwili liczy się tylko to. Nic więcej. Odczucia ladacznicy nie mają najmniejszego znaczenia, ona istnieje wyłącznie dla jego rozrywki.

Jest wręcz zbyt dobrze. Nie chce zepsuć zabawy. Gwałtownie zrywa się. Staje. Potrzebuje chwili, by ochłonąć, by emocje opadły. Dopiero teraz widzi jej makijaż rozmyty od łez, jej zaczerwienioną skórę wszędzie tam, gdzie był dla niej zbyt brutalny, to jednak tylko dodatkowo nakręca. Upadły anioł. Splugawiony. Zbezczeszczony.

– Gdzie masz szminkę? – pyta pod wpływem impulsu.

Zdezorientowana kobieta wskazuje aktówkę. Podaje jej i czeka. Drżące ręce przeszukują kolejne kieszonki, aż w końcu znajdują. Podaje mu, ale Darek odsuwa się o krok w tył od klęczącej kobiety. Gdy ta próbuje wstać, kręci głową.

– Na czworakach! – rozkazuje i oddala się bardziej.

Baśka posłusznie, jak przystało na sukę, kręcąc przy tym krągłą dupą, idzie w kierunku mężczyzny. Szminkę trzyma w dłoni. Powinna w pysku – myśli Darek, ale choć widok mile łechce jego ego, nie zamierza przeciągać tej akurat zabawy. I tak czuje, że złamał jej dumę, teraz zamierza ją jeszcze podeptać.

Bierze szminkę, otwiera, wykręca, po czym mocno przytrzymuje podbródek klęczącej kobiety. Zaczyna powoli, delektując się własną perfidią. Baśka znów stawia nieznaczny opór, być może jedynie dla własnej satysfakcji, ale Darek syci się możliwością użycia wobec niej siły. Na prawym policzku wypisuje duże, zamaszyste „SU”, na lewym „KA”. Następnie rozrywa całkiem bluzkę, zapięty stanik zsuwa aż na pas i niestarannie zamalowuje dorodne brodawki i sterczące sutki.

Skończywszy, podrywa ją z podłogi i za włosy ciągnie do łazienki. Chce, żeby przyjrzała się własnemu upokorzeniu, zobaczyła i zapamiętała, co jej zrobił, jak nazwał i podpisał. Zostawia na chwilę samą przed lustrem. Zaskoczoną. Zdziwioną. Podnieconą. Baśka aż drży na własny widok, pięknie sponiewierana. Chciałaby ujrzeć jeszcze spermę oblepiającą twarz, ściekającą po cyckach, lejącą się po udzie. Kusi ją, by wrócić do dominującego samca na kolanach, ale przecież wtedy odmówiłaby mu pretekstu do dalszych szykan. Do wymierzania klapsów i policzków. Szarpania za włosy. Podduszania.

Wychodzi więc z łazienki dumnym krokiem chodzącej po wybiegu modelki. Cóż z tego, że opisanej jako suka, z rozmytym makijażem i obnażonymi piersiami zwieńczonymi umalowanymi na czerwono sutkami? Staje wyprostowana dwa kroki od mężczyzny.

Zmusza dziewczynę, by uklękła, tym razem Baśka nie wzbrania się już przed wzięciem do ust. Całego. Ssie i liże z zapałem. W końcu jest jego suką, czuje to, szczególnie między udami. Mała ladacznica. Lubi ciągnąć. Dobra jest.

Dociska jej głowę do swojego podbrzusza. Nie wyrywa się, otwiera szeroko oczy i zerka na niego błagalnie. Spojrzenie warte bólu i znoju. Nieopisane. Rozpierające dumą od środka. Przyprawiające o dreszcz.

Mógłby tak dojść w każdej chwili, jego woj jest nabrzmiały do granic możliwości. Napęczniały. Pulsujący. Żywy. Nie może sobie jednak na to pozwolić. Nie teraz. Ostatkami siły woli zmusza się do przerwania, do zabrania jej zabawki. Dziewczyna wydaje się rozczarowana. To dobrze! To bardzo dobrze!

– Chodź tu – Darek raczej sapie niż mówi, usadzając swoją brankę na schodkach do jednej z ustronnych nisz. Z trudem oddycha, nieopanowany i niespokojny. Spragniony.

Ubranie Baśki jest pomięte i pozwijane. Spódniczka podciągnięta do pasa. Bluzka sponiewierana. Stanik zsunięty z piersi. Pończochy pozaciągane. Uwagę przyciąga jednak zaczerwieniony krater, kielich pełen aż po brzegi. Ochoczy. Pochyla się, by zanurzyć w nim usta. Skosztować. Nie jest delikatny. Ani czuły. Żarłoczny. Zachłanny. Natarczywy.

Zasysa. Przygryza. Wdziera się językiem do środka. Kręci nim młynki. Zasysa. Przygryza. Liże. Chłonie ją rękami, szeroko rozwierając uda. Dziewczyna, ni to wzbrania się, ni to prosi o więcej. Jest rozedrgana i rozpalona. Pozwoliłaby mu na wszystko. Jest tego pewien.

Odrywa się od jej cymesu i całuje w usta. Równie mocno. Równie niedelikatnie. Ona spija z niego swój zapach, swój smak, swoje podniecenie. Ich języki tańczą. Penetrują głęboko. Wychodzi mu biodrami naprzeciw, kiedy Darek znów próbuje się w niej zanurzyć. W tym palącym mrowisku, w gwarnym ulu, podmokłym lochu.

Czuje oplatające go nogi, ręce tulące ku sobie, piersi ocierające się o tors, zwinny język silący się dotrzeć aż do migdałków, kruchy kark zamknięty w dłoni. Jest już blisko, zbyt blisko. Błogość powoli sączy się w jego żyły. Narasta.

Przyspiesza, to silniejsze od niego. Pierwotne. Zakodowane głęboko w genach. I wtedy ona też zaczyna się poruszać. Kołysać. Ocierać. Odchyla głowę do tyłu. Jęczy. Jej nogi mocniej zaciskają się wokół jego bioder, zamykając w silnym uścisku. Zadziwiająco silnym. Baśką wstrząsa silny dreszcz, Darek czuje jak gwiezdne wrota jej rozpadliny to otwierają się, to zamykają. Przyspiesza jeszcze bardziej. Gwałtownie dobija do samego dna i staje się. Jasność! Oświecenie! Nirwana! Opada na nią bez sił.

Dziewczyna daje mu ledwie kilka sekund, potem bezceremonialnie zrzuca go z siebie. Wstaje. Znów jest dumna, władcza i niedostępna. Poprawia stanik, bluzkę, a kiedy zabiera się do spódniczki uwagę mężczyzny przyciąga gęsta sperma spływająca po udach. Cholera – myśli – miałem wyjść z niej i spuścić się na zewnątrz. Za każdym razem to samo! Każda pizda zupełnie odbiera mu rozum!

Teraz, po spełnieniu, najchętniej by ją przytulił, zasnął, czując przy sobie gorące ciało, ale nic z tego. Wstaje. Dziewczyna jest już w toalecie, zmywa nadmiar szminki z policzków i poprawia makijaż. Cóż, w takim stanie rzeczywiście nie powinna pokazywać się ludziom. Wygląda niczym ofiara gwałtu zbiorowego – na tę myśl chłopak uśmiecha się szeroko, dumny.

– Poważnie mówiłaś o Sitelle? – pyta, z trudem przypominając sobie, od czego w ogóle się zaczęło.

– Tak. – Baśka zerka na niego, jakby wyrosły mu właśnie czułki i cały zrobił się zielony.

– Jakie mam szanse, no wiesz, na zachowanie herbaciarni? – próbuje drążyć temat.

– Nie wiem, chyba małe. – Kobieta wzrusza ramionami, w zasadzie ma to gdzieś, tak jak teraz gdzieś ma tego natrętnego trutnia. – Ewa prosiła, żeby przekazać ci, że wszystko zależy od Mateusza Nowickiego – dodaje mimochodem, siląc się by wyglądało, że dopiero sobie o tym przypomniała. Pamiętała cały czas, trudno coś podobnego zapomnieć. Jej słodka Ewunia wraca. Ewa kusicielka.

– Od Mateusza? – Mężczyzna niemal krztusi się własnymi słowami.

– Tak, od Mateusza. – Baśka wychodzi, zostawiając Darka samego z kolejną łamigłówką. Zdezorientowanego. Oszukanego. Wykorzystanego.

Tylko co Nowik ma z tym wszystkim wspólnego?

Telefon z zaświatów

Jeszcze nigdy w życiu nie była równie wściekła! Nikt nigdy nie zrobił jej takiego świństwa! A przecież mu zaufała, chciała zrobić swoim zastępcą, uhonorować zasługi dla firmy, talent oraz ciężką pracę. I proszę – nóż w plecy! Przeklęty padalec! No tak, ale czego można się spodziewać po wazeliniarzu!

– Skąd to do diabła masz?! Grzebałeś w moim komputerze?! – Nie oczekuje odpowiedzi. Musi się wykrzyczeć. Po prostu. Drze się tak, że pewnie straci głos, ale musi. Po prostu musi.

Bartek siedzi bezczelnie wyprostowany, z podniesionym czołem. Jakby jej nie słyszał, albo jakby wrzaski nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Ewę rozsierdza to jeszcze bardziej. Gdyby miała pod ręką bat, pasek, cokolwiek… zdzieliłaby go porządnie. Popamiętałby ją!

– Już się uspokoiłaś? – podwładny pyta po kolejnej serii krzyków. W zasadzie rzeczywiście już jej lepiej, ale przecież się do tego nie przyzna. Nie jemu. Kręci przecząco głową, co rozmówca przyjmuje z pobłażliwym uśmiechem. – W takim razie możemy porozmawiać. – Zawiesza na moment głos, badając reakcję szefowej, ale nie wyczytując z twarzy Ewy sprzeciwu, kontynuuje. – To jest świetny produkt, jestem pewien, że sprzeda się wyśmienicie. Popracowałem trochę nad nim, szczególnie nad trzecią częścią. Powinnaś to obejrzeć i przemyśleć, na spokojnie.

– Nie chcę, żeby moja firma była kojarzona… – Dziewczyna nie potrafi nawet skupić myśli. Jak mógł jej to zrobić?! To nie żaden produkt! To jej pieprzone życie!

– Erotyką? – Bartek śmiało podejmuje. – Co w tym złego, jeśli można na tym zarobić i dostarczyć klientom wyśmienitej rozrywki? W czym to gorsze od tych wszystkich debilnych strzelanek?

– …które robiliśmy na zlecenie. – Ewa powoli odzyskuje rezon.

– I co z tego, że na zlecenie? Robiliśmy dla pieniędzy, jak wszystko inne.

– Żadna z moich… naszych autorskich gier nie epatowała przemocą ani seksem – ostatnie słowo wypowiada z naciskiem.

– Owszem – Bartek przyznaje jej rację, w końcu to szczera prawda. – Ale może czas coś zmienić. Na iTunsie takiej gry nie sprzedasz, ale nie wszystko kręci się wokół tych twoich gruszek.

– Nie! Nie ma mowy! Zapomnij o tym! – Ewa znów podnosi głos.

– Posłuchaj, szkoda marnować twoją i moją pracę, to jest dobre, cholernie dobre, a jeśli chcesz, trzecią postać można zastąpić zupełnie inną. – Ton mężczyzny jest spokojny i rzeczowy, w żadnym wypadku nie zdradza fascynacji, którą gra podsyciła wręcz do niebezpiecznego poziomu. – Prześpij się z tym. Porozmawiamy jutro.

Bartek wstaje powoli, pod ostrzałem lodowatego spojrzenia Ewy. Nie za takie rzeczy zwalniała ludzi. Być może jego też powinna, ale nie chce działać zbyt pochopnie. Trudno będzie o godne zastępstwo.

– Wynocha! Nie chcę cię dzisiaj widzieć na oczy! – Furia ożywa w niej na nowo, gdy uzmysławia sobie, że podwładny bez wątpienia próbował dobierać się do jej awatara, a może nawet zmienił kod tak, że stał się uległy i bezbronny niczym dwa poprzednie. Zwolni go! Będzie musiała go zwolnić. Ale nie teraz, nie w tej chwili.

Bezskutecznie próbuje opanować niespokojny oddech, kiedy leżący na biurku telefon zaczyna natarczywie brzęczeć. Nie patrzy nawet na numer i podnosi słuchawkę.

– Czego?! – syczy, gotowa zrównać z ziemią każdego, kto w tej chwili śmiał jej przeszkodzić. Choćby chodziło o najpoważniejszego kontrahenta. Odpowiedzią na wrogość zawartą w jej głosie jest zaskakująco przyjemny, niski i aksamitny głos. Ten głos! Utęskniony i ukochany. Mówiący nienaganną angielszczyzną z ledwo słyszalną nutką kalifornijskiego akcentu.

Powinna odłożyć słuchawkę albo spytać, skąd ma ten numer, kto ją zdradził. Nie znajduje jednak siły. Anil jest lekarstwem na całe zło i jednocześnie najstraszliwszą trucizną, nadal, po tylu latach, jej największą miłością. Jedyną.

Roztapia się w jego słowach, zanurza się w nich cała i rozmięka, staje się nimi. Dźwiękiem jego głosu. Jego ciepłą barwą. Wyczuwalną w nim czułością.

– Tęskniłem – szepcze dawny kochanek. – Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Nie sądziłem, że można tak tęsknić, że jestem zdolny do takich uczuć.

Ewa nie słucha go, Ewa go odczuwa. Całą sobą. Przyjmując słowa niczym muzykę. Wsłuchując się w nie, ale nie próbując ich rozumieć. Milczy. Nie chce z nim rozmawiać, nie po tym wszystkim. Anil jest duchem. Przeszłością. Marą senną. Jest nierzeczywisty. Boleśnie nierzeczywisty. W tej chwili dzieli ich wszystko. Bariery są wręcz namacalne.

Wkrótce stają się jeszcze większe. Najeżone i bolesne. Dzwoni nie dlatego, że tęskni. Dzwoni, bo ma interes. Prywatny. Bo z jakiegoś dziwnego powodu zależy mu na tym, żeby zwolniła Bartka. Co to to nie! Nikt nie będzie nią dyrygować! Zatrzyma tego małego padalca, tylko dlatego, żeby zrobić Anilowi na złość! Rozłącza się. Już nie wściekła, raczej dogłębnie zraniona i skołowana.

– Znajdź proszę Bartka – prosi pierwszą napotkaną osobę, kiedy w końcu zbiera się do kupy.

Chłopak uśmiechnięty od ucha do ucha i wyraźnie z siebie zadowolony, pojawia się przy jej biurku po niespełna piętnastu minutach.

– Co takiego zrobiłeś w Indiach? – W głosie Ewy słychać już tylko rezygnację, ani krzty gniewu.

– Nic – chłopak odpowiada niepewnie. Najwyraźniej też nie rozumie, co się dzieje.

– Dobrze się zastanów. – Szefowa przeszywa go swoimi szmaragdowymi oczami. – Musiałeś chyba coś zrobić, skoro zyskałeś tak potężnego wroga.

Rozmowa nie doprowadza ich do niczego. Owszem, nie znając niuansów obcej kultury, mógł kogoś urazić, popełnić jakieś fatalne w skutkach faux pas, ale bez przesady. Zresztą ci wszyscy możni ludzie zostali wychowani w zachodnim duchu, większość z nich młodość spędziła w Anglii albo w Szwajcarii, pozostali ukończyli prestiżowe amerykańskie uczelnie.

– Dobra, spróbuj sobie coś przypomnieć. – Nastrój Ewy tylko się pogarsza. Nie ma ochoty nadstawiać karku za tego gościa, ale z drugiej strony nie pozwoli przecież sobą dyrygować. Musi być twarda. Nieugięta. Jak zawsze. Bez tego nie zaszłaby równie daleko.

Zostaje w biurze dłużej niż trzeba, w zasadzie nic nie robiąc, tylko rozmyślając. O tym co może przynieść kolejny dzień. Jak Anil mógłby jej zaszkodzić – zawodowo (o tym, jak mógłby jej zaszkodzić prywatnie, nie chce nawet myśleć). No i oczywiście co zrobić z Bartkiem. Przeraża ją, że traci kontrolę i że tak bardzo się tym przejmuje. Powinna być spokojna. Nieodgadniona. Nie powinna podnosić głosu i okazywać emocji. Każdy, tylko nie ona.

– Jeszcze tutaj? – Z zamyślenia wyrywa ją pani Maria. Zdążyła polubić tę zawsze pogodną i uczynną kobietę. To najlepsza sprzątaczka jaką miała. Serdeczna i opiekuńcza. Matczyna. Tak, właśnie takie powinny być matki, szkoda, że jej była inna.

– Zasiedziałam się trochę. – Ewa próbuje się uśmiechnąć, ale zupełnie jej to nie wychodzi.

– Coś się stało? – w głosie kobiety słychać szczerą troskę.

– Szkoda gadać. – Prawdę powiedziawszy, chciałaby z kimś o tym porozmawiać, ale nie wie jak zacząć. Jest jej głupio, ma wrażenie, że wszystkie problemy sobie tylko uroiła.

– To może zaparzę herbaty?

– Chętnie.

Siadają naprzeciw siebie w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Jest przytulnie i kameralnie. Pani Maria z zapałem opowiada o jakichś fotografiach odnalezionych na strychu, a Ewa z przyjemnością słucha. Obecność drugiej osoby przynosi ukojenie. Lubi samotność, zawsze lubiła, ale ostatnio chyba za głęboko zakopała się w swoim własnym świecie, nikogo do siebie nie dopuszczając, a przecież każdy potrzebuje czasem po prostu pobyć z drugim człowiekiem. Nawet ona, choć trudno się do tego przyznać.

– Powinnaś wracać do domu. – Sprzątaczka patrzy na Ewę z czułością. Dobrze, że nie dodała, że pewnie ktoś się o nią martwi. Od lat, odkąd tylko przyjechała do Wrocławia, a może nawet znacznie dłużej, nikt się o nią nie martwi. A w każdym razie nikt nie zauważa nawet, kiedy nie wraca do domu.

– Tak, chyba tak – mruczy pod nosem. Nie wie w zasadzie, po co wracać do pustych czterech ścian. Tak pustych, jak nigdy – to chyba przez telefon Anila. Znów tęskni, a już prawie zapomniała jakie to straszne uczucie. – Pójdę na tramwaj.

– Przecież na dole stoi samochód. – Pani Maria wydaje się podejrzliwa. Czyżby sądziła, że piłam – zastanawia się Ewa.

– Ja nie prowadzę – wyjaśnia. – A szofera już dawno puściłam do domu.

– I nie ma kto cię odwieść, rozumiem.

– To nic, przyda mi się spacer. – Dziewczyna wyłącza komputer i zaczyna zbierać swoje rzeczy. Papiery do przejrzenia przed snem. Laptopa. Kilka toreb, które w ciągu dnia podrzuciła jej stylistka.

– Nie no, nie mogę cię tak puścić z tym wszystkim, jesteś objuczona jak wielbłąd – pani Maria protestuje, próbując usadzić szefową z powrotem w fotelu. – Poczekaj. Zadzwonię po syna. Odwiezie cię.

Do Ewy w pierwszej chwili nie dociera, że chodzi o Mateusza, choć przecież to z jego powodu zainteresowała się tą kobietą, dlatego ściągnęła ją do siebie i dlatego dała jej podwyżkę. Jednak nim cokolwiek z siebie wydusza, sprawa jest załatwiona.

– Będzie za dziesięć minut – z dumą oznajmia pani Maria.

– Dziękuję, ale to zupełnie niepotrzebne. – Stanowcza i władcza pani prezes czuje się zmieszana. Zawstydzona niczym młode dziewczę przyłapane na podglądaniu chłopców.

– Ależ potrzebne. Dla niego to żaden problem, a ty biedactwo ciągałabyś się z tymi szpargałami przez pół miasta.

Mateusz pojawia się błyskawicznie. Na szczęście nie daje po sobie poznać, że się znają i zachowuje należytą rezerwę. Cichy. Opanowany. Posłuszny – tym razem wobec własnej matki, nie wobec niej. Widocznie taka postawa nie jest mu obca.

Po krótkiej wymianie grzeczności schodzą razem do samochodu, zostawiając panią Marię na górze. Ewa próbowała przekonać ją, że nic się nie stanie, jeśli dziś nie posprząta, ale kobieta okazała się niezwykle uparta.

Schody pokonują w milczeniu ciążącym im obojgu. Kilka słów pada dopiero podczas odbierania kluczyków od portiera. Mateusz nigdy nie prowadził równie drogiego i eleganckiego samochodu, choć wyraźnie stara się ukryć podekscytowanie.

– Nie siądziesz z przodu? – pyta nieśmiało, gdy kobieta, ignorując to, że otwiera przed nią drzwi od strony pasażera, pakuje się na tylne siedzenie.

– Nie – Ewa odpowiada chłodno. Prawdę powiedziawszy, za każdym razem wsiadając do samochodu, czuje irracjonalny lęk, a siadanie z przodu wprawia ją wręcz w przerażenie. To kolejny powód, dla którego lubi tramwaje – lekko kołysana w wagoniku sunącym po torach, jest wolna od niepokoju.

Chłopak bez słowa zatrzaskuje drzwi, może nieco zbyt mocno, i obchodzi mercedesa, żeby zasiąść za kierownicą. Maszyna ożywa, gdy przekręca kluczyk. Ruszają przed siebie. Nie musi pytać o drogę, doskonale wie, dokąd jadą. Prowadzi pewnie i spokojnie, nie należy do tych, którzy lubią dociskać gaz, za to imponuje mu przepych bogatego wnętrza. Wnętrza, które wymusza szacunek i dbałość.

Podróż na szczęście trwa krótko. Oboje czują się niezręcznie. Mateusz po zaparkowaniu samochodu ma ochotę jak najszybciej uciec. Wyłapuje, że coś jest nie tak. Gniew. Smutek. Agresja. Wątpi, żeby poradził sobie z emocjami malującymi się na pięknej twarzy Ewy. Poza tym po raz kolejny został potraktowany niczym zwykły sługus, chociaż tym razem o zawiezienie prawdziwej królewny do domu poprosiła matka.

– Gdzie zaparkować? – upewnia się po zamknięciu bramy.

– Zostaw tutaj. – Szanowna pani najwyraźniej nie zamierza zawracać sobie głowy podobnymi drobiazgami. Samochodem. Zapewne horrendalnie drogim samochodem. Oddaje więc kluczyki i kieruje się do wyjścia. – Nie wejdziesz? – Zatrzymuje go słodki głos. Dużo milszy niż wcześniej. Mateusz zamiera.

– Czy to rozkaz? – pyta cicho, ale oczy mu płoną. Cóż, jest wkurzony. Nabuzowany. W takim stanie raczej powinien unikać prawdziwej królewny, to może się źle skończyć. Dla niego, jego matki, Darka i licho wie kogo jeszcze.

– Nie, pytanie. – Dziewczyna niespodziewanie się zmienia. Nagle łagodnieje. Przekonany pojednawczym tonem, robi krok w jej stronę. Tylko jeden. Dalej niezdecydowany. Ewa chwyta dłoń chłopaka i lekko ciągnie. Robi drugi krok.

– Powiesz mi, o co chodzi z herbaciarnią? – Mateusz zbiera się na odwagę, by wypowiedzieć te słowa, choć robi to cicho i ze spuszczonymi oczami. Jest przy tym uroczy. Słodki. Nieśmiały.

– O nic. – Ewa patrzy na niego z zachwytem. Duży, silny, a taki płochy. – Po prostu kupiłam tę kamienicę.

– Ale… – słowa grzęzną mu w gardle.

– Chcesz, żeby herbaciarnia została, tak? – Mateusz w odpowiedzi jedynie kiwa głową, na nic innego go w tej chwili nie stać. – Więc zostanie. – Dziewczyna wzrusza ramionami, jakby chodziło o błahostkę, którą nie warto się przejmować. – Chodź już tylko do środka. – Znów ciągnie w stronę domu. Teraz chłopak idzie posłusznie, dalej nic nie rozumie, ale idzie, poddając się nurtowi wydarzeń.

Ewa usadza go w salonie na wielkiej narożnej kanapie, proponuje napoje i słodycze, ale żadne z nich nie jest głodne ani spragnione, szybko przestaje więc udawać troskliwą gospodynię i siada obok. Mateusz spina się, gdy opiera głowę na jego ramieniu.

– A moja matka? – słowa same wyrywają mu się z ust.

– Polubiłam ją. – Ewa mocniej się przytula. Unosi bezwładnie leżącą rękę chłopaka i otula się nią. W tej chwili wolałaby, żeby był mniej bierny. Żeby sam tulił ją, głaskał i całował. Żeby ukołysał ból i gniew. Żeby odgonił strach i niepewność. Żeby stał się strażnikiem snu.

Nie doczekawszy się żadnej reakcji, może trochę rozczarowana lub sfrustrowana, odpycha go zdecydowanie. Mateusz kładzie się bokiem, ale nie wciąga nóg na kanapę. Ewa pokonuje tę przeszkodę niczym górę, zwijając się przed nim w kłębek. Mija ledwie moment, a on dopasowuje się idealnie. Leżą teraz przytuleni na łyżeczkę. Jeszcze tylko jedną jego dłoń nakierowuje na swoje włosy i jest niemal idealnie. Chłopak głaszcze powoli i czule. Troskliwie. Ewa zasypia. W końcu bezpieczna.

[1] „…jak na filmach pornograficznych”, gdyby ktoś nie zrozumiał nieco dziwacznego, ale jakże uroczego określenia. Uśmiechy dla tłumacza 😉

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XXIII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ciekawy odcinek. Podoba mi się Twój styl pisania Autorko. Piszesz tak plastycznie, ze nie potrzeba wielkiej wyobraźni zeby sobie opisywane sytuacje wyobrazić. Pozdrawiam

Oj tam, sądzę, że odrobina wyobraźni zawsze jest potrzebna 😉

Przy Twoim pisaniu odrobina wystarczy. A nieraz to za mało.

Uhm… jeszcze żeby to pobudzało do działania! 😉

Napisz komentarz