Wielki post (Ferrara)  4.56/5 (16)

10 min. czytania

Charlotte, „Lonesome traveler

Gdziekolwiek spojrzał, zewsząd atakował go seks.

Była ciepła, długo wyczekiwana wiosna i kobiety zaczynały torturować facetów rajstopami, krótkimi spódniczkami i obcasami. Co śmielsze i obdarzone niedużym biustem już zrezygnowały ze staników i przyciągały wzrok rasowych heteryków zarysowującymi się pod materiałem sutkami. A nawet jeśli w zasięgu wzroku nie było akurat urodziwej samicy, o co raczej trudno na dworcu Centralnym w Warszawie, ze wszystkich stron zaczepiały go modelki z reklam. W jego stanie nawet niewinny butik z bielizną powodował natychmiastowe uderzenie krwi do ciał jamistych.

Coś takiego jak celibat nie miało racji bytu. Było wymysłem. Marek był tego absolutnie pewien. CIS-mężczyzna, taki jak on, heteroseksualny, o wysokim, ale mieszczącym się w normie libido, nie dałby rady żyć bez seksu. To fizycznie, BIOLOGICZNIE, wręcz niemożliwe. Bo oto, w zaledwie dziewiętnasty dzień abstynencji, miał wrażenie, że zaraz dojdzie od samego poruszania się. Nawet myśl o wytrysku spowodowała, że poczuł kolejną kroplę wilgoci w ciasnych slipach. Przez dziewiętnaście dni Marek powstrzymywał się od seksu i masturbacji, ba, od choćby dotykania penisa dłużej, niż to konieczne (prysznic był prawdziwą torturą i nieprawdopodobną pokusą jednocześnie) i doprowadził się do tego stanu, tak dobrze znanego każdemu facetowi, który testował swój abstynencki potencjał, w którym każdorazowo, przy oddawaniu moczu zaczynał od tyciego orgazmiątka, towarzyszącego mikrowytryskowi nadmiaru spermy, wypychanego z cewki przez niecierpliwy mocz. Ot, lekkie uczucie kłucia, tłoczenia płynów, a potem z wiecznie obślinionego nasieniem, drgającego penisa bluzgało kilka kropel mocno pachnącej spermy, a zaraz po niej strumień moczu. Zapach jego własnego, dojrzałego nasienia hipnotyzował i oszałamiał. Wiele razy tylko dzięki stalowej sile woli udawało mu się nie zwalić sobie tam, w tamtej właśnie chwili. Powstrzymywała go myśl o marnowaniu takiego potencjału i wdrukowana, wynikająca z doświadczenia wiedza, że jeśli wytrzyma jeszcze trochę, to orgazmy, które sobie zapewni zatrzęsą ziemią i niebem. Warto.

Miał więc pewność, że celibat był bzdurą. Tego nie dało się wytrzymać przy zdrowych zmysłach.

W tym stanie narkotycznego głodu jego zmysły wyostrzały się do granic możliwości. Czuł zapach perfum wszystkich mijanych kobiet i potrafił go bezbłędnie sparować z ich twarzami nawet pięć minut później. Widział każdą krągłość i każdą płaskość, każde napięcie mięśni. Znów pożałował, że nie urodził się biseksualny – był ciekaw, czy faktycznie podwoiłoby to ilość docierających do jego zmysłów fascynujących wrażeń… A tak, męską, nieekscytującą, wykluczoną z erotycznego kontekstu część ludzkości postrzegał jedynie jako szaroburą, rozmytą masę.

Dopił koktajl z trawą jęczmienną, popił latte – jego jedyny posiłek tego ranka – i ruszył na peron. Nie czekał długo. Był środek zwykłego tygodnia, bez świąt w okolicy. Dworzec świecił pustkami; pociągi jeździły z perfekcyjną precyzją, zupełnie jakby nadzwyczaj ciche dni, takie jak ten, były jedynymi, w które obowiązywał rozkład.

Miał cztery dni wolnego. Doskonale wszystko zaplanował, jak zwykle zresztą. Telefon był wyciszony, żaden niespodziewany “ping” nie rozproszy jego skupienia.

Usiadł na swoim miejscu w pierwszej klasie. W wagonie było tylko kilku pasażerów i Marek miał nadzieję, że tak pozostanie przez te dwie i pół godziny jazdy. A już szczególnie, że nie wsiądzie jakaś piękna, młoda kobieta, która będzie rozpraszać go przez całą drogę, chociaż… Czy nie wytrzymałby i tego? Był mistrzem w odkładaniu przyjemności. W budowaniu z niej wielkiej wieży Jenga, która z każdym dniem stawała się wyższa i nieco mniej stabilna jednocześnie. Teraz jego wieża była dziurawa jak szwajcarski ser i chyba tylko cudem opierała się grawitacji. Ale już niedługo, jeszcze dziś wieczorem…

Serce zabiło mu szybciej i aby opanować wyraźnie widoczne przez spodnie drgnięcia narwanego kutasa, wyciągnął telefon i gdy tylko pociąg ruszył, wetknął słuchawki do uszu i włączył spokojną muzykę opartą na „pink noise”, jednocześnie włączając aktywne wyciszanie otoczenia. Utonął w przyjemnym szumie, prowadzony niespieszną, symboliczną jedynie melodią. Przez połowę drogi siedział tak, wpatrzony w okno.

Weronikę poznał w Internecie, a jakże. Bezwstydnie zapuściwszy się w grupy i fanpejdże okołoerotyczne na Facebooku, zauważył, że ona często łapkuje i komentuje jego wypowiedzi. Napisał do niej “hej” i tak się to zaczęło. Znali się już rok. Sześć miesięcy spędzili na online’owych pogaduszkach i niekończących się niby-flirtach, powoli, bardzo powoli, dochodząc do wniosku, że mają podobne niezaspokojone potrzeby i całą listę kinków, których zawsze chcieli spróbować. Oboje też byli zbyt inteligentni i zbyt dobrze się kontrolowali, żeby poddać się jakiemuś seksualnemu nałogowi, który powoli, acz nieubłaganie zniszczyłby ich życia. O nie. Zarówno Marek jak i Weronika, choć byli ludźmi z masą wad, problemów i zmagań, byli ludźmi mądrymi i odpowiedzialnymi. I totalnie sfrustrowanymi seksualnie. Problem nie leżał w jakości ewentualnych partnerów czy częstotliwości seksu. Problem leżał w jego normalności. Oni natomiast – oni byli koneserami wyuzdań, miłośnikami pornografii i perwersji, konkwistadorami kinków. I żadne z nich do tej pory nie spotkało kogoś podobnego. Dlatego, gdy dostrzegli swoją seksualną kompatybilność, nie było już odwrotu. Spotkali się i choć żadne z nich nie wpisywało się tak naprawdę w gust drugiego, chemia przytłaczała. Zawarli więc pakt – czysty seks i przyjaźń, tylko ona i on, z umiarem, w kontrolowanych warunkach, raz na jakiś czas. Żaden związek. Nic jawnego i oficjalnego. Doskonale kontrolowany sekret.

I tak się to zaczęło. Raz na dwa, trzy miesiące, nieregularnie, umawiali spotkanie w dobrym hotelu, za każdym razem w innym zakątku Polski. Za każdym razem długo omawiali plan. Jakie perwersje będą eksplorować? Co i komu będą robić pierwszego dnia, a co drugiego? Wymieniali się inspiracjami i filmami, nakręcali wzajemnie aż do oszołomienia.

Poprzednim razem, ach, zaledwie miesiąc temu, Marek był w hotelowym pokoju zupełnie sam. W każdym razie był tam jedynym człowiekiem, a oprócz niego jedynie marionetka, lalka z rysami i ciałem Weroniki, która nie poruszała się sama i nie odzywała ani słowem, przez cały jeden wieczór i noc. Weronika przeszła samą siebie, zażywając duże (choć idealnie odmierzone) ilości melisy i innych środków uspokajających, dosłownie przelewała mu się przez palce. Dopasowała do tego również ciekawie odrealniający jej twarz make-up. W sukieneczce z falbankami wyglądała jak najprawdziwsza lalka. Układał ją i ustawiał w różnych pozycjach, przebierał, czesał, gadał do niej i za nią, jak mały chłopiec po raz pierwszy, z wypiekami na twarzy bawiący się lalką pod nieobecność starszej siostry…

No i rżnął ją.

Jak tylko chciał. Obiecała przygotować się na wszystkie możliwe sposoby, a on jej ufał. No i kiedy tylko zobaczył, jak wygląda jako zabawka, natychmiast przestał myśleć. Powstrzymał się przez całe dwie godziny, tylko się nią bawiąc, przebierając i układając, a gdy nie wytrzymał, oparł laleczkę-Weronikę o ścianę, rozpiął spodnie i zerżnął po raz pierwszy. Chyba nawet westchnęła parę razy w trakcie, ale wybaczył jej tę niedoskonałość, gdy wyszedł z niej, by wytrysnąć na rozprute, białe rajstopy otulające jej tyłek i uda.

Potem znów ją rozbierał, przebierał, pozował, posuwał, przebierał, brał i wykorzystywał. Nawet zostawił ją na godzinę, z kolorowym makijażem zalanym spermą, spływającym z wypacykowanej twarzyczki, przewieszoną bezwładnie przez podnóżek łóżka, ze szklanym wzrokiem i śliną kapiącą z szeroko otwartych ust, i wyszedł z pokoju wypić drinka w hotelowym barze, tylko po to, by jeszcze bardziej podkreślić jej przedmiotowość. Musiał przyznać, że gdy wrócił, leżała w niemal identycznej pozycji, choć widział, że w międzyczasie nieco ogarnęła make-up. Zrujnował go więc znowu, posuwając w usta, a potem skończył na jej piersi.

Następnie użył różnych zabawek, a z czasem podniecenie doprowadziło go do brzydkiego stanu, w którym zaczął znęcać się nad Weroniką na najnieprzystojniejsze sposoby. A im bardziej się znęcał, tym szybciej jego wymęczony wytryskami kutas znów stawał na baczność. Ostatni raz spuścił się w niej tuż przed północą, kiedy, jak się umówili, „czar pryskał” i Weronika odzyskiwała wolę, mowę i podmiotowość. Zamrugała i oblizała się obscenicznie, kiedy wytrząsał ostatnie krople do jej ust. Doznał drobnego wstrząsu, kiedy po tylu godzinach faktycznie znów miał przed sobą żywą osobę, nie lalkę.

Po tej zabawie sprzątali razem do pierwszej.

Następnego dnia wyspali się do południa i zaczęli wspólnie budować ochotę na trzeci dzień i noc, kiedy to Weronika miała spełnić jedną ze swoich fantazji. Drugi dzień zawsze służył odbudowaniu nadwątlonych sił. Napięcie seksualne było ogromne, ledwo mogli się powstrzymać, więc spacerowali po okolicy, jedli, pili, gadali, wszystko, byle tylko nie skończyć w sypialni. Ale znów oboje doskonale wiedzieli, że seks odłożony jest lepszy, niż improwizowany i nagły, więc potrafili wytrzymać. Trzeciego dnia zaczynali o różnych porach, wszystko zależało od fantazji, którą akurat realizowali. Tym razem „Drugie danie” należało do Weroniki, a Weronika miała ochotę na seks w miejscach publicznych.

Zrobiła mu więc laskę w przymierzalni znanej sieciówki, on zerżnął ją szybko w tyłek na ciemnym parkingu, ale tam pogoniła ich jakaś parkująca rodzina, więc Weronika pomogła mu skończyć godzinę później w sali kinowej, zalewając, na szczęście pusty, fotel przed nimi. W tej samej sali kinowej wcisnął się między rzędy i zrobił jej minetę życia. Byli pewni, że starszy, krągły facet nieopodal widział wszystko, więc wyszli przed końcem na szybki, brudny numer w kinowej toalecie, ale Marek nie dał już rady, był wypompowany. Zjedli kolację, podczas której Weronika postawiła go znów na sztorc za pomocą stóp pod stołem. Wypili dwie butelki wina i zataczając się, wrócili do hotelu, gdzie obłapiali się i całowali obscenicznie w lobby, na korytarzu, w windzie, ale nikt nie śmiał zwrócić im uwagi. Gdy wpadli razem z drzwiami do pokoju, Marek wziął ją na podłodze przy otwartych na oścież drzwiach, choć nawet nie czuł (i nie pamiętał już) czy doszedł. Weronika jęczała jednak jak aktorka porno głośno wyrażając pijacką nadzieję, że ktoś ją usłyszy i do nich dołączy.

Rano opuścili hotel na mocnym kacu i z lekkim uczuciem zażenowania. Wiedzieli, że w to akurat miejsce nigdy już nie wrócą.

I pojechali, każde w swoją stronę, zaspokojeni. Nawet nie rozmawiali online przez kilka kolejnych tygodni. Nie było to częścią układu, po prostu mieli dość. Byli naprawdę nasyceni. Potem grali w nienazwaną grę z niejasną punktacją pod tytułem „kto odezwie się pierwszy, ten jest bardziej napalony”.

Wracali do swoich żyć.

Jeśli myślisz, że powiem ci, kim jest Marek, to się mylisz. Nie napiszę ani słowa. Nie dowiesz się, czy był przykładnym ojcem rodziny z kochającą żoną i gromadką dzieci czy starszym panem, rozwodnikiem, jurnym dziadkiem, biznesmenem czy punkiem pracującym na kasie w Biedrze, łysolem z siłowni czy dzianym typkiem z agencji reklamowej. Nie powiem też nic o Weronice. Kim jest, jak jej się życie ułożyło, czy była starsza, czy młodsza od Marka i o ile, czy była bystra, czy piękna, czy miała takie cycki, czy inne. Nie powiem nic. Bo nie ma to najmniejszego znaczenia.

Jechał zatem Marek na kolejny trzydniowy maraton perwersji i marzył o tym, co tym razem mieli zaplanowane. A to, co zaplanowali…

Tym razem, zgodnie z niepisaną zasadą, „Pierwsze danie” należało do Weroniki. Ostatnie dwa tygodnie spędzili wzajemnie się nakręcając, wymieniając fragmentami filmów i omawiając szczegóły. Weronika postawiła też warunek: miał wytrzymać bez seksu i masturbacji aż do spotkania.

Udało mu się, jak wiecie, ledwo. Pędząc pociągiem Intercity przy każdym podskoku pociągu czuł, jak sperma buzuje mu w nabrzmiałych, dokładnie ogolonych jądrach, zupełnie jakby była tłoczona pod ciśnieniem albo wypełniona gazem, jak jakaś perwersyjna Cisowianka. Slipy wewnątrz miał już całkiem oblepione i umazane wiecznie cieknącym nasieniem, ale wiedział, że to tylko dodatkowo zachwyci Weronikę, kiedy spotkają się w pokoju hotelowym i weźmie go w obroty.

Weronika chciała pełnej kontroli. Ale nie lalki, o nie. Chciała pełnej kontroli nad człowiekiem. Długo dyskutowali nad tym, jak Marek ma się zachowywać i stanęło na czymś w rodzaju niemego zwierzątka w ludzkiej skórze. Ufnego, niezdolnego się przeciwstawić, wiecznie napalonego i gotowego poddać się wszelkim perwersyjnym procesom, które pańcia dla niego wymyśli.

Marek był gotowy (o, jeszcze jak!). Bał się tylko jednego: że dojdzie za szybko. Ba, bał się, że się spuści na podłogę, kiedy tylko Weronika ściągnie mu slipy, ale ona zapewniała go, że ma na to sposób. Pokazała mu klatkę, w której planowała zamknąć jego nienasyconego członka. Nie miał pojęcia, jak się w niej zmieści. Weronika miała go torturować, nakręcać i brać się za jego tyłek przez cały wieczór i noc, aż Marek wielokrotnie dojdzie samoistnie, bez choćby najlżejszego dotknięcia. Nasienie będzie pieczołowicie zbierane po każdym wytrysku i pomiędzy, ale do jakiego celu, Weronika nie chciała zdradzić.

Nie bał się penetracji i zabaw analnych. Już zdążyli to przetestować – Weronika miała całkowitego fioła na punkcie jego tyłka, co na początku nieco go kłopotało, ale teraz już tylko dodatkowo podniecało. Ba, odkąd pokazał mu jak, nawet sam w domu lubił zabawiać się tak od czasu do czasu. Czuł ekscytację; wiedział, że Weronika będzie równie napalona co on. Pokazywała mu filmiki typu femdom, wszystkie z peggingiem i penetracją oraz analnym „otwieraniem się” na nowe doznania… Był pewien, że będzie tryskał dalej niż kiedykolwiek widział, bez najlżejszego dotknięcia, w klatce czy bez.

Umówili się, że wejdzie do pokoju, weźmie prysznic, a potem usiądzie na krześle, na samym środku pokoju, w swoich umazanych spermą slipach, tych samych, w których jechał, po czym zawiąże sobie całkowicie oczy. I będzie czekał. Obiecała, że wejdzie trochę po nim, ale nie powiedziała, jak szybko. Będzie więc czekał, półnagi, drżący z podniecenia, ślepy.

Aż usłyszy, jak wchodzi, stukając obcasami, zamyka drzwi, a potem… A potem się za niego weźmie. W ruch pójdzie lina, zabawki (tak wiele nowych zabawek!), kajdanki, i jej zwinne ręce o długich palcach… Zadrżał na samą myśl.

Pociąg dojechał.

Marek zebrał się sprawnie i wysiadł, zgrabnie zasłaniając bolesny wzwód na wpół złożoną marynarką. Hotel znajdował się niedaleko dworca, postanowił więc się przejść, żeby opanować drżenie. Trząsł się z podniecenia jak nastolatek przed obiecanym pierwszym razem. Ale to właśnie robi z facetem przedłużany na siłę post, w dodatku podsycany licznymi fantazjami i niekończącym się flirtem.

Pomyślał o „Drugim daniu”, które tym razem przypadło jemu.

Pomyślał o transseksualnej dziewczynie, którą poznali online i którą zaprosili na jedną noc. Wyobraził sobie siebie w niej, ją w Weronice, a potem siebie pomiędzy nimi i znów poczuł strużkę nasienia spływającą po wewnętrznej stronie uda.

W oddali, między budynkami, mignęło logo ich hotelu. Post właśnie się kończył.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Witaj, Ferraro!

Cieszę się, że po dłuższej przerwie wróciłeś do pisania. Styl rozpoznawalny, skupienie na mniej typowych praktykach seksualnych bohaterów, smakowity opis ich fantazji i upodobań. Warto było czekać. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz i wkrótce uraczysz nas jedną ze swych niepowtarzalnych historii!

Pozdrawiam
M.A.

A dziękuję, dziękuję.
W wolnych chwilach powstaje nowa, dłuższa forma, jakiej jeszcze nigdy nie pisałem, ba, wręcz zarzekałem się, że nigdy czegoś takiego nie napiszę. Zobaczymy, czy stanie mi energii…

W takim razie jestem bardzo ciekawy tego tajemniczego i niemożliwego wręcz do niedawna projektu. Gdyby odnalazł kiedyś drogę na Najlepszą, chętnie bliżej mu się przyjrzę!

Pozdrawiam
M.A.

Tekst jak zwykle bardzo plastyczny. Mimo że o bohaterach wiemy tak niewiele, aż się ich widzi…

Opowiadania Ferrary lubię równie bardzo jak zboczone śliwki. Choć nie wiem zupełnie, czemu robię porównanie między utworem literackim i pyszną przekąską 🙂

Zastanawiam się, gdzie jest granica dla takich osób, jak bohaterowie tego opowiadania, potrzebujących coraz mocniejszych i dziwniejszych podniet. Czy jest nim prawo? Elementarna etyka nakazująca nie krzywdzić innych? Czy kiedyś potrzeba przekraczania granic sprawi, że pogwałcą również te? Markiz de Sade miałby pewnie coś do powiedzenia na ten temat.

Nie mogę mówić nic w imieniu bohaterów, mogę tylko mówić o sobie. Prawo jest bardzo dobrą granicą, owszem. Ale dla mnie najważniejszy jest po prostu własnoręcznie narzucany umiar. Ta magiczna granica między przesytem a niedosytem.

No i zasada nie krzywdzenia drugiej osoby – też szanuję. Aż do przesady. Dlatego z BDSM lubię tylko BD.

Tekst znakomity! Pełen smaczków i jawnych podniet! Uwielbiam sposób w jaki piszesz o Głodzie Bohatera. W sposób niezwykle intrygujący postrzegasz relację, w której obie strony są zabaweczkami. Bardzo, bardzo podoba mi się zarysowany układ. Gdzie całe zepsucie zamknięte jest gdzieś za hotelowymi drzwiami. Mam wrażenie, że Twoi bohaterowie sięgają tam, gdzie większość boi się spojrzeć.
Zachwycony jestem.
Lis

Przeczytałem tekst już kilka dni temu, ale wtedy nie potrafiłem jakoś ubrać moich myśli w słowa. Przede wszystkim bardzo się cieszę powrotem jednego z oryginalniejszych autorów na NE, ale… No właśnie, ale. Mam problem ze stwierdzeniem, o czym konkretnie opowiada ten tekst. Może o niecodziennej relacji głównych bohaterów? W takim razie zupełnie nie leżą mi proporcje pokazywania do opowiadania. Wszystkich szczegółów dowiadujemy się z flashbacków, a ja dużo chętniej zobaczyłbym ich w akcji, chciałbym dowiedzieć się, co do siebie mówiło, jak się zachowywali… A może chodzi o absencję seksualną głównego bohatera? Ponownie – zaburzone wydają mi się proporcje. Z jego problemami spędzamy w tekście tylko chwilę, potem przechodzimy prosto do opisywania relacji. Może gdyby uczynić opis bardziej subiektywnymi, pokazać, że myśli bohatera dryfują w tę stronę przez nierozładowane napięcie seksualne…?

Napisz komentarz