Erodyktando (horibe)  4.07/5 (5)

5 min. czytania

Roberto Bosi, „Police Woman”, CC BY 2.0

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka 31 marca 2010 roku.

UWAGA! CZYTAMY NA GŁOS!

„Nie zdzierżę…” – zżymał się w duchu Zembrzuski przerzucając pożółkłe zarządzenia. Rzadko przeglądał skoroszyty, przejawiając po ich lekturze inklinacje do zrzędliwych przemówień i uprzykrzających życie żali. Przezierały przez niego wszelkie przywary przyrodzone przełożonym. Przewodził wprawdzie nieprzesadnie licznej, lecz przyznać należy, prężnej drużynie.

Lektura okólnika numer trzy-trzy-dziewięć-czternaście-sześć-zero z września roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego przyniosła szereg pouczających i niezbyt pokrzepiających konstatacji. Konstanty Zembrzuski utwierdził się we wcześniejszym przekonaniu, w myśl którego za rażące przewinienie uznać trzeba wykraczanie poza ramy stworzone przez przełożonego, tudzież (uogólniając) zbyt rzadkie przestrzeganie porządku. Wyżej wspomniane grzeszki przypisać należało podkomisarz Dagmarze Parzygnat, dotychczas ulubionej podkomendnej Zembrzuskiego. Powziąwszy wiadomość o swej żenującej porażce i zapoznawszy się z zarzutami przełożonego, funkcjonariuszka Parzygnat złożyła służbowe akcesoria na przeogromnym biurku komisarza, obwieściwszy wszem i wobec swą nieuniknioną i wymuszoną ważnymi okolicznościami dymisję.

Wykrzesawszy ze swych znużonych trzewi krztynę przebaczenia i pożegnawszy przymusowo usuniętą podkomisarz Parzygnat, Zembrzuski poprzysiągł nie dopuścić w przyszłości do wdrożenia w policyjne przedsięwzięcia persony równie nieuważnej. Potrzebą chwili było włączenie w wir śledczej machiny osoby z zewnątrz, nieuwikłanej w żadne podejrzane przekręty. Ucieleśnieniem marzeń komisarza o wzorcowym śledczym była wyróżniająca się absolwentka szczytnieńskiej kuźni kadr resortu spraw wewnętrznych, podinspektor Marzena Grzegorczyk. Lektura świadectw dokumentujących umiejętności i kwalifikacje świeżo przyjętej funkcjonariuszki przyprawiała o potężny zawrót głowy. Przypadkowo również fizyczność adeptki policyjnego rzemiosła nastręczała przyjemnych przeżyć. Krótko ostrzyżona, miedzianowłosa dziewczyna przedefilowała przez znacznych gabarytów pomieszczenie służbowe, prezentując przeuroczy uśmiech, skierowany do komisarza. Poniechawszy zbędnych i uciążliwych ceregieli, Zembrzuski obdarzył młódkę chłodnym wejrzeniem stalowoszarych oczu, które niezawodnie i niechybnie rozsiewały popłoch wśród przestępców tudzież podkomendnych „Szeryfa” (taki przydomek przylgnął był doń w przeszłości).

– Proszę usiąść na krześle – rzekł Zembrzuski.

– Bardzo mi przyjemnie przywitać się z przesławnym komisarzem – odrzekła Marzena, nie zrezygnowawszy z ujmującego spojrzenia.

– Proszę nie żartować. Mniemam, że usiłuje mienić się pani poważną osobą.

– W rzeczy samej…

– Czego oczekuje pani od życia?

– Ubóstwiam przygody i wyzwania – wyznała Marzena.

– Wyzwań doczeka się pani w nadmiarze. W przeciwieństwie do gaży. Ta nie należy do zbyt dużych.

– To mi nie przeszkadza. Mam zamożnego narzeczonego.

– Życie rodzinne także ucierpi na pani wyborze. Proszę to należycie przemyśleć!

– To żadna przeszkoda. Przedsięwzięcia narzeczonego zmuszają go do ustawicznych podróży. Rzadkie są przypadki, w których przebywamy w domu o tej samej porze.

Zembrzuski uniósł się z krzesła. Podszedłszy do Marzeny zaszedł ją od tyłu i jął przegarniać jej krótką fryzurę.

– Ależ komisarzu… – wybąkała poważnie zaskoczona – czy pańskie awanse mam zrzucić na karb przemęczenia?

– Raczej żądzy… – przyznał się Zembrzuski – przyzwyczaj się, panno Grzegorczyk, że przełożony ma swoje przywileje. Czyż nie uczono cię tego w szczytnieńskiej wszechnicy?

– Owszem, zdarzały się różne przygody… – odrzekła Marzena – ale pan odznacza się wręcz rażącym przyspieszeniem.

– Przyzwyczaj się… – powtórzył Zembrzuski – Żądam przewidywania mych potrzeb. Żądam zrzucenia twej odzieży, Marzeno!

Szef był już rozgrzany do czerwoności.

– Ależ, ależ… przystopuj nieco, grzeszny lubieżniku… – przekomarzała się Marzena.

– Nie zamierzam… Rzeczesz, że w Szczytnie przeżywałaś przygody?

– O, tak… To nieduże miasto, bez przesadnej ilości możliwości…

– Cóż więc czyniliście? – Zembrzuski grzebał przy wierzchniej części umundurowania dziewczyny.

– Hmm… przedłużające się wieczory i dżdżyste poranki umilaliśmy sobie w akademikowej rzeczywistości z przyjaciółkami oraz przyjaciółmi…

– Również z przyjaciółkami? Czy się nie przesłyszałem?

– Nie, to samo życie… Ulubioną mą przygodą były żwawe pieszczoty z koleżanką Nadieżdą

– Nadieżdą?

– Ależ owszem. To Ukrainka, której rodzice przyjechali przed trzema laty do Szczebrzeszyna.

– Cóżeście czyniły we dwie? – przymilnie spytał Zembrzuski, pieszcząc przez przylegającą koszulę nabrzmiałe piersi świeżo przyjmowanej podkomendnej.

– Przywołuję cię do porządku! – krzyknęła rozzłoszczona nieco Marzena, wierzgając przyjemnych kształtów nóżką.

– Przestań grzmieć… – szef wyszczerzył lśniące uzębienie.

– Dobrze… sama zrzucę służbową koszulę… poszarpiesz ją swymi nieumiejętnymi szponami.

– Zrzuć koszulę łącznie ze spódniczką… Pozostań w pończoszkach…

– Z czego bierze się twe przekonanie, że takowe noszę?

– Z przydziału służbowego, który poprzysiągłem sobie zatwierdzić służbową pieczęcią i dopiąłem tego w zeszły czwartek.

– Wszystkie koleżanki otrzymały pończochy?

– Ależ oczywiście! Żadna nie uniknie przyjścia do mego przytulnego pomieszczenia!

– Istny z ciebie białogłowożerca, panie Zembrzuski – zauważyła Marzena, filuternie krzywiąc pyszczek

– Nie odpuszczę żadnej – przechwalał się „Szeryf”.

– Tuszę jednak, że zamierzasz poprzestać na pieszczotach? – lekko przelękła się świeżo upieczona funkcjonariuszka

– Nic z tych rzeczy. Przykro mi… – szepnął szef – Nuże! Chyżo pozbądź się resztek odzieży!

Pożądliwe spojrzenia Zembrzuskiego i jego nie znoszący sprzeciwu przykaz wywarł na młodej adeptce niezgorsze wrażenie. Posłusznie, lecz z przygaszonymi oczyma, nie przesadzając już z przymilnością zrzuciła pończoszniczy pasek, połyskliwe kruczoczarne figi i opinający prężące się młodzieńcze kształty stanik. Drżąc jak w febrze, zasłoniwszy przedramionami piersi, które komisarz szacował na „duże trzy”, Marzena przystanęła w dość odważnej pozie, obnosząc się jednakowoż z rozżalonymi oczyma.

– Nie zzuwaj obuwia – rzekł nieprzejęty żalem Zembrzuski, przeciągając wierzchem dłoni po szczupłym brzuchu Marzeny.

– A to dlaczegóż?

– Gdyż takie jest me życzenie, podoficerze! Szczególnie przyjemną rzeczą jest prężne odnóże obleczone w skórzaną szpilę!

– Cóż więc dalej, szeryfie?

– Obnażyłaś się już jak należy… Połóż się na leżance!

– Co zamierzasz?

Przez twarz Marzeny przeszło przerażenie. Służbowa odzież komisarza furkocząc przeleciała nad krzesłem, ścieląc się malowniczo na grzejniku. Obnażony Zembrzuski przystąpił do dziewczyny lubieżnie się szczerząc.

– Jeśli nie zamierzasz się położyć, przynajmniej oprzyj się o ścianę, lub połóż dłonie na oparciu krzesła – szepnął.

– Marzena nie opierała się dłużej. Postąpiwszy w myśl przykazań przełożonego, wypiąwszy się doń obnażonymi pośladkami, czekała na nieuchronny bieg wydarzeń…

– Przerastasz me wyobrażenia o przyjemności – rzekł Zembrzuski, przygryzając jej małżowinę…

– Przerastasz me wyobrażenia o przełożonym – odrzekła rzeczowo Marzena, wyprężając się i przykrywając tęczówki rzęsami.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Urocza zabawa słowem, dowcipna, a przy okazji może nieco nauczyć o urodzie polskiego języka 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Konsekwentne używanie słów z literką „ż”, doprowadziło do wielu niebanalnych zdań. Świetnie napisane 🙂

Urocze dyktando! Być może w niektórych czytelnikach wzbudzi nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie dyktand, w których sami brali udział… ja jednak jako ortograficzna prymuska mam z nimi tylko dobre wspomnienia. Tym większą przyjemność czerpałam z lektury tego utworu.

Muszę powiedzieć, to najzabawniejsze, co tutaj czytałem. A czytalem sporo. Brawo dla autora, bo nie tylko mnie rozśmieszył, ale i skłonił, bym zrezygnował z lurkowania i wreszcie zaczął komentować. Tak więc witaj, Najlepsza!

Napisz komentarz