Melijska Idylla III – Finał (Brunetka według Megasa Alexandrosa)  4.83/5 (92)

37 min. czytania

Georges Barbier, „Pieśń o Bilitis”

Po powrocie do willi na wzgórzu Tais, Bryaksis, Meszalim i Chloe do późna dyskutowali o propozycji macedońskiego posła. Babilon kusił i pociągał, perspektywa wyprawy na prastary Wschód skłaniała do snucia marzeń oraz całkiem nierealnych fantazji. Nawet Beotka, zwykle nieskora do opuszczania bezpiecznego azylu, jakim było dla niej Melos, dała się ponieść owej atmosferze. Młody Gylippos dotrzymywał im towarzystwa tak długo, jak tylko był w stanie, z wielkim zainteresowaniem przysłuchując się opowieściom o odległej, baśniowej krainie. Gdy w końcu całkiem opadł z sił, matka odprowadziła go do łóżka i utuliła do snu. Dopiero potem wróciła do sali sympozjonów.

Wreszcie, gdy księżyc pokonał już większość drogi po mrocznym nieboskłonie, rzeźbiarz zdecydował, że pora udać się na spoczynek. Nazajutrz jego i Meszalima czekało spotkanie, które mogło zdecydować o wszystkim. Tais i Chloe podążyły do alkowy wraz z Bryaksisem. Szybko pozbyli się ubrań i nadzy legli na łożu. Tej nocy zabrakło im jednak sił na miłosne igraszki, zaś solidny mebel nie został poddany kolejnej próbie. Napięcie, w jakim żyli od momentu, gdy na horyzoncie ukazał się macedoński okręt, teraz przerodziło się w głębokie znużenie.

Nim jednak całkiem zmorzył ich sen, Beotka oznajmiła rzeźbiarzowi, że w kwestii Babilonu składa decyzję w jego ręce. Zdawała sobie przecież sprawę, jak wielkim wyróżnieniem była oferta, jaką mu złożono.

– Zasłużyłeś na to, Bryaksisie – szeptała, spoglądając w oczy męża i gładząc palcami jego klatkę piersiową. – Długo pracowałeś, by zdobyć szacunek i uznanie, jakim się dziś cieszysz. Nie ma w Helladzie artysty bardziej godnego niż ty, by uświetnić nową stolicę świata. Jeśli tego właśnie pragniesz, udam się z tobą do Babilonu.

– Dziękuję, Tais – odparł poruszony. – Prawdę mówiąc, sam jeszcze nie wiem, jak jutro postąpię… Być może przekonam się o tym dopiero w ostatniej chwili. Będzie mi jednak łatwiej zdecydować ze świadomością, że godzisz się z moją wolą.

– Nie tylko ja – uśmiechnęła się. – Słyszałeś przecież, co powiedziała Chloe. Pójdzie w ślad za mną, tak jak ja pójdę za tobą.

Wyzwolenica skinęła głową.

– Nasze wspólne dziecko narodzi się tutaj bądź w Mezopotamii. Gdziekolwiek się to stanie, powitamy je razem.

Niebawem mężczyzna i dwie kobiety zasnęli, blisko wtuleni, wzajemnie ukojeni ciepłem swoich ciał i słów.

* * *

Warsztat pracy Bryaksisa wypełniało światło, wpadające do wnętrza przez szereg wysokich okien. Nieduży, ośmiokątny budynek wypełniały liczne prace na różnym poziomie zaawansowania. Niektóre z nich zostały zamówione przez bardziej cierpliwych klientów, gotowych poczekać przez zimę i wiosnę na gotowe dzieło. Inne stanowiły rodzaj eksperymentu – rzeźbiarz tworzył je, by wypróbować nowe techniki lub sprawdzić, jak będzie wyglądał posąg w nietypowej pozie. Były to kosztowne poszukiwania – wszak za każdym razem sprowadzano z kamieniołomów Paros solidne bloki marmuru. Jednak ostatecznie same się finansowały – nawet mniej udane prace słynnego mistrza prędzej czy później znajdowały kupców.

Nim zabrał się do realizacji swego pierwszego zamówienia, Meszalim również wykonał kilka prób. Nauczyciel oddał uczniowi dość cennego surowca, by i on miał na czym eksperymentować. Także te niedokończone posągi znajdowały się w pracowni, choć przeznaczono dla nich mniej wyeksponowane miejsce na tyłach budynku. Za to na samym środku sali jaśniała meszalimowa Kora, w całym swym boskim splendorze, eleganckim peplosie i z rozpuszczonymi włosami. Dzieło śmiałe, odważne, być może nawet przełomowe. W ocenie Bryaksisa świadczące o artystycznej dojrzałości, jakiej trudno spodziewać się po nastoletnim twórcy. Mistrz był dumny ze swego czeladnika i zamierzał dać temu wyraz, również podczas wizyty macedońskiego posła.

Ten zaś wciąż jeszcze nie nadchodził, choć ognisty rydwan Heliosa zdążył już osiągnąć najwyższy punkt na bezchmurnym niebie. Bryaksis uniósł rękę i starł nieco potu z czoła. Od paru dni na Melos panował nieznośny upał, doskwierający nawet tu, na wzgórzach. Rzeźbiarz wiedział, że sytuacja w miasteczku przedstawia się jeszcze gorzej. Nawet wiejąca znad morza bryza nie była w stanie przynieść tam ulgi. Jedynie Meszalim zdawał się odporny na wszechobecny skwar. Możliwe, że w jego ojczyźnie taka pogoda nie była czymś rzadkim czy niespodziewanym.

– Czy wszystko w porządku, mistrzu? – Syryjczyk zbliżył się doń i podał nauczycielowi kubek wina. Łysy mężczyzna upił parę łyków i aż przymknął oczy w niemym zachwycie. Całkiem przyzwoity trunek z Kos wymieszano z wodą pochodzącą z bijącego nieopodal górskiego źródła. Dlatego też, mimo lejącego się z niebios żaru, napój zachowywał przyjemny chłód.

– Teraz już tak, Mesza… Apollodorosie – poprawił się rzeźbiarz. – Wybacz, chłopcze. Zajmie mi trochę czasu, nim przywyknę do twego nowego miana. Dlatego sądzę, że musimy czym prędzej zacząć się nim posługiwać. Zwłaszcza przy obcych. Niech od początku biorą cię za zrodzonego na obczyźnie Hellena.

– Niech i tak będzie – zgodził się Syryjczyk.

Gdy wypowiadał owe słowa, jego głos lekko zadrżał. Bryaksis położył mu dłoń na ramieniu w przynoszącym otuchę geście. Zdawał sobie sprawę, że wyzbycie się dawnej tożsamości nigdy nie przychodziło łatwo. Nawet gdy była to tożsamość wojennego jeńca i wytrzebionego sługi.

– Gdzież on się podziewa? – spytał rzeźbiarz, by rozproszyć niewesołe myśli. – Przecież obiecał stawić się tutaj w samo południe!

– Pewnie czcigodna Ilitia wciąż oprowadza go po sanktuarium.

Syryjczyk również był podekscytowany zbliżającym się spotkaniem, lecz czynił wszystko, by nie dać tego po sobie poznać. Poza tym jednak miał rację. Pracownia rzeźbiarska mieściła się w samym centrum świętego okręgu Demeter i Kory. Bez wątpienia Macedończyk postanowił najpierw złożyć hołd Matce oraz Córce.

– Ciekaw jestem, na kogo padnie wybór pierwszej kapłanki. Która z jej uczennic podąży do Babilonu, by objąć pieczę nad tamtejszą świątynią – zastanawiał się Bryaksis. – To wielki zaszczyt, ale i wyzwanie. Nie mam na myśli samych tylko trudów podróży… Sądzę, że prawdziwe problemy zaczną się dopiero po dotarciu na miejsce.

– Spodziewasz się, że mieszkańcy odrzucą nową boginię?

– Zapewne nie otwarcie, ale w głębi serc… Ich kraj był wielokrotnie podbijany. Każdy zdobywca sprowadzał do miasta nowe bóstwa. Ostatni byli Persowie ze swym Ahura Mazdą. A mimo to Babilończycy uparcie czczą Marduka, Isztar, Tiamat i Nergala.

– Pozostaje nam więc zaufać mądrości Ilitii.

W tej właśnie chwili do budynku wkroczył macedoński poseł. Podobnie jak poprzedniego dnia, przywdział oficerski napierśnik oraz czarny płaszcz, nie miał natomiast hełmu ani miecza przy boku. Najwyraźniej zrezygnował także ze zbrojnej eskorty. A może tylko pozostawił ją u bram świętego okręgu. Wszak prawo i obyczaj zabraniały orężnego wkraczania na przynależną bóstwom ziemię. U boku królewskiego wysłannika podążały dwie niewiasty. W promieniach słońca nieskazitelna biel ich sukni zdawała się wręcz jarzyć. Z tej przyczyny dopiero, gdy weszły w ofiarowany przez pracownię cień, rzeźbiarz i czeladnik zdołali je rozpoznać. Po prawicy Macedończyka ujrzeli czcigodną Ilitię, przełożoną melijskiego sanktuarium. Po lewicy zaś młodą, złotowłosą Berenike. Zamyśloną i poważną, lecz jednocześnie emanującą jakąś wewnętrzną siłą, którą dostrzegli w niej po raz pierwszy. Bryaksis i Meszalim spojrzeli szybko po sobie. Dla obydwu stało się jasne, na kogo padł wybór pierwszej kapłanki.

* * *

W południe taras willi Bryaksisa tonął w promieniach słońca. Upał doskwierał tak mocno, że nawet pogrążony w zabawie z piastunką Gylippos dał się namówić matce na schronienie w znajdującym się na tyłach domu pomarańczowym zagajniku. Chloe obawiała się o chłopca – odziedziczył po niej jasną skórę, która łatwo mogła się pokryć czerwonymi plamami oparzeń. Smagłej Beotce dłużej udało się wytrzymać pod rozpalonym niebem. Ułożona wygodnie na biesiadnym posłaniu, które kazała przenieść tutaj z sali sympozjonów, wachlowana przez jedną z domowych niewolnic, zaczytana w tekście najnowszej sztuki ulubionego komediopisarza, kompletnie zapomniała o otaczającym ją świecie.

Trzymając w ręku papirusowy zwój, powoli, z uwagą sunęła spojrzeniem po kolejnych wersach. Lektura było dla niej świeżo odkrytą rozkoszą, w której wszakże potrafiła się całkiem zatracić. Podobnie jak większość współczesnych jej niewiast, Tais długo nie umiała czytać. Dopiero Bryaksis postanowił to zmienić. Nauczył żonę alfabetu, cierpliwie pomagał rozszyfrować kolejne wyrazy. Przede wszystkim zaś dbał o to, by zapragnęła korzystać z nowo nabytej zdolności. Z każdej wyprawy na kontynent przywoził jej pasjonujące manuskrypty. Tragedie Kleofona i Aleksisa z Turioj, komedie Filemona oraz Eubulosa. Poematy, z których najbardziej ceniła sobie te dawniejsze, skomponowane przez dwie słynne poetki: Safonę z Lesbos i Erinnę z Rodos. To je najczęściej czytywała Chloe, zwłaszcza w alkowie. Młódka słuchała urzeczona, później zaś odpłacała się Beotce namiętnością.

Tym razem jej wybór padł na dzieło młodego wciąż, lecz genialnego Ateńczyka Menandra – sztukę, która przyniosła mu wieniec na zeszłorocznych Lenajach. Fabuła „Sykiończyków” była, jak zwykle u tego autora, pokrętna, wielowątkowa i obfitująca w niespodziewane zwroty akcji. Jednak Tais w niczym to nie przeszkadzało. Z zapałem śledziła przygody rozdzielonych przez los kochanków: zaciężnego żołnierza Stratofanesa i niewolnicy Filumeny, a także kilku postaci drugoplanowych, w tym pociesznego krętacza, Therona. Beotka zbliżała się już do finału, w którym wszystkie tajemnice miały zostać ujawnione, zaś przeszkody dla wspólnego życia zakochanych – odsunięte, kiedy poczuła, że brakuje jej przyjemnego, chłodnego powiewu. Oderwała spojrzenie od papirusu i uniosła głowę. Zobaczyła, że służka patrzy na nią błagalnie. Wachlarz wysunął się z jej ręki, ona sama zaś słaniała się na nogach.

– Wybacz, pani… – szepnęła. – Nie wiem, co się ze mną dzieje… cały świat… wiruje…

Tais momentalnie wróciła do rzeczywistości. Uświadomiła sobie, jaki skwar panuje na tarasie. Poderwała się z biesiadnego łoża i objąwszy dziewczynę w talii, wprowadziła ją do domu.

– To ciebie muszę prosić o wybaczenie – odparła, głęboko zawstydzona. – Kazałam ci tam stać i przynosić mi ulgę od spiekoty… zupełnie nie bacząc na to, co promienie słońca zrobią z tobą. Proszę, spocznij tutaj. – Pomogła niewolnicy opaść na ustawiony pod ścianą komnaty zydel. – Przyniosę ci coś do picia…

– Pani, nie godzi się, byś mi usługiwała…

– Nie godzi się, bym własną nieuwagą doprowadzała cię do takiego stanu.

Beotka zbliżyła się do stołu. Wprawdzie sprzątnięto już po śniadaniu, lecz nadal stał tam dzban doprawionej winem wody oraz kilka ceramicznych kubków. Napełniła jeden i wróciła do na wpół przytomnej dziewczyny.

– Wypij do dna, niedużymi łykami…

Nagle przypomniała sobie o manuskrypcie. Pozostał na łożu, tam, gdzie go upuściła. Jeśli nie zabierze papirusu spod rozpalonego nieba, pismo, którym został pokryty, może całkiem wyblaknąć… Szybkim krokiem wyszła na taras. Pochwyciła zwój i schroniła się w willi. Z szacunkiem złożyła tekst sztuki na stole. Bardzo chciała wrócić do czytania, by jak najszybciej poznać finał pasjonującej opowieści. Zdawała sobie jednak sprawę, że wpierw musi zadbać o niewolnicę, która ucierpiała z jej winy. Ruszyła ku niej, gdy nagle rozległo się gromkie walenie w drzwi wejściowe willi. Tais zatrzymała się w pół kroku.

Kolejne wymierzone czyjąś pięścią uderzenia wstrząsnęły drewnianymi podwojami. Beotka słyszała je bardzo wyraźnie, choć od przedsionka dzieliły ją dobre trzy tuziny kroków. Druga z niewolnic, pracująca dotąd w kuchni, wybiegła, by sprawdzić, kto się tak dobija. Nie zdążyła. Drzwi rozwarły się z trzaskiem, pchnięte silnymi kopnięciami. Skobel nie był wprawdzie opuszczony, lecz pewnie i on nie stanowiłby dla intruzów wielkiej przeszkody. Tais zobaczyła, jak do domu wdzierają się mężczyźni z obnażoną bronią. Nosili linothoraksy oraz pozbawione pióropuszy hełmy. To sprawiło, że od razu pojęła, kogo ma przed sobą. Na ulicach Koryntu nieraz widywała żołnierzy w takim właśnie rynsztunku. Byli to podkomendni Kassandra z macedońskiego garnizonu.

Jeden ze zbrojnych dopadł do kuchennej służki i wbił jej pięść w brzuch. Dziewczyna nie zdołała nawet krzyknąć. Zgięła się w pół i osunęła na posadzkę. Dwóch przyparło do ściany oszołomioną wciąż słońcem niewolnicę. Na szczęście prędko ocenili, że nie stanowi zagrożenia, chwilowo zatem oszczędzono jej ciosów. Pozostali stanęli wokół zamarłej w bezruchu Tais. Choć w ich rękach widziała miecze, nikt nie podniósł na nią broni. Żaden nawet jej nie dotknął.

Wtedy ujrzała jeszcze jednego mężczyznę nadciągającego od strony przedsionka. Ten z pewnością nie był żołnierzem. Niewysoki i krępy, odziany w gustowny chiton w barwie czerwonego wina, nie nosił przy sobie oręża. A jednak to właśnie on wzbudził w Beotce największy lęk. W jego mrocznych oczach dostrzegła bowiem czystą nienawiść.

– Pamiętasz mnie, platejska kurwo? – spytał elegant. Na jego wargach wykwitł pozbawiony wesołości uśmiech. – Bo ja doskonale cię pamiętam. Choć minęły już trzy lata, nigdy nie zapomniałem o tym, co uczyniłaś w Koryncie. Długo wymykałaś się sprawiedliwości, ale z tym już koniec. Nadeszła pora, byś zapłaciła za swe zbrodnie.

* * *

Rzeźbiarz i jego uczeń pochylili głowy z szacunkiem.

– Pierwsza kapłanko, czcigodny pośle, droga Berenike – przemówił uroczyście łysy artysta. – Witajcie w moich skromnych progach.

– Bądź pozdrowiony, mistrzu Bryaksisie! – Argyros wzniósł rękę w serdecznym geście. – Cieszę się, że znów się spotykamy. Jak widzisz, nie ma dziś ze mną mojego doradcy. Krytobulos błaga cię o wybaczenie. Zdaje się, że melijska kuchnia niezbyt mu służy. Po sutej wieczerzy nie był dziś w stanie podnieść się z łoża.

– Życzę mu zatem szybkiego powrotu do zdrowia – odparł nieszczerze mąż Tais. Po wczorajszej rozmowie miał serdecznie dosyć korynckiego arystokraty i liczył, że nigdy już nie będzie musiał go oglądać.

– Wiem, że jest miłośnikiem twoich dzieł. Bardzo chciał zobaczyć miejsce, gdzie powstają. Cóż, jego strata. – Macedończyk też najwyraźniej nie darzył swego zausznika nadmierną sympatią.

Bryaksis postanowił zmienić temat.

– Dostojny pośle, poznaj mojego wielce utalentowanego czeladnika, Apollodorosa. Niektóre prace, które tu zobaczysz, zostały wykonane przez niego. Jeśli pozwolisz, chciałbym zaproponować ci grę w zgadywanie. Jestem ciekaw, czy zdołasz wskazać, które wyszły spod mojego, a które spod jego dłuta.

– To powinno być interesujące. – Zaintrygowany Argyros przystał na jego propozycję.

– Jeśli pozwolicie, teraz was opuścimy. – Przełożona melijskiej świątyni uraczyła mężczyzn łagodnym uśmiechem. – Trzeba nam przygotować się do popołudniowego składania ofiar.

– Oczywiście, nie zamierzam was zatrzymywać. I tak poświęciłyście mi dość czasu – odparł Macedończyk. – Dziękuję za pokazanie mi tego pięknego sanktuarium. A także za twoją decyzję, czcigodna Ilitio.

– Od początku wiedziałam, która z dziewcząt jest najbardziej godna, by podjąć się tej misji. Jednak decyzja nie należała wyłącznie do mnie.

Mówiąc to, ujęła akolitkę za ramię. Ta uniosła głowę i rzekła:

– Pierwsza kapłanka spytała mnie o zdanie. Jestem za to wdzięczna, bo przecież wcale nie musiała tego czynić. Rozkaz z jej ust wystarczyłby, by posłać mnie do Babilonu. Kiedy jednak usłyszałam, co dla mnie planuje… nie mogłam się nie zgodzić. W tych murach doświadczyłam wiele dobra. Przyszła pora, bym poniosła je dalej w świat.

– Zatem podziękowanie składam również tobie.

Zdawało się, że owa przemowa zrobiła spore wrażenie na królewskim pośle. A może efekt wywarła olśniewająca uroda dziewczyny, uwieczniona przez Meszalima w posągu Kory.

Dopiero gdy spowite w białe szaty niewiasty opuściły już pracownię, Macedończyk odzyskał rezon. Ponownie zwrócił się ku rzeźbiarzowi i jego uczniowi. Zmierzył ich badawczym i jakby nieco ironicznym spojrzeniem.

– A więc zagrajmy w twoją grę, Bryaksisie!

* * *

Mężczyzna o starannie wypielęgnowanej, natłuszczonej olejkami brodzie zbliżył się do Tais. Wbił w nią spojrzenie swych małych, złośliwych oczu.

– Pytałem, czy mnie pamiętasz, wywłoko – powtórzył z wyraźną satysfakcją. – Przyzwyczaj się do udzielania odpowiedzi, kiedy żądają ich lepsi od ciebie. Ten nawyk przyda ci się podczas przesłuchania. Możesz być pewna, że macedońscy oprawcy nie dorównują mi cierpliwością.

– Jakże mogłabym zapomnieć, Krytobulosie – odparła powoli, gdy już uspokoiła oddech.

Napad panicznego lęku minął, odzyskiwała powoli klarowność myślenia. Rozejrzała się wokoło. Służąca, która wybiegła z kuchni, z trudem dźwigała się z podłogi, zanosząc się przy tym kaszlem. Chyba jej obrażenia nie okazały się zbyt ciężkie. Beotka nigdzie nie widziała Chloe ani jej syna. To podniosło ją nieco na duchu.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę – zadrwił. – Przed laty, gdy widywaliśmy się w Koryncie, nie zwracałaś na mnie zbytniej uwagi. Nie sądź wszelako, że żywię o to urazę! To nawet lepiej, zważywszy, jak skończyli niektórzy z twych kochanków. Choćby taki Pejton…

Wysoko uniosła głowę i popatrzyła na aroganta z góry.

– On nie był moim kochankiem.

– Cóż za ogień w twoim głosie! – roześmiał się Koryntyjczyk. – Choć minęło tyle czasu, wciąż go nienawidzisz. Nie przestałaś nawet po tym, jak rozbiłaś mu czaszkę…

– Dostał to, na co zasłużył – odrzekła hardo.

– Odradzam tę linię obrony. Może nie znaleźć zrozumienia w oczach królewskiego regenta. O, widzę, że wreszcie zrozumiałaś, platejska dziwko! Niedługo opuścimy ten dom, to zafajdane miasteczko, tę całą pieprzoną wyspę! Zabiorę cię przed oblicze samego Antypatra. On zaś uczyni to, do czego powołał go król Aleksander. Wymierzy surową, macedońską sprawiedliwość. Skonasz, Tais. Skonasz, wyjąc z bólu. A ja będę się temu przysłuchiwał, pławiąc się w łasce drugiego najpotężniejszego człowieka na świecie…

W tym momencie drzwi wiodące na tyły willi otwarły się z trzaskiem. Weszło przez nie jeszcze dwóch żołdaków. Pierwszy ciągnął za sobą Chloe. Drugi prowadził piastunkę, zaś drugim ramieniem obejmował wyrywającego się ze wszystkich sił Gylipposa. Nadzieja całkiem zgasła w sercu Beotki.

– Znaleźliśmy ich w sadzie pomarańczowym za willą – zameldował ten, który ściskał przedramię wyzwolenicy. Mówił z twardym, macedońskim akcentem. Następnie dodał niemal żartobliwie: – Muszę przyznać, że ten mały był całkiem waleczny. Próbował bronić swoich kobiet. Rzucił się na nas z drewnianym mieczykiem w dłoni. Dobrze, że poszliśmy tam we dwóch…

Krytobulos uniósł rękę, każąc mu zamilknąć.

– To twój szczeniak, Tais? Może zrodzony z nasienia Pejtona?

Wstrząsnął nią dreszcz odrazy. Zaraz jednak pojęła, że musi odpowiedzieć w sposób, która rozproszy ciekawość Koryntyjczyka.

– To syn mego męża, Bryaksisa – stwierdziła chłodno, po czym niedbałym gestem wskazała na Chloe – i tej tutaj, zwykłej konkubiny.

Na szczęście Gylippos nie zaprzeczył jej słowom. Całą uwagę poświęcał bowiem próbom wyrwania się z mocarnego uścisku żołnierza.

– A więc ty mu już nie wystarczasz? Utrzymuje pod swym dachem jeszcze inną dziewkę? – Elegant wyszczerzył zęby. – Cóż, dla ciebie to żadna nowość. Jeśli mnie pamięć nie myli, dla Kassandra również nie byłaś jedyną.

Beotka zacisnęła usta, pozwalając mu myśleć, że trafił w czuły punkt. Całą siłą woli zmuszała się do tego, by nie patrzeć na kochankę. On musi uznać Chloe i jej syna za osoby bez znaczenia. Tylko wtedy będą bezpieczni.

– Szkoda czasu – warknął w końcu Krytobulos. – Najwyższa pora, byśmy udali się do portu. Wykupiłem dla nas miejsce na statku handlowym, którzy przybył tu z Sydonu. Dzisiaj wychodzi w morze i pożegluje do Pireusu. Byłaś kiedyś w Atenach, Tais? Nazywają je słońcem Hellady. Szkoda, że przyjdzie ci je oglądać z wnętrza żelaznej klatki…

Jeden z otaczających ją żołnierzy postąpił bliżej. Trzymał w rękach konopny sznur. Opór nie miał najmniejszego sensu, wysunęła zatem naprzód złączone ręce, by mógł skrępować jej nadgarstki. Końcówka sznura została przekazana Koryntyjczykowi. Ten skorzystał z okazji i szarpnął za nią mocno, posyłając Beotkę na kolana.

– Nareszcie przybrałaś pozycję właściwą dla kobiet twego rodzaju, na klęczkach. No już, wstawaj, platejska suko. Nim dotrzemy do celu podróży, zdążysz sobie jeszcze solidnie zetrzeć kolana. Podczas rejsu będę potrzebował rozrywki, a ty mi jej dostarczysz.

Dopiero gdy odwrócił się do niej plecami, Tais odważyła się spojrzeć na Chloe. Ta stała w bezruchu, blada z grozy i rozpaczy, lecz mimo to czujna. Jakby gotowała się do skoku, gdy tylko Macedończyk oswobodzi jej ramię. Co zamierzała? Dopaść Krytobulosa i paznokciami wydrapać mu te małe, świńskie ślepia? Rozniosą ją na mieczach, nim zdąży poczuć satysfakcję z tego czynu. Kiedy wyzwolenica popatrzyła na Tais, ta ledwie dostrzegalnie potrząsnęła głową. Nie czyń tego, najdroższa. Nie umieraj na darmo. Masz przecież dla kogo żyć. Na szczęście zrozumiała. Beotka dostrzegła, że zielony płomień gaśnie w oczach ukochanej.

Krytobulos ruszył w stronę otwartych na oścież drzwi. Czując, jak ciasne więzy ocierają jej nadgarstki, Tais podążyła za nim. Z zacienionego wnętrza wyszli pod rozpalone żarem niebo. Potem zaś ruszyli ścieżką prowadzącą do miasta.

* * *

Bryaksis prowadził Macedończyka od jednego posągu do drugiego. Prezentował mu zarówno niemal ukończone prace, jak i ledwie napoczęte projekty. Opowiadał o tym, co przedstawiają i zdradzał techniczne szczegóły ich wykonania. Za każdym razem Argyros próbował zgadnąć, czy stoi przed dziełem mistrza, czy też czeladnika.

Meszalim towarzyszył obydwu mężom, trzymał się jednak z tyłu i nie odzywał ani słowem. Niebawem zauważył, że jego nauczyciel co pewien czas zwodzi królewskiego posła. Choć pokazywał mu własne posągi, przypisywał ich autorstwo uczniowi, którego nieodmiennie zwał Apollodorosem. Rozpływał się też w pochwałach nad jego talentem i pracowitością. Kilkakroć Argyros odwracał się do Syryjczyka i mierzył go zaciekawionym spojrzeniem. Choć zachowanie mistrza było dlań zaskakujące, młodzieniec ani razu nie zaprzeczył jego słowom. Uprzejmymi skinieniami głowy dziękował Macedończykowi za okazaną mu uwagę. Sam zaś zastanawiał się nad tym, do czego zmierza mąż Tais.

Owa komedia nie byłaby oczywiście możliwa, gdyby wysłannikowi Aleksandra towarzyszył jego doradca, Krytobulos. Jeśli w istocie był miłośnikiem twórczości Bryaksisa, z pewnością rozpoznałby charakterystyczne cechy jego rzemiosła. Nieobecność Koryntyjczyka pozwoliła jednak na cudowne rozmnożenie prac Apollodorosa. Na sam koniec prezentacji rzeźbiarz pozostawił posąg zajmujący sam środek sali.

– A oto najwspanialsza praca, jaką ujrzysz w tym gmachu. Kora wykonywana na zlecenie tutejszego sanktuarium. Miałeś już okazję poznać modelkę, która pozuje do tego posągu. To młoda kapłanka, Berenike, którą czcigodna Ilitia zamierza posłać do Babilonu. Racz więc zgadnąć, dostojny pośle, czyje dłuto ukształtowało jej oblicze?

Argyros długo podziwiał marmurową boginię. Obchodził ją z każdej strony, przyglądał się z bliska, to znów odstępował na parę kroków, by objąć spojrzeniem całą sylwetkę. W końcu przemówił zmienionym głosem:

– Nie potrafię… naprawdę nie potrafię zdecydować. Jednego wszakże jestem pewien. Kimkolwiek okaże się twórca owej Kory… pragnę powitać go w Babilonie. Jeśli tam przybędzie, może być pewien, że nigdy nie zabraknie mu zamówień.

Łysy rzeźbiarz uśmiechnął się na te słowa.

– Apollodorosie, chyba właśnie otrzymałeś zaproszenie do nowej stolicy świata.

Królewski wysłannik skinął głową. Niespodziewanie Meszalim poczuł na sobie spojrzenie dwóch par oczu.

– Nie cofam propozycji, jaką złożyłem twojemu mistrzowi. – Argyros po raz pierwszy zwrócił się wprost do niego. – Ale w Babilonie będzie dość pracy dla wielu artystów. Uważam, że nie może tam zabraknąć ciebie.

Syryjczyk poczuł, że przepełnia go euforia. Jeszcze wczoraj nie śmiał nawet marzyć o takim wyróżnieniu… W końcu zrozumiał w pełni dziwne zachowanie Bryaksisa.

Już miał odpowiedzieć posłowi, gdy kątem oka dostrzegł jakiś ruch w otworze wejściowym pracowni. Zaskoczony odwrócił głowę w tamtą stronę. Szczupła sylwetka, ledwie widoczna w promieniach palącego słońca. Wsparła się ramieniem o ścianę, na chwilę zastygła w bezruchu, z pochyloną głową, jakby łapiąc oddech, w końcu zebrała siły i słaniając się, weszła do środka.

– Chloe! – zawołał Bryaksis.

Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach i ciężko dyszała. Jej czoło oraz dekolt lśniły od potu, który w wielu miejscach przesączał się też przez zielony materiał sukni. Peplos był w wielu miejscach rozdarty, jakby jego posiadaczka przedzierała się przez cierniste zarośla. Stopy miała pokaleczone, kilka zadrapań obficie krwawiło. Meszalim rzucił się ku niej i w ostatniej chwili powstrzymał przed upadkiem.

– Kim jest ta niewiasta? – spytał zdumiony Argyros.

– To wyzwolenica mojej żony – odparł rzeźbiarz.

Następnie pospieszył w kąt sali, gdzie na niskim stoliku stały amfora wina, dzban czystej, źródlanej wody oraz kilka glinianych kubków, pozostawianych zawsze przez kapłanki dla bywalców pracowni. Napełnił jeden z nich wodą i czym prędzej zbliżył się do dziewczyny. Meszalim posadził na wpół omdlałą Chloe u stóp niedokończonego Hermesa w skrzydlatych sandałach, dzięki czemu mogła wesprzeć plecy o chłodną, marmurową łydkę boga. Przyjęła kubek z rąk łysego artysty i opróżniła kilkoma haustami.

– Przybiegłaś tu prosto z willi? – spytał z niedowierzaniem Bryaksis.

To był niemały dystans, nawet dla doświadczonego biegacza. A co dopiero w tej spiekocie…

Potwierdziła skinieniem głowy. Wzniosła puste naczynie w górę, prosząc o więcej. Kiedy przyniósł jej cały dzban, połowę wypiła, resztę zaś wylała sobie na twarz oraz kark. Chłód orzeźwił ją na tyle, że była w stanie mówić:

– Żołnierze… Wdarli się do domu… Zabrali Tais…

– Jacy żołnierze? Gdzie zabrali? – zawołał wstrząśnięty Meszalim.

– Macedończycy… wiodą ją do portu… by uprowadzić z wyspy.

Rzeźbiarz zwrócił się ku Argyrosowi. Gładko ogolona twarz posła pociemniała z wściekłości.

– Mistrzu Bryaksisie, przysięgam, nie miałem z tym nic wspólnego. Ktokolwiek się na to poważył, poniesie surową karę!

– Najpierw musimy uratować moją żonę – stwierdził trzeźwo artysta. – Tylko jak ich dościgniemy? Musieli już pokonać sporą część drogi do miasta.

– Jeżeli to w istocie moi ludzie, idą pieszo. Nie przywieźliśmy na okręcie żadnych wierzchowców.

– Ale my również ich nie mamy.

– Kiedy czcigodna Ilitia oprowadzała mnie po świętym okręgu – wspomniał Argyros – obejrzałem również świątynne stajnie. Jest tam raptem parę koni i to raczej pociągowych. W Macedonii nigdy nie dosiadłbym żadnego z nich… ale tutaj mogą się nam przydać.

– Biegnijmy zatem do stajni. – Syryjczyk zapinał już wokół bioder pas ze zdobytym na Pejtonie mieczem. Najwyraźniej również w pracowni zawsze trzymał go w pobliżu. – Później wyjaśnimy Ilitii, czemu pożyczyliśmy kilka jej rumaków!

* * *

W upalnej, popołudniowej godzinie droga do miasta Melos nie należała do łatwych. Choć ścieżka zazwyczaj prowadziła w dół, i tak trzeba było uważać, by nie potknąć się o wystające kamienie i nie zaczepić ubraniem o porastające ją z obu stron cierniste krzewy. Było to niełatwe zadanie, zwłaszcza gdy szło się na powrozie. Nim jeszcze oddalili się od domu Bryaksisa, Tais zdążyła już dwukrotnie się potknąć. Za każdym razem Krytobulos podrywał ją z ziemi szarpnięciem za sznur.

– Nie próbuj nas spowalniać – warknął. – Nic ci z tego nie przyjdzie. Sądziłaś może, że masz na tej wyspie przyjaciół. Teraz przekonasz się, że byłaś w błędzie. Takim jak ty nikt nie przychodzi z niespodziewaną pomocą.

Powinna była milczeć, lecz skwar i poobijane kolana do tego stopnia dawały jej się we znaki, że zapomniała o wszelkiej ostrożności.

– Skoro tak, czemu przyszedłeś pod nieobecność mego męża? Bałeś się konfrontacji z nim? Naprawdę sądzisz, że puści płazem tę zniewagę?

Posłał jej przez ramię gniewne spojrzenie, lecz nic nie rzekł. Czując, że uderzenie było celne, postanowiła iść za ciosem.

– Wczoraj przy wieczerzy Bryaksis zrelacjonował mi wasze spotkanie. Musisz wiedzieć, że artysta, którego tak poważasz, odczuwa wobec ciebie jedynie pogardę. Tak, Krytobulosie, on bez trudu przejrzał twą osobę. Dostrzegł, że za fasadą elegancji i kultury jesteś… Jak on to ujął? Już wiem – zwykłą gnidą!

Koryntyjczyk zatrzymał się w miejscu i obrócił ku niej. Szarpnięciem za sznur przyciągnął Beotkę blisko siebie, tak że poczuła, jak owiewa ją cuchnący winem oddech. Idący wokół Macedończycy również przystanęli.

– Myślisz, że mnie sprowokujesz? – warknął cicho, tak by tylko ona go usłyszała. – Zmusisz, bym policzkiem nakazał ci milczenie? Niedoczekanie, dziwko. Nie chcę psuć twej urody. Mam zamiar wpatrywać się w tę piękną twarz, gdy będę cię rżnął. Już wkrótce umilisz mi noce, najpierw na statku, i później, podczas długiej drogi do Macedonii…

– Uważaj – syknęła. – Wspomnij, jak skończył ten, który wziął mnie siłą!

Mężczyzna nie miał na to odpowiedzi. Znów pokazał jej swe plecy i ruszył w dół, ku miastu. Teraz szedł szybciej, dłuższymi krokami, zmuszając Tais, by za nim goniła. Co pewien czas wyciągał wolną rękę do idącego obok żołnierza. Ten podawał mu bukłak wina, Krytobulos zaś pociągał z niego parę łyków. Beotce, której nikt nie napoił, coraz bardziej doskwierało pragnienie. Pociła się obficie, gardło zaś miała całkiem suche. Już nie próbowała wyprowadzić Koryntyjczyka równowagi. W pełni skupiła się na tym, by równo stawiać kroki i znowu nie upaść.

Zbliżali się do miejsca, w którym ścieżka wiodąca do domu Bryaksisa łączyła się z szerszą drogą, łączącą miasto ze świątynią Demeter i Kory. Trakt ten był z obu stron ocieniony posadzonymi gęsto drzewami. Z tej przyczyny dopiero w ostatniej chwili ujrzeli pędzącego ku nim od strony sanktuarium jeźdźca. Kłusował na oklep, a na ich widok wyszarpnął miecz z pochwy i wbił pięty w końskie boki. Kiedy się zbliżył, Beotka z niedowierzaniem rozpoznała w nim Meszalima.

– Natychmiast uwolnijcie Tais! – zawołał chłopak, zajeżdżając im drogę na zdyszanym wierzchowcu, który okazał się pociągową szkapą, być może pierwszy raz w życiu zmuszoną do takiego pędu.

Macedończycy wysunęli się naprzód i również dobyli broni. Zdawało się, że za moment krew zrosi piach gościńca… lecz wtedy zza drzew wypadli jeszcze dwaj jeźdźcy. Jednym z nich był Bryaksis. Drugiego Tais nigdy przedtem nie widziała, pasował jednak do opisu, który podał jej wczoraj mąż. Na widok młodego blondyna w inkrustowanym srebrem napierśniku żołnierze natychmiast opuścili miecze.

– Krytobulosie! – zawołał mężczyzna, osadzając przed nimi konia, też dość lichego. – Sądziłem, że nie domagasz po wczorajszej wieczerzy! Jakiemuż bóstwu zawdzięczamy to cudowne ozdrowienie?

Ponieważ Koryntyjczyk milczał, posiadacz zdobnego pancerza zwrócił się do jednego z żołnierzy:

– Eufranorze, czyż nie kazałem wam czekać na mój powrót na przystani?

– Wybacz, dostojny strategosie – odparł z szacunkiem rosły mąż, będący chyba oficerem Macedończyków. – Niedługo po tym jak wyruszyłeś do świątyni, Krytobulos przyszedł do nas z wieścią, że na wyspie ukrywa się groźna zbrodniarka i nieprzyjaciółka naszej ojczyzny. Błagał, byśmy pomogli mu ją ująć. Przysięgał, że gdy dowiesz się o całej sprawie, sowicie nas wynagrodzisz.

– W takim razie czekam na wyjaśnienia! Chętnie dowiem się, czy jest co nagradzać.

– Dostojny pośle. – Bryaksis zwrócił się do młodzieńca, potwierdzając przypuszczenia Tais. – Proszę, byś nie wierzył w słowa Krytobulosa. To zaprzysięgły wróg mojej żony, a od dzisiaj również mój.

– Sprawa zapowiada się coraz ciekawiej. – Argyros zsunął się z grzbietu konia i gestem nakazał jednemu z żołnierzy, by zajął się zwierzęciem. Następnie zbliżył się do swego doradcy i stojącej obok Beotki. Spojrzał na krępujące jej nadgarstki sznury. – Oswobodźcie ją! – nakazał. – Nie godzi się tak traktować wolnej Hellenki.

Któryś Macedończyk szybko rozciął sznury. Tais spojrzała na oswobodzone dłonie. Przeguby były czerwone od otarć, lecz czucie szybko wracało w zdrętwiałych palcach.

– Jak ci na imię, pani? – spytał królewski poseł.

Próbowała odpowiedzieć, lecz słowa uwięzły w wyschniętym na wiór gardle. Młodzieniec zareagował błyskawicznie. Wyszarpnął z ręki najbliższego zbrojnego bukłak i podał go Beotce. Pomna, że przedtem pił z niego Koryntyjczyk, z odrazą uniosła go do ust. Wino było tanie i wstrętne, bez wątpienia zakupione w podlejszej z dwóch portowych tawern. Mimo to pozwoliło jej odzyskać głos.

– Tais, córka Leontiosa z Platejów – przemówiła wreszcie.

– A zatem, Krytobulosie? O jakie zbrodnie oskarżasz obecną tu niewiastę?

Arystokrata zebrał się w sobie i rzekł:

– O zamordowanie Pejtona, macedońskiego namiestnika Koryntu.

Wśród żołnierzy przeszedł szmer. Młody strategos potoczył wokół wzrokiem i zapanowała całkowita cisza.

– Czy przyznajesz się do winy, Tais z Platejów?

Beotka poczuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. Bryaksis i Meszalim również zsiedli z koni i podeszli bliżej. Widziała ich teraz za plecami Argyrosa. Rzeźbiarz wyglądał, jakby w jeden dzień postarzał się o dekadę. Syryjczyk wciąż trzymał w dłoni miecz, lecz teraz otaczało go trzech żołnierzy.

Brunetka przełknęła ślinę i odpowiedziała:

– Zabiłam Pejtona, biorąc odwet za to, co mi uczynił.

Królewski wysłannik skinął powoli głową.

– Spodziewam się, że krzywdy, jakich doznałaś od namiestnika… nie są czymś, o czym chciałabyś opowiadać przed wszystkimi. Przejdźmy się zatem do tamtego stojącego osobno cyprysa, Tais z Platejów. Eufranorze, dopilnuj, by nikt za nami nie podążył.

– Dostojny pośle! – wykrztusił rzeźbiarz.

– Bądź spokojny, mistrzu Bryaksisie. Przysięgam, że w żaden sposób nie chcę uchybić twojej żonie. Pragnę jedynie do końca wyjaśnić tę sprawę. Macedońska sprawiedliwość bywa niekiedy surowa… Zapewniam jednak, że nie jest całkiem ślepa. Przynajmniej nie wtedy, gdy to ja wydaję wyroki.

* * *

 Samotny cyprys wyrastał w miejscu, skąd rozpościerał się widok na całą Melos. Tais objęła spojrzeniem błękitniejącą w promieniach słońca zatokę, leżące na jej brzegu miasto oraz rozciągającą się po drugiej stronie zachodnią część wyspy.

– Służyłem niegdyś pod rozkazami męża, który rządził Koryntem przed Pejtonem – rzekł zza jej pleców Argyros. – Był to okrutnik i niegodziwiec, sprawca wielu nieszczęść i tragedii.

Tais pojęła, kogo ma na myśli królewski poseł. Zdumiało ją to i oburzyło. Przecież sama doświadczyła od Kassandra jedynie dobroci… Nim jednak zdążyła zaprotestować, młodzieniec dokończył:

– Zakładam, że kolejny namiestnik nie okazał się lepszy.

Z tym przynajmniej mogła się zgodzić.

– Nie, dostojny panie. Nie okazał się. Jego rządy nad miastem były jak nocna burza, która nadchodzi po ciepłym, pogodnym wieczorze. Poprzednikowi Pejtona zdarzały się błędy i przywary… lecz wszystko to bladło wobec tyranii, jaka nastała po jego odejściu.

– My, Macedończycy, wyrządziliśmy Helladzie wiele krzywd – przyznał młodzieniec. Stanął u boku Beotki i również zapatrzył się na panoramę wyspy. – Po części było to konieczne, by zapanować nad wiecznie skłóconymi, anarchicznymi Grekami. Jednak wielu z nas poszło w tym zbyt daleko. Zdradź mi, Tais z Platejów, jakiej krzywdy doznałaś ty sama?

Pochyliła głowę. Raz jeszcze wspomniała swój ból, wstyd i poniżenie. A także krzyk mordowanego niewolnika, Rimusza.

– Gdyby nie Krytobulos, zapewne Pejton nie dowiedziałby się nawet o moim istnieniu. To on wskazał mnie namiestnikowi, kiedy szłam przez miejską agorę. Sądził chyba, że przypodoba się w ten sposób nowemu panu Koryntu. Od tego czasu twój rodak nie dawał mi spokoju. Uparcie nachodził, składał obietnice, później posunął się do szantażu. Mimo to nie uległam. Miałam zamiar opuścić miasto, usunąć mu się sprzed oczu… ale mi na to nie pozwolił.

Urwała, by zdusić rodzący się w piersi szloch. Chociaż minęły już trzy lata, to wciąż bolało, tak bardzo bolało… Argyros stał tuż obok, pogrążony w milczeniu. Czekał cierpliwie, aż Beotka zbierze siły, by podjąć opowieść. W końcu odnalazła właściwe słowa. Mówiła już spokojnie, zdając chłodną relację z wydarzeń. Nie wchodząc w szczegóły, lecz niczego nie tając. Kiedy wreszcie skończyła, poczuła na ramieniu jego dłoń. Palce zacisnęły się na nim, a potem rozluźniły.

– Osiem lat temu – zaczął Macedończyk – kiedy król Aleksander zdobył Teby, miasto na trzy dni wydano w ręce triumfujących żołnierzy. Mogli do woli grabić, mordować, sycić najniższe instynkty. Zdarzyło się wówczas, że dwóch hypaspistów włamało się do domu pewnej młodej wdowy. Skuszeni urodą niewiasty, przez całą noc na przemian ją gwałcili. Nazajutrz pierwszy z nich zbudził się i poczuł pragnienie. Kazał więc prowadzić się do studni. Kiedy pochylał się nad nią, próbując zaczerpnąć wody, kobieta wepchnęła go do środka, po czym dobiła ciskanymi z góry kamieniami. Tymczasem ocknął się drugi hypaspista. Nie zdając sobie sprawy z losu towarzysza, niebawem go podzielił. W końcu postępek wdowy wyszedł na jaw. Stanęła przed obliczem władcy, który miał ją osądzić. Wszyscy spodziewali się wyroku śmierci. A jednak Aleksander zdecydował inaczej. Orzekł, że kobieta miała prawo pomścić swoją hańbę. Uwolnił ją od oskarżenia i pozwolił odejść.

– Mądry król – stwierdziła zaskoczona Beotka.

– I ja tak sądzę – odparł królewski poseł. – To wszystko, Tais z Platejów. Wracajmy do pozostałych.

* * *

Bryaksis patrzył, jak nadchodzą. Jego ukochana żona i młody Macedończyk o jasnych włosach, w inkrustowanym srebrem pancerzu. Całą swą uwagę skupił na Tais. Wydawała się zamyślona, spokojna, a może tylko pogodzona z losem… Nieświadomie zacisnął ręce w pięści, tak mocno, że paznokcie zagłębiły się we wnętrzu dłoni. W napięciu czekał na werdykt, bojąc się tego, co zaraz usłyszy.

– Eufranorze – rzekł królewski poseł – odprowadź swoich ludzi do portu. Przekaż kapitanowi, by szykował okręt do wyjścia w morze. Odbijemy od brzegu, gdy tylko stanę na pokładzie.

Oficer zasalutował. Koryntyjczyk poruszył się niespokojnie.

– A co z Tais, Argyrosie? – zawołał.

Strategos nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.

– Jeszcze jedno – zwrócił się do dowódcy swych przybocznych. – Zabierzcie też ze sobą Krytobulosa.

Arystokrata próbował się opierać, lecz żołnierze sprawnie chwycili go za ramiona i poprowadzili traktem wiodącym ku miastu. Niebawem jego desperackie krzyki ucichły w oddali. Na wąskiej ścieżce ciągnącej się od willi rzeźbiarza pozostali jedynie Tais, jej mąż, Meszalim i Argyros.

– Mistrzu Bryaksisie – przemówił ten ostatni. – Wybacz, lecz muszę jednak cofnąć propozycję, jaką ci wczoraj złożyłem. Na tym krańcu świata, jakim jest Melos, moje słowo posiada rangę prawa. W Babilonie jednak znajdzie się wielu możniejszych ode mnie. Tutaj byłem władny ocalić twoją żonę. Tam nie będę w stanie jej ochraniać. Ani też ciebie, który poślubiłeś zabójczynię macedońskiego namiestnika. Nawet jeśli ów mord znajduję w pełni usprawiedliwionym.

Artysta skinął głową na znak, że rozumie.

– To, co mogę uczynić – ciągnął strategos – to dołożyć starań, by nikt więcej nie zakłócił wam spokoju. Eufranor i jego podwładni, którzy usłyszeli o czynie Tais, trafią do jakiegoś odległego garnizonu, w Arachozji lub na scytyjskim pograniczu.

– Pozostaje jeszcze Krytobulos. Jeśli dotrze do Koryntu, może donieść o wszystkim tamtejszemu namiestnikowi. A później wrócić tutaj z wojskiem.

– Tego również nie musicie się obawiać. – Oczy Argyrosa przybrały nagle chłodny wyraz. – Osobiście zajmę się mym niefortunnym doradcą.

Bryaksis poczuł, że przechodzi go dreszcz. Zmiana, jaka nastąpiła w Macedończyku, trwała jednak ledwie parę oddechów. Po chwili młodzieniec uśmiechnął się do Meszalima.

– Do zobaczenia w Babilonie, Apollodorosie. Liczę, że pierwszym dziełem, jakie zrealizujesz, będą reliefy na nowej świątyni Demeter i Kory.

– Wyruszam, gdy tylko skończę moją obecną pracę – zapewnił żarliwie Syryjczyk.

– Nie każ mi czekać zbyt długo. Mistrzu Bryaksisie, Tais z Platejów, bywajcie.

– Żegnaj, dostojny pośle – odparł rzeźbiarz.

– Żegnaj, roztropny sędzio – znacznie ciszej powiedziała Tais.

* * *

Później udali się do świętego okręgu Demeter i Kory. Zwrócili pożyczone wierzchowce i odnaleźli Chloe. Pod troskliwą opieką kapłanek wyzwolenica doszła już do siebie po wyczynie godnym Filippidesa, biegacza spod Maratonu. Beotka rzuciła się w objęcia kochanki i długo dziękowała jej za ocalenie. Wszak gdyby nie szaleńczy bieg zielonookiej z jednego wzgórza na drugie, królewski poseł nie miałby szans przyjść Tais z pomocą.

Przed nastaniem zmroku wszyscy wrócili do domu rzeźbiarza, na którego progu czekał już na nich Gylippos, jego piastunka oraz dwie niewolnice. W łaźni długo zmywali z siebie pot, krew i pył gościńca – pozostałości po długim, skwarnym, wyczerpującym dniu. Potem zasiedli do kolacji, podczas której nie rozmawiali wiele, jakby zdumieni tym, że ostatecznie wszystko dobrze się skończyło.

Po wieczerzy Chloe oznajmiła, że tej nocy nie dołączy do Bryaksisa i Tais w alkowie. Czuła, że musi poświęcić ten czas Gylipposowi. Chłopiec potrzebował ukojenia po wszystkim, co dziś przeżył i zobaczył. Choć Tais marzyła o tym, by znaleźć się w ramionach zielonookiej, z miejsca poparła jej decyzję. Odprowadziła wyzwolenicę aż na próg sypialni syna i pożegnała ją czułym pocałunkiem. Obydwie wiedziały przecież, że teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, czeka je wiele wspólnych chwil. Beotka mogła spokojnie poczekać, aż troskliwa matka na powrót zmieni się w czułą kochankę.

Następnie zajrzała do izby niewolnic. One również wiele dzisiaj przeszły i solidnie najadły się strachu. Pani domu nie chciała, by czuwały do późna, czekając na wezwanie. Zapewniła, że nie będą już potrzebne, mogą zatem spokojnie udać się na spoczynek. Choć wszystko, co spotkało je owego dnia nastąpiło z jej winy, podziękowały z wdzięcznością w głosie. Zanim odeszła, mocno przytuliła obydwie kobiety.

Dopiero wówczas podążyła do małżeńskiej alkowy. Komnatę rozświetlały dwie lampy oliwne, umieszczone w uchwytach po obu stronach łoża. Na posłaniu siedział Bryaksis. W dłoni dzierżył posrebrzany puchar, który otrzymał niegdyś w darze od szczególnie wdzięcznego zleceniodawcy. Na widok żony wstał. Kiedy zbliżyła się ku niemu, uśmiechnął się i bez słowa podał jej kielich. Przyjęła go i uniosła do ust. Upiła dwa łyki, po czym zwróciła naczynie. Choć wino było wyśmienite, nie podano go w czasie wieczerzy. Uświadomiła sobie, że mąż zachował je dla nich dwojga. By wspólnym toastem mogli uczcić ową chwilę.

– Wygrałaś, Tais – stwierdził mężczyzna. – Nie pojmuję, jak… ale odniosłaś triumf nad cieniami przeszłości. Przepędziłaś precz swe własne Erynie. Niewielu śmiertelników może się tym poszczycić.

– Sama wciąż układam to sobie w głowie – wyznała szczerze. – Wiem tylko jedno. Ten Macedończyk… był inny niż jego pobratymcy. Nie tylko Pejton, ale nawet Kassander. Oni byli wykuci ze stali, twardzi oraz nieugięci. W nim zaś wyczułam jakąś delikatność, czy może kruchość… choć ujętą w spiżowe ramy. Gdy powiedziałam o mej krzywdzie i upokorzeniu… pojęłam, że mnie rozumie! Nie lituje się, lecz współodczuwa. Gniew zaś kieruje nie wobec mnie, a w stronę sprawców mojego nieszczęścia.

– Zaiste, niezwyczajny człowiek – zgodził się rzeźbiarz. – Lecz jeśli wierzyć jego słowom, szedł tylko w ślady swego króla.

– Sądzę, że było w tym coś więcej. Wyrok, który wydał Argyros, płynął z głębi serca. Jego pogarda wobec gwałcicieli… wydała mi się autentyczna i szczera.

– Przyznasz, że to zaskakujące u żołnierza.

– Miałam zatem szczęście, że właśnie on przybył na Melos.

– Wypijmy za to, by łaska Tyche nie opuściła cię aż do ostatnich dni! – Bryaksis znowu uniósł kielich i opróżnił go do połowy.

Tym razem Beotka również się nie powściągała. Wszak ocaliła dzisiaj życie, więc zapragnęła go smakować! Wyborny trunek wypełnił jej usta słodyczą, rozgrzał krew i pchnął w ramiona artysty. Pusty już puchar z łoskotem spadł na posadzkę i potoczył się w kąt alkowy.

* * *

Łagodne fale uderzały w sterburtę czterorzędowca. Okręt opuścił port Melos wraz z wieczornym przypływem i obrał kurs na północny zachód, w stronę Koryntu. Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały na wypełniony wiatrem żagiel, sprawiając, że gwiazda Argeadów zdawała się płonąć krwawym blaskiem.

O tej porze na pokładzie zostało ledwie kilka osób. Sternik oraz paru marynarzy potrzebnych do tego, by manipulować żaglem i w razie potrzeby zrzucić go, gdy wiatr zmieni kierunek. Przebywali tam również dwaj nienależący do załogi mężczyźni. To za ich sprawą okręt opuścił swój port macierzysty w Amfipolis i ruszył w długi rejs po Morzu Egejskim. Młodszy, wyższy i jasnowłosy natychmiast po zaokrętowaniu pozbył się oficerskiego, inkrustowanego srebrem pancerza oraz czarnego płaszcza. Obecnie miał na sobie jedynie prostą, nieograniczającą swobody ruchów tunikę oraz pas z przytroczonym mieczem i sztyletem. Starszy, niższy i czarniawy, nawet na czas żeglugi nie potrafił zrezygnować z wykwintnych chitonów, w których jednak z trudem przemieszczał się po kołyszącym się pokładzie. Obecnie stali obok siebie, wsparci o rufowy reling. Udali się tam, by nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy. A było o czym dyskutować.

– Kapłanka Demeter i Kory wkrótce wyprawi się do Babilonu – stwierdził Argyros, wpatrzony w czerwony blask zachodu kładący się na falach. – Będzie jej towarzyszył rzeźbiarz. Może nie tak słynny, jak ten, którego z początku planowałem zatrudnić, lecz dorównujący mu talentem. Przekonałem się o tym dziś w pracowni Bryaksisa.

Jego towarzysz miał co do tego pewne wątpliwości, lecz nie dał im wyrazu. Inne kwestie zaprzątały obecnie jego myśli. Oczy eleganta skierowane były na niknącą już w oddali wyspę. Czy wraz z nią rozpływały się jego polityczne nadzieje? Szanse, by zaskarbić sobie wdzięczność Aleksandra lub chociaż Antypatra?

– Świątynia na Melos była ostatnia – ciągnął Macedończyk. – Odwiedziliśmy już wszystkie najważniejsze sanktuaria w Helladzie. Każde z nich zgodziło się wysłać kapłanów do nowej stolicy imperium. Zwerbowaliśmy też zespół świetnych artystów oraz rzemieślników, którzy ją upiększą. Nasza misja dobiega zatem kresu. Kiedy dotrzemy do Koryntu, nadejdzie czas pożegnania. Pora, bym wrócił na dwór i zdał Aleksandrowi sprawę z powodzenia misji. Ale już teraz chciałem podziękować ci za okazane wsparcie, Krytobulosie. Gdyby nie twoje rady w kwestiach religii oraz sztuki, nie odniósłbym sukcesu… tak szybko. Możesz być pewny, że wspomnę królowi o twej nieocenionej pomocy.

W to już Koryntyjczyk zupełnie nie wierzył. Od dawna wyczuwał narastającą niechęć królewskiego wysłannika. Trudno było jednoznacznie wskazać, kiedy się to zaczęło. Może na Samos, po tym jak sprezentował posłowi śliczną niewolnicę? Sądził, że taki dar ucieszy młodego, pełnego życia mężczyznę i pomoże zaskarbić jego życzliwość. Próba ta zakończyła się jednak porażką. Macedończyk usztywnił się i chłodno odrzekł, że przybyli tu, by odwiedzić sanktuarium Hery, a nie nurzać się w rozpuście. Skonfundowany Krytobulos musiał potem szybko pozbyć się dziewczyny, której wszak nie wolno było mu zabrać na okręt. Ostatecznie sprzedał ją pierwszemu nadarzającemu się kupcowi, sporo tracąc na tym interesie. Nie miał nawet czasu, by choć raz skorzystać z jej wdzięków.

Bez względu na to, kiedy to się zaczęło, wypadki na Melos tylko pogłębiły wyrosłą między nimi przepaść. Krytobulos nie potrafił zrozumieć, czemu Macedończyk zrezygnował z okazji, by pomścić swego rodaka. Przecież wystawił mu zabójczynię jak na tacy… Nawet jeśli Argyros nie chciał, by jego towarzysz zbytnio urósł w oczach króla lub regenta, mógł przecież osobiście dokonać aresztowania… Później zaś przypisać sobie całą zasługę! To, że zmarnował taką sposobność, było dla Koryntyjczyka czymś zupełnie niepojętym. Nie mogąc rozwikłać owej zagadki, arystokrata popełnił największy błąd w swoim pełnym złych wyborów życiu. Zadał pytanie.

– Dlaczego, Argyrosie?

Młodzieniec zwrócił ku niemu swe przystojne oblicze.

– Dlaczego wspomnę o tobie królowi? Czyżbyś uważał, że na to nie zasługujesz?

– Dlaczego wypuściłeś Tais z rąk? – jęknął sfrustrowany arystokrata. – Kobietę, która zgładziła namiestnika Koryntu! Oglądałem zwłoki Pejtona. Całkiem rozłupała mu głowę, z czaszki zostały okruchy! I to za co? Za to, że pokusił się na jej wdzięki! Przecież takie jak ona właśnie temu służą, by zaspokajać pragnienia jurnych mężów! Dziwka powinna była do tego przywyknąć. A nawet czuć się wyróżniona!

Jasnobłękitne oczy Macedończyka zrobiły się nagle lodowato zimne.

– A ty czułbyś się wyróżniony, Krytobulosie? Gdyby ktoś, kto budzi w tobie jeno wstręt, siłą zmusił cię do uległości? Zhańbił twoje ciało oraz zbrukał duszę?

Zdumiony Koryntyjczyk uniósł brwi.

– Porównujesz mnie z tą wywłoką?

– Pytam, jak zniósłbyś podobną krzywdę.

– Nie jestem kobietą ani niewolnikiem!

– Sądzisz, że mężczyznom się to nie przytrafia? Zapewniam cię, że jesteś w błędzie!

– Nikt, kto pozwoliłby się wziąć przemocą, nie zasługuje na to, by nazywać go mężczyzną…

Królewski wysłannik roześmiał się gorzko.

– Zatem i mnie odmawiasz tego miana.

Krytobulos rozwarł szeroko oczy. Jego bystry umysł momentalnie pojął trzy fakty. Pierwszy: że oto Macedończyk wyjawił mu swą najgłębszą, najbardziej wstydliwą tajemnicę, choć przecież wcale nie łączyła ich przyjaźń, konfidencja ani nawet cień sympatii. Drugi: że owa tajemnica, jeśli się nią właściwie posłuży, może mu dać ogromną władzę, otworzyć wrota do najwyższych zaszczytów… I wreszcie trzeci: że Argyros nie da mu szansy, by zdołał się nią posłużyć.

Oderwał się od relingu i próbował zwrócić ku Macedończykowi. Był jednak zbyt wolny. Królewski poseł dobył już sztyletu i właśnie brał zamach. Krytobulosa ogarnęła panika. Próbował krzyknąć, lecz z jego ust dobył się tylko żałosny skowyt, który utonął w szumie fal. Klinga rozdarła drogocenną tkaninę i zagłębiła się między otłuszczonymi żebrami. Koryntyjczyk sapnął, ugięły się pod nim nogi. Zaraz jednak znalazł się w uścisku silnych, pewnych ramion. Mimo bólu i oszołomienia czuł, że nie pozwolą one, by zwalił się na pokład. Nie tylko powstrzymały go przed upadkiem, ale uniosły w górę, na przekór niemałej wszak tuszy. Ostatni raz pochwycił jasne spojrzenie młodzieńca. Chciał zapewnić, że nikomu nie zdradzi jego tajemnicy. Że będzie milczał jak grób. Nie zdążył, bo silne ramiona wypchnęły go za burtę. Kiedy uderzał o taflę wody, rękojeść sztyletu wciąż wystawała mu z boku, zaś ostrze cięło trzewia.

Słońce niemal do reszty skryło się za zachodnim horyzontem, nad Morzem Egejskim zapadał zmrok. Argyros długo wpatrywał się w miejsce, gdzie fale zamknęły się nad rannym Koryntyjczykiem. Było coraz dalej i dalej, aż w końcu zniknęło w gęstniejących ciemnościach, które zatarły granicę między morzem i niebem. Macedończyk odsunął się od relingu i rzucił okiem na deski pokładu. Na jednej z nich dostrzegł pojedynczą kroplę krwi. Pochylił się i starł ją poślinionym kciukiem.

Następnie zbliżył się do sternika, który wciąż utrzymywał północno-zachodni kurs.

– Zmiana planów – poinformował. – Właśnie ustała konieczność postoju w Koryncie. Zrzucaj kotwicę, przenocujemy w tym miejscu. O poranku zaś skierujesz okręt na wschód. Wyruszamy ku portom Fenicji.

Stary żeglarz skinął głową na znak, że rozumie. Zaraz jednak spojrzał z powątpiewaniem na żagiel, wypełniony wiejącym z południa oraz wschodu wichrem. Argyros w mig pojął, co chce mu przekazać.

– Zamierzam niebawem zejść na ląd w Byblos bądź Sydonie – stwierdził stanowczym głosem. – Jeśli wiatr nie będzie nam posłuszny, popłyniemy na wiosłach.

* * *

Ich pocałunki smakowały winem, zaś niecierpliwe, pełne zachłanności pieszczoty miały w sobie coś z dionizyjskiego szału. Później nie pamiętali nawet, jak wyswobodzili się z odzienia. Najważniejsze było to, że na posłanie opadli już nadzy, rozpaleni i gotowi, by obdarzać się wzajemnie rozkoszą. Łoże wykonane przez najlepszego cieślę na Melos przyjęło ich bez najmniejszego protestu.

Kilka razy obrócili się na pościeli, jakby zmagając się w miłosnych zapasach. Kiedy przyrodzenie rzeźbiarza docisnęło się do jej brzucha, Tais poczuła, że jest już wyprężone w erekcji. Sięgnęła między ich ciała, objęła żołądź dłonią i parokroć obciągnęła. Bryaksis łapczywie zaczerpnął tchu. Stwardniałe od pracy w kamieniu palce zacisnęły się na pośladku Beotki. Wargi raz jeszcze przywarły do siebie, zaś języki złączyły się w gorączkowym tańcu. Wkrótce jednak pocałunki żony zaczęły schodzić w dół, na mężowską szyję oraz tors.

Artysta skwapliwie przystał na to, że przejęła inicjatywę i dał jej pole do popisu. Ułożył się na wznak, rękoma chwycił za wezgłowie łoża i rozchylił szerzej nogi. Tais sunęła ustami coraz niżej i niżej, zostawiając wilgotny ślad na klatce piersiowej. Na moment zatrzymała się przy lewym sutku, ujęła go między zęby i lekko przygryzła. Bryaksis wyprężył się i jęknął ochryple. Beotka zaś wznowiła wędrówkę w dół, znacząc śliną najpierw brzuch, a niebawem też podbrzusze rzeźbiarza.

W końcu dotarła do upragnionego przezeń celu. Ująwszy fallusa u nasady, przekonała się, jak bardzo jest nabrzmiały. Mężczyzna wsparł się na łokciach i patrzył na nią łapczywie. Odgarnęła kruczoczarne włosy do tyłu, tak by nic nie zasłaniało mu widoku. Wpierw parokrotnie przesunęła językiem wzdłuż całego trzonu, za każdym razem sięgając czubka penisa. Wreszcie złożyła na nim długi, mokry pocałunek. Bryaksis głośno wciągnął powietrze w płuca. Beotka zaczęła ssać i lizać, dłońmi gładząc mu uda. Czuła, jak ciało rzeźbiarza drży pod wpływem jej starań. Wsłuchiwała się w kolejne, coraz bardziej gorączkowe jęki. Była dumna z tego, że to właśnie ona jest ich przyczyną. Kiedy szarpnął desperacko biodrami, opuściła głowę niżej, zaś wargi ciasno objęły żołądź. Nie czekała długo na erupcję rozkoszy. Ta zaś była nadzwyczaj obfita. Słony nektar wypełnił jej usta, całkiem zacierając wspomnienie wina.

Kiedy przełknęła ostatnią kroplę, wyciągnęła się na pościeli u boku męża. Zamierzała dać mu czas na złapanie oddechu. Nie był już przecież młodzieniaszkiem, zdolnym do niemal nieprzerwanego spółkowania. Lecz jednocześnie chciała mu dać coś, co szybko przywróci go do sił. Zamknęła oczy. Ugięła nogi w kolanach i rozwarła uda. Oblizała trzy palce i czując na sobie spojrzenie rzeźbiarza, sięgnęła ręką w dół. Mokre od śliny opuszki musnęły gładki wzgórek łonowy, a potem zanurzyły się w jeszcze bardziej wilgotnej szczelinie sromu. Kciuk odnalazł niewielkie wybrzuszenie tuż nad jej skrajem. Tym razem to Tais zajęczała, doświadczając fali przyjemności, emanującej z podbrzusza i rozchodzącej się po całym ciele.

Bryaksis chłonął pokaz, jaki mu ofiarowała. Z początku trwał w bezruchu, wkrótce jednak odczuł potrzebę, by ująć w dłoń przyrodzenie i powolnymi, acz silnymi ruchami ponownie zbudzić je do życia. Tais wciąż się pieściła, drugą ręką masując na przemian to jeden, to drugi sutek. Usłyszała, jak rzeźbiarz podnosi się z posłania i zbliża do niej. Nie otwarła oczu, lecz szerzej rozchyliła nogi, by zrobić mu miejsce. Zaraz poczuła biodra męża moszczące się między jej udami. Twardość członka pocierającego o łono. Pierwsze pocałunki na dekolcie oraz szyi. Uniosła ramiona i splotła mu je na karku.

– Tak szybko? – spytała szczerze i niezwykle miło zaskoczona.

– Młodnieję przy tobie, Tais – wychrypiał rzeźbiarz.

Dłonią nakierował męskość na rozkoszne bramy swojej żony. A potem mocno pchnął biodrami. Tais westchnęła i otuliła go całą sobą.

* * *

Dziesięć dni później Meszalim, czy raczej Apollodoros, zakończył pracę nad nowym posągiem Kory dla melijskiego sanktuarium. Pierwsza kapłanka była pod wrażeniem debiutanckiego dzieła i oprócz wypłacenia rzeźbiarzowi umówionej kwoty, nagrodziła go też sutą premią. Uwolniona od obowiązku pozowania Berenike mogła wreszcie skupić się na przygotowaniach do powierzonej misji. Jej także czcigodna Ilitia okazała hojność, dobrze wyposażając kapłankę na daleką wyprawę. Oprócz dużego mieszka złota przyznała swojej uczennicy troje świątynnych niewolników – dwie dziewczęta w charakterze służek oraz rosłego tragarza jako przybocznego i obrońcę.

Bryaksis również zadbał o byłego już czeladnika. Z własnej kiesy pomnożył środki, jakie ten zarobił za swoje pierwsze samodzielne dzieło. Przede wszystkim zaś sprezentował mu własne narzędzia pracy – bogaty zestaw dłut oraz wierteł niezbędnych do kształtowania marmuru.

– Dobrze służyły mi przez te wszystkie lata – rzekł, wręczając Syryjczykowi skórzaną sakwę z przyborami. – Teraz niech przydadzą się tobie, mój synu.

Wzruszony chłopak mocno uściskał swego mistrza.

– Dziękuję… ojcze – odparł, z trudem powstrzymując łzy. – Za wszystko, co dla mnie uczyniłeś.

Ilitia i Bryaksis uradzili, że najbezpieczniej będzie, by ich niedawni podopieczni podróżowali razem. Wkrótce nadarzyła się okazja, by wyprawić Berenike i Apollodorosa w drogę. Do melijskiego portu zawinął dla uzupełnienia zapasów rodyjski statek handlowy wracający z Aten. Kapitan „Dumy Lindos” zgodził się za rozsądną opłatą przyjąć na pokład pasażerów.

– Bez względu na porę roku przystanie Rodos wypełnione są korabiami ze wszystkich stron świata – stwierdziła przełożona melijskiego sanktuarium. – Bez trudu znajdziecie tam statek, który zabierze was do Azji.

Pewnego słonecznego, późnowiosennego wieczora do portu Melos przybyły dwa orszaki. Odziane w biel kapłanki Demeter i Kory odprowadziły Berenike aż na samo nabrzeże. Tam Ilitia ucałowała czoło swojej najzdolniejszej uczennicy i przekazała jej błogosławieństwo na długą drogę. Apollodorosowi towarzyszyli natomiast przyjaciele: kruczowłosa Tais, której nigdy nie przestał darzyć miłością, mistrz i przybrany ojciec, Bryaksis, a także Chloe z niesfornym Gylipposem, uparcie próbującym wyrwać się z jej uścisku i ruszyć na zwiedzanie okolicy. Młodzieniec prezentował się znakomicie – w nowej, haftowanej purpurą tunice i z mieczem przy pasie. Sakwę z rzeźbiarskimi narzędziami przewiesił sobie przez ramię.

Nim wstąpił na trap wiodący na rodyjski statek, uściskał ich wszystkich po kolei, począwszy od Chloe i jej dzielnego syna, a skończywszy na Beotce. Długo spoglądał w oczy swojej dawnej pani, a kiedy w końcu przemówił, uczynił to tak cicho, by tylko ona usłyszała jego słowa:

– Bez względu na to, kim w przyszłości będą moje modelki… wiedz, że w każdej z nich ujrzę ciebie. Wszystkie posągi kobiet, jakie kiedykolwiek stworzę… obdarzę twoim obliczem.

Skinęła głową na znak, że jest tego świadoma.

– Pomyślnych wiatrów, Meszalimie – wyszeptała. – Idź w świat, zdobywaj go i uczyń swoim. A kiedy tłum śpiewać będzie hymny na cześć Apollodorosa, pamiętaj, że jest ktoś, przed kim nie musisz się skrywać za wymyślonym mianem. Dla mnie już zawsze będziesz Meszalimem. Sługą, który stał się przyjacielem. Przyjacielem, który stał się obrońcą.

A potem z całych sił przytuliła go do siebie.

Na trap wchodził z wyraźnym ociąganiem, jakby czekające u kresu wędrówki kariera oraz sława nagle straciły dlań cały swój powab. Stał przy burcie, kiedy „Duma Lindos” odbiła od brzegu, a kiedy wykonała zwrot ku wyjściu z portu, przesunął się na rufę. Stamtąd uparcie patrzył na stojącą na nabrzeżu Tais, aż w końcu rosnący dystans całkiem zatarł jej sylwetkę.

Beotka spoglądała na oddalający się statek, dopóki jego żagiel nie skrył się za półwyspem. Dopiero wtedy zwróciła się ku Chloe oraz Bryaksisowi.

– Nie cierpię pożegnań – oznajmiła. – Zwłaszcza, gdy zdają się tak… ostateczne.

Zielonooka zdołała w końcu okiełznać syna, a może zmógł go upał. Teraz trzymała Gylipposa na rękach, on zaś tulił się do matki, zarzuciwszy jej na szyję szczupłe ramiona. Znad głowy chłopca Chloe posłała ukochanej uśmiech. Oraz spojrzenie, od którego brunetka poczuła, że miękną jej kolana.

– Dlatego my nigdy się nie rozstaniemy – przyrzekła wyzwolenica. – Już zawsze pozostanę przy twoim boku, Tais. Gdzie ty, tam i ja.

Rzeźbiarz zamknął obydwie kobiety w uścisku silnych ramion.

– Zmierzcha już. Wracamy do domu – zarządził. – Przy wieczerzy wzniesiemy toast za powodzenie naszych przyjaciół. Potem zaś…

Beotka wtuliła się w bok męża. On zaś ściszył głos do szeptu:

– Potem damy początek nowemu życiu. Czuję, że stanie się to właśnie tej nocy.

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

z wielką przyjemnością zapraszam do lektury ostatniej części mojej Brunetki – będącej zarazem epilogiem Opowieści Tais.

Ciesze się, że dzięki dużej mobilizacji – zarówno własnej, jak i mojej dobrej Korektorki, Ateny – udało się ją opublikować jeszcze w tym roku. Dzięki temu jedynym projektem, jaki zabieram w 2022 r. jest Perska Odyseja.

Życzę ciekawej lektury i jestem bardzo ciekaw Waszej opinii na temat całego opowiadania.

Pozdrawiam
M.A.

Z pewnym opóźnieniem, ale tym większą przyjemnością, zapoznałem się z końcową odsłoną opowiadania. Wywarło na mnie wrażenie przede wszystkim ciepłem i optymizmem, które tchnąłeś w tekst. Nawet złowrogie knowania niegodziwca nie zdołały zniszczyć zasłużonego szczęścia bohaterów. Znaleźli bowiem niespodziewanego, szlachetnego sojusznika i obrońcę, ktorego „wykułeś” im (może nie w marmurze ale w spiżu) w innym fragmencie Twoich rozbudowanych opowieści. Przy okazji, niejako mimochodem, prezentujesz po raz kolejny rozległą wiedzę na temat starożytnej Hellady. Wszystko to wysmakowanym stylu.
Odrobina żalu pojawia się tylko na myśl o tym, co może czekać Berenikę i Meszalima w Babilonie po nieodległej już przecież śmierci króla Aleksandra. Gdy miasto stanie się najpierw areną brutalnych walk o władzę, a następnie pogrąży się w upadku. Upadku, do którego w paradoksalny sposób przyczyniły się wielkie plany Aleksandra uczynienia na nowo z Babilonu stolicy świata. Planowane przebudowy sprowadziły się głównie do uprzątania (w praktyce wyburzania) podupadłych budowli. Nowych wznieść już nie zdążono, następcy króla woleli zakładać włanse metropolie.

Witaj, Neferze!

Dzięki za miłe słowa o finale Brunetki (nota bene, muszę wymyślić dla tego cyklu nieco inną nazwę 🙂 ). Pisanie tego opowiadania, które ostatecznie wypączkowało w 3 rozdziały, było miłą odmianą od Perskiej Odysei. Mogłem w nich zawrzeć nieco więcej optymizmu, życzliwości, jasnych barw ujawnianych przez helleńskie słońce. Oczywiście nie obyło się bez czarnego charakteru (który chodził za mną od ukończenia Opowieści Tais – czułem, że muszę jakoś wykorzystać tego obmierzłego Koryntyjczyka), bo jakaż historia jest bez niego kompletna?

Co się tyczy Argyrosa, faktycznie, jest jasną gwiazdą tego rozdziału – co biorąc pod uwagę jego osobiste przeżycia jest, mam nadzieję, jakoś zrozumiałe i psychologicznie wiarygodne. On zawsze był inny niż reszta siepaczy Kassandra, a ta szlachetna odmienność później tylko się pogłębiła. Spotkamy się z nim jeszcze nie raz – obydwu planach czasowych Perskiej Odysei.

Co do dalszych losów naszych ulubieńców w Babilonie: „Brunetka” rozgrywa się wiosną 327 r. p.n.e. Do śmierci Aleksandra z czerwcu 323 r. zostały niemal równo cztery lata. To mnóstwo czasu i trudno przewidzieć, gdzie ostatecznie znajdą się nasi bohaterowie. Być może zdołają opuścić Babilon nim rozpocznie się walka o schedę po wielkim Macedończyku? Albo w jakiś sposób wezmą w niej udział?

Mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić opowieść przynajmniej do tego momentu.

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Dzień dobry. Wróciłam tu po latach -nastu, z zaskoczeniem widząc jak pleciesz autorze dalsze wątki starożytnego świata. Z całej dynamiki zamieszczonych tu dzieł najlepiej pamiętam sympatię kierowaną do Twojej twórczości, może dlatego, że mam duży szacunek do wielu obszarów z tamtej przestrzeni dziejów, a może tez dlatego, bo czuję, że w pewnym sensie są mi bliższe i bardziej zrozumiałe, mimo bądź co bądź niepotrzebnej acz ewolucyjnie naturalnie chyba zakotwiczonej przemocy dajacej swoje ujścia w procesie powolnego kształtowania kolejnych etapów świadomości kolektywu ludzkiego. Niemniej etyka przedstawiona tutaj przez Ciebie w sposób tak wymowny i ludzki, ciepło, oddanie, szlachetność intencji i tak ukochane przeze mnie hart ducha i właściwie pojmowana godność zauroczyły mnie dzisiaj i wprawiły w tęsknotę światem wypełnionym tak wykształconą dojrzałoscią. Pięknie było wrócić do tego momentum tym bardziej, że jam już nie taka jak kiedyś chociaż esencja pozostała niezmienna, jedynie bardziej uświadomiona. Jestem wdzięczna, że dalej realizujesz się w stwarzaniu takich historii i że podnosisz przestrzeń do takich wartości. Czuj duch, jak to chyba w niektórych kregach jeszcze mówią -wszystkiego dobrego pomiędzy wymiarami 🙂

Witaj, Plom!

Bardzo miło mi czytać tak serdeczne słowa i przyjmować tak pozytywną ocenę mojej skromnej twórczości! Przyznam, że powrót do postaci Tais był dla mnie jak powiew świeżego powietrza po ostatnich latach spędzonych na opisywaniu wędrówek Kassandra po Persji (i kolejnych niegodziwości, jakich się tam dopuszczał). Ze wszystkich postaci, jakie wykreowałem czarnowłosa Beotka wydaje mi się kimś najbardziej zbliżonym do pojęcia dobrego człowieka. Pewnie dlatego tak przyjemnie jest mi o niej pisać – i nie mogę się wprost powstrzymać przed dawaniem jej prawdziwie szczęśliwych zakończeń 🙂

Czuj duch!
M.A.

P.S. Widzę, że kilkakrotnie próbowałaś dodać swój komentarz, pewnie dlatego, że nie wyświetlał się od razu pod moim tekstem. Jest to zabezpieczenie w naszym systemie komentarzy – pierwsza wypowiedź z nowego adresu e-mail zawsze trafia najpierw do moderacji i musi zostać zatwierdzona. Kolejne posty z tego samego adresu e-mail, albo jeszcze lepiej – z zarejestrowanego konta – będą się już pojawiać od razu po ich napisaniu i kliknięciu 'wyślij komentarz’. Tak więc zachęcam do komentowania również innych opowiadań dostępnych na stronie, autorstwa mojego i nie tylko 🙂 Zachęcam również do założenia konta – co pozwoli Ci na wybór awatara oraz uruchomi różne dodatkowe funkcjonalności portalu.

Napisz komentarz