Wernisaż 1/2 (Yan Qwalsky)  4.29/5 (8)

26 min. czytania

Roberto Rizzato, Saretta B. (un)Masked, CC BY-NC 2.0

Wystarczyły trzy dni, aby Ania całkowicie uległa grypie. Pierwszej doby lekko chrypiała i była dobrej myśli, że aspiryna i gorąca herbata z sokiem pozwolą jej stanąć na nogi. Drugiego dnia skarżyła się na ból głowy, co próbowała zwalić na nadmierną liczbę papierosów, jakie wypaliła w pracy. Miałam ochotę ją ochrzanić za to, że mimo rozpoczynającej się choroby poszła do pracy, a za palenie papierosów wręcz bym ją rozszarpała, ale wyglądała źle i ledwie trzymała się na nogach, więc litościwie powstrzymałam się od komentarzy i gotowałam wodę na herbatę – nadal jeszcze uważała, że to jej pomoże. Trzeciego dnia stało się jasne, że sok nie rozwiązał jej problemu – miała gorączkę, bolały ją mięśnie i nie była w stanie podnieść się z łóżka.

Udało mi się jednak zmusić ją, by wstała, i podreptałam z nią do lekarza, który na szczęście przyjmował nieopodal. Był przy kości, miał siwe włosy z plackiem łysiny na samym czubku, a także zwyczaj wygłaszania niezdwuznacznych, obleśnych komentarzy – teraz także rzucił uwagę, że mimo ciepłej zimy Ania nie powinna uprawiać miłości na dworze – ale był też solidny i nie zdzierał z nas, toteż mimo obiekcji chodziłyśmy do jego gabinetu.

– To grypa – powiedział i przypisał środki przeciwgorączkowe. Wypisał także Ani zwolnienie.

– Tydzień leżenia w wyrze – zakomenderował, uśmiechnął się i dodał – I to samotnego leżenia w wyrze. Bez towarzystwa i bez wysiłku. A kiedy pani się już wyleczy, to proszę pamiętać, bez szaleństw na dworze. Gdyby pani poczuła potrzebę, to proszę pamiętać, że ma pani przyjazny gabinet. Otworzę, kiedy tylko pani zechce. Albo kiedy pani zechce – zwrócił się do mnie – Albo…

– Dziękujemy panie doktorze – przerwałam ten jego monolog. – Ile płacimy?

– A dzisiaj gratis. Jest tuż po Świętach, to uznajmy to za prezent gwiazdkowy – uśmiechnął się.

Ania nie za bardzo mogła, więc to ja rozpłynęłam się w podziękowaniach. Wprawdzie podejrzewałam, że gdyby o mnie chodziło, to nie byłoby gratisu, ale i tak byłam wdzięczna, że nie musiałam sięgać do portfela. Ania – co już wcześniej ustaliłam – była prawie bez grosza. Mówiła, że przyjechała tak szybko, jeszcze drugiego dnia Świąt, bo dostała jakieś zlecenie i miała sobie nieźle dorobić.

A więc minęły trzy dni i Ania uległa chorobie. Czwartego dnia zaś ja uległam Ani. Zaczęła mnie namawiać tuż po tym, jak wróciłyśmy od lekarza. Kazałam jej być cicho, nafaszerowałam ją lekami i zagoniłam do łóżka. Przespała ze dwie godziny i nabrała sił na tyle, by wrócić do tematu.

– Posłuchaj, jak nie pójdę, to stracę kolejne zlecenia. A to naprawdę fajna robota, niemęcząca i zawsze wpadnie dwieście, trzysta złotych – mówiła. – To dla mnie kupa szmalu, proszę cię.

– Ale właściwie o co mnie prosisz? – zapytałam, bo choć wiedziałam, że Ania czasem znika wieczorami, to nie miałam pojęcia, co dokładnie robi. Nie pytałam, uznając, że jeśli zechce, to sama powie, a jeśli nie, to też dobrze. Wiecie, czasem nie jest dobrze wiedzieć za dużo, każdy ma prawo do jakichś tajemnic.

– Żebyś poszła za mnie.

– Ja? Weź, przecież nie mam pojęcia, co robisz.

Kiwnęła głową.

– Wiem, nie powiedziałam ci, bo nie chciałam, byś się denerwowała…

Oczywiście, zdenerwowałam się natychmiast.

– A co to takiego, że miałabym się zdenerwować?

– Ja… – spuściła wzrok na chwilę, ale zaraz uniosła oczy i spojrzała na mnie z wyzwaniem – pozuję.

– Jak to pozujesz? Komu pozujesz? Do czego pozujesz?

Wypowiadałam pytania prędko, jakbym chciała dopasować tempo mówienia do bicia serca. A biło bardzo szybko.

– Do rysunków?

– Jakich rysunków?

– No, różnych…

– Co znaczy, różnych?

– Oj, do różnych, czasem to są tylko studia karku, ud, piersi…

– Jak to piersi? Pozujesz nago?

– Tak, czasem tak – odparła. – Właściwie to głównie nago.

Zatkało mnie i dlatego Ania mogła mi opowiedzieć całą historię. Była ładną dziewczyną, sądzę, że znacznie ładniejszą ode mnie, no i kiedyś wpadła na pomysł, by wrzucić parę swoich zdjęć na jeden z tych portali, gdzie ogłaszają się modelki i fotografowie. Naczytała się, że niektóre z takiego przygodnego pozowania wyciągają całkiem fajne pieniądze, i też liczyła, że sobie dorobi. Z początku dostała masę maili od różnego rodzaju zboczeńców. Poblokowała ich, a wtedy przyszła druga fala wiadomości, tym razem od fotografów, tak przynajmniej twierdzili, którzy proponowali jej pozowanie nago albo przynajmniej w bieliźnie. Niektórzy robili wrażenie całkiem profesjonalnych, choć ci zwykle oferowali jej sesje za pieniądze, dokładnie za jej pieniądze. Pisali, że jak im zapłaci, to zrobią jej świetne fotki i inni będą się musieli o nią bić.

Tych też zignorowała i zapanowała cisza. Już straciła nadzieję, kiedy odezwał się do niej facet. Napisał, że nie jest fotografem, ale malarzem i rysownikiem i że szuka nowych modelek. „Każde piękno jest w stanie się w końcu opatrzyć, toteż staram się zmieniać modelki” – napisał w wiadomości. Do tego dołożył link do swojej strony, gdzie było sporo obrazów i rysunków.

Ania umówiła się z nim na spotkanie, tak z ciekawości, a potem – także z ciekawości – poszła na pierwszą sesję. Trochę się bała, w końcu była u całkowicie obcego faceta w studiu, gdyby coś jej się stało, nikt nie wiedziałby, gdzie jej szukać. Ale facet naprawdę zajął się jej rysowaniem. Po dwóch godzinach podziękował, wręczył jej trzysta złotych, powiedział, że musi jeszcze dokończyć i że dostanie skan, by mogła się zorientować, czy umie rysować i czy to, jak ją narysował, jej odpowiada. Jak powiedział, tak zrobił, rysunek spodobał się Ance i zaczęła do niego chodzić. Czasem dwa razy w miesiącu, czasem cztery – w zależności od tego, czy rysownik miał czas i pieniądze.

– On naprawdę jest w porządku. Pamiętasz, kiedyś powiedziałam ci, że gdybym nie wróciła na noc bez wiadomości, to u mnie w pokoju znajdziesz kopertę z informacją, gdzie mnie szukać – zapytała.

– No, pamiętam.

– To on mi poradził. Powiedział, że chce, bym się czuła bezpiecznie, bo wtedy pozuję lepiej.

– Jasne. Ale pozujesz mu nago – rzuciłam, nadal zła na koleżankę.

– Po pierwsze, to ja powiedziałam, że jak chce, to mogę się rozebrać. On mnie nie namawiał, ale zauważyłam u niego kilka rysunków nagich kobiet i poczułam, że też bym tak chciała. Po drugie… – zaczerpnęła powietrza – pomyślałam, że przecież już kilkunastu facetów widziało mnie nago. Ciebie zresztą też.

– Jak to, mnie?

– No normalnie, idziesz do knajpy, spotykasz jakiegoś faceta, podoba ci się, ty jemu, więc idziecie do łóżka.

– Jasne, ale to co innego.

– Niby co innego, ale to w sumie też obcy ludzie, którym pokazujesz się nago i na dodatek pozwalasz na jeszcze więcej.

– Ja nie mam takiego brania jak ty. A poza tym – nie idę do łóżka na pierwszej randce.

– Dobra, nie będę ci przypominać…

– Czego?

– … bo to nie w tym rzecz. A po trzecie – nawet nie wiesz, jak on na mnie patrzy!

Wypowiedziała to całkiem innym tonem, jakby mówiła o czymś wyjątkowo smakowitym, co jadła całkiem niedawno i do tej pory nie mogła wyjść z zachwytu.

– Jak?

– Jak… na dzieło sztuki. Jak na kogoś najpiękniejszego na świecie. Jakby nie mógł przestać mnie podziwiać. Po prostu – niesamowicie.

Co mam powiedzieć? Każda kobieta pragnie, by ktoś ją czasem podziwiał. By nie mógł się napatrzeć na ciało, na piersi, na uda, by patrzył na nią jak na… dzieło sztuki.

– Ale przecież on się zorientuje, że nie jestem tobą. Ja mu się wcale nie muszę spodobać. Może nie chcieć, bym mu pozowała.

Pokręciła głową.

– Nie chodzi o normalne pozowanie – powiedziała a potem zorientowała się, że to mogło nie zabrzmieć najlepiej. – To znaczy chodzi o pozowanie, ale nie do rysunku. Tylko obok rysunku.

– Nie rozumiem.

Więc mi wyjaśniła. Co jakiś czas mężczyzna organizuje wystawę swoich rysunków połączoną z aukcją. Wernisaż – miałam ochotę dopowiedzieć, ale Ania przypomniała sobie to słowo. No i tematem tego wernisażu ma być „Kreska i rzeczywistość”. Facet wymyślił sobie, że wystawi na sprzedaż po kilka rysunków każdej z modelek i przy nich posadzi tę właśnie modelkę. I każdy, kto przejdzie, będzie mógł porównać, czy szkic odpowiada rzeczywistości, a dokładnie – czy rysunek jest bardziej wyrazisty od tego, co widać.

– Tym bardziej to bez sensu – przecież każdy się zorientuje, że na rysunku jesteś ty, a nie ja – broniłam się.

– Ale nie zorientuje się nikt. On powiedział, że nie chce sprzedawać rysunków, na których będą widoczne twarze modelek. Tylko takie, gdzie będzie widać ciała. I tak sobie wymyślił, że każda z modelek będzie miała na sobie maskę, więc to, co ludzie będą widzieć, to nasze ciała. I dał mi taką maskę.

– No, ale reszta…

– Rany, co z resztą. Jesteśmy prawie takie same, nosimy ten sam rozmiar ciuchów, ten sam numer buta, mamy takie same wymiary. Ciągle się czepiasz, że wkładam twoje ciuchy, a ja się denerwuję, że ubierasz moje. Ciała mamy identyczne.

– Oj, wiesz, przytyłam w te święta…

– Nieprawda.

Była strasznie wytrwała jak na kogoś, kto cierpi od wysokiej gorączki, bo maglowała mnie przez cały dzień.

– I tak masz wolne, do pracy pójdziesz po Sylwestrze, możesz to dla mnie zrobić.

Sprzeciwiałam się i w końcu udało mi się zmusić ją, by zmieniła temat. Ale innego już nie zaczęła, bo znowu zasnęła. Tyle, że następnego dnia zaczęło się od nowa. Choć tym razem postanowiła wziąć mnie na litość.

– Wiesz, że nie mam kasy. I wiesz, że wypłatę dostanę dziesiątego.

– I co z tego? Było nie wydawać wszystkiego przed Świętami.

– Nie wydałabym, gdybym nie sądziła, że zarobię na tym wernisażu. Ale myślałam, że dam radę i dlatego wydałam. I teraz nie wiem, jak przeżyję do dziesiątego. Tyle dobrego, że nie będę musiała iść na Sylwestra, to nie wydam tych pięćdziesięciu złotych, które mam.

– Masz tylko pięćdziesiąt złotych?

– Tak, mam. I muszę zarobić trochę kasy. Więc najwyżej pójdę z gorączką.

– To dostaniesz zapalenia płuc. Zwłaszcza, jak będziesz siedziała nago.

– To dostanę. To się leczy. A jak się nie ma pieniędzy, to się nie je. Umrę z głodu, a na to lekarstwa brak.

W końcu się złamałam. Chciałabym powiedzieć, że zdecydowałam się tylko dlatego, by pomóc koleżance, ale to byłaby część prawdy. Nawet spora część, ale mimo wszystko nie cała. A część prawdy to co najwyżej małe kłamstwo.

Niedawno rozstałam się z chłopakiem. Wprawdzie każde zerwanie trzeba odchorować, ale nie każde równie mocno. To oceniłabym jako lekki katarek. Tak czy owak, brakowało mi mężczyzny, tyle że nie do seksu, bo z tym nie miałabym problemu, ale tęskniłam za męskim spojrzeniem. Dokładnie za jego intensywnością w chwili, gdy zdejmowałam z siebie ubranie. Możecie uznać, że to taki mały fetysz, ale ten głód w oczach zawsze mnie kręcił i dlatego zawsze rozbierałam się sama, przez facetem. Także przed moim byłym, który w pewnym momencie przestał na mnie patrzeć tak, jak należy.

Poza tym ja też miałam jeszcze trochę do wypłaty, a Święta wycisnęły mnie z pieniędzy. Wszystkie prezenty kosztowały, a najwięcej te, które zrobiłam sobie, w myśl zasady, że nikt nie utrafi w gust kobiety tak dobrze, jak ona sama. No i miałam plany na Sylwestra. To znaczy, obie miałyśmy plany, ale ja byłam zdrowa i nie zamierzałam z nich rezygnować. A więc potrzebowałam kasy i dlatego poddałam się, kiedy Ania sięgnęła po przedostatni argument.

– Jak pójdziesz, to się podzielę z tobą kasą.

– A jak?

– No wiesz, fifty fifty.

– Czyli dasz mi stówę?

– Pięć.

– Słucham?

– Pięć stów.

– Rany, sporo. Mówiłaś, że dostajesz dwieście, trzysta złotych.

– Tak, ale za pozowanie przed nim. A za udział w tym wernisażu miałam dostać tysiąc.

Mogłam się targować, ale wiedziałam, że u Ani jest ciężko z kasą. Właśnie dlatego próbowała z tym pozowaniem, bo tam gdzie pracowała, nie zarabiała najwięcej, a rodzice nie bardzo byli w stanie jej pomóc. Ja miałam nieco lepiej, ale naprawdę tylko nieco, więc pięćset złotych stanowiło spory zastrzyk gotówki. Na tyle duży, że mogłam się podzielić z koleżanką pół na pół.

– Ale to na pewno żaden burdel? Ani żadna orgia? Nikt nie będzie mnie obmacywał?

Kręciła przecząco głową przy każdym pytaniu.

– Nie, nie, nie.

Zjadłyśmy obiad i zaczęłam się szykować. Rysownik miał kilka warunków, a jednym z nich było, że modelka może mieć włosy wyłącznie na głowie. Trochę czasu spędziłam na depilacji, poza tym musiałam się jakoś odpowiednio ubrać.

– Rany, możesz tam pójść w kufajce.

– Dobra, dobra, nie rozbiorę się, jak nie będę miała na sobie fajnej bielizny.

W końcu byłam gotowa, jak zwykle godzinę przed czasem, kiedy Ania przypomniała sobie o masce.

– Czekaj, musisz ją przymierzyć. Cholera, zapomniałam, a jak nie będzie na ciebie pasować…

Pomyślałam, że nie tak dawno mówiła, że jesteśmy identycznej budowy, a teraz się boi, że maska nie będzie pasować. Jednak sama poczułam niepokój. Kiedy już podjęłam decyzję, poczułam ciekawość, jak to jest pozować bez ubrania przed innymi. Myśl, że z powodu drobiazgu nie zaznam tego uczucia, okazała się zaskakująco nieprzyjemna.

Kiedy Ania przyniosła maskę, poczułam zaskoczenie. Zawsze jest tak, że gdy słyszymy o czymś, co niby znamy, ale rzadko tego używamy, posługujemy się jakimś wyobrażeniem. Z jakiegoś powodu więc sądziłam, że chodzi o maskę wyłącznie na oczy, coś w stylu wyrafinowanych koronkowych zasłon, które pokazywane są czasem w filmach. Ewentualnie rozważałam coś w stylu masek weneckich, które zasłaniają też czoło.

Tymczasem to, co podała mi koleżanka, przypominało czapkę czy właściwie kominiarkę. Kiedy jednak rozwinęłam zawiniątko, skojarzyło mi się to z maską Spidermana z filmów – było czarne i elastyczne, dość obcisłe, z gęstą siateczką przed oczami i z czymś w rodzaju ściągacza na każdym z dwóch końców.

– Tu jest miejsce na włosy, więc musisz je spiąć w koński ogon – powiedziała.

Miałam ochotę ją udusić, no spędziłam trochę czasu na układaniu włosów, a teraz okazuje się, że wystarczy je zaczesać do tyłu i związać.

– A ten – pokazała drugi ściągacz – jest na szyję.

Fuknęłam na nią, porwałam maskę i poszłam do łazienki. Tam rozebrałam się – myśląc, że jak będę rozczesywać włosy, to sporo kłaków spadnie mi na sukienkę – do majtek i biustonosza. Rzeczywiście, uczesałam się w koński ogon, związałam włosy cienką wstążką i następnie podwinęłam maskę tak, jak mniej więcej podwija się kominiarkę. Nałożyłam tę pseudoczapeczkę na czubek głowy, palcami rozchyliłam ściągacz na górze i przeciągnęłam przez niego włosy, a potem rozwinęłam maskę aż do końca. Musiałam trochę ją przesunąć, aby wszystko znalazło się w odpowiednim miejscu, i spojrzałam w lustro.

Myślę, że nikt tak naprawdę nie wie, jak bardzo identyfikujemy się ze sobą poprzez widok własnej twarzy. Niby zwykle się nie widzimy, obserwujemy twarze innych, podczas gdy nasza nie jest dostępna naszym oczom, ale wiemy, że jest i mimowolnie spoglądamy na siebie w lustrach, szybach czy w wodzie, widzimy siebie i wydaje się nam to takie zwyczajne. Tymczasem wystarczy założyć coś na twarz – jak ja to zrobiłam – i nagle wyglądamy zupełnie inaczej. Mało tego – widzimy tam, gdzie powinniśmy być my, coś innego i nabieramy wrażenia, że staliśmy się kimś całkowicie innym.

Tak właśnie było ze mną – poczułam zagubienie. Co z tego, że miałam świadomość, że spoglądam na siebie, kiedy widziałam coś zupełnie innego – obły kształt w ciemnej tkaninie. To mógł być ktokolwiek, naprawdę, toteż moja pewność, że widzę siebie, zmalała błyskawicznie do nieśmiałego przekonania. Ten wzrost niewiary był tak wyraźny, że aż podniosłam dłoń, by odbicie owego gestu w lustrze przywróciło mi poczucie, że spoglądam na siebie.

Odetchnęłam z ulgą, bo postać w lustrze odpowiedziała tym samym. To musiałam być ja – powiedziałam sobie. Mimo wszystko poczucie niepewności pozostało. Wystarczyło odebrać mi twarz, by zmienić mnie w… kogoś innego.

Kiedy minął szok, związany z odebraniem tożsamości, pomyślałam, że maska jest całkiem nieźle skonstruowana. W łazience było dość ciepło, ale nie czułam gorąca, poza tym siateczka, wszyta przed oczami, była dostatecznie przejrzysta, bym bez problemów widziała całe otoczenie, a jednocześnie nie mogłam zobaczyć odbicia swoich oczu w lustrze. Ktokolwiek zechce spojrzeć mi w oczy, zobaczy tylko czerń, podczas gdy ja będę mogła spoglądać nań bez problemu.

Została jeszcze jedna rzecz. Kiedy szłam do łazienki i zdejmowałam z siebie ubranie, mogłam przeczuwać, że będę chciała to uczynić, ale nie było to wyraźne pragnienie. Teraz jednak zrozumiałam, że muszę zobaczyć siebie nagą – jedynie w masce. Zsunęłam majtki, rozpięłam biustonosz i pozwoliłam opaść mu na podłogę, a następnie oceniłam swój wygląd w lustrze. Nie widziałam wszystkiego, więc podsunęłam sobie plastikowy taboret, wspięłam się na niego i mogłam zobaczyć się w pełni. Znowu pojawiło się wrażenie obcości. Zwykle bowiem nosiłam ubranie, a twarz miałam odkrytą. No, czasem, kiedy było bardzo zimno, zasłaniałam usta szalikiem, ale to były rzadkie przypadki, poza tym nie trwało nigdy długo. Teraz było inaczej – miałam szczelnie zakrytą twarz, tymczasem reszta ciała była goła, i to całkowicie, bo zniknął niezbyt gęsty trójkąt czarnych włosów, który wcześniej skrywał mi podbrzusze. Teraz widziałam początek bruzdy, która znikała miedzy udami, i to tylko podkreślało moja nagość.

Pomyślałam, że maska zmienia ludzi. To niby oczywiste stwierdzenie, w końcu po to używa się masek, ale tak naprawdę – jak mnóstwo powiedzeń – są to tylko słowa, z których znaczenia nie zdaje się sprawy dopóki się tej maski nie włoży. I nie zdejmie reszty. Miałam bowiem wrażenie, że ten akt zmienił nawet moje ciało – wydawało się bledsze, bardziej kruche i jednocześnie zaskakująco mięsiste i realne. To byłam teraz ja, to o moim ciele mogłam powiedzieć, że „jest mną”, bo twarz, którą zawsze widziałam w odbiciu, zniknęła. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, składałam się ze skóry, przez którą tu i ówdzie przebijały kręte, błękitne ścieżki żyłek, z piersi, których sutki były bardziej różowe niż zwykle, z mięśni, wyraźniej niż zwykle pracujących pod skórą.

Patrzyłam i myślałam, że nie widzę siebie. Widzę ciało, niby moje, lecz faktycznie obce, nie siebie. I pierwszy raz tego wieczora – tyle że pod własnym spojrzeniem – poczułam ciepły dreszczyk, który przebiegł mi po podbrzuszu.

Ania zaczęła pukać do drzwi, więc krzyknęłam, że zaraz do niej wyjdę, spuściłam wodę, żeby myślała, że moja nieobecność miała inną, mniej ciekawą przyczynę i ubrałam się, nadal przypatrując się sobie w lustrze. Zakładanie bielizny oraz wierzchniego ubrania sprawiło, że poczułam się pewniej, mimo że wciąż miałam na twarzy maskę. Nie zdjęłam jej, bo wiedziałam, że Ania będzie koniecznie chciała się przekonać, że materiał dobrze leży na mojej głowie. I rzeczywiście, kiedy wyszłam, stała przed łazienką i zaczęła dokładnie mnie oglądać, tu i tam coś poprawiając.

– Muszę powiedzieć, że wyglądasz niesamowicie. I to podwójnie – raz, że ta maska naprawdę wygląda lepiej na tobie niż na mnie, bo wiesz, oczywiście ją przymierzyłam. I także niesamowicie w takim sensie, że trochę strasznie. Wiem, że to ty, ale mam takie dziwne wrażenie, że równie dobrze może to być ktoś inny. Naprawdę, a jak ty się czujesz?

– Normalnie – skłamałam i zdjęłam materiał z głowy. – Jak widzisz, to jednak ja i dlatego nie czuję się jakoś dziwnie. Ja to ja, w masce czy bez – plotłam, nawet bardziej do siebie niż do niej. Często się zdarza, że przekonując innych staramy się przekonać samych siebie.

– Jasne – powiedziała. Nie miałam już sił, aby dalej ją przekonywać, poza tym dopadło mnie wrażenie, że mam już mało czasu, toteż szybko założyłam buty i kurtkę i otworzyłam drzwi, by wyjść.

– Poczekaj, Gośka, weź czapkę, bo zimno jest i jeszcze ty się przeziębisz – Ania podała mi i czapkę, i szalik. – I weź jeszcze to – dała mi kopertę. – Bez tego cię nie wpuszczą.

Chłód na zewnątrz nieco mnie orzeźwił, ale nadal tkwiłam w przekonaniu, że jest późno i że muszę się spieszyć. Na szczęście nie musiałam czekać na tramwaj, który podjechał, kiedy stanęłam na przystanku, nie było też kłopotu z poszukiwaniem autobusu, który miał mnie dowieźć na miejsce. Po prostu wyszłam z metra, podeszłam do wiaty i odczytałam rozkład, a gdy skończyłam, właściwy wóz właśnie wtaczał się do zatoczki. Gdy wysiadłam, było nieco odludnie, ale z pomocą mapy w telefonie bez kłopotu dotarłam na miejsce. Dzięki Bogu za technikę, która tak mocno ułatwia życie tym, którzy nie mają żadnego poczucia kierunku.

Kiedy już stanęłam przed budynkiem oznaczonym właściwym numerem, jeszcze raz zerknęłam na wyświetlacz i zrozumiałam, że jestem za wcześnie. Przeszłam się trochę w jedną stronę, trochę w drugą, ale szybko poczułam, że jest mi zimno, a poza tym brak ludzi wokół sprawił, że zaczęłam się obawiać napadu.

Podeszłam więc do drzwi i szarpnęłam, ale były zamknięte. Zajrzałam do środka przez szklaną taflę, która była wprawiona w jedno ze skrzydeł, i pomyślałam, że może jednak nie trafiłam dobrze. Wprawdzie gdzieś w głębi płonęło światło, ale hall tuż za drzwiami był ciemny.

Mimo to załomotałam pięścią i czekałam, że może się ktoś pojawi. Stojąc tak, myślałam, co powiem, gdy okaże się, że jednak pomyliłam ulicę.

Zobaczyłam ruch w głębi i nagle ogarnęło mnie przerażenie. Co powiem, jeśli jednak trafiłam na właściwe miejsce? A właściwie – jak to powiem. Bo o ile miałam podobną figurę jak Ania, to jednak nasze głosy całkowicie się różniły. Więc ten jej malarz natychmiast zorientuje się, że nie jestem jego modelką.

– Głupia – szepnęłam do siebie. – Myślałaś, że jak nałożysz maskę, to nikt cię nie pozna.

Ale drzwi już się otwierały i ze środka… wyjrzała kobieta.

– Słucham?

– Ja na wernisaż – wybąkałam. Ze zdenerwowania i strachu ochrypłam.

– Gość czy modelka?

Chciałam odpowiedzieć, ale struny głosowe ścisnęły się tak bardzo, że nie mogłam wydać z siebie dźwięku. Sięgnęłam tylko do kieszeni i podałam kobiecie kopertę. Wzięła ją ode mnie, zerknęła do środka i kiwnęła głową.

– Modelka. Chodź ze mną.

Wsunęłam się do środka, ona zamknęła drzwi i ruszyła w głąb budynku, w stronę światła.

– Jesteś trochę za wcześnie. Ale to dobrze. Nie lubię spóźnień – powiedziała.

Nim doszliśmy do drzwi, zza których biło światło, skręciła i otworzyła niewielkie pomieszczenie. Było puste i ciemne, niewielkie okno zostało zasłonięte grubą zasłoną.

– Tu możesz się przebrać. Ubrania włóż do jednego z tych kontenerów – wskazała na parę plastikowych pudeł. – Każde ma kłódkę z kluczykiem. Kluczyk weź ze sobą, każdy ma tasiemkę, aby można było go przymocować do dłoni. Jak skończysz, to przyjdź tam, gdzie jest światło, wskaże ci twoje miejsce. Oczywiście, pamiętaj o tym, by być w masce. Powinnaś ją włożyć przed wejściem do budynku, ale jest pusto, więc nie ma problemu. Aha, a propos miejsc. Jak masz na imię?

Oczywiście, byłam gotowa powiedzieć, że Gośka, ale stało się coś dziwnego, bo moje wargi poruszyły się i usłyszałam, jak – nadal z chrypką – mówię „Ania”.

Podeszła do kąta i wygrzebała z tekturowego pudła niewielki kartonik z napisem „Anna”. Wróciła do mnie i podała mi.

– Dobrze, że nie masz na imię Magda – uśmiechnęła się cierpko. – Ma ze trzy modelki o imieniu Magda i nie mam zielonego pojęcia, jak poznam która jest która. W ogóle żadnej nie widziałam, jestem z tej galerii i pomagam przy ekspozycji. Swoją drogą, też mam na imię Magda.

– Miło mi – odpowiedziałam i wtedy dotarło do mnie, że mój głos już nie skrzypi.

– Dobrze, to idę. Zaraz zaczną przychodzić inni, zawsze jest trochę takich, co przychodzą przed czasem.

Poszła, a ja odetchnęłam. Udało mi się. Zaraz pojawiła się myśl, że i tak wszystko może się wydać, ale skoro dotarłam aż tutaj, to muszę grać dalej.

Rozebrałam się. Kiedy postawiłam bose nogi na chłodnej posadce, przemknęło mi przez głowę, że powinnam wziąć jakieś buty, aby poruszać się po wnętrzu, lecz – znowu – stwierdziłam, że trzeba brnąć naprzód. Zamknęłam ciuchy i torebkę w pudle, tasiemkę z kluczem zawiązałam na przegubie dłoni, założyłam maskę i wyszłam. Poczułam się raźniej niż jeszcze przed chwilą, mimo że nie miałam już na sobie ubrania. Cóż, byłam naga, ale dzięki masce nie do rozpoznania.

Ledwo weszłam do pomieszczenia, pojawił się mężczyzna. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulkę z krótkim rękawem z geometrycznym wzorem na przedzie.

– O, jest i moja pierwsza modelka – powiedział. Zesztywniałam, nie wiedząc, co powiedzieć. W ataku paniki zdecydowałam się, by podnieść kartonik z moim – tymczasowo – imieniem.

– Ania! – ucieszył się. – No tak, Ania. Przyznam, że chciałem cię sam rozpoznać. Cieszę się, że jesteś.

Powinnam odpowiedzieć, cokolwiek, ale nie umiałam wydać żadnego dźwięku. Na szczęście mężczyzna nie mógł widzieć, jak moje wargi kilkakrotnie składają się w niewypowiedziane w końcu słowo.

– Ciii! – przyłożył palec do ust. – Nic nie mów. Wyglądasz rewelacyjnie i chcę ci się po prostu przyjrzeć.

Czasem, gdy chcę dobrze wypaść przed mężczyzną, wciągam brzuch. Tym razem ledwie opanowałam ochotę, by to zrobić – w końcu modelka nie może wiecznie siedzieć z wciągniętym brzuchem, no i powinna czuć się swobodnie przed kimś, kto widział ją bez ubrania… ileś tam razy.

A potem przestałam myśleć o brzuchu, bo zobaczyłam jego spojrzenie. Tak jak mówiła Ania, spoglądał na mnie, jakbym był dziełem sztuki. Faceci, kiedy patrzą, widzą szczegóły. Najczęściej cycki albo dekolt, czasem tyłek, twarz oczywiście, ale też raczej w częściach – usta, nos, oczy – niż w całości. Tymczasem ten spoglądał tak, jakby widział linie, płaszczyzny, plamy barw i cienia oraz fakturę skóry i lekkie pulsowanie życia, które przepływało przez moje żyły. I wszystko budziło w nim zachwyt, który widać było na jego twarzy i przede wszystkim w jego oczach.

– Jesteś piękna! – powiedział w końcu i nie mogłam się w jego głosie doszukać jednej fałszywej nuty. – Mam wrażenie, że zapomniałem, jaka piękna z ciebie kobieta. I wiesz co?

Pokręciłam głową.

– Myślę, że muszę dokonać niewielkich zmian w ekspozycji. A ty poczekaj jeszcze chwilkę tam, gdzie się przebrałaś.

Przestał na mnie patrzeć, bo odwrócił się, a ja poczułam żal. I z tym żalem wróciłam do przebieralni, zastanawiając się, kiedy znowu będzie mnie oglądał. Zazdrościłam Ani, że spoglądał na nią tyle razy, tymczasem mnie widział po raz pierwszy. I – skapnęła kolejna, gorzka kropla żalu – nawet nie wie, że widzi właśnie mnie.

Zamyślona nie zauważyłam, że otworzyły się drzwi i do pomieszczenia wsunęła się kobieta. Dopiero kiedy powiedziała „cześć”, odwróciłam się i też się przywitałam. Na tym skończyła się wymiana zdań między nami, bo tamta zaczęła się rozbierać.

Ona pamiętała, żeby włożyć maskę, więc nie mogłam powiedzieć, czy jest ładna, czy nie, ale kiedy zaczęła się rozbierać, rzuciłam kilka zaciekawionych spojrzeń. Owszem, kobieca nagość nie była dla mnie czymś nowym, w końcu widywałam inne kobiety, choćby na basenie, ale ta sytuacja była inna. Byłyśmy tylko we dwie.

Poza tym wyczułam w niej rywalkę. To było absurdalne uczucie, ale wyskoczyło gdzieś z mojej podświadomości i kołatało mi się w piersiach.

Zorientowałam się, że jest starsza. Nie byłam w stanie powiedzieć, o ile, ale obstawiałam dekadę, może nieco więcej. Miała nadal młodą skórę, ale szersze biodra i ciężkie piersi sugerowały, że rodziła. Dziwne, że nie pocieszyło mnie to, bo mężczyzna miał – jak uznałam – koło czterdziestki i pewnie dojrzalsze kobiety pociągały go bardziej niż młódki.

Otworzyły się drzwi i weszła kolejna modelka, również z głową okrytą maską. Była wysoka, smukła, z tych dziewczyn, których wzrost wydaje się być całkowicie niezwiązany z ich wagą. Ale kiedy zaczęła zdejmować z siebie ciuchy, ze zdziwieniem – oraz zazdrością – stwierdziłem, że ciało ma elastyczne i jędrne. Nie była chudziną, jak wiele z tych przerośniętych kobył, jak je nazywałam w przypływie zazdrości, była po prostu smukła i giętka niczym trzcina. Znowu skrzypnęły zawiasy, ale pojawiła się tylko Magda.

– Ania? – pytanie zostało rzucone w pokój, nie kierowała go do nikogo bezpośrednio.

Pomyślałam, że to absurdalne, że nie umie mnie odróżnić od innych, ale szybko ją usprawiedliwiłam, w końcu wcześniej widziała mnie normalnie ubraną, z odkrytą twarzą, a teraz byłam tylko ciałem z głową schowaną pod maską.

– To ja – podniosłam się.

– Idź, już zrobili dla ciebie miejsce – odrzekła.

– A gdzie mam iść?

Zerknęła na mnie z politowaniem, ale po chwili wyraz twarzy dziewczyny zmienił się, zapewne przypomniała sobie, że nigdy tutaj nie byłam.

– Wychodzisz i w lewo. Poczekaj – sięgnęła do torby i wyjęła klapki–japonki. – Załóż je, podłoga jest chłodna. Jaki numer?

Podałam, sprawdziła, czy ma w ręku właściwy rozmiar i rzuciła na podłogę. Wsunęłam stopy w obuwie i zrobiłam krok ku wyjściu, ale przypomniałam sobie o jednym drobiazgu.

– A gdzie są łazienki?

– To dla odmiany w prawo i patrz na drzwi po przeciwnej stronie ściany. Tylko dokładnie się wytrzyj – dodała, a ja zapłonęłam pod maską. Zapomniałam, że będę całkowicie odsłonięta.

Ale Magda już zwróciła się ku starszej kobiecie, która była już całkiem naga – nie licząc maski na twarzy.

– Kim jesteś?

– Magda – odpowiedziała tamta nieco ochrypłym głosem.

– A która Magda? – usłyszałam, zanim drzwi zamknęły się za mną. Poszłam do łazienki, wysikałam się i dokładnie wytarłam, a potem ruszyłam tam, gdzie „zrobili dla mnie miejsce”. Weszłam do sporego, prostokątnego pomieszczenia, oświetlonego przez liczne lampy zawieszone u sufitu. W każdym z rogów pomieszczenia zostały zbudowane boksy obite czymś, co przypominało grafitowy papier. Taki sam kolor miały ściany, na których wisiały już rysunki skryte za szkłem. Chciałam im się dokładniej przyjrzeć, ale rysownik podszedł do mnie i wziął za rękę.

– Kiedy cię zobaczyłem, pomyślałem, że powinienem zmienić rozkład. Będziesz nie na głównej sali, ale w altanie, jak to nazywam – mówił, prowadząc mnie do jednego z boksów.

Pod ścianą było podwyższenie, na które pomógł mi wejść. Usiadłam i pomyślałam, że jest zaskakująco miękko i wygodnie.

– Pamiętaj – powiedział rysownik. – Twoim zadaniem jest być. Nie wolno ci rozmawiać z ludźmi, nie wolno ci na nich reagować, masz być żywą rzeźbą. Chcę, by każdy mógł porównać ciebie – tę rzeczywistą ciebie – z tobą z moich rysunków.

Rzeczywiście, za podwyższeniem wisiały rysunki, podobnie jak na jednej ze ścian boksu. Trzecie była zajęta ławką, na której mogły się swobodnie zmieścić dwie osoby. Z ławy mogły spoglądać na rysunki obok i za mną oraz – oczywiście – na mnie.

– Nim wszystko się zacznie, przyjdzie fotograf – wtedy cię upozuje. Kiedy skończy, możesz przybrać inną pozycję, jakąkolwiek, choć ludzie są głupi, więc byłoby dobrze, by była to pozycja zbliżona do tego, co jest na rysunkach. Więc możesz teraz obejrzeć je i odświeżyć sobie pamięć – powiedział.

Znowu zrobiło mi się gorąco, bo po „i” zrobił pauzę. Nie miałam wątpliwości, że tam była, choć kiedy próbowałam powtórzyć jego słowa w myślach, nie mogłam się jej dopatrzeć.

– Co jakiś czas ktoś przyjdzie i przyniesie ci picie. Z jedzenia niestety nici, takie zasady. Jakbyś chciała wyjść do łazienki, to się nie krępuj, choć byłbym zobowiązany, gdybyś nie robiła tego zbyt często. Wynagrodzenie – tak jak się umówiliśmy – dostaniesz po zakończeniu, ktoś cię odwiezie do domu. To na razie – powiedział i zniknął, by po chwili zajrzeć przed wejście do boksu. – I przypominaj sobie.

Znowu pauza. Nie byłam w stanie rozgryźć powodów, dla którego robił tę niewielką przerwę. Gdyby domyślał się, że nie jestem Anią, byłby zły, wyrzuciłby mnie albo przynajmniej obciąłby pieniądze. Wiec może pauza nie była skierowana do mnie – do kogoś, kto się pod Anię podszywa – ale właśnie do niej. Może coś sugerował, chciał, by wróciła pamięcią do jakichś wydarzeń, które towarzyszyły tworzeniu rysunku.

„Może się pieprzyli” – pomyślałam i próbowałam choć trochę oburzyć się na taką możliwość, lecz bezskutecznie. Pojawiła się tylko zazdrość, że mogło się między nimi coś dziać, a ja nie wiem co, nie doświadczyłam tego.

Lecz rysunki nie sugerowały niczego zdrożnego. Były śmiałe, na większości widać było cipkę, na jednym – gdzie Ania miała szeroko rozłożone uda – nawet się rozchylała. Inna rzecz, że na żadnym nie było widać twarzy modelki, lecz mimo to nie miałam wątpliwości, że do każdego pozowała moja koleżanka. Jeden szkic bowiem ukazywał oczy modelki – spoglądała na obserwującego między równolegle ułożonymi ramionami. I choć reszta twarzy była skryta, to oczy na pewno należały do Ani, duże, z długimi rzęsami. Widziałam w nich ogromne zaskoczenie, ale nie obawę – było tak, jakby Anka w chwili rysowania nie mogła się nadziwić, że może być jej tak dobrze.

Czekałam. Z zewnątrz, spoza boksu, dobiegały do mnie strzępy rozmów, które z czasem przerodziły się w gwar. Niewiele mogłam zobaczyć, ale kiedy wychyliłam się, dostrzegłam że przy tej samej ścianie, przy której leżałam, choć za przepierzeniem, skonstruowany został podobny podest do mojego. Leżała na nim już kobieta, równie naga jak ja i także w masce. Przypomniało mi się, co powiedział mężczyzna – że miałam być na głównej sali, ale zdecydował się przenieść mnie do altany. Przestraszyłam się, że wskutek tego będę tu siedzieć, w tym zamkniętym kącie, i nie dowiem się nawet, co się działo, podczas gdy ta, która zajęła moje miejsce, będzie mogła patrzeć na wszystkich. I wszyscy będą mogli spoglądać na nią – dopowiedziałam sobie. Nim rozwinęłam myśl, coś zaczęło się dziać. Przez salę zaczęły przelatywać błyski. W pierwszej chwili pomyślałam, że na zewnątrz rozpętała się burza, zaraz jednak uprzytomniłam sobie, że jest koniec grudnia, jutro kończy się rok, więc to z pewnością nie blask piorunów.

Zagadka wyjaśniła się, kiedy pojawił się mężczyzna.

– Zaraz będzie fotograf – oznajmił. – Muszę cię ułożyć.

Wspiął się na stopień, po którym weszłam na podest, i wyciągnął rękę. Spodziewałam się chłodu, tymczasem miał ciepłe ręce. Dotyk mógłby być nawet kojący, ale dłonie miał silne i wykonywał nimi zdecydowane ruchy.

Wsunął mi dłoń pod plecy i lekko uniósł, a kiedy oparłam się na łokciu, zaczął nim manipulować, by ręka była zgięta w odpowiedni sposób. Sięgnął do piersi i przesunął, lecz wróciła na poprzednie miejsce, toteż zmusił mnie do większego uniesienia drugiej strony ciała. Poszczypał mi sutki, odsunął dłoń, zerknął i znowu poszczypał, by mocniej urosły. Przesuwał dłońmi po brzuchu, co robiło wrażenie, jakby próbował wygładzić mi skórę, która przecież i bez tego była gładka. Wsunął dłoń między uda i jego palce musnęły cipkę. Potem przycisnął rękę mocniej, drugą odciągając prawe kolano w dół. Jego palce objęły kostkę i przesunęły na bok, to samo zrobił z drugą stopą i zaraz lewe kolano odjechało na bok. Ani razu nie oderwał ręki od mojej cipki, jakby przytrzymywanie jej było najważniejsze dla całego układu.

W końcu jednak przestałam czuć nacisk jego dłoni – zeskoczył w dół i stanął w kącie boksu, jakby chciał ocenić swoje dzieło.

– Jesteś rewelacyjna, naprawdę, wyglądasz piękniej niż zazwyczaj – stwierdził, ale wszedł znowu na podest i delikatnie objął dłońmi moją głową. – Teraz odchyl głowę do tyłu, ale tak, by reszta ciała nie zmieniła pozycji.

Zrobiłam to. Ocenił, że jest dobrze i znowu przesunął palcami po moim ciele – od szyi, poprzez piersi, brzuch, cipkę aż do uda. Usłyszałam jak zeskoczył, rozległy się kroki, które zniknęły w gwarze, a ja zostałam sama.

To nie była wygodna pozycja – byłam oparta na łokciu, który szybko od ciężaru mojego ciała zaczął pulsować, napięte mięśnie szyi i barków zaraz dołączyły do ramienia, poza tym czułam się otwarta, tak szeroko rozchylił moje uda. Tyle że te wszystkie niedogodności – choć wyczuwalne – kompletnie mnie nie zajmowały, bo zastanawiałam się, co też właśnie się zdarzyło.

Mężczyzna dotykał mnie tam, gdzie… no, nie każdemu pozwalałam się dotykać. Pewnie ktoś postronny uznałby, że wykorzystał sytuację i mnie obmacywał, nawet jakaś część mnie z taką opinią się zgadzała, ale poza tym miałam w głowie mętlik.

Dotykał bowiem tak, jak trzeba – nie ostrożnie i bojaźliwie, ale zdecydowanie, jakby poruszał się po terytorium, które należy do niego. Szczypanie sutków było bolesne, lecz jednocześnie przyjemne – znowu wiedział, co zrobić, toteż kiedy powtórzył tę czynność, z trudem powstrzymałam się od westchnięcia. Wszystko to sprawiało, że gdy przesunął palcami po moim ciele, ledwie udało mi się opanować chęć, by podnieść biodra i w ten sposób odpowiedzieć na jego… pieszczotę?

Tylko że to nie wszystko. Kiedy mnie tak ustawiał, czułam zarazem przyjemność i oburzenie. Nikt jeszcze nie potraktował mnie w ten sposób, niczym przedmiot. Może na tym polega praca modelki, lecz nie byłam do tego przyzwyczajona.

Ale to oburzenie wypaliło się, zapadło, pozostał jedynie szok, że ktoś może we mnie dostrzegać wyłącznie rodzaj bryły, którą trzeba odpowiednio ukształtować. To było uprzedmiotawiające do granic możliwości. I może dlatego doświadczenie okazało się tak nowym i oszałamiającym.

Jak już powiedziałam, nie widziałam, jak wychodził mężczyzna, mogłam bowiem wyłącznie słuchać jego kroków, lecz przegapiłam moment, kiedy wrócił. I nie był sam, co zrozumiałam, gdy usłyszałam, jak mówi.

– A oto Ania. Jest świetna.

Odpowiedź była mało zrozumiała, ale wkrótce źrenice zaczęły razić mi błyski. Opuściłam powieki, by oszczędzać oczy i zrozumiałam, że właśnie jestem fotografowana. I że owe światła, które pulsowały wcześniej na głównej sali, były skutkiem działania lampy błyskowej.

Słyszałam cały czas szum prowadzonych szeptem rozmów i od czasu do czasu głos mężczyzny, który przytakiwał „tak”, „też tak sądzę”, „owszem, mnie także się to podoba”. W końcu błyski się skończyły i usłyszałam szuranie. Pomyślałam, że zniknęli obaj, ale poczułam, jak ktoś mnie podnosi.

– Pomogę ci, z takiej pozycji niełatwo wstać – powiedział rysownik.

Rzeczywiście, dopiero kiedy się poruszyłam, poczułam, jak zastały mi się mięśnie. Nie na tyle, bym nie podniosła się sama, ale z pomocą bez wątpienia było łatwiej. I przyjemniej.

– Byłaś świetna – powiedział, kiedy mnie już ułożył. – Naprawdę rewelacyjna.

I poczułam, jak jego dłoń znowu pokonuje tę samą trasę co poprzednio – od szyi, poprzez pierś, podbrzusze i niżej.

– O! – powiedział. – Jeśli pozwolisz…

Sięgnął do kieszeni i wyjął coś białego. Dopiero kiedy poczułam, jak miękki papier przesuwa się po moich wargach sromowych, dotarło do mnie, że wyciągnął chusteczkę higieniczną. Zrozumiałam także, na co miałam pozwolić.

– Nieco zwilgotniałaś – powiedział. – Ale nie przejmuj się, tak czasem bywa. Dobra, muszę lecieć…

Poszedł, a mnie zawirowało w głowie. Pomyślałam, że jestem głupią cipą, że jestem beznadziejna, że nie nadaję się do tego leżenia z rozchylonymi nogami. Razem z tą samokrytyką kręciło się w moim małym móżdżku zaskoczenie, że nie poczułam, iż robię się mokra. Zaczęłam też podejrzewać, że wilgotna byłam od samego początku, kiedy tylko zdjęłam ciuchy i założyłam maskę. Doszła więc obawa, że jestem zboczoną, napaloną ekshibicjonistką, którą najwyraźniej kręci, kiedy ktoś spogląda jej między nogi. Gdzieś jeszcze była przyjemność, jaką sprawił mi dotyk rysownika i – co tu kryć – niezwykle silna nadzieja, że poczuję jego palce, a może i dłonie, ponownie. Do tego jeszcze dołóżcie zaciekawienie, co się wydarzy dalej, a wyobrazicie sobie mętlik, jaki panował wówczas w mojej głowie.

Gwar narastał, fotograf nadal błyskał fleszem, więc wiedziałam, że wernisaż zaraz się rozpocznie. I rzeczywiście po kilku minutach usłyszałam, że zgromadzeni w pomieszczeniu obok cichną. Światło się ustabilizowało, więc ciekawsko nastawiłam uszu, by zorientować się, co się dzieje.

Ale, niestety, nie usłyszałam prawie nic. Dotarły do mnie niezrozumiałe strzępy słów, toteż uznałam, że ktoś przemawia. Potem rozległy się brawa, po których znowu ktoś coś mówił. Ponownie usłyszałam klaskanie i podejrzewałam, że to jeszcze nie koniec, lecz brawa przeszły w harmider. Wernisaż właśnie się rozpoczął.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Interesujący początek nieco większej całości.

Jestem ciekaw, w którą stronę poprowadzi to Autor. Widzę kilka opcji, łącznie z czymś w stylu „Oczy szeroko zamkniętych”. Pozostaje więc czekać na kolejną część!

Pozdrawiam
M.A.

” potem rozwinęłam maskę aż do końca. Musiałam trochę przesunąć maskę” – usterka stylistyczna: powtórzenie.

„samej ścianie, przy której leżałam, choć za tymczasową ścianą” – usterka stylistyczna: powtórzenie

Dzięki za wskazanie usterek, zostały już usunięte.

Pozdrawiam
M.A.

Zbudowanie napięcia i na początku opowiadania i na zakończenie – przynęta, aby przeczytać kolejną część. Więc idę czytać drugi fragment.
Uśmiechy,
Karel Godla

Napisz komentarz