Opowieść helleńska: Tais VI (Megas Alexandros)  4.66/5 (94)

30 min. czytania

Ernst Normand, „Pygmalion i Galatea”

Gylippos chciał się upić.Potrzebował tego od dnia, w którym posiadł Chloe, a potem zabił czterech lokryjskich rozbójników. Czuł, że tylko wino może przygłuszyć jego gorycz i wściekłość.

Gorycz wywołał fakt, że choć po śmierci Selene przyrzekł sobie, że nigdy więcej już nie pokocha, teraz był o krok od złamania tej przysięgi. Sądził, że zdradza w ten sposób jej pamięć. Znieważa świętość ceny, którą spartańska królowa zapłaciła za to, co było między nimi. W pamięci stawał mu jej widok – przyciśniętej do łoża przez starego króla, przytrzymywanej za ramiona przez eforów. Palce Kleomenesa zaciskały się wokół szyi dziewczyny, a życie gasło w jej oczach. Do końca jednak wpatrywała się w niego. Spartiata nigdy nie zapomni tego spojrzenia, w którym lęk i niewyobrażalny ból łączyły się z namiętnością i tęsknotą.

Dziesięć lat! Tylko tyle i aż tyle. Dziesięć lat ciągłych wojen w służbie każdego, kto zapłacił. Dziesięć lat emocjonalnej pustki, pogłębianej tylko upokarzającym spółkowaniem z bezimiennymi dziwkami. Tuzin bitew, setki zabitych… Gylippos przywykł już do tego i pogodził się z losem. A teraz pojawiła się Chloe, młodziutka niewolnica jego pracodawczyni. I w ciągu kilku dni zagroziła wszystkiemu, czym był.

Wściekłość z kolei budziła niestałość dziewki. Spartiata był zbyt uważnym obserwatorem, żeby nie dostrzec więzi, jaka łączyła Tais z Chloe. Nie dziwiła go ona, nie napawała wstrętem. W jego ojczyźnie saficzne związki były równie rozpowszechnione jak relacje pederastyczne. Wiele dorosłych kobiet miało młode kochanki, zaś ich mężowie nie czynili im z tego wyrzutów. Dlatego też, choć młódka od razu wpadła mu w oko, nie czynił nic, żeby ją uwieść. Należała do swej pani – i on to szanował.

Wszystko zmieniło się owego dnia, gdy Chloe poszła za nim na plażę. Kiedy ujrzał ją na stoku wzgórza, poczuł bolesny ucisk w sercu. Naprawdę wyglądała jak Selene! Była do niej tak cholernie podobna. Wrażenie to pogłębiło się, gdy zachęcona jego słowami zrzuciła szatę i ukazała mu się nago. Te same piersi, brzuch, biodra, gładkie łono… Inaczej się czesała, a jej oczy były zielone, a nie błękitne, lecz to były nic nieznaczące detale. Poza tym niewiele różniła się od Spartanki. Gylippos chciał się śmiać z radości, płakać z żalu, przytulić ją z całych sił do siebie, spoliczkować i kazać się wynosić.

A potem, gdy spytała go o Selene… Przez dziesięć lat nikomu o niej nie mówił. Skrywał tę historię w sercu, był to jego skarb, ostatni, jaki mu po niej został. Teraz jednak opowiedział wszystko, nie pominął żadnego szczegółu. Otworzył się przed Chloe i poczuł niezwykłą ulgę.

Spodziewał się, że ich zbliżenie na plaży znajdzie swą kontynuację. Uprawiali miłość! Był pewien, że nie było to zwykłe rżnięcie – jak z byle ladacznicą, których tyle spotykał na swej drodze. Pozwoliła mu skończyć w sobie, wręcz powstrzymała go, gdy próbował się wycofać. To było tak namiętne i szczere… Potem jednak nic więcej się nie wydarzyło. Nazajutrz Tais zabrała swą niewolnicę do zagajnika nieopodal ich obozu. Gylippos nie wiedział, co się tam stało. Ale od tego właśnie momentu Chloe zaczęła go unikać. Robiła wszystko, by nie znaleźć się z nim sam na sam, by nie mogli rozmówić się na osobności, by nie miał okazji do zażądania wyjaśnień. Właściwie, powinno mu to wystarczyć. Postawiona przed wyborem, zielonooka młódka wybrała – i to nie jego. Powinien machnąć ręką i skupić się na kontrakcie, który zawarła z nim Tais.

A jednak… Odczuwał rosnącą irytację, która z czasem przerodziła się we wściekłość. Pożądał Chloe, jej młodego, świeżego ciała, namiętności i łapczywej ciekawości świata. Czuł, że dzięki tej dziewczynie mógłby się odrodzić. Przestać być wypaloną skorupą, udającą jedynie człowieka. Znów nauczyć się kochać. Zakrawało na ironię to, że gdy w końcu ujrzał przed sobą blask nadziei, iskra ta natychmiast zaczęła kurczyć się i blednąć.

Tak więc Gylippos pragnął się upić. Gdy tylko minęło południe, nie mówiąc nic nikomu opuścił zajazd „Pełny dzban” i ruszył w stronę mniej wykwintnych lokali. Nie poszukiwał niczego w szczególności, lecz nogi same zaniosły go przed winiarnię Tymona. Znał ten przybytek. Kiedyś spędził tu ciężki, lecz wesoły wieczór w towarzystwie podobnych mu najemników. Zmierzali wtedy wszyscy na wschód, by odpowiedzieć na wezwanie Polyperchona, gromadzącego siły przeciw Sparcie.

Gylippos pchnął drzwi wejściowe, które ustąpiły z głośnym szczękiem zawiasów. Wewnątrz panował mrok, duchota, smród niedomytych wymiocin i odór kwaśnego wina. Czyli nic się nie zmieniło. Stanął w progu, czekając aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności. Winiarnia była pełna ludzi. Wśród pijących mężczyzn spacerowały, kołysząc biodrami, tanie dziwki. Na pięterku było kilka pokoi do wynajęcia. Jeśli któryś z bywalców miał ochotę na dziewczynę, rzucał kilka oboli na szynkwas i ciągnął ją na górę. Spartiacie też zdarzyło się swego czasu korzystać z owych ciasnych, dusznych izb i tandetnie umalowanych, suchych w środku ladacznic. Tym razem jednak nie przyszedł do nich. Odsunął więc niezbyt mocno, lecz zdecydowanie piersiastą brunetkę, która zbliżyła się do niego. Przepchnął się do karczmarza, zażądał pierwszego dzbana wina oraz kubka. Gdy je otrzymał, rozejrzał się raz jeszcze po sali, zastanawiając się, gdzie może zasiąść ze swą zdobyczą.

Jakiś mężczyzna uniósł ramię i przywołał go do siebie. Spartiata rozpoznał niedawnego towarzysza broni, Hierona z Elatei. Razem służyli pod Antypatrem. Potem ich drogi się rozeszły. Po zwycięskiej bitwie pod Megalopolis Hieron przystał do tesalskiej jazdy Polidamesa, Gylippos zaś – do ciężkiej piechoty Alkajosa, zwanego dziś przez wszystkich Rzeźnikiem Elidy.

– Witaj, stary druhu! Przysiądź się do mnie – Hieron podniósł się od stołu. Uścisnęli sobie prawice. Weteran spojrzał na mężczyznę, który siedział z nim dotąd przy stole. – A ty, łachudro, znikaj stąd. Teraz będą tu siedzieć żołnierze!

– Ale, przyjacielu…

– Nie jesteś mi żadnym przyjacielem! Znikaj stąd, mówię, bo rozbiję ci ten dzban na głupim łbie.

Mężczyzna wstał, mrucząc coś pod nosem. Obrócił się na pięcie i zaczął przedzierać przez tłum.

– Dobrze, że cię tu spotkałem – zaśmiał się Elatejczyk. – Inaczej musiałbym do nocy raczyć się winem z tym tępym nudziarzem. No, teraz to sobie popijemy!

– Niczego innego nie pragnę – odparł Gylippos, stawiając na brudnym blacie dzban wina. Po prawdzie nie był zbyt rady kompanii. Wolał nie odpowiadać na serię natrętnych pytań, które wkrótce mogły paść. Postanowił więc przejść do ofensywy – Co u ciebie, stary druhu? Co sprowadza cię do Delf?

– Skończona wojna – odparł Hieron. – Polyperchon rozwiązał resztę najemnych oddziałów, które pozostawił mu Antypater. Postanowiłem wrócić na jakiś czas w rodzinne strony. Jutro ruszam dalej, do Elatei. To prawdziwy cud, że cię tu spotkałem.

Nastała cisza. Spartiata nalał sobie i druhowi wina, pociągnął spory łyk. Z fatalistycznym przeczuciem czekał na pytania i już układał sobie kłamstwa, którymi odpowie. Hieron wszakże go zaskoczył.

– Nic mi nie mów, wszystko wiem! Przybyłem do Koryntu dwa dni po twojej ucieczce. Było o niej głośno w całym mieście! Zabity namiestnik, no, no. Wysoko mierzysz, przyjacielu. Słyszałem, że rozbiłeś mu głowę jakąś statuetką. Szczerze powiedziawszy, ten fragment mnie zdziwił. Czemu nie użyłeś tych swoich machair?

– Bo nie ja to uczyniłem – odparł zrezygnowany Gylippos. Wszystkie kłamstwa, które naprędce wymyślił, okazały się zbędne. – Ktoś mnie ubiegł. Gdyby jednak tego nie uczynił, namiestnik padłby z mojej ręki.

– Ponoć uciekłeś statkiem. Moim zdaniem, najmądrzej. Na Akrokoryncie mają oddział tesalskiej jazdy. Gdybyś próbował zbiec przez Megarydę, niechybnie by cię dopadli. Tym bardziej, że nie uciekałeś sam…

Gylippos spoglądał przez stół na swego druha. Ten człowiek wiedział stanowczo zbyt wiele. Mógłby go wypatroszyć, tu i teraz. Na razie jednak popijał tylko wino i słuchał tyrady tamtego.

– Mówią, że namiestnikowi wpadła w oko jakaś ślicznotka. Tais, Lais, jakoś tak. Nastawał na jej cnotę, więc wynajęła ciebie. Masz ją może gdzieś tutaj? Chętnie rzuciłbym okiem.

– Nie – odrzekł chłodno Spartiata. – Rozstaliśmy się w Naupaktos. Pojechała na zachód, do Etolii. Jeśli pragniesz ją ujrzeć, proponuję ruszać szybko. Mówiła coś o statku na Sycylię.

– Ech, moje szczęście – Elatejczyk machnął ręką. – To innym przypadają wszystkie pięknisie. Ale nie o tym chciałem mówić. Trzeba ci wiedzieć, że w Koryncie wybuchło straszne zamieszanie. Nowy namiestnik, a raczej zastępca poprzedniego, wyznaczył nagrodę za twoją głowę. I wyobraź sobie, kto podjął się wyzwania…

– Nie wyobrażam sobie – skłamał Gylippos. W istocie jednak poczuł niepokój. Był na Peloponezie tylko jeden człowiek, który mógł go wzbudzić.

– Sam Rzeźnik Elidy! – zaśmiał się Hieron, potwierdzając jego najgorsze przeczucia. – Teraz zwą go Cyklopem, bo stracił oko w jednej z bitew. Zdaje się, że był twoim wodzem?

– Zgadza się. Myślałem, że nie przeżył. Sam widziałem, jak oberwał pociskiem z procy prosto w twarz. Wkrótce potem jego oddział rozformowano.

– No, piękny to on na pewno teraz nie jest. W każdym razie zebrał kompanię największych zbirów. Mówię ci: mordy takie, że nie podchodź. Ogłosił, że sprowadzi tę Lais czy Tais w kajdanach na Akrokorynt. Dodał, że z twym odrąbanym fiutem w ustach.

– W swoich własnych czy jej ustach? – spytał Gylippos. Hieron ryknął śmiechem tak nagle, że wino poszło mu z dziurek w nosie. Długo kaszlał, starając się złapać oddech. Spartiata patrzył na niego, licząc, że się udusi.

– Jednego nie można ci odmówić, brachu – wykrztusił elatejczyk, gdy znów był do tego zdolny. – Nie braknie ci śmiałości… Alkajos z fiutem w ustach, hehe… Gdyby tylko to usłyszał…

– Ale nie usłyszy – Gylippos nachylił się ku swemu towarzyszowi. – A gdyby jednak tak się stało, znalazłbym tego, kto mu to powiedział. A potem wypruwałbym temu szpiclowi wnętrzności i nawijał je na drzewce włóczni. Powoli, bez pośpiechu… by wszystko dokładnie poczuł.

Hieron głośno przełknął ślinę.

– Nikt nie jest tak obmierzły jak donosiciel – rzekł wreszcie.

– Właśnie. Wiesz może, co zamierzył Alkajos?

– A wiem. Ubzdurał sobie, że ta dziwka, która cię zatrudniła, pojedzie do Beocji. Ponoć stamtąd właśnie pochodzi. Więc zabrał swych ludzi i pojechali do Platejów i Teb…

Spartiata nagle stracił ochotę na dalsze picie.

– Dzięki ci, Hieronie – rzekł, podnosząc się od stołu. – To bardzo zajmująca opowieść. Na przyszłość będę unikał Beocji. A teraz czas już na mnie.

– Cóż tobie, Gylipposie? Dopiero zaczęliśmy pić!

– Niestety, muszę coś załatwić. Dopij w spokoju mój dzban. Byłaby wielka szkoda, gdyby się zmarnował.

* * *

Wieczerza serwowana w zajeździe „Pełny dzban” była równie wyśmienita jak śniadanie. Tais po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła smak spożywanych potraw. Jadła z apetytem rozmawiając z Chloe i Meszalimem. Achajski najemnik pochłaniał kolejne porcje mięsiwa, nie biorąc udziału w konwersacji. Spartiaty nie było – wyszedł gdzieś, nikomu się nie tłumacząc.

Chloe spoglądała z radością na Tais. Nie wiedziała, czy zmiana w jej nastroju była wywołana ich pojednaniem, żywiła jednak nadzieję, że tak właśnie było. Beotka śmiała się pogodnie, słuchając żartów eunucha na temat różnych ludów Hellady. W dowcipach tych Mantinejczycy mieli małe członki, Epiroci zaś małe mózgi. Frygijczycy byli głupcami, Ateńczycy kochasiami chłopców, Arkadyjczycy woleli kozy od kobiet, zaś Spartanie gustowali w swej słynnej, czarnej polewce. Dziewczyna była wdzięczna eunuchowi, że robił wszystko, by rozbawić ich panią. Podejrzewała, że opowiadanie pieprznych żartów w istocie sprawia mu cierpienie. Każdy z nich przypominał mu o tym, że sam nie byłby w stanie spółkować nawet z kozą, nie mówiąc już o chłopcach czy kobietach. Miała świadomość, jak wiele bólu przysparza chłopcu fakt, że go okaleczono. Nienawidziła się czasem za okrutne słowa, które rzucała mu w gniewie. Nie raz zdarzyło jej się wtedy trafić go w najczulszy punkt.

Kiedy Syryjczyk dotarł w swojej wyliczance do Macedończyków, Tais podniosła rękę.

– Wystarczy, Meszalimie. Nie chcę słuchać dowcipów o plemieniu, z którego pochodzi Kassander.

– Jak sobie życzysz, pani. Czy mam przejść do Traków? A może do Eubejczyków?

– Uważaj, głupku – mruknęła wojowniczo Chloe. – Ja jestem Eubejką!

– Sam widzisz, że stąpasz po grząskim gruncie – zaśmiała się Tais. – Naprawdę, wystarczy. Muszę już iść.

– Można spytać dokąd, pani? – zaciekawił się Meszalim.

– Do sanktuarium Apollina. Pragnę uzyskać przepowiednię.

– Weź pękaty mieszek, pani – wtrącił achajski najemnik. – Delficka wyrocznia oczekuje hojnych datków, nim objawi komukolwiek jego przyszłość.

– Tak też uczynię. A to znaczy, że muszę zabrać ze sobą eskortę. Miałam nadzieję, że zastaniemy tu Gylipposa, ale skoro się gdzieś zapodział, poproszę ciebie, Achaju.

– Wedle rozkazu, pani.

– A więc ruszajmy.

– Mogę iść z tobą, Tais? – spytała przymilnie Chloe. Bardzo chciała zobaczyć od środka sanktuarium.

– Nie tym razem. Czuję, że powinnam to zrobić sama.

Powiedziała to z przekonaniem, które ucięło wszelką dyskusję.

– W takim razie trochę się prześpię – niewolnica przeciągnęła się niezbyt elegancko. – Po tej porcji nie mam ochoty na nic innego…

– Przecież nie musiałaś zjeść wszystkiego – zaśmiał się Meszalim.

– Cóż, kiedy było to tak smakowite!

Chloe udała się do komnaty na piętrze, którą dzieliły z Tais. Było tu tylko jedno łoże, przykryte czystym, lnianym prześcieradłem oraz kocem z zapewniającej ciepło wełny. W istocie niewolnica była zmęczona po pełnym przeżyć dniu. Zobaczyła dziś tyle piękna… i nie tylko. Zamknęła drzwi od środka na niewielką, żelazną zasuwę. Rzuciła okiem na sakwę, ciśniętą przez Beotkę w kąt. Były tam zakupy z tajnego straganu, na który natknęły się przed południem. Podniosła torbę z podłogi, zaniosła na posłanie, zajrzała do środka. Wyjęła najpierw podwójny fallus, a potem członek z wiązaniami z rzemienia. Oglądała jeden i drugi, podziwiając pieczołowite oddanie szczegółów anatomii – na drugiej zabawce widniały nawet drobne żyłki oplatające przyrodzenie.

Zapominając o zmęczeniu wzięła sztucznego penisa do ręki, przesunęła dłonią w górę i w dół. Kształt był idealny, choć efekt psuł nieco fakt, że w atrapie nie płynęła żywa krew. Trzymając oburącz przedmiot ogrzała go na tyle, że przypominał w dotyku to, co udawał. Uśmiechnęła się triumfalnie.

– Tego mogłabym nazwać „Kassander” – powiedziała głośno, trzymając w dłoniach podwójny fallus. Z pomocą owej zabawki przypomną sobie z Tais wspólne noce spędzone z Macedończykiem. Niezmordowany zarządca Akrokoryntu brał je po kolei – wpierw jedną, potem drugą. Wydawał się niestrudzony, a jego kondycja i nienasycona żądza często je zaskakiwały (gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że było to miłe zaskoczenie).

Jakie imię nada drugiej zabawce? „Gylippos” oznaczałoby pójście na łatwiznę. Poza tym Spartiata wciąż był w pobliżu. Kto wie, co przyniesie przyszłość? Chociaż ostatnio Chloe starała się go unikać, by nie ranić Tais, Spartiata wciąż ją intrygował. Nie mogła zapomnieć o tym, jak wyniósł ją na rękach z wody, jak ułożył ją na swej chlamidzie, którą rozpostarł na piasku. Jak przykrył ją jej własnym płaszczem, a potem wsunął się pod niego. Jak kochali się potem, a on wytrysnął w jej wnętrzu. Niewolnica uśmiechnęła się do swoich myśli, jej dłonie zaś pieściły żołądź i trzon nienazwanego jeszcze członka.

Może więc „Telemach”? Jej pierwszy kochanek nie był wprawdzie tak hojnie obdarzony. Był w końcu ledwie czternastoletnim chłopcem, kiedy pozbawił ją dziewictwa. Jej ojczym strasznie się wściekał, zupełnie jakby sam przez kilka poprzednich lat nie próbował uczynić tego samego. Być może rozgniewał go fakt, że młody, pogardzany niewolnik, zbieg z publicznych łaźni, odniósł sukces tam, gdzie on spotkał się z odmową? Chloe nie rozumiała jeszcze wtedy mężczyzn. Wprawdzie dziś nadal ich nie rozumiała, ale czuła, że przynajmniej zrobiła kilka kroków we właściwą stronę.

Tak, nazwę go „Telemach”, zdecydowała. Gdyby chłopiec dożył dorosłości, mógłby mieć męskość podobnych rozmiarów. Niestety, jego ucieczka nie była aktem szaleństwa, lecz desperacką próbą ratowania skóry. W dniu, w którym postanowił zbiec, do łaźni przyszedł jeden z jego stałych, najbardziej znienawidzonych klientów. Zmuszał on Telemacha do rzeczy, po których czuł on obrzydzenie do siebie i całego świata. Gdy więc mężczyzna po raz kolejny chwycił młodzieńca za włosy i zaczął przyciągać jego twarz do swego przyrodzenia, ten odpowiedział potężnym ciosem pięścią w genitalia. Klient ryknął z bólu, zachwiał się i runął plecami do basenu. Pech chciał, że zamiast wpaść doń w całości, uderzył potylicą o jego marmurowy brzeg. Wzburzona woda szybko zabarwiła się na czerwono, niewolnik zaś uciekł.

Chloe przypomniała sobie wygląd Telemacha. Szczupła twarz, piękne, regularne rysy. Błękitne oczy, w których mogłaby zatonąć. Złociste loki spadające mu na kark i ramiona. Ciało chłopca, lecz już z zarysem mięśni mężczyzny. Jego dotyk był delikatny, głos łagodny i miękki. Poruszał się z kocim wdziękiem i gracją. Gdyby nie urodził się jako niewolnik, mógłby rozsławić swe miasto w roli atlety, na każdym z wielkich, ogólnogreckich igrzysk. Lub też tańczyć w procesji Apolla, zjednując swym wysiłkiem łaskę boga dla całej polis. Los jednak zdecydował inaczej. Zaś gwiazda młodzieńca zgasła, nim jeszcze zdołała rozbłysnąć na nieboskłonie.

Był pierwszym, którego pokochała. Wtedy czuła, że mogłaby uczynić dla niego wszystko – nawet opuścić swą chorowitą matkę i uciec z nim za morze. Kiedy udało im się spotkać w mieście, mieli w zwyczaju układać szalone plany i szkicować projekty niezwykłych podróży. W końcu jednak zawsze musieli wrócić do rzeczywistości – on do szemranej łaźni, będącej w istocie zakamuflowanym burdelem, ona zaś do domu swej matki, gdzie czyhał na nią napastliwy ojczym.

Tylko raz uprawiali miłość – w nocy po jego ucieczce. Zamiast czym prędzej opuścić miasto, przyszedł do niej, szukając pocieszenia. To było szaleństwo, które przypłacił życiem. Ojczym Chloe pochwycił go w jej sypialni i czym prędzej wydał miejskim władzom.

Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, pomyślała Chloe, by nie kazać mi potem oglądać egzekucji. Wykonano ją publicznie. Od swych koleżanek z innych domów, które ujrzały widowisko dowiedziała się, że Telemacha najpierw wychłostano, a potem przybito do krzyża. Przez dwa dni szlochała niemal bez przerwy, odmawiając sobie snu i jedzenia, zaś ojczymowi – uległości. Potem, znużony jej oporem i wciąż na nią wściekły, postanowił ją sprzedać.

Ustawy były po jego stronie. Prawa obowiązujące w Chalkis na Eubei stanowiły, że kobieta, która dopuści się spółkowania z niewolnikiem, sama powinna stracić wolność. Matka Chloe zapewne by protestowała, lecz kolejne choroby przeplatane z niedonoszonymi ciążami zbytnio ją osłabiły. Przykuta do łoża, blada jak ściana, mogła tylko patrzeć, jak przyjaciele męża wywlekają jej córkę z domostwa. Zaprowadzili ją do portu, gdzie została sprzedana kupcowi, którego statek odpływał tego samego dnia do Koryntu. Dziewczyna podejrzewała, że ojczym jeszcze przed zmierzchem przepił lub przegrał w kości całą kwotę, jaką za nią zarobił. A może wydał srebro na dziwki. W przeciwieństwie do Chloe, te nigdy mu nie odmawiały.

Potrząsnęła głową w zamyśleniu. Tyle nieszczęść i tragedii… Jak ludzie mogą wytrzymać tak wiele cierpienia? Pomyślała nagle o Gylipposie. Uderzyła ją zasadnicza symetria ich losów. Obydwoje w wyniku dramatycznych wydarzeń stracili ukochanych. Musieli opuścić ojczyznę i na nowo układać sobie życie w obcych stronach. Podlegali społecznej deklasacji – on ze spartańskiego arystokraty przekształcił się w pospolitego najemnika. Ona zaś przestała być wolną Hellenką (nawet jeśli z ubogiego domu) i stała się przekazywaną z rąk do rąk własnością. To, że znalazła się w końcu w posiadaniu Tais, było szczęśliwym zrządzeniem losu, lecz nie zmieniało istoty rzeczy.

Poczuła głęboki smutek. Utraciła już tak wiele… Sądziła, że w domu Tais odnalazła wreszcie bezpieczną przystań. Ale za sprawą Pejtona oraz jego niepohamowanej żądzy i to okazało się jedynie złudzeniem. Teraz byli zagubionymi tułaczami, wędrującymi bez określonego celu. Jej pani chciała dotrzeć do Beocji, lecz cóż tam na nich czekało? Chloe zaczynała wątpić, czy kiedykolwiek przestaną uciekać. Nawet nie zauważyła, jak po jej policzku popłynęła łza.

Wtem rozległo się energiczne pukanie do drzwi. To wyrwało ją z zamyślenia. Dziewczyna uniosła głowę.

– Tais, otwórz – usłyszała. – To ja, Gylippos. Przynoszę ważne wieści…

Rozejrzała się prędko po komnacie. Zgarnęła z łóżka obydwie zabawki, wepchnęła je do sakwy, cisnęła w kąt. Znów rozległo się pukanie.

– Otwórz – powtórzył. – Muszę ci powiedzieć…

Odciągnęła zasuwę i otworzyła drzwi. Spartiata stał przed nią, odziany w tunikę i wypłowiały płaszcz. Poczuła od niego woń wina. Nienawidziła tego odoru. Tak cuchnął jej ojczym.

– Jesteś pijany – stwierdziła chłodnym tonem.

– Wypiłem raptem dwa kubki. Gdzie Tais?

– Wyszła.

– Sama?

– Nie, zabrała ze sobą Achaja.

– To dobrze.

– Co się stało? Czy coś nam grozi?

Gylippos obejrzał się szybko za siebie. Dwóch kupców, którzy również zatrzymali się w „Pełnym dzbanie”, wspinało się teraz po schodach na piętro. Byli pogrążeni w rozmowie, lecz zamilkli na jego widok. Spartiata zwrócił się ku Chloe.

– Będziemy rozmawiać tutaj czy wpuścisz mnie do środka?

Cofnęła się, robiąc mu przejście.

Postąpił krok ku niej, ręką zatrzasnął za sobą drzwi, przyjrzał się jej z bliska.

– Płakałaś, Chloe.

Nim zdążyła odpowiedzieć, uniósł dłoń i dotknął jej policzka. Wiedziała, że poczuł na opuszkach palców wilgoć.

– To… nic.

– Doprawdy?

Niewolnica uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Stał tak blisko, że czuła niemal bicie jego serca… Zapach wina już tak bardzo jej nie przeszkadzał. Zaś jego obecność bynajmniej nie była przykra. Niosła ze sobą… poczucie bezpieczeństwa. Dopóki przy niej pozostanie, nikt jej nie skrzywdzi. Była tego absolutnie pewna.

– Boję się… – wyszeptała niemal bezgłośnie. – Tego, co przyniesie jutro. Tego, co się stanie, gdy odejdziesz.

– Powiedz słowo, Chloe, a nigdy cię nie opuszczę – odparł Gylippos, nachylając się ku niej. – A ty uwolnisz się od strachu.

– Nie mogę! – cofnęła się znowu. Wiedziała, że ma za sobą wielkie łoże. Spartiata postąpił krok naprzód. – Tais nie zrozumie…

– Więc zostawimy ją za nami. Wypełnię swój kontrakt, dostarczę ją bezpiecznie, gdziekolwiek zapragnie się udać. Nie zażądam nawet zapłaty. Potem jednak odejdę wraz z tobą.

– Nie! – choć przeraziły ją słowa Gylipposa, zdobyła się tylko na cichy protest. Jego bezsilność była ewidentna, zarówno dla niej, jak i dla Spartiaty.

– Czemu bronisz się przed tym, co jest ci pisane? – wciąż zbliżał się ku niej, ilekroć się cofała. – Dla niej jesteś zabawką. Barwną, ślicznie wykonaną, ale tylko zabawką. Nie sądź że to, co was łączy będzie trwać wiecznie. Prędzej czy później znudzi się tobą.

– A ty nie?!

– Jesteś moją nową Selene… – Chloe opierała się już udami o twardą konstrukcję łoża. Drżała na całym ciele. – Rozłączyć nas może tylko śmierć.

– Odejdź… Błagam cię, odejdź – powtarzała, gdy już nie było się dokąd cofać. Spartiata podszedł blisko do niej, wziął ją w ramiona. Uniosła głowę, po jej policzkach spływały łzy. Wargi były na wpół rozchylone. Nachylił się do niej i ucałował je namiętnie.

* * *

Choć nigdy dotąd jej nie odwiedziła, wyrocznia w Delfach odcisnęła swe piętno na życiu Tais. Bez jej interwencji Beotka byłaby w zupełnie innym miejscu. O ile wciąż by żyła.

Miała 14 lat, gdy ojciec wydał ją za mąż za tebańskiego arystokratę Laodamosa. Dla zbiedniałego szlachcica z Platejów była to doskonała transakcja – zamożny Tebańczyk nie przejmował się szczupłym posagiem, za to bardzo przypadły mu do gustu szerokie, dobre do rodzenia biodra oblubienicy. Po trzykroć od niej starszy, pragnął męskiego potomka, którego dotąd nie dała mu żadna z poprzednich żon. Obydwie z podziwu godną konsekwencją wydawały na świat dziewczynki, obydwie też – równie konsekwentnie – zmarły w połogu. Stojący u progu jesieni życia Laodamos zaczynał się poważnie niepokoić, czy jego ród nie skończy się na nim, a fortuna nie zniknie, podzielona między córki (czy raczej ich mężów).

Z początku nie miał powodów do narzekań. W noc poślubną panna młoda okazała się dziewicą. Gdy pokazano weselnikom zakrwawione prześcieradło, wiwatom i brawom nie było końca. Goście życzyli nowożeńcom tuzina synów, po czym w wyśmienitym nastroju wrócili do suto zakrapianej uczty. Problemy zaczęły się później. Tais czuła się bardzo samotna w wielkiej rezydencji swego męża, otoczona przez służbę, która donosiła panu o każdym jej geście i kroku. Czuły na punkcie dobrego prowadzenia się małżonki, Laodamos kategorycznie zabronił jej opuszczania murów domu, odwiedzania przyjaciółek (których i tak nie miała gdzie poznać), a także wypraw na targ, które jeszcze w Platejach zawsze przynosiły jej radość. Nie oznaczało to oczywiście, że zamierzał sam dotrzymywać jej towarzystwa. Przez większość czasu przebywał poza rezydencją, ze swym kochankiem Thersanderem, który od dwudziestu lat był jego jedyną miłością. Służyli obaj w Świętym Zastępie, elitarnej jednostce tebańskiej armii, składającej się wyłącznie z par kochanków. Na treningach wojskowych, polowaniach i wspólnych ucztach mijały im całe dnie.

Przynajmniej w nocy Tais nie mogła narzekać na brak zainteresowania ze strony męża. Choć jednak Laodamos często korzystał ze swych małżeńskich praw, jego młoda żona nie mogła zajść w ciążę. Nie pomagały wizyty lekarzy ani kapłanów, ani nawet hojne datki dla świątyń.

W końcu zdesperowany Tebańczyk sięgnął po środek ostateczny. Udał się z pielgrzymką do Delf, by prosić o przepowiednię. Choć wyrocznia znana była z pokrętnych i niezrozumiałych proroctw, tym razem niespodziewanie udzieliła jasnej i klarownej odpowiedzi. Spowita w święty dym Apollina pytia oznajmiła, że łono Tais zawsze już pozostanie jałowe. Zaleciła też Laodamosowi, by pogodził się z losem i osiedlił ze swą młodą żoną na Krecie. Jeśli to uczyni, doczeka późnej starości, a Tais, choć nie obdarzy go synami, uczyni jego życie szczęśliwym.

Arystokrata bardzo przejął się przepowiednią, lecz kompletnie zignorował daną mu radę. Po powrocie do Teb natychmiast rozwiódł się z Tais i odesłał ją do Platejów, wraz z lichym posagiem, jaki otrzymał od jej ojca. Choć upokorzył ją w ten sposób, zapewne ocalił ją tym samym od losu wdowy, a może i niewoli lub śmierci. Pół roku później wybuchła wojna między koalicją greckich poleis i Macedonią. Mimo zaawansowanego wieku, Laodamos pomaszerował wraz ze swym kochankiem pod Cheroneę. Młody książę Aleksander, dowodzący kawalerią na lewym skrzydle macedońskich wojsk, zmiażdżył szarżą Święty Zastęp. Ani jeden z tworzących go trzystu żołnierzy nie zszedł żywy z pola bitwy. Trzy lata później Teby po raz ostatni zbuntowały się przeciw dyktatowi Macedonii. Już jako król, Aleksander zdobył miasto, zrównał je z ziemią, część ludności kazał wyrżnąć, a resztę sprzedał w niewolę.

Tais od dawna nie było już wtedy w Beocji. Gdy jej ojciec dowiedział się o przyczynach rozwodu, wygnał ją z domu. Bezpłodna córka, której nie sposób było wydać za mąż, była dla niego całkiem bezużyteczna. Szczęście jednak uśmiechnęło się do niej. Gdy zapłakana szła przez agorę, nie wiedząc, dokąd się udać, wpadła w oko zamożnemu kupcowi z Koryntu, który akurat zatrzymał się w Platejach. Kupiec zabrał ją do swej ojczyzny, gdzie została jego konkubiną. Kiedy po roku znudził się Beotką, przedstawił ją swojemu partnerowi handlowemu, w którego domu spędziła następne dwa lata. Potem był jeszcze członek rządzącej miastem oligarchii i tesalski oficer z akrokorynckiego garnizonu. A potem Kassander, który odebrał ją swemu podwładnemu i otoczył luksusem, jakiego nie pamiętała od czasów niefortunnego małżeństwa z Laodamosem.

Wszystko to stało się za sprawą delfickiej wyroczni. Teraz zaś, idąc za przekazaną jej we śnie radą, Tais osobiście wstępowała w mury sanktuarium. Przybyła, by poznać tu swe przeznaczenie. Wspinając się po schodach prowadzących do świątyni, Beotka zrozumiała, że od lat chciała się tu znaleźć. Nie było już odwrotu. Nadszedł czas prawdy.

* * *

Hieron nie dopił wina, które zostawił mu Gylippos.

Zaraz po wyjściu Spartiaty z karczmy, on również opuścił ją w pośpiechu. Nieco chwiejnym krokiem podążył do stajni, gdzie zostawił swego tesalskiego ogiera. Był to rączy, świetnie ułożony koń, który nie raz ocalił mu życie podczas kampanii na Peloponezie.

Teraz zmusił konia do galopu, wbijając mu pięty w boki i bezlitośnie smagając batem. Wbrew jednak temu, co zapowiedział Spartiacie, nie udał się na północ – do swej rodzinnej Elatei. Pędził na wschód – dobrze utrzymanym traktem, wiodącym z Fokidy do Teb. Oto nadarzała się okazja zarobku, zbyt dobra, by ją przepuścić. Hieron był przecież w Koryncie, gdy nowy macedoński namiestnik ogłaszał nagrodę za ujęcie Gylipposa i Tais. Dwa tysiące drachm dla męża, który dokona tego czynu. Pięćset dla każdego, kto dostarczy przydatnych informacji.

Mimo sporego doświadczenia w wojsku (a może właśnie z tego powodu!), Hieron nie był bohaterem. Nie lubił nadmiernego ryzyka, gardził szaleńczą odwagą, która najczęściej prowadziła do katastrofy. Dlatego nie pokusił się o główną nagrodę. Znał dobrze Gylipposa, widział, jak tamten zabija. W pojedynku z nim nie miałby żadnych szans. W Beocji jednak byli tacy, którzy nie bali się Spartiaty. Jego dawny wódz, Alkajos, i jego psy wojny.

Sprzedam go, powtarzał sobie w myślach Hieron. Sprzedam go za pięćset drachm. To przecież niemal roczny żołd kawalerzysty. W życiu nie widział takiej góry srebra. Pieniądze, które zdobył na wojnie z Lacedemonem, rozpuścił na wino i chętne kobiety. Przeklęty pokój, jaki zapanował ostatnio w Helladzie, nie zwiastował rychłej okazji do zarobku. Mógłby wprawdzie udać się do Azji albo na Sycylię – tam zawsze toczyły się walki… Albo też zacząć napadać kupców na gościńcu. Jednak nagroda za głowę Spartiaty zdawała mu się znacznie lepszym rozwiązaniem.

Szkoda tylko, że z Gylipposem nie ma już tej beockiej kurwy, Tais czy Lais. Hieron chętnie zobaczyłby, jak idzie na powrozie za koniem Alkajosa, z odrąbanym członkiem Spartiaty wciśniętym w usta. Zaprawdę, byłby to ucieszny widok!

* * *

Chloe nie pamiętała, jak pozbyli się ubrań. W łożu wylądowali jednak nadzy.

Płaszcz i tunikę Gylipposa łatwo było ściągnąć, lecz jej suknia stanowiła większe wyzwanie. Trzymała się na sporej ilości wiązań, brosz i zapięć. To, że Spartiata tak łatwo sobie z nimi poradził, świadczyło o wielkiej zręczności. Albo też o tym, że skwapliwie mu pomogła.

Niewolnica uniosła ramię, otoczyła nim szyję Spartiaty. On zsunął się niżej i ucałował jej usta. Rozchyliła chętnie wargi, spragniona jego smaku. To, że niedawno pił wino, wcale jej już nie przeszkadzało. Poczuła palce Gylipposa zaciskające się na jej piersi. Zadrżała, czując rosnące z każdą chwilą podniecenie. Jego dłonie były twarde i silne, skore do zadawania śmierci, a przecież, jeśli chciał, potrafił zdobyć się na czuły i delikatny dotyk. W chwili, gdy Gylippos–najemnik ustępował Gylipposowi–kochankowi, wszystko się zmieniało. Dziewczynę fascynowała ta metamorfoza.

Wymieniając ze Spartiatą pieszczoty, nie czuła się jednak całkiem dobrze. Jakaś część jej duszy, którą można chyba nazwać sumieniem, krzyczała gromko, domagając się uwagi. Błagała o opamiętanie. Przypominała, że każdym gestem, każdym pocałunkiem zdradza Tais, swą najmilszą kochankę i łaskawą panią. Chloe jednak nie chciała słuchać tego głosu. Tłumiła go z całych sił, wpijając się w usta Gylipposa, wtulając w jego ciało, poddając się temu, co z nią czynił. Czuła na swym brzuchu jego nabrzmiałą twardość.

Wiedziona impulsem położyła mu dłoń na torsie i pchnęła lekko. Najpierw nie zareagował, więc uczyniła to nieco mocniej. Spartiata pojął w końcu to, co chciała mu przekazać. Obrócił się na plecy, pociągając ją na siebie. Wsparła się na ramieniu, osunęła nieco w dół, zaczęła ocierać się biustem o jego klatkę piersiową. Oddychał prędko, wręcz dyszał pożądaniem. Sięgnęła wolną ręką w dół, cały czas spoglądając mu w oczy odnalazła jego męskość. Objęła ją palcami, obciągnęła kilka razy, obserwując jego reakcję.

– Chloe… – wychrypiał.

– Nie Chloe – odparła uśmiechając się do niego. – Selene.

Zacisnęła mocniej palce, bardziej stanowczo masując jego penisa. Napletek zsunął się całkiem, odsłaniając ciemną żołądź. Niewolnica przesunęła się niżej, tak że jej głowa znalazła się ponad jego biodrami. Poczuła intensywną woń męskości. Nie czekając ani chwili dłużej, pochyliła się i złożyła na niej mokry pocałunek. Docisnęła język do pulsującej główki. Liznęła ją od góry do dołu, a potem z powrotem. Smak całkiem jej odpowiadał. Mniej cierpki niż w przypadku Kassandra, jeszcze wzmagał jej własne podniecenie.

Tego rodzaju pieszczoty nie były dla niej niczym nowym. Macedoński kochanek Tais często zmuszał ją, by zaspokajała go w ten sposób. Tym razem było jednak zupełnie inaczej. Czyniła to bowiem z własnej, nieprzymuszonej woli, obdarzając mężczyznę, którego kochała. Jego dłoń nie była władczo zaciśnięta na jej włosach, a usta nie wypowiadały twardych rozkazów. W każdym momencie mogła przerwać – a przecież wcale nie było jej to w głowie. Biorąc między wargi jego członek, spojrzała na ciało Spartiaty. Mięśnie jego brzucha drżały napięte pod skórą. Tors unosił się w przyspieszonym oddechu. Gylippos opierał się na łokciach i patrzył na nią… z fascynacją i uczuciem.

Nie po raz pierwszy jej fryzura – włosy zaczesane mocno do tyłu i związane w długi warkocz – okazała się wielkim atutem. Nie musiała co chwilę odgarniać spadających na twarz włosów, tak jak czyniła to Tais, gdy pieściła ustami Kassandra. To od niej nauczyła się, by nie zasłaniać mężczyźnie widoku. Bez względu na to, czy pochodzili z Macedonii czy z Lacedemonu, mężczyźni uwielbiali patrzeć. Było to dla nich niemal tak podniecające jak to, co robiły im wargami.

Czy ktoś obdarzał go już czymś takim? Oczywiście. Wiedziała przecież, że chodził do dziwek. Z pewnością jednak żadna z ladacznic nie pieściła go z równym oddaniem, entuzjazmem i ochotą. Chloe mogła ustępować im pod względem techniki, nie znała być może wszystkich sztuczek, nadrabiała to jednak w inny sposób. Pulsowanie jego penisa, który raz po raz pocierała językiem, sprawiało jej radość, rozkosz, jakiej doznawał, i jej niosła satysfakcję. Nie dążyła do tego, by szybko osiągnął szczyt. Smakowała każde wrażenie, powstrzymywała się przed łapczywością. Chciała dać mu orgazm, lecz pragnęła, by przeżyli go razem.

Gładziła dłońmi twarde uda, głową zaś poruszała w górę i w dół. Jej wargi sunęły wzdłuż trzonu jego męskości. Żołądź ani na chwilę nie opuszczała teraz jej ust. Ślina niewolnicy spływała po męskości w dół, lepiły jego niezbyt obfite włosy łonowe. Z ust Gylipposa wyrwał się zduszony jęk. A potem jeszcze jeden. Ujrzała, jak jego dłonie zaciskają się na pościeli.

Jeszcze nie teraz, pomyślała. Chwyciła dłonią nasadę penisa, ścisnęła ją mocno. Ustami otuliła ciasno żołądź, lecz zaprzestała liźnięć, które doprowadzały go do szaleństwa. Trwała tak w bezruchu przez długie chwile, pozwalając Spartiacie nieco ochłonąć.

Ich spojrzenia napotkały się znowu. Wypuściła penisa spomiędzy warg, oblizała je ze smakiem.

– Tym razem chcę być na górze – oznajmiła, starając się nasycić własne słowa stanowczością.

Kassander ukarałby ją pewnie za taką bezczelność. Nie zwykł wysłuchiwać w spokoju życzeń niewolnicy. Zwłaszcza wypowiadanych takim tonem. Zbiłby ją, a następnie wykorzystał, nie bacząc na jej prośby. Nawet Tais rzadko pozwalał na wybór pozycji, w której uprawiali miłość. Gylippos nie był jednak Kassandrem. Nie rozgniewał się, nie wyglądał nawet na zaskoczonego. Czyżby naprawdę ujrzał w niej Selene? Śmiałą królową Lacedemonu, która nie bała się mówić o swoich potrzebach? Nie wypowiedział ani słowa, lecz skinął głową na zgodę.

Chloe podniosła się i ukucnęła w rozkroku nad jego biodrami. Nie musiała nawet sięgać między swe uda, by wiedzieć, jak bardzo jest mokra. Spartiata mógł się o tym przekonać naocznie, bo rozkraczyła się przed nim w bardzo wyuzdany sposób. Nie obchodziły jej teraz żadne wymogi skromności. Jego męskość unosiła się niemal pionowo, wyprężona i twarda. Objęła ją palcami i nakierowała na swą norkę. A potem zaczęła się osuwać, powoli, niespiesznie, rozkoszując się doznaniem.

Nabrzmiały członek rozchylił jej delikatne płatki i zaczął się zagłębiać. Zamknęła oczy, skupiając się na tym, co właśnie czuła. Żaden sztuczny fallus, z kości słoniowej czy też z jadeitu, nie mógł jej tego zastąpić. Dokładnie odczuwała pulsowanie żołędzi, którą z całych sił otuliła mięśniami. Miała ochotę śmiać się, krzyczeć, płakać. Zamiast tego osuwała się coraz niżej, czując, jak powoli wypełnia ją po brzegi.

Nie starczyło mu cierpliwości do samego końca. Jego silne dłonie ujęły jej biodra i przyciągnęły stanowczo w dół. Penis wszedł w nią cały, aż po nasadę. Niewolnica jęknęła, lecz bynajmniej nie z bólu. Była zbyt wilgotna, by mógł jej zrobić krzywdę. Wiedzieli o tym obydwoje.

Otworzyła oczy, spojrzała na niego z góry. Dosiadała teraz Spartiatę, nabita głęboko na jego męskość. Uniosła ręce, położyła je na swoich piersiach. Patrząc mu w oczy, zaczęła się nimi bawić, ugniatać je, ściskać ku sobie, pociągać za sutki. Patrzył na to łapczywie. Oparła kolana na łożu, po obu stronach jego bioder. Wciąż jeszcze nie poruszała się na nim, wystarczyło jej dojmujące uczucie wypełnienia.

To on uczynił pierwszy ruch. Patrząc na jej piersi i to, co z nimi robiła, cofnął biodra, na ile pozwoliła mu na to pozycja, i pchnął mocno, wbijając się w nią od dołu. Chloe krzyknęła cicho, uniosła się i opadła nań z całych sił. Powtórzył swój sztych. Odpłaciła mu tym samym. Ręce wsparła na jego bezwłosym torsie, pochyliła głowę, całą uwagę skupiła na ruchach bioder i pupy. Nadziewała się na niego z zapamiętaniem, czując, jak za każdym razem rozpycha jej ciasną pochwę. Rozkoszne wrażenie nasiliło się. Uwielbiała uprawiać z nim miłość!

Jego dłonie zaciskały się na jej bokach. Przyciągał ją za nie przy każdym pchnięciu. Penetrował głęboko, coraz szybciej, nie okazując po sobie nawet śladu zmęczenia. Jej ciało zdawało się śpiewać. Odrzuciła głowę do tyłu. Nie próbowała tłumić kolejnych krzyków. Po cóż miałaby to robić? Przy ukochanym mężczyźnie nie musi się niczego wstydzić.

Nawet zrzędliwy głos jej sumienia zamilkł, cofając się przed ekstazą. Wspomnienie Tais zacierało się w jej głowie, którą wypełniały teraz obrazy Gylipposa. Spartiata stawał się dla niej wszystkim, czego pragnęła w życiu. Byli sobie przeznaczeni. Nikt nie zdoła stanąć im na drodze.

Opadała na niego całym ciałem. Penis wdzierał się w nią mocno, rozkosz przeszywała na wskroś. Na piersiach i brzuchu Chloe perliły się krople potu. Jej mięśnie, zmuszone do długotrwałego wysiłku, protestowały tępym bólem. Dziewczyna nie zważała jednak na to. U boku Gylipposa pędziła na sam szczyt. Nie pozwoliła mu się wysforować ani na dwa kroki do przodu.

Wreszcie usłyszała jego ochrypły krzyk. Przyciągnął ją z całej siły ku sobie, ich ciałami wstrząsnął jeden, wspólny dreszcz. Gdy poczuła, jak tryska w jej pochwie, momentalnie wypełniając ją po brzegi nasieniem, targnęła nią pierwsza fala ekstazy. Mięśnie skurczyły się, a w podbrzuszu zapłonął ogień. Potem Spartiata mówił jej, że krzyczała długo i głośno, wciąż wykonując opętańcze ruchy biodrami. W tej jednak chwili nie docierało to do jej świadomości. Rozkosz oślepiła ją i ogłuszyła. Dopiero, gdy osunęła się bezwładnie w ramiona Gylipposa, poczuła, że świat trwa nadal. A ona wciąż żyje, bezpieczna w jego objęciach.

– Selene – szeptał mężczyzna, którego kochała. Delikatnymi ruchami dłoni gładził jej kark i włosy. Wtuliła policzek w jego tors, pozwoliła, by powieki same jej opadły. Nadal był w niej, choć jego męskość kurczyła się już i miękła. Chciała, by pozostał tam jak najdłużej. Po niewczasie zorientowała się, że znów pozwoliła mu skończyć w sobie. Jakież to jednak miało znaczenie? Z wielką chęcią urodzi mu dzieci. Zdrowych, silnych synów oraz piękne córki, za którymi będą się oglądać wszyscy mężczyźni. Być może jedną z nich nazwie Tais. Na pamiątkę słodkich, korynckich dni.

Innej nada imię Chloe. Upamiętni w ten sposób dziewczynę, którą dotąd była. Dziś bowiem, w ramionach Gylipposa, narodziła się na nowo. Nie była już tamtą niewolnicą, zakochaną bez pamięci w swojej miłej pani. Była Selene – jedyną, której kiedykolwiek pożądał Spartiata.

* * *

Słońce kryło się już za horyzontem, gdy Tais przekroczyła progi sanktuarium. Achajskiego najemnika zostawiła na schodach przed gmachem, rozkazując mu, by na nią czekał. Główną nawę świątyni rozświetlały pochodnie. Przed posągiem Apolla samotny, odwrócony plecami do sali kapłan składał ofiarę. Beotka ruszyła w jego stronę, zerkając z ciekawością na boki. Między podtrzymującymi strop kolumnami pyszniły się posągi przedstawiające różne mity związane z Apollinem. Młody bóg z włócznią, walczący pod murami Troi. Ze swą pozłacaną harfą, podczas igrzysk artystycznych z udziałem bożka–satyra Pana. Z łukiem, mordujący wspólnie ze swą siostrą, Artemidą, dzieci Niobe. Kilka wnęk było pustych – zapewne wciąż czekały na odpowiednie posągi. Gdy Bryaksis ukończy swoje dzieło, pomyślała Tais, ono również się tutaj znajdzie.

Zatrzymała się dziesięć kroków za plecami kapłana, nie chcąc mu przeszkadzać w składaniu wieczornych ofiar. Uniosła głowę i przyjrzała się największemu posągowi boga – temu, przed którym znajdował się ołtarz. Apollo, po trzykroć większy od normalnego człowieka, stał odziany w biało–złotą chlamidę, która nie kryła wszakże jego ciała. Artysta pieczołowicie oddał muskulaturę nagiego lekkoatlety. Uzyskał przy tym osobliwy efekt – z martwego, nieruchomego marmuru emanowała lekkość, zręczność i wdzięk. Zdawało się, że rzeźba za chwilę zacznie się poruszać, zerwie do biegu i sprężystym, równym krokiem opuści świątynię. Tais pomyślała, że modelem musiał być któryś ze zwycięzców Igrzysk Olimpijskich albo odbywających się w Delfach – Pytyjskich. Uwagę Beotki przykuła jednak nie jego muskulatura, lecz twarz. Oszałamiająco piękna, niemal kobieca, a przecież bynajmniej nie zniewieściała – w oczach boga kryła się bowiem nieugięta stanowczość, a zmysłowe usta układały się jakby w rzucony władczym tonem rozkaz.

Beotka patrzyła zafascynowana, pewna, że nigdy przedtem nie widziała tak doskonałego piękna. Kapłan tymczasem uniósł ręce w górę i zaczął recytować słowa modlitwy. Jego głos brzmiał dźwięcznie i melodyjnie, dzięki doskonałej akustyce sali docierał nawet do najdalszych jej zakątków. Tais słuchała z rozkoszą, wpatrując się nadal w oczy boga. Czuła, jak przepełnia ją błogość, przy której bledną okrutne wspomnienia. Gdyby mogła, pozostałaby tu na zawsze.

A potem kapłan skończył recytację, opuścił ręce i obrócił się ku niej. Tais po raz pierwszy spojrzała mu w twarz. Nim zdołała się powstrzymać, krzyknęła ze zdumienia. A potem bardo się zawstydziła.

– To nic – uśmiechnął się postępując kilka kroków w jej stronę, – często mi się to zdarza.

Wciąż jednak nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Te same rysy, oczy, usta… Kapłan był młody, z pewnością nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Od szyi do kostek okryty był białą szatą ze złotą lamówką – lecz domyśliła się, że pod nią musi być świetnie zbudowany. Lecz jego twarz… była twarzą boga.

– Nie lękaj się, moja pani – mężczyzna stanął blisko i bez chwili wahania ujął ją za rękę. – Nie objawił ci się bóg we własnej osobie. Po prostu wiele lat temu służyłem jako model dla tego posągu. Jego autorem jest Lizyp, nadworny rzeźbiarz króla Aleksandra. Wspaniały artysta, godny wszystkich zaszczytów. Wybrał mnie, gdy byłem jeszcze akolitą. Wybrał mnie spośród wielu, za co zawsze będę mu wdzięczny. To zaszczyt użyczyć swego ciała Apollinowi.

Beotka gapiła się na niego, zmieszana i wciąż zawstydzona. Czuła, że powinna wysunąć dłoń z jego dłoni – nie godziło się przecież, by dotykał jej obcy mężczyzna. W tej jednak chwili nie potrafiła się na to zdobyć.

– Na imię mi Kritias. Jestem pierwszym kapłanem tego sanktuarium – mówił dalej mężczyzna. Miał długie, falujące, lśniąco czarne włosy, smagłą cerę i bardzo ciemne oczy. Mógł pochodzić z Azji Mniejszej, a w żyłach mieć domieszkę krwi Wschodu. – A ty jesteś Tais.

– Skąd znasz moje imię? – zdołała w końcu przemóc zdumienie.

– Mógłbym udawać, że to boskie objawienie, czyż nie? – Kritias wyszczerzył do niej zęby. – Prawda jest jednak bardziej prozaiczna. Rzeźbiarz Bryaksis opowiedział mi dziś o ślicznej brunetce, której zaproponował pozowanie. Kiedy cię zobaczyłem, miałem pewność, że musisz to być ty. Opisał cię w bardzo adekwatny sposób.

– Dziękuję – odparła, czując, że rumieniec zalewa jej policzki. – Czynisz mi zaszczyt, panie.

– Biedak żalił się – ciągnął Kritias, – że mimo świetnych warunków, które ci zaproponował, odmówiłaś. Muszę przyznać, że i mnie bardzo to smuci. Z przyjemnością pracowałbym z tobą.

– Więc również…?

– Podobnie jak Lizyp, Bryaksis zaszczycił mnie propozycją, bym znów służył jako model dla posągu Apollina. Pozowalibyśmy razem. Apollo i Cyrene, czyli Kritias i Tais.

Beotce w końcu udało się wysunąć rękę z jego dłoni. Cofnęła się o krok, uspokoiła nieco oddech.

– Przybyłam do Delf… po słowa wyroczni. Chciałabym, by pytia przemówiła dla mnie głosem boga. Złożę stosowną ofiarę…

Sięgnęła do sakiewki przypiętej u pasa, lecz kapłan powstrzymał ją gestem.

– Z przykrością muszę powiedzieć, że twa wyprawa była daremna, Tais. Wyrocznia milczy w zimowych miesiącach roku. Dzieje się tak, gdyż Apollo opuszcza wówczas Delfy, by zamieszkać pośród Hyperborejczyków. Bogu najwyraźniej nie odpowiada nasza rześka aura. Przybądź tu za pół roku, w pełni lata, a przysięgam ci, że otrzymasz przepowiednię.

Beotka poczuła, jakby ktoś roztrzaskał jej nadzieje na tysiąc kawałków. Tak bardzo pragnęła tu przybyć… Sam Laodamos wrócił do niej z zaświatów, by doradzić jej wizytę w Delfach. Wszystko to okazało się jednak iluzją…

Kritias musiał dostrzec grymas zawodu na jej twarzy, bo uniósł rękę, jakby chciał powstrzymać ją przed wybuchem rozpaczy.

– Istnieje jednak rozwiązanie…

– Naprawdę? – spytała ostrożnie. Nie chciała dopuszczać do siebie znów nadziei.

– Jako pierwszy kapłan najważniejszego sanktuarium Apollina w Helladzie – zaczął mężczyzna – mam szczególnie bliskie relacje z bogiem. Gdybym zechciał, mógłbym poprosić go w modłach, by na jedną noc powrócił do Delf. Wówczas pytia przemówiłaby znowu.

– Zrobiłbyś to? Dla mnie?

– Dla ciebie? Nie. Ale dla dobra świątyni, owszem.

– Nie rozumiem…

– Widzisz, Tais – kapłan znów ujął jej dłoń. – My, kapłani Apollina, czcimy piękno we wszystkich jego przejawach. Najbardziej jednak miłujemy sztukę. Wierzymy, że przez akt kreacji artysta zbliża się do bogów. My zaś, obcując z jego dziełami również dostępujemy ich łaski.

Beotka nie wiedziała, dokąd on zmierza, lecz skinięciem głowy przyznała mu rację.

– Ty pragniesz poznać swoją przyszłość. Ja zaś pragnę, by sanktuarium uświetniła wspaniała rzeźba Bryaksisa. Spełnij moje pragnienie, a ja wybłagam u Apolla spełnienie twojego.

– Chcesz, bym przyjęła ofertę rzeźbiarza…

– Chcę, byś stała się Cyrene. Sądzę, że jest ci to przeznaczone.

Tais milczała przez chwilę. W końcu ponownie skinęła głową.

– Dobrze. Zgadzam się – oznajmiła z rezygnacją.

– Dziękuję – kapłan pochylił przed nią głowę – w imieniu swoim, sanktuarium oraz uniwersalnego piękna, najwyższej zasady rządzącej naszym światem.

W tym momencie do świątyni wpadł chłodny powiew. Beotka zadrżała. Dłonie Kritiasa zamknęły się wokół jej własnej. Tym razem nie próbowała jej wysunąć. Jego palce emanowały ciepłem, a dotyk był przyjemny… Tak bardzo przyjemny…

Nad Delfami powoli zapadał mrok. Lecz w sercu Tais na powrót rozbłysły iskierki nadziei.

Przejdź do kolejnej części – Opowieść helleńska: Tais VII

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Konwencja bajki i ponurych epizodów, uroda tekstu, który czasem sobie porównuję z tłumaczeniami Parandowskiego, urok prostych zdań – tego zazdroszczę. Fabuła leniwie posuwa się do przodu, a autor każdą okazję wykorzystuje, aby ukazać aspekt starożytnego życia i kultury(np. oferta starożytnego sexshopu). Przyznam, że czyta się lekko, trochę nadto lekko. Wolałbym większy realizm i mniej sprzyjających sensacyjnym zwrotom akcji niezwykłych przypadków. No i trochę dokucza monotonia trudna do zdefiniowania, ale odczuwalna.

Witaj, Karelu!

Porównanie do Parandowskiego to chyba jednak przesada… jeszcze lata świetlne brakuje mi do stylu tego pisarza i tłumacza. Tym niemniej dziękuję, bardzo mi miło.

Fabuła posuwa się leniwie do przodu, bo nie lubię gdy wydarzenia lecą na łeb na szyję (sądząc po tekstach, które opublikowałeś na NE, też w tym nie gustujesz 🙂 Ale spokojnie: w następnych dwóch rozdziałach przyspieszą.

Co masz na myśli pisząc o większym realizmie i sprzyjających zwrotach akcji?

Odnośnie monotonii, pomóc tu nie mogę – taki mam po prostu styl 😉

Pozdrawiam
M.A.

Przyznać muszę, że Kassander został właśnie pokonany przez Gylipposa w moim rankingu na postać męską Twoich opowiadań. Długo mogłabym się zachwycać przymiotami Spartiaty 🙂
Z niepokojem i ciekawością zaglądać będę do kolejnych odcinków, żądna wiedzy, jakież to przeszkody bogowie umieszczoną na drodze bohaterów.

Napisz komentarz