Rzym (Tazo)  4.74/5 (9)

15 min. czytania

Źródło: Pixabay

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka.

Po skończonych studiach kilka miesięcy szukałam pracy. Według ogólnej opinii nie powinno to nastręczać kłopotu, a tu nic… W końcu poczułam się przyciśnięta do muru. Pojechałam do dużego miasta zdobyć wykształcenie, niezależność i pracę. Dwa lata później przyjechała moja młodsza siostra. Zamieszkałyśmy razem w kawalerce blisko centrum. W domu nam się nieszczególnie wiodło. Po śmierci ojca gospodarstwo przejął nasz starszy brat. Zresztą on też kokosów nie miał. Mama starała się wyskrobać coś na opłacenie mieszkania i studiów. Potem było gorzej, bo na lekarstwa dla mamy też trzeba było odłożyć. Stypendium nie pokrywało kosztów utrzymania, ale na szczęście są kredyty studenckie. Niestety kredyty trzeba spłacać, a tu nie ma z czego. W końcu zaczęłam występować w roli czerwonego kapturka lub zajączka przy promocjach produktów spożywczych w pobliskim supermarkecie. Żenada. Cała wieś oczekiwała, że te dwie małe ślicznotki mają coś w główkach i zawojują świat, a tu sobie reklamuję płatki śniadaniowe, żeby na żarcie było. Młoda była na pierwszym roku, i to tego samego kierunku co ja… Jasne, roznosiłam CV gdzie się dało, ale nic poważnego z tego nie wychodziło.

Raz na promocji psiej karmy musiałam przebrać się za psa. Miałam we włosach opaskę z uszami, na szyi obróżkę ze smyczą, a do legginsów przyszyty pluszowy ogon. Pod pulpitem, na którym miałam rozłożone puszki z karmą, położyłam kolejną porcję CV do rozwiezienia. W pewnym momencie zawadziłam ręką o przeklęte papierzyska i rozjechały się po całym przejściu. Nachyliłam się i zaczęłam je zbierać. Jedną kartkę podniósł przechodzący mężczyzna. Kiedy zebrałam wszystkie pozostałe, wstałam z kolan i chciałam odzyskać swoją własność. Niestety gość stanął tak niefortunnie, że przydepnął koniec mojej smyczy i nie zauważył tego, bo zaczytał się. Pochylona nie zdążyłam go zagadnąć, bo kiedy skończył czytać, wyjął wizytownik i bez słowa podał mi CV wraz ze swoją wizytówką. Spojrzał na mnie i zwlekając jeszcze ze trzy sekundy, przesunął nogę, uwalniając mnie. Nie wyprostowałam się, bo przytrzymał mnie jego wzrok. W oczach pojawiła mu się iskierka uśmiechu, ale reszta twarzy nawet nie drgnęła. W końcu ruszył dalej, a ja prostując się spojrzałam na wizytówkę. Bomba. Na drugi dzień z CV w garści znalazłam się w recepcji jego firmy.

Przeszklony budynek, klimatyzowane wnętrze. Rozejrzałam się. Wydawało mi się, że ubrałam się stosownie. Szpileczki, czarne rajstopy, czarna spódnica do pół uda, biała bluzeczka i na to czarne bolerko. Włosy zaplotłam w warkocz, a makijaż nałożyłam delikatny. Portier w milczeniu zdecydowanie pokręcił głową, ale po tym, jak pokazałam mu wizytówkę, wskazał mi windę. Pojechałam na piąte piętro. Wyżej przycisków nie było. Przestronny hol, na końcu biurko. Nikogo za biurkiem, więc usiadłam na obitej czerwoną skórą kanapie. Po kwadransie zrobiłam rundkę wzdłuż ścian, by rzucić okiem na abstrakcyjne linie wynurzające się z czerni fotografii na ścianach. Po chwili ze zdziwieniem odkryłam, że są to krzywizny kobiecego aktu ujęte w nietypowy sposób. Bardzo piękne. Przesiadłam się na fotel. Pod metalowym logo drogiego projektanta ukryty był sterownik do rozkładania fotela. Lekko pochyliłam oparcie. Kolejne pięć minut i jakiś ruch w gabinecie wiceprezesa. Poprawiając sukienkę i korale na szyi z gabinetu wytoczyła się sekretarka. Siadając za biurkiem, opuszkami palców przetarła kąciki ust, co nie pozostawiło wątpliwości odnośnie wykonanych zadań. Wstałam i zbliżyłam się do biurka, by mogła mnie zauważyć. Kobieta o urodzie Heleny trojańskiej dotknęła z roztargnieniem czarnych włosów. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

– Ja do pana prezesa.

– Pani nie była umówiona. – W jej tonie brzmiała odmowa.

– Zgadza się, ale pan prezes pozostawił mi wizytówkę i nie sprecyzował terminu.

Zobaczywszy w mojej dłoni karteczkę z charakterystycznym logo, sekretarka wykrzywiła usta i zacisnęła powieki. Po chwili złośliwy uśmieszek przemknął jej po twarzy i przyjęła neutralną minę. Spojrzała na ściskane przeze mnie CV i szybko oceniła sytuację.

– Pan prezes będzie późnym wieczorem lub jutro. Czy pani życzy sobie porozmawiać z wiceprezesem?

– Przyjdę wieczorem – odparłam. Nie miałam ochoty stać się kolejną ofiarą jurnego wicka, a poza tym zaprosił mnie prezes i nie miałam pewności, czy tamten mnie nie spławi.

– Proszę przyjść na dwudziestą. – Usłyszałam satysfakcję w głosie sekretarki.

– Dobrze, będę. – Zrewanżowałam się biurwie. Zastanawiałam się, czy wszystkie sekretarki na świecie muszą być pulchne. Nie grube, ale obfite w kształtach, nie tylko w biuście.

Na dziesiątą miałam być czerwonym kapturkiem i rozdawać pierniczki nieznanej szerzej marki. Kierownik marketu przyłapał mnie na spóźnieniu i musiałam odpracować swój mały poślizg. Na spotkanie nie zdążyłam się ponownie przebrać. Poszłam w czerwonej spódnicy w kratę, białych podkolanówkach i czerwonych lakierkach. Zdjęłam tylko pelerynkę i w białej bluzeczce wykończonej koronką pobiegłam na tramwaj. Ten sam portier co poprzednio zdawał się mnie nie zauważać. Sekretarki nie było, ale w gabinecie prezesa świeciło się światło. Zapukałam.

– Proszę wejść.

Drzwi były z mrożonego szkła, ale dźwięk ledwo co dochodził. Weszłam z duszą na ramieniu. Zapach cygar i jakiś korzenny aromat drażnił nozdrza i nie pozwalał się skupić. Mężczyzna z supermarketu siedział za masywnym biurkiem z ciemnego drewna i notował coś w świetle zachodzącego słońca i lampki na biurku. Zakręcił pióro i odłożył, poprawił okulary i spojrzał na mnie.

Podeszłam do biurka i położyłam swój kwestionariusz. Zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam się tak, jak wyglądałam. Nie umiałam zapanować nad rumieńcem. On rzucił wzrokiem na kartkę, wyprostował się w fotelu.

– Mogła pani zostawić to u mojej sekretarki.

– Bałam się, że wrzuci to do niszczarki. – Mój głos nie brzmiał zbyt mocno.

– Mogła pani poprosić o spotkanie z moim zastępcą. – Nie dawał za wygraną.

– Właśnie miał spotkanie z pańską sekretarką. – Nie przemyślałam tego kroku i wydało mi się, że dobrze jest być lojalnym wobec potencjalnego pracodawcy.

– Hm, rozumiem. – Uśmiechnął się i zdjął okulary. Wcisnął przycisk interkomu – Możesz na chwilę zejść do mnie do gabinetu? – spytał.

Przelękłam się. Kto zejdzie z piętra, gdzie nie sięga winda? Nie miałam odwagi się odezwać i spąsowiałam jeszcze bardziej. Przecież czekała mnie konfrontacja z jedną z osób właśnie zadenuncjowanych przeze mnie. Przekonywałam sama siebie, że nic to. Mogłam przecież wyjaśnić, że tak to jakoś wyszło z rozmowy. On wstał i obszedł biurko, po czym oparł się o blat i założył ręce na piersiach.

– Przyjmuję cię na okres próbny trzech miesięcy. Zarobki będą dla ciebie satysfakcjonujące, a zadania uzależnimy od twoich zdolności. Przypuszczam, że będziesz chciała zostać u nas na stałe.

Mówił powoli, by wypełnić czas do nadejścia mojej Nemezis, jednak to, co mówił, wcale nie było nieważne. W końcu zgłosiłam się, żeby zarobić na życie. Wpatrywałam się w mojego nowego pracodawcę. Facet przed czterdziestką, lekko szpakowaty. Był wysokim i dobrze zbudowanym okazem zadbanego atlety. Opalony, elegancko ubrany, pachniał przyjemnie. Z biurka podniósł kryształowy kieliszek z brandy i pociągnął łyk. – Zakładam, że po ukończeniu studiów nie uważasz się za autorytet w sprawach zawodowych. U mnie pozycję trzeba sobie wypracować, a nawet wywalczyć. – Pociągnął drugi większy łyk i potrzymał chwilę w ustach zanim przełknął.

Do gabinetu bez pukania wszedł blondyn w bonżurce, sztruksowych spodniach i kapciach. Był chyba rówieśnikiem prezesa. Nie ulegało wątpliwości, że to jego wicek. Kto inny wszedłby bez pukania? Miałam nadzieję, że zmierzę się z sekretarką, a nie z nim. No cóż, czułam się przyciśnięta do muru. To mógł być naprawdę najkrótszy rozdział w mojej karierze zawodowej… Głośno przełknęłam ślinę i zauważyłam, że bezwiednie wyłamuję sobie palce, ale naprawdę nie wiedziałam co zrobić z rękami. Wiceprezes zmierzył mnie wzrokiem i uniósł brew w niemym pytaniu do swego szefa. Minę miał całkiem wesołą. Prezes odwzajemnił uśmiech. Wiedziałam, że mam przechlapane.

– Wiesz, właśnie zatrudniłem nową stażystkę. Wiesz, czego się od niej dowiedziałem? Powiedziała mi, że miałeś jakieś specjalne spotkanie z sekretarką, kiedy mnie nie było.

– Tak, oczywiście. – Wicek zdawał się zaskoczony, ale nie zbity z tropu. – Od wczoraj siedziałem nad tym, co mi zleciłeś i poprosiłem ją, żeby zjadła ze mną lunch – zakończył blondyn z kamienną twarzą.

– Pani… – spojrzał na kartkę leżącą na biurku – Elżbieta zasugerowała, że wyglądało to na coś innego – naciskał prezes. Sytuacja skojarzyła mi się z brydżem. To jakby rzucił rekontrę po kontrze wiceprezesa.

– Zgadza się. Mogło to tak wyglądać – blondyn włożył ręce w kieszenie i ze stoickim spokojem zebrał trzynastą lewę – ale nie lubię sam jeść, dlatego poprosiłem ją o towarzystwo.

To faktycznie mogło być nie to, o czym myślałam!

Mierzyli się jeszcze chwilę wzrokiem, by w końcu spojrzeć na mnie. Starałam się skurczyć, ale nie zgarbić. Czułam gorąco na twarzy, co oznaczało, że przybrała kolor bordo. Czekałam na rozstrzelanie. Nie miałam odwagi wyjść i przerwać rozmowę. Miałam nadziję, że może jeszcze uratuję posadę. Po kilku sekundach mierzenia mnie wzrokiem odezwał się brunet.

– Widzisz, u nas w firmie mamy pewne zasady. Panuje tu surowa dyscyplina i wymagamy, aby pracownicy byli nam naprawdę oddani. Próby podważenia tej zasady spotkają się zawsze z surową reakcją. Mamy też zasadę, żeby nie wpływać na wysokość wynagrodzeń, bo szczycimy się ich wysokim poziomem. Za próbę obciążenia reputacji dwóch niewinnych osób będziesz przez tydzień stała w naszym sekretariacie z odpowiednim napisem powieszonym na piersiach. Co do reszty, to oddaję cię do dyspozycji wiceprezesa.

Blondyn przykrył dobrotliwym uśmiechem płonącą w oczach żądzę mordu. Brunet zadowolony z siebie również nie krył uśmiechu. A ja wiedziałam kilka rzeczy na raz. Po pierwsze: przyjmą mnie. Po drugie: na dobrych warunkach. Poza tym wszyscy w firmie dowiedzą się, że na kogoś doniosłam i będę miała przerąbane. Dodatkowo przez tydzień pozostanę w zasięgu łap drugiego prezesa. Trzeba łykać to masło maślane, honorowo jak skaut. Dalej nie miałam ochoty otworzyć ust, więc tylko powoli skinęłam głową na znak że się zgadzam, czy że zrozumiałam. Nieważne. Pozostało tylko jedno pytanie, na które domyślałam się już odpowiedzi.

– Zaczniesz od jutra. – Ze swoim wyczuciem prezes skojarzył mi się z Philipem Marlowe. Właściwe kwestie we właściwych momentach. Miałam wrażenie, że usłyszę narrację. Tylko jedna rzecz się nie zgadzała. Marlowe się nie dorobił. Spojrzałam na wieszak, jakbym spodziewała się tam zobaczyć płaszcz i kapelusz. On tylko obszedł biurko, usiadł w fotelu i zapalił cygaro. Blondyn skinął na mnie ręką i poszedł w kierunku swojego biura. Poczłapałam za nim.

Oba biura urządzone niemal identycznie. Podszedł do szafy i wyjął teczkę, po czym położył ją na krawędzi biurka i udzielił wyczerpujących informacji:

– Podpisz.

Jednym słowem sprecyzował sytuację. Nie miał mi w tej chwili nic do powiedzenia, a i ja nie miałam mu już czego wyjaśniać. Nie w tej chwili. Podał mi długopis. Z rozkładu mebli w gabinecie wynikło, że musiałam podpisywać na stojąco. W teczce była umowa o pracę. Nie był to zwykły świstek, ale bite pięćdziesiąt stron maczkiem. Na pierwszej stronie wydrukowano między innymi wysokość wynagrodzenia. Faktycznie było wyższe, niż mogłam zamarzyć. Przekartkowałam pierwsze cztery strony i na każdej wykropkowane było miejsce na podpis pracownika. Pochyliłam się i zaczęłam podpisywać. Po kilkunastu stronach zorientowałam się, że siedząc w fotelu, facet ma doskonały wgląd w mój dekolt. Obróciłam się nieco bokiem pod pozorem lepszego podparcia łokcia. Teraz z kolei ukazałam wypięty tyłek, a nie całkiem mogłam zamaskować biust. W końcu kucnęłam i skończyłam podpisywanie. Zorientowałam się po wszystkim, że przy tym dałam mu doskonały wgląd pod spódnicę. Wyraźnie zadowolony blondyn wstał i podpisał pierwszą stronę umowy. Podał mi kopię, ale tylko pierwszej strony. Resztę schował do teczki i odsłonił sejf zamaskowany w jednej z szaf. Zakrył sobą zamek i umieścił tam teczkę. Z szafy obok wyjął tabliczkę z napisem: „Zachowywałam się niemoralnie”. Widocznie mieli kilka przygotowanych.

– Będziesz to nosić na karku. Poza tym rano dostaniesz identyfikator, który również masz nosić. Zaczniesz o siódmej. Stawisz się tu, w sekretariacie.

Stanął przede mną i wypluwając każde słowo, wycedził:

– A teraz mnie przeprosisz.

Przełknęłam głośno ślinę. Pąs powrócił, o ile mnie w ogóle opuścił. Zaschło mi w gardle. Nie mogłam nic wydusić, nawet gdybym wiedziała co. Napawał się moją bezsilnością. Poruczał wręcz nozdrzami, jakby węszył zapach bezradności. Zły uśmiech rozlazł się mu stopniowo z oczodołów po całej twarzy. Ręce zaczęły mi biegać same. Najpierw położyłam dłoń na swej piersi, a potem splotłam ręce niczym do modlitwy. Łzy przelały się z mych oczu.

– Nie umiesz mówić, to chociaż się ukorz. – Każdym słowem precyzyjnie we mnie trafiał. Aż promieniał z radości. Delikatnie zaczął się kołysać w przód i w tył. A ja myślałam tylko, jaką pracę właśnie dostałam. Świetnie płatną, ale pełną upokorzeń. Myślałam tylko o jednym, żeby nie dać się sprowokować. Tak! Nie rzucę jej sama! Pewnie z czasem znajdę tu sobie miejsce i napór zelżeje. Zapiekłam się w tym jednym. Złamana, ale uczepiona jednej myśli.

Wtedy on przekroczył granicę. Położył mi rękę na ramieniu i pchnął lekko na klęczki. Opadłam na kolana, szlochając. Patrzył na mnie z góry. Już nie wierzyłam, że wykrztuszę choć słowo. A on po prostu stał i patrzył. W końcu po kilku minutach zaśmiał się w głos i jakby tej granicy upokorzenia było mało, przekroczył następną. Rozsunął suwak spodni i wyjął członek. Miałam go wprost przed twarzą. Po prostu trzęsłam się, płacząc na głos. Nie myślałam o ucieczce, nie myślałam już o niczym. Po prostu tak trwaliśmy.

On podniósł mi głowę, trzymając za brodę. Pomagając sobie drugą dłonią, otwarł mi usta. Włożył mi do nich swój wiotki organ, a ja po prostu trzymałam go w półotwartych ustach i płakałam dalej. Podnieciła go ta sytuacja i penis zaczął się podnosić. Poczułam, że gładzi mnie po głowie, a potem szepnął:

– Ssij… Ssij – powtórzył. Więc zaczęłam.

Chwycił moją głowę i zaczęłam nią wykonywać ruchy pod jego dyktando. Półprzytomnie zaczęłam robić wszystko to, czego ode mnie oczekiwał. Normalnie robiłam mu lodzika.

Nie byłam dziewicą, wiedziałam to i owo o seksie oralnym. W końcu studiowałam w obcym mieście… Miałam nawet kilku znajomych, z którymi zdarzało mi się okazyjnie uprawiać seks, ale nigdy pod przymusem. Właściwie to nie było w tym przemocy, nie szarpaliśmy się, ale był to gwałt na całej mnie. A ja w nim uczestniczyłam aktywnie. Straszne to i dziwne zarazem. Najbardziej poruszające jest to, że poczułam coś jeszcze. Coś, co jest pierwotne i co czasem jest dobre. Znów pociekły mi łzy, bo było mi dobrze. Nie powinno, ale jednak tak się czułam. To takie pomieszanie uczuć, jak połączenie smaków. Takie słodko-gorzkie. Takie nieuniknione. Mimo, iż czułam się coraz bardziej podniecona, oddałabym wszystko, żeby się stamtąd wyrwać.

Przysiadł na brzegu biurka, a ja oparłam dłonie na brzegu blatu po obu jego stronach. Pracowałam rzetelnie, żeby już móc sobie pójść. Jakoś musiałam to przetrwać. Biłam się z myślami: nie wrócę tu, ale też nie wiem co począć, jeżeli nie… Och! Nieważne. Przestałam się zastanawiać. Na chwilę zapomniałam o wszystkim. On był chyba zadowolony, ale odepchnął mnie. Zamarłam w oczekiwaniu. Obszedł mnie od tyłu, uniósł moją kraciastą spódniczkę. Pogładził pośladki okryte skąpymi białymi figami. Przeszył mnie dreszcz. Zrozumiałam już, że mu nie ucieknę, że tak to już będzie w tej pracy.

Potem, w nocy, kiedy nie wiedziałam, czy śpię, czy nie, doszłam do wniosku, że jest w tym coś, co mnie pociąga. Może Prezes mnie wyzwoli od swego zastępcy? Może on sam da mi spokój! Oby. Oby nie…

Pogładził moje uda, aż do podkolanówek. Wyglądałam jak uczennica. To działało widać na nas oboje. Złapał za gumkę moich majtek i pociągnął w dół. Złączyłam kolana, ale jakbym się zawahała. Majtki i tak już były na podłodze. Za późno żeby się wycofać. Zza pleców ujął moją szyję w dłoń. Podniósł mi brodę trzymając rękę na gardle. Wyciągnęłam się jak struna. Drugą dłonią sięgnął pod mą spódnicę, dotknął włosków. Zadrżałam dokładnie jak ta struna, którą naciągał drugą ręką. Jakby grał na wiolonczeli. Przejechał palcami po moim sromie. Powoli. Zamruczał.

– Nigdy więcej nie założysz majtek do pracy – wymruczał mi do ucha, podając do oblizania palce mokre od moich własnych soków.

Nie zagłębił się we mnie, chociaż mogłabym go już wtedy o to błagać. Chciałam dotknąć swej muszelki, ale złapał moją dłoń.

– Nie! Nie będziesz się więcej zabawiać bez mojego pozwolenia, zrozumiano?

Nie czekał na odpowiedź. Ponownie usiadł na biurku i pozwolił mi dokończyć pracę nad swoim interesem. Ponownie wsparłam się na blacie i znów położył mi dłonie na głowie, żeby nadawać tempo. Kiedy przyspieszył, zaczął dociskać mnie mocniej. Dobijałam ustami do samej nasady członka, połykając go na moment w całości. Zdusiłam odruchy wymiotne, ale próbowałam odepchnąć się od blatu. Wtedy jeszcze raz docisnął moją głowę i przytrzymał. Zaczął wylewać nasienie wprost do gardła, a ja próbowałam się wyrywać. Myślałam wtedy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, żeby się nie zachłysnąć, a po drugie… Przyduszona i przymuszona. Obnażona i poniżona. Spłakana i zbrukana. A ja ciągle myślałam o tym, jak bardzo mrowi mnie tam w dole. Przelał się przeze mnie orgazm. Jak tornado. Nie zauważyłam, kiedy odsunął dłonie i mogłam się oswobodzić.

Opadłam na kolana i wsparłam ręce na dywanie. Łapczywie chwytałam powietrze. Patrzył z satysfakcją na to, jak zachłannie je wciągam. Po ciemnej od rozmazanego makijażu twarzy ponownie spłynęły łzy. Ależ go nienawidziłam. Mimo to na moich ustach przez chwilę zagościł cień jego złego uśmiechu. Oboje natychmiast oprzytomnieliśmy. Wstałam, a on usiadł za biurkiem, jakby nic się nie wydarzyło. Nie patrzył na mnie i nie odzywał się, więc wzięłam swoją kopię umowy, tabliczkę i poszłam wolno w stronę drzwi. Kiedy wychodziłam, zobaczyłam, jak podnosi z podłogi moje majtki i otwiera szufladę.

– O siódmej. Bez dotykania się tam w domu!

Nie miałam nic do powiedzenia. To takie dziwne. Nie było tak źle. Ale i tak chciałam o wszystkim zapomnieć. Wmawiałam sobie, że po prostu zacznę swoją pierwszą pracę. Będę się cieszyć. A to, to tylko kara za głupotę.

Mimo, że cipka mi nabrzmiała i pulsowała w rytm uderzeń serca, nie dotknęłam jej. Młoda już spała, kiedy wyszłam z łazienki. Założyłam tylko przydługą koszulkę z krótkim rękawem. Majtki straszliwie by uwierały. Nie wiem, ile razy budziłam się, ani czy naprawdę zasypiałam. Rano wstałam, jakbym się wcale nie kładła. Jak po całodziennym marszu. Wycieńczona fizycznie i rozbita psychicznie. Ale nie dotykałam się, jak przykazano…

Ubrałam się jak dzień wcześniej na rozmowę kwalifikacyjną, która nie doszła do skutku. Czarna spódnica, szpileczki, biała bluzka, na to bolerko. Skromnie i elegancko. Jedynie rajstop nie założyłam. Bo jak to tak, na goły tyłek? Posłuchałam rozkazu szefa, chociaż nie miał mi prawa tego nakazać. Starałam się o tym nie myśleć, chociaż nie mogłam zapomnieć nawet na chwilę. Właściwie to półprzytomna powlokłam się na przystanek. Ten sam portier lekko skinął głową na powitanie.

Dzwonek windy przebudził mnie na piątym piętrze. Sekretarka powitała chłodnym uśmiechem. Widać było, że już wiedziała wszystko. A może nawet więcej… Może też usłyszała o moim spotkaniu formacyjnym u wiceprezesa. Nie martw się tym, na co nie masz wpływu – powtarzałam sobie w myślach. Spojrzałam na oszklone drzwi obu gabinetów. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Skupiłam się na zapachu kawy, mocnym, kochanym, budzącym nadzieję jak wschód słońca. Oprzytomniałam nieco,  ze smutkiem powiesiłam sobie na szyi przyniesioną tabliczkę i stanęłam przed sekretarką. Uśmiechnęła się kwaśno. Satysfakcja z oglądania mnie upokorzonej rozładowała nieco napięcie i jej uśmiech stał się prawie szczery. Spojrzała na moje CV leżące na biurku i zaczęła przygotowywać dla mnie identyfikator. Zalaminowana plakietka spoczęła na biurku obok tacy, na której przygotowane stały filiżanki, mleko, ciasteczka na talerzykach i zwinięte dwa rulony gazet. Nalała kawy, podała mi tacę i wskazała drzwi do prezesa. Kiedy już miałam wejść w uchylone przez nią drzwi, przyczepiła mi mój nowy identyfikator. Zagryzłam zęby. Miałam zajęte ręce, a krokodylek plakietki boleśnie uszczypał mnie w sutek. Poczułam delikatne pchnięcie i drzwi zamknęły się za mną. Podeszłam do stojących w rogu foteli. Na jednym z nich siedział blondyn, a prezes właśnie wstał z drugiego i stanął twarzą do okna. Podszedł do niego i zaczął się przyglądać czemuś na zewnątrz.

– Dzień dobry. – Starałam się zabrzmieć miło. Odbąkneli coś w odpowiedzi. Położyłam tacę na stoliku. Kiedy się pochyliłam, żeby zdjąć filiżanki, blondyn bezczelnie wsadził mi łapsko pod spódnicę. Drgnęłam, ale nie wylałam kawy. Korzystał z tego, że prezes był odwrócony plecami. Chciałam po prostu zdjąć wszystko z tacy i uciec poza zasięg jego łapsk.

– Zastosowałaś się do naszych poleceń – z zadowoleniem wymruczał blondyn, kiedy już skończył mnie obmacywać. Prezes odwrócił się do nas przodem i spojrzał na tabliczkę, którą nosiłam. To wyglądało, jakby blondyn mówił właśnie o niej.

– Te tabliczki to był mój pomysł. – wyjaśnił prezes z zadowoleniem. – Dziękujemy, możesz odejść.

Skorzystałam z okazji. W sekretariacie stały kolejne dwie kawy. Jedna dla mnie. Poprawiłam plakietkę i usiadłam obok sekretarki. Już po wszystkim. Tu byłam zaakceptowana. Pociągnęłam łyk nadziei w płynie. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym ciele. Tamto nie istniało. Zaczęłyśmy rozmawiać. Miała na imię Monika i wiele mi wyjaśniła. Przyjęcie tej pracy to transakcja wiązana. Wiele się zyskuje, ale też na wiele trzeba się godzić. Kontrakt, który podpisałam, mocno ingerował w moje życie prywatne. Właściwie to likwidował je prawie zupełnie. Zyskać miałam doświadczenie zawodowe i niezły dochód, ale w zamian byłam własnością firmy. Przerażała mnie ta mroczna wizja. Oddałam się duszą i ciałem, tylko nie wiedziałam, niebu czy też piekłu. A może to to samo miejsce? Byłam już mokra z podniecenia. Mówią, że strach jest oczekiwaniem zła. Tak, bałam się, ale tego zła nie mogłam się już doczekać. Tak czy owak, „Ta karczma Rzym się nazywa”. Jestem w tym na dobre i na złe.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Ciekawe opowiadanie, mogące być wstępem do dłuższej historii, ale o ile się orientuję, Tazo nigdy go nie kontynuował. A szkoda. Chętnie dowiedziałbym się, jak wyglądały kolejne dni, tygodnie i miesiące naszej bohaterki w nowym miejscu pracy. I pod władzą mocno diabolicznych przełożonych. Cóż, niewykorzystana szansa, jakich wiele. Tym niemniej tekst wciąż warty lektury i posnucia fantazji na temat ciągu dalszego – we własnym zakresie.

Pozdrawiam
M.A.

Ciekawe miejsce pracy… tylko, co po umowie, która określa Twoje obowiązki wobec firmy i chlebodawców, skoro nigdy nie poznajesz jej treści?

Grunt, że zna je pracodawca… i w razie potrzeby położy Ci na biurku odpowiednią stronę tego dokumentu 🙂

Osobiście wydaje mi się, że świadome podpisanie dziwacznych zobowiązań ma większy potencjał erotyczny, abstrahując nawet od tego, że jest uczciwszym postawieniem sprawy ;p

Równie dobrze weksle in blanco mogła im podpisać…

Właśnie dlatego jestem zagorzałym wrogiem publikowania czegokolwiek w odcinkach.

Opowiadanie, pomimo drobnych błędów technicznych, jest świetne. Przede wszystkim wyróżnia się przemyślana, naturalna i w miarę realistyczna fabuła. Autor zrobil nam, czytelnikom, wielkie świństwo. Aż by się chciało dopisać samemu dalszy ciąg.

Pomysł tabliczki jest świetny, ale już sam napis niespecjalnie. Dałbym coś bardziej wyrazistego, pikantnego.

Napisz komentarz