Magnetyzm XXV (Ania)  3.7/5 (353)

22 min. czytania

Bez zmian

Niemal zapomniał już o Zalewskiej i Kowalikowej. Po tamtej pijackiej rozmowie Baśka przestała dzwonić. Na szczęście, bo już nie wiedział, jak się opędzać. Wrócił do swojej szarej codzienności – zaspakajania co rusz kolejnych, znudzonych damulek, w większości stałych klientek. Jednak jak widać przeszłość jeszcze długo będzie się za nim ciągnąć. Nie da łatwo utopić się w whisky, nawet najdroższej, ani w strugach spermy. Nic z tego!

Zamówił go młody mężczyzna. Ponoć dla żony. Jako przeprosiny za zdradę. Miejsce spotkania – wielki, bezosobowy sieciowy hotel. Nie lubi takich, ale nie wybrzydza. Klient nasz pan.

Kobieta, młoda o raczej przeciętnej urodzie, czeka na niego w szlafroku. Niemal cały czas odwrócona placami albo bokiem, jakby unikała jego spojrzenia. Dopiero kiedy czeka już rozstawiony stół do masażu, a z głośników przenośnego odtwarzacza sączy się spokojna muzyka, odwraca się przodem i niedbałym gestem zrzuca z siebie miękką tkaninę.

Twarz wydaje mu się znajoma, z trudem przeszukuje zakamarki pamięci. Dziewczyna kładzie się na brzuchu i wtedy przychodzi olśnienie. Ciemna, nieregularna plamka na prawym pośladku, wielkości orzecha włoskiego. Bez wątpienia już ją masował! Nawet wie gdzie i kiedy! To jedna z koleżanek Ewy.

Nie chciał tego. Dlatego był nieuprzejmy i rozłączył się, kiedy zadzwoniła, powołując się na Baśkę. Im dalej będzie trzymał się od tej małej pijawki, tym lepiej! Mimo wątpliwości zaciska ręce na jej ciele. Jest jędrne i zadbane. Całkiem pociągające, choć z tego, co pamięta, dziewczyna ostatnio chciała tylko masażu. Szkoda. Przeleciałby ją. Gniewnie. Za to, że zwabiła go podstępem, osłabiając czujność. Za to, że może stanowić zagrożenie.

W pamięci odnotowuje fakt, że kobieta nie nosi obrączki ani nie ma śladu wskazującego, by niedawno ją zdjęła. Intrygantka mała!

Jako profesjonalista wsłuchuje się jednak w jej ciało. Rozmasowuje napięte mięśnie i próbuje przynieść ukojenie. Kimkolwiek jest. Najwyraźniej zależało jej na jego umiejętnościach, skoro zadała sobie tyle trudu. Najwyraźniej nie znalazła nikogo lepszego, a to mile łechce dumę Arka.

Skupia się na smukłych ramionach, na szerokich plecach, wydatnych pośladkach i gładkich udach. Musi spędzać sporo czasu uprawiając fitness, inaczej nie zachowałaby nienagannej figury, jak dla niego nieco zbyt sportowej. Woli kobiety delikatne i kruche, choć w niemal każdej potrafi dopatrzeć się piękna. Czasem nie chodzi o wygląd, a dotyk miękkiego ciała, który odbiera wręcz dech. Lub specyficzny naturalny zapach. Szczególnie zapach podniecenia. Ciężki. Mdły. Czasem lekko kwaśny lub ziemisty.

To jednocześnie dobrze i źle, że większość przedstawicielek płci pięknej jest w jego guście. Wiecznie napalony. Pożądliwy. Niezaspokojony. I niewierny. Zawsze goniący króliczka. Właśnie dlatego odnajduje się jako męska dziwka. Zawód idealny, wprost wymarzony. Woli dominować, ale też większość klientek pragnie ulec.

Dziewczyna rozluźnia się. Mięknie. Leży jednak nieruchomo i cicho. Pełna rezerwy. Zdystansowana. Dobrze zna takie. Spotkał ich na swej drodze aż nazbyt wiele. Traktują go trochę jak dentystę albo raczej jak czyściciela szamba. Nie akceptują siebie i swojego pożądania. Uważają za brudne. Niegodne. Napięcia chcą pozbyć się w sposób możliwie higieniczny, bez zbędnych świadków czy obdarzania kogokolwiek zaufaniem.

Kochanki z nich kiepskie, ale klientki doskonałe. Łatwy pieniądz. Nie wymagają od niego finezji ani zaangażowania, nie pożerają zbyt wiele energii. Mimo iż pogardzają nim i są zimne jak lód, nie mogą zachwiać jego poczuciem własnej wartości. Gdyby tylko wszystkie takie były – wzdycha.

– Proszę odwrócić się na plecy – raczej komunikuje beznamiętnie, niż rzeczywiście prosi, a ona wykonuje polecenie. Bez gracji czy kokieterii. Nieco bezwstydnie. Piersi ma niewielkie, jakby niewyklute. Płaski brzuch i nieco bardziej wystające bujne, pulchne łono pokryte gęstwiną pokręconych włosków. Obecnie rzadko spotyka się podobną naturalność, ze względu na nią przypomina mu raczej chłopskie kochanki z młodości niż zblazowane damulki, na jaką ta na pierwszy rzut oka wygląda. Zaczyna czuć lekką sympatię. Więcej serca wkłada w robiony właśnie masaż.

Efekty szybko zaczynają być widoczne. Nic go nie zwiedzie! Ani cały czas zamknięte oczy, ani kamienny wyraz twarzy. Czuje pod palcami twarde kamyczki sutków. Zauważa rumieniec wypełzający na policzki. Słyszy płytszy i bardziej przyspieszony oddech. A nade wszystko czuje zapach. Na razie delikatny i subtelny, ale nie dający pomylić się z żadnym innym.

Wszystko to na niego działa, czy tego chce, czy nie. Jego Buszmen przypomina o sobie. Rośnie. Rozpycha się. Stawał mu już przy dużo starszych i dużo brzydszych, aż wstyd się przyznać. Stara się jednak zignorować wszystkie sygnały dochodzące zza murów zakazanego miasta i skupić się na zadaniu.

Zaczyna delikatnie gładzić najwyraźniej rozpaloną już kobietę. Odnajduje wszystkie czułe punkty. W jej wypadku przedramiona. Dolną część biustu. Kolana. Oczywiście pachwiny. Stara się zachowywać taktownie zbliżając się do loczków. Nie rozchyliła jeszcze ud, ale Arek nie spodziewa się, że zrobi to sama. Nie ona.

Po kilku podejściach Marta rzeczywiście ustępuje, niby od niechcenia rozsuwa nogi, dając mu swobodny dostęp do swoich najintymniejszych miejsc. Arek wśród bujnej czuprynki dostrzega połyskujące oczko. Zachęcające. Mrugające. Musi się powstrzymywać, by od razu nie zanurzyć palców w jego kuszącej wilgoci. To byłoby nierozsądne. Dziecinne. Nie jest już przecież szczeniakiem na oślep dążącym do spełniania. Zresztą z nią go nie zazna, jest tego pewien.

Muska delikatnie jej uda. Wewnętrzną, najdelikatniejszą część. Gładzi biodra. Brzuch. Piersi. Jeszcze jest czas. Jeszcze przyjdzie pora. Widać, że dziewczyna też ze sobą walczy. Kto wie, może gotowa poprosić o więcej? Już się nie spotkają, Arek o to zadba, mógłby więc zabawić się jej kosztem. Sprawdzić, ile wytrzyma. Pytanie czy warto?

Odpędza od siebie te myśli. Jest klientką. Płaci. Głównie, by odgadywał jej pragnienia, więc odgadnie. Da tyle, ile będzie w stanie. Rozkosz. Spełnienie obciążone goryczą świadomości ulegania niskim instynktom. Instynktom, od których powinna być przecież wolna.

Kiedy w końcu jego zwinne palce, ciepłe i śliskie od olejku, zaczynają badać kobiecą deltę, dziewczyna wydaje z siebie zduszony jęk, chyba pierwszy dźwięk tego wieczoru. Arek zwiedza. Poznaje. Kosztuje. Łódeczka warg jest kształtna, symetryczna (aż przesadnie!), schludna. Prosta jak właścicielka. Wszytko tam jest już nabrzmiałe i gorące, gotowe na znacznie więcej niż masaż. Gdyby zachciał, pewnie byłby w stanie ją posiąść. Nie zrobi tego. No, chyba że poprosi, ale pewnie prędzej piekło zamarznie.

Łechtaczka dumnie się pręży, żądając uwagi, a mechatka wprost tonie w wilgoci. Nie ma co zwlekać. Pieści. Głaszcze. Muska. Podszczypuje. Sztywne dotąd ciało ożywa. Napina się całe w oczekiwaniu. Arek nie potrzebuje już żadnych drogowskazów. Doskonale wie, co robić.

Jego palce instynktownie odnajdują odpowiedni rytm i siłę nacisku. Z entuzjazmem bawią się nabrzmiałym dzyndzelkiem. Zawsze lubił sprawiać kobietom rozkosz. Uwielbiał słyszeć jęki i patrzeć w zamglone oczy. Ta jest dosyć cicha i zaciska powieki, ale całe jej ciało jest niczym struna wygrywająca dźwięki spełnienia. Miły widok dla oka.

Ostrożnie wkłada jeden palce w intymne czeluście. Zadziwiająco ciasne. Nie miał jeszcze tak ciasnej klientki, zdałoby się że nietkniętej przez mężczyznę, a i kochanki rzadko równie mocno się na nim zaciskały. Nieposłuszny kondor aż rozwija skrzydła. Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Nie zrobi tego! Wypełni zadanie, spakuje się i czym prędzej ucieknie stąd. Na zawsze.

Później, w domu, rozładuje napięcie lub znajdzie sobie dziewczynę na jedną noc. Wyobraca ją tak, że biedactwo trzy dni nie będzie mogło chodzić, ale teraz musi się powstrzymać! Nie dać się sprowokować.

Marta szczytuje z ustami zaciśniętymi w cienki pasek i dłońmi mocno wbijającymi się w krawędzie stołu do masażu. Stara się być cicho. Z całych sił się stara, ale nieskutecznie. Słyszy swój jęk. Długi. Przeciągły. Dziki.

Arek patrzy na nią jak zahipnotyzowany, nieświadomie oblizuje palec, którym ją penetrował. Smak okazuje się orzeźwiający. Lekko kwaśny. Upojny! Potrząsa głową. Musi się zbierać. Nie będzie popędzał klientki, da jej odpocząć, ale przecież w międzyczasie może spakować część manatków. Złożenie stołu trwa moment.

Płacąc, kobieta wydaje się zmieszana. Nie wymieniają zbędnych słów. Rozstają się w pośpiechu, oboje chętni by zapomnieć o tym spotkaniu. On, bo z jego punktu widzenia było niewskazane, a ona, bo wstydzi się swojej słabości, tego że dała się ponieść, że dzięki niemu przeżyła więcej niż z kimkolwiek innym.

Kraina polarnych niedźwiedzi

Doskonale pamięta lekceważenie, z jakim jego mała ptaszynka podchodziła do srogiej, angielskiej zimy. Mroźnej i śnieżnej. Nie spodziewał się jednak, że w tym egzotycznym kraju polarne temperatury będą panować już u schyłku lata. Bez wątpienia poniżej piętnastu stopni! Wziął ze sobą co prawda gruby sweter, ale nie do bagażu podręcznego i prawdę powiedziawszy przydałby mu się raczej solidny wełniany płaszcz.

Żałuje, że nie przygotował się lepiej do tej podróży! Dobrze, że choć ta zabytkowa mieścina ma własny port lotniczy i mogli bez większych trudności dotrzeć na miejsce. Nie żeby martwił się o komfort Rani, im większe niewygody będzie cierpieć, tym lepiej. Zostawi ją zdaną na łaskę i niełaskę kochanka, bez środków do życia i z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami w bagażu.

Wysłałby ją samą, jak bagaż albo paczkę, ale ma nadzieję, że uda mu się spotkać z Ewą. Tak, to sentymentalne. Niepoważne i niemęskie. Jednak tęskni. I pomyśleć, że wszystko przez kobiecą dumę (jakby takie zestawienie nie było jawną sprzecznością!) i bezkompromisowość.

Pierwszy miodu smak

Po koncercie wziął dzień wolnego. Głównie żeby się wyspać. Odpocząć po gonitwie między jednym trawnikiem a drugim, herbaciarnią, własną piwnicą oraz garażem kumpla. Noc była jednak niespokojna i pełna emocji. Myślał. Dużo myślał. Nie tylko o Ewie i jej propozycji. Może podjął decyzję zbyt pochopnie? Nie uniosła się gniewem ani pychą, nie pozbyła się go. Dała mu nawet prezent. Piękny.

Odwdzięczyłby się, gdyby wiedział jak. Co można podarować kobiecie, która ma wszystko? Nie nosi biżuterii, nie lubuje się w bibelotach. Nawet nie wie, jakie ma upodobania. Hobby.

Gnany nagłym instynktem, zrywa się. Spacerując po Galerii Dominikańskiej, szuka pomysłów. Szybko dochodzi do wniosku, że musi wymyślić coś praktycznego. Praktycznego i pięknego jednocześnie. Coś jak zapalniczka, którą dostał od Kropeczki-Biedroneczki, tyle że Ewa nie pali.

Ogląda całą masę długopisów, piór, ołówków, etui, wizytowników, kalendarzy, skoroszytów – większość wydaje mu się albo zbyt pospolita, albo zbyt pretensjonalna. Do niej pasuje prosty, bezkompromisowy styl. Nowoczesny.

Ostatecznie wybiera pióro. Drewno gruszy połączone z polerowanym chromem. Chyba odpowiednie. Ciepłe. Ładne. Wyobraża już sobie jego prostą sylwetkę w delikatnych dłoniach prawdziwej królewny. Do tego jakiś rzadko spotykany kolor atramentu. Może czerwony, jak jej włosy?

Zadowolony z zakupu chciałby czym prędzej się z nią spotkać. Nie śmie jednak zadzwonić. Zabroniła mu. Wysyła esemesa.

Zobaczymy się dziś?

Całą wieczność czekając na odpowiedź boi się, że popełnił fatalny błąd. Ich relacja jest asymetryczna. On nie ma prawa naciskać. Wymagać od niej uwagi. Istnieje by czekać i by przybiegać na każde zawołanie. Podnóżek. Chyba adrenalina podczas koncertu za mocno uderzyła mu do głowy!

Już traci nadzieję, że zobaczy ją znowu, kiedy przychodzi odpowiedź:

Bądź u mnie o 19:00.

Tak! Ma ochotę skakać z radości. Rozpiera go energia. Będzie dobrze! Nie pogniewała się! Czekając na spotkanie, na niczym innym nie potrafi się skupić.

Sklepowa torebeczka wydaje się Mateuszowi zbyt wulgarna, pakuje więc starannie prezent w szary papier i przewiązuje czerwoną tasiemką. Teraz wygląda o niebo lepiej!

Specjalnie z myślą o spotkaniu bierze prysznic, dokładnie się goli, układa na piance włosy i wybiera ubranie. Do tej pory był dla Ewy spracowanym robolem, chciałby przełamać nieco ten wizerunek, ale tylko trochę, bez przesady. Zakłada więc najlepsze czarne dżinsy i koszulę. Gładką. Granatową. Ania kiedyś powiedziała, że jej kolor doskonale pasuje do jego oczu. Może coś w tym jest. Stara się też pumeksem wygładzić stwardniałe opuszki palców. Postęp, choć widoczny, wcale go nie zadowala.

Na miejsce jedzie uśmiechnięty od ucha do ucha. Randka – chodzi mu po głowie – ich pierwsza randka. To on zaproponował spotkanie. I ma prezent. Co z tego, że nigdzie nie wychodzą? Że jedzie do niej? Nie zwraca uwagi na mijanych ludzi ani na kołysanie tramwaju lekko sunącego po szynach. Nie liczy się nic oprócz Ewy! Ma tylko nadzieję, że spodoba jej się pióro i że będzie go używać. Pieścić swoimi drobniutkimi palcami.

Kiedy dociera na miejsce, dom wydaje się opuszczony i smutny. Nie świeci się żadne światło, nie widać oznak życia. Dzwoni. Czeka. Myśli o tym, że powinien był kupić kwiaty. Róże. Czerwone. Choć może dla niej to zbyt banalne.

Powstrzymuje się, by po raz kolejny nie nacisnąć dzwonka. Podekscytowany i niecierpliwy. Cały czas mu jej brakuje. Widoku. Zapachu. Dotyku. Smaku. Zerka na swój nowiusieńki zegarek. Osiemnasta pięćdziesiąt sześć. Przyszedł przed czasem. Nie wie czy to źle, jak zawsze zdezorientowany.

Obiecuje sobie nie zadzwonić po raz kolejny wcześniej niż za siedem minut. Każda sekunda jest męczarnią. Wskazówki poruszają się kategorycznie zbyt wolno. Coś z nimi nie tak? Może bateria się rozładowała? Potrząsa zegarkiem. Na próżno.

Pajac z niego. Stoi tak przed bramą odgradzającą go od pustego domu i czeka nie wiadomo na co. Na cud? Jeśli jej nie ma, to nie ma, nic nie poradzi. Powinien ruszyć się stąd albo chociaż zadzwonić i spytać, o co chodzi. Doskonale pamięta, że nie chciała, żeby dzwonił. Wzdycha.

Dziewiętnasta pięć. Dzwoni. Znowu nic. Rozgląda się niespokojnie. Zdecydowanie nie ma jej w domu. Opiera się o płot. Będzie czekał. Tylko ile? Wyjmuje z kieszeni telefon. Przegląda wiadomości, na które nie odpowiedział. W większości od znajomych bawiących się wczoraj na koncercie. Gratulują mu. Dziękują. Życzą dalszych sukcesów. Szkoda, że jego królewna nie przyszła. Nie zaprosił jej. Nie miał odwagi.

Grajek i królewna – jakież to baśniowo banalne. Zakochany grajek. Głupi. Nieracjonalny. Nieszczęśliwy. Dokładnie tak, jak on. Król błaznów. Przegrany. Od początku. Teraz drobny pakuneczek prezentu ciąży. Sam sobie wydaje się śmieszny. Czego u licha oczekiwał?!

Smętne myśli przerywa mu jednak pomruk silnika. Światła. Błyszcząca karoseria. Idealnie czysta i wywoskowana. Jej samochód! Prostuje się i staje niemal na baczność. Nie wchodzi na posesję, gdy otwiera się brama. Czeka na zaproszenie.

Ewa przywołuje go gestem, dopiero wysiadając. Wygląda na przygnębioną. Jeszcze bardziej blada niż zwykle i bez swojej zwykłej energii iskrzącej się w oczach. Podchodzi. Najchętniej uściskałby ją na przywitanie, ale jedynie kiwają sobie głową.

– Jutro o szóstej. – Odprawia szofera. Innego niż dotąd. A więc naprawdę potrzebowała pracownika? W gruncie rzeczy fajnie byłoby prowadzić tę maszynę… częściej.

Omiata Ewę spojrzeniem. Tym razem jest poważną panią prezes w eleganckiej garsonce i czółenkach na obcasie. Ten strój dodatkowo podkreśla jej zgrabną figurę, wyostrza wszelkie linie i wypukłości, działając na wyobraźnię. Nie widział jeszcze skarbów skrywanych przez materiał i możliwe, że nigdy ich nie zobaczy. Wyrzekł się tego. Za to może je pieścić. Głaskać. Ugniatać. Chłonąć ich miękkość i sprężystość. Delektować się nimi. Oczywiście tylko czasami, kiedy ona ma wyraźną ochotę. Prawdziwa królewna.

Mateusz przez moment odnosi wrażenie, że Ewa żałuje, że się z nim umówiła. Towarzyszy jej w milczeniu. Wchodzą do domu. Do salonu, gdzie rzuca niedbale torebkę. Do kuchni. Patrzy jak otwiera lodówkę i wyjmuje z niej białe wino. Szamocze się z korkiem. Zabiera więc z jej rąk butelkę i sprawnie otwiera. W tym akurat ma doświadczenie. Napełnia kieliszki.

Siadają naprzeciw siebie. Ona bierze duży łyk i zamyka oczy. Na delikatnej twarzy maluje się wyraz ulgi, jakby wreszcie zaczerpnęła powietrza po dłuższej chwili na bezdechu. Czy coś się stało?

– Przepraszam za spóźnienie – odzywa się pierwsza. – Miałam ciężki dzień.

– Nic nie szkodzi. – Przygląda się jej. Ewa nadal ma zamknięte oczy. Ucieka przed nim w swój własny, wewnętrzny świat. Jest, ale jej nie ma. Powinien zostawić ją samą? Nagle przypomina sobie o paczuszce. Zupełnie wypadło mu z głowy!

Wyjmuje prezent i kładzie przed dziewczyną. Ona zdaje się wyczuwać ruch, drobne drgania powietrza, bo natychmiast otwiera oczy.

– To dla mnie? – Wygląda na zdumioną. Mateusz kiwa głową i popycha pakuneczek jeszcze bardziej w jej stronę.

Ewa przygląda się niepewnie, najwyraźniej oszołomiona podobną inicjatywą. W końcu dotyka. Ostrożnie. Delikatnie. Jakby wstążka mogła być groźna. Gryźć. Unosi paczuszkę. Waży w dłoni. Potrząsa. Teraz jest już zaciekawiona.

Kokardka puszcza łatwo. Papier szeleści. Sztywny. Nieustępliwy. Ewa niecierpliwie rozchyla jego poły i zagląda do środka. Uśmiecha się lekko. Po raz pierwszy tego dnia! Jej oczy błyszczą.

– Dziękuję – szepce, wyjmując pióro z pudełka. – Śliczne.

Mateusz nie użyłby określenia „śliczne”. Ani „ładne”. Te określenia są według niego przesłodzone. Zarezerwowane dla bibelotów, landrynkowego różu i jeleni na rykowisku. Anka zapewne myśli podobnie. Sądził, że Ewa również. Silna. Pewna siebie. Władcza. Miłująca prostotę. Choć z drugiej strony właśnie te określenia pasują do jej sypialni pomalowanej w pierzaste obłoczki sunące po błękitnym niebie. Może jednak się pomylił?

Dziewczyna odsuwa prezent na bok i wraca do swojego wina. Znów zamyka oczy. Mateusz chętnie ofiarowałby grosik za jej myśli. Nie ma odwagi jednak spytać ani w ogóle mącić spokoju niepotrzebnymi słowami. Syci się za to widokiem. Twarz anioła i piekielnie czerwone włosy. Najpiękniejsze usta na świecie. Drobny nosek. Kształtne brwi, raczej jasne i niezbyt gęste, ale dość wyraziste.

Sam nie ma ochoty pić. Nigdy nie był szczególnym miłośnikiem wina, a to na dodatek w smaku niewiele różni się od wody. Za to skwapliwie uzupełnia braki w kieliszku dziewczyny. Już raz się przy nim upiła i raczej nie wyszło im to na złe. Oby tym razem było podobnie.

Doskonale wie, że alkohol pozwala się rozluźnić i rozwiązuje języki, ale też czasem doprowadza do karczemnych awantur i burd. Tego by nie chciał. Woli ją łagodną, choćby i z nieco przytępionymi zmysłami. Radosną, nie gniewną. Pełną zapału i żądną bliskości.

– Popływamy? – Znów to ona przerywa ciszę.

– Nago? – Ma nadzieję, że nie urazi jej, zadając takie pytanie, ale przecież nie ma stroju. To, że widziała go już w całej okazałości, nic nie zmienia. Przynajmniej na razie czuje się z tym dziwnie i niekomfortowo.

– Nie, w ubraniach. – Pierwszy raz tego dnia zerka mu prosto w oczy. Wyzywająco. – Będziemy się ścigać. Jeśli wygram, będziesz dziś mój.

I tak jestem – myśli, nie ma nic do stracenia.

– A co, jeśli ja wygram? – W głosie Mateusza pobrzmiewa nadzieja. Może uda się coś uzyskać. Wynegocjować.

– Nie wygrasz. – Ewa uśmiecha się figlarnie. Fakt, dobrze pływa i ma własny basen, zapewne trenuje codziennie, ale co jeśli? Nie zamierza się upierać, choć na pewno wizja nagrody dodałaby mu sił.

Z konsternacją patrzy, jak kobieta zrzuca marynarkę. Potem spódnicę. Buty. Roluje pończochy. Nogi ma zgrabne. Łydki kusząco zaokrąglone i proporcjonalne. Staje przed nim w samej bluzce i bieliźnie. Opinający ciało materiał jest delikatny i niemal przeźroczysty. Przełyka ślinę. Mokry bez wątpienia więcej przed nim odkryje. Równie dobrze mogłaby od razu zdjąć tę niepotrzebną szmatę. Będzie jej przeszkadzać, stawiając w wodzie dodatkowy opór.

– Na co czekasz? – Mateusz rzeczywiście od kilku minut siedzi w bezruchu.

– Na nic – bąka, podnosząc się. W kilka sekund jest już w samych slipach. Zdjąć je? – zastanawia się. Nie chce potem chodzić w mokrych, ale przecież miało być w ubraniach, prawda? Zostawia więc.

Do wody wskakują niemal jednocześnie, choć Mati musi się przy tym przemóc. Nie lubi zimna. Zmarzlak z niego. Ewa pierwszą długość pokonuje żabką, on kraulem. Idą łeb w łeb. Niezła jest! Po zwrocie ona przechodzi do motylka, on pozostaje przy swoim. Z trudem dotrzymuje jej tempa – pokonali już co najmniej pięć długości, a dziewczyna nawet na moment nie zwalnia. Jeszcze jeden basen, drugi i Mateusz opada z sił. Nie poddaje się od razu, ale czuje już, że przegra. Przeklina się w duchu za to, że w codziennej bieganinie porzucił wszelkie formy aktywności fizycznej. Będą zakwasy.

Zatrzymuje się w końcu zdyszany i obserwuje swoją drapieżną orkę, swoją panią. Silną. Energiczną. Wytrzymałą. Czującą się w wodzie niczym ryba. Ma dziewczyna kondycję! I nie zwiodła jej własna pewność siebie. Płynie, nie zwracając uwagi na to, że już dawno wygrała. Najwyraźniej potrzebuje tego jeszcze.

Zwalnia dopiero po kolejnych dziesięciu długościach, choć wcale nie wygląda na zmęczoną. Podpływa do niego. Łagodnie, jakby nie chcąc wystraszyć ofiary. Zwinnym ruchem podciąga się i siada na krawędzi basenu. Teraz twarz Mateusza jest na wysokości jej biustu. Czuje się mniejszy i bardziej bezbronny, kiedy ona fizycznie nad nim góruje. To dziwne, przytłaczające uczucie. Jest silniejsza, udowodniła to na swój sposób. Wszystkie argumenty są po jej stronie.

Uśmiecha się do niej. Przepraszająco. Ona też odpowiada mu pięknym, szczerym uśmiechem, gestem przyzywa bliżej. Jest jej. I bez tego by był, ale teraz to zostało dopowiedziane.

Dziewczyna wygląda pięknie w mokrej bluzce, dokładnie uwidaczniającej wszystko co trzeba – koronkowy staniczek zupełnie niepotrzebnie podtrzymujący jędrne piersi, piękne krzywizny bioder i talii, płaski brzuch, urocze zagłębienie pępka. Zwarte uda zasłaniają majteczki, widać tylko ich fragment na trójkąciku łona. Są fikuśne. Srebrzysto-fioletowe. Jak staniczek. Zdobne koronką i kokardkami. Na pupie półprzeźroczyste – co dostrzegł podczas pływania.

Stając przed nią na wyciągnięcie ręki, głośno przełyka ślinę. Bezkręgowiec między nogami ożywa jak zwykle wbrew woli nosiciela. Nic na to nie poradzi! Ewa Kowalik działa na niego. Wprost niewiarygodnie! Pod tym względem nic się nie zmieniło od ich pierwszego spotkania. Wtedy widział w niej co prawda niewinną uczennicę, ale wszystko, czego dowiedział się w międzyczasie tylko podsyciło jego apetyt, mimo że wolałby kochać platoniczne. Byłoby prościej, nie musiałby się zmagać ze swoimi demonami, z pragnieniami, nad którymi nie sposób zapanować.

Drobna dłoń dotyka jego policzka. Zanurza się w mokrych włosach. Twarz anioła pochyla się nad nim. Malinowe usta muskają czoło. Zamyka oczy, woli czuć, niż widzieć. Ciepły język bada łuki brwiowe. Lewy. Potem prawy. Dziewczyna przesuwa się na sam brzeg. Wciąga go między swoje uda. Oplata nogami. Są zimne. Szczelnie przylegają do jego boku. Stopy znajdują oparcie na pośladkach. Jest cudnie. Błogo. Mógłby całe życie spędzić w podobnym więzieniu. Ich usta spotykają się. Wychodzą sobie naprzeciw w subtelnej pieszczocie. Niby niewinne całusy, a jednak gorące.

Ewa pochyla się do przodu. Przylega do niego szczelnie. Jej piersi wciskają się w jego tors. Mateusz otula ją ramionami, łapczywie pragnąc więcej, chcąc być bliżej. Wciąż jeszcze bliżej. Pocałunki stają się żarliwe i namiętne. Mokre. Mlaskające. Odczuwa je całym sobą, każdą komórką swojego zmęczonego i rozedrganego ciała. Staje się nimi.

Męskie dłonie same wsuwają się pod pośladki dziewczyny. Zaczynają je ugniatać. Wpełzają pod majteczki. Nogi same odstępują od krawędzi basenu. Jest lekka niczym piórko. Unosi ją, a może to ona uczepia się jego, nie chcąc rozłąki.

Mateusz słyszy jedynie bicie własnego serca i szum krwi w skroniach. Pulsowanie. Cały jest oczekiwaniem. Pragnieniem. Gdyby mógł, chciałby się z Ewą stopić w jedność. Przeniknąć nawzajem. Chciałby mieć ją w sobie i być w niej. Nigdy jeszcze tak nie czuł. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo własnym ciałem. Erekcją. Chęcią penetracji. Odczuwaniem.

Ona jest teraz niżej. Ociera się swoją grzmotką o pieczęć, którą chciałby jej przystawić. Mokry materiał drażni. Przeszkadza. Rozdziela. Nagość – zakazany owoc, ostatnie tabu i jednocześnie upragniony cel.

Zmienia uścisk. Jej pupę podtrzymuje jednym ramieniem. Drugą rękę uwalnia. Przyciska do jej pleców. Dłonią chwyta kark. Ewa odchyla głowę do tyłu nadstawiając do pocałunków szyję. Oczywiście całuje. Wycałowałby ją całą! Od najmniejszego paluszka u stopy aż po czubek głowy! Naznaczyłby śladami swoich ust. Dopieścił.

Czując, że ona też się zatraca, gorąca i miękka w jego ramionach, powoli zaczyna zbierać w dłoń materiał bluzki. Podciągać ją w górę niepostrzeżenie. Ostrożnie. Bez gwałtownych ruchów. Przeszywa go przyjemny dreszcz, gdy naga skóra przywiera do brzucha. Gładka. Aksamitna. Zupełnie inna niż przemoczony, szorstki ciuch. Pewnie drogi i modny, a jednak jakże irytujący.

Nie potrafi jedną ręką uporać się z właśnie odsłoniętymi haftkami stanika. Nie odrywając od niej ust, sadza więc dziewczynę ponownie na zimnych kafelkach. Ewa jest teraz nieco wyżej. Może całować dekolt i ramiona, do ust nie dosięgnie, jeśli ona znów nie pochyli się ku niemu.

Nawet z użyciem obu rąk rozpinanie przychodzi mu z trudem. Nie ma wprawy. Nigdy nie przyjrzał się z bliska tej części kobiecej garderoby, nie mówiąc już o zdejmowaniu. W końcu jednak zapięcie puszcza, fikuśne pancerzyki odskakują od piersi i Mateusz bez problemu może je odciągnąć w górę. Rozpłaszczyć nagie półkule na swoim torsie. Delektować się ich ciepłem. Jedwabistością. Jędrnością. Pochyla się ku nim. Ujmuje jedną w dłoń. Już ich dotykał, wie jak to jest, teraz chce ich skosztować.

Zamyka wargi na jaśniutkiej brodawce. Dużo większa niż jego, podobnie jak sam sutek, teraz uroczo pręży się w górę. Twardy. Ewa wydaje z siebie cichy jęk, gdy leciutko przygryza ten smakowity kąsek. Nie patrzy na niego. Ma rozchylone usta i zaróżowione policzki. Spojrzenie mgliste i odległe, z rzadka wyłaniające się spod zasłony rzęs.

Głodny jej widoku, dotąd odmawianego mu, przerywa pieszczoty i odchyla się do tyłu. Jest jeszcze piękniejsza, niż mógł podejrzewać! Pączki piersi zadarte do góry i nieco odchylone w bok. Zadziorne. Młodzieńcze. Olśniewające. Idealnie płaski brzuch, wręcz wklęsły. Gładki. Miękki. Kobiecy. Mocno wcięta talia, łagodnie przechodząca w wypukłość bioder. W pierwszej chwili nie zauważa blizn zdobiących jej prawy bok, za to podziwia idealnie krągłe wklęśnięcie pępka i kępkę włosków prześwitujących przez materiał fig.

Ona łapczywie do niego przywiera, nie chce być podziwiana. Chce czuć! Nakierowuje jedną rękę Mateusza na swoją pierś, drugą na pośladek. Pochyla się i całuje go. Język trzepocze, muska podniebienie, tańczy. Dłonie opierają się na barkach, wbijają się w nie. Paznokcie ranią skórę.

Chłopak jest oszołomiony doznaniami, ale i tak rozumie niemy rozkaz, kiedy Ewa mocniej napiera na jego ramiona. Osuwa się niżej, ustami przywiera do piersi. Całuje. Zasysa. Trąca językiem sutek. Kręci kółeczka wokół. Ona mocniej dociska jego głowę. Zwiększa więc intensywność pieszczot. Nie hamuje swojego pragnienia. Chłonie. Otwiera szeroko usta i bierze w nie tyle, ile zdoła. I jeszcze więcej. I jeszcze trochę. Ewa pojękuje.

Korzysta z jej nieuwagi, z zapomnienia, z rozkoszy jaką niewątpliwie odczuwa, i zdejmuje przez głowę szmaty podciągnięte wcześniej do góry. Bluzkę i stanik można wyżymać, całkiem przemoczone, wręcz ociekające wodą. Pozostają tylko majtki. Jeszcze trochę i będzie dla niego naga. Całkiem. Nieodwołalnie. Niespodziewanie. To najwspanialszy prezent, jaki może dostać. Od niej. W ogóle. Kiedykolwiek.

Zjeżdżając dłońmi w dół, od soczystych krągłości piersi, poprzez talię, aż po pośladki, na gładkiej i mokrej od wody skórze wyczuwa z jednej strony nierówności. Na chwilę zatrzymuje się. Bada palcami. Próbuje rozszyfrować. Kusi go, żeby zerknąć, ale powstrzymuje się. Nie chce nierozważnym posunięciem wytrącić dziewczyny z transu. Wystraszyć. Zostawia więc to odkrycie na później i rusza dalej. Na południe. Marzy mu się tropikalny klimat – gorący i wilgotny.

Ewa z pomrukiem aprobaty przyjmuje ugniatanie pośladków. Porywcze i niewprawne. Zapamiętałe. Nie unosi się jednak, nie pomaga w usunięciu ostatniej bariery, ostatniego mokrego skrawka materiału. Jej ręce są wszędzie, również niedelikatne, również żarłoczne i niezdecydowane.

Gnany nagłym impulsem, ześlizguje się językiem po stromiźnie piersi. Z zamkniętymi oczami całuje brzuch. Cudownie płaski, gładki, pachnący niechlorowaną wodą i czymś ziołowym. Rumiankiem?

Z każdą chwilą zsuwa się coraz niżej i niżej, aż jego usta napotykają szorstki i nieczuły materiał. Nie przejmuje się tym. Całuje dalej. Udaje, że nie zauważa bariery, że to dalej jest ona. Piękna. Pożądana. Przyjemna w dotyku. Dłonie Ewy wplątują się we włosy chłopaka, a jęki przybierają na sile. Uważnie wsłuchuje się w tę muzykę, to jego jedyna wskazówka. Drogowskaz.

Drży, zanurzając się bardziej w chłodnej wodzie. Gdyby nie krew śpiewająca w żyłach, gdyby nie palące pragnienie, bliskość najwspanialszej tajemnicy, już dawno wyszedłby z basenu i szukał ukojenia pod gorącym strumieniem wody. Takim, od którego skóra staje się rozgrzana i czerwona. Boleśnie czerwona.

Wciąga w nozdrza zapach. Już go zna. Mdły. Ciężki. Rozpalający. Teraz czas zasmakować ambrozji. Nektaru bogów. Upragnionego eliksiru. Kąsa przez materiał obrzmiałe wargi, są doskonale widoczne, opięte, jakby dodatkowo uwypuklone. Podkreślone. Wodzi po nich językiem, łapie je między usta, na oślep szukając tego miejsca, na które Ewa zawsze nakierowywała jego palce. Tej twardości. Podłużnej. Pulsującej. Ze zdziwieniem odnajduje ją nieco wyżej. Ponad źródłem zapachu, u zejścia warg, na dziobie ich zgrabnej łódeczki, tego rozkołysanego kanu.

Kiedy już odnajduje swój cel, ona gwałtownie wciąga powietrze i mocniej dociska do siebie jego głowę. Nogi rozsuwają się jeszcze szerzej, choć wcześniej wątpił, by to było możliwe, i dają mu swobodę działania. Mateusz zerka w górę. Może bezwstydnie podziwiać doskonałość skąpaną w migotliwym blasku odbijanym przez kołyszącą się taflę wody. Wszystko poza twarzą – jego kochanka ma głowę odrzuconą w tył, piersi wypięte do przodu, tułów wygięty niczym cięciwa łuku. Jest zachwycony!

– Delikatniej. – Jak przez mgłę dociera do niego zrodzona między cichymi jękami prośba. – Delika… – urywa się wraz z kolejnym westchnieniem. Skupia się więc na tym, by uczynić zadość temu życzeniu. Odsuwa na bok majteczki. Oszałamiający zapach przybiera jeszcze na sile, a smak, który do tej pory mógł jedynie przeczuwać, staje się wyrazisty. Słodki. Trochę mdły. Odrobinę przypominający lipę z miodem przygotowywaną przez matkę. Doskonały lek na trawiącą go teraz gorączkę.

Musi się hamować, by nie zacząć łapczywie spijać sączącej się spomiędzy rozwartych płatków wilgoci. Ewa wygląda tam zupełnie inaczej niż kobiety, które zna ze sprośnych filmików. Jest schludna. Prosta. Minimalistyczna. Porośnięta jedwabistymi loczkami. Jasnymi. Rzadkimi. Nie ma w niej wulgarności pomarszczonych fałd skóry, bezwstydności pozbawionych włosów sromów ani dzikości niewypielęgnowanych buszów. I mimo, że nigdy nie marzył o pieszczeniu kobiety w ten sposób, całowaniu jej tam, to teraz nie mógłby się chyba oderwać od tej słodyczy. Od tego miodku. Baryłeczki.

Co prawda w zakłopotanie wprawia go prężąca się pod jego dotykiem pijawka, ale nie ma porównania, nigdy nie widział z bliska, a tym bardziej nie dotykał, innej kobiety. Może tak już jest. Może w tych wszystkich zdobnych falbankach i zakamarkach zawsze kryją się takie dzyndzelki, śmieszne, małe peniski, sterczące w dół zamiast w górę. Spragnione czułości.

– Delikatniej… Nie tak… Nie… – Ewa nie tylko zaczyna bardziej się wiercić, ale też zamiast, jak dotąd, dociskać do siebie jego głowę, zaczyna szarpać włosy, odciągając ją od ciała. Mateusz jeszcze sięga do jej skarbu czubkiem języka, walczy, by nie utracić tej resztki kontaktu, ale ona jest bezlitosna. Szarpie.

– Może palcami… – dziewczyna wydusza z siebie z trudem. Nie! Nie chce tak kończyć! Nie chce wycofać się z pola walki! Za nic! – Delikatniej… – Przecież nie może być już delikatniejszy, prawda? Ledwo dotyka jej skóry. Nieznacznie muska. Unosi wzrok i napotyka spojrzenie srogich, zielonych oczu. Są zamglone, ale jednak władcze. Zdecydowane. Rozkazujące.

– Proszę – Mateusz stęka błagalnie. Niczego na świecie nie pragnie tak bardzo, jak znowu zanurzyć się między jej uda. Całować. Pieścić. Chłonąć. Zapach i smak – najpiękniejsze na świecie.

– Ostrożnie, miękkim języczkiem. – Ewa niespodziewanie ustępuje, dopuszczając go do swojego ołtarzyka. Jest wdzięczny. Szczęśliwy. Najszczęśliwszy!

Zbliża twarz. Powoli. Łagodnie. Najpierw muska tylko wargami. Słodko i niewinnie. Przez majteczki, które zdążyły już wrócić na swoje miejsce. Obsypuje niewinnymi pocałunkami całą pokrytą materiałem okolicę. Chce, by pieszczoty oddały jego uczucia, stan ducha, by stały się dla prawdziwej królewny dowodem. Żeby zrozumiała.

Tym razem sama unosi biodra, pozwalając mu zdjąć ostatnią część garderoby. Zsuwa z niej figi drżącymi dłońmi. Nie spodziewał się już, że dostąpi tego zaszczytu, że otrzyma od niej dar całkowitej nagości. Magiczna chwila. Warta zapamiętania. Odbierająca dech. Patrzy jej przy tym prosto w oczy. Ufne i pełne pożądania. Piękne. Nieodgadnione.

To ona przerywa kontakt. Ręce wyciąga do tyłu, opiera się na nich, głowę odchyla, biodra wypycha do przodu, stopy opiera na jego barkach. Wydaje z siebie stłumiony jęk, gdy on znowu przywiera do jej rosochatki. Gorącej. Nabrzmiałej. Pulsującej.

Przekłada ręce pod nogami Ewy, przedramiona układa wzdłuż ud, a dłońmi chwyta za biodra. Dzięki temu lepiej ją czuje. Całą. Rozedrganą i spragnioną spełnienia. Robi co w swojej mocy, by nie stracić panowania nad sobą, nie zacząć łapczywie jej pożerać, zachłannie rozkoszować się. Chce delikatności, więc ją dostanie! Za wszelką cenę! Wbrew nieposłusznemu huncwotowi, wbrew bulgotaniu pożądania i ogarniającej go chęci spełnienia.

Zostawia na razie w spokoju łaskotkę, bawi się raczej pulchnymi wargami i wystającym z nich kawałkiem pofałdowanej skórki. Takim małym, rozkosznym. Bada językiem ukryte uroki. Liże u wejścia. Kosztuje. Wilgoć nieustannie sączy się z wnętrza, wylewa, pachnie. Kusi. Miałby ochotę zanurzyć się w tę studnię. Choćby językiem. Palcem. Odrobinkę. Wraca jednak do stęsknionego żyjątka. Jego małej gąsieniczki.

Ewa jest coraz głośniejsza, coraz głębiej zanurzona w rozkoszy, coraz bardziej rozedrgana i niecierpliwa. Coraz piękniejsza! Cudowna. Nie chce nic zepsuć. Przypomina sobie jak kierowała na początku jego dłońmi. Stara się językiem naśladować tamte ruchy. Dość szybkie i zdecydowane, niezbyt mocno trącające żyłkę. I staje się – ona zaczyna krzyczeć.

– Tak… tak… dokładnie taaak… Nie przestawaj… – Słowa są niewyraźne, zduszone, ukryte między łapczywymi wdechami, sens jednak jest jasny. Mateusz przysysa się niczym pijawka do bzyczącej pszczółki między jej rozwartymi udami, podwaja swoje wysiłki, przyspiesza. Ewa jęczy i prosi o więcej. Rozpiera go duma. W końcu ciałem dziewczyny wstrząsa spazm. On dalej robi swoje, do czasu aż nie zaczyna go odpychać.

Ewa pada na chwilę na zimne kafelki. Mateusz prostuje się. Patrzy na swoje dzieło, na wiotką i zmęczoną kochankę. Dopiero teraz, w spokoju i w świetle sączącym się z zewnątrz przez przeszkloną ścianę, dostrzega blizny wijące się po prawej stronie jej kruchego ciała. Nieregularne. Jasne. Nieco wypukłe. Zafascynowany i jednocześnie przerażony, drżącą rękę kieruje w stronę ich kłębowiska tuż nad biodrem. Nim jednak dotyka skóry, Ewa zrywa się niczym poparzona i w pośpiechu zakłada przez głowę mokrą bluzkę. Wstaje, ucieka, a Mateusz przez moment ma wrażenie, że teraz to ona jest wystraszona i bezbronna. Zmieszana.

Przejdź do kolejnej części – Magnetyzm XXVI

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Fajne zdjęcie. Pozdrawiam.

Również pozdrawiam 🙂

Moim zdaniem, obok XIX najlepszy dotąd odcinek. Zapiątkowaliśmy, niczym za trzy flachy dobrego koniaku, mimo pociągu do abstynencji. Brawo, Autorze. Jaka szkoda, że ponoć dobiegamy do końca tej historii. Zasmucę się bardzo…
Ale póki co zdobywajmy się na Uśmiechy,
Karel

Kto wie, kiedyś po głowie chodziła mi kontynuacja 😉

Aniu,
Jakaś robocza wersja konspektu, po zakończeniu roboty nad aktualną serią?
Uśmiechy,
Karel

Jestem pod wielkim wrażeniem. Przyznałem wszystkie gwiazdki. Piszesz tak ze wystarczy trochę wyobraźni a opisana scena zamienia się w obraz.

Bardzo dobre opowiadanie. Nie ma się do czego przyczepić nawet gdybym chciał a nie chcę. Gwiazdki na maksa. Pozdrawiam

Dzięki, cieszę, że sprawiłam komuś czytelniczą przyjemność…

Cały czas. Do woli. Bez skrępowania. Bez zahamowań. Bez cenzury. Tu można. Nawet to na S
Winszuję 😉

Dziękuję 🙂

Mogę napisać w komentarzu to co zawsze. Brawa za wykonanie i znakomitą formę. Natomiast fabuła potraktowana po macoszemu. Cóż poradzę na to, że dla mnie to wlasnie ona jest najważniejsza? Pozdrawiam w świąteczny czas.

Napisz komentarz