Gówniara. Pani od chemii (Elanor)  4.14/5 (12)

8 min. czytania

Źródło: Pexels.com

Gówniara

Była najlepszą koleżanką mojej córki, Joasi. Gdy zauważyła, że wlepiam w nią pożądliwe spojrzenia, częściej niż do tej pory, zaczęła nosić krótkie spódniczki, obcisłe dżinsy, bluzki z głębokim dekoltem, dopasowane t-shirty. Oficjalnie uprzejma i grzeczna, jak to wobec ojca koleżanki, gdy tylko zostawała ze mną sam na sam, co nader często prowokowałem, stawała się wyzywająca i arogancka. Na moje pytania odpowiadała nonszalancko i zdawkowo, z bezczelnym uśmieszkiem, bo zorientowała się, że taki sposób bycia, “bierze mnie na maxa”. – “Bezczelna gówniara.” – Myślałem, podglądając przez uchylone drzwi pokoju córki, jak zakłada nogę na nogę, zadzierając spódniczkę aż do majtek, eksponując pełne, apetyczne uda i bardzo zgrabne nogi. Świadoma faktu, że zerkam na nią, niby nieświadomie, mimowolnie, w roztargnieniu, zaczynała gładzić się po udzie, po pupie, dotykać bujnych piersi.

Postanowiłem coś z tym zrobić, jakoś to opanować. Męczyłem się… Zdobyłem więc numer jej komórki.

Po wymianie smsów, zgodziła się na spotkanie w mojej garsonierze, o której żona nie miała pojęcia.

Przycupnąwszy na skraju krzesła, bezmyślnie przerzucając kanały w telewizji, czekałem aż się zjawi. Przesłała smsa: “Zaraz będę. Chcę zobaczyć, jak się onanizujesz. Dlatego, gdy wejdę, masz być nago.”

Wkroczyła bez pukania. Nie miałem na sobie nic i stałem na baczność na środku pokoju. Rozejrzała się, nonszalancko zlustrowała mnie od dołu do góry i rozwaliła się w fotelu. Po raz kolejny mogłem podziwiać jej wspaniałe, pełne, zgrabne uda.

– Będziesz się tak gapił? – skarciła mnie niczym chłopca.

Zapaliła papierosa. Podałem jej popielniczkę. Moje sterczące jak drąg przyrodzenie zakołysało się o metr przed nią. Zaciągnęła się i omiotła mnie spojrzeniem. Wolno, prowokująco, zmieniła ułożenie nóg. Nie obciągnęła spódniczki. Strzepnęła popiół na podłogę.

– O ile dobrze pamiętam, jeszcze nie udzieliłam ci prawa do patrzenia na mnie – powiedziała z manierą znudzonej, ale już doświadczonej dominy, przyglądając się z uwagą papierosowi, swoim dłoniom i paznokciom.

Opuściłem wzrok.

– Przepraszam…

– Co z tego, że kurwa, przepraszasz… Masz wykonywać rozkazy – spiorunowała mnie wzrokiem.

Ponownie strzepnęła popiół.

– Pisałeś w smsie, że masz dla mnie prezent… – wróciła do obojętnego, zblazowanego tonu rozglądając się wokoło.

– Bieliznę… „Triumpha”… majtki, stanik, rajstopy… – mówiłem niepewnie, nieśmiało.

Uśmiechnęła się ironicznie. Rzuciła papierosa na podłogę i zdusiła podeszwą.

– Skąd wiesz, że będą mi się podobać… – parsknęła pogardliwie, ponownie otaksowała moją fizis i bez skrępowania wlepiła wzrok w nabrzmiały, sztywny i pulsującym rytmicznie objaw podniecenia. Poczułem się rozkosznie… uprzedmiotowiony. To właśnie muszą czuć striptizerki, szczególnie te, które lubią rozbierać się publicznie… Tak mi się wtedy wydawało.

Gapiła się na mnie przez kilka minut bez słowa. Ja zaś stałem przed nią, nieruchomy niby posąg, za wzrokiem wbitym w podłogę. I zastanawiałem się, co będzie dalej.  „Gówniara!…”, przemknęło mi przez myśl. Właśnie to mnie podniecało najbardziej: że była „gówniarą”.

– Na kolana! – usłyszałem.

Padłem, jak absolutnie oddany niewolnik przed władczynią. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i zaczęła hipnotycznie kiwać stopą.

– Możesz sobie trzepać, skończysz, gdy pozwolę – w jej głosie było rozbawienie.

Wlepiłem spojrzenie w oszałamiająco ponętne nogi i zacząłem robić to, na co od dawna miałem tak wielką ochotę.

– Korzystaj, masz jedyną okazję, bo rzadko noszę spódniczkę i tak prędko ich za darmo nie zobaczysz.

Nabijała się ze mnie, tatuśka swojej najlepszej koleżanki.  Wstała i ocierając się o mnie, wolno podeszła do wieszaka. Przeszukała kieszenie mojej kurtki i wyjęła portfel. Wróciła na fotel. Zaczęła przeglądać zawartość. Spojrzała na mnie, sapiącego, jęczącego.

– Ile możesz mi dać na taksówkę? – zapytała od niechcenia, raczej retorycznie. I demonstracyjnie przełożyła z portfela do torebki dwa banknoty stuzłotowe. A potem uśmiechnęła, tym razem słodko.

– Zostawiłam ci „dychę”… – zawiesiła głos. – Czy słyszę „Dziękuję, proszę pani”?

– Dziękuję, proszę pani – wyjęczałem, po raz kolejny wstrzymując wytrysk.

– Proszę – odpowiedziała z udawaną uprzejmością.

Przez kilkanaście sekund obserwowała w milczeniu, jak prężę się przed nią na kolanach,  z najwyższym trudem walcząc, żeby nie skończyć bez pozwolenia na wytrysk… Jej pozwolenia.

Na stoliku leżała moja komórka. Sięgnęła po nią.

– Który numer jest do twojej żony?

– Ten zaczynający się na 600…

Wpisała do swojego smartfona.

– Gdybyś był niegrzeczny, żonka dostanie smsa albo dziwny telefon – obwieściła złowieszczo.

I znowu wpatrzyła się we mnie, „pracującego” nad sobą na podłodze, wlepiającego wzrok w jej nogi.

Ponownie wstała. Podeszła blisko, bardzo blisko. Jej uda prawie dotykały mojego czoła. Widziałem jedwabistą skórę nóg pod siatką cielistych rajstop, tuż przy twarzy.

– A teraz powiedz mi jakiś komplement. – usłyszałem nad sobą.

Milczałem przez kilka sekund, zaskoczony. Omalże czując ciepło tych boskich ud, wlepiając w nie pożądliwy wzrok, trudno było zebrać myśli.

– Kocham cię… – Nie wiem, dlaczego w tym momencie pomyślałem, że ta oczywista bzdura jej się spodoba.

Wybuchła śmiechem.

– Naprawdę? Jak bardzo?

– Bardzo, jak niewolnik swoją wspaniałą panią… Jestem niczym, jestem śmieciem, a ty jesteś wszystkim, genialną dziewczyną, jedyną w swoim rodzaju, najwspanialszą, z cudownym ciałem… nogami… udami…

Klęczałem. Onanizowałem się. Stała przy mnie, taka wspaniała, w pełnym rozkwicie bujnej kobiecości, niczym antyczna bogini, samowolna, wyniosła, nieobliczalna. Wiedziała, że może zrobić ze mną wszystko.

Pochyliła się i splunęła kilka razy. Ślina spadła na moją głowę.

– Prezent ode mnie… Jak wyjdę, możesz sobie to zlizać.

Skierowała się do drzwi.

– A teraz możesz się spuścić. – Odwróciła się będąc już na progu.

Kilka ruchów dłoni wystarczyło, żebym eksplodował. Uśmiechnęła się ironicznie.

– No, to prawie tak, jakbyś mnie przeleciał… Ciekawe, co by na to powiedziała Aśka?

Wyszła, zostawiając mnie nagiego, rozedrganego jeszcze, klęczącego przed plamą wilgoci na podłodze.

Nie zamknęła za sobą drzwi. Otwarte na oścież, dawały możliwość wglądu do pokoju każdemu, kto szedłby korytarzem.

Usłyszałem zbliżające się kroki! W panice zerwałem się na równe nogi. Zamknąłem drzwi z hukiem.

– Gówniara!

metindemiralay, „kkk 14”, CC BY-NC-ND 3.0

Pani od chemii

Tamtego popołudnia szedłem opustoszałym o tej porze dnia korytarzem budynku mojej podstawówki. Zza zamkniętych drzwi nauczycielskiej toalety usłyszałem szum spłuczki klozetowej. Po kilkunastu sekundach wyszła z niej nasza surowa i piękna pani od chemii. Wyobraźcie sobie Monicę Bellucci około trzydziestki, w faszystowskim mundurze i o takimże sposobie bycia. Nosiła zawsze ciemne kostiumy, czyli doskonale skrojone żakiety (tak mówiły dziewczyny, gdy o niej plotkowały) oraz krótkie spódnice. Miała fantastyczne nogi, bujne i cudownie wymodelowane kształty – pupę, biodra, piersi. Wobec uczniów zachowywała się wyniośle, pogardliwie. I najczęściej była w złym humorze. Uśmiech i pogodny nastrój rezerwowała tylko dla innych nauczycieli.

A tak właściwie, to była prostacka i wulgarna. Potrafiła ciskać inwektywami. Trochę delikatniej obchodziła się z dziewczynami. Natomiast chłopaków tępiła. Tolerowała jedynie zniewieściałych kujonów.

Zatem, wyszła z toalety i zniknęła za drzwiami pokoju nauczycielskiego. W ogóle mnie nie zauważyła. A może zauważyła, ale zignorowała, potraktowała niczym powietrze. Jak to ona.

Przystanąłem. Wokoło panowały cisza i bezruch. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł… Od jakiegoś czasu z pasją praktykowałem dopiero co odkryty, zgubny nałóg masturbacji. Ale „trzepanie” w bezpiecznej, intymnej atmosferze własnego pokoju przestało mi wystarczać.

Wśliznąłem się do nauczycielskiej toalety. Ogarnęło mnie nieopanowane podniecenie. Szybko zdjąłem z siebie wszystko, łącznie z butami i skarpetkami. Chciałem stać całkiem nagi w miejscu, gdzie przed minutą była Ona. Wciąż napełniający się rezerwuar “podpowiedział mi”, z której kabiny skorzystała. Zacząłem ocierać się o jeszcze ciepłą od jej pośladków deskę klozetową. Orgazm nadciągał z szybkością błyskawicy, gdy gwałtownie otworzyły się drzwi toalety. Stała w nich… piękna i groźna pani od chemii. Niczym anioł zagłady.  Nagi i bosy, zostałem wywleczony za ucho na korytarz i dalej, do pokoju nauczycielskiego. Na szczęście, nikt akurat nie przechodził, a pokój okazał się pusty (do tej pory zadaję sobie pytanie, czy zaciągnęłaby mnie tam, zupełnie gołego, gdybyś ktoś jeszcze oprócz niej był w środku…).

Nim zdążyłem pomyśleć, jakie mogą czekać mnie konsekwencje, zainkasowałem kilka uderzeń w twarz. Kończyłem podstawówkę w czasach, gdy kar cielesnych wymierzanych uczniom przez nauczycieli nie uważano za coś niezwykłego, a każdy urwis wolał milczeć, niż przyznać się rodzicom, że dostał lanie. Zgodnie ze zdrową zasadą: „Choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Stałem zatem nagi na środku pokoju nauczycielskiego, z piekącą od uderzeń twarzą i nadwerężonym uchem. Do tego mocno wystraszony.

– Ty zboczona świnio! – rozdarła się, patrząc na mnie z obrzydzeniem.

Spuściłem przerażony wzrok… skutkiem czego mimowolnie wbiłem spojrzenie w jej niezwykle kształtne i apetyczne uda, odziane w czarny nylon rajstop.

W dłoni chemiczki pojawił się drewniany wskaźnik, gruby jak palec, długości około metra. To był jej przyrząd do dyscyplinowania nas, a posługiwała się nim często i ze znaczną wprawą. Zaczęła krążyć wokół mnie, niczym rekin wokół bezradnej ofiary. Obcasy butów stukały złowieszczo. Wymyślała mi od najgorszych.

– Takie rzeczy robią zdeprawowani zboczeńcy! Jesteś nienormalny…. Twoi rodzice to chyba zapadną się ze wstydu pod ziemię… Cała szkoła się dowie, już ja się o to postaram…

Wielkie cyce falowały majestatycznie, prowokująco, zdawały się takie ciężkie i… leniwe (tak o nich wtedy pomyślałem). Gdy po raz kolejny znalazła się za moimi plecami, usłyszałem świst powietrza i jednocześnie poczułem palące uderzenie wskaźnika. Krzyknąłem mimowolnie. Dostałem drugi raz, jeszcze mocniej. I jeszcze ze dwa, trzy smagnięcia. Z bólu łzy pociekły po policzkach. Pośladki piekły niczym oblane wrzątkiem. Stanęła na wprost mnie, bardzo blisko, może o pół metra. W jej oczach ujrzałem obrzydzenie, niechęć, nie wiem, jak to nazwać.

– Jesteś skończony, debilu! Wyślą cię na badania psychiatryczne, do czubków, postaram się o to! – Wyglądało to trochę na atak histerii. Pomyślałem z lękiem, że ta kobieta sama jest nienormalna.

Jednocześnie bliskość jej ciała, ciężki zapach perfum (dziewczyny mówiły, że używa „Kenzo Jungle”), jasna, przezroczysta bluzeczka, pod którą ciemniały wielkie brodawki i sterczące sutki, wypychające materiał niby dwa orzechy laskowe, do tego sąsiedztwo apetycznych ud, ból wychłostanego tyłka, rozpalone od uderzeń i emocji policzki, zmaltretowane ucho,  jej groźby, mój strach i wstyd… Wszystko to sprawiło, że doznałem gwałtownego orgazmu, którego cała obfitość wylądowała w kilku porcjach na brzuszku pięknej pani od chemii, na ciemnej, gustownej, obcisłej spódniczce do połowy ud. Nasienia wystrzeliłem tyle, że rozlało się wielką plamą i pociekło po nogach, aż do kostek. Nim nauczycielka zdążyła się zorientować, poczuć, co się dzieje, wszystko już ze mnie wypłynęło. Prosto na nią! Stała za blisko i nie widziała oznak mojego podniecenia. Za bardzo skoncentrowała się na tym, aby wzrokiem wlać w mojej oczy cały jad nienawiści.

Nigdy nie było mi tak błogo, jak w czasie tego wytrysku.

A gdy wróciłem do rzeczywistości po tych kilkunastu sekundach “odjazdu” i ujrzałem rezultaty chwili rozkoszy, pomyślałem, że ona teraz mnie zabije. Zanim jednak zdążyłem na dobre się wystraszyć,  usłyszałem głos chemiczki, w którym kryło się więcej konfuzji niż złości.

– Wynoś się… – nie krzyknęła, raczej „wysylabizowała”.

Półprzytomny, wypadłem z pokoju nauczycielskiego, nadal zupełnie nagi i bosy. Korytarz wciąż świecił pustkami. Ubranie i buty znalazłem tam, gdzie je zostawiłem – w kabinie toalety. Nigdy w życiu nie ubierałem się tak szybko. Ochłonąłem dopiero wtedy, gdy znalazłem się za bramą szkoły.

Do końca półrocza traktowała mnie niczym powietrze i już nigdy nie wyrwała do odpowiedzi. Jej wzrok prześlizgiwał się po mnie, jakbym był niewidzialny. Ze swej strony także starałem się nie rzucać w oczy chemiczki.  Bardzo piękne oczy. I nawet podciągnąłem się z chemii, żeby mieć przyzwoite oceny ze sprawdzianów i klasówek. Chciałem utrzymać całkowicie przeciętny poziom, nie wyróżniać się wśród uczniów i uniknąć dzięki temu przepytywania.

Nigdy więcej nie nałożyła tamtego kostiumu. Przynajmniej w dniach, gdy wypadały lekcje z moją klasą.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dobry wieczór,

witamy dziś na łamach Najlepszej Erotyki nową Autorkę, Elanor, zdecydowanie preferującą (przynajmniej na razie) utwory krótkie, dlatego debiutuje dwoma miniaturami, połączonymi jednak dość czytelnym lejtmotywem. Czas pokaże, czy pozostanie wierna tej właśnie formie, czy też podąży w innym, być może całkiem zaskakującym kierunku.

A dziś – zapraszamy do lektury!
Zespół NE

Komentarz tyczy się pierwszej miniatury, bo tylko ją (póki co) przeczytałem.

Powiem tak – jestem miłośnikiem i znawcą klimatu, więc ów fakt zapewne podwyższy ocenę, chociaż będę się starał być obiektywny.

Miniaturka bardzo mi się podobała; tekst jest zwięzły, plastyczny, logiczny, wszystko ładnie się klei, pasuje do siebie. Autorka niewątpliwie jest znawcą/miłośniczką klimatu – to widać, słychać i czuć.

Miniaturka mogłaby być prawdziwą perełką, jednak takową nie jest ze względu na błędy maści wszelakiej.

Techniczne.

„Opuściłem wzrok.

– Przepraszam…

– Co z tego, że kurwa, przepraszasz… Masz wykonywać rozkazy – spiorunowała mnie wzrokiem.” (powtórzenie)

” Możesz sobie trzepać, skończysz, gdy pozwolę – w jej głosie było rozbawienie.

Wlepiłem spojrzenie ” (rymy zostawmy Mickiewiczowi)

„Nabijała się ze mnie, tatuśka swojej najlepszej koleżanki” (no przecież nie mojej ani twojej)

” A potem uśmiechnęła, tym razem słodko. (się)

Logiczne.

„Zdobyłem więc numer jej komórki.”

Nie trzeba było zdobywać, w końcu to przyjaciółka jego córki. Wystarczyło uciec się do prostego fortelu, że zostawiła zeszyt, szalik, czapkę, cokolwiek, i córka sama by mu dała. Ten numer, znaczy się.

” Który numer jest do twojej żony?

– Ten zaczynający się na 600…”

Tak po numerze? A nie łatwiej byłoby, gdyby zapytała – „jak zapisałeś żonę?”

„Pochyliła się i splunęła kilka razy. Ślina spadła na moją głowę.

– Prezent ode mnie… Jak wyjdę, możesz sobie to zlizać.”

Powiesz mi w jaki sposób? Chyba, że ma język niczym gekon.

Ale i tak czytało się wybornie!

@Aurelius, z dwiema Twoimi uwagami bym się nie zgodził.
„A potem [się] uśmiechnęła, tym razem słodko” – wydaje mi się, że „się” nie jest w tym kontekście konieczne (co nie znaczy, że nie można wstawić).
„Zdobyłem więc numer jej komórki” – to można potraktować jako skrót myślowy, potoczne stwierdzenie, że jakimś sposobem, w tym przypadku nieważne jakim, bohater wszedł w posiadanie tego numeru.

Dziękuję, Aurelius, jesteś wnikliwy i krytyczny w filozoficznym znaczeniu tego słowa. Pochwaliłeś, ale również napisałeś, co można by zmienić. Z niektórymi uwagami się nie zgadzam, ale mój tekst to nie rozprawa naukowa i nie chodzi o uzasadnienie, zatem Ty, jako czytelnik mam rację, a ja mogę (powinnam dla dobra następnych tekstów) wziąć wszystko, co napisałeś, pod uwagę.
Raz jeszcze dziękuję za poświęcony mi czas i w przyszłości, gdy znowu zechcesz zmarnować nieco jego bezzcennego zasobu (czasu), znowu bądź szczery, a nawet surowy.
Ściskam. Elanor.

„Gówniary” nie kupuję. O ile postać kobieca lub raczej dziewczęca jest ukazana w miarę wiarygodnie, to męska wygląda niczym grubo wyciosana drewniana kukła i prezentuje takie same wypowiedzi w dialogach. Brakuje opisowego narastania emocji czy intrygi, czy chociaż jakiejś gry erotycznej między tą dwójką. To zostało skwitowane jednym zdaniem o wymianie SMS-ów. Podprowadziłaś czytelnika na skraj Wielkiego Kanionu Kolorado, po czym lekko przeskoczyłaś na drugą stronę.
Katastrofa pojawia się jednak nieco dalej, od słów „Zapaliła papierosa. Podałem jej popielniczkę”. Dziewczyna-popielnica. No po prostu od razu czuć smród papierosów i zaraz wszystko człowiekowi opada. Dosłownie wszystko, łącznie resztką nastroju erotycznego.
Wracając do faceta, w pierwszej części nic nie wskazuje, że kręci go układ z nastoletnią dominą, raczej z arogancką, pewną siebie dziewczyną. A to nie to samo. I nagle, w drugiej części taki kwiatek z dominą.
Ujmując w trzech słowach: zabrakło bardziej rozbudowanej fabuły. No dobrze, to były cztery słowa 😉

Sporo błędów.
– Co to takiego „smesa”? (Przesłała smsa”). Sprawdź, jak się to pisze, to nie boli.
Podobnie „t-shirta”, „maxa”.
– “Bezczelna gówniara.” – błędny cudzysłów. W utworze literackim dopuszczalny jest tylko apostrofowy: („ ”). Poza tym cudzysłów nie kończy zdania, tylko kropka.
A jak jesteśmy przy kropkach, to odrobinę nadużywasz wielokropku. To się źle czyta.

„Pani od chemii” wygląda już lepiej, choć historia banalna do bólu, jednak jest nieźle, można się uśmiechnąć. Ale:
„doznałem gwałtownego orgazmu, którego cała obfitość wylądowała w kilku porcjach na brzuszku” – orgazm nie może gdziekolwiek wylądować, bo to uczucie, a nie obiekt materialny. To należałoby skorygować.

Ogólnie. Piszesz ładnie, łatwo, płynnie się czyta (pomijając błędy), czyli jak to się mówi, „masz lekkie pióro”, czyli talent. To dobrze wróży na przyszłość. Mam nadzieję, że następne opowiadania w miarę zdobywania doświadczenia w pisaniu, będą coraz lepsze, czego Ci autorko życzę. No i jeszcze trochę pracy trzeba włożyć… Samo nic nie przyjdzie 🙂

Drogi Indgragor! Już samo to, że przeczytałeś, czyni mnie Twoim dłużnikiem.
Twoje uwagi przestudiowałam i mogę wziąć je pod uwagę albo zlekceważyć. Oczywiście, wybieram to drugie.
Bardzo mnie cieszą krytyczne uwagi. Zawsze biorę je za przejaw życzliwości.
W przyszłości, jeśli znowu zechcesz tracić wzrok z powodu moich konfabulacji, bądź bezlitosny, a będę Cię za to kochać.
Uściski. Elanor

Mówisz „zdobył”, myślisz „z trudem, wielkim trudem, z niemałym trudem, kosztowało go to sporo wysiłku”. Można to oczywiście potraktować jako skrót myślowy, ale gdyby wstawić „załatwił” nie byłoby wątpliwości.

A pierwszy punkt na długiej liście przepisu na sukces brzmi – „pisz tak, aby czytelnik nie miał wątpliwości”. Nie miał się do czego przyczepić, znaczy się.

Oczywiście, że brakuje bardziej rozbudowanej fabuły, ale, moim skromnym zdaniem, klimat jest.

Po pierwsze – orgazm sam w sobie nie może nigdzie wylądować, ale jego obfitość już tak. A zdaje się o owej obfitości tu mowa.

Po drugie – gdyby pójść w abstrakcję i ładnie to ująć, to orgazm, tak nie materialny przecież, może wylądować nawet na drzewie czy łysej głowie staruszka. A pójście w abstrakcję to kolejny etap wtajemniczenia, gdy absolutna poprawność językowa już nie wystarczy.

Drogi Aurelius! Im więcej piszesz o tym, co napisałam, tym bardziej mi miło. Analizujesz poszczególne wyrażenia i dajesz mi do myślenia.
Cieszą mnie Twoje uwagi.
Elanor (Wdzięczna).

Autorka debiutuje bezlitosnymi dla warsztatu miniaturami (wszak pisanie krótko i treściwie jest znacznie trudniejsze od nauczanego w szkołach lania wody) i w moim odczuciu nie dźwignęła ciężaru gatunkowego. W „Gówniarze” akcja co prawda jest, ale zabrakło literek na uczynienie tej historii wiarygodną.

Wierzę, Elanor, że w dłuższej formie pokazałabyś się z dużo lepszej strony i trzymam za to kciuki 🙂

Dziękuję za pochylenie się nad moim tekstem. Zgadzam się, można by rozwinąć historię z korzyścią dla czytelnika.
Twoje rady są cenne i na pewno wezmę je do serca (i rozumu, którym posługuję się rzadziej).
Cudownie jest widzieć, że zostało się zauważonym, m. im. przez Ciebie.
Pozdrawiam serdecznie.

Pozdrawiam nową Autorkę, debiutującą dwoma niezbyt długimi opowiadaniami. Takich krótkich form literackich ostatnimi czasy jakby na NE trochę brakowało, tym bardziej miło powitać. Obydwa opowiadania, utrzymane w sumie w dwóch wariantach tego samego klimatu, oparte zostały na postaciach i sytuacjach typowych, wręcz oklepanych. Nie wymagają więc rozbudowanych opisów czy kreowania głębokiego tła społeczno-psychologicznego. Zadaniem ich Twórcy oraz racją bytu samych opowiadań pozostaje pobudzenie reakcji emocjonalnej czytelnika. Moim zdaniem, lepiej wywiązuje się z tego „Gówniara”. Tekst maksymalnie skondensowany, a zarazem poruszający, pozwalający domyślać się głębszego, prawdopodobnego tła obyczajowego (trwające od dłuższego czasy zdrady małżeńskie bohatera, znudzonego zapewne nie najmłodszą już wedle wszelkiego prawdopodobieństwa żoną, specyficzny ale skuteczny sposób dorabiania bohaterki itp.). „Pani od chemii” zbytnio mnie natomiast nie poruszyła, sytuacja wydała się nieco naciągana. Uwagi „techniczne” podniesione w niektórych komentarzach… Z jednymi można się zgodzić, z innymi dyskutować (nikt nie jest wyrocznią), jeszcze inne mają charakter aptekarski. Co oczywiście nie zwalnia żadnego z Autorów z troski o poziom językowy tekstów, które zamierza opublikować na NE, czy gdziekolwiek indziej.
Życzę weny.

Dziękiję za miłe słowa, z którymi zgadzam soę w pełni.
Pozdrawiam.

Debiutująca Autorka uraczyła nas dwoma drobnymi smakołykami. Takimi w sam raz na jeden gryz. Pierwszy bardziej przypadł mi do gustu. Choć w sumie oba przypominają, przepraszam za wyrażenie, spermiarską fantazję, to jednak „Gówniara” jest znacznie lepiej napisana 🙂

Dziękuję za skondensowany komentarz. Tak jak pozostałe, dużm wnosi do mojej samooceny autorkibopowiadań (o ile nie nadużywam tego określenia w stosunku do siebie).
Szczerze pisząc, wymyślam bardzo mało, bo w przeważającej większości, konfabuluję.
Pozdrawiam gorąco.

Przede wszystkim chciałem powitać Elanor z naszym małym gronie zbereźników 🙂

Podobnie jak niektórzy z komentujących też chciałbym, by jej prace były nieco dłuższe, pozwalały nam lepiej poznać bohaterów i wczuć się w opisywane sytuacje… ale długość tekstu jest elementem pisarskiego stylu. A tego nie chciałbym nigdy komuś narzucać. Na Najlepszej nie brakuje fabularnych tasiemców, sam kilka popełniłem, jest więc jak sadzę również miejsce dla mikroopowiadań jak powyższe. Zresztą, to prawdziwa sztuka zmieścić się w tysiącu czy dwóch tysiącach słów!

Jedno jest pewne: będę z zaciekawieniem obserwował rozwój twórczości naszej najnowszej Autorki.

Pozdrawiam
M.A.

Po takiej recenzji, nie mam innego wyjścia (z którego pragnę skorzystać z rozkoszą), jak dalej pisać.
Pozdrowienia, Megas Alexandros…
…(bardzo monumentalne imię, niby z czasów Imperium Rzymskiego).

Dobry wieczór,

naturalnie, pisz, pisz, pisz śmiało! Im więcej napiszesz, tym więcej będzie nadawać się do publikacji!

A mój nick pochodzi z czasów nieco wcześniejszych niż Imperium Rzymskie, z epoki, kiedy Rzymianie brali jeszcze po łbie od Celtów, a prawdziwa cywilizacja rozwijała się po drugiej stronie Adriatyku 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz