Różowe okulary (Vee)  4.88/5 (8)

25 min. czytania

Mattia Campo, „Deliri del PrimoMaggio”, CC BY-NC 2.0

Nie mówi „kurwa”, tylko „kurka”, a w chwilach większego wzburzenia – „kur-czaki!”. „Cholerę” zastępuje „cholipką”, a tam, gdzie wszyscy rówieśnicy rzucają siarczyste „ja pierdolę!”, ona tylko jejkuje. Słowo „seks” jest u niej „stosunkiem”. Z jej niewinnych ust nie wydostanie się nawet „dupa”, którą określa „pośladkami” lub „tyłkiem”. Nazw narządów płciowych nie używa wcale. Założę się, że jej krystalicznie czyste myśli nigdy nie wędrują między nogi.

Nie wiem, kiedy się w niej zakochałem. Bez wątpienia jeszcze przed wycieczką szkolną w pierwszej klasie, na której pierwszy raz zamieniliśmy kilka zdań. Ale kiedy dokładnie? Nie mam pojęcia.

Łatwiej mówić mi o tym, dlaczego tak się stało. Tu odpowiedzi jest wiele, a każda prawidłowa. Pokochałem ją za długie, gęste, ciemnobrązowe włosy, w które zawsze wplatała kwiatek. Za owalną, anielską buzię z szerokim uśmiechem i spokojnymi oczami, które w innych ludziach widzą tylko dobro. Za niski wzrost, gustowne ubrania. Za wyczuwalny na kilometr zapach mdląco słodkiej wanilii, perfum dodających mi sił, by o siódmej pięćdziesiąt pięć wspinać się na drugie piętro. Za jej ciepły głos i trudną do opisania naiwność w postrzeganiu świata, przez którą dla wszystkich jest nie Julią, a Julką.

Jestem wielkim szczęściarzem, że ją poznałem…

– Jesteś pechowy, braciszku. Mieć tak głupie serce…

Gromię wzrokiem Anetę w lustrzanym odbiciu. Próbuję skupić się na przylizywaniu czarnych włosów. Nie odpowiadam, żeby jej nie zachęcać.

Milczenie tylko ją zachęca.

– Mam nadzieję, że wyleczysz się w końcu z tej cnotki niewydymki. Inaczej cipę będziesz oglądał tylko w podręczniku do biologii. Jak długo się do niej zalecasz? Rok?

Nawet trochę dłużej. Moim największym podbojem w tym czasie było przypadkowe muśnięcie jej dłoni na huśtawce.

– Jest tego warta – mruczę pod nosem.

Uważam na słowa, bo to Aneta ma mnie podwieźć na osiemnastkę. Jest starsza ode mnie o rok i zrobiła już prawko. To od niej zależy, czy dotrę na imprezę do nieczynnego w wakacje budynku szkoły podstawowej, w której pracuje mama Julki.

– Pff! Zastanówmy się. Buźkę faktycznie ma udaną. Taką na dziewięć lub osiem, no bo jednak ten nochal. Ale poza tym? Dupa na sześć. Cycki to takie mocne pięć, a talia to w ogóle jakaś masakra, czwórka maksymalnie. Nogi trochę krótkie i zbyt grube w udach, niech będzie pięć.

Aneta ocenia liczbowo, bo to brutalne. Zastanawiam się jak podważyć jej słowa. Julka jest jedyną dziewczyną w klasie, która zakłada na WF długie spodnie. Pamiętam jednak, jak raz przyszła na matematykę w białej sukience za kolana. Nigdy nie czułem się bardziej bezradnie, a na matmie bezradność jest przecież normą, jak wtedy, gdy mój wzrok co kilkanaście sekund mimowolnie wędrował na jej nagie łydki. Może i nie nauczyłem się wtedy wzorów skróconego mnożenia na tyle, by zaliczyć później egzamin, ale zrozumiałem, jak piękne mogą być nogi. Siostra może rozbijać piąchą szkiełka moich różowych okularów, ile chce. Mam zapasowe.

– Nogi na pewno nie pięć – protestuję.

– Prze-cię-tna!

– Cholera!

No i pięknie, zaciąłem się przy goleniu. Jak ja teraz będę wyglądał?! Na policzku powiększa się czerwona kropka. Zmywam wodą i czekam w napięciu, aż krew przestanie płynąć. Przestała. Zostanie co najwyżej mała ryska. Jak dobrze pójdzie, prawie nie będzie widać.

– Uważaj na słowa. Mówi się „cholerciunia”– kpi Aneta.

– Możesz się przymknąć?

Siostra wznosi ręce w geście niewinności. Co złego, to nie ona. Jasne.

– Czekam w aucie. Bądź za 10 minut.

Z Grzeszyna do Pomyłki Wielkiej jest nie więcej niż trzydzieści kilometrów, ale droga okropnie mi się dłuży. Chciałbym już ją zobaczyć, złożyć życzenia i zaprosić do tańca. A później, kto wie? Może nawet pocałować. Jeśli nie w usta, to chociaż w policzek. Albo w rękę.

– Ile znasz z dwunastu apostołek?

– Martynę i Wiktorię, z widzenia. Reszty nawet nie kojarzę – odpowiadam.

Dwunastu apostołek nie jest dwanaście, nie są też rzecz jasna apostołkami. To prześmiewcze określenie nierozłącznej grupy dziewczyn angażujących się w sprawy kościoła. Chodzą na te całe medytacje, śpiewają w chórze i robią inne rzeczy, o których nie mam pojęcia. Julka wiedzie wśród nich prym i nie jest tajemnicą, że na imprezę zaproszone zostały praktycznie tylko one.

Będzie sztywno, ale jest w tym pewien plus. Będę jedynym adoratorem solenizantki. Nikt nie jest tak ambitny jak ja, by walczyć o to, co najlepsze.

– Ale będziecie mieli ubaw w tej krainie świętojebliwości!

Mieli? Aneta skupiona jest na drodze, ale kątem oka dostrzega moje pytające spojrzenie.

– Nie gadaj, że nie wiesz. Zaprosiła Filipa.

Tylko jeden przychodzi mi na myśl, ale przecież to niemożliwe.

– Tego Filipa?

– Tego.

Tylko nie on! Filip jest w klasie maturalnej i uchodzi za szkolnego playboya. Jest przystojny, a jego ubrania warte są więcej niż auto, którym jedziemy. Jeśli wierzyć legendom, zaliczył większość dziewczyn, które Aneta nazwałaby ósemkami lub wyżej. Tylko że to wszystko nie ma sensu.

– Przecież ona by go nigdy nie zaprosiła – zaprzeczam.

Oczywiście, że by nie zaprosiła. Jeszcze parę miesięcy temu pokłóciła się z Ulą, bo ta chciała kupić Roksanie wibrator na urodziny. To by było bardzo nie po bożemu, a Filip jest nie po bożemu jeszcze bardziej.

– Nie uwierzysz. Założył się z chłopakami, że w wakacje dobierze jej się do majtek i wszystko nagra. A zaraz potem podszedł do niej jakby nigdy nic i opowiedział historyjkę o swoim dzieciństwie. Że miał poważnie chory kręgosłup i lekarze nie dawali mu szans. Wtedy spotkał Jezusa i wrócił do zdrowia. Łyknęła i teraz czasem gadają. Ten to ma łeb!

Zapadam się głęboko w fotelu. Przez chwilę rozważam nawet powrót do domu. W głębi serca wiem jednak, że nie mogę zrezygnować.

– Czujesz, jak jebie? Przygotuj się. Zaraz będziemy na miejscu.

Na miejscu nie jebie, ale jest niezręcznie, jakby właśnie tak było. Wszyscy zbierają się przed budynkiem.

– Hejka! – Solenizantka pojawia się w drzwiach wejściowych.

Mogłaby powiedzieć „cześć”, „witajcie”, albo nawet standardowe „hej”. Ale nie. Ona musi mieć swoją „hejkę”.

Ubrana jest w kremową suknię z odsłoniętymi ramionami. Aż nabieram powietrza w niemym zachwycie. Pomimo butów na obcasie, na wszystkich patrzy z dołu. Śpiewamy „Sto lat”, a potem ustawiamy się w kolejce do składania życzeń. Kiedy przychodzi moja kolej, wręczam różę i zostaję sparaliżowany cudownym uśmiechem. Miałem przygotowaną bajerę najlepszą na świecie, ale co mi po tym, jak nie pamiętam ani słowa?

– Wszystkiego najlepszego. – Tylko na tyle mnie stać.

Czekam na jakieś zaproszenie do przytulenia, ale nic z tego. Takie czułości zarezerwowane są widocznie dla dziewczyn z pustyni, czy jak tam nazywa się ta ich grupa. Nie przejmuję się tym. Ale tylko do momentu, gdy przychodzi kolej Filipa. Ten nie czeka na gest solenizantki. Sam wychodzi z inicjatywą. Moja ukochana tonie w jego objęciach, a ja liczę sekundy. Trwa to zbyt długo. Zdecydowanie zbyt długo.

Dobiega koniec formalności. Zostajemy zaproszeni do środka. Pod ścianą dużego holu stoją złączone ze sobą stoły, nad którymi dyndają złote baloniki formujące napis „18”. Z drugiej strony dumnie pierś wypinają wielkie głośniki podstarzałej wieży. Po naprawdę niemałej przestrzeni tanecznej krzątają się jacyś ludzie, dopinając wszystko na ostatni guzik. To chyba rodzice Julki i jakaś dziewczyna, której nie znam.

Starszy pan klaszcze w dłonie i prosi o ciszę. Mówi, że imprezę poprowadzi ta właśnie obca dziewczyna, a on sam się żegna i życzy dobrej zabawy. Następnie Laura, bo tak przedstawia się nieznajoma, prosi nas o zajęcie miejsc.

Trafiam fatalnie. Siedzę daleko od Julki i nie mam jak z nią porozmawiać. Marną pociechą jest, że Filip znajduje się w tej samej sytuacji. Witam się z siedzącymi obok mnie apostołkami i niemal od razu zapominam ich imiona. Coś tam próbuję zagadywać, ale po prostu nie wiem, co do nich mówić. Żadna ze mnie dusza towarzystwa, niełatwo nawiązuję nowe znajomości. Nie jestem Filipem, w którego już po kilku minutach siedzące przy stole dziewczyny wpatrzone są jak w Chrystusa. Tymczasem ja zajadam nerwy pieczonymi ziemniaczkami.

Polewane są pierwsze kolejki wódki. Szybko zaczynamy, ale w to mi graj. Wszyscy przechylamy kieliszki jednocześnie, popijając sokiem owocowym lub colą. Ja nie popijam. Nie pozwala mi na to tytuł flamingo czerwca, jaki otrzymałem za chlanie na urodzinach Grześka. Po każdym kieliszku ostentacyjnie się oblizuję. Nawet wtedy, kiedy ludzie zaczynają narzekać na tempo. Laura wyraźnie przesadza. Jakby jej zależało, by impreza skończyła się w ciągu godziny. Ledwo przechylamy kieliszki, a ona już napełnia je do kolejnej rundy. Moja odporność na alkohol robi wrażenie na apostołkach. Zachęcony, coraz częściej dołączam się do ich rozmów. Może nie są wcale takie złe te święte dziewczyny?

Gasną światła.

– Na parkiet! – Zaprasza wodzirejka.

Nadeszła moja chwila. Lubię tańczyć i długo na to czekałem. Odkąd dostałem zaproszenie na urodziny, często wyobrażałem sobie, jak razem tańczymy. Wybrać eleganckie „czy mogę prosić do tańca?”, a może postawić na luzackie „zatańczymy?”? Stawiam na luz. Biorę głęboki wdech i idę do Julki. Odwróć się w moją stronę. Pomóż mi, kochanie.

Ona jednak mnie nie widzi.

Widzi tylko Filipa, któremu z ochotą podaje rękę. Wychodzą razem na parkiet, a on rzuca mi wyzywające spojrzenie. Zaciskam pięść. Wtedy przechwytuje mnie jakaś inna dziewczyna. Dopiero rozmawialiśmy, ale nie pamiętam, jak się nazywa. Wywijamy na parkiecie przez trzy, cztery minuty. W tym czasie moje oczy bez przerwy szukają Julki, która figlarnie podskakuje w rytm dudniącego disco polo. Bezimienna dziewczyna nie jest tym zachwycona. Gniewnie wykrzywia buzię. Oczekuje uwagi, a tej nie mogę jej dać. Wreszcie dziękuję za taniec i wracam do stołu.

Rozpoczyna się jakiś wolny kawałek. Mój aniołek przylega blisko do partnera, a ja przyglądam się każdemu ich ruchowi. Początkowo nic się nie dzieje, aż w pewnym momencie ręce lowelasa zsuwają się na jej tyłek.

Walnie go. Musi go walnąć.

Nie wali. Filip jest delikatny, jego dłonie nie wykonują gwałtownych ruchów, tylko od czasu do czasu głaskają po pupie. Jakby tego było mało, ten skurwiel patrzy się w moją stronę i jeszcze puszcza do mnie oczko! Natychmiast skacze mi ciśnienie.

Gdy taniec dobiega końca, zaczepiam Filipa w połowie drogi do stołów.

– Jeszcze raz ją tkniesz…

– Całkiem niezła, ale przysiady by nie zaszkodziły.

– Słuchaj, ona nie jest dla ciebie. – Jak nie groźbą, to prośbą.

– Marcin, daj spokój. To nic osobistego. Przelecę ją, a potem jest twoja. Masz moje słowo.

Kurwa, dzięki za twoje słowo. Stokrotne dzięki!

Impreza trwa w najlepsze. Mijają kolejki wódki, mija seria tańców. Nie mogę się przemóc, by podejść do Julki. Czuję się zdradzony. Mnie skąpi choćby krzty dotyku, a jemu (prawie obcemu!) pozwala się obłapywać. Nie chcę jej widzieć na oczy. Jednak kiedy wybrzmiewa jej ulubiony kawałek, działam pod wpływem impulsu.

– Zatańczymy?

– Myślałam, że nigdy nie zapytasz.

W drodze na środek parkietu rozbieram to zdanie na czynniki pierwsze. Dochodzę do wniosku, że na mnie czekała i jestem tym zachwycony.

Zaczynamy taniec. Niemal od samego początku coś jest nie tak. Jej kroki są nieporadne, co rusz depcze mi po stopach. Bezwstydnie szczerzy do mnie te swoje białe ząbki, ale jej oczy pokrywa alkoholowa mgiełka. Ledwo trzyma się na nogach. Jest tak wiotka, że boję się ją puścić, bo od razu poleci na ziemię. Nie mam czasu delektować się wspólną chwilą. Nasz taniec miał być manifestacją młodzieńczej miłości, a zamiast tego jest desperacką próbą ustania do końca kawałku.

Zamierzam odprowadzić ją na miejsce, ale zaczyna się wolniaczek.

Takiej okazji nie mogę przegapić.

W jednej chwili przyciągam ją do siebie i proszę, by splotła ręce na moim karku. Poruszamy się powoli w takt leniwej melodii. Trudno nazwać to tańcem, ale nie mam z tym problemu, bo nasze ciała jeszcze nigdy nie były tak blisko. Czuję na piersi ciepły oddech. Delektuję się słodkim zapachem. Doceniam jej dotyk i postanawiam dać swój. Moje ręce ześlizgują się w dół po cienkim materiale sukni. Zatrzymują się na lędźwiach. Zerkam na nią jeszcze raz, ale nie podnosi wzroku. Jej buzia wyraża kompletne oddanie i zaufanie.

Ona mnie kocha.

Kieruję rękę w dół i chwytam ją mocno za ziemię obiecaną.

Uczucie jest nie do opisania. Jeszcze nigdy nie dotykałem niczego równie miękkiego i bezbronnego. To nawet nie jest podniecenie, a czysta fascynacja. Chcę więcej. Druga dłoń dołącza do pierwszej. Spada na pośladek i ściska go tak mocno, że aż podwija się spory kawał sukni. Jestem panem świata. Mój wzrok odnajduje przy stole Filipa. Teraz to ja się uśmiecham. Jeden do jednego, frajerze.

– Marcin?

– Tak, Julko?

Mówi coś o naszej znajomości. Że długo się znamy, że nigdy nie powiedziała tego wprost, ale jestem jej bardzo bliski. Jej słowa głaszczą mnie po jajach, a to zbudza mojego penisa z głębokiego snu. Prostuje się, tworząc jeszcze jeden punkt styku między naszymi ciałami. Zaraz oszaleję.

Aż nagle zaczyna mamrotać coś o kręgosłupie. Normalnie nic bym nie zrozumiał, ale pamiętam, co mówiła mi siostra. Zaczynam się denerwować.

– Myślisz, że powinnam go pocałować? – pyta, jakbym był jej najlepszą przyjaciółką.

Serce wali mi jak szalone, czuję dziwny chłód. Szczypie mnie nos, ale powstrzymuję łzy. Wbite w pośladek paluchy nagle odpadają niby uschłe gałązki od drzewa. Zdrowego, pięknego drzewa. Chcę być zły, ale nie potrafię zebrać w sobie sił.

– Nie powinnaś. Chodź, idziemy. – Mierzę się z jej zaskoczonym spojrzeniem i odprowadzam do stołu.

Dłużej tego nie zniosę. Szybkim krokiem opuszczam salę.

Na zewnątrz, z tyłu szkoły, znajduje się kawałek chodnika i teren zielony dla dzieci. Nieco dalej w pomarańczowym świetle latarni widać całkiem okazały plac zabaw.

Wzdycham melancholijnie, jak robią to w filmach ludzie, którzy widzieli już wszystko.

– Chujowo, co? – Słyszę gruby damski głos po mojej prawej.

Widzę tylko rozżarzony czubek papierosa, dopiero po chwili z mroku wyłania się Laura. Mam okazję się jej przyjrzeć. Jest o kilka lat starsza, mniej więcej mojego wzrostu, ma dziwnie krzywy nos i sukienkę stworzoną po to, by nie robiła wrażenia. Muskularne ramię w całości pokryte jest tatuażami. Jeden z nich przedstawia krzywą mordę, która właśnie oberwała od rękawicy bokserskiej.

Nie odpowiadam. Jasne, że chujowo.

– Chyba nie pozwolisz, żeby Filippo ją dostał?

– Filippo?

– Ma flagę Włoch na koszuli.

Rozmowa nie klei się jakoś specjalnie, ale od słowa do słowa dowiaduję się o Laurze ciekawych rzeczy. Jest kuzynką Julki od strony ojca. Pochodzi stąd. Ćwiczy boks, krav magę i ma jakiś pas w aikido. Nie robiła czarnego, bo „krav maga zawsze wygrywa”. Wierzę na słowo.

Rewanżuję się swoją historią, przez którą znalazłem się w tym miejscu.

– Chcesz zapalić?

Dziwię się samemu sobie, ale chcę. Laura znika za drzwiami szkoły i momentalnie wraca z kolejnym papierosem. Jest jakiś inny. To skręt.

– Nie patrz się tak, to od zaufanego dilera. Dobre gówno. Nazywa się „różowe okulary”.

Przez całe życie uczono mnie, że narkotyki są złe, ale jest mi tak wszystko jedno, że bez wahania przyjmuję zawiniątko i palę to dobre gówno od zaufanego dilera z Pomyłki Wielkiej.

Po pierwszych zaciągnięciach czuję się tak samo, jak wcześniej. Laura nie przestaje nadawać.

– Są już po pięćdziesiątce i mają tylko Julkę, a ona ani na randki, ani na imprezy. Tylko modlitwy i te jej spotkania. Poważnie się obawiają, że pójdzie do klasztoru i zostaną bez wnuka. Dlatego ich tu nie ma. Żebyście czuli się swobodniej. – Prycha. – Mareczek chyba wręczy mi order, jak któryś z was chluśnie jej minetę.

Czekam, aż powie, że to żart. Nie robi tego. Zaczynam rozumieć, dlaczego tak śpieszyło jej się z wódką. Przygaszam końcówkę skręta i chowam głęboko do kieszeni.

– Powinienem wrócić do środka.

– Powinieneś.

Żegna mnie przeciągłym siorbnięciem.

W środku od razu wpadam na Filipa. Zamierzam udać, że go nie widzę, ale on idzie prosto na mnie. Jego skwaszona mina podpowiada mi, że chcę go wysłuchać. I rzeczywiście. Mówi, że jedna z apostołek kazała mnie odnaleźć i przekazać, bym poszedł do kantorka i przyniósł jakiś prezent.

Kiwam głową. Wolę nie pytać o powody. Jak tlenu potrzebuję zapunktować u Julki. Wcześniej nie sądziłem przecież, że gra toczy się o tak wysoką stawkę.

Idę po schodach w dół, na piętro minus jeden. Mijam rzędy oddzielonych siatką szatni i na końcu korytarza znajduję kantorek. Wchodzę do środka, a tam biurko z lampką nocną i szafa pełna narzędzi. Przezroczyste szufladki na lewo od biurka wypełnione są śrubkami i innymi wkrętami. Z prawej zaś strony stoi sterta szkolnych krzesełek i równiutko ułożone materace do ćwiczeń. Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie widzę żadnego prezentu.

Nagle słyszę za sobą dźwięk zamykanych drzwi. Nie jestem pewien, ale ktoś chyba przekręca klucz w zamku. Natychmiast dopadam do klamki. Drzwi nie chcą się otworzyć. Walę w nie pięścią.

– Nie powinna mnie pocałować, tak? To czekaj, bo zaraz cmoknie mnie w sam czubek kutasa. – Słyszę głos Filipa.

Nie mogę uwierzyć, że dałem się tak zrobić. Kurwa! Nic nie odpowiadam. Wiem, że już sobie poszedł. Walę w drzwi jeszcze mocniej, ale tylko przez chwilę. To na nic.

Krążę po ciasnym pomieszczeniu, rozważając wszystkie opcje. Początkowo zamierzam wołać o pomoc, ale zdaję sobie sprawę, że w najlepszym razie wystawię się na pośmiewisko. Muszę to zrobić inaczej. Lustruję malutkie okno pod sufitem. Nie dość, że jest zbyt ciasne,żeby się przez nie przecisnąć, to jeszcze z jakiegoś powodu nie ma klamki.

Siadam na podłodze zrezygnowany. Tracę poczucie czasu. Podnoszę się dopiero wtedy, gdy widzę jakiś ruch za oknem. Wspinam się na palce, by lepiej widzieć. Trawnik i kilka drewnianych stołów oraz ławki. Na jednej z nich Filip głaszcze Julkę po głowie, a drugą ręką macha prosto do mnie.

– Przecież tego chcesz. No dalej. On nie będzie zły. – Domyślam się ich rozmowy.

– Sama nie wiem…

Wykańcza mnie bezsilność. Mój aniołek jeszcze się broni, ale kwestią czasu jest, kiedy ulegnie jego obrzydliwym łapskom.

Odwracam się od okna, by sprawdzić, czy drzwi może same się nie otworzyły. Chyba mi odbija. Drzwi są zamknięte, ale mój wzrok zauważa wiszący nad nimi krzyżyk.

Jeśli naprawdę istniejesz, daj mi wskazówkę.

Niemal w tej samej chwili z kieszeni wypada mi telefon. Patrzę to na krzyżyk, to na komórkę, próbując pojąć, co się tutaj dzieje. Z letargu wyrywa mnie cieniutki pisk wzdychającej Julki.

Nie ma czasu do stracenia.

Muszę napisać do którejś z apostołek. Nie. Do Laury. Wyszukuję ją na portalu społecznościowym. Ręce trzęsą mi się z nerwów tak bardzo, że pięć liter jej imienia wpisuję chyba minutę. Laury jakiej? Dociera do mnie, że nie odszukam jej, nie znając nazwiska. Muszę znaleźć inny sposób. Wiem!

Wchodzę na profil Julki. Nie ukryła listy swoich znajomych, toteż mogę swobodnie przeglądać. Widok krzywego nosa na zdjęciu profilowym przynosi mi ulgę. Wybieram „dodaj do znajomych”.

Powiadomienie z akceptacją przychodzi w ciągu kilku sekund. Nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Od razu przechodzę do rzeczy. Wysyłam serię chaotycznych wiadomości. O tym, że jestem uwięziony w kantorku, że musi mi pomóc, bo Julka jest w niebezpieczeństwie i trzeba ją ratować.

Laura otwiera mi drzwi wiele minut później. Nie śpieszyła się. Pewnie myślała, że tak się upaliłem, że czarna warstwa sadzy w całości pokryła szkiełka moich różowych okularów.

– Cholera, rzeczywiście. – Wierzy mi dopiero, gdy widzi Julkę przez małe okno. – Musimy się śpieszyć! – dodaje i puszcza się biegiem.

Jest sprawniejsza ode mnie, ale ja jestem chłopakiem. To wystarcza, bym trzymał się niewiele za nią. Gnam przez ciemny korytarz, następnie przeskakuję po trzy schody. Pryskam przez drzwi na świeże powietrze. Musimy okrążyć budynek, ale to nie trwa długo. Kiedy docieramy na miejsce, Filip ma Julkę przełożoną przez kolano. Jedną ręką przytrzymuje jej ręce, a drugą błądzi niebezpiecznie wysoko po wewnętrznej stronie ud. Na stoliku stoi telefon z włączoną latarką. Nagrywa.

– Te, Italiano. Puść ją natychmiast albo zrobię ci z mordy spaghetti bolognese! – krzyczy Laura. Ma w nosie, że ktoś może usłyszeć.

Filip jest kompletnie zaskoczony. Zrywa się na równe nogi, zupełnie nie przejmując się losem upadającej na ziemię dziewczyny. Zaczyna uciekać. Dobiegamy do stolika. Laura upewnia się, że z Julką wszystko w porządku, a ja w pierwszym odruchu sięgam po pozostawiony telefon. Usuwam nagranie, ratując jej godność i upewniam się trzy razy, że nic więcej nie zostało.

W drugim odruchu pędzę za Filipem, który jest już tak wstawiony, że nie radzi sobie z przeskoczeniem kolorowego płotu. Mam za sobą skorą do bitki wojowniczkę, więc nie znam strachu.

Filip mnie widzi, a to dodaje mu sił. Mobilizuje się i w końcu przeskakuje przez płot. Kiedy do niego dobiegam, widzimy się przez siatkę.

– Pies ogrodnika – syczy wściekle przez zaciśnięte zęby. – Oddaj telefon.

– Wszystko usunąłeś? – Laura jest tuż za mną.

– Tak.

Już chcę oddać Filipowi komórkę, kiedy Laura wyszarpuje mi go z ręki i ciska nim o kamień. Jęk Filipa jest okropny. Nie dziwię mu się. Nawet mnie boli widok pajęczyny na wyświetlaczu nowego iPhone’a.

– Wyleciał ci z kieszeni, kiedy uciekałeś przed nami jak tchórz! – Laura oddaje mu zepsute urządzenie. – I pamiętaj. Jeszcze raz cię tu zobaczę, to zrobię ci z mordy…

– Już to mówiłaś – wtrąca Filip.

– Nie po to pisze się Smooth Criminal, żeby zaśpiewać tylko raz – zauważam.

– Dobre, mordo! – Laura czeka, aż przybiję jej piątkę.

– Mordo.

Julka tymczasem klęczy w krzakach i rzyga.

– Wszystko w porządku? – Pochylam się nad nią i pytam jak ostatni kretyn.

Nawet teraz, w tej upokarzającej sytuacji, wygląda pięknie.

Proszę Laurę, by przyniosła wody. Ta przygląda nam się, jakby oceniając sytuację. Ostatecznie znika, by wrócić z butelką. Nie wody jednak, lecz wódki. Zapewnia mnie, że wie, co robi.

– Słuchaj, mała. Marcin to twój bohater, rozumiesz? Uratował cię. Wiele ryzykował, by nic ci się nie stało.

– Bohater… –  mamrocze Julka.

– Chcesz mu coś powiedzieć?

– Tak. Dziękuję.

Laura postanawia, że musimy zabrać ją do budynku, bo na dworze się wyziębi. Tak więc robimy. Tymczasem w środku impreza trwa w najlepsze. Kiedy przechodzimy, podchodzi do nas Wiktoria. Nie wiem co powiedzieć.

– Mój bohater… – wyręcza mnie Julka, śląc w powietrze całusy.

Wiktoria robi wielkie oczy i zakrywa dłonią usta, ale nie komentuje. Laura każe nam zejść do piwnicy. Mówi, że w kantorku woźnego Julka w spokoju dojdzie do siebie. Podtrzymywanie jej jest męczące. Ściągamy jeden z materaców i kładziemy na nim moją piękność. Nie tylko ona musi odpocząć. Ja też.

Laura zamyka za nami drzwi i poi Julkę wódką. Przypomina jej, że jestem bohaterem, a bohaterów trzeba doceniać.

– Chyba nie chcesz, żeby był niedoceniony?

– Nie chcę.

Zaczynam rozumieć, do czego to zmierza. Kręcę się podekscytowany. Nie wiem jak się zachować.

– Wisisz mi order, kolego.

Kuzynka nie czeka na moją inicjatywę. Ściąga Julce ramiączka sukni. Moje oczy głupieją, nie wiedząc na co patrzeć. Wybór staje się znacznie łatwiejszy, gdy Julkę opuszcza stanik. Jej cycki delikatnie falują, ciesząc się wolnością, a sutki bujają rozkosznie niby łódki na otwartym morzu. Podchodzę bliżej i przy milczącym pozwoleniu Laury łapię za pierś. Jest tak delikatna, tak przyjemnie przelewa się między palcami, że aż się boję, że zrobię jej krzywdę. Tylko że obawy szybko przegrywają z pożądaniem. Postanawiam, że tej nocy zostanę cyckologiem.

Laura chrząka wymownie i wskazuje na trzymane w dłoni majtki. Kolorystycznie pasują do stanika Julki. Wyrywam się z transu i uświadamiam sobie, że niejedna czeka na mnie dzisiaj atrakcja. Momentalnie zmieniam pozycję i nurkuję pod kremową sukienkę.

Równie szybko odskakuję do tyłu, padając na dupę i podpierając się dłońmi.

Słodki Jezu! Patrzę na Laurę przerażony.

– A co myślałeś? – Jej śmiech w ogóle do niej nie pasuje. W innych okolicznościach uznałbym, że jest piękny.

– Niełatwa jest droga do ogrodu niebieskiego – stwierdzam.

Ostrożnie zerkam pod kieckę, jakby chował się tam jakiś potwór. Jej szparka kryje się za gęstą siecią spiralnie skręconych kłaków. Są długie, czarne jak węgiel i wykraczają nawet poza strefę bikini.

Pokonałem Filipa, poradzę sobie i z tym.

Zajmuję miejsce między nogami i podwijam suknię. Teraz tworzy ona kremowy pas na wysokości brzucha i nie zasłania już nic strategicznego. Przylegam do samej ziemi, chcę dotknąć.

– Ej, nie tam! – Laura reaguje w samą porę. – Tam, wyżej. Dobrze.

Jasna cholera. Dużo czytałem o seksie, a jak oglądam pornosy, to tylko tutoriale. Myślałem, że jestem przygotowany lepiej. Ocieram pot z czoła i przylegam do miejsca wskazanego przez Laurę. Rzeczywiście, gdzieś tam pod włochami może być to, czego szukam. Ostrożnie kładę rękę na kroczu i staram się wymacać to miejsce. Gdy się udaje, instynktownie pieszczę, kierując się entuzjastycznymi pomrukami. Wreszcie wkładam palec. Pierwszy raz jestem wewnątrz dziewczyny. To kamień milowy w drodze do wiadomo czego. Od czasu do czasu zerkam na Laurę, by upewnić się, że wszystko robię dobrze.

Próbuję nawet polizać, ale mój język z trudem przedziera się przez gęstą zaporę. W dodatku włoski okropnie łaskoczą mnie w twarz.

– Wystarczy, łap. – Rzuca na ziemię dwie prezerwatywy. – Założyć ci nie pomogę.

Posyłam jej obrażone spojrzenie, a potem w sekundę wyskakuję z portek. Po trochę więcej niż sekundzie jestem gotowy do dzieła. Przysuwam się do Julki i celuję.

– Marcin, do cholery! Zapamiętaj: raz, a dobrze. Wkładaj do góry. Dasz sobie radę?

– Tak. Mam wkładać do góry – powtarzam za nią, czerwony jak burak.

Sonduje mnie dłuższą chwilę, aż uznaje, że pojąłem.

– Nic tu po mnie. Wrócę za godzinę. Idę zobaczyć, co się dzieje na górze.

Tak więc zostaję sam na sam z dziewczyną moich marzeń.

Po raz kolejny zajmuję miejsce między jej nogami. Przypominam sobie uwagi Laury. Wkładaj do góry. Przykładam więc członek do góry, przedzieram się przez czarną dżunglę i powoli wchodzę do środka w akompaniamencie jejków i ojejków. To, co czuję, jest trudne do opisania. Mam wrażenie, jakbym przeszedł grę.

– Cholipka, jak boli! Ajej!

Patrzę na jej wykrzywioną w grymasie twarz. Staram się ją uspokoić obietnicami, że zaraz będzie lepiej. Chyba faktycznie tak jest, bo grymasi trochę mniej. Nie wydaje z siebie nawet żadnych odgłosów, tylko ciężko oddycha. Wiedząc, że nie dzieje się jej krzywda, zaczynam wykonywać regularne pchnięcia. Jestem tak skupiony na tym, by wytrzymać długo, że oczywiście nie wytrzymuję długo. Zalewam gumę i kurcze się w mgnieniu oka.

Jest mi cholernie smutno. Nawet Julka wygląda na zawiedzioną. Laura dopiero co zostawiła nas samych, a my już nie mamy co robić. Patrzę na drugą gumkę i uświadamiam sobie, że nie wszystko stracone.

Winą za falstart obarczam stres. Gdybym tylko miał jak się zrelaksować. Szukam telefonu, by zapytać o to internetową wyszukiwarkę. Nie mogę go znaleźć, ale macając w swojej koszuli, natrafiam na niedokończonego skręta. Nie jest tak dobry, jak mi obiecano, ale przecież nie zaszkodzi. W szufladzie biurka znajduję zapałki i po chwili cieszę się dobrym gównem od zaufanego dilera. Od pierwszej chwili jest mi jakoś inaczej. Poprzednio chyba źle się zaciągałem.

Daję sobie delikatny policzek, żeby wybić z głowy wszystkie żale i dąsy. Ten dzień jest przecież jednym wielkim fartem, a ja jeszcze rano nawet nie marzyłem o takim szczęściu, jakie mnie spotkało.

Sięgam po drugą gumkę. Jest jakaś oporna, założenie jej trwa wieki. Jeszcze w międzyczasie dostała jakichś dziwnych kropek. Czuję ulgę, gdy mam ją na swoim sprzęcie. To chyba jakiś lepszy model, bo ma funkcję wentylacji. Czas przetestować ją w praktyce.

Podchodzę do wpatrzonej w sufit Julki i ostrożnie przewracam ją na drugą stronę. Podwijam nogi, by była ładnie wypięta i przyglądam się pupie jak obrazowi w galerii sztuki. Jest taka zachęcająca. Nawet włoski niczym morze temu kolesiowi z Biblii, jakby rozeszły się na boki, bym lepiej widział otworek. Przypominam sobie, żeby wkładać do góry i aż rozpiera mnie duma, że tak szybko się uczę. Próbuję wejść, ale napotykam duży opór. Julka pojękuje zadowolona. Decyduje, że woli leżeć płasko na brzuchu i opada mocno na materac. Niech jej będzie. Ostrożnie wkładam w nią palec, a następnie posuwam w przód i w tył, co spotyka się ze wzmożonymi odgłosami. Moja praca przynosi efekty, dokładam więc drugiego palucha i powtarzam proces. Ponawiam próbę z członkiem, ale tak jak ostatnim razem, bez powodzenia.

Nie ma się co denerwować. Co prawda od ostatniego zbliżenia minęło blisko pół godziny, ale przecież miałem prawo nie wiedzieć, że za każdym razem trzeba ciężko zapracować na wstęp.

Wciskam więc i trzeci palec. Zadowolony ze swojej roboty stwierdzam, że teraz na pewno wejdę.

Ładuję w górę.

Opór jest ogromny, ale milimetr po milimetrze wdzieram się do środka. Julka kopie mnie piętami po dupie, chcąc wepchnąć mnie głębiej. Próbuje mi pomóc, bo tak bardzo zależy jej, by znowu poczuć mnie w swoim wnętrzu. Nadmiar rozkoszy wypuszcza ustami w głośnym krzyku. Że też akurat teraz ktoś musiał podgłośnić muzykę!

Nie daję rozproszyć się wesołej melodii. Wszedłem mniej więcej do połowy i postanawiam, że dalszą drogę wyżłobię sobie rytmicznymi, coraz to głębszymi pchnięciami. Jest nieprawdopodobnie ciasno. Czuję opór zarówno wtedy, kiedy cofam, jak i kiedy napieram do przodu.

Poprawiam chwyt na biodrach i zamykam oczy. Mam wrażenie, że ścianki w jej wnętrzu coraz łatwiej ulegają pod moim naporem. Jednocześnie słyszę, że Julka ponownie prześciga leciwą wieżę w decybelowym pojedynku.

To chyba ostatnie kawałki, bo ktoś znowu podgłośnił.

Kiedy otwieram oczy, jestem mocno pochylony do przodu. Pewnie dlatego, że zanurzam się w niej coraz głębiej. Korzystam z okazji, by spojrzeć na Julkę. W oczach ma łzy.

– Ja też jestem wzruszony, że wreszcie nam się udało, skarbie – szepczę jej cicho do uszka, a potem się prostuję.

Odzywa się moja męska natura. Mam ochotę klepnąć ją w tyłek, złapać za włosy i zaprowadzić nas do szczęśliwego finału. Brzydzę się jednak myślą, że mógłbym tak potraktować Julkę. Zwłaszcza że ponownie daje upust swojej wdzięczności. Trochę jej zazdroszczę, że ma tak dobrze, podczas gdy ja haruję jak wół na nasze wspólne szczęście, ale ostatecznie jej głosik i tak motywuje mnie do jeszcze większego wysiłku.

Zatracam się w swoich trudach i po chwili wybijam na pośladkach rytm pod jej pieśń chwalącą mojego penisa. To ten moment, kiedy myślę, że lepiej już być nie może. Julka jest już chyba blisko swojej wielkiej chwili, a i ja czuję, że coś wzbiera mi się w żołądku. Choć może to tylko bas szalonej imprezy u góry.

Gdyby tylko wiedzieli, jaka impreza jest tutaj.

– Kurwa, nie w dupę! – Laura próbuje przekrzyczeć niesamowity hałas.

Nie dociera do mnie sens jej słów, dopóki nie zostaję odepchnięty do tyłu. Wyskakuję z Julki, która już nie śpiewa, a rozpaczliwie zawodzi. Mój penis ma dość i wystrzeliwuje jasny pocisk na rękawicę bokserską z tatuażu Laury. Okazuje się, że funkcja wentylacji ma swoje wady. Kiedy podnoszę na nią wzrok, nie mam już na nosie różowych okularów. Między oczami widzę zaciśniętą pięść.

Bardzo szybko się powiększa.

Budzę się z tępym bólem głowy. Mija ze dwadzieścia minut, zanim znajduję w sobie odwagę i otwieram oczy. Sufit mojego pokoju. Próbuję przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy. Bez trudu odtwarzam ich przebieg. Jak puzzle układają się w sensowny ciąg. Docieram do końca urodzin Julki i szybko żałuję, że alkohol nie wyprał mi mózgu.

Co ja zrobiłem?!

Przez kolejny kwadrans przewijam wczorajszy dzień jak nagranie z monitoringu, szukając luk i nieścisłości mogących doprowadzić y mnie do wniosku, że coś mi się pomieszało. Bez skutku. Uzyskuję za to pewność, że było właśnie tak źle, jak myślę.

– Nie śpisz? – Oczy Anety świecą się w szczelinie lekko uchylonych drzwi.

Wchodzi do mojego pokoju i kładzie na nocny stolik szklankę wody. Do środka wrzuca musującą tabletkę. Elektrolity.

– Zrobić ci kanapki?

Siostra jeszcze nigdy nie zaproponowała mi kanapek. Kręcę głową. Nie chcę.

– Ty mnie odebrałaś?

– No a kto? Leżałeś na ławce przed szkołą, przytaszczyła cię taka jedna z tatuażami.

– Czyli wiesz, co się stało?

Aneta nabiera powietrza. Upewnia się, że drzwi do pokoju są zamknięte. Widocznie lepiej, by rodzice nie słyszeli tego, co ma do powiedzenia.

– Współczuję ci, naprawdę. Wiem, jak bardzo chciałeś ją mieć. Nie przysłuchiwałam się, ale ten skurwiel musiał ją zerżnąć jak jakąś dziwkę, bo apostołki mówiły coś, że ryczała jak świnia. Nie zasłużyła na to.

Siostra pierwszy raz wstawiła się za Julką. Ma zaciśnięte wargi i aż czuję, jak buzuje w niej złość za to, że ktoś mógł tak skrzywdzić mojego aniołka. Chowam głowę w dłoniach.

– Aneta, ja to zrobiłem.

– Ty? Braciszku, byłeś wczoraj bardzo sztywny, tego ci nie odbieram. Wszędzie, tylko nie tam.

Streszczam jej historię ostatniej nocy.

– Nie wkręcasz mnie?

– Nie.

– Ja pierdolę. – Cisza. – Marcin, w dupę nie bierze nawet Daga z humana. To, co zrobiłeś, to, to…

Świństwo? Paskudztwo?

– …Wielki sukces. Cholera, może świętojebliwa wyciągnie wreszcie kija z dupy!

Widzę to trochę inaczej, ale takich słów teraz potrzebuję.

– Zobaczysz. Ostre rżnięcie dobrze jej zrobi – dodaje i zostawia mnie samego.

Dwa dni później ostre rżnięcie wciąż nie zrobiło Julce dobrze. Dostaję od niej wiadomość.

„Cześć. Musimy porozmawiać.”

Brakuje „hejki”, a emoji na końcu zdania zastępuje kropka nienawiści. Ignoruję to w swoim odpisie. Umawiamy się na osiemnastą w parku.

W akcie desperacji wysyłam wiadomość do Laury. Odpisała mi tylko, że dam sobie radę, a potem zaczęła ignorować.

Muszę poradzić sobie sam.

Na miejsce docieram o czasie. Julka czeka na mnie przy jednej z ławek chronionej przed słońcem przez żywopłot. Ubrana jest cała na biało, jakby nie była wystarczająco niewinna. Woń kwitnących kwiatów nie ma szans w starciu z wanilią. Po wymianie suchych uprzejmości siadam obok niej. Jest mocno zgarbiona. Brązowa ściana włosów zasłania jej twarz.

– Chciałam cię przeprosić… i podziękować – mówi drżącym głosem.

Czy ja się przesłyszałem?! Za co przeprosić, za co podziękować? Próbuję poskładać to w jakiejś logicznej konfiguracji, ale nie daję rady. Jestem tak osłupiały, że nie wiem co powiedzieć. Julka podnosi ostrożnie wzrok. Jest tak zastrachana, jakbym co najmniej podnosił na nią rękę.

– Pamiętasz, co się stało?

– Nic, a nic. Pierwszy raz piłam alkohol. Wcześniej tylko próbowałam likieru do deseru. – Chyba czeka, aż się uśmiechnę. Gdy to się nie dzieje, podejmuje dalej: – Wiem od Wiktorii, że to ja zaciągnęłam cię tam na dół. A Laura mówi, że byłam wdzięczna, bo uratowałeś mnie przed Filipem, który chciał mi zrobić złe rzeczy. Naprawdę przegoniłeś go ze szkoły?

Kiwam głową.

– Najpierw musiałem wydostać się z kantorka, w którym zamknął mnie na klucz. Wiedział, że czuwam nad twoim bezpieczeństwem – odpowiadam.

– Niesamowite.

Jakaś pani z wózkiem zakłóca naszą prywatność. Czekamy, aż się oddali.

– Marcin, ja po prostu naprawdę nie chciałam cię wykorzystać i nie wiem co zrobić, żeby to naprawić. Piłam ten alkohol, bo ciągle ktoś polewał, a potem zostałam napadnięta przez osobę, która wydawała mi się taka dobra. Nie wiedziałam, że masz wypite, ani że Laura poczęstowała cię tym… tym! Od dwóch dni myślę tylko, jak mogę cię przeprosić i zasłużyć na wybaczenie. Wiem, że straciłam twój szacunek, naprawdę nie chciałam robić tego przed ślubem, wtedy to nie byłam ja, przysięgam! – zaczęła pochlipywać.

– Jedyne, o czym marzę – podejmuje dalej Julka – to żebyśmy byli razem i mogli to jakoś poukładać, ale co ja sobie wyobrażam… Chcę tylko, żebyś wiedział, że to nie byłam ja, że wstąpił we mnie diabeł jakiś. Że jeśli dasz mi szansę, to ja tego nigdy, z nikim, Jezu! Gdyby nie bolało mnie tam pod brzuchem, to bym nawet nie była pewna, że do tego doszło, bo ja naprawdę nie pamiętam, nie pamiętam ani jednej chwili z tego, jak mnie… ten… posiadłeś.

Monolog wbija mnie w oparcie ławki. Jest chaotyczny, ale mam wrażenie, że każde słowo jest takie doskonałe. Julka uświadamia mi, że do tej pory miałem tylko jedną perspektywę tamtego wieczora. Przytłacza mnie to wszystko. Jeszcze jakiś starszy pan karci mnie spojrzeniem za pochlipującego aniołka. Nie winię go. Nie wie jeszcze, że ja też tu jestem ofiarą. Mimo to uginam się pod jego spojrzeniem. Przyciągam dziewczynę do siebie, by wypłakała się w mój T-shirt i głaskam ją po włosach.

– Każdy człowiek zasługuje na drugą szansę, a ty to nawet i na dziesięć szans, aniołku. Nie tylko dlatego, że jesteś taka dobra, ale dlatego, że cię kocham. – mówię prosto z serca. Ciche łkanie Julki powoli ustępuje. – I oczywiście, że będziemy razem. Oczywiście, że ci wybaczam. Nie zgadzam się tylko z tym, że wstąpił w ciebie diabeł, Julko, bo według mnie był to Bóg. Wiesz, że w kantorku wisi krzyżyk? Nic nie dzieje się przez przypadek. Doświadczyłem tego, kiedy nie mogłem się stamtąd wydostać, a on podsunął mi rozwiązanie. Myślę, że później przemówił do ciebie. On zawsze ma jakiś plan, a poza tym myślę, że było ci naprawdę dobrze.

Julka podnosi głowę z mojej piersi. Wraca na swoje miejsce i próbuje trzymać fason.

– Szkoda, że niczego nie pamiętam.

– Więc będziemy musieli to powtórzyć – mówię w cichej nadziei.

Uderza mnie piąstką w ramię. Na jej twarzy łzy figlarnie mieszają się z syntetyczną obrazą, ulgą i szczęściem. Prawdziwa tęcza po deszczu. Kiedyś za podobną sugestię urządziłaby mi cichy tydzień. Albo miesiąc.

Moja siostra jak zwykle miała rację. Ostre rżnięcie dobrze jej zrobiło.

Rozmawiamy do późna, przekraczając kolejne bariery szczerości i otwartości. Przez większość czasu jest we mnie wtulona.

Odprowadzam ją pod klatkę schodową koło dwudziestej trzeciej. Wiesza mi się na szyi i całuje w policzek. Jeśli w usta dopiero po ślubie, to najwyższa pora zarobić na pierścionek. Odprowadzam ją wzrokiem, aż zniknie na schodach. Mniej więcej w połowie drogi odwraca się jeszcze, zawstydzona tym, że wytrzymała beze mnie niecałe trzy sekundy.

Kiedy znika mi z oczu, odwracam się na pięcie i odchodzę. Jest ciemno, ale zakładam okulary przeciwsłoneczne.

Są różowe.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dziś do grona Autorów Najlepszej Erotyki dołącza Vee!

Witamy na pokładzie i życzymy wielu udanych premier 🙂

Witam się serdecznie moim debutanckim tekstem. Korzystając z okazji, napiszę w tym, mam nadzieję, widocznym miejscu, że ostateczną korektę opowiadania wykonał Pan Hyde, zaś ilustrację dobrał Megas Alexandros. Zależnie więc od oceny Czytelników, bez nich tekst nie byłby równie dobry, bądź też byłby jeszcze bardziej fatalny 😉

Powiem tak: do końca imprezy wszystko było w punkt. I to nawet bardzo realistycznie. „To mogło tak wyglądać”. Ale ta, jak dla mnie przecukrowana końcówka dużo posuła. A szkoda.
Vee, udało Ci się bardzo fajnie oddać atmosferę całej sytuacji i otoczenia. Mam wrażenie, że umiesz obserwować świat wokół siebie i przekuwać w test. Czekam na więcej.

Booberze, dzięki za dobre słowo! Tekst jest z założenia groteską, więc bardziej niż na realizmie zależało mi na zwykłej wiarygodności zwariowanych, młodzieńczych przygód. Z nadmiarem słodyczy polemiki nie podejmę, bo czytelnik ma zawsze rację, zaproponuję natomiast alternatywną, mniej landrynkową interpretację zakończenia: zaślepiony zauroczeniem Marcin nie widzi, że jego niewinna luba, zdaniem Pana Hyde’a wręcz pozbawiona w tym opowiadaniu podmiotowości, jest tak naprawdę bardzo wyrachowana. Julce stała się okropna krzywda i chcąc ratować honor, ucieka w miłość do chłopaka, do którego nigdy nic nie czuła. Żyli długo i nieszczęśliwie. Czy tak było? Nie wiem, ale zapytam Julkę przy okazji 🙂

Nie mogę obiecać, że następne moje teksty Ci się spodobają. Gwarantuję za to, że będą „jakieś” i nie zawsze wyróżniać je będzie słodycz.

Poprzednie opowiadanie, które trafiło na stronę było ponure w treści, wręcz rozpaczliwe w pesymistycznej wymowie. Powyższe jest dla odmiany niczym promyk słońca po deszczowym dniu. Dowcipne, bezpretensjonalne, z znieco niezgułowatym, ale w gruncie rzeczy sympatycznym bohaterem i galerią humorystycznie, wręcz lekko karykaturalnie przedstawionych postaci. Fajnie, że na NE można znaleźć taką różnorodność treści.

Nawet finał mi się spodobał. On wcale nie jest przecukrowany, lecz lotrzykowski w swojej przewrotności.

Emilio, nie mam stażu, by wypowiadać się nt. treści tutejszych opowiadań, ale zaledwie 3 z ostatnich 50 (!) publikacji mają tag humor, stąd mój pomysł, by zadebiutować „czymś innym”. Tekst ten nie próbuje zmienić świata, ambicje ma znacznie większe — wywołać uśmiech na twarzy czytelnika. Mam nadzieję, że się udało.

O zakończeniu piszę więcej pod komentarzem Boobera. Dla mnie ważne jest, że dopuszcza ono kontynuację. Julka zaskarbiła sobie moją sympatię do tego stopnia, że choć z założenia nie lubię serii opowiadań, to w przyszłości (mam nadzieję) pojawi się tu zarówno sequel, jak i prequel „Różowych okularów” 🙂

Sequel i prequel? O ile kontynuację mogę sobie wyobrazić, o tyle prequel wymyka się mojej imaginacji 🙂 o czym on miałby traktować? O tym jak Marcin walił gruchę fantazjując o Julce, czy może o oazowych przygodach tej ostatniej? Zresztą, przygodach najwyraźniej niedokończonych, skoro to Marcin musiał pozbawiać ją wianka 🙂 Po prostu tego nie widzę. Ale może zmienisz moje zdanie!

Dobry wieczór,

cóż za rozkoszny debiut (nie tylko dla Marcina 🙂 ). Opowiadanie trochę w klimatach niezapomnianych „Przygód Roberta” autorstwa Coyotmana. A wszystko to podlane humorem i dobrotliwą kpiną. 12 apostołek, hehe.

Oczywiście zgodnie z dzisiejszą definicją suflowaną przez lewicę, to co się wydarzyło między Marcinem i Julką to był brutalny gwałt, wykorzystanie pijanej, seks bez klarownie i wprost wyrażonej zgody (a od pewnego momentu wręcz wbrew głośno wyrażanej niezgodzie). Dobrze dla Marcina, że nazajutrz Julka wszystko zapomniała. Inaczej mogłaby się ta przygoda zakończyć odsiadką, a nie zdobyciem pierwszej dziewczyny w życiu.

Co zaś się tyczy cnotki (nie)wydymki… jak zwykle okazało się, że w religianckich dziewczynach drzemie wulkan namiętności, którego trzeba tylko umiejętnie rozbudzić. Oczywiście Marcin zupełnie nie poradziłby sobie z rozbudzaniem. W tym wypadku katalizatorem była dzielna kuzynka Laura 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Megasie! Mam wrażenie, że wielu czytelników, jakby upalonych samym chuchnięciem Marcina, deprecjonuje powagę sceny w kantorku. Skręt od Laury kopie jak diabli i aż boję się zapytać, gdzie nabyłeś taką tolerancję 😉

Zgadzam się w pełni z Twoją analizą, ale myślę, że Marcin zasługuje na odrobinę wsparcia. Stan chłopaka daleki był od pełnej poczytalności, jego intencje nie były złe. Owszem, wyrządził Julce krzywdę i „myślał, że to cipa” stanowi kiepską linię obrony, ale moralnie się z tego wykaraskał. Niestety, gdyby przyjechali po niego smutni panowie, sztywne prawo mogłoby nie okazać się równie łaskawe.

Warto pamiętać, że równolegle do uniesień Marcina, jego luba przeżywa trudne chwile. Wydaje się, że prawdziwy dramat rozpoczyna się następnego dnia. Oto Julka staje przed wyzwaniem zachowania reputacji, a także ochrony samooceny przed własnymi, wygórowanymi standardami. Jak ona to sobie poukłada?!

Bohaterowi opowieści pozostaje życzyć, by wykorzystał szansę od losu. W pełni skupiony, z rączkami na kołderce, powinien obejrzeć kolejne tutoriale. Może następnym razem rozbudzi Julkę bez niczyjej pomocy.

Opowiadanie opisuje rodzaj 'pierwszego razu’ dość częsty w środowiskach mocno religijnych – po alkoholu, w stanie ograniczonej przytomności, bo dopiero wtedy można przełamać wstyd, trochę z chęci, trochę na siłę, w dodatku – skoro oboje kochankowów było równie niedoświadczenych, przypadkowo skończyło się nie na jednej, a na dwóch defloracjach, waginalnej i analnej. Myślę, że najgorszemu wrogowi nie należałoby życzyć czegoś takiego.

Fakt, że Vee udało się zrobić z tego komedię zasługuje albo na uznanie, albo na słowa najwyższej przygany 🙂

Weroniko, Twoja analiza środowisk oazowo-pustynnych przywołuje mi na myśl pielgrzymki, o których parę lat temu rozpisywały się media. Myślę, że całkiem przypadkowo podsunęłaś mi pomysł na całkiem smakowite opowiadanie, za co dziękuję 😉

Co do uznania/przygany, to gatunek opowiadania w moim rozumieniu z samego założenia wymusza bezkompromisowe, jaskrawe decyzje fabularne. Mam nadzieję nie zobaczyć tu komentarzy typu: „super się czytało, muszę tego spróbować” 😉

O Julkę zaś nie ma się co martwić. Ta z pewnością zasłoni się tarczą wiary w boski plan i przekuje tę feralną noc w swoją siłę!

Wiele lat temu poznałem pewną Ewelinę. Gdy chciała o coś zapytać mówiła – „przepraszam najmocniej”, o żadnym przekleństwie czy wulgaryzmie nie mogło być mowy. Miała maniery osiemnastowiecznej angielskiej arystokratki, ale bez księżniczkowatej pychy. Znajomi podśmiewali się z tego, ale ja uwielbiałem z nią rozmawiać, przebywać w jej towarzystwie, przyglądać się jak rozmawia, wykonuje zwykłe czynności… Byłem nią zafascynowany, również fizycznie. Była ładna, nawet bardzo ładna, niewysoka, zgrabna, o nieco azjatyckich rysach i pięknych czarnych włosach, sięgających ramion. Zawsze gustownie i elegancko ubrana, chociaż podejrzewam, iż nawet w walonkach zachowałaby klasę. To była prawdziwa Dama.
Byłem wtedy bardzo młody, ona o kilka lat starsza i miała już męża. Patrząc jak się do niego odnosi, jak się tuli… nie można było mieć nawet cienia nadziei na cokolwiek.
Wiela lat później poznałem inną Ewelinę. Wyglądała jak z grubsza ociosany kloc, śmiała się hałaśliwie i rubasznie ukazując przy tym koszmarny stan uzębienia. Ale wracajmy do czasów obecnych:)

Co do samej fabuły i realizmu… jak dla mnie historia odrobinę zbyt cukierkowa, idylliczna – ale to jest do zaakceptowania. Najsłabsze jest, co już zauważyli przedmówcy, zakończenie. Oczywiście nie możemy wykluczyć, że tak mogłoby być, ale…

Gdyby spojrzeć na to całkiem krytycznie, to jedyne realistyczne książki są biografiami. czy można nierealną historię uczynić realistyczną? Można. Trzeba do tego sporego talentu lub wielu lat ciężkiej pracy – najczęściej jedno i drugie. Dlaczego Twoje takim nie jest. Ano między innymi ze względu na błędy technicznie które popełniłeś – a jest tego całkiem sporo. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

„Gromię wzrokiem Anetę w lustrzanym odbiciu”

Nie jest źle, ale… „Gromię wzrokiem lustrzane odbicie Anety” jest chyba lepsze.

„Nie odpowiadam, żeby jej nie zachęcać.

Milczenie tylko ją zachęca.”

Muszę mówić czy sam widzisz?

„Moim największym podbojem w tym czasie było przypadkowe muśnięcie jej dłoni na huśtawce.”

Bez „w tym czasie”.

„No i pięknie, zaciąłem się przy goleniu. Jak ja teraz będę wyglądał?! Na policzku powiększa się czerwona kropka”

W mojej trzydziestoletniej karierze jeszcze nigdy nie udało mi się zaciąć przy goleniu na policzku. W innym miejscu tak, ale nie na policzku. Nie mówię, że to niemożliwe, zwłaszcza gdy chłopak jest niedoświadczony i zdenerwowany, ale… co by Ci szkodziło napisać, że zaciął się na brodzie? Nie zostawiaj czytelnikowi miejsca do takich dywagacji.

„Aneta skupiona jest na drodze, ale kątem oka dostrzega moje pytające spojrzenie.”

No przecież nie moje! Skoro jadą we dwójkę, to czyje mogłoby być?

„– Przecież ona by go nigdy nie zaprosiła – zaprzeczam.”

Samo zdanie zawiera już zaprzeczenie, więc to na końcu jest zbędne.

„Trwa to zbyt długo. Zdecydowanie zbyt długo.”

Pierwsze „zbyt” do usunięcia.

Z drugiej strony dumnie pierś wypinają wielkie głośniki podstarzałej wieży”

Prężą się dumnie.

„Po naprawdę niemałej przestrzeni tanecznej krzątają się jacyś ludzie, dopinając wszystko na ostatni guzik”

„Naprawdę niemałej” – co to w ogóle za określenie? Jacyś ludzie? Równie dobrze mógłbyś napisać, że nijacy, wyszłoby tak samo źle.

„Polewane są pierwsze kolejki wódki.”

Jestem abstynentem, ale i Polakiem, a u nas się za kołnierz nie wylewa, więc wiem, że kolejki są tylko wódki. No chyba, że górskie, ale w górach chyba nie są, prawda?

„Spada na pośladek i ściska go tak mocno, że aż podwija się spory kawał sukni”

Spory czyli jaki? A może by tak….” że sukienka marszczy się i podwija”?

„Kieruję rękę w dół”

A znasz słowo „opuszczam”? Opuszczam rękę, podnoszę rękę… takie trudne?

„paluchy nagle odpadają niby uschłe gałązki od drzewa. Zdrowego, pięknego drzewa.

Niczym uschłe gałązki. Od zdrowego, pięknego drzewa.

„jak któryś z was chluśnie jej minetę”

A nie chlaśnie?

No dobrze, przyspieszmy. Masz złe opisy pomieszczeń, zrobione na zasadzie – „coś musiałem napisać, to coś napisałem”. Scena erotyczna jest…. niezła, ale byłaby jeszcze lepsza, gdybyś dobrych kwestii nie przeplatał z kiepskimi.

Aha, i jeszcze kilka spraw.

„Nie dość, że jest zbyt ciasne, żeby się przez nie przecisnąć, to jeszcze z jakiegoś powodu nie ma klamki.”

Ja wiem z jakiego powodu, Żeby nie dało się otworzyć i krzykiem wezwać pomocy. I resztę fabuły diabli by wzięli.

„Jedną ręką przytrzymuje jej ręce”

Normalnie…. rewelacja!

„Odwracam się od okna, by sprawdzić, czy drzwi może same się nie otworzyły.”

Na miejscu Filipa zabrałbym klucz, i resztę fabuły diabli by wzięli. Ale go zostawił, cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności.

„Dużo czytałem o seksie, a jak oglądam pornosy, to tylko tutoriale”

Jasne. Normalny zdrowy osiemnastolatek trzepie aż powietrze furczy. Przynajmniej co jakiś czas.

„Rzuca na ziemię dwie prezerwatywy”

I akurat dwie będą potrzebne. Kolejny, zdumiewający zbieg okoliczności.

” Gdybym tylko miał jak się zrelaksować. Szukam telefonu, by zapytać o to internetową wyszukiwarkę. ”

Bez komentarza.

„Sięgam po drugą gumkę. Jest jakaś oporna, założenie jej trwa wieki. Jeszcze w międzyczasie dostała jakichś dziwnych kropek. Czuję ulgę, gdy mam ją na swoim sprzęcie. To chyba jakiś lepszy model, bo ma funkcję wentylacji. Czas przetestować ją w praktyce.”

Ręce i członki opadają. A tak w ogóle skąd wiadomo, że w ogóle pasują? Kolejny cudowny zbieg okoliczności? Członki są różne, różnej grubości, do każdego trzeba dobrać odpowiednią prezerwatywę. Reszty nawet nie skomentuję.

No dobrze, wystarczy. Na koniec mam dla Ciebie dobrą wiadomości. Twoje drugie dzieło jest pod każdym względem dużo, dużo lepsze.

Aureliusie, cieszę się, że słownictwo Julki przypomniało Ci o starych (a więc i dobrych!) czasach. Opinia nie jest szczególnie pozytywna, ale mierzenie się z takimi jest ważne.

Masz rację, że uczynienie nierealnej opowieści realistyczną wymaga talentu, ale także czegoś jeszcze – chęci. Do opisu opowiadania użyte zostały chyba wszystkie tagi wskazujące na komedię i mnie w tej konwencji wystarcza, że choć podobna historia nigdy się nie wydarzy, to jest ona możliwa. Nie tylko w szkołach dla trudnej młodzieży okna bywają bez klamek, a żonie, której przyniesiono na śniadanie dwie bułki zdarza się zjeść akurat dwie. Zgadzam się natomiast co do kluczy i mogłoby zostać podkreślone, że są zapasowe. Ostatecznie jednak nie chodzi się do kina na Szybkich i Wściekłych, by narzekać na łamanie praw fizyki 🙂

Wypisałeś bardzo wiele uwag. Nie będę odnosić się do każdej z osobna, ale zapewniam, że wszystkie zostały przeczytane kilka razy i przemyślane. Wydaje mi się, że mamy odmienny stosunek do języka. Ja, często z niewiedzy, ale czasami także z wyboru umieszczam w tekście rzeczy na bakier z prawidłami. Tak jest choćby z powtórzeniami, np. tym:

„Nie odpowiadam, żeby jej nie zachęcać.
Milczenie tylko ją zachęca.”

Pozwala ono na przestrzeni kilku wyrazów dosadnie odwrócić akcję. Oczywiście mam świadomość, że groteska to broń obosieczna i bez takich zabiegów, ale… lubię tak.

Żałuję, że opowiadanie Cię rozczarowało. Odnoszę wrażenie, że nawet wkurzyło. Co prawda uważam, że sporo przytoczonych fragmentów to zmiana poprawnego na poprawniejsze lub po prostu inne, to naprawdę doceniam. Na pewno poprawię warsztat o parę promili 😉 Gdybyś zechciał dać mi jeszcze kilka literek to chętnie się dowiem, co byś zmienił w opisach miejsc akcji albo na co lepiej zwrócić uwagę. Myślę, że coś w tym jest. Tak czy inaczej, dziękuję za tak detaliczny komentarz!

Czy jestem rozczarowany? Hmm… trochę tak, zwłaszcza po przeczytaniu drugiego opowiadania, które było dla mnie pierwszym. Czy wkurzony? Nie. Bo niby czym? Czytałem już (tutaj) opowiadania gorsze, dużo gorsze.

Pytanie brzmi – jak bardzo poważnie traktujesz swoje pisanie? Zakładam, że poważnie, albo nawet bardzo poważnie.

Groteska powiadasz… Masz rację, ale jak słusznie zauważyłeś to niebezpieczna broń. Posługując się groteską musisz opanować poprawne formy w sposób niemal doskonały, a używając jej zbliżasz się do granicy oddzielającej sztukę od kiczu. Przy czym wkraczając na wyższe stopnie wtajemniczenia i tak będziesz musiał się do niej zbliżyć, bo wtedy poprawne formy już nie wystarczą. Poprawnych tekstów są setki, tysiące.

Twoje opisy pomieszczeń są doskonale nijakie, a nawet niedbałe. Czy pisząc je wzorowałeś się na czymś, na pomieszczeniach już istniejących? Czy wyobraziłeś je sobie, z mnóstwem szczegółów spośród których wybrałeś te które uważałeś za stosowne?

Podobnie rzecz ma się z postaciami. Musisz je stworzyć, muszą zacząć żyć w Twoim umyśle, musisz je pokochać, polubić lub znienawidzić. Musisz płakać i śmiać się wraz z nimi. Musisz je widzieć gdy zamkniesz oczy i gdy je otworzysz czasami też:)

Jak mam uwierzyć, że Twoje postacie są rzeczywiste jeśli od razu widzę, że nie odrobiłeś pracy domowej?

Ćwicz wyobraźnię, technikę i oglądaj tutoriale:)

Chluśniem bo uśniem.

Twoje drugie opowiadanie, a tutaj pierwsze, było też moją drugą publikacją w Internecie w ogóle. Wtedy pisanie poważne nie było. Teraz co prawda wciąż robię to pro bono, ale myśli stają się poważniejsze. Czytam opinie, pochylam się nad uwagami. Z czasem dokładam nowe narzędzia do warsztatu. Zabawne, że niekiedy wystarczy kilka słów, by zwrócić uwagę na coś ważnego. Opisom miejsc będę się teraz bardziej przyglądać. Tutaj co prawda zostały zrzucone na dalszy plan mniej lub bardziej świadomie na poczet dynamiki, to w niejednym innym opowiadaniu był to pewnie odruch. Piszę dla różnych grup i żeby wzbudzić zainteresowanie, tekst nie może być zbyt długi. Najłatwiej uciąć opis pomieszczenia, zwłaszcza gdy nie jest on najistotniejszy. Oczywiście wada pozostaje wadą.

Mam nadzieję, że moje teksty nie zostaną zalane przez poprawną szarzyznę. Kolejne teksty powinny dowieść, że celuję w jakąś tam oryginalność. Pozdrawiam Cię i do zobaczenia 😉

Nie przejmuj się komentarzami, zwłaszcza negatywnymi, a ja często bywam złośliwy. Chodzi o to, aby negatywne komentarze nie wywoływały depresji, a pozytywne euforii. Oba te stany są niebezpieczne. Nigdy nie będziesz najlepszym pisarzem na świecie i nie jesteś też najgorszym.

Nie chodzi o długość, ale o jakość. Znam wiele książek, które mają 500-600 stron, a chciałbym, żeby miały dwa razy więcej.

Każdy szczegół jest ważny. Każdy. Czasami jedno celne zdanie potrafi oddać więcej niż cała strona.

Tak jak słusznie zauważyłeś, najważniejsza jest fabuła, nie technika. Wolisz pierwszorzędnego strzelca z trzeciorzędnym karabinem czy odwrotnie?

I tu Cię zmartwię, bo akurat w Twoim opowiadaniu brakuje dynamiki. Dlaczego? Za bardzo się rozdrabniasz, pochylasz nad tym co kto zrobił, w którą stronę się odwrócił itp.

Umknął mi Twój post. O komentarze się nie gniewam. Przeciwnie, staram się wystawiać na opinie w wielu miejscach.

Zgoda, że objętość książki uznanego autora nie gra większej roli, ale ja nie mam śmiałości, by oczekiwać od innych godziny lub dwóch na przeczytanie mojego pojedynczego opowiadania. Nie wiem czy obszerność tekstów to główny powód, ale jak dotąd tam gdzie publikuję, tam cieszę się zainteresowaniem, co na moim etapie uważam za dosyć ważne.

Co prawda wydaje mi się, że Różowe okulary są szybkie, ale uwagę o upraszczaniu opisów czynności wezmę sobie do serca 😉

Napisz komentarz