Bezsenność w Seattle (Nefer)  4.47/5 (22)

26 min. czytania

Laura, „Home”, CC BY-NC-ND 2.0

Jak zwykle, okazał się źle poinformowany. Wprawdzie w siedzibie Dyrektoriatu plotki rozchodziły się z prędkością większą nawet niż przesył danych zapewniany przez najszybsze łącza światłowodowe, ale do Wydziału Nośników Tradycyjnych docierały jednak z dużym opóźnieniem, albo wcale. Nie dbał o to, od dawna zdawał sobie sprawę, że jego jednoosobowy Wydział stanowi mało znaczącą komórkę Pionu Wywiadu i Służb Informacyjnych. Właściwie, jawił się jako relikt dawnych czasów, utrzymywany przy życiu głównie siłą tradycji, a obecnie najpewniej przez zapomnienie wyższych organów Administracji. Dzięki temu stanowisko Dyrektora Nośników Tradycyjnych, chociaż uprawniało do tytułu młodszego managera i odpowiadało godności potomka starego rodu, od pokoleń pozostającego w służbie Korporacji, nie przyciągało żądnych kariery ambicjuszy. I wcale tego nie żałował, pozostając na bocznym torze nie musiał uczestniczyć w rozgrywkach toczonych nieustannie pomiędzy biurokratami i dworzanami. Zresztą, dobrze czuł się wśród swoich książek. Natomiast zarówno oficjalnych jak i roboczych narad, odpraw oraz zebrań, czy tym bardziej rzekomo swobodnych przyjęć albo uroczystych ceremonii urządzanych przez władze Korporacji nie cierpiał i jak tylko mógł unikał.

Niespodziewane videopołączenie, oznaczone czerwonym kodem priorytetu i tajności, stanowiło więc zaskoczenie. Z narastającym oszołomieniem uzmysłowił sobie, że posługuje się nim wyłącznie Osobisty Sekretariat Najwyższej. Takich połączeń nie odbierano często w Wydziale Nośników Tradycyjnych. Prawdę mówiąc, coś podobnego nie zdarzyło się jeszcze nigdy za jego urzędowania. Na ekranie pojawiło się oblicze mężczyzny w średnim wieku.

– Czy to Nośniki Tradycyjne?

– Tak, sir. Młodszy manager Franklin Mountain, dyrektor Wydziału.

– Tu Osobisty Sekretariat, za chwilę pana przełączę. Proszę pamiętać, że rozmowa objęta została klauzulą utajnienia.

Ekran zamigotał i nijaką twarz urzędnika zastąpiła postać młodej kobiety w niewyszukanym stroju domowym, trzymającej w dłoni szklankę z płynem przypominającym skok z granatów.

– Miło mi pana widzieć, sir Frank. Zamierzam zlecić panu ważne i poufne zadanie – zaczęła bez wstępów nieznajoma, ruchem głowy odrzucając na plecy niesforny kosmyk czarnych włosów.

– Oczywiście, Ma-am. Słucham panią.

Zapewne zasługiwała na ten zarezerwowany dla szlachetnie urodzonych zwrot grzecznościowy, skoro pracowała w Osobistym Sekretariacie.

– Chciałabym, by szybko i dyskretnie wyszukał pan wszelkie materiały na temat Bioelectronics United z Vancouver. Wszystko, co macie na ich temat.

– Oczywiście, proszę pani. Obawiam się jednak, że najnowsze dane z wywiadu, analizy i statystyki znajdują się w centrali Służb Informacyjnych…

– Gdybym potrzebowała ich analiz, zwróciłabym się właśnie do Informacji. – W głosie rozmówczyni dało się wyczuć zniecierpliwienie. – Nie chodzi mi o dane z wywiadu, białego czy operacyjnego, podobnie nie interesują mnie w tym przypadku statystyki ekonomiczne, demograficzne, czy militarne. To rzeczywiście nie pana działka. Niech pan szuka… Niech pan szuka anegdot i ciekawostek.

– Anegdot i ciekawostek, Ma-am?

– Tak właśnie. Wszystkiego o ich pochodzeniu, początkach firmy, życiu założycieli i innych członków Rodziny z Vancouver. Wszystkiego, co pan tylko znajdzie.

– Rozumiem, Ma-am. Na kiedy przygotować raport?

– Na dzisiaj. Proszę uwinąć się z tym najdalej do piątej.

– Proszę o wybaczenie, Ma-am, ale to niemożliwe. Potrzebuję więcej czasu.

– Liczę na pana. To bardzo ważne.

– W tak krótkim czasie nie zdążę opracować nawet wstępnego raportu. Samo zebranie materiałów… To Nośniki Tradycyjne, komputery niewiele tu pomogą.

– Wiem o tym Frank i właśnie dlatego zwracam się do ciebie.

Rozmówczyni uśmiechnęła się promiennie, a on doznał nagłego olśnienia. Ta twarz… Nigdy nie widział jej z bliska, niedbały strój mógł zmylić, kontrastując z wyszukanymi kreacjami w których występowała podczas transmitowanych na kanałach video uroczystych ceremonii, ale przecież połączenie nadeszło z samej Góry, z Osobistego Sekretariatu. I w końcu oficjalne zdjęcia oraz portrety, rozmieszczone w każdym biurze i gabinecie, również jego własnym, wykazywały jednak wyraźne podobieństwo, gdy lepiej się przyjrzeć.

– Proszę wyszukać przynajmniej te materiały. Wyszukać i wyselekcjonować najbardziej istotne.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Najwyższa. Czy mam przesłać wyniki do pani Sekretariatu?

– Nie, ktoś zjawi się u pana, by je odebrać. To sprawa bardzo poufna.

– Oczywiście, może pani na mnie liczyć, Milady.

– Nie wątpię w to, Frank. Bierz się do pracy i do zobaczenia. – Upiła wreszcie soku z trzymanej nadal w dłoni szklanki i przerwała połączenie.

A więc dostąpił zaszczytu bezpośredniej rozmowy z samą Najwyższą Prezes Rady Nadzorczej! Odziedziczywszy przed pięcioma laty po zmarłym ojcu kontrolny pakiet akcji rodzinnej Korporacji, lady Ariadna Boeing, Obrończyni i Protektorka, Dawczyni Chleba i Pracy, sprawowała rządy twardą ręką i nie zadowalała się dawnymi osiągnięciami przodków jako wystarczającą rekomendacją do dalszego piastowania urzędów, stanowisk i godności. Preferowała też jakoby bardzo niekonwencjonalne metody kierowania sprawami firmy. Przekonało się o tym nawet kilku Wysokich Dyrektorów. Jak dotąd, wiatry zmian omijały bezpieczną przystań Nośników Tradycyjnych, ale oto spojrzenie Najwyższej z niewiadomych powodów spoczęło na jego własnej, skromnej osobie. Może to oznaczać szansę kariery i awansu, ale także wciągnięcie w wir intryg toczonych nieustannie na Dworze i w biurach Zarządu. W tej chwili to nieważne, tak czy inaczej musi wykonać powierzone mu zadanie, albo sam przekona się o konsekwencjach niezadowolenia Lady Ariadny.

Co my tu mamy o tym cholernym Vancouver i United Bioelectronics? Zaraz się przekonamy! Zaaferowany, przerzucał kolejne tomy, teczki i zszywki, gromadząc wszystko, co miało jakikolwiek związek z tematem poszukiwań. Zebrał się pokaźny stos wszelkiego rodzaju szpargałów. Oprzytomniał, gdy wzniesiona z papieru piramida zawaliła się pod własnym ciężarem. Przecież nie wręczy wysłannikowi Najwyższej takiej sterty, miał wybrać najważniejsze pozycje. Przystąpił do surowej selekcji i zdołał ograniczyć objętość materiałów do rozsądnych rozmiarów.

W samą porę, bo tymczasem nadeszło popołudnie, wczesnojesienne słońce chowało się za górą Olympic, by niezauważalnie dla mieszkańców Zamku zanurzyć się następnie w falach oceanu. Piąta minęła już dawno, a on nie byłby gotowy, gdyby wysłannik przybył na czas. Zdziwiła go nawet taka niefrasobliwość w służbie Najwyższej, może jednak sprawę uznano ostatecznie za mniej ważną, cóż naprawdę istotnego mógłby bowiem znaleźć wśród swoich szpargałów? Na nic szczególnego się nie natknął, przynajmniej we własnej ocenie. Z drugiej strony, Lady Ariadna zdawała się traktować plecenie poważnie. Tak czy inaczej, dzięki błogosławionej niepunktualności, zdążył uporać się z zadaniem.

Jak istotnym się to okazało, przekonał się dopiero wtedy, gdy ktoś pojawił się wreszcie, by odebrać zebrane materiały. Nie miał pojęcia, jak wygląda procedura poufnej, roboczej wizyty Najwyższej w takim czy innym dziale Dyrektoriatu, do Nośników Tradycyjnych nikt ważny nigdy nie trafiał. Dlatego zdziwił się trochę, gdy z półtoragodzinnym opóźnieniem do biura wkroczyło dwoje żołnierzy w mundurach osobistej gwardii przybocznej, którzy pospiesznie sprawdzili pomieszczenia biblioteki i archiwum.

– Czysto, Ma’am – zaraportowała dziewczyna komuś stojącemu nadal za drzwiami.

– Dziękuję, Sandro. Zaczekajcie na zewnątrz. Nie sądzę, by sir Franklin zamierzał dokonać zamachu.

– Jak pani sobie życzy, Ma’am. – Sandra skinęła na milczącego partnera i gwardziści opuścili pomieszczenie.

– Przepraszam za spóźnienie, Frank. Prądy powietrza okazał się sprzyjające i nie potrafiłam zmusić się do powrotu przed nastaniem zmroku. Przybyłam prosto z lądowiska.

– To dla mnie zaszczyt, Milady. – Jakimś cudem zdołał wypowiedzieć te słowa. Przypomniał sobie, że Najwyższa pasjonowała się sportami lotniczymi, w szczególności paralotniarstwem. Tłumaczyło to jej niezbyt oficjalny strój, czyli okrywający Lady Ariadnę skórzany kombinezon, podkreślający zresztą nader atrakcyjną sylwetkę. Zdjęła jednak wyposażoną w gogle pilotkę i rozpuściła włosy.

– Prosiłam o przygotowanie pewnych materiałów, mam nadzieję, że krótki termin nie sprawił zbyt wielkiego kłopotu?

– Czekają do pani dyspozycji, Najwyższa.

– Wystarczy lady Ariadno. Twoja rodzina należy do najstarszych związanych z naszą korporacją.

– Mamy ten honor, Milady.

– Pewne okoliczności wymagają, abym szybko i bez rozgłosu zapoznała się z informacjami na temat historii Vancouver oraz tamtejszej Rodziny. Także tymi mniej oficjalnymi, dlatego przybyłam tutaj osobiście. Co zdołałeś wyszukać?

– Oto materiały, o które pani prosiła, lady Ariadno. – Wskazał na uporządkowane i równo ułożone tomy.

Z przerażeniem dostrzegł cień konsternacji przebiegający po pogodnej dotąd twarzy Najwyższej.

– Obawiam się, Frank, że jest tego trochę zbyt dużo. Mam napięty harmonogram, przesadziłam w powietrzu i nie mogę zostać tutaj na tyle długo, by to wszystko przeczytać. Nie zdołam też zabrać ze sobą tylu książek. – Udając zakłopotanie uniosła dłoń z pilotką i goglami. – A nie mogę przecież poprosić o to Sandry i Davida, oni nie wypuszczają z rąk tych swoich zabawek. I tak pozwalają mi na zbyt wiele swobody, jak ciągle to powtarzają, więc nie powinnam się im narażać. – Szczęśliwie, na twarz powrócił cień uśmiechu.

– Pani Prezes, to wybór najważniejszych pozycji, nie potrafię już niczego odrzucić, jeżeli materiał ma być w miarę kompletny.

– Wierzę ci, Frank. Mamy więc pewien kłopot, ale znalazłam chyba rozwiązanie. – Dawczyni Chleba i Pracy uśmiechała się teraz zupełnie otwarcie.

– Najwyższa?

– Nie wątpię, że posiadasz pełną wiedzę, którą mogłabym znaleźć w tych tomach. Zamiast książek, zabiorę ciebie. Będziesz mi towarzyszył i zreferujesz na początek najważniejsze punkty.

– Jak sobie życzysz, Milady.

– Nie traćmy więc czasu, czeka na mnie fryzjer.

– Fryzjer, Milady?

– Mam jeszcze dzisiaj oficjalne obowiązki i muszę się odpowiednio przygotować. Schowaj gdzieś te tomy i ruszamy. Tylko pospiesz się, Frank. Naprawdę nie mamy zbyt wiele czasu.

Nigdy dotąd nie trafił do prywatnej części Zamku, rozglądał się więc z zaciekawieniem po urządzonych w nieco staroświeckim stylu pomieszczeniach, do których zdołał zapuścić spojrzenie. Najwyższa nie dała mu jednak zbyt wielu okazji do podziwiania mebli, dywanów i obrazów, zdecydowanym krokiem zmierzając do celu, którym okazały się jej osobiste apartamenty.

– Wybacz, Frank. Muszę się przebrać. – Obdarzając zakłopotanego towarzysza kolejnym olśniewającym uśmiechem, pozostawiła go samemu sobie w westybulu. Mógł teraz do woli przyglądać się elementom wystroju wnętrza, nabrał jednak wielkiej ochoty, by zajrzeć do którejś z przyległych komnat. A nuż natrafiłby na sypialnię Najwyższej? Miałby o czym wspominać, nawet po latach, a taka okazja pewnie nigdy się już nie powtórzy. Powstrzymał się dużym wysiłkiem woli, uznając ryzyko za zbyt wielkie.

– Chodźmy, Frank.

Lady Ariadna wyłoniła się z drzwi prowadzących zapewne do garderoby, pozbyła się bowiem lotniczego kombinezonu i ukazała się w swobodnym stroju ni to sportowym, ni to domowym. Pomyślał, że uwinęła się wyjątkowo szybko, może pomogło to, że nie układała rozpuszczonych nadal niesfornie włosów. Prawda, przecież oczekiwał na nią fryzjer.

 W odróżnieniu od reszty obejrzanej przez Franka części apartamentów, gabinet urządzono w stylu ultranowoczesnym. Nie potrafił odgadnąć przeznaczenia wielu wymyślnych urządzeń, chociaż domyślał się, że służą odświeżaniu urody Najwyższej. Co prawda, on sam i tak uważał ją za skończoną piękność, rozumiał jednak, iż podobne wrażenie pani Prezes chce zapewne wywierać na szlachetnie urodzonych oraz wszystkich innych poddanych Korporacji, a to wymaga starań i wysiłku. Okazało się przy tym, iż w gotowości do podjęcia tychże starań oczekuje nie tylko mistrz fryzjerski, ale cała gromadka osób obojga płci. Lady Ariadna opadła na jeden z foteli i posłusznie oddała się w ręce mistrza oraz kilku manikiurzystek czy też pedikiurzystów, albo odwrotnie. Zawsze myliły mu się nazwy ich specjalności. Wolną przez krótką chwilę dłonią Milady wskazała usytuowane obok siedzisko.

– Zaczynaj, Frank. Opowiedz coś o początkach Vancouver i  Bioelectronics United.

– Tak, Najwyższa. Czy wiesz, że samo miasto okazuje się starsze nawet od naszego Seattle, kto by pomyślał? – zaczął z pewną tremą, ale szybko odzyskał pewność siebie, wkraczając na dobrze znany teren. – Ale tworzyli je parweniusze i prostacy, jacyś drwale i wielorybnicy, pojawiali się nawet poszukiwacze złota.

– Prostacy i parweniusze, powiadasz?

– Dopiero doprowadzenie kolei żelaznej otworzyło drogę dla rozwoju przemysłu, a przecież przemysł to pierwotna podstawa korporacji i nowej szlachty. Ale podczas gdy oni tam budowali tę swoją kolej i nadal bawili się w drwali, w Seattle już dwieście lat temu z okładem sir William, Pierwszy Prezes, Twój przodek, Milady, postawił na nowoczesność i lotnictwo! A teraz wszyscy zbieramy tego owoce. Ci z Bioelectronics zgromadzili może bogactwo i władzę, ale nie mogą równać się z Korporacją Boeinga.

– To ciekawe, mów dalej.

– Gdy rozpadały się skorumpowane systemy rządów federalnych, ogłosili się Protektorami Vancouver, okolicznych ziem i tamtejszych mieszkańców.

– Podobnie jak i moi przodkowie, Frank.

– W żadnym wypadku nie mogą jednak równać się ze szlachetnością twego pochodzenia, Najwyższa!

– Miałeś opowiadać o historii naszych sąsiadów, a nie prawić mi komplementy.

– Oczywiście, wybacz Milady. A więc, gdy zorientowali się wreszcie, że dochody trzeba sensownie inwestować, zwrócili się ku elektronice…

Kontynuował tak przez kilkanaście minut, nie pozwalając już sobie na żadne osobiste komentarze, chociaż bliskość szlachetnie urodzonej Lady Ariadny Boeing, Najwyższej Prezes Rady Nadzorczej, Opiekunki i Protektorki, Dawczyni Pracy i Chleba, by wymienić tylko niektóre z jej tytułów, sprowokowałaby do wygłaszania komplementów każdego godnego tego miana mężczyznę. Obawiając się, że widok mógłby rozproszyć tok myśli, przymknął oczy. Tak wydawało się bezpieczniej. Dlatego z opóźnieniem zorientował się, że Lady Ariadna przestała słuchać, dopiero cichy, coraz bardziej regularny oddech Najwyższej uświadomił mu, że pani Prezes zapadła w drzemkę. No proszę, oto jak doskonale wywiązał się ze swojego zadania, jak bardzo potrafił przyciągnąć uwagę Milady…

Fryzjer oraz manikiurzystki odstąpili, nie chcąc zakłócać snu Lady Ariadny. Speszony, zamilkł i on. Najwyższa drzemała jeszcze przez chwilę. Oddech utracił jednak regularność, ocknęła się, gwałtownie otwierając oczy.

– Chyba zasnęłam – powiedziała, cokolwiek niepewnie.

– Tak, Milady.

– Która godzina? Jak długo spałam?

– Jakiś kwadrans, proszę pani. Dochodzi dziewiętnasta trzydzieści. – Tym razem Franka wyręczył mistrz fryzjerski.

– A niech to! Ten nieszczęsny bankiet wkrótce się rozpocznie. Jak mogliście pozwolić mi spać?

– Od dawna potrzebuje pani wypoczynku, Milady.

– To nie ma nic do rzeczy, czeka mnie ważne spotkanie i  nie powinnam zbytnio się spóźnić. Bierzcie się do pracy, macie pięć minut. Zawiadomcie garderobiane, niech szykują, co trzeba!

Otoczona personelem, który rzucił się na nią ze zdwojoną energią, Najwyższa dopiero po chwili przypomniała sobie o zakłopotanym Dyrektorze Nośników Tradycyjnych.

– Wybacz, Frank. Ta drzemka… Opowiadałaś bardzo interesująco, ale teraz naprawdę nie mam czasu. Dokończysz innym razem.

– Oczywiście, proszę pani.

– Jesteś wolny. Odezwę się, gdy tylko znajdę wolną chwilę.

– Tak jest, Milady.

Skłonił się i skierował ku drzwiom. Tak oto przepadła niezwykła, może jedyna w życiu okazja. Sama Najwyższa Prezes zażyczyła sobie poufnego zreferowania kwestii, którą z niewiadomych powodów uznała za ważną, a on uczynił to w tak interesujący sposób, że zasnęła w trakcie jego wywodów. – „Doprawdy, Frank, nie nadajesz się na Biurokratę, ani tym bardziej na Dworzanina. No i trudno, widocznie nie jest ci pisana kariera w Zarządzie albo na Dworze. Zostaniesz tym, kim jesteś, Dyrektorem zapomnianego przez wszystkich Wydziału Nośników Tradycyjnych. Ale przecież dobrze się tam czujesz.”

A jednak, gdy następnego dnia pojawił się w swoim skromnym królestwie, nie potrafił znaleźć sobie zajęcia. Krążył zirytowany po bibliotece, nawet przeglądanie i porządkowanie ulubionych działów tematycznych nie sprawiało takiej satysfakcji jak przedtem. Musiał wreszcie przyznać samemu przed sobą, że nie potrafi pozbyć się z głowy obrazu Najwyższej, zarówno w obcisłym, lotniczym kombinezonie, jak i później, w nieoficjalnym stroju, który przywdziała, oddając się w ręce fryzjerów i kosmetyczek. Skapitulował i znalazł w sieci oficjalną stronę kroniki towarzyskiej Dworu. Oczywiście, relacjonowano tam szeroko wczorajszą uroczystość wręczania odznaczeń i następujący po niej bankiet. Ujęta w dziesiątkach holoprojekcji, Najwyższa prezentowała się jeszcze inaczej, w eleganckim stroju dworskim, ale nie mniej przez to atrakcyjnie. Personel spisał się dobrze, pomimo braku czasu spowodowanego jego własnym, beznadziejnym ględzeniem, a Milady jednak zdążyła na czas, a przynajmniej nikt nie ośmielił się wspomnieć o jakimkolwiek spóźnieniu. Na niezwykle zajmującym zajęciu przeglądania kronik towarzyskich oraz setek dosłownie hologramów Lady Ariadny, bo wydarzenie zrelacjonowano na wielu portalach, upłynęło mu całe przedpołudnie. Cóż jednak pozostało młodszemu managerowi Frankowi Mountainowi? Najprawdopodobniej w inny sposób nigdy już na oczy nie ujrzy Najwyższej.

Pogrążony w swym zajęciu, z niezadowoleniem przyjął kolejny sygnał połączenia. Tym razem nie wyróżniono go kodem czerwonym, lecz pomarańczowym. Tym niemniej, oznaczało to, iż pragnie z nim mówić ktoś z Biura Dyrektora macierzystego Pionu Wywiadu i Służb Informacyjnych, musiał więc odebrać. Po wczorajszych doświadczeniach nie odczuł nawet zaskoczenia, gdy na ekranie pojawił się sam Wysoki Dyrektor.

– Cieszę się, że pana widzę, Frank – rozpoczął przełożony w sposób, który uznał widocznie za życzliwie bezpośredni, a który musiał zdziwić rozmówcę, skoro ostatnio spotkali się kilka miesięcy temu, a sir Randolph w zwykłych okolicznościach nie pamiętał zapewne imienia jednego z wielu podwładnych. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

– Oczywiście, że nie, panie Dyrektorze. Czym mogę służyć?

– Randolphie, Frank. Wszyscy jesteśmy tutaj jak członkowie jednej rodziny, czyż nie? Chciałem spytać, czy nie potrzebuje pan przypadkiem pomocy w wykonywaniu swoich zadań? Może nie wszyscy właściwie  to doceniają, ale mają one duże znaczenie dla Rodziny i Korporacji.

– Jakoś sobie radzę, sir Randolphie.

– Nikt w to nie wątpi. Gdyś jednak czegoś potrzebował, na przykład specjalnego wyposażenia, powiększenia limitów przesyłu danych albo dodatkowego personelu, daj znać.

– Będę o tym pamiętał, sir Randolphie.

– Trzymam cię za słowo, Frank. Zwracaj się bezpośrednio do mnie i w żadnym wypadku nie krępuj się poprosić o to, czego mógłbyś potrzebować. Przy okazji, byłbym zapomniał, przypominam o wydziałowym barbecue w przyszłym tygodniu, pogoda powinna dopisać.

– Z przyjemnością wezmę w nim udział, sir Randolphie.

Zaklął w duchu, po takim zaproszeniu to już na pewno się nie wykręci. Cóż jednak napadło starego?

– Bardzo na to liczę, Frank. Będziesz mile widzianym gościem.

– Raz jeszcze dziękuję za zaproszenie.

– To tylko przypomnienie, Frank. Rzecz jasna, byłeś zaproszony już wcześniej.

– Dziękuję, panie Dyrektorze.

– Randolphie, Frank. Liczę na ciebie i twoją obecność. Do zobaczenia.

No proszę, jak szybko rozchodzą się plotki. Nawet najwyższy poziom tajności nie zapobiegł temu, że stary pryk coś wyczuł. Ostatecznie stoi na czele Wywiadu i musiał dowiedzieć się o wczorajszej wizycie Pani Prezes. Może nawet o tym, że zleciła mu jakieś zadanie. I oczywiście,  sir Randolpha zżera ciekawość, czegóż to Lady Ariadna szukała w Wydziale Nośników Tradycyjnych. W przeciwnym razie po cóż próbowałby wcisnąć tu własnych ludzi? I jeszcze to zaproszenie na barbecue… Wielu arystokratom trudno było pozbyć się dawnych nawyków i nadal próbowali snuć na Dworze wszelakiego rodzaju intrygi. Sir Randolph uznał zapewne, że nie zaszkodzi pozyskać sobie podwładnego, skoro z niewiadomych powodów otrzymał tajne zlecenie i miał okazję spotkać się z samą Najwyższą. Oczywiście, zawiedzie się na całej linii, bo Frank Mountain nie zamierza dać się wciągnąć w żadne machinacje, a tym bardziej ujawniać tajemnic Pani Prezes. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Pomyślał nadto z ironią, że jednak szef Wywiadu dysponuje niezbyt dobrymi źródłami informacji, skoro zawraca sobie głowę jakimś tam młodszym managerem, który zdołał zanudzić Najwyższą podczas kilkunastominutowej rozmowy. Skądinąd, świadczyło to dobrze o dyskrecji zaufanego personelu Lady Ariadny. Obiecał sobie, że przynajmniej w tym względzie nie zawiedzie oczekiwań i zachowa w tajemnicy przebieg spotkania.

A jednak, być może sir Randolph wiedział coś, o czym on sam nie miał pojęcia. Bo późnym popołudniem sygnał połączenia odezwał się raz jeszcze. Odczuł gwałtowny wzrost temperatury. Kod czerwony. Tym razem otulała się w kąpielowy szlafrok.

– Dzień dobry, Frank.

– Milady.

– Wybacz mi wczorajszą sytuację. Spóźniłam się, potem zasnęłam i ogólnie nie miałam czasu, w rezultacie nie mogłam poświęcić ci należytej uwagi. Przepraszam.

– Ależ, Najwyższa, to wszystko moja wina…

– Wystarczy Ariadno. Dobrze, dość już o tym, kto zawinił. Dzisiaj mam o wiele spokojniejszy dzień, żadnych oficjalnych uroczystości. A i pogoda się popsuła, nie sposób latać. – Nawet tego nie zauważył. – Chciałabym, byś dokończył swoje sprawozdanie. Jeżeli nie masz akurat innych planów, to zapraszam do Zamku.

– Oczywiście, lady Ariadno.

– Przyjdzie po ciebie Sandra. Za jakąś godzinę, jeżeli ci to odpowiada.

– Jak pani sobie życzy.

– Ariadno. Jeśli już koniecznie musisz, to lady Ariadno. Do zobaczenia więc.

Sam nie wiedział, w jaki sposób zdołał przetrwać tę godzinę. Na zmianę, to próbował wyszukiwać jeszcze jakieś informacje o Vancouver, to przeglądał hologramy z archiwalnych kronik towarzyskich. Na szczęście, Sandra okazała się o wiele bardziej punktualna niż Pani Prezes. Punktualna i profesjonalna, nie omieszkała bowiem skontrolować Franka wykrywaczami metalu, elektroniki oraz diabli wiedzą czego jeszcze, na wszelki wypadek obmacując na koniec nadzwyczaj zręcznymi dłońmi. Przy tej okazji ujawnił się stan lekkiego pobudzenia pewnej części ciała młodszego managera. Sandra nie skomentowała odkrycia. – „Przecież to nie z jej powodu.” – Zżymał się Frank. – „A może jednak lepiej, gdyby dziewczyna tak właśnie pomyślała?” – Przez całą drogę milczeli i zdołał się jako tako opanować.

Opanowanie prysło, gdy zdał sobie sprawę, dokąd został zaprowadzony. Tym razem trafił do ulokowanego w dolnych kontygnacjach Zamku kompleksu basenowo–relaksacyjnego, a Pani Prezes, Ariadna, jak ośmielił się nazywać ją tylko w myślach, pojawiła się bosa, owinięta w ręcznik, sprawiając wrażenie, jak gdyby przed chwilą wynurzyła się z wody. Dostrzegł fragmenty czarnego, lśniącego kostiumu kąpielowego.

– O, witaj Frank. Cieszę się, że mogłeś przyjść. Z przyjemnością wysłucham twojego sprawozdania. Tylko musisz się przebrać.

– Przebrać się, Milady?

– Idę właśnie na masaż i chętnie cię wysłucham. Ale przecież nie będziesz tam siedział w garniturze. Byłoby to niewygodne i odrobinę śmieszne, nie sądzisz? – Uśmiechnęła się rozbrajająco.

– Ale ja…

– W tamtej garderobie znajdziesz odpowiedni strój i możesz się przebrać, weź też prysznic. – Wskazała niedbale dłonią. – Masz pięć minut, potem oczekuję cię w sali masażu.

Cóż mógł począć innego, niż natychmiast wykonać polecenie. Tym bardziej, że w naturalny i nieunikniony sposób powrócił stan uprzedniego pobudzenia. W znacznie większym stopniu. Dopiero zdzierając z siebie garnitur i stojąc pod strugą zimnej wody, którą starał się opanować niewczesną przypadłość, zdał sobie sprawę, że w stroju kąpielowym ukrywanie jej okaże się na dłuższą metę niemożliwe. Obawiał się, że nawet lodowata woda pomoże tylko na chwilę. Zaabsorbowany tym problemem nie przejął się nawet innym – własnym, odbiegającym od wyśrubowanych standardów męskości wyglądem, którego również nie da się ukryć. Przebieralnię zaopatrzono na szczęście w obszerny, przyjemnie szorstki szlafrok. Może to wystarczy na obydwa obecne kłopoty?

Niestety, nie wystarczyło. Najwyższą zastał rozciągniętą już na stole do masażu, okrytą wprawdzie ręcznikiem, ujawniającym jednak jej kształty, w szczególności krągłe i bardzo apetyczne pośladki. Poniżej ciągnęły się bez końca smukłe nogi. Panią Prezes zajmowało się aż trzech fizjoterapeutów, jeden ugniatał szyję i ramiona, dwaj inni zajmowali się stopami.

– Aaachhhh… tego było mi trzeba. Kąpiel, sauna i masaż… Wziąłeś prysznic, Frank?

– Tak, lady Ariadno.

– To wyskakuj z tego szlafroka i kładź się na drugim stole. Przecież nie będziesz tak stał.

– Ale…

– To polecenie służbowe, młodszy managerze. Wezwałam cię po to, żebyś zdał raport jako Dyrektor Wydziału Nośników Tradycyjnych i nakazuję usiąść, to znaczy położyć się.

Zrezygnowany, zrzucił szlafrok i wdrapawszy się na stół, położył na brzuchu. Przynajmniej coś zdoła ukryć. Został jednak po raz kolejny zaskoczony, gdy na ramionach i pośladkach poczuł dłonie silne wprawdzie i zdecydowane, ale zarazem zadziwiająco delikatne. Okryły go ręcznikami i przystąpiły do fachowego ugniatania zesztywniałych mięśni. A niech to, oddała go w ręce masażystek, w dodatku młodych dziewcząt o azjatyckiej urodzie, których nigdy nie brakowało na Zachodnim Wybrzeżu, a które często zajmowały się tą profesją. Przynajmniej, jeśli dojdzie do najgorszego, będzie miał jakieś rezerwowe wytłumaczenie.

– Na czym to wczoraj skończyliśmy, Frank?

– Zrelacjonowałem pani kwestię początków Vancouver i dochodziliśmy właśnie do założenia Bioelectronics. To było pod sam koniec epoki rządów federalnych, jakieś sto lat temu.

– Rzeczywiście, parweniusze. Co prawda, bogaci parweniusze. I do tego najbliżsi sąsiedzi… Ale o nich opowiesz później. Teraz naświetl kwestię naszych własnych korzeni.

Tego się nie spodziewał, ale temat nie był mu, na szczęście, obcy.

– Twój przodek, najwyższa, William Boeing, Pierwszy Prezes, założył naszą Korporację o ponad sto lat wcześniej, niż ci z Vancouver uczynili to z Bioelectronics. Zrozumiał, że lotnictwo ma wielką przyszłość i nie pomylił się. Był wizjonerem…

– Ale nie utrzymał władzy.

– Został oszukany i okradziony przez rząd federalny, oni nigdy nie sięgali wzrokiem dalej niż do kolejnych wyborów, nie pojmowali, że neofeudalne, dziedziczne władztwo korporacyjne to najlepsza opcja rozwoju społeczeństwa. Nie oni jedni zresztą, nawet starożytni imperatorzy Rzymu też nie potrafili dostrzec tego w swoich czasach…

Wsiadł na ulubionego konika i wdał się w szersze wywody. Mógłby tak ględzić całymi godzinami, zwłaszcza wówczas, gdy zręczne dłonie dziewcząt rozluźniały kolejne partie mięśni. Te tutaj wyróżniały się bowiem nie tylko wybitną urodą. Lady Ariadna zadawała początkowo jakieś pytania, następnie już nie przerywała. Odprężał się coraz bardziej, raz czy drugi stracił wątek…

– Obudź się, Frank! – Pani Prezes własną dłonią szarpała go za ramię, stojąc obok, z narzuconym już na ramiona szlafrokiem.

– Wybacz, Najwyższa – wyjąkał przerażony. – Zasnąłem…

– Nie ty jeden, ale teraz wstawaj! Zrobiło się późno.

– Oczywiście, ja natychmiast… – Zerwał się ze stołu, na szczęście sen spowodował też rozluźnienie w najbardziej newralgicznym punkcie ciała.

– Przebierz się, Sandra odprowadzi cię do wyjścia.

– Jeszcze raz proszę o wybaczenie, Milady.

– Nie wykonałeś mojego polecenia, Frank.

– Wiem, to się już nie powtórzy, Pani Prezes.

– Właśnie się powtórzyło. Miałeś zwracać się do mnie Ariadno, ewentualnie lady Ariadno.

– Ja….

– Tym razem jeszcze ci wybaczę. I wiedz, że jestem bardzo zadowolona z twojego sprawozdania. Wykonujesz doskonałą robotę.

Wypowiedziawszy tę zadziwiającą pochwałę, Dawczyni Chleba i Pracy zniknęła za drzwiami, a jemu samemu nie pozostało nic innego, niż pospiesznie przebrać się w nieszczęsny garnitur i oddać pod opiekę Sandry.

Kolejny dzień spędził na bezowocnych próbach zrozumienia, o co w tym wszystkim chodzi, jakich informacji poszukuje Lady Ariadna oraz dlaczego chce uzyskiwać je w postaci osobiście składanych raportów? I jeszcze to uznanie dla jego własnych, niezbyt udanych starań. Nie doszedł do żadnych, konstruktywnych wniosków. Nie odezwał się również żaden sygnał połączenia oznaczonego czerwonym kodem priorytetu i tajności, co w absurdalny sposób sprawiło mu zawód. W podobny sposób upłynął następny dzień pracy, nie potrafił znaleźć sobie zajęcia i krążył tylko bez większego pożytku po  pomieszczeniach Wydziału Nośników Tradycyjnych. – „Czyż zresztą kiedykolwiek bywało inaczej?” – Pomyślał sarkastycznie. – „Uznała, że moje tak zwane sprawozdania niczego istotnego nie wnoszą i zrezygnowała z ich wysłuchiwania. Te pochwały wygłosiła przez zwykłą uprzejmość. Już nigdy więcej z bliska jej nie zobaczę.”

A jednak, na tym się nie skończyło. Połączenie z czerwonym kodem odebrał w prywatnej kwaterze, na osobistym komunikatorze, późnym wieczorem. Dokładniej rzecz biorąc, w środku nocy. Rozbudzony, w ostatniej chwili pomyślał, by wyłączyć wizję.

– Frank, przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale muszę z tobą natychmiast porozmawiać. Potrzebuję pewnych informacji. Mam nadzieję, że jeszcze nie spałeś?

– Tak, Milady, to znaczy, nie lady Ariadno…

– Oczekuję cię w moich apartamentach za piętnaście minut. Ochrona została uprzedzona, przepuszczą cię bezzwłocznie. Pospiesz się.

Ponaglony w ten sposób, ubrał się w błyskawicznym tempie i ruszył w drogę. Co się dzieje? Wybuchła wojna? A może krach na giełdzie? Gdyby nawet, to w czym może pomóc on sam, skromny Dyrektor Wydziału Nośników Tradycyjnych? Zgodnie z zapowiedzią strażnicy ograniczyli się do szybkiego skaningu, asystentka z nocnej zmiany zaprowadziła go przed drzwi, których kilka dni temu nie ośmielił się otworzyć. Dziewczyna zapukała energicznie i bez wahania.

– Frank Mountain do pani, Ma-am.

– Niech wejdzie. Dziękuję, Cynthio. Jesteś wolna.

W ten sposób znalazł się w pomieszczeniu, które istotnie okazało się przedsionkiem apartamentu sypialnianego Najwyższej. Nie miał jednak okazji podziwiać wystroju wnętrz i to nie tylko z powodu ich słabego oświetlenia blaskiem księżyca, ograniczonym przez pancerne zapewne szkło okien oraz ciężkie zasłony. Lady Ariadna nie dała mu na to czasu.

– Wreszcie jesteś, Frank. Trwało to dłużej niż kwadrans.

Zdumiewał nie tylko pozbawiony zwykłej uprzejmości ton głosu Pani Prezes, ale przede wszystkim to, że powitała Dyrektora Wydziału Nośników Tradycyjnych nie wstając z łoża. Okryta co prawda kołdrą, ale jednak! Czegoś takiego na pewno się nie spodziewał.

– Chcę natychmiast wysłuchać twojego sprawozdania, Frank.

– Ale… Na jaki konkretnie temat, Milady?

– Wszystko jedno – rzuciła niecierpliwie. – Mów o czymkolwiek, niech będzie o… Wielkim Kryzysie.

– W tej chwili mogę podać tylko najbardziej zasadnicze fakty.

– Nieważne, zaczynaj wreszcie.

– Tak jest, Milady. Wielki Kryzys był w istocie konsekwencją przyspieszonego rozwoju gospodarczego po zakończeniu Wielkiej Wojny. Powstawały wtedy nowe gałęzie przemysłu, na przykład lotniczy, do czego przyczynił się w wielkim stopniu pani przodek, Pierwszy Prezes…

– Czy musisz mówić tak głośno? To mi przeszkadza. Trochę ciszej.

– Jak pani sobie życzy.

– Jeszcze ciszej, Frank. To nie jest formalne zebranie Rady.

– Ale wtedy niczego pani nie usłyszy.

– Więc podejdź tu bliżej. Przysuń sobie krzesło i siadaj. O właśnie tak… Kontynuuj, proszę.

– Rozwój ten stał się wielką szansą, ale potrzebował kapitałów. Zdobywano je zaciągając kredyty albo wypuszczając akcje na giełdę…

Mówił tak przez kilka minut aż do chwili, gdy równy oddech Najwyższej uświadomił mu, że pogrążyła się w głębokim śnie. Umilkł skonsternowany i siedział bez ruchu, nie wiedząc, co robić. Nie otrzymał pozwolenia odejścia, z drugiej strony dalsze pozostawanie w sypialni Lady Ariadny wydało mu się w tej sytuacji niestosowne. Obawiał się również obudzenia Pani Prezes jakimś bardziej gwałtownym ruchem. Tkwił tak przez jakiś czas, niewygodna pozycja zmusiła w końcu do powstania. Postanowił, że wycofa się powoli i cicho. Nic z tego nie wyszło.

– Dlaczego przestałeś, Frank? – spytała lekko sennym głosem, odwracając się w jego stronę.

– Eee, proszę o wybaczenie, ale pani zasnęła, Milady.

– A ty właśnie mnie obudziłeś – rzuciła tonem nagle ostrym i nieprzyjemnym. – W takim razie, musisz kontynuować – dodała już przyjaźniej.

– Jak pani sobie życzy, Najwyższa.

– Ale nie tak jak przedtem, musimy uniknąć podobnej sytuacji. Rozbieraj się i wskakuj do łóżka.

– Eee, Milady?

– Tak będziesz mógł mówić jeszcze ciszej i nie zdołasz uciec, budząc mnie przy okazji. Pospiesz się!

– Czy dobrze panią zrozumiałem, Najwyższa?

– Kto cię zrobił dyrektorem, Frank, skoro nie potrafisz zrozumieć najprostszych poleceń? Masz się rozebrać i położyć tutaj, przy mnie. – Klepnęła dłonią pościel. – Ruszysz się wreszcie, czy mam rozkazać, by doprowadziła cię ochrona?

– Natychmiast, lady Ariadno.

Pozbył się ubrania i ostrożnie wsunął pod kołdrę, starając się nie dotykać Najwyższej. Ponownie nic nie wyszło z tych planów, przyciągnęła go bowiem do siebie i odwracając się plecami, umościła wygodnie w ramionach towarzysza. Okazała się całkowicie naga.

– Przytul się i kontynuuj, Frank. Tylko błagam, mów cicho.

Rozpraszany bliskością jej gorącego, kształtnego ciała, dotykiem jędrnej skóry, zapachem włosów, z trudem zbierał myśli.

– Zdążyłem dojść do wielkiej, spekulacyjnej kumulacji, która wywindowała ceny akcji do niespotykanego poziomu…

– Tak, ale możesz powtórzyć najważniejsze kwestie – poleciła sennym głosem.

– Giełda szła nieprzerwanie w górę przez kilka lat, co przyciągnęło tłumy żądnych zysków spekulantów i drobnych ciułaczy. Zbierali wszystkie oszczędności, zastawiali domy i gospodarstwa, by inwestować w akcje…

Poczuł, jak Lady Ariadna rozluźnia się, posłyszał regularny oddech, wreszcie leciutkie pochrapywanie. Znowu spała. Nauczony poprzednim doświadczeniem, nie próbował wymknąć się z łoża, przypominał sobie zresztą niejasno, że właśnie czegoś takiego mu zabroniła. Leżał nieruchomo, w końcu jednak natura zwyciężyła i w jego własnym przypadku, mieli przecież środek nocy. Poszukał ostrożnie jak najwygodniejszej pozycji i powoli pogrążył się w przyjemnych myślach, co zawsze pomagało mu w zasypianiu. Tym razem nie miał żadnego problemu z ich konkretyzacją, wystarczyło delikatnie poruszyć dłonią, stopą albo biodrem, by cieszyć się dotykiem jej cudownego ciała, wciągnąć powietrze, by poczuć zapach skóry i włosów…

Obudził się przy świetle wstającego już, jesiennego dnia. Spała z głową wtuloną w jego ramię, zarzucając rękę na tors i dotykając dłonią brodawki oraz, co ważniejsze, nogą oplatając biodra. Kolanem dociskała sztywnego penisa, który najwyraźniej w nocy ujawnił swoje prawdziwe uczucia i oto doczekał się upragnionego, bliskiego towarzystwa. Trudno, jeżeli teraz spróbuje się poruszyć, to na pewno ją obudzi, a fiut i tak przecież nie opadnie. Cała ta sytuacja oznacza zapewne koniec spokojnego życia jako dyrektor nic nie znaczącego działu. Nieważne, czy zostanie zesłany do jakiejś zagubionej w górach, podrzędnej kopalni czy też awansowany do roli faworyta Pani Prezes Rady Nadzorczej, bo i tacy niekiedy się trafiali. Wprawdzie wykonywał tylko niezrozumiałe polecenia Najwyższej, ale czy ona zechce o tym pamiętać? Uznał, że najlepiej udawać, iż nadal śpi i cieszyć się chwilą. Zresztą i tak nie miał innej możliwości.

Chwilą radował się tak skutecznie, że ponownie zapadł w sen. Przebudzenie okazało się jeszcze przyjemniejsze, niż poprzednio. Fiut nadal sterczał niczym kołek, tym razem jednak nie przygniatany jej kolanem tylko… ściskany wprawnie zręczną dłonią Najwyższej.

– Lady Ariadno…

– Ciii… Dobrze się spisałeś i zasłużyłeś na nagrodę, a ja na odrobinę rozrywki po ciężkiej nocy i przed jeszcze ciężkim dniem.

– Ciężkiej nocy, Milady?

– Ariadno, proszę. Później ci wytłumaczę, ale teraz nic już nie mów, tylko bierz się do rzeczy.

Wolną ręką poprowadziła jego dłoń ku lekko już wilgotnemu kwiatowi rozkoszy, pod usta podsunęła sztywny sutek kształtnej piersi. Delikatnie dotknął najczulszego punktu każdej kobiety, wargami zaś ujął brodawkę.

– Weź w trzy palce – poinstruowała. – Możesz też lekko nadgryzać, ale później. Teraz wystarczy ssanie.

Dostosował się do tych zaleceń, wilgotny i gorący pąk kobiecości wymykał się, wzmocnił jednak uchwyt i nie pozwolił mu uciec. Palce podjęły pracę, która nie była mu przecież zupełnie obcą. Ariadna zaciskała w tym czasie fiuta, drażniąc też lekko jądra. Jęknął cicho.

– Nie lubisz w taki sposób?

– Chwyć od dołu penisa, Milady. I poruszaj w górę.

W odpowiedzi zacisnęła dłoń na genitaliach. Jęknął głośno i szczerze.

– Pamiętasz, co ci poleciłam?

– Wziąć w trzy palce i ssać sutki, Najwyższa. Auuuu….

– Nie o to chodziło.

– Proszę, lady Ariadno…. Ariadno.

– Tak lepiej.

Odsunęła jego głowę, pochyliła się i wycisnęła pocałunek. Dłoń zmieniła uchwyt, po czym bardziej delikatnym ale zdecydowanym ruchem zaczęła pobudzać penisa. Tak, jak najbardziej lubił, od spodu. Na efekty nie trzeba było długo czekać, w trzewiach zrodził się jedyny w swoim rodzaju żar. Oderwała usta i ponownie skierowała uwagę towarzysza ku własnym sutkom. Zdwoił wysiłki zarówno palców, jak i warg. Ona również jęknęła.

– Możesz przygryzać.

– Jeśli pozwolisz, popracuję językiem gdzie indziej.

– Nie, chcę czuć cię tak, jak teraz.

Na poparcie tych słów ścisnęła mocniej nabrzmiałe już przyrodzenie. Gorący żar przebijał się ku górze, pragnąc uwolnienia. Jej wilgotny kwiat rozkoszy wymknął się ostatecznie z uchwytu palców, a on bezskutecznie ścigał uciekiniera. Czuł już, że przegrywa albo wygrywa ich wspólny wyścig, zależy jak spojrzeć na tę kwestię.

– Nie wytrzymam dłużej – jęknął.

– To wchodź! – wydyszała, wciągając go na siebie i wprowadzając dłonią penisa w miejsce przeznaczenia. Gościa przyjęto chętnie i gorąco. Uniosła nogi, a on naparł biodrami. Pochwycił jej skrzyżowane ręce i unieruchomił nad głową. Poruszali się w zgodnym rytmie, próbował przedłużyć doznawaną rozkosz, ale rozpalona lawa nie chciała już czekać. Tryskał, jęcząc cicho i przywierając wargami do ust Ariadny. Opadł wyczerpany, zaspokojony.

Wysunęła się spod towarzysza, ułożyła na boku i naprowadziła dłoń kochanka na bardziej jeszcze niż poprzednio wilgotny kwiat kobiecości.

– Uprzejmość nakazuje, żebyś dokończył przynajmniej w ten sposób.

– Ja, przepraszam, nie wytrzymałem, nie potrafiłem…

– Ciii… – Uśmiechnęła się lekko. – Przyjmę to dzisiaj jako twój hołd, ale bierz się do pracy.

Tym razem nie próbował już chwytać uciekiniera, po prostu gładził go opuszkami palców. Zacisnęła uda i ułatwiła w ten sposób zadanie. Posłyszał narastające jęki, poczuł zesztywnienie ciała, serię przeszywających je dreszczy. Kontynuował starania do chwili, gdy rozchyliła nogi i odsunęła jego dłoń. Przez chwilę tuliła się jeszcze do ramienia kochanka.

– Musimy wstawać, Frank. Naprawdę, mam dzisiaj ciężki dzień. Dzięki tobie zdołam może stawić mu czoła.

– Cieszę się, że potrafiłem cię zadowolić, Ariadno.

– Tak. Myślę, że będziesz częściej wzywany celem zreferowania różnych kwestii.

– Możesz na mnie liczyć, Milady. – Pocałował ją w nadal sztywną brodawkę.

– Tylko nie wbijaj się w dumę, Dyrektorze Wydziału Nośników Tradycyjnych. Nie jesteś, co prawda, łamagą, ale też trudno uznać cię z najlepszego kochanka na świecie. – Złagodziła słowa uśmiechem. – Uznałam jednak, że zasłużyłeś na nagrodę, skoro wywiązałeś się z zadania, wspaniale zdałeś ten raport i zamierzam przyjmować w podobny sposób kolejne. A może wolałbyś awans, nadanie jakiegoś tytułu albo lenna? – W głosie Najwyższej zabrzmiała nuta przekory.

– Lady Ariadno? – Chyba kompletnie się pogubił. – Przecież nie słuchałaś nigdy dłużej niż przez kilka minut. Zawsze zasypiałaś, dzisiaj i przy innych okazjach.

– I bardzo dobrze. Trafiłam na ciebie przypadkiem, przyznaję. Ale przekonałam się, jakim jesteś skarbem i nie zamierzam z niego rezygnować.

– Milady?

– Och, Frank. Jeszcze nie rozumiesz? Od dawna cierpię na bezsenność. Po prostu budzę się w środku nocy i nie potrafię zasnąć, godzinami przewracam się z boku na bok w tym przeklętym łożu, próbuję coś czytać albo słuchać doprowadzającej do szału muzyki relaksacyjnej, nawet liczyłam stada baranów. Ogromne stada, możesz mi wierzyć. I nic, zasypiam dopiero nad ranem, po czym budzę się wykończona, zmuszona zajmować się sprawami Korporacji. I jeszcze oczekują ode mnie, że będę wyglądać olśniewająco przy każdej oficjalnej okazji, to znaczy praktycznie przy wszystkich okazjach. Przecież nie zacznę popijać na sen albo brać jakichś prochów, to byłoby jeszcze gorsze. I zaszkodziłoby mojej pozycji bardziej niż uprawianie seksu z setkami kochanków. Dopiero ty potrafiłeś mi pomóc.

– Ja, Najwyższa?

– Wezwałam cię przypadkiem, bo rzeczywiście potrzebuję pewnych nietypowych informacji, a nie miałam czasu czytać obszernego raportu i zamierzałam wysłuchać skrótu z ust autora.

– Ale za każdym razem, gdy zaczynałem, zasypiałaś.

– Dokładnie tak, Frank. Jesteś niezastąpiony. Nie wiem dlaczego, ale twój głos natychmiast sprowadza sen. Długi, spokojny sen, niezależnie od tego, o czym opowiadasz. Nie zrezygnuję z takiego odkrycia i zamierzam częściej wysłuchiwać twoich raportów. Oczywiście w nocy, najlepiej w łóżku, jeśli ci to nie przeszkadza.

– Milady, mnie to z pewnością nie przeszkadza.

– Cieszę się – powiedziała to w naturalny, niewymuszony sposób. – Co prawda, jeżeli w ramach nagrody nie zamierzasz zadowolić się pochwalnym wpisem do akt czy nadaniem lenna, to trzeba trochę popracować nad twoimi umiejętnościami w innej, ważnej dziedzinie. Wykazujesz mnóstwo entuzjazmu, ale zdecydowanie mniej opanowania i mógłbyś podciągnąć technikę. Nie przejmuj się jednak, zajmiemy się tym w wolnych chwilach.

– Cała przyjemność po mojej stronie, lady Ariadno.

– A więc postanowione. A teraz, skoro właśnie zdrowo się wyspałam i sen w tej chwili raczej mi nie grozi, mógłbyś w trakcie moich przygotowań do wyjścia, a zajmują zawsze trochę czasu, dokończyć sprawozdanie na temat Vancouver i Bioelectronics. Obawiam się, że będę dzisiaj potrzebowała tych informacji podczas posiedzenia ścisłego Zarządu.

– Obawiasz się, Milady?

– Negocjacje nie zostały jeszcze zakończone, więc zachowaj to dla siebie, ale najprawdopodobniej będę zmuszona poślubić Williama z Vancouver, dziedzica pakietu kontrolnego tamtejszej Rodziny.

– Najwyższa?

– To wprawdzie parweniusze, jak dowodzisz, ale jednak nasi najbliżsi sąsiedzi. I reprezentują duży potencjał w różnych dziedzinach.

– Ale przecież…

– Mówiłam ci, Frank, że czeka mnie ciężki dzień. Dzięki tobie zdołam go przetrwać. Życie nie składa się z samych przyjemności.

– Ale powiedziałaś, że nie zamierzasz rezygnować z moich usług jako… powiedzmy, środka nasennego.

– Frank, jedno z drugim nie ma przecież nic wspólnego. Małżeństwo z Williamem to związek czysto dynastyczny. Rozumiesz, tradycyjny sposób zabezpieczenia sojuszu i przepływu kapitałów, może dziedziczenia, to się jeszcze okaże. Rozmawiałam już raz czy drugi z księciem i zapewniam cię, że nie potrafi opowiadać właściwie o niczym, a ton jego głosu raczej irytuje niż uspokaja. Jesteś wyjątkowy i nie do zastąpienia. I naprawdę masz dużą wiedzę. A ja z chwilą ewentualnego małżeństwa nie przestanę przecież być Najwyższą Prezes Rady Nadzorczej, dziedziczką Pakietu Kontrolnego Korporacji Boeinga, ani też nie odprawię moich dyrektorów i doradców. Ty zostaniesz najbardziej zaufanym i najbardziej tajnym z nich wszystkich.

– Mam nadzieję, że potrafisz to wszystko ułożyć.

– Oczywiście, że tak. A teraz, panie Tajny Radco, zacznij zdawać ten raport.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Neferze,

opowiadanie przeczytałem z zaciekawieniem i – pod koniec – rosnącym rozbawieniem. Trochę spodziewałem się, do czego Lady Ariadna potrzebowała swojego dyrektora Wydziału Nośników Tradycyjnych, ale odwdzięczyła mu się tak pięknie, że nawet to lekkie uprzedmiotowienie było do zaakceptowania i wybaczenia 🙂

Serwujesz nam ciekawą wizję świata, który pod wpływem jakichś nieokreślonych katastrof dokonał syntezy struktur feudalnych i korporacyjnych, tworząc nowe, choć jakby dobrze znane piramidy prestiżu i władzy. Niewykluczone, że coś jest na rzeczy – struktury korporacyjne mają skłonność do zwyrodnienia w różne patologiczne kształty. Nawet dzisiaj znamy przecież korporacje funkcjonujące niczym kulty czy wręcz sekty, wymagające od swoich pracowników nie tylko trudu i zaangażowania, ale wręcz fanatycznej wiary i poziomu samoidentyfikacji z celami firmy.

Korporacje zastępujące struktury państwowe to także stały motyw literatury cyberpunkowej. Mam zresztą wrażenie, że trochę do tego nawiązujesz, choć bez silenia się na kopiowanie chromowej estetyki typowej dla tego gatunku.

Na szczęście oprócz skłonienia do przemyśleń Twoja praca również dobrze bawi, a to wszak najważniejsze! Tak więc polecam „Bezsenność” wszystkim naszym Czytelniczkom oraz Czytelnikom.

Pozdrawiam
M.A.

Podstawowy pomysł „obyczajowy” został zaczerpnięty „z życia”. Chciałem nadać opowiadaniu charakter humorystyczny, a poprzez tytuł nawiązać do znanego filmu oraz ułatwić Czytelnikom przewidzenie rozwoju wypadków (bo nie chodziło tu o nagłe zwroty fabuły). To z kolei naprowadziło mnie na korporacyjny, futurystyczny i neofeudalny sztafaż, który zresztą pozostaje niejako w tle opowiadania, co sam zauważyłeś. Inna sprawa, że podobna wizja rozwoju ludzkości wcale nie jest nieprawdopodobna. Analogie sytuacji współczesnej do formowania się ustroju feudalnego na przełomie antyku i średniowiecza wydają się dość wyraźne, tyle, że podstawą władzy staje się nie tyle ziemia, co kapitał, technologia, kontrolowanie przepływu informacji. A współczesne „państwa narodowe” nie potrafią dostosować się do sytuacji i poddać skutecznie kontroli wielkie korporacje podobnie, jak Imperium Rzymskie pod koniec swego istnienia nie potrafiło poradzić sobie z wielkimi latyfundiami ziemskimi (i walnie przyczyniło się to do jego upadku). Przykłady można mnożyć, najnowszy i bardzo spektakularny to sytuacja z dostawami szczepionek przeciwko koronawirusowi. Swoja drogą, ostatnio można przeczytać, iż jedną z masowych konsekwencji przejścia covid ma być… choroba bezsenności. Taki dodatkowy smaczek. Tak to pierwotny pomysł „humorystyczny” obrósł w poważniejsze odniesienia, aczkolwiek nie starałem się ich specjalnie uwypuklać.
Dzięki za wizytę, a przede wszystkim za trafny dobór ilustracji.
Pozdrawiam

Myślę, że rosnąca potęga międzynarodowych korporacji może się rozbić o nowego, państwowego przeciwnika – czy może raczej supermocarstwo wracające po paru słabszych wiekach do rangi pierwszego na świecie: Chiny. One krótko trzymają własne megaprzedsiębiorstwa (zarówno publiczne, jak i prywatne) więc raczej nie pozwolą hulać obcym firmom i potraktują je jako wyzwanie dla swojej hegemonii. A skoro władza Chin staje się coraz bardziej globalna, to prędzej czy później nadejdzie starcie. Obawiam się, że nam przyjdzie je oglądać co najwyżej z pozycji nie mających na nic wpływu widzów.

Pozdrawiam
M.A.

Kapitalny tekst. Połknąłem jednym gryzem 😀

W imieniu własnym oraz całego portalu zapraszam do dalszej konsumpcji i życzę smacznego. (-:

Tekst ciekawy, ale nie jestem przekonana, czy ta zamierzona przewidywalność byłą dobrym posunięciem…

Serdecznie pozdrawiam

A.

Głębsze ukrycie intrygi wymagałoby zmiany tytułu opowiadania, który uznałem za uwypuklający zamiar humorystycznego potraktowania tematu, m. in. poprzez nawiązanie do znanego filmu. A tytuł nasunął z kolei pomysł koroporacyjno-neofeudalnego sztafażu.
Również pozdrawiam

Bohater jest uroczy! <– Główna myśl po przeczytaniu tekstu 😀 Dobrze się bawiłam, chociaż z początku ciężko było mi się wgryźć. Wolę opowiadania z bardziej dynamicznym początkiem. Niemniej warto było 😀

Pomysł opowiadania polegał na humorystycznym przedstawieniu pewnej sytuacji, „z życia wziętej”. Tym bardziej cieszę się, że tekst wywołał Twój uśmiech.
Pozdrawiam serdecznie.

Napisz komentarz