Bitch (HTSoaB)  2.61/5 (6)

31 min. czytania
Stan Lieberman (stanjean257), "ToriBell Tease", CC BY-NC-ND 3.0

Stan Lieberman (stanjean257),
„ToriBell Tease”, CC BY-NC-ND 3.0

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 3 października 2014 roku.

Obraz matki. Obraz matki na tle błękitnego nieba. Była taka piękna. Inne wspomnienia wyblakły – ludzie, których spotkał, zwierzęta, powody działań i rozmów. Nawet teraz, sięgając pamięcią, nie poznawał stojących obok Niej osób. Postacie były zamazane. Jedynie biały obrus na wielkim, drewnianym stole, a przed nim Ona. W czerni. Pamiętał każdy detal. Pamiętał wszystko, a szczególnie uśmiech. Ciepły, miły, matczyny. Uśmiech nadziei… uśmiech wyrażony nie tylko ustami. Uśmiech całej twarzy, policzków, nosa i oczu… oczu w kolorze szafirów… W tle błękit nieba…

– Rysiek, kurwa, bo pękniesz.

Otrząsnął się z marzeń. Nad nim stał jego stary znajomy, Miecio.

Rękami podpierał sztangę obciążoną wielkimi odważnikami ważącymi pewnie ze 150 kilo. Uginała się na końcach pod ciężarem ładunku, dygocząc lekko pod wpływem drżenia rąk Ryśka. Opamiętał się. Ostatkiem sił podniósł pręt o kilka centymetrów i z hukiem opuścił na łapki.

– Ech, Rysiek, następnym razem puścisz sztangę i łeb ci urwie. A co ja wtedy zrobię? Ha? – marudził lekko wystraszony Mietek. Ryszard skarcił się w myślach. Ostatnio często mu się zdarzało zamyślać. Wracał wspomnieniami do różnych chwil swojego życia, a ćwiczenia wykonywał mechanicznie. Mietek miał racje, kiedyś ocknie się gdy będzie już za późno…

– I czemu milczysz? Ech, kurwa, szkoda z tobą gadać. Weź się chłopie w garść. A teraz spadaj, trening skończony. I zrób coś ze sobą, znajdź sobie dupeczkę, albo co – machając ręką Mieczysław odwrócił się od przyjaciela i sięgnął po ręcznik. Rysiek chwilkę jeszcze siedział, uspokajając oddech. Patrzył w dół zbierając myśli. Gdy podniósł oczy zauważył podejrzliwe spojrzenie kolegi. Szybko wstał i ruszył do przebieralni.

Zimno grudniowego wieczoru wściekle zakłuło skórę. Pod butami zaskrzypiał świeży śnieg. Na noc zapowiadano ochłodzenie. Z ust wydobywała się para. Do swego mieszkania w starej kamienicy miał spory kawałek. Ale to nie stanowiło dla niego problemu. Wychował się na wsi, dużo pracował i sporo chodził. Lubił chodzić. Pomagało mu to myśleć. Zerkając na boki, wcisnął wielkie ręce w kieszenie kurtki i ruszył znaną drogą, zatapiając się w myślach…

I to był jego główny problem. Myślenie. Rysiek był potężnym mężczyzną. Kupa mięśni. Nie przypominał kulturysty, bynajmniej. Nie miał nic wspólnego z pięknem antycznych posągów, jego ciało nie spotkało się nigdy z terminem „proporcje”. Cóż, wyglądał jak pobieżnie ociosany pieniek. W życiu raczej mu to nie pomogło. Co to, to nie.

To jeden z powodów, dla którego ludzie mieli go za „ciemnego”. Uważali, że mało myślał. Jednak on myślał dużo. Nawet sporo za dużo. To był jego problem. Rzadko się odzywał, próbując ocenić to o czym mówią inni, rozgryzając problem dokładnie i powoli. Zazwyczaj jeszcze po spotkaniu. Taki już był. Między innymi przez to rzuciła go żona. Już od pięciu lat żył samotnie w starej, szarej i ponurej dzielnicy. A pamiętał czasy, gdy zielona trawa kłuła w bose stopy, stół z białym obrusem pełen był smakołyków – chleba własnego wypieku, śmietany, miodu, masła i kiełbaski. Nad tym wszystkim górowało błękitne niebo. Na ziemi zaś, tuż przed nim stała jego matka…

Rysiek wychował się na wsi. Jego ojciec umarł gdy był małym dzieckiem. Mimo cierpienia, matka zawsze się do niego uśmiechała. Po stracie ukochanej osoby całą miłość przelała na syna. Był jej oczkiem w głowie. Zawsze kryła w zanadrzu coś pysznego, najczęściej chleb z masłem i cukrem, zawsze obdarzała go tym jedynym, przeznaczonym tylko dla niego uśmiechem. Pamiętał jak pomagała mu zasnąć czytając bajki na dobranoc i całując w czoło, gdy już niemalże usypiał. Była wspaniała. Była również piękna. Cudowne, gęste blond włosy i niebieskie oczy sprawiały że wybijała się z tłumu wsiowych kobiet. Zawsze uczesana, lekko umalowana, z upiętymi włosami poruszała się zgrabnie jak kotka, przyciągając gorące spojrzenia obcych mężczyzn. Potrafiła dbać o dom, prać, cerować i gotować. Pracowała w polu na równi z tatą, jednak zawsze czysta i schludna wywoływała zawiść u kobiet, które nie umiały robić i nie umorusać się przy tym od stóp do głów.

Tak, była prawdziwą kobieta z krwi i kości. Gdy umarł ojciec, ciężko było utrzymać gospodarstwo. Wielu zalotników dokładało wszelkich starań aby położyć obleśne łapska na wspaniałym ciele matki. Po kolejnej próbie zniewolenia kobiety, przerwanej przez Rysia, matka postanowiła sprzedać gospodarstwo i wrócić do miasta. Wrócić, bo tam się wychowała. Za pieniądze ze sprzedaży ziemi kupili mieszkanie w kamienicy. Było ciężko, ale nie narzekali. Rysiek nigdy nie narzekał… dopóki miał matkę. Jednak i ona odeszła. Jedenaście lat temu.

Bardzo cierpiał po stracie rodzicielki. Nigdy już nie czuł się tak jak kiedyś. Do tej pory wracał myślami do czasów gdy jeszcze mógł podziwiać siłę i zapał tej szlachetnej kobiety, jej wspaniałe ruchy, ciało, które emanowało kobiecością w każdym calu. Napotkani ludzie, czy to w szkole, czy też później w pracy, zawsze uważali go za tępego. Jego żona, robotnica w zakładzie dziewiarskim, w którym pracował, była kobietą jak wiele innych – zmęczona życiem, styrana, nie przejmująca się wyglądem swoim, jak również  swojego męża. Wszystko ją denerwowało. A szczególnie on sam, mąż-ciemniak.

Zawsze starał się być dla niej dobry, kochany, opiekuńczy. Nawet dziś nie rozumiał jak to się stało, że uciekła z paczką młodych gówniarzy. Łamał się długo nad tym problemem, jednak nic nie przychodziło mu do głowy.

Pięć lat samotności sprawiło, że pogodził się z życiem. Samotny, z jedynym kumplem Mietkiem, pracą i siłownią. Nie, przypuszczał, że życie może go jeszcze zaskoczyć. A jednak…

Gdy skręcał w ostatnią ulicę do swojego domu, ruch w sąsiedniej bramie zwrócił jego uwagę. „A to ci dopiero” – pomyślał szczerze zdziwiony. Nieczęsto zdarzało się, że coś wyrywało go z rozmyślań. Jednak tym razem, jakiś wewnętrzny impuls skłonił do zwolnienia kroku. Jedyna migocząca latarnia stała kilka metrów dalej. Ciemna sylwetka postaci opartej o brudną, spękaną bramę wzbudziła zaniepokojenie. Przystanął. Znajdował się w świetle latarni, natomiast tajemnicza osoba stała w cieniu, tym bardziej utrudniając rozpoznanie. Jednak już po chwili wiedział, że to na pewno kobieta. Zapewne prostytutka. Coraz więcej dostrzeżonych szczegółów, ujawniających się w miarę przywyknięcia oczu do ciemności świadczyło o jej profesji. Wysokie, opinające łydki czarne kozaczki, krótka, świecąca sukienka odsłaniająca zgrabne nogi w czarnych rajtuzach oraz szare, krótkie i tandetne futerko.

Chwilkę się zastanawiał. Już od dawna nie zaznał ciepła kobiety. Perspektywa była zaiste kusząca. Jednak nie mógłby się na to zdobyć. To było takie poniżające… poniżające dla kobiety. Już miał ruszyć przed siebie, gdy postać odepchnęła się plecami od muru. Ruszyła w jego stronę. Coś było nie tak. Powinna poruszać się zalotnie, kręcić tyłkiem, wyprężać ciało. Jednak ona szła powoli, pozwalając nacieszyć oczy zgrabnymi, oszczędnymi ruchami. Niepokojące.

W momencie gdy jej twarz wyłoniła się z cienia, snop promieni elektrycznej lampy rozbłysł na lśniących, jasnych włosach. Cienie zatańczyły w błyszczących, szafirowych oczach. Ryszard stał oniemiały. Uświadomił sobie, że ta kobieta przypomina jego matkę…

– Jestem profesjonalistką. Zapewniam, nie będziesz żałował – jego duszę kusił uwodzicielski głos anioła. Patrzył na nią z otwartymi ustami… gdy zrozumiał, że od kilku już sekund stoi z głupią miną, zamknął usta i poruszył energicznie głową na znak zgody.

– Nie będzie drogo. Obiecuję. Chodź, dam ci rozkosz. Będziesz zadowolony – obiecywała.

Uśmiechała się, lecz nie był to uśmiech jego matki. Zimny i obojętny przeczył jej słowom zachęty. Rysiek jeszcze raz skinął głową, po czym ruszył w stronę mieszkania. „To ci dopiero…” – myśli kołatały się w opętanej gorączką głowie. Blask zapalonego światła przegonił mrok wieczoru, ukazując jednocześnie bałagan powstały po pięcioletnim zapuszczaniu lokum. Po całej podłodze walały się pomięte kartki, brudna odzież, ubłocone buty, opakowania po jedzeniu. Ściany dawno już nie malowane, ponurym milczeniem opowiadały swoją historię, składającą się głównie ze śladów zalewania, plamach po różnych płynach i ciałach stałych oraz intensywnego życia insektów. Na półkach panował totalny bałagan, zasłony już dawno pożółkły. Widać było, że od dawna brakuje tu kobiecej ręki.

Gdy Rysiek pośpiesznie, nerwowymi ruchami ściągał z siebie kapotę i buty, kurtyzana poszła w głąb pokoju dziennego. Dający się słyszeć po chwili odgłos przełączanego kontaktu świadczył o tym, że znalazła sypialnię. Ryszard szybko pobiegł w tamtym kierunku.

Gdy stanął w drzwiach, oniemiał. Kobieta siedziała przy starej toaletce jego matki. Malowała usta. Jej szybkie, pewne siebie ruchy barwiły wargi czerwonym, świecącym błyszczykiem. Nie odrywając oczy od tej sceny, wielkolud przeszedł dwa kroki i usiadł na skrzypiącym łóżku. Znieruchomiał. Łapczywie podpatrywał każdy detal. Tak bardzo Ją przypominała….

Jej twarz odbijała się w lustrze, a tuż za nią widać było postać Ryszarda siedzącego na łóżku. Nie spojrzała na niego ani razu. Poprawiała kreskę dużych oczu, kształtem przypominających kocie, odciągając w dół powiekę, by nie dotknąć kredką źrenicy. Na koniec wyciągnęła puder z różową gąbeczką i kilkoma lekkimi puknięciami zasłoniła odbicie delikatną mgiełką kosmetyku. Nie spojrzała na niego nawet wtedy gdy, chowając do torby przybory, powiedziała:

– Na co masz ochotę? Jestem profesjonalistką. Powiedz, a spełnię twoje życzenie. Nie będziesz żałował.

Rysiek siedział oniemiały na brzegu łóżka. Nie miał ochoty na nic szczególnego. Trudno było mu zebrać myśli. Tykanie zegara wymierzało płynący nieubłaganie czas. Siedząc jak ostatnia sierota, starał się ułożyć jakieś sensowne zdanie. Nie chciał od niej nic. Po prostu wspaniale się czuł, patrząc na nią. Już miał to wypowiedzieć, gdy kobieta wstała. Ruszyła powoli ku niemu, stawiając jedną stopę przed drugą, w jednej linii. Głośny stuk szpilek o drewno grzmiał w ciszy sypialni, w rytmie naśladującym tykanie zegara. Wstrzymał oddech, skamieniał. Patrzyła mu głęboko w oczy. Jej spojrzenie sondowało go, jakby wprost ze środka głowy chciała wydobyć odpowiedz na swoje pytania. Stanęła tuż obok. Wyprężyła ciało. Jej piersi wysunęły się spod kożuszka. Jędrne i krągłe zafalowały, opięte wyłącznie przez bawełnianą, kremową bluzką. Kucnęła.

– Niezdecydowany? Zajmę się tobą najlepiej jak umiem.

Rysiek głośno przełknął ślinę. Palce nagle dotknęły jego męskości. Przez chwilkę delikatnie ściskała ją całą ręką, jakby chciała ocenić rozmiar. Z pomrukiem zadowolenia zaczęła wodzić długimi palcami  po szorstkim materiale spodni. Jej zadbane paznokcie mieniły się krwistą czerwienią w blasku lampy. Ryszard szybko oddychał. Jej zabawy doprowadziły go do wzwodu. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie traktowała jego skarbu z taką czułością. Penis rósł, pobudzany wolnymi, okrężnymi ruchami. Chciał coś powiedzieć, jednak mocne pchnięcie zmusiło go do ułożenia pleców na nieświeżej pościeli. Jeden ruch i jego rozporek był rozpięty. Kobieta powoli wepchnęła dłoń do środka. Gmerała chwilę, szukając dojścia do jego klejnotów. Bawiła się nimi przez materiał slipek, drażniąc to jedno, to drugie jądro. Oszołomiony Rysiek przestał o czymkolwiek myśleć. Poddał się w pełni obcej, a jednak tak dobrze znanej mu osobie. Czując opadające napięcie, kobieta uśmiechnęła się lekko na znak aprobaty. W nagrodę rozpięła guzik spodni i zsunęła je jednym ruchem razem z majtkami. Od razu w górę wyskoczył narząd Rysia, całkiem pokaźnych rozmiarów. Już pokryta „przednią strażą” główka lśniła. Niespiesznym ruchem kurtyzana przysunęła twarz do sterczącego penisa. Jej dłoń powoli zaczęła pieścić sam czubek główki. Powoli zaciskając i rozluźniając chwyt drażniła najbardziej wrażliwe miejsce mężczyzny. Pospiesznie oddychając prawie tracił przytomność z rozkoszy. Nigdy wcześniej nie doświadczał tak słodkiego uczucia.

Prostytutka odrzuciła niesforne włosy i jednym szybkim ruchem oblizała kroczę mężczyzny. Jej ręka przytrzymywała grzbiet prącia, tak żeby nie wysunęło się, a język raz po raz atakował całą swoją powierzchnią męskość Ryśka, przemierzając drogę od jąder po samą główkę. Ruchy stawały się coraz częstsze i powolniejsze. Coraz dłużej lepki język sunął w górę. W pewnym momencie zatrzymał się na pulsującej żołędzi. Przez chwilkę łaskotał małe wybrzuszenie od dolnej strony, po czym kobieta bez ostrzeżenia złapała całą górną połowę pulsującego penisa. Ryszarda przeszył dreszcz podniecenia.

Powolnymi ruchami kobieta masowała potężnego członka. Ściśle opinała go wargami, z wielkim entuzjazmem drażniąc jego czubek gwałtownymi ruchami języka. Rysiek czuł, że powoli odpływa. Fale ciepła napływały do głowy, by za chwilę rozlać się po całym ciele, wzbudzając gwałtowne dreszcze. Tuż przed końcem wyciągnęła z ust członka. Powolne ruchy ręką nie pozwalały osłabnąć emocjom. Po chwili spytała o pieniądze. Rysiek nie mogąc powiedzieć słowa skinął ręką w stronę dygoczącej nogi. Wolną ręką kobieta wyczuła schowany w kieszeni mały portfel. Nie ociągając się dłużej ponownie objęła ustami rozpaloną męskość by już po chwili poczuć w ustach gorzko-słonawy smak nasienia. Mimo spazmów targających penisem, kurtyzana mocno zaciskała go w ustach, ssąc przy tym i przedłużając rozkosz wielkoluda. Tuż po jęku rozkoszy Ryszard wypuścił powietrze i chwilowo stracił przytomność.

Obudził go odgłos wody lecącej z kranu w przylegającej do sypialni łazience. Najprawdopodobniej kobieta chciała pozbyć się z ust gorzkiego smaku i nalotu, który pozostawił sok jego namiętności. Powoli odzyskiwał siły po ostatnich przeżyciach. Jego umysł z sekundy na sekundę działał coraz szybciej i jaśniej. Zrozumiał, że za nic na świecie nie może dopuścić by od razu wyszła. Już tęsknił za jej obecnością. Jednak wyczerpanie po stosunku nie pozwalało mu się podnieść. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić walcząc przy tym z ogarniającą go nagle sennością. Zdołał wsunąć spodnie i podciągnąć się na łóżku. Nogi drżały. Sam dziwił się temu wszystkiemu – przecież nie zaniedbywał swego ciała, a tu nagle takie coś… przez ten czas kobieta zdążyła dokończyć toaletę i weszła do sypialni. Widząc stan Ryszarda, zgasiła światło po czym podeszła do łóżka. Nachyliła się sięgając po portfel schowany w kieszeni spodni. Rysiek ostatkiem sił złapał ją za rękę. Znieruchomiała. Nie chciał aby źle to odebrała. Wyszeptał jednym tchem:

– Zostań proszę dopóki nie zasnę…

Przez chwilę trwała bez ruchu, po czym powoli usiadła na skraju łóżka. Z zadowoleniem położył dłoń na jej ciepłych udach. Powoli ogarniała go ciemność. Na tle jaśniejszej ściany rysowała się ciemna sylwetka kobiety. Tak bardzo przypominała…

– Mama – jego słaby głos wypowiedział słowo z pogranicza snu i jawy. Ostatnim wspomnieniem był dotyk ciepłej dłoni na czole… zapadł w marzenia.

* * *

Śnił. Jakże dziwny to był sen. Niepodobny do jakiegokolwiek poprzedniego śnienia, które zsyłały na niego ciemności nocy.

Z mroku usłyszał wdzięczny głosik dziecka, nawołującego matkę. Po chwili w jego umyśle zagościł obraz. Mała dziewczynka w szarym ubraniu, koszulce i sukience, biegła po trawie. Dookoła złociły się  pola pszenicy, złoty blask sunął szeroką falą, gdy całe połacie kłosów gięły się pod naporem wiatru. W górze przejrzyste niebo, skażone jedynie na krańcu horyzontu ciemnymi chmurami.

Dziewczynka biegła, a pęd rozwiewał włosy koloru otaczających ją zbóż. Wtem wpadła w objęcia matki, mocno dociskając kruche ciałko do nogi kobiety. Jej bufiaste ubranko zamortyzowało uderzenie. Podniosła główkę. Spojrzenia ich szafirowych oczy spotkały się. Stały obok siebie, jedna będąca częścią drugiej, każda z nich odmienna, a jednak obydwie jakby wyrzeźbione z tego samego surowca. Kobieta czule pogłaskała małą po jej puszystych włoskach. Niebo ściemniało. Pierwsze krople deszczu uderzyły w suchą i łaknącą życiodajnego płynu ziemię. Matka podniosła wzrok, w którym krył się niepokój. Jednak widać było, że nie myślała o burzy. Przez pola przetoczył się, głuchy, daleki grom nadchodzącej wichury…

* * *

Rankiem obudziło go jasne, zimowe słońce wpadające przez brudne zasłony. Po chwili walki z pytaniami rodzącymi mu się w głowie usiadł na łóżku. Czuł mięśnie, co prawda nie tak boleśnie jak po treningach na siłowni, niemniej jednak i to go dziwiło. Jednak większym zaskoczeniem był widok mieszkania. Większość przedmiotów była poukładana na półkach, w tajemniczy sposób zniknęły śmieci zaścielające przedtem podłogę, a ubrania leżały na fotelu w rogu pokoju, złożone i przygotowane do prania. Gdy szedł do kuchni po wodę, by ugasić pragnienie, zauważył, że również w pokoju dziennym problem bałaganu został pobieżnie rozwiązany. Zaczął robić śniadanie wspominając przeżycia ostatniej nocy.

Z minuty na minutę, coraz lepiej rozumiał, co będzie musiał zrobić. Powoli jego przemyślenia stawały się coraz bardziej czytelne. Wiedział, że nie ma wyboru. Pierwszy raz od  jedenastu lat czuł, że znalazł się w odpowiedniej chwili, w odpowiednim czasie. Był zdeterminowany.

Obserwował ją, gdy szła ulicą. Zmysłowe ruchy, szybkie i pewne kroki, pewność kobiecości zmuszały mężczyzn do odwrócenia za nią głowy. Rysiek stał w bramie z kapturem naciągniętym na głowę i starał się jak mógł (choć nie było to łatwe przy jego rozmiarach) nie rzucać się w oczy. Sprawę utrudniał również jasnoniebieski dres. Zdecydował się go założyć, gdyż było to jedyne ubranie z kapturem jakie posiadał.

Od czasu pamiętnej nocy z cudowną „damą” minęło sześć dni. Dziś, w czwartek, po długich poszukiwaniach, dowiedział się, gdzie pracuje obiekt łakomych spojrzeń stojących na ulicy facetów. Oczywiście, w jedynym burdelu w mieście. Teraz Rysiek dziwił się sam sobie, że na to wcześniej nie wpadł. Jakoś nie było to z początku takie oczywiste.

Już nie mógł doczekać się spotkania. Nie zależało mu na seksie, chciał jedynie nacieszyć oczy pięknem kobiecego ciała. Dziś w świetle przedwieczoru mógł zaobserwować detale odróżniające ją od jego matki. Mimo to kobieta była dlań uosobieniem, wcieleniem wdzięku, tak jak jego rodzicielka. Obserwował jak otwiera duże, drewniane drzwi, by po chwili zniknąć w mrokach domu rozpusty. Gdy skrzypnęły zamykane na powrót „wrota”, ruszył z miejsca. Przeciął ulicę, podbiegł do schodków i chwycił za klamkę.

Przywitał go ciepły półmrok. Korytarz prowadził do dużego hallu, gdzie z lamp na dawno otynkowane powierzchnie sączyło się miękkie światło zabarwione przez czerwone i różowe bibułkowe lampiony. Powietrzu unosił się dziwny zapach – mieszanka płynu do podłóg nasączonego chemią, perfum, potu wielu mężczyzn. Czas jakby zatrzymał się by po chwili ruszyć, dużo wolniej niż poprzednio. Atmosfera działała do tego stopnia, że przyjemne dreszcze biegły po plecach. Na środku pomieszczenia stała dębowa lada z baldachimem, a za nią znajdowały się schody prowadzące na wyższe galerie, z których można było dostać się do wybranych pokoi oznaczonych numerkami.

Po obu stronach schodów siedziało na odrapanych krzesłach dwóch milczących w tej chwili drabów. Obserwowali w skupieniu każdy ruch nowoprzybyłego gościa. Za ladą zaś siedziała pulchna, starsza kobieta. Rysiu pomyślał, że z pewnością niejedno już widziała. „Może nawet przeżyła wojnę stuletnią” stwierdził, patrząc na zmarszczki i blade, rybie oczy. Kobieta spróbowała się uśmiechnąć. Naprawdę, wolał aby tego nie robiła.

– W czym mogę panu służyć?

Ryszard rozejrzał się wokoło po czym utkwił wzrok w kobiecie i powiedział:

– Chciałbym kupić czas z pewną kobietą. Przed chwilą tu wchodziła. Wysoka blondynka z niebieskimi oczami…

Na wargach starej ropuchy zagrał perfidny uśmiech.

– A, Sylwia. Masz szczęście, bo naprawdę trudno się do niej dostać. Ma wielu… „adoratorów”. Ale akurat do umówionego spotkania zostało trochę czasu, więc jeśli uwiniesz się w godzinę, kochasiu, to zapraszam.

Grymas złości przebiegł po twarzy Rysia. „Jak ona w ogóle może coś takiego robić” łamał sobie głowę. Błędnie to odbierając zachęciła:

– No, kochasiu, nie przejmuj się. Zejdziemy trochę z ceny, powiedzmy na trzy stówki. A satysfakcja gwarantowana. Nie będziesz chciał później innej, zapewniam.

Nigdy nie słyszał o większej cenie za prostytutkę niż sto złotych. Jednak w tym wypadku potrafił zrozumieć wygórowaną cenę. Ze złością wyciągnął portfel i wyszukał banknoty. Nie zależało mu na pieniądzach. Prawie nic nie wydawał dzięki czemu trochę odłożył na „czarną godzinę”.

Kobieta schowała pieniądze i wcisnęła jeden z wielu guzików na konsolecie znajdującej się poniżej lady. Niemal natychmiast zapaliło się pod nim zielone światełko.

– Masz szczęście, kochasiu. Robert cię zaprowadzi.

Za jego prawym ramieniem pojawił się barczysty mężczyzna. Jeden z dwóch siedzących. „Nieźli są” uznał, bo nawet nie zauważył jak tamten się podkradał. „To pewne przez to jasne światło przy tej cholernej recepcji” myślał idąc za umięśnionym dryblasem. Gdy stanęli przed drzwiami Ryszard ukradkiem rzucił spojrzenie w stronę ochroniarza. Tamten z kamienną twarzą powiedział:

– Będę miał na ciebie oko. Lepiej się pilnuj i bez wygłupów.

Powoli ruszył na dół. Rysio chwilkę stał przed pokojem. Serce szybciej biło pod wpływem całej sytuacji. Wziął głęboki oddech. „Raz kozie śmierć”. Wszedł do środka.

Zwykły pokój. Jedyne co go wyróżniało to duże łóżko utrzymane w idealnym (jeszcze) stanie oraz parawan w rogu. Zwykły, a jednak… na brzegu łóżka siedziało zjawisko. Ona. Okryta cieplutkim, różowym szlafroczkiem wyciągnęła zgrabne nogi, prezentując ich krasę. Jednak gdy zobaczyła kto ją odwiedził, usiadła prosto. W jej obojętnym dotąd spojrzeniu pojawiła się irytacja. Uniosła brew równiutko podkreśloną kredką, zadając tym samym nieme pytanie.

– Czego sobie życzysz? – spytała lodowatym głosem. Ten dźwięk zranił Ryszarda. Chciał szybko naprawić szkodę, wytłumaczyć dlaczego tu jest. Dwoma krokami znalazł się przy łóżku i uklęknął. Spojrzał w jej zimne oczy.

– …to nie to co myślisz. Zrozum proszę, chciałem tylko popatrzeć. Nie potrzebuję nic od ciebie, naprawdę – tuż po tym jak to powiedział, zrozumiał, że źle to ujął. Sylwia wstała i podeszła do okna po przeciwnej stronie łóżka. Obrócił głowę prawie by nie stracić jej z oczu. Nie patrząc na niego, odsłoniła firankę o kilka centymetrów, bardzo zainteresowana tym, co dzieje się w dole na ulicy.

– Więc lubisz podglądać kobiety, tak mam to rozumieć? Pośpieszyłeś się, nie mam w tym momencie klienta.

Nie rozumiała go. Wyszło zupełnie nie tak jak chciał. Musiał jej to szybko wytłumaczyć.

– Nie, nie to nie tak. Podobasz mi się, dlatego tu jestem. Twoje ubrania, to jak się poruszasz…

Podniosła wolną dłoń, nakazując by przestał. Zamilkł posłusznie. Przez chwilkę wpatrywała się w okno, daleko błądząc myślami po czym kontynuowała:

– Więc lubisz ubrania? Może chcesz moje majtki? – spytała podniesionym głosem patrząc na niego z góry – A może wolałbyś je dostać, gdy skończę pracę? Zdarzają się tacy jak ty, oj już ja takich spotkałam. Ale miałam o tobie inne zdanie gdy się spotkaliśmy. Widać, pomyliłam się.

Rysiek był zrozpaczony. Czemu ona w ten sposób mówi? Przecież on nie chciał nic prócz pozwolenia na bycie przy niej.

– Niczego nie chcę. A już na pewno nie po… Nie po… ani nie chcę nic oglądać. Czemu to wszystko robisz? Przecież nie musisz. Mogę ci pomóc, mam pieniądze…

Nie dokończył widząc jak w jej oczach zapłonął gniew. Ze złością wykrzywiła usta.

– A , już wiem o co ci chodzi. Też się tacy zdarzali. Otóż wiedz, że będę robiła to co zechcę i za żadne skarby nie zostanę jakąś kurą domową. O nie, wybij to sobie z głowy. A teraz wynocha, słyszysz? Wynoś się – nie krzyczała, jej podniesiony głoś ciął powietrze lodowatą furią trzymaną jeszcze na wodzy.

Rysiek nie rozumiał czemu jest taka zła. Przecież tylko chciał z nią porozmawiać.

Nie zdążył dokończyć myśli, gdy do pokoju wparował Roberto. Jego tyłu ubezpieczał go równie wysoki kolega. Omiótł wzrokiem pokój i po krótkie wymianie spojrzeń z Sylwią chwycił Ryśka za kołnierz. Ciągnął go na dół choć ten wcale się nie opierał. W głowie miał kłębowisko myśli, które musiał okiełznać. Na dole, tuż przy recepcji stała burdelmama. „Nie powinna wstawać. Wygląda jeszcze gorzej”. Wcisnęła mu w kieszeń kurtki pomięte banknoty. Gdy wyrzucano Rysia na korytarz, krzyczała jeszcze coś o „zboczeńcach” i „złych czasach”.

Wracał do domu brnąc przez śnieg i zbierając myśli. Wszystko było takie nierealne. Sen, wspomnienia o matce, spotkanie z Sylwią. Sam sobie nie umiał wytłumaczyć, dlaczego tak się  zachowuje. Przecież nawet jej nie znał. „Ale czemu się aż tak zdenerwowała? Jestem dla niej obcy, nie musiała nic tłumaczyć, a już tym bardziej krzyczeć”. Przecież coś w tym wszystkim było i on to czuł. Oślizgły dreszcz pełzał mu po plecach. „To przez ten sen” – mamrotał.

Podobieństwo do matki skłaniało go ku tej kobiecie. „Nie żeby coś, co to, to nie”. To nie pociąg seksualny popychał go ku niej. Całe życie był z kobietą, która znała swoją wartość,  z kobietą pewną siebie, piękną i perfekcyjną – ze swoją rodzicielką. Brakowało mu jej. A tu nagle spotyka kogoś, kto nosi cechy charakteru dawnej, ukochanej osoby. Już nawet nie myślał o ruchach, zachowaniu, atmosferze wokół Sylwii gdy była obok – te jej oczy mówiły wszystko. Gdy zaglądał w nie, widział determinację i pewność. I coś jeszcze… „tak, smutek, to jest to…” gorączkowo przeszukiwał wspomnienia… „Czyżby…?” Tego było za wiele jak dla niego. Musiał zrobić coś, czego nie robił od jedenastu lat. Znał drogę. Za rogiem pchnął stalowe drzwi i wszedł do baru…

Minął tydzień. Zadzwonił do pracy i nakłamał o chorobie. Był dobrym pracownikiem. Szef od razu mu uwierzył i poprosił, by dobrze się prowadził. „Przyjdź jak tylko wyzdrowiejesz, nie forsuj się, dobrze wypocznij”, tak mówił do słuchawki. „Heh, porządny gość. Dziś już takich nie robią” myślał Rysiek, idący wężykiem w stronę domu. Był pijany. Od tamtego dnia chodził do baru co wieczór. To było łatwiejsze niż głowienie się nad jakimiś problemami, kto, gdzie, kiedy. Wszystko było jasne. Wystarczyło kupić kordiał i już po pierwszej szklance życie nabierało tempa. Po połowie butelki, śmiał się i bawił ze stałymi bywalcami knajpy. Problemy ulatywały. Wszystko wydawało się takim, jakim być powinno. Tam nie było miejsca na sny, domysły, smutek. Zabawa trwała, opowieści i wspomnienia umilały czas.

Dziwne, że zawsze traktował swoich obecnych druhów jak zwierzęta. Teraz już rozumiał, jacy oni są wspaniali – ile w nich mądrości, jak dużo wiedzą i ile tak naprawdę są warci. „Nooo, i to jest najważniejsze. Przyjaźń”, w myślach twierdził Rysiu, próbując ominąć szybko poruszające się zaspy, które nieustannie spotykał na drodze. „Ktoś powinien tu odśnieżyć, przecie można się zabić i umrzeć…zamarznąć…”. Klął po cichu, brnąc przez śnieg.

Zatrzymał się tuż przed domem. Chłodne powietrze trochę otrzeźwiło jego umysł. Marzył o tym, by położyć się, spać. Jednak znów, jak co wieczór, stanął obok tamtej bramy. Wspomnienia uderzały pojedynczymi obrazami z przeszłości. Pamiętał dobrze pierwsze spotkanie. Czarna sylwetka kontrastująca z jasnym tłem podwórza, twarz ukryta w mroku bramy, lekko poruszająca się głowa… „Ej, zaraz, zaraz. Co do cholery…”, nie skończył myśli.

W bramie ktoś stał. Teraz, wśród ciszy nocy, usłyszał przerywany oddech. Szybko przycisnął się do muru. Serce biło mu szybciej, starał się uspokoić oddech „Czyżby to ona?” Małymi krokami zbliżył się do otworu. Po chwili zajrzał w ciemną otchłań. Stała tam, lekko pochylona do przodu. Jej ciało miarowo poruszało się w przód i w tył. Dopiero po chwili dostrzegł mężczyznę schowanego w zakamarku w ścianie. Pchał łapy pod podwiniętą spódnicę, dotykając ud Sylwii. Wchodził w nią miarowo, ona zaś starała się jak najmocniej nabijać na jego członka.

Już po chwili kobieta dostrzegła Ryszarda. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że na jej twarzy zagościł uśmiech. Na pewno nie był on ciepły, raczej złośliwy. Może odległość i alkohol mamiła jego percepcję. W tym momencie kobieta odsunęła się od klienta.

– Co jest , kurwa? Czemu przestałaś? Dawaj dupsko – pienił się nieznajomy. Sylwia bez słowa uklęknęła przed nim. Wzięła cieplutkiego penisa w rączkę, drugą chwyciła za jądra. Pieściła kutasa na całej powierzchni, a po chwili zaczęła lizać główkę. Klient nie protestował. Penis już trochę wilgotny od soków dziewczyny, po chwili cały był pokryty śliną. Sylwia rozcierała ją na całej długości, nie pozostawiając suchego miejsca.

– Zimno mi. Odwróć dupę – rzeczowo stwierdził mężczyzna.

Rysiek patrzył na scenę jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać spojrzenia od Sylwii. Nie wiedział o co jej chodzi, co chce mu udowodnić.

Już odwrócona, lekko ugięła kolana. Lewą ręką złapała za pobliską framugę, w prawą zaś uchwyciła sterczącego członka. Lekko pociągnęła go do siebie, opierając główkę na ciaśniejszej szparce.

– Wow, wow, czekaj. Nie mam kasy, umowa była inna – nieznajomy zdenerwował się perspektywą dopłaty za usługę.

– To gratis, od firmy. Mówiłam, że to lubię. Będziesz zadowolony… – mruczała.

– Skoro tak to lubisz, to może dokończymy to za darmo? – z przebiegłym uśmieszkiem spytał mężczyzna. Wciskał już powoli penisa w ciasny otwór.

Sylwia chwilę się wahała. Spojrzała na Ryszarda i rzekła do swojego klienta.

– D… d… dobrze… – jęknęła pod wpływem bólu.

Facet uznał to za jęki rozkoszy, więc wepchnął penisa dalej. Ona zachłysnęła się powietrzem. Szybkimi miarowymi uderzeniami nabijał kurtyzanę na swoją lancę. Ona, już rozluźniona, wydawała stłumione odgłosy. Framuga skrzypiała pod wpływem ruchu wbitych w nią palców. Te nowe doznania, ciepło i ciasnota drugiej jamki podnieciły mężczyznę. Zwolnił, dopychał się do końca i wyciągał aż po główkę, by czuć kobietę na całej długości. Dochodził. Blade pośladki Sylwii błyszczały kroplami potu, spływającego spod podciągniętej sukienki. Czuła, że facet kończy. Wbrew sobie, mimo że wiedziała, jaki ból się z tym wiąże,  zacisnęła mięśnie aby dać mu jeszcze większą rozkosz. Czując ucisk, penis mężczyzny targnął się w środku napełniając jej wnętrze ciepłym płynem. Grał twardziela, jednak nigdy wcześniej nie było mu tak dobrze. Pompował w nią spermę, raz po raz, przy każdym drgnięciu. Wąski tunel ściśle przylegał do prącia, przedłużając podniecenie. Ostatnie drgania trochę bolały, jednak Sylwia już po chwili nic nie czuła.

Załamany Ryszard odwrócił się od pary. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę wejścia do budynku… momentalnie wytrzeźwiał, lecz mimo to, trzymał się poręczy bojąc się o pewność swego kroku.

* * *

W oparach alkoholu, zapachach nocy, smużkach uczuć gniewu i nienawiści – po raz kolejny rodził się sen. Ciemnymi mackami przyciągał stare wspomnienia, by zmieszać je, a później dopasować do jawy teraźniejszości. Wszyscy znają takie sny. Śnimy wtedy o rzeczach, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, jednak w jakiś sposób rozumiemy, że są one bardzo ważne. Dlatego właśnie, podświadomie, żałujemy że nie jesteśmy w stanie ich pojąć.

Pocieszcie się jednak. Nikomu się to nie udaje.

Rysiek śnił. Czuł, że jego marzenia są ważne, lecz jak każdy normalny człowiek, nie potrafił uchwycić ich znaczenia. Ale snom to nie przeszkadzało. Lubiły obserwować…

– Mamo…– cichy głoś młodej dziewczyny zagłuszył świszczący wiatr, który rozbijał się o ściany domu. Zaniepokojona zbliżającą się nawałnicą, podniosła kołdrę i usiadła na łóżku. Obrzuciła ciemny pokój spojrzeniem szafirowych oczu, które odziedziczyła po matce.

Trochę bolał ją brzuch. Najadła się na kolację słonej ryby, poza tym, od niedawna miesiączkowała. Zapewne te niedogodności musiały przerwać jej niespokojny sen. W szyby zaczął uderzać deszcz. Wpierw powoli, po kilku sekundach przerodził się w ulewę. Dziewczynie zachciało się pić. Wstała i ruszyła do kuchni. Stąpała w ciemności, powoli, tak aby w nic nie uderzyć. Powolny krok zagłuszał gęsty dywan. Szum deszczu uderzającego o szyby maskował każdy jej oddech.

Szła korytarzem w kierunku kuchni. Po drodze minęła drzwi rodziców. Uchylone. Dziwnie kuszące. Wróciła się. Zerknęła. Zamarła.

Mała lampka oświetlała błyszczące od potu sylwetki. Ojciec klęczał na łóżku i szybkimi, energicznymi pchnięciami uderzał podbrzuszem w nagą pupę matki. Zwijała się, kręciła jak kotka, w objęciach silnych rąk przytrzymujących ją za pośladki. Twarz wtulona w kołdrę, zęby zagryzione. Nawet z takiej odległości rozpoznawalne były ślady tuszu do rzęs, pozostawione na białym materiale.

Dziewczyna zamarła pod drzwiami. Wiedziała, co robią. Mimo tych wszystkich rozmów z koleżankami, mimo wielu przeczytanych książek, nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła tego ogarnąć – myśli wędrowały własnymi ścieżkami, podsuwając głupie skojarzenia, idiotyczne pomysły. Ciało zareagowało. Usta wyschły, mięśnie brzucha napięły się samoczynnie, a w środku wielka kulka, wypełniająca jej podbrzusze. Tuż poniżej zaś przybierało na sile dziwne mrowienie. Ciepłe, a zarazem oślizgłe, pulsowało i wędrowało tuż nad kroczem, aby co jakiś czas wywołać dreszcz – wstydliwy… ale równie rozkoszny. Obserwowała wciąż, zaszokowana, ciekawa i przestraszona.

Sylwetki rodziców zastygły w milczeniu, trwając tak przez kilka sekund. Wreszcie ojciec pochylił plecy i zwalił się na matkę. Ona przesunęła się na bok. Dziewczyna zrozumiała, że musi odejść. Szybko. Wróciła do pokoju.

Długo leżała, nim zasnęła. Przez resztę nocy męczyły ją obrazy, szczególnie ostatnia scena, która do końca życia utkwiła jej w pamięci. Najlepiej zapamiętała, gdy rodzice opadli z sił, a z pupy jej matki wysunął się lśniący penis ojca, wydając przy tym głośny dźwięk, słyszany przez nią, pomimo panującej na zewnątrz zawieruchy.

* * *

Rysiek nigdy nie był skory do pośpiesznego działania. Jednak tym razem nie miał zbyt wiele czasu. Dziwne uczucie za plecami nie dawało mu spokoju. Zupełnie jakby ktoś kroczył tuż za nim, pchając go do przodu.

Oczywiście Rysiek nie chciał czekać. Od kilku lat żył spokojnie, wręcz nudno, a od ostatnich dwóch tygodni cały czas trwał w napięciu – pobudzony, gotowy i zwarty. Chciał już powrotu dawnych dni, powrotu poprzedniego życia, a może nawet czegoś więcej. Rozumiał jednak, że żadna sprawa nie rozwiąże się sama, tym bardziej „ta” sprawa.

Oczywiście mógł to teraz rzucić, odwrócić się i pójść w swoją stronę… i oczywiście do końca życia trwałby w niepewności i pluł sobie w brodę, bo nic nie zrobił… Poza tym, sprawa nie mogła rozwiązać się sama, ale czuł, że wystarczyłoby jej jedynie muśnięcie, aby toczyła się dalej. Dlatego też z samego rana ruszył na ulicę.

Przyśpieszał i zwalniał, gubił rytm, a gdy docierało do niego, że chwieje się na środku ulicy przed zdziwionymi twarzami przechodniów, zbierał się w sobie i przyśpieszał tempo marszu. Stanął przed przybytkiem rozkoszy. Starał się coś wymyślić, lecz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł wejść do środka niezauważony przez goryli, nie mógł również dowiedzieć się od kogokolwiek, jak znaleźć Sylwię.

Gdy się rozejrzał, dostrzegł nieopodal grupkę bezdomnych, zebranych w koło i grzejących się blisko kubła ze śmieciami. Śmieci płonęły, dając światło i ciepło, które zimowej atmosferze nadawało jaśniejszego zabarwienia. Zachęcało. Podszedł do grupki, jednak trzymał się na dystans. Głównie ze względu na smród, który ział od opatulonych sylwetek. Przysiadł na pudełku ustawionym pod ścianą. Było to dobre miejsce obserwacyjne – z tego punktu ogarniał całą długość ulicy. Nikt nie miał prawa umknąć przed jego wzrokiem, nikt, kto wychodziłby z burdelu lub do niego zdążał. Naciągnął kaptur na głowę. Zapatrzył się w solidne drzwi, oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów. Czekał.

Stał oparty o mur, w zaułku na tyłach burdelu. Zmierzch nastał jakąś godzinę temu – teraz sylwetki ludzi i samochodów rozpoznawalne były jedynie w kręgu światła sączącego się z ulicznych latarni. Skrywał się w cieniu, nie chcąc ujawniać swojej tożsamości postronnym przechodniom.

Nigdy nie interesował się samochodami, jednak wzmożony ruch przykuł jego uwagę. Od kilkunastu minut, na tyły kamienicy podjeżdżały samochody, często taksówki. Wysiadali z nich goście. Szybko przebywali odległość dzielącą ich od drzwi zaplecza, które były otwarte. Rysiek zerknął do wewnątrz. Ochroniarz oglądał podane zaproszenia, po czym zapraszał wszystkich dalej, przez kolejne drzwi.

Problem stanowił brak zaproszenia oraz ubiór Ryśka. Długo nie myśląc, postanowił najpierw załatwić sprawę ubioru. Ruszył w stronę domu. Był w połowie drogi, gdy do zaułka weszła dobrze ubrana postać. Rysiek udał wstawionego, oparł się o mur i pozorując, że chcę się wysikać. Obserwował spod kaptura przechodzącego obok człowieka. Nieznajomy wyciągnął spod płaszcza maskę i już miał ją założyć, gdy jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Ryśka. To był jego szef.

Szybkim ruchem osiłek złapał swojego przełożonego za gardło, po czym przycisnął do pobliskiego muru. Rozejrzał się. Nikt nie zauważył szamotaniny. Szybko i sprawnie pociągnął ofiarę kilka metrów dalej. Ręką zakneblował usta szefa. Pomimo stawianego oporu, bez wysiłku wciągnął go na brudną, starą klatkę pobliskiej kamienicy.

– Rozbieraj się – syknął.

– Rat… – dłoń znów trafiła na twarz szefa.

– Ani słowa bo skręcę ci kark, rozumiesz?! – syczał przez zęby. Wcisnął kciuk w szyję mężczyzny. Po kilku chwilach szef przygasnął, ramiona mu zwiotczały i kiwnął głową na znak, że rozumie. Grubawy facet, nie miał szans z osiłkiem rozmiarów Ryśka. Był przegrany i musiał zrobić to, co mu olbrzym kazał.

– Rozbieraj się, szybko – powtórzył. Szef drżącymi dłońmi szukał zapięcia rozporka.

– Zawiadomię policję.. – zaczął drżącym głosem. – A ja zawiadomię twoją żonę – odparował Rysiek. Konwersacja urwała się tak szybko, jak się zaczęła.

Poszło gładko. Szef podarował swój garnitur Ryśkowi. Natomiast stare ciuchy okryły ciało tłuściocha. Rozmiar zgadzał się, tylko spodnie okazały się trochę za krótkie na Ryszarda. Zaproszenie było w wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki. Nie tracąc czasu, osiłek wciągnął na głowę maskę i ruszył w stronę wyjścia.

– Nie wybaczę ci tego – szepnął dawny przełożony. Stał w luźnych, roboczych ciuchach, wyglądając jak chodzące nieszczęście. – Nie pokazuj się więcej w mojej firmie, słyszysz?

Ryszard odwrócił powoli głowę. Maska zakrywała mu prawie całą twarz. Widać było jedynie kawałek szczęki i mięsiste, potężne usta. Maska przedstawiała drapieżnego ptaka, w każdym razie w tamtej chwili właśnie to przyszło szefowi na myśl. Spod ciemnych, wąskich dziurek wyzierało bystre i ostre spojrzenie, wwiercające się w niego i palące na tyle, że już po sekundzie wbił oczy w ziemię.

– Nic mnie to nie obchodzi – „ptak” ruszył szybko, powiewając czarnym płaszczem.

* * *

Ruszał się płynnie. Ukryty za papierową maską nabijaną cekinami, ukrywając tożsamość, przemierzał kolejne pokoje, w których na dobre panowała zabawa. Luźna atmosfera, śmiechy, muzyka z gramofonu, dym z fajek i ziół mieszał się z oparami alkoholu. Cała gama zapachów, okraszona słodko– pikantną wonią pożądania.

Wszędzie gdzie można było usiąść, pół siedzieli, pół leżeli goście, obsługiwani i „obsługiwani” przez mieszkanki domu rozpusty. Mimo wczesnej pory tu i ówdzie widać było pary, trójkąty bądź grupki, które bez żenady oddawały się rozpustnym zachciankom. Ryszard kroczył wyprostowany. Za maską stał się innym człowiekiem, a może po prostu coś w nim pękło. Coś się uwolniło. Nawet gdyby zdjął maskę, chyba nikt by go nie poznał. Pod spodem nie było już miny przygłupa – jedynie pełna i ukierunkowana determinacja.

Szukał jej… i znalazł. Prawie od razu.

Leżała na środku okrągłego podwyższenia. Otoczona kłębowiskiem postaci, naga. Podest był na tyle duży, by zmieściła się na nim cała jej sylwetka, na tyle puchowy, by dawał ciepło przylgniętemu do niego ciału, na tyle wysoki, by można było łatwo dosięgnąć do zdobyczy. Krótko mówiąc, ułatwiał wszystko.

Ryszard stanął w bezruchu. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył całą scenę. W tym momencie zgromadzeni wokoło mężczyźni powoli, niby leniwie, od niechcenia, zaczęli jej dotykać. Inni stali obok, przypatrując się tylko. Ci pocierali swoje krocza lub masowali wyjęte przyrodzenia. Przy jednym z mężczyzn klęczała kobieta, która nieśpiesznie dawała mu rozkosz ustami. On natomiast skupiał wzrok na podeście, czerpiąc przyjemność z patrzenia jak męskie, wielkie i mięsiste ręce obmacują jasne ciało Sylwii.

Tylko Rysiek stał obok, nie robiąc nic. Obserwował całą scenę. Nie było mu łatwo zachowywać spokój, jednak już teraz rozumiał, że nie może się w to mieszać. To był Jej wybór. On mógł tylko stać i czekać. Czekał zatem cierpliwie. Widział wszystko, każdą scenę, która rozegrała się na pluszowym podeście. Jego skryte pod maską oczy zarejestrowały każdy dotyk obcych rąk, każde szarpnięcie, uszczypnięcie, każde ugryzienie i pchnięcie.

Sylwia już na samym początku zauważyła Ryszarda. Stał tam, za maską przyozdobioną piórami. Chciała, żeby pocierpiał. Choć go nie znała, wiedziała jaki jest. Wiedziała, że chce ją zmienić. Nie rozumiał jej, rozczulał się nad jej losem, ofiarował jej litość. „Litość, której nigdy od nikogo nie potrzebowałam!” – krzyczała dumnie w myślach. Jej świat, a tak naprawdę świat każdego, od zawsze mienił się trywialnością, prywatą, skąpstwem, kurestwem i wszystkimi złymi przymiotami, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Sylwia poznawała jego uroki. Odwiedziła w swoim stosunkowo krótkim życiu wiele miejsc. Każde z nich, począwszy od jej własnego domu, zadawało jej ból. Wszędzie była wykorzystywana, cierpiała. Z czasem, dość szybko, patrząc z perspektywy, nauczyła się czerpać z tego bólu przyjemność.

A może zawsze w niej była ta rozkosz? Może właśnie pod wpływem bólu potrafiła ją określić i wydobyć? Te pytania były za trudne, dlatego już dawno przestała je sobie zadawać. Wolała poddać się przeklętemu nurtowi życia.

Tym bardziej irytował ją jej „nowy znajomy”. Stał tam i patrzył. I on też znajdował przyjemność w obserwowaniu jej, branej przez innych. Próbował jej wmówić, że tak nie jest, że jest inny. Ale to nieprawda. Oni wszyscy byli tacy sami. W każdym, w głębi duszy czaiła się cząstka zbereźności, chęć zadania bólu słabszej kobiecie, czy to fizycznego, czy emocjonalnego. Właśnie to, TO, zatajane marzenia, zakazany owoc, skrywana pod płaszczykiem normalności niezdrowa perwersja, kierowały ku górze członki obecnych na sali. I nie tylko ich. Każdy normalny facet mógł mówić co chciał – gdyby znalazł się w odpowiedniej sytuacji, gdyby wypadki potoczyły się zgodnie z jego jakąś skrywaną, bolesną fantazją – każdy by się złamał, pękł i spuścił.

Tacy już oni byli. Dobrze ich znała. „Jeśli uważasz, że jesteś inny, koguciku, to popatrz na to i trzymaj rozporek” – pomyślała i zamykając oczy rozciągnęła się na podeście, dając lepszy dostęp stojącym obok mężczyznom. Obce, ciepłe ręce prześlizgiwały się po jej skórze. Czuła każdy pożądliwy ruch. Z początku niedbałe, skierowane w inne miejsca pieszczoty od niechcenia, na ułamek sekundy skręcały, dotykając jej sutków, ust, pupy i mokrej już szparki, zdradzając tym samym perwersyjne intencje. Nie trzeba było długo czekać, aby zachęceni ruchami Sylwii mężczyźni zaczęli być bardziej stanowczy i odważni.

Większość dotknięć już wkrótce skupiła się na najwrażliwszych strefach ciała kobiety. Jej ściskane piersi mrowiły z przyjemności, gdy obce usta ssały sutki, obce palce drażniły brodawki, masując, szczypiąc i delikatnie je pociągając. Czuła jak czyjeś ręce rozchylają jej nogi, aby kilka par rąk mogło dotykać ud. Poczuła palce zbierające śluz z nabrzmiałych warg. Czuła, jak powoli zagłębiają się w gorącym wnętrzu, jak wędrują w głąb, budząc przy tym lekki dreszczyk na plecach.

Grono ścieśniło krąg. Usłyszała rozpinanie rozporków. Ktoś pociągnął ją lekko za włosy, pokazując, gdzie ma zacząć lizać. Przyssała się do główki, lekko muskając językiem wrażliwą cześć. Zgięła nogi w kolanach, rozchyliła tak szeroko, jak mogła. Nie czekała długo. Za chwilę jakiś członek zaczął wciskać się w jej ciasną jeszcze pochwę. Chciała dać dziś z siebie wszystko.

Panowie zmieniali się przy jej głowie, każdy dotykał jej włosów rękami, głaskał  po twarzy, gdy ona chciwie połykała i ssała ich przyrodzenia. Różnych rozmiarów i smaków. Niektórzy zostawiali w jej ustach nasienie, zapatrzeni przy tym w swoich kolegów, którzy miarowo wchodzili w Sylwię. Jej piersi drgały przy każdym pchnięciu, sutki sterczały wyprężone w nadchodzącej falami ekstazie. Kilku odważniejszych gości brało na cel jej zakazaną dziurkę, mimo że nie było tego w umowie. Dziś takie rzeczy ustalano oddzielnie, tylko jeśli któraś z „Pań” się zgodziła.

Sylwia się godziła. Bez słowa. I miała nadzieję, że On wszystko zobaczy. Że sam przyjdzie i weźmie ją od tyłu, wsadzi swojego kutasa w lepką od spermy, wąską dziurkę. Ta myśl jeszcze bardziej ją podniecała. Wiedziała, że wygra.

* * *

Gdyby zajście miało miejsce jeszcze godzinę temu, Rysiek najprawdopodobniej próbowałby temu zapobiec. Wtrąciłby się, wywołał burdę, pieprznął jednemu czy drugiemu z gości. Może wtedy cała impreza wzięłaby w łeb, choć raczej na to nie można było liczyć. Godzinę temu, ale nie teraz. Znalazł ją, pobił szefa i miał chwilę do namysłu. Może to niewiele, ale dla niego oznaczało wszystko. W jednej chwili, w tej, w której ją ujrzał, zrozumiał, że będzie za nią podążał. Dopóki wszystko się nie wyjaśni. Tak czy inaczej.

Nie chodził na siłownię, znów pił. Olewał pracę, a w końcu rzucił wszystko, czym dla niego było dotychczasowe życie. Skrył się za maską i może dlatego nabrał pewności. Może zza tej maski, pewien, że nikt go nie pozna, potrafił podejmować szybkie decyzje. Może pod wpływem stresu, zmuszony myśleć bardziej dynamicznie, postawił się w punkcie, w którym nikt nie będzie go oceniał za podjęte kroki. Za tą tekturką mógł wybrać. Mógł dołączyć do zabawy, mógł brać teraz Sylwię. Mógł też odejść i nie mieć o to do siebie żalu. I tak nikt by się nie dowiedział. Mógł wszystko. Miał wolny wybór. I wybrał.

Zmęczona Sylwia już niemalże zapomniała o stojącym z boku mężczyźnie. Grupka jej adoratorów w większości opuściła już okolice podestu. Niewielu stało z boku rozmawiając, lub przysnęło na kanapach. Oczywiście, noc jeszcze trwała. Na pewno znajdą się jeszcze jacyś Panowie, którzy zechcą skorzystać z jej względów. Niektórzy po raz drugi i trzeci. W końcu za to zapłacili. W każdym momencie mogła wyjść i doprowadzić się do ładu. Mogła również już nie wracać na dół – odpracowała swoje, więc miała wybór. Na razie zbierała siły.

Podszedł do niej powoli, nachylił się i zaszeptał jej do ucha. Chwile potrwało, nim podniósł lekko głowę. Ucałował ja w pokryte kroplami potu czoło, po czym ruszył do wyjścia.

* * *

Obudził się nagle zlany potem. Cienie i błyski światła w pokoju wirowały. Starał się uspokoić oszalałe serce – skupił wzrok na garniturze, złożonym i powieszonym na krześle, na butach, które stały obok, jeden przy drugim. „Zazwyczaj nie układam ubrań” – głupia myśl nasunęła się sama, ale powoli się przez to uspokajał.

Nawet gdyby chciał, i tak nie mógł zapomnieć tego snu. Znów była w nim dziewczynka. Tym razem podglądała rodziców kilkukrotnie. Czuł jej narastające podniecenie, czuł jak pierwszy raz osiągnęła szczyt, podpatrując, zauroczona tym co się działo w sypialni. Pocierała palcami zakazane miejsce. Podglądała również, gdy ojciec wychodził z domu, a matkę odwiedzali inni panowie. Czasem nawet trzech na raz. Czasem byli oczekiwani, a czasem matka oddawała się przypadkowym gościom – malarzom, hydraulikom.

Dziewczyna wszystko widziała. Ojciec się dowiedział. Śnił oczami małej, jak jechała samochodem z obojgiem rodziców. Kłócili się zaciekle. Obrzucali wyzwiskami. Ociec gwałtownie zatrzymał samochód. Uderzył matkę w twarz.

Wybiegła z samochodu wprost pod koła przejeżdżającej ciężarówki.

Czuł strach małej, jasnowłosej dziewczynki. Widział krew, widzianą jej oczami, spływającą po szybie samochodu. Czuł jej strach i bijące serce. Bum, bum… bum, bum… bum, bum…

Śnił o biciu serca do momentu, aż się zatrzymało.

Otrząsnął się. Świtało wczesnego poranka wsączało się przez okno. Słońce jeszcze nie wyjrzało zza horyzontu. Ubrał się. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy w małą walizkę. Ze schowka wybrał uskładane oszczędności. Zgasił światło i zamknął drzwi. Wychodząc zostawił klucz pod drzwiami właścicielki kamienicy. Nie miał zamiaru już tutaj wracać.

* * *

Stał przed leżącym na ziemi ciałem. Kobieta wyskoczyła z drugiego piętra. Nie cierpiała. Kałuża krwi rozlała się po płytach chodnika. Nieco dalej wąskie strużki znalazły koryto w szczelinach między kamieniami.

Przypomniał sobie swoje słowa – „Kocham Cię. Będę czekał, zawsze, aż nie znajdziesz w sobie spokoju. Nie obchodzi mnie kim byłaś, kim jesteś, póki będę mógł być blisko ciebie”. Rozumiał, że zbyt wiele było cierpienia w jej życiu. Może nie potrafiła pogodzić się z tym, że nie umie inaczej żyć. Może dopiero przed skokiem przyznała się przed sobą, że cały czas się oszukiwała. Czerpała przyjemność z bólu i nie chciała zrozumieć, że można być innym. Nie umiała tego dostrzec. A teraz było już za późno.

Ryszard wybaczył jej i nie miało już dla niego znaczenia kim była. Najwyraźniej jednak ona sama nie umiała sobie z tym poradzić.

Czuł się winien jej śmierci. Gdyby nie on, może przeżyłaby swe lata, nieświadoma, zamknięta w swoim małym świecie. Jedyne co przekonywało go, że jest inaczej, to ostatni uśmiech zastygły na nieruchomej twarzy. Ona wiedziała i rozumiała. Nie zostawiła listu, wiadomości ani żadnego przesłania. Za wyjątkiem tego jednego.

Ruszył w kierunku peronu. Miał przed sobą długą drogę, ale wiedział, że znajdzie nowe szczęście, nowe życie. Teraz umiał już je rozpoznać i nie zawaha się go uchwycić.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Bledy ortograficzne przeszkadzaja w odbiorze tekstu. Znalazlam cztery.
Tepo = tempo, kucie = klucie (takich bledow byly dwa). Ostatniego nie pamietam.

Madz

Wskazane błędy zostały usunięte. Dzięki za ich wykrycie, Madz. Mam nadzieję, że niedokładna korekta nie zrazi Cię do tekstu, który osobiście uważam za bardzo interesujący i mogę z całego serca polecić.

Pozdrawiam
M.A.

To ja jeszcze od siebie zarzucę tylko dwa błędy, bo nie mam weny na komentarz.
"Ostatnie drganie trochę bolały"
"od niedawna dostawała okresu" – niezgrabne, a forma 'okresu' chyba jest niepoprawna.

Siostra.

Pierwsze to myślę, że literówka, ale w drugim babolu rzeczywiście chyba powinien być biernik – dostawała (kogo? co?) okres. I rzeczywiście brzmi to niezgrabnie 🙂

Poprawione i uczynione zgrabniejszym. A teraz chętnie zobaczyłbym recenzje opowiadania, a nie tylko (bardzo zresztą cenne!) uwagi odnośnie korekty 😉

Pozdrawiam
M.A.

Przeczytałem. Ciekawy pomysł .

Czuć w tym opowiadaniu brud, zmęczenie, zniechęcenie, dojmujące poczucie braku. A jednocześnie podsyconą nostalgią nadzieję na coś lepszego. Niezwykle interesujący tekst, mocno zanurzony w psychologii, a stylistycznie silnie powiązany ze stylem noir. Na pewno wart zapamiętania.

Absent absynt

Najciekawsze w tym wszystkim są sny. Mam wrażenie ze mówią nam coś o bohaterze, ale nie do końca jestem świadom, co takiego zdradzają. Tu potrzeba jakiegoś akolity Freuda, by nam to wytłumaczył. A najlepiej – samego autora! Drugim atutem jest mroczny i duszny klimat opowiadania. Błędy się zdarzają, ale byłem tak zajęty fabułą, że skutecznie je ignorowałem…

Lurker

Przywołany do porządku, nadrabiam zaległości komentatorskie 🙂
Zacznę z grubej rury. (UWAGA SPOILER) Wg mnie najlepszym elementem opowiadania jest scena seksu grupowego w domu publicznym. Pomimo tego, że Rysio nie bierze w niej czynnego udziału to jest coś, co pozwoliło mi przeczytać ją z zapartym tchem, nie odrywając wzroku od kolejnych wersów, w których narrator opowiada nam ten fragment historii. Była to miła odskocznia od najeżonych przemyśleniami i egzystencjalnymi wywodami (bez negatywnego nastawienia z mojej strony) fragmentów. Opowiadanie czyta się dosyć ciężko, ale to chyba kwestia tego, że nie jest to fabuła z wartką akcją. Nie jest to zarzut, jednak kiedy ktoś nastawia się na tekst, który można porównać do szybkiego numerku, to z pewnością się zawiedzie.
Sam nie wiem co myśleć o Rysiu. Czy to "pipa w korach", rozsmakowany w myśleniu dresiarz, czy wrażliwy troglodyta. Z pewnością można jednak powiedzieć, że myślenie sprawia mu ból. Nie umiem jednoznacznie ocenić jego postępowania i tego co dzieje się w jego głowie. Czy jest to tęsknota, czy kompleks Edypa. Z jednej strony Rysio jest takim naszym polskim Normanem Batesem – zapatrzonym ślepo w obraz matki, którą pamięta z dzieciństwa/młodości, nie potrafiącym żyć normalnym życiem dorosłego człowieka, pragnącym w tym co robi znaleźć uznanie i miłość matki, z drugiej zaś stawia siebie w roli opiekuna, dorosłego obrońcy i wybawcy "ukochanej" osoby z okowów zła.

Może to pora, o której czytałem opowiadanie, ale nie do końca zrozumiałe dla mnie były elementy oniryczne. Po co w tym wszystkim ten sen o dziewczynce. Pierwsze skojarzenie, że to może być retrospekcja z życia bohaterki – ale dlaczego zatem śni się to Rysiowi. Drugie, że to może personifikacja tej opieki, którą chce obdarzyć swoja oblubienicę nasz troglodyta. Sam nie wiem. Przez chwilę przyszło mi nawet do głowy, że Rysio jest ojcem Sylwii i to on był podglądany przez małą dziewczynkę! Ta ostatnia teoria to już nieco wydumana (bo i fakty się nie zgadzają), ale pokazuje to, jak trudno zrozumieć co autor miał na myśli. Wydaje mi się, że mogło to zostać bardziej uzasadnione w tekście – wg mnie nieco zbyt duża swoboda interpretacyjna

Najsłabszą stroną opowiadania jest wg mnie jego warstwa językowa. Tekst wymaga korekty, co w dużym stopniu też utrudniło odbiór (chociażby bardzo pokraczna interpunkcja – tak wiem, "kto jest bez winy… ":P, nie ulega jednak wątpliwości, że tekst na tym bardzo utyka – szczególnie, że przecinki czasami są, ale nie w tych miejscach co trzeba i aż boli to oczy), ale wiem, że nad tym Redakcja już pracuję, więc nie będę już tego dłużej roztrząsał, bo lada chwila tekst będzie dostępny w lepszej odsłonie. Opowiadanie napisane jest językiem, który nie ułatwia zadania leniwemu czytelnikowi (a takim byłem zapoznając się z historią opisaną przez HighTonedSonOfABitch). Nie jest to z pewnością historia, która opowiada się "samodzielnie", narracja nie jest przezroczysta. Wtrącenia o naturze egzystencjalnej wyrywają ze skupienia na wydarzeniach.
To pierwszy tekst tego Autora (tej Autorki???), który mam okazję czytać. Z pewnością przeczytam też kolejny, który ukaże się na Najlepszej. Dlaczego? Ponieważ jestem ciekawy czy to, co oceniam jako bolączki opowiadania to wypadek przy pracy, czy reguła. No i mam nadzieję, że inne sceny erotyczne wzbudzą we mnie podobne emocje co te zawarte w "Bitch".
Przede wszystkim za scenę erotyczną daję cztery gwiazdki.
Pozdrawiam
Smok

Megasie, mnie do lektury opowiadan nic nie zraza 🙂 Tyle lat juz czytam, zaczelam jeszcze na DE. Pamietam Twoj debiut 😀
Po prostu przyzwyczailiscie mnie – jako czytelniczke – do wyszlifowanych tekstow, bez bledow, potkniec itp. A tutaj sie zdarzyly i to razi.

Tez chetnie poczytam co autor/ka mial/a na mysli piszac sceny oniryczne. Nie za bardzo lapie zwiazek pomiedzy snami a jawa.

Madz

Napisz komentarz