Nadzy i przerażeni (VBR)  3.38/5 (20)

37 min. czytania

Holger Wirth, „Lonely in the woods”, CC BY-NC-ND 2.0

“zmęczeni z miłości, szukają zazdrości”

(przysłowie peruwiańskie)

Szanowni Państwo. Panie i Panowie. Znajdujemy się z kamerą w Ameryce Południowej, a dokładniej w Amazonii, w rejonie, który administracyjnie podlega Peru. Tym razem, wraz z dwojgiem śmiałków z Polski, w towarzystwie piranii, kajmanów, węgorzy elektrycznych, krwiożerczych moskitów i jaguarów, bez wody, jedzenia i ubrań, przeżyjemy największą, albo raczej najbardziej wymagającą, przygodę życia. Będzie to ostateczny sprawdzian umiejętności przetrwania. Jedna kobieta i jeden mężczyzna, a przeciw nim złowieszcze siły natury. Czy obcy sobie ludzie zdołają przetrwać dwadzieścia jeden dni w amazońskiej dżungli? Czy dotrą po tym czasie do wskazanego im punktu odbioru? Czy ich charaktery i odbyte szkolenie pozwolą im podjąć efektywną współpracę? Zostańcie i przeżyjcie to z nami.

***

Cześć. Mam na imię Ewa, jestem instruktorką fitness, uwielbiam podróże i interesuje się sztuką przetrwania. Teraz, gdy mój udział w programie stał się faktem, ciężko mi uwierzyć, że się na to zgodziłam. Obecnie nie mam nikogo, mimo to nagość to dla mnie problem. Wolałabym pozostać w ubraniu. Niestety, nie ja o tym decyduję i muszę się na to zgodzić. Mam nadzieję, że wybrany dla mnie partner wykaże się dojrzałością i skupimy się na zadaniu. Mimo wszystko jestem podekscytowana i czuję, że czeka nas wielka przygoda.

***

No świetnie, to zaczynamy zabawę. Jestem Adam z zawodu architekt, a prywatnie zagorzały preppers. Mieszkam w Warszawie z dziewczyną. Nie przeszkadza mi, że spędzę prawie miesiąc w towarzystwie innej kobiety. Perspektywa wspólnych nocy w dżungli jest pociągająca. Zwykle noc z nieznajomą, musi poprzedzić, kombinowanie, udawanie i kilka spotkań, a tutaj proszę bardzo, ja, albo dzikie zwierzęta. Jeśli odpowiednio o nią zadbam, to jej wybór będzie oczywisty. Idealna sytuacja ta zaradnego mężczyzny. Nie widziałem jeszcze swojej partnerki, ale brzydkiej przecież to programu nie wybiorą. Jestem dobrej myśli i nie mogę się już tego wszystkiego doczekać.

***

Pierwszy dzień za nami. Nie udało nam się rozpalić ogniska, więc umieram ze strachu. W koło pełno pajęczyn, a na nich kołyszą się podejrzane kształty. Wyobrażam sobie setki jadowitych wielonogów, które tylko czekają aż zasnę, by przespacerować się po moim ciele. Adam mówił, że dym będzie je trzymał z daleka. Nie ma ognia, nie ma dymu. Nawet Adamowi zrzedła mina, gdy okazało się, że się z tym ogniskiem nie popisał. Od razu zrobił się facet do pogadania. Nie lubię mężczyzn zbyt pewnych siebie, takich co zawsze, na trzysta procent, są przekonani, że mają rację. Pokonała go wilgoć, której tu nie brakuje. Mógł sobie codziennie ćwiczyć z krzesiwem na ogródkach działkowych Mokotów, tutaj jednak, przy tej aurze, zadanie go przerosło. Adam wygląda nieźle. Pomachał trochę hantlami na siłowni i przez cały dzień powietrza z klaty nie wypuszczał. Jak na pracownika korpo zbudowany jest wzorowo. Nie jest też głupi, tylko ta pewność siebie, ale na szczęście już mu odrobinę przeszło. Przywitanie było okej, pełna profeska. Podzieliliśmy się pierwszymi wrażeniami na swój temat, potem buziak i przytulenie na szczęście. Podczas drogi na miejsce zdjęć przyłapałam go kilka razy, jak przyglądał mi się od tyłu. Sam oczywiście nie krył swojej reakcji. Wręcz obnosił się z nią dumnie, jak jakiś nosorożec. Przyszło mi do głowy, że jest ekshibicjonistą, i że gdy wyłączą kamery, to będzie się jeszcze bardziej popisywał. Na szczęście w ciągu dnia budowaliśmy schronienie i próbowaliśmy z tym ogniem, a po zmroku oboje mieliśmy ręce zajęte odganianiem robactwa.

***

Ewa okazała się całkiem spoko i to niemal pod każdym względem. Jak na Krakowiankę przystało jest niebrzydka, ma piękne zielone oczy, potrafi się odpowiednio odezwać, w niemal każdej sytuacji. Jak tylko ją zobaczyłem, to od razu wiedziałem, że z dżungli mnie przed czasem nie wygonią. Pierwszy raz poznałem kobietę najpierw od tej… nagiej strony. Nie było źle. Złapałem ją na tym, jak w drodze do obozu, obczaja mój tyłek. Zaserwowałem jej chyba najdłuższą erekcję swojego życia. Nic nie poradzę na to, że świeże powietrze i słońce tak na mnie działają. Tego akurat nie skomentowała, a szkoda, przydałoby się kilka słów otuchy. Trochę jest tym wszystkim speszona, w końcu jest jedyną kobietą na pięciu facetów. Wprawdzie, tylko ja chodzę goły, ale reszta łazi z kamerami, więc trzeba się przyzwyczaić i nie przejmować. No, ale jak się nie przejmować pięcioma facetami gapiącymi się na Twój tyłek? Na szczęście jutro ma dojechać Helen. Helen jest pielęgniarką i psycholożką, ma dbać o nasze samopoczucie. Na wieść o Helen moje od razu się poprawiło. Co dwie kobiety to nie jedna. Będzie na czym oko zawiesić, kiedy znudzą mi się kajmany. Ekipa sztywno trzyma się zasad. Chciałem ukraść ogień z ich obozu, ale mnie przepędzili. Wszyscy palą tam cygara, aż czuć to u nas, ciekawe, czy to jest zgodne z regulaminem. Tak, czy inaczej pierwsza plama zaliczona. Nie udało mi się rozpalić ogniska. Wszystko tu jest wyjątkowo mokre. Jutro od rana ogień to priorytet.

***

Noc była fatalna. Spałam najwyżej przez kilka minut. Nieustanne brzęczenie moskitów potrafi wyprowadzić z równowagi. Nie wiem, czy na moim ciele znajdę centymetr bez śladu ukąszenia. Prowizoryczny hamak, zawieszony pospiesznie między dwoma drzewami, obniżył się niebezpiecznie i gdy się budziłam dotykał ziemi. Adam też nie spędził tej nocy najlepiej. Wciąż się kręcił i kołysał wspólnym drzewem. Kilka razy przeklął głośno po polsku. Według regulaminu wolno nam mówić tylko po angielsku, ale wulgaryzmy i tak wypiszczą, więc to chyba nie ma znaczenia. W hamaku wszystko było dokładnie słychać, pluski pobliskiej rzeki, cykanie miliarda owadów, rozłoszczonego Adama, nawet rozmowy ekipy filmowej z oddali. Nie ma tu innych ludzi, dżungla to dżungla. Nikt koło nas nie przechodził, żaden człowiek czy zwierzę. Gotowa byłam uwierzyć, że lasem tym rządzą owady. Później ktoś z ekipy powiedział nam, że pod hamakami spacerowały kajmany. Nie wiem, czy naprawdę wypatrzyli je na kamerach, czy chcieli nas tylko wystraszyć. Przerażeni wypadniemy lepiej, więc wszystko możliwe. Z samego rana Adam zabrał się za suszenie drewna na ognisko. Ja zajęłam się naprawianiem hamaku i budową prowizorycznego zadaszenia. Nigdy nic nie wiadomo, gdyby jeszcze spadł deszcz, byłoby już nie do wytrzymania.

***

Wcale się nie łudziłem, że przyjdzie. Tak, wzmocniłem hamak, że bez problemu powinien nas utrzymać, oboje, nawet jeśli byśmy nim zdrowo kołysali, ale zrobiłem to tylko w razie czego. Jednak nie przyszła. Nie wiem, może moskity ją kręcą. Gdybyśmy się przytulili, to osłonilibyśmy się choć trochę, nie mówiąc już nawet o tym, że byłoby cieplej. Może jest wściekła, że nie udało mi się z ogniem. Jej wyrko niemal zjechało z drzewa, a kiedy kamerzysta wspomniał o tych kajmanach, to zrobiła dopiero oczy. Może dam sobie spokój z ogniem i następnej nocy odpowiednio ją u siebie ugoszczę? Tyle, że ja mam już dość kąsania. Chcę się porządnie wyspać w dymie z ogniska. Liczę na to, że temperatura i dym zniechęcą owady. Od rana suszę na słońcu cienkie paski trawy na rozpałkę, i zbieram gałęzie różnych grubości. Musi wystarczyć na całą noc. Widzę teraz, że Ewa naprawia swój hamak i szlag mnie trafia, niczego się nie nauczyła. Martwi mnie fakt, że kobiety mają wyższą wytrzymałość na ból. Może się okazać, że robale zeżrą ją żywcem, zanim zechce się niezobowiązująco przytulić. Wychodzi na to, że nie mam z nią szans. Mieliśmy współpracować, a nie prowadzić zawody na wytrzymałość. Biorę się za ogień, a później za polowanie. Kiszki kręcą się we mnie z głodu. Może jak zaproszę ją na kolację przy ognisku to zmieni zdanie, nie będzie świec, ale jakieś mięso z ogniska to byłoby coś. Kiedy przyjedzie Helen?

***

Udało się. Mamy ogień. Znalazłam drzewo, którego kora pali się, nawet gdy jest mokra. Adam wykrzesał w nią iskry i proszę bardzo. Wspólnymi siłami zmieniliśmy bieg rzeczy. Ogień to dar, wybawienie. Teraz rozumiem poświęcenie Prometeusza. Nie wiem jak ludzie mogli kiedyś żyć bez ognia, nie wyobrażam sobie tego. Obozowisko schnie, woda się gotuje, a w nocy nie będzie moskitów. Zrobiliśmy z bambusa czajnik i raczę się teraz ze smakiem, świeżo ugotowaną Amazonką, a właściwie jej wczesnym dopływem, na który miejscowa ekipa woła Ucayali. Zaraz dorzucę trochę gałęzi i zabieram się za dalszy ciąg dachu. Adam wziął nóż, który mogliśmy zatrzymać wraz z krzesiwem i poszedł na ryby. Nie ma go już sporo czasu, ale chyba nic mu się nie będzie, skoro poszło z nim trzech kamerzystów i ekipa z ochrony. O ochronie dowiedzieliśmy się dopiero dzisiaj. Powinni być od początku, ale coś ich zatrzymało. Łażą teraz wszędzie za nami i z pewnej odległości, by nie wchodzić w kadr, pilnują, by nas nic nie zjadło. Trzeci kamerzysta został ze mną, ale odłożył kamerę i zdrzemnął się na drzewie, jakbym ja nic nie miała ciekawego do pokazania. Jak on w ogóle może tak spać? Spadłabym od razu. Zresztą, nie wiem co lepsze. To, że jestem sama i muszę na siebie uważać, czy to, jak nieustannie gapi się i filmuje mój tyłek. Nie wiem, czy akurat nagrywa, czy tylko robi sobie zbliżenia, by mnie dokładnie obejrzeć. Właściwie to zaczynam się do tego przyzwyczajać i zapominać, że jest coś takiego jak wstyd nagości i wszystko mi już jedno. Realizator rozmyje naszą intymność umieszczając mgiełkę na materiale filmowym. Kamerzyści, Adam, a teraz jeszcze ochroniarze mają jednak full wersję. Tyle, dobrego, że może zjemy dziś ciepłą kolację. Umieram z głodu.

***

Ogień tutaj, to nie taka prosta sprawa. Wykorzystałem słońce ile się tylko dało, a i tak trawa była za mokra. Muszę powiedzieć, że Ewa zaimponowała mi swoją wiedzą i chęcią pomocy. Gdy już się udało, to po prostu z radości rzuciła mi się w ramiona. Przez chwilę myślałem, że na tym nie poprzestanie i zrobi się bardzo romantycznie. Pomyliłem się jednak i kiedy tylko ujrzała, że się podnieciłem, wróciła do poprawiania hamaka. Czy coś ze mną jest nie tak? Powiedziałem, że idę na polowanie. Bo odechciało mi się wszystkiego. Ogień to duży krok naprzód, ale ta dziewczyna chyba w ogóle nie jest mną zainteresowana. Nie wiem o co jej chodzi. Może się wstydzi kamer? Przecież i tak nie puściliby tego, jak się bzykamy. Jej wybór, przecież nie będę jej błagał. Polowanie się nie udało. Najpierw dłuższy czas ostrzyłem włócznię, a później zaraz ją złamałem. Od dziś łażą za nami ochroniarze. Najedzeni, wyspani i uzbrojeni po zęby. Trzymają się w pewnej odległości, ale i tak słychać ich kąśliwe uwagi i śmiechy. Podsłuchałem, że ta Helen to niezła dupa i że kamerzyści żałują, że nie bierze udziału w programie, po drugiej stronie kamery. Skoro tak, to nie mam nic przeciwko. Może gdyby Ewa odpadła, to Helen weszłaby w jej miejsce? Nie… kolejka była spora, więc pewnie przysłali by inną młodą z listy. W sumie to nie miałbym nic przeciwko temu. Brzydsza pewnie nie będzie, a może być chętniejsza. Sam ledwo widzę na oczy z głodu, do tego głowa mi pęka od niewyspania. O mało nie wdepnąłem w jadowitego węża, a przy rzece kamerzyści zaczęli krzyczeć i przywołali ochronę. Któremuś się wydawało, że zobaczył jaguara. Musieliśmy uciekać. Ewa grzała się przy ognisku, czekając na kolację, kiedy zrozumiała, że wróciłem z pustymi rękoma, zawlokła się na swój hamak i było po rozmowie. Jutro zapytam ekipę, kiedy wreszcie przyjedzie Helen. Zamówię sobie wizytę motywującą, może coś z tego wyjdzie.

***

Tej nocy było cieplej, ale moskity nadal nie odpuszczały. Jestem jeszcze gorzej pocięta niż za pierwszym razem. To chyba dlatego, że udało mi się zdrzemnąć na kilka chwil. Adam, to myślałam, że położy się w tym ognisku. Przeklinał i odganiał się przez całą noc. Wyglądało na to, że dym je tylko rozdrażnił. Może moskity wyewoluowały i gdy czują dym, zamiast czerwonych lampek bezpieczeństwa zapala im się sygnalizacja, że podano obiad? Właśnie… obiad. Zjadłabym konia z kopytami. Czuję się już bardzo osłabiona. Adam złapał jakieś larwy i opowiadając o tym, ile to białka, próbował je zabić, te jednak nie chciały umrzeć, kilka rozgniótł na miazgę, a dwie ostatnie wsunął do ust, chociaż na pewno ruszały mu się jeszcze w przełyku. Widział, jak na niego patrzyłam, więc nawet nie zaproponował, że się podzieli i dobrze. Jeśli dzisiaj niczego nie zjem, to nie wiem co ze mną będzie dalej. Nie chciałabym zrezygnować i pokazać, że jestem słabsza. Nie zamierzam jednak się tutaj rozchorować, albo nawet umrzeć. Teraz robimy samołówkę z przeciwstawnie ułożonych kawałków naciętego bambusa. Uczyliśmy się tego na szkoleniu. Nie spodziewałam się, że tak szybko sięgniemy po metody kłusowników. Przetrwanie jest jednak najważniejsze, priorytet wszystkiego. Adam próbował gadać z kamerzystą, ale temu chyba sporo zapłacili, byśmy czuli się tak, jak wyglądamy. Do ochroniarzy nawet podejść nie można, bo cały czas trzymają dystans. Zawsze możemy zrezygnować. Wtedy jednak nici z nagrody. Pozwolą nam odejść, ale wrócimy do domów z pustymi rękoma, i cała ta zabawa za frajer. Niedoczekanie. Prędzej tu skonam, i tak nie mam do czego wracać. Potrzebuję tej kasy, a poza tym, to pomoże mi w wyglądzie, gwarantowali zrzucenie zbędnych kilogramów, nie ma ich wiele, ale zawsze, warunek… mission complete.

***

Złapaliśmy rybę, właściwie sama się złapała w przygotowaną pułapkę. Nie rozumiem dlaczego wpadła w nią tylko jedna sztuka, przecież tu aż się od nich roi. Ryba jest podobna do karpia, tylko inaczej ubarwiona, nie przypominam sobie, bym ją widział na wykazie niejadalnych, więc raczej ją zjemy. Okazało się, że Helen nie dojedzie, i nie wiadomo, dlaczego. Na dodatek realizator zgubił telefon satelitarny i wszyscy go teraz szukają. Zaoferowałem pomoc za resztki wczorajszego churrasco, którego zapach dolatywał z obozu ekipy, jednak mi odmówiono. Korzystając z zamieszania, Ewa wymknęła się na kąpiel. Poszedłem za nią, dla jej bezpieczeństwa oczywiście. Kiedy zmyła z siebie błoto i brud, znów to poczułem. Jest naprawdę atrakcyjną kobietą. Od razu poprawił mi się wzrok i nabrałem odwagi. Wylazłem z krzaków i wskoczyłem za nią, a ona w krzyk i na brzeg. Z początku myślałem, że się mnie wystraszyła, więc siedziałem dalej w wodzie i wołałem, by się nie wygłupiała, a wtedy coś mnie dotknęło. Myślałem że to kłoda zwalonego pnia, ale wtedy kłoda zanurkowała, a ja wyskoczyłem z Ucayali jak oparzony. Pierwszy kontakt z pierwotną naturą obudził we mnie prawdziwie gadzi respekt. Wróciliśmy do obozu, a ekipa wciąż była nieobecna. O mały włos byłoby po nas. Oczywiście się nie przyznamy. Każde opuszczenie obozu mieliśmy zgłaszać ekipie. No ale panna wspaniała, chciała odbyć toaletę bez kamer, dzięki czemu o mało nie zostałem zjedzony. Oczywiście zero, okrągłe zero wyrzutów sumienia. W dyskusji padło nawet słowo: zboczeniec. Wyobrażacie sobie? Świeci laska dupą przed oczyma i wszyscy mają wzrok odwracać, jak od bazyliszka. Palnąłem jej, że mi się podoba, a ta się wystraszyła i chciała hamak przewieszać, byle dalej ode mnie. Powiedziała, że zgłosi to do realizatora i producenta i lepiej żebym trzymał się od niej z daleka. Teraz poszła szukać kamerzystów.

***

Stało się coś strasznego. Chyba zginął ktoś z ekipy. To był potworny dzień. Moje przypuszczenia były słuszne, spanie na drzewie bez zabezpieczenia może się bardzo źle skończyć. Właściwie, to nie wiemy co się dokładnie stało. Z samego rana zjedliśmy rybę, którą Adam wydobył z samołapki. Później realizator zgubił telefon i wszyscy zniknęli z miejsca zdjęć. Poszłam się wykąpać, a Adam mnie podglądał. Później o mało nie zaatakował go kajman. Pokłóciliśmy się i kazałam mu się wynosić, poszedł na bagna i wrócił z kamerą. Powiedział, że tylko tyle po nim zostało, po kamerzyście. Gdzie była ochrona? Szukali pierdolonego telefonu? Poszliśmy z kamerą do namiotów ekipy, a tam pusto, wszystkich wcięło. Nie ma ekipy, nie ma ochrony, narzędzi, a co gorsza również prowiantu. Namioty wymiecione do czysta. Dlaczego zostawili nas bez ochrony? Komuś się chyba coś ostro popierdoliło. Prawnicy będą mieli używanie.

***

Dziś znów śpimy osobno, ale w namiotach. Ekipa wyparowała, więc przenieśliśmy się w ich luksusy. Powybijałem wszystkie owady w środku i dziś już mnie nic nie ukąsi. Cienkie płótno namiotu wydaje się być wojskowym bunkrem. Trzeba tylko uważać na ścianki by się ich nie dotykać. Problemem jest ogień. Udało nam się przenieść go do obozu ekipy, ale nie ustaliliśmy warty. Nie mam zamiaru co chwila rozszczelniać namiotu. Chcę się w końcu wyspać,  więc ogień wygaśnie, a jutro od rana czeka nas rozpalanie. Żałuję, że nie udało mi się złapać więcej ryb. Wciąż mam na ustach smak tej jednej z rana. Nigdy nie jadłem czegoś równie pysznego, każdą ość ssałem po kilka razy, aż do całkowitej utraty smaku. Jak wróci ekipa to będą się musieli czymś z nami podzielić, albo zgłosimy, że zostawili nas samych. Producent nie zostawi na nich suchej nitki. Wiktor wyraził się jasno, kiedy mówił, że nasze bezpieczeństwo to priorytet. W obozie znaleźliśmy porozrzucane baterie do kamer, więc nagrywamy co jakiś czas, by był dowód na wszystko, zresztą tak nakazuje kontrakt, bez materiału nie będzie kasy. A ja nie będę ponosił konsekwencji czyjeś nieudolności. Oczekuje pełnej wypłaty, tak jak jest w kontrakcie. Ustaliliśmy z Ewą że bierzemy papugi i załatwiamy sprawę jak należy. Mimo to, że wreszcie co do czegoś się zgodziliśmy, Ewa wciąż trzyma sztuczny dystans. Nie wiem, o co jej chodzi.

***

Jestem przerażona. Naprawdę coś złego musiało się wydarzyć. Cały dzień spędziliśmy bez ekipy i ochrony. Po naszym poprzednim obozowisku łażą kajmany, a drzewa na których spaliśmy oblazły wielkie mrówki. Zastanawiamy się, czy nie powinniśmy tego przerwać. Nie da się jednak powiedzieć koniec, bo nie ma komu. Namioty po ekipie trafiły się nam w samą porę, bo po południu spadł deszcz. Kilkugodzinne oberwanie chmury. Całe nasze poprzednie obozowisko spłynęło do Ucayali. Woda niemal sięgnęła namiotów. Nigdzie już nie jesteśmy bezpieczni. Rzeka przybrała i nie możemy znaleźć wnyków, jesteśmy głodni, spragnieni i zziębnięci, bo oczywiście wszystko jest mokre i o ogniu możemy zapomnieć. Włączyłam kamerę bo obudził mnie hałas. Jest środek nocy i coś przed chwilą buszowało między namiotami. Starałam się nie oddychać. Adama też nie słychać. W końcu hałasy ustały. Nie mogę jednak zasnąć, to coś wciąż może się tu gdzieś czaić, czekać aż przewrócę się na bok, lub powiem coś przez sen i zdradzę gdzie jestem, cienka warstwa namiotu raczej mi nie pomoże. Jestem sama, bezbronna, naga i przerażona.

***

Nie ma jej. Wszędzie szukałem. Dwa razy okrążyłem obozowisko i nic. Przecież ledwo stała na nogach, gdzie polazła? Mieliśmy się trzymać razem. Teraz dopiero udowodniła że jest niezależna. Co mam zrobić? Niczego w nocy nie słyszałem. Naprawdę potrzebowałem tego snu. Gdybyśmy spali w jednym namiocie, czułaby się bezpieczniej i może nic by się nie stało, ale nie, musiała na każdym kroku pokazać, że jestem jej zbędny. To normalne, że w nocy rządzą tu dzikie zwierzęta, ale przecież nie wyciągnął jej z namiotu kajman. Coś takiego bym usłyszał, zresztą pewnie wszędzie byłyby ślady… Może poszła sikać i zabłądziła? Nie wiem czego się spodziewała, Amazonia nocą to nie Planty, tu się raz dwa można zgubić, a ona nie wyglądała najlepiej, nie wiem, czy w ogóle udało się jej zasnąć. Oboje jesteśmy niedożywieni i praktycznie słaniamy się na nogach. Prawie jest mi jej żal. No ale odrzuciła każdą moją propozycję bliższej współpracy. Nie wiem teraz, jak jej pomóc. Szukać jej? W którym kierunku w ogóle poszła?

***

– Rozlałem piwo – niski głos mężczyzny wyrwał Nataszę z telewizyjnego letargu.

– Posprzątam – mruknęła, ale nie oderwała wzroku od ekranu.

– Natasza – zwrócił się do pyzatej blondynki mężczyzna – to są same bzdury, nie myślisz chyba, że oni, tak naprawdę.

– Co, tak naprawdę? – kobieta spojrzała na niego nie rozumiejąc, co chce powiedzieć.

– Że siedzą w tej dżungli nago, jedzą robaki i znikają jedni po drugich.

– Przecież widać, że są nago, Wiktor, o co ci biega?

– No tak, nago są, ale na bank reszta jest ustawiona.

Natasza milczała przez chwilę przygryzając paznokieć.

– Myślisz – odezwała się w końcu – że jak wyłączają kamery to się bzykają?

– No pewnie, przecież to aktorzy.

– Ochotnicy i amatorzy, a nie aktorzy.

– Jak zwał, tak zwał. Występują za kasę, to się bzykają, w tym zawodzie tak się robi. Non stop i ze wszystkimi. Chcesz zostać aktorką to musisz ćwiczyć.

Natasza spojrzała na Wiktora i roześmiała się głośno.

– Może z tobą?

– A co? Zły jestem? – uśmiechnął się przyjmując niewinny wyraz twarzy.

– Nie, ale zwykle za bardzo się spieszysz.

Wiktor udał, że tego nie usłyszał, wytarł fotel i zniknął we wnętrzu domu. Natasza wpatrywała się jeszcze przez chwilę w gęstwinę amazońskiej puszczy, gdy nagle telewizor się wyłączył.

– Kurwa, no masz, co jest? – Kobieta chwyciła pilota i próbowała włączyć ponownie ekran, bez rezultatu – Coś z prądem?

Zaskoczył ją pocałunek, najpierw była szyja, później ramiona, drgnęła i chciała się odsunąć, ale zaraz jej przeszło. Uśmiechnęła się, pierwszy raz zaczął to robić w tak romantyczny sposób. Znowu szyja. Przez jakiś czas pieścił ją tylko ustami, chwilę później dla rozproszenia uwagi włączył do gry dłonie. Dotknął biustu, przesunął wierzchem dłoni po pępku i znów krążył pod płytką powierzchnią lnianej bluzki, gromadził w niej to, co nagle eksplodowało. Natasza nie wytrzymała, odwróciła się do niego i jęknęła, jakby była w amoku.

– No dalej, zrób mi z dupy prawdziwą Amazonię.

***

Dwa śmigłowce Mi–25P posadziły miękko zady na terenie jednostki Fuerza Aérea del Perú. Kapitan Roque Sáenz Peña zdecydowanie wolał te Mi–25P niż lot Migiem, leciało się dłużej, ale jemu się zwykło nie spieszyć, poza tym, w śmigłowcu było wygodniej. Nie spodziewał się usłyszeć niczego nowego, mimo to, wezwanie przez Torresa – dowódcę bazy, było zagadkowe. Nie pozwoliłby sobie ściągać go do Fapu bez wyraźnego powodu. Niestety nie mogli ufać swoim szyfrom i transmisji radiowej. Amerykanie i Rosjanie nieustannie wszystkich podsłuchiwali, były więc sprawy, które załatwić mogli tylko osobiście. Baza Fapu rozciągała się w północnym Peru, była położona w środku tego regionu kraju. Było to kilkaset hektarów wydartych siłą puszczy, z lotniskami i rzędem podziemnych zabudowań.

Gdy wylądował, natychmiast poprowadzono go do podziemnego bunkra, gdzie mieściła się kwatera główna. Wejście do bunkra wybudowano przy samym zewnętrznym murze bazy, a jego wnętrze i liczne ośrodki ewakuacji mieściły się za murem, po stronie dżungli, czyli teoretycznie poza strzeżonym obszarem, i równocześnie zasięgiem potencjalnego ataku lotniczego. No, ale to było oczywiście ściśle tajne.

– Peña, witam – Dowódca Torres podał mu dłoń i wskazał właściwe przejście, kolejne pomieszczenie, za kolejnym pomieszczeniem.

– Miguel – Peña uścisnął mu dłoń i uśmiechnął się.

Znali się od dawna. Wspólnie remontowali motocykle na przedmieściach Limy, zanim jeszcze ich kariera wojskowa nabrała właściwego rozpędu.

Pośrodku docelowego pomieszczenia mieścił się stół ze zdjęciami lotniczymi dżungli. Pod ścianami mrugały ekrany komputerów, za którymi siedzieli specjaliści.

– Co nowego? – zapytał Peña.

Miguel Torres wyglądał na zmęczonego, oczy miał podkrążone twarz, przecinały głębokie zmarszczki, wyglądał, jakby nie spał od kilku dni.

– Wiktor wzywa – powiedział.

Peña drgnął. Wiedział przecież, że Torres nie ściągał go tu po to, by marudzić o nowe Migi, czy wspominać stare czasy. Zerknął w kąt pomieszczenia, gdzie stała podejrzana skrzynia z elektroniką.

– Wiktor – powtórzył wolno za przyjacielem.

– Zaczęło się – Torres chrząknął i się rozkasłał.

Peña poczekał, aż mu przejdzie. Torres wytarł usta chusteczką i sięgnął po arkusz z mapą.

– To nam się wymyka z rąk, Peña. Tu jest Ognisko – wskazał palcem wioskę w dżungli – Nie wiem jakim cudem, ale stąd – wskazał inne miejsce na arkuszu – przedostał się europejczyk.

– Przez zasieki? To jakiś szpieg, reporter?

– Fotopułapki zarejestrowały białego mężczyznę o urodzie słowiańskiej, był nagi i uzbrojony w zaostrzoną dzidę.

– Dzidę? – powtórzył Peña, bo wydawało mu się, że się przesłyszał. – To jakiś turysta, rozbitek?

– Na to wygląda. Szukaliśmy prywatnej awionetki, wraku samolotu, czy śmigłowca, ale niczego nie znaleźliśmy, pojawił się znikąd.

– Wiesz, jakie są procedury? – zapytał niechętnie Peña.

– Nie bój się. Nagus nie opuści Ogniska, chcę tylko byś uświadomił górze, że nie kontrolujemy tutaj wszystkiego, bo to niemożliwe.

– Lepiej byśmy kontrolowali.

– Peña… pieniądze to nie wszystko. To jest dżungla głupców, każdy kto myśli, że nad nią zapanował, grubo się myli.

Obaj zamilkli na chwilę. Torrest wpatrywał się w arkusz z mapą, a Peña w Torresa.

– Ten Europejczyk, ile to potrwa? – zapytał Peña.

– W kilka dni powinni temat załatwić.

– Kilka dni?

– To Amazonia, a nie przedmieścia Limy.

Peña pokiwał głową

Godzinę później jednostka specjalna wymaszerowała z bazy i rozpoczęła wędrówkę w kierunku zaznaczonego na mapie okręgu.

***

W pewnej odległości od miasta, za zielonymi wzgórzami peruwiańskich bezdroży, wyły opętańczo spalinowe piły, przewracając, a później tnąc pod wymiar olbrzymie mahoniowce. Przez kilka godzin wprawne ręce drwali pustoszyły teren nielegalną wycinką.

Nagle na karczowisko wypadły z gęstwiny trzy jaguary. Rzecz niespotykana, gdyż zwierzęta te dotychczas uważano za żyjące samotnie, oraz na tyle ostrożne, że trzymały się zwykle z dala od hałasu. Tymczasem te osobniki krążyły po terenie wycinki, jakby dźwięk pił wabił je, a nie odpędzał. Jeden z drwali dostrzegł niebezpieczeństwo, porzucił piłę, chwycił za karabin i oddał trzy celne strzały uśmiercając zwierzęta, po tym jednak sam krzyknął i chwycił się na nadgarstek, strząsając z niego pająka.

– Co to było? – spytał mężczyzna zwany Gaelem, kiedy tylko ucichła jego piła.

– Pierwszy raz coś takiego widziałem. Żeby jedna sztuka, ale trzy? – odpowiedział Renzo.

– Do tego ten pająk. Jak się czujesz Ricardo?

Zapytany mężczyzna upuścił broń i zwalił się na kolana, wciąż trzymając za nadgarstek.

– Wiedział gdzie ugryź, ladrón de la vida. – Splunął Renzo – Dziś mamy po chambie, trzeba Ricardo odwieźć  do lekarza. Widział ktoś coś takiego?

Trącił butem to, co zostało po pająku, ale nikt nie rozpoznał gatunku.

– Ścierwo jakieś – mruknął Gaelem.

– No widzę, że ścierwo, ale jakie? – Renzo pochylił się, ale z bliska również pajęczaka nie dało się rozpoznać. – No nic, jedziemy.

Załadowali się do pickupa, uruchomili silnik, ale zaraz zgasł i nie dał się już ponownie zapalić.

– Paliwa nalałeś? – krzyczał Gaelem.

– Selestino nalewał, rano – odparł Renzo

– Z wami to tylko się urżnąć dobrze można, gówno, a nie nalewał. Bierz i dzwoń po szefa, niech przyśle drugi wóz bo Ricardo sczeźnie nam na pace. Swoją drogą, nie widziałem wcześniej żeby jad pajęczaka tak szybko działał.

Na ustach Ricardo uformowała się cienka skorupka białej piany. Renzo wyszedł z telefonem satelitarnym przed samochód i stanął jak wryty.

– Mamacita – wyszeptał i ściągnął czapkę z głowy.

– Co jest? – zawołał Gaelem z wnętrza pojazdu, ale nie otrzymał odpowiedzi, więc wyjrzał na zewnątrz.

Przed pojazdem stała kobieta, cała naga. Miała białą skórę, a w licznymi miejscach sczerniałą i poprzecinaną krzywymi z ciemnego brudu. Długie włosy w nieładzie, skołtunione i przetłuszczone, po jej stopach pełzały robaki. Tego wszystkiego nie widzieli jednak Renzo i Gaelem. Ich spojrzenie utkwiło i pozostało uwięzione w hipnotyzującym spojrzeniu kobiety. W podrapanej i pomazanej ziemią twarzy świeciły silne, zielone oczy, tak dzikie i tak drapieżne, że mężczyźni wydawali się sparaliżowani z przerażenia. Nie byli zdolni do ucieczki, czy w ogóle do jakiegokolwiek ruchu. Kobieta zaś drgnęła, zbliżyła się do nich. Najpierw dotknęła twarzy Gaelema, przesunęła mu ręką po policzku, przeczesała brodę, wsunęła ostrożnie kciuk do jego ust, i rozbrzmiała mu w głowie opętańczym wyciem. Gaelem zgiął się wpół i opadł na ziemię. Kobieta usiadła na nim, a ich usta skleiły się w dzikim pocałunku. Szarpała dłońmi jego spodnie, pocałunkiem kradła oddech, aż zaczął się dusić. Renzo przypatrywał się w bezruchu, jak kotłowali się po ziemi, a Gaelem szaleńczo starał się pozbyć ubrania. Kiedy w końcu mu się udało, schwytała go i dosiadła. Kucnęła nad nim i unosiła się miarowo, w taki sposób, że Renzo widział wyraźnie, jak zarysowują się jej silne, ponętne łydki i pracują cudownie wyrzeźbione uda, poczuł, że wzbiera w nim pożądanie. Wkrótce całe jej ciało zaszło lśniącą warstwą potu. Odrzuciła głowę do tyłu, jej włosy spieniły się na wygiętych plecach, Renzo przełknął ślinę, jego członek silnie rozpierał stare, znoszone dżinsy. Kobieta krzyknęła, a Gaelem znieruchomiał. Później pochyliła się nad leżącym, pocałowała go znowu, ale inaczej, jakby kładła wrzącą pieczęć na zimnych ustach trupa. Mężczyzną targnęło, odetchnął głęboko i na powrót zamarł. Potem wstała i zbliżyła się do Renzo.

***

Noc spędzona w dżungli głupców zawsze było niepowtarzalnym przeżyciem. Nawet, jeśli wątłe światło gwiazd wzmacniał celownik noktowizyjny czwartej generacji, zamontowany na automacie Beryl, który umożliwiał wystrzelenie siedmiuset pocisków kaliber czterdzieści pięć milimetrów na minutę.

Dżungla po zmroku ożywała. Nazwa “zielone piekło”, w okularze celownika nabierało całkiem nowego znaczenia. Ściany z gęstwin roiły się od wytrzeszczonych oczu, miliardy owadów utrudniały oddychanie, każdy krok był aktem odwagi, szczególnie jeśli się było zaledwie szeregowcem, który za celność, w trybie przyspieszonym został wcielony do jednostki specjalnej na zastępstwo.

Alois Rodriguez Valverde ściskał kurczowo swój automat. Właściwie, to mógł tutaj strzelać do wszystkiego. Każdy Beryl był wyposażony w tłumik, mimo to, odgłos wystrzału niósłby się i tak na setki metrów, poza tym mieli ograniczone zapasy amunicji, a większość z bezczelnie wytrzeszczonych oczu to gały żab i niegroźnych zwierząt. Mimo to, albo właśnie dlatego, należało zachować szczególną ostrożność i trzymać nerwy na wodzy.

Zadanie było jasne, wyeliminować szpiegów, nie nawiązywać kontaktu z Ogniskiem, zatrzeć ślady po sobie i wrócić do bazy. Co z tego, że każdy krok to akt odwagi, bo może być ostatnim? Nic. Szli w rozproszeniu, ale takim, że jeden nie tracił kontaktu wzrokowego z drugim. Od kwadransa zbliżali się do Ogniska i wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach. Valverde omal nie rozstrzelał jaszczurki, która skoczyła, jak mu się zdawało, w jego kierunku. Później było tylko gorzej. Pot zalewał mu oczy, a palec ślizgał się po cynglu, tak, że nie mógł być pewien swojej stuprocentowej reakcji. Kiedy dotarli do zasieków, mechanik założył odciągi na pasy kolczaste i omijając złożone rzędy pułapek, przeprowadził ich przez granicę obozu.

Luis też nie wiedział, kim są szpiedzy. W zasadzie, to lepiej nie wiedzieć – mówił – to jacyś samobójcy, skoro łażą po dżungli bez ubrań, debile i kretyni w jednym, czyli prawie na pewno Chilijczycy. Na pytanie czy Chile leży w Europie Luis wzruszył ramionami i kazał mu się pierdolić. Na obszarze Ogniska zarządzono ciszę radiową, więc mimo, iż Luis był w pobliżu, Alois czuł się pozostawiony samemu sobie. Obracał się więc, co chwilę sprawdzając, czy przyjaciel nie zostaje z tyłu. Szli teraz bardzo powoli, a on dostał niekontrolowanych dreszczy. Ludzie opowiadali różne rzeczy o tym, co działo się w Ognisku. Wiedział, że nie wszystko było prawdą, no może oprócz tego, że nikt stąd jeszcze nie wrócił, a skoro tak, to kompletnie nie rozumiał, po co miał eliminować tych europejskich szpiegów, skoro i tak byli oni zgubieni. Bardziej jednak niepokoiła go myśl, co będzie z nim i resztą oddziału. Bóg raczy wiedzieć, co w Ognisku przetrzymywał Miguel Torres – dowódca jednostki Fuerza Aérea del Perú. Ze szkolenia zapamiętał, że gdy strach łapie za gardło, należy pomyśleć o czymś przyjemnym. Alois wysilił się i zamiast tysiąca twarzy strachu, którymi raczyła go puszcza, ujrzał to jedno spojrzenie – Giny Azabache.

Z Giną spotykał się od niedawna, jego nagłe wcielenie do jednostki specjalnej przerwało dopiero co rozpoczętą idyllę spotkań. Dziewczyna miała śliczną, okrągłą twarz, z której nie schodził uroczy uśmiech. Usta miała… słodkie. Alois zwilżył wargi językiem i poczuł smak Giny, nie był to jednak smak jej ust. Właśnie taką ją zapamiętał, całą nagą, wstydliwie odwracającą wzrok, a później już tylko napiętą, podnieconą, w liżących jej ciało płomieniach. Spotykali się ukradkiem. Jej rodzice nie znieśliby myśli, że odwiedza ją sierota, którego przeznaczeniem jest życie i śmierć w armii. Na szczęście Gina myślała inaczej, łudziła się, że kiedyś rodzice go zaakceptują, że dadzą pieniądze i ona wyjedzie z nim z Limy, może nawet z Peru, do lepszego świata, może do Japoni, do życia jak się patrzy. Póki co jednak musiała się zadowolić sekretnymi spotkaniami, pieszczotami i ciałem obiecującego kochanka.

W chwili, gdy Alois poczuł się lepiej, zahaczył nogą o korzeń, lub pnącze, szarpnął się, by odzyskać równowagę, ale mu się nie udało, runął więc z impetem ze zbocza, z którego istnienia nie zdawał sobie nawet sprawy. Wypuścił z ręki broń i krzyknął, co było niedopuszczalne.

Luis usłyszawszy krzyk i nie widząc Aloisa pruł już z Beryla w gęstwinę po drugiej stronie zbocza. Zaraz za nim strzelali pozostali. Świst kul, szczęk tłumików i jęk rozrywanej przez ołów dżungli niósł się na setki metrów. Alois usłyszał szelest i dostrzegł jakiś ruch. Nagi, przeraźliwie blady mężczyzna przemieszczał się szybko w górę zbocza, kierując się odgłosami, które wydawała broń. Alois próbował namacać wokół siebie chłodny metal karabinu, ale ten musiał się potoczyć gdzieś dalej.

Po chwili strzały ucichły. Alois przerwał poszukiwania broni i wsłuchiwał się w ciszę. Znów znajomy szelest i ten sam blady mężczyzna, tym razem wracał, skąd przyszedł. Alois pomyślał, że mężczyzna musiał zostać trafiony, cały był zbroczony krwią, tyle tylko, że szedł całkiem zwinnie i nic, oprócz wyglądu nie wskazywało, że jest ranny. Gdy szelest za mężczyzną ucichł, zapadła cisza, nienaturalna. Nawet puszcza milczała. Alois znów poczuł się niewiarygodnie samotny.

***

Gęsty pot kapał wolno na obficie zroszony spermą, brzuch kobiety.

– To było coś – westchnęła i wpatrywała się w spoconą twarz Wiktora, jakby chciała z niej wydobyć coś więcej, niż tylko uchodzące pożądanie.

Wiktor stanął na wysokości zadania, w pełni ją zaspokoił, a teraz ulżył sobie, przy czym był tak rozrzutny, że gdy oblizała usta, poczuła słonawy smak jego nasienia. Jeszcze przez chwilę dotykał jej piersi, po czym z wolna zaczął tracić zainteresowanie kontaktem. Wstał, wyjął piwo z lodówki i opadł na fotel przed telewizorem. Po chwili ekran cudownie się uruchomił. Natasza zwlokła się z łóżka i zniknęła w łazience, kiedy wróciła, piwa już nie było, a jej kochanek zdawał się być wciągnięty w jakiś film.

– Co oglądasz? – spytała, zajmując drugi fotel.

– Ten film – wskazał ekran – to jakby ciąg dalszy.

– Przecież nie lubisz seriali.

– Ciąg dalszy tego reality show.

– To po co patrzysz? – zapytała i sięgnęła po jabłko.

– Bo coś tu nie gra, nie powinno tak być. Przecież to, co było wcześniej, to nie był film, a teraz widzę tego samego faceta jak rozpierdala pluton peruwiańskiej armii.

Mężczyzna patrzył w ekran i wydawał się być zdenerwowany. Kompletnie nie rozumiała o co mu chodzi, nauczyła się jednak wcześniej, że jak się czegoś nie rozumie, to się lepiej nie odzywać. Gryzła jabłko i patrzyła w ekran.

Wiktor się nagle odwrócił.

– Może miałaś rację Ci wszyscy, to aktorzy.

Uśmiechnęła się. Nieczęsto tak mówił, przed chwilą musiało być mu naprawdę dobrze.

***

– Dobrze mi – powiedziała, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej plecach. Chmura z gorącego prysznica otuliła ich ciała. – Co to za mydło? – zapytała, kiedy położył na nią pierwszą warstwę przezroczystego płynu.

– Nie wiem Bet, ale pachnie oszałamiająco.

– Myślisz, że coś do niego dodali?

– Myślę, że wciąż coś do czegoś dodają. Po wczorajszej kawie tak mi wyschły usta, że czułem się, jakbym nie pił dwa tygodnie.

Uśmiechnęła się.

– O tak Adrian, wyglądałeś bardzo realistycznie.

– Ty też… z tym swoim obniesionym wstydem.

– Co się czepiasz, ja się naprawdę wstydzę, nic w tym złego.

– Akurat, widziałem jak pokazujesz temu w białej czapce.

– Kamerzyście?

– Tak, przeleciałabyś go, co?

– No pewnie, widziałeś jak na mnie patrzył?

– Widziałem, to jakiś nowy musi być, bo się ostro najarał.

– Ciekawe ile ma lat, wygląda na młodego.

– Nie wiedziałem, że wiek ma dla ciebie takie znaczenie.

– Ja też nie.

Znów się uśmiechnęła, choć wiedziała, że tego nie widzi. Teraz zajął się teraz jej biustem, więc zrobiło się naprawdę błogo. Kiedy pomyślała, że za godzinę będzie musiała na powrót zanurzyć się w sadzawce z błota pełnej pijawek, wstrząsnął nią dreszcz. Mylnie wziął to za podniecenie i zaraz poczuła, jak wsuwa w nią palce.

Pieprzyli się krótko. Ostatnio robili to codziennie i zawsze pod prysznicem, nie trwało to dłużej niż kilka minut, kilka dobrych minut ostrego, mocnego rżnięcia. Wystarczyło na cały dzień nagrywania.

Po wszystkim pocałowała go, długo i namiętnie. Zawsze tak robiła, był to jej podpis na jego zadowolonej twarzy, tak na wszelki wypadek, żeby wiedział, skąd ma dobry humor.

Po kąpieli oboje wpadali w dłonie charakteryzatorek. Beata lubiła ich dotyk, smarowały ją brudem, a właściwie maścią, która bród imitowała, wytwarzały małe rany na skórze, obicia i obtłuczenia. Później zajmowały się jej twarzą, czyniąc ją bardzo zmęczoną. Adrian szybko zmieniał się w Adama, z nią było więcej zachodu, Ewa wymagała cierpliwości. Dłonie charakteryzatorek sprawiały, że Beata marzyła, by charakteryzacja trwała wiecznie, kiedy kończyły, przychodził czas na pracę, dżungla, błoto i pijawki. Koniec przyjemności.

***

Nagi mężczyzna szedł pospiesznie w kierunku, z którego dobiegał odgłos pił spalinowych. Nagle zatrzymał się, powiedział coś do wyjętej z płóciennej torby kamery, schował ją i ruszył dalej. Szedł zbyt szybko. Potykał się i przewracał, ale wciąż wstawał i wyglądało na to, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Nim dotarł na polanę, piły ucichły, a dżungla rozbrzmiała hałaśliwą kanonadą z broni automatycznej. Dalszą część drogi pokonał na czworaka, gdyż przebijające przez zieleninę światło zwiastowało bliskość polany, podczołgał się i ostrożnie wystawił głowę zza gęstej ściany z pnączy i krzewów. To co ujrzał wprowadziło go w osłupienie.

Tam gdzie kończyła się linia puszczy, zaczynał inny świat. Ziemię pokrywał nieskazitelnie równy, doskonale skoszony trawnik, który przypominał profesjonalną nawierzchnię boiska piłkarskiego. Granicę trawnika ze wszystkich stron otaczały krzewy ozdobne, lilie, róże i rozmaite odmiany storczyków. Pośrodku tego zapierającego dech w piersiach widoku, stała drewniana chatka z bali. Przed nią, na trawie, dwa białe fotele ze skóry i stolik z płaskim telewizorem. Za domem wznosił się rząd paneli słonecznych, na dachu przymocowana była antena satelitarna. Fotele zajmowali kobieta i mężczyzna, byli nadzy. On popijał piwo i patrzył w telewizor, z którego znów było słychać strzały. Ona patrzyła również, a ręką przeczesywała włosy, rozglądając się raz po raz wokoło.

Ona zauważyła go pierwsza. Mężczyzna z krzaków wstał i szedł wolno w kierunku pary. Kobieta położyła rękę na ramieniu swojego partnera, on spojrzał na nią, a później za jej wzrokiem na niego. Przez chwilę milczał zaskoczony. W końcu odłożył piwo, wstał i podał rękę przybyłemu.

– Adam, prawda? – zapytał.

Mężczyzna nazwany Adamem zdziwił się, ale odwzajemnił uścisk.

– Ja pana znam, proszę się nie dziwić, pan w tej dżungli sam, znaczy się z tą kobietą, ja wszystko wiem, my wiemy, oglądaliśmy wasz odcinek, właściwie wciąż oglądamy, tyle, że to teraz już film, a nie reality show, ale wciąż to pan i ta pani. Nam powiedziano, że takie coś może się zdarzyć, że możemy was zobaczyć, spotkać nawet, takie doznania w pakiecie…

– Że możemy was dotknąć – wtrąciła kobieta.

Jej partner wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Zapraszam do środka – wskazał dom – proszę się ogarnąć, jest prysznic, ciepła woda, wszystko czego tylko pan potrzebuje.

Mężczyzna niewiele zrozumiał z tego co powiedzieli, ale skinął głową i przekroczył próg domu.

***

Dżungla wirowała. Pasy dzikiej zieleni ciągnęły się w nieskończoność, kołysząc i wciągając w wir, w gęstwinę fotosyntezy. Szedł, płynął, przez niezmierzoną głębokość przyrody, ściskając w rękach automat, zagubiony i zabójczo groźny. Alois Rodriguez Valverde nigdy w życiu nie czuł się tak samotny jak teraz. Jego oddział zapadł się pod ziemię, po Luisie i reszcie nie został najmniejszy ślad. Głowę Aloisa trawiła gorączka, serce kołatało, jak zwykle gdy był przerażony. Alois jednak oprócz samotności nie czuł niczego więcej. Kłębiły mu się za to w głowie różne kształty i kolory. Oczy miał zasnute zieloną mgłą, cały świat tonął w zielonym świetle. Mimo to Valverde wciąż szedł przez siebie, jakby wcale nie kierował się wzrokiem.

Około południa Alois dotarł na skraj większej polany. Tuż przed nim rozciągało się małe obozowisko, składające się z namiotów i prowizorycznych hamaków. W zakole rzeki dostrzegł ruch. Odwrócił w się w tym kierunku i nagle wzrok mu się rozjaśnił. W wodzie stała Gina Azabache. Była naga, brudna i zmęczona, trzymała w ręku kij i wyglądała, jakby chciała upolować rybę, jednak bez powodzenia. Valvarde przez dłuższą chwilę przyglądał się, sycąc oczy nagimi kształtami kobiety. Wtem z krzaków wybiegł jakiś mężczyzna, krzycząc i gestykulując, za nim dwóch kolejnych z uniesioną bronią. Valvarde był szybszy, puścił dwie serie, oszczędnie. Kolejny napastnik celował do niego z gęstwiny, stał tam, gdzie nie było już polany, lecz krzewy i drzewa, jednak chybił i Vavarde trafił go sekundę później.

Dziewczyna stała i wpatrywała się w niego z przerażeniem. Alois chciał coś powiedzieć, krzyknąć do niej, ale nie zdążył, bo z lasu wyłoniły się kolejne postacie. Rzucił się więc w ich kierunku, by odwrócić uwagę od Giny. Zanim zajął dogodną pozycję rozpętała się istna kanonada, ołowiane piekło. Koło twarzy świstały mu kule. Mężczyźni strzelali na oślep, bez opamiętania. Poczekał, aż opróżnią magazynki i odpowiedział krótkimi celnymi seriami. Kiedy skończył, nie było już do kogo strzelać. Dżungla zionęła ciszą. Odwrócił się, był sam. W miejscu gdzie stała Gina, woda zmieniła kolor. Wpatrywał się w uchodzący do rzeki cień, szkarłatna struga przypominała mu warkocz kochanki. Gina Azabache – jego Gina, odeszła na zawsze, nawet nie zdążył się z nią pożegnać. Krzyknął, rozdarł ciszę przekleństwem i umilkł. Dżungla pochłonęła gorzkie słowa. Cóż mu teraz zostało? – myślał gorączkowo, gdzie powinien się teraz udać, co zrobić? Nie mógł się jednak skupić. Gina Azabache, żywa Gina wciąż do niego wracała, na okrągło myślał o jej cieple, gładkiej skórze i ufnym spojrzeniu, zawiódł ją, tak bardzo ją zawiódł, zawiódł wszystkich, a przede wszystkim siebie. Uniósł lufę karabinu i podparł nią sobie brodę. Palec powędrował na spust.

***

Zamiast do łazienki, udał się prosto do lodówki. Bez pytania sięgnął po kiełbasę, a w szafce obok znalazł chleb.

– Śmiało – zachęcił go Wiktor – proszę, nie krępuj się, zupełnie zapomniałem, że jesteś istotnie wyposzczony.

Natasza uśmiechnęła się rubasznie. Od dłuższego czasu nie odrywała oczu od podbrzusza ich gościa, co oczywiście nie uszło uwadze Wiktora.

– Masz na niego ochotę, co? – syknął, gdy przybysz zajął się pałaszowaniem prowiantu, a oni mogli znów wyjść przed dom, na fotele.

Natasza przeciągnęła się z uśmiechem.

– Nie mniejszą niż ty.

– Co ty powiesz?

– Jeśli myślisz, że nie widać, to jesteś w błędzie.

– Jesteś niezwykle przenikliwą niewiastą, Nataszo.

– Zapewne, ale uwierz, że wy mężczyźni jesteście jak pootwierane na różnych stronach książki, wystarczy po was sięgnąć zorientować się w położeniu i już można czytać, wyczytać z was wszystko.

– Taką ciebie lubię, nagą filozofką – uszczypnął ją delikatnie w policzek.

– Nie trzeba być filozofką, by orientować się, co z czym się je, Wiktorze – odpowiedziała, patrząc mu bezczelnie w oczy.

– Ale bym cię zerżnął.

Wiedziała, że mimo iż, zerżnął ją przed niespełna dwoma godzinami, nie rzucał słów na wiatr.

– Zachowaj trochę sił dla naszych gości – szepnęła mu do ucha, jednocześnie je przygryzając.

Z gęstwiny na skraju polany wyszedł młody chłopak o smutnym spojrzeniu.

¡Buenos días! Alois – przywitała go Natasza.

Chłopak nie odpowiedział, oczy miał mokre, podszedł szybko i przytulił się do Nataszy.

– Patrz go, jaki wylewny – odezwała się Natasza. – Znudziła ci się dżungla? Jesteś gotowy?

– Jestem – odpowiedział szybko.

– To dobrze, bo dziś una gran noche, prawda Wiktorze?

– O tak młody, dziś uszczęśliwisz swoją señorita Azabache.

Spojrzenie chłopaka rozjaśniło się szybko, zbliżył się Wiktora, uklęknął i ucałował mu dłoń.

– Wracajmy do domu – Natasza pociągnęła Wiktora do wnętrza.

Mężczyzna zjadł już wszystko i popijał resztę wodą.

– Jesteście z Beatą parą? – zapytała Natasza.

Adrian przestał żuć i odwrócił się do Nataszy.

– Dotarła tu? Jest z wami?

– Dotarła, wszyscy tu zwykle docierają – zapewnił go Wiktor – tak jak i ty.

– Gdzie jest? Mogę się z nią zobaczyć?

Wiktor i Natasza wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Beata jest zajęta, można powiedzieć, że do wieczora jest chora… – zaczęła Natasza.

– Co jej jest? To poważne? Była wycieńczona, ale nie chora, czy się zraniła?

– Spokojnie – Natasza zbliżyła się i położyła rękę na jego czole.

Adriana przeszedł dreszcz, w tej kobiecie coś było, jakaś przerażająca pewność siebie. Dłoń miała zimną, skórę miękką, a spojrzenie mówiło wprost: jesteś mój i zrobię z tobą, co mi się podoba. Być może się mylił, może puszcza wykrzywiała mu osąd. Może ci ludzie chcieli pomóc i wiedzieli jak. W końcu ujarzmili wściekłość lasu, budując to miejsce, radzili sobie z nią doskonale.

– Oboje byliśmy szczepieni, to się nie powinno zdarzyć.

– Wiem, serduszko – kobieta pochyliła się nad nim i szepnęła cicho – Beata wyzdrowieje, ale to i tak dla ciebie bez znaczenia, bo należy teraz do Wiktora. Tak samo jak ja, ty i każdy, kto tutaj przychodzi.

Wiktor uśmiechał się szeroko.

– Chcę się z nią zobaczyć – Adrian zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziała.

***

– Co czytasz Gina? – głos Aloisa drżał niespokojnie.

Kobieta, która siedziała na plecionym fotelu między regałami podniosła znad książki zaskoczone spojrzenie.

– Nie jestem Gina – odparła.

– Wiem, Wiktor powiedział, że nie będziesz pamiętać… to nieważne, ja ciebie pamiętam, poznaje, ja wiem… a to wystarczy.

Wpatrywała się w niego, niczego nie rozumiejąc. Pomieszczenie wypełniło się skrawkami zachodzącego słońca, ostre krawędzie pomarańczowych linii wpadały przez nieszczelny sufit i małe okno zawieszone tuż pod sufitem, tworzyły roje obiektów z szybującego kurzu.

Oboje milczeli przypatrując się sobie. W końcu kobieta odłożyła książkę.

– To “Czas Siewu” – odpowiedziała, przesuwając dłonią po okładce.

Alois skinął głową.

– Wiktor wszystkim każe czytać to samo – powiedział.

– Wcześniej musiałam przeczytać “Odnaleźć swoje miejsce” to też chyba tego samego autora. Te powieści to element terapii, jedyny sposób na odnalezienie wolności.

– Myślę, że to ma coś wspólnego z tym, że Wiktor stał się teraz naszym ojcem.

– Tak – potwierdziła – zapewne tak właśnie jest. Jest naszym bogiem ojcem, stworzył nas i ukształtował na nowo, a te powieści to nasz ewangeliarz.

– Dużo jeszcze ci zostało?

– Właściwie to już skończyłam, powtarzałam sobie tylko niektóre fragmenty…

– To dobrze, bo dziś będzie una gran noche.

– Słyszałam.

– Kto to właściwie napisał? – wskazał ręką na książki.

– Nie ma nazwiska, są tylko inicjały R.H.

– To musiał być jakiś niezły szajbus. Wiktor się strasznie tymi powieściami jara, a on nie jest normalny, ale to już wiesz.

– Kto wie – odparła ostrożnie – wszystko tu jest pokręcone, więc te książki nawet pasują i Wiktor pasuje.

– Czy ty… – zaczął ponownie po chwili milczenia – zresztą, nieważne.

Uśmiechnęła się. Jakby wiedziała o co chciał ją zapytać.

– Kim byłeś w swoim wcześniejszym życiu? – zapytała.

Patrzył na nią i zdało się jej, że w jego spojrzeniu dostrzega litość.

– Nie ma wcześniejszego życia, nie było. Wszyscy należymy do Wiktora, nie warto się nad tym nawet zastanawiać – odpowiedział poważnie.

Westchnęła i wróciła do książki.

Do piwnicy zeszło dwóch starszych mężczyzn, byli w podobnym wieku co Wiktor. Kobieta natychmiast spuściła wzrok.

– Co on tu robi? – zapytał jeden z nich wskazując na Aloisa.

– Wiktor daje im tu trochę swobody – odparł zapytany.

– Oby tylko w ograniczonym zakresie.

– Oczywiście, że tak. Wiktor wie co robi, Torres.

Mężczyźni przyglądali się przez chwilę kobiecie.

– Niezła sztuka – powiedział Roque Sáenz Peña i chwycił kobietę za brodę, unosząc jej twarz ku światłu.

Oczy miała duże, przerażone, wiedziała, że zrobiła coś złego, coś bardzo niepożądanego, nie mogła sobie tylko przypomnieć co. Czuła się winna i była gotowa pokornie poddać się karze.

– Dobrze ją Wiktor przygotował.

– Europejki mają coś w sobie i są plastyczne – odparł Torres – łatwo je kształtować emocjami.

– Lepiej, żeby te coś, było warte bałaganu, którego narobiła.

Roque Sáenz Peña przeżuł w milczeniu gorycz ostatnich wspomnień i puścił kobietę, której twarz ukryła się zaraz we włosach.

Nos vemos, cariño – rzucił na odchodne Peña i wyszedł z Torresem.

Valverde też wyszedł, bo zawołała go z góry Natasza.

Przygotowania do una gran noche rozpoczęły się na całego.

***

– Co to za chore gówno? – krzyknął Adrian i rzucił książką w kierunku Nataszy. Ta nawet nie drgnęła, “Czas siewu” spadł kilka kroków przed jej fotelem. Obserwowała jak wzburzony sięga po “Odnaleźć swoje miejsce” i nie reagowała, teraz była pewna, czego może się po nim spodziewać. Właściwie, to Wiktor wszystko to przewidział i nie była ani trochę zaskoczona. Una gran noche trwała już od kilkudziesięciu minut. Natasza czuła, że robi się mokra. w każdej chwili mogła podnieść rolety i wprowadzić Adriana w odpowiedni stan. Miała władzę nad tym co się tutaj wydarzy, podniecało ją to bardzo. Adrian był skupiony na lekturze, więc ona w tym czasie rozebrała się, tak, że niczego nie zauważył i sięgnęła ręką do pilota od rolet. Silniczki drgnęły, rolety zaczęły się bezszelestnie podnosić. W tym czasie Natasza wróciła na swoje miejsce, odsunęła fotel i przykuła się kajdankami do uchwytu na ścianie.

– To też jest pojebane i to jeszcze bardziej – Adrian podniósł wzrok, już po przeczytaniu kilku stron książki – co za pojebane rzeczy. Kto to w ogóle wymyślił?

Nagle ujrzał odsłonięte okno i scenę jaka się za nim odbywała. Książka wypadła mu z ręki.

Na zewnątrz stało trzech starszych mężczyzn. W jednym rozpoznał Wiktora, pozostałych nie kojarzył. Wszyscy stali rozebrani, z uniesionymi członkami, dookoła nich biegał, również nagi, młody Peruwiańczyk, na kolanach klęczała Beata. Wyglądała na czystą i zdrową, jeden z mężczyzn uderzył ją pejczem, skuliła się z jękiem. Adrian zerwał się z miejsca i rzucił do drzwi, te jednak nie ustąpiły, odwrócił się i z furią zaatakował okno, okazało się grubsze niż myślał. Nie pomógł również ciężki wazon, który roztrzaskał się na szybie nie pozostawiając na niej najmniejszego śladu. Ogarnęła go bezsilność, pot wystąpił na czoło, z ust pociekła mu piana wściekłości. Mężczyzna wciąż bił Beatę, rysował pejczem purpurowe ślady na jej plecach. Co więcej, raz po raz wpatrywał się w okno, jak gdyby wiedział, że jest obserwowany. Dopiero wtedy Adrian spojrzał na Nataszę.

– Dlaczego to robią? – Krzyknął podchodząc do niej powoli.

– Dlaczego biją kobietę, o to pytasz? – zatrzepotała rzęsami.

Spojrzał na nią groźnie.

– Bo jest Ewą, to przez nią utracili raj. Będą ją lżyć i krzywdzić bez przyczyny. Bo jest winna wszystkiemu i niczemu, ale tak naprawdę, to biją ją, bo o to poprosiłam.

Mimo, że patrzył na nią już przez chwilę, teraz dopiero, przeczytał jej twarz. Oczy miała otwarte szeroko, oddychała głęboko przez usta, przerażenie mieszało się z czymś, czego nie potrafił zdefiniować.

– Ja kazałam ją chłostać, bić do krwi – wciąż mówiła, patrzyła mu w oczy, wyzywająco..

Adrian rzucił się na nią i schwytał szczupłą szyję w żelazny uścisk dłoni.

– Ty suko – zasyczał.

Szarpnęła się na łańcuchu kajdanek, pierś jej zafalowała, Zacisnęła wstydliwie nogi, nie mogąc się uwolnić. Zauważył to.

– Każ im przestać.

– Nie usłyszą nas. Zamknęli mnie tu z tobą, siłą.

– Dlaczego?

– Żebyś się mógł zemścić.

Chwycił za łańcuch, pociągnął i Natasza wyciągnęła się jak struna. Wsunął jej dłoń między nogi. Walczyła, udało się jej dwa razy go kopnąć. Odpuścił.

Beaty już nie bili, zawiesili ją na jakimś podnośniku za ręce i oglądali ją z bardzo bliska, onanizując się przy tym obleśnie. Obserwował przez chwilę i wrócił do Nataszy. Złapał ją niespodziewanie za nogę  i zgiął, że aż jęknęła z bólu. Po chwili wdarł się między uda. Wisiała teraz jak Beata, skoro miał się zemścić, to zrobi to z prawdziwą przyjemnością.

***

– Na co czekamy? – Torres jak zwykle nie grzeszył cierpliwością.

– Spełniam życzenie Nataszy. O kobietę trzeba dbać, Torres – odparł Wiktor.

– A kiedy skończymy spełniać jej życzenia? – zapytał równie poirytowany Peña.

– Panowie, cierpliwości – Wiktor uśmiechał się czarująco – jej życzenie to część naszej zabawy.

– Skoro tak, to gdzież ona jest? Dlaczego nie ma tu jej z nami? – Peña nie ustępował.

– Zapewniam panów, że tam gdzie jest, bawi się doskonale, spełniając jedno ze swoich skrytych marzeń.

– A jakie to? – Zapytał bezczelnie Torres.

– Gwałt, Miguel, prawdziwy, dokonany z pasją, nie udawany. Taki zaplanowany, lub z zemsty.

– Pozwalasz temu Europejczykowi bzyknąć Nataszę… – stwierdził przenikliwie Peña.

– Niezły z ciebie popapraniec, Wiktor – podsumował Torres. – Wystarczyło poprosić.

– Obawiam się Miguel, że najskrytsza wersja marzenia Nataszy nie przewiduje obsadzenia ciebie w roli głównej.

WIktor uśmiechnął się.

– A ty zawsze spełniasz marzenia innych.

– Taki już jestem. Prawdziwym dżentelmenem. Czyli wiesz, kobiety mają pierwszeństwo.

Stali więc i gapili się na związaną Beatę.

– Może ją pokręcimy, aż zwymiotuje? – zapytał Torres.

– Myślę, że możemy ją uwolnić – Wiktor spojrzał na zegarek. – Natasza z pewnością dostała już to, co chciała.

Zdjęli Beatę z więzów i pomogli jej stanąć na ziemi, przecięli też krępujące ją sznurki. Kiedy ją uwolnili, natychmiast uklękła przed nimi i spuściła głowę, była gotowa na więcej. Na wszystko, czegokolwiek by zażądali.

Mężczyźni popatrzyli na nią, po czym sami uklękli.

– Beato, ukarz nas – powiedzieli wszyscy trzej jednym głosem.

Nie wiedziała co ma zrobić. Przed nią podniosła się elektryczna żaluzja. Najpierw zerknęła nieśmiało, później zaczęła się przyglądać odważniej. Ujrzała Adriana i Nataszę. Natasza była skrępowana, naga, Adrian pieprzył ją, wsuwał się i wysuwał w brutalnej pasji. Natasza płakała.

Beata zakryła twarz dłońmi.

– Ukarz nas – nalegali.

Wstała z kolan. Chwyciła za bat i zaczęła smagać nim po nagich plecach trzech mężczyzn. Przyjmowali razy w wyraźną ulgą.

Nagle wpadła w furię. Jej kochanek, miłość jej życia, nie mógł się powstrzymać, ciekawe co mu zrobili, jak go złamali. Czuły i delikatny Adrian… zacisnęła mocno uchwyt na główce bata. Chłostała ich teraz złością, po głowie, pośladkach i plecach.

– Es bueno – Torres cały się trząsł z rozkoszy.

Más y más fuerte – wołał Roque Sáenz Peña, odwracając się i przyjmując razy na pierś i podbrzusze.

Wiktor się śmiał.

Wkrótce przybiegł Alois Rodriguez Valverde i zanim wydarł z ręki Giny Azabache Látigo español, dostał solidnie po twarzy. Później ją przytulał, aż się uspokoiła i pocałował.

– Gina, moja Gina – mruczał cicho, przyciskając ją do piersi.

***

Słońce po una gran noche zawsze wstawało leniwie. Z wolna wychylało się ponad czubki peruwiańskich drzew, jakby wcale nie miało wznieść się wyżej. Wiktor jak zwykle sączył kawę z ulubionego kubka, wylegując się na środku polany w swoim fotelu. Natasza wyszła z sypialni i ogarnąwszy spojrzeniem poranek, dołączyła do niego ze swoją kawą.

– O czym myślisz? – zapytała, siadając z kolanami pod brodą.

Nie spojrzał na nią. Wpatrywał się w dżunglę, bawiła go ta dominacja nad przyrodą. Przyglądał się jej i sycił nią. Pieniądz mógł zmienić wszystko. Nawet to co się czuje.

– Nie sądziłem, że mi się uda – odpowiedział, wciąż wpatrując się w granicę dżungli.

Natasza odwróciła się do niego zaciekawiona. Chciała zapytać co się udało, ale gdy na nią nie patrzył, lepiej było milczeć.

– Wciąż sam siebie zaskakuję – rzekł jeszcze i wtedy się odwrócił. – Przespałabyś się z Miguelem? – zapytał, miał teraz piękne, błękitne oczy.

– Wiesz, że zrobię, czego zażądasz – odpowiedziała szybko z łagodnym uśmiechem.

– Jasno wyraził się, że ma na ciebie ochotę.

– Jego zdanie w ogóle mnie nie interesuje.

– Kiedy gwałcił ciebie ten prymityw… poczułem to – znów odwrócił się w kierunku dżungli – coś, o czym marzyłem od dawna, dla tego uczucia stworzyłem to wszystko.

– O czym mówisz? – ośmieliła się odezwać, mimo, że na nią już nie patrzył.

Wiktor jednak już przestał mówić, i nie odezwał się ani jednym słowem więcej.

Słuchał, bo mówiła dżungla.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Rety, to było długie, ale warto było przebrnąć. Będę wpadała częściej, bardzo klimatyczny blog 🙂 Pozdrawiam

Nie jest łatwo ten utwór skomentować ale spróbuję.

Po przeczytaniu całości stwierdziłem że to opowiadanie w którym każdy otrzymuje to czego chce. Pomijając oczywiście środki które do tego prowadzą.

Umiejętne manipulowanie ludzkim umysłem poprzez wprowadzenie w jakiś skrajny stan z którego uwalniane są emocje z siłą startującej rakiety.

Zabawy wojskowych elit dla których los każdego człowieka oprócz postaci głównych, raptem sześciu osób, jest mało istotny. I to jest BDSM bez estetycznych fajerwerków typu lakierowanej skóry i butów na obcasie ;).

Symbolika odwołująca się do pramatki i praojca. Wiktor w trzech osobach. Być może Lilith – Natasza. Znaczenie nie wszystkich scen zrozumiałem, być może uda mi się więcej przy kolejnym czytaniu. Ciekawią mnie kryteria doboru imion.

Bardzo mi się podoba pomysł z użyciem B. H. ciekawa zabawa. Jeszcze niespełna rok temu, kiedy myślałem że będę tutaj również publikował, sam chciałem zastosować taki ruch w stosunku do podziwianego przeze mnie autora. Miało być to pewnego rodzaju uhonorowanie.

Dzięki M. za przerastającą najśmielsze oczekiwania wnikliwość, chętnie bym coś Twojego przeczytał.

Naprawdę ? Długo się zastanawiałem po ciszy która „magicznie” zapadła na forum, czy to co napisałem nie jest aby jakimś faux pas i czy w ogóle nie jest to jakiś bełkot. Pomyślałem że współkomentujący mogli się poczuć zażenowani niskim poziomem mojej wypowiedzi i okryli ją całunem milczenia. To opowiadanie, moim zdaniem mogło by Cię uczynić pisarzem charakterystycznym NE i to w najlepszym tego słowa znaczeniu Gdyby to był Twój docelowy styl. Myślę raczej że Zechcesz ewoluować dalej.

Jeśli jednak Chciałbyś rozwijać takie klimaty to polecę Ci gorąco lekturę. Człowiek-Litera. Przygody Aleksandra Umwelta podczas akcji specjalnej w Górach Santa Cruz” autor: Max Lars. Wbrew pozorom książka jest adresowana raczej do dorosłego czytelnika, piszę to gdyż ja ją otrzymałem jak byłem nastolatkiem a w zasadzie bardziej, dzieckiem i niewiele z niej zrozumiałem, na całe szczęście mogłem po nią sięgnąć później. Lektura Twojego opowiadania przypomniała mi tą pozycję.

E tam, całunem milczenia.

Po prostu Micku zrozumiałeś z opowiadania VBR dużo więcej niż ja, dlatego głupio mi było komentować 🙂 A poza tym miałem zajęty weekend.

Pozdrawiam
M.A.

P.S. Jeśli chciałeś u nas publikować Micku, to nie poddawaj się! Pisz, cyzeluj, ostrz pióro, a jak poczujesz się na siłach, prześlij nam coś swojego. Obiecujemy uważnie i obiektywnie pochylić się nad tekstem. A jeśli masz wątpliwości co do obiektywności owego pochylenia, to zawsze możesz podesłać próbkę swej twórczości pod innym nickiem 🙂

Nie przesadzaj – przecież twój komentarz w żaden sposób nie przedstawiał niskiego poziomu. Co najwyżej mógł wydać się zbyt enigmatyczny – podobnie zresztą, jak i sam omawiany utwór – by ktokolwiek miał pomysł, z czym tutaj właściwie mógłby polemizować.

Jednak – jak sam widzisz – najwyraźniej był jednocześnie komentarzem niezwykle trafnym. Skoro sam autor się nim uradował.

No właśnie – co do samego enigmatycznego opowiadania.

Myślę, że brak komentarzy wynika głównie z tego, że większość z czytających po prostu nie rozumiała w ostatecznym rozrachunku, o co w nim w ogóle się rozchodzi.

Skąd też i brak komentarzy – bo po co pisać komentarz, który miałby się sprowadzać jedynie do stwierdzenia, iż nie się rozumie, o co chodzi.

Stąd, jak podejrzewam, brak jakiegokolwiek odzewu.

Ja sam również zresztą nie do końca zrozumiałem, co się tam wyprawia – twój komentarz dodatkowo podważył moje własne hipotezy, który zrodziły mi się w trakcie pisania.

Więc również podaruję sobie próby interpretacji.

Ciekaw jednak jestem, czy ktokolwiek jeszcze pokusi się o podzielenie się z nami swoimi przemyśleniami na ten temat.

Jakkolwiek – czytało się dobrze.
Opowiadanie intrygujące i ciekawe.
Więc również wystawiam ocenę pozytywną.

VBR jak zwykle myli tropy i zastawia na Czytelnika zasadzki.

Tyle, że robi to jeszcze bardziej umiejętnie niż w poprzednich tekstach, stąd pewnie konfuzja wielu odbiorców, z niżej podpisanym włącznie.

Mamy tu kilka płaszczyzn: program rozrywkowy w konwencji reality show. Jego uczestników, którzy prezentują widzom fałszywe tożsamości, a tak naprawdę mają ukryte plany. Peruwiańskich wojskowych uprawiających swe dziwne gry. Zmianę konwencji z reality show na film akcji w stylu lat 80-tych. Tajemnicze Ognisko, będące jak mi się zdaje, epicentrum władzy wszechmocnego Wiktora. Wreszcie rytuał Wielkiej Nocy. Nawiązania do twórczości Ravenhearta.

Kilka razy podczas lektury miałem ochotę zakrzyknąć „to co tu się właściwie odpier…” Być może ta głębia jest symulowana, a tak naprawdę za mgłą tricków i zmienianych konwencji nie ukrywa się nic, lecz jeśli nawet tak jest w istocie – to Autor stworzył dla tego braku głębszego sensu bardzo dobry kamuflaż. A może jest zupełnie inaczej i naprawdę mamy w tej opowieści bogactwo ukrytych przesłań. Tak mi się zdaje, choć nie do końca jestem je w stanie uchwycić. Na pewno nie tak pewną ręką, jak Mick. Który też przyznaje, że nie wszystko pojął.

W gruncie rzeczy jednak najważniejszy jest efekt. A ten tekst zdecydowanie robi wrażenie. Nawet jeśli na końcu pozostawia Czytelnika w stanie pewnej dezorientacji.

Pozdrawiam
M.A.

Tak. Łatwo tu o nadinterpretację i tym samym zabrnięcie w ślepą ścieżkę jednak symbolika jest wieloznaczna. Nawet jeśli rozważy się całość jako reality show z częstym spojrzeniem na kulisy show, nawet jeśli jest to prywatne reality show bo VBR nie wspomina w swoim utworze o szerszej publiczności i nawet jeśli wysocy rangą oficerowie fundują przełożonemu osobliwą rozrywkę, to i tak symbolika niekiedy wyeksponowana, powoduje że można doszukiwać się czegoś więcej. Najmniej zrozumiały jest dla mnie sens sceny w której Ewę spotykają drwale i ona zdaje się uśmierca w jakiś upiorny sposób jednego z nich. To takie paranormalne. Jednocześnie wątek szpiegostwa, Adrian cudem unicestwiający oddział (no bo w pojedynkę to chyba trudne). Szpiegostwo mogło się pojawić jako usprawiedliwienie np. kosztów akcji. Każda bananowa generalicja by to zaakceptowała bez dociekania. Trochę za dużo tych „ale”.

Napisz komentarz