Roman i Julita (Sinful Pen)  3.59/5 (23)

24 min. czytania
DickseeRomeoandJuliet2

Sir Frank Dicksee, „Romeo and Juliet”

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 10 grudnia 2013 roku.

* * *

Miłość, na oko łagodna,

w istocie bywa jak pantera głodna!

I chociaż ślepa, drogi przyjacielu,

najkrótszą drogą podąża do celu.”

Czterej mężczyźni siedzieli pochyleni nad swoimi kuflami z piwem. Wieczór był jeszcze młody, a za oknem lał deszcz, więc nie za bardzo mieli ochotę wracać do swoich domów. Tym bardziej, że lokal był – w swojej klasie oczywiście – na poziomie, a i piwo podawali tu wyśmienite. Tylko dwóch z nich znało się wcześniej, bo przyszli tu razem; pozostali dosiedli się z powodu braku miejsc.

Przy bezalkoholowym (mrugnięcie oka) znajomości zawiera się łatwo, wiec po trzydziestu minutach rozmawiali, jakby byli najlepszymi kumplami. Sport, samochody, kobiety – wszystkie tematy zostały przerobione, aż przyszła pora na miłość. Dziwny temat, jeśli idzie o typowych przedstawicieli samczej połowy świata, ale akurat jeden z nich – o imieniu Janek – zakochał się dosyć nieszczęśliwie i miotał się pomiędzy miłością, a pożądaniem. Dwaj pozostali próbowali mu wytłumaczyć, że z miłością facetom jest nie po drodze. Poza jednym – tym, który dołączył do nich ostatni i przedstawił się dość osobliwym imieniem Wilhelm.

Gdy nieszczęśliwie zakochany piwny towarzysz żalił się na swój los z nosem w kuflu, on przysłuchiwał się temu z zaciekawieniem. W końcu, gdy uznał, że uda mu się wtrącić swoje trzy grosze, powiedział:
– Słuchajcie, koledzy! – spojrzał na nich znacząco. – Nie mam nic mądrego do powiedzenia na temat miłości. Może poza tym, że jest czymś tak… ulotnym, niepewnym, a jednak…
– Ale… – nieszczęśliwie zakochany próbował coś powiedzieć.
– Pozwól mi skończyć! – powiedział tamten. – Znam jednak pewną ciekawą historię na ten temat. Jeśli chcecie posłuchać…?
Wszyscy trzej nadstawili uszu i chętnie przystali na tę propozycję.
– Zamówmy więc następną kolejkę! – zarządził Wilhelm. – A ja zacznę opowiadać.
Gdy barman przyniósł im do stolika wypełnione złocistym płynem kufle, łyknęli po trochu i opowieść zaczęła płynąć.
– Byłem niedawno u swojej siostry, która mieszka w…

***

Weronowo było miastem ani wielkim, ani małym. Niewiele było w nim ciekawego, może poza tym, że urodziła się tu i mieszkała przez dwadzieścia dwa lata pewna dziewczyna, którą wszyscy poznali dzięki udziałowi w siódmej edycji „Podglądaczy” i w jednym z odcinków serialu „N jak namiętność”. Ot, taka ciekawostka. To jednak był fakt bez znaczenia, tym bardziej że owa gwiazdeczka od jakiegoś czasu zapomniała o swoich korzeniach, szukając szczęścia w Wielkim Mieście. Dla naszej historii faktem istotnym i podstawowym była wzajemna niechęć pewnych znaczących rodzin z owego miasta.

Obydwie familie należały do najbogatszych w okolicy. Czesław Kapulewicz – głowa rodu jednej z nich – był biznesmenem i radnym w uroczym miasteczku, a Rajmund Montekiński, przedstawiciel drugiej rodziny – również biznesmen – jego zaciekłym wrogiem. Jego interesy miały nieco inny charakter. Za wyjaśnienie niech służy pseudonim, pod którym znali go jego „biznesowi partnerzy” – „Buldog”. Uroczo.

Rodziny pałały do siebie nienawiścią, która trwała od ponad dekady. Nikt nie pamiętał już, od czego się zaczęła, a nawet jeśli znalazłby się ktoś taki, to wątpliwe, żeby miał tyle odwagi, by się do tego przyznać. Kapulewiczowie i Montekińscy byli pierwszym tematem mieszkańców Weronowa. Tematem szeptanym, bo głośno bano się na ten temat rozmawiać. Być może nic by się w tej kwestii nie zmieniło i stan „zimnej wojny” trwałby nadal, gdyby po kilku latach studiów za granicą nie wrócił syn Montekińskiego – Roman.

Był młodym, przystojnym mężczyzną, w którego przeobraził się z wiecznie brudnego, ulicznego urwisa. Ognisty temperament odziedziczony po tatusiu wciąż mu jednak pozostał, co jednak dodawało mu tylko uroku, któremu z chęcią ulegało wiele dziewczyn i kobiet. Roman pierwsze dwa dni po swoim powrocie do domu poświęcił rodzicom, ale trzeciego dnia postanowił odwiedzić miejscowy klub o dumnej nazwie „Otello”, w którym miał nadzieję wybornie się zabawić. Umówił się tam ze swoim najlepszym kumplem z młodzieńczych czasów – Markiem Kuckim.

Roman już od godziny bawił się w „Otellu”, a Marka jeszcze nie było. Kolejne miejscowe i okoliczne piękności wyginały się z nim na parkiecie, uruchamiając cały arsenał swoich damskich sztuczek. Te skromniejsze rzucały powłóczyste spojrzenia połączone z trzepotem rzęs lub próbowały poderwać go na „damę w potrzebie”. Odważniejsze nie szczędziły swoich wyeksponowanych wdzięków i nie czekając na jego propozycje, same próbowały go przekonać, aby sobotni wieczór zakończył w ich ramionach. Romanowi schlebiał podziw płci pięknej. Wiedział jednak, że jeszcze dużo czasu przed nim – chciał się bawić, dopóki starczy mu sił, a wybranie tej, która ukoi go po nocnych szaleństwach, odłożył na później. Czuł podniecenie na myśl, ze znów zakosztuje polskich dziewczyn. Będąc za granicą, nigdy nie zapomniał, jakie potrafią być piękne. Zapewne tak właśnie skończyłaby się owa noc, jednak nie było zapisane w gwiazdach, żeby dumny syn Montekińskich tego piękna dziś posmakował.Stało się tak za sprawą pewnej dziewczyny, która pojawiła się właśnie w klubie. W chwili, gdy Roman ją zobaczył, wiedział już, że przepadł. Chemia w najczystszej postaci.

Mogła mieć dwadzieścia lat – może rok, dwa więcej. Ciemne włosy, skręcone w cudowne loki, opadały na jej szczupłe, pięknie opalone ramiona. Wąska talia, biodra jak u greckiej bogini i dwie cudowne wypukłości pod białą sukienką w delikatny, kwiecisty wzór. Roman nie mógł oderwać od niej oczu.

Była inna niż pozostałe dziewczyny w klubie. Do tej pory Roman zaobserwował ich trzy rodzaje. Pierwsze, siłą rzeczy – a raczej siłą emocji, jakie budziły – były „kobiety-neony”, jak je nazywał. Wyzywające, czasem wręcz napastliwe, świeciły z daleka informując – jestem chętna. Drugą kategorią były „kobiety rozdarte”. Zduszone przez swoje lęki i kompleksy, były tu na zasadzie – chciałabym, a boję się. Ostatnia grupa to „kobiety-cytadele” – żebyś nie wiem jak się starał, nie dopuszczą cię do siebie z rozmaitych powodów, ale z jednakowym skutkiem.

Tymczasem ta dziewczyna była obietnicą. Kuszącą, pełną zmysłowego uroku niczym najpiękniejszy kwiat w bukiecie. Najwyraźniej jednak nie zależało jej na umawianiu się z pierwszym napotkanym mężczyzną. Niczym zagubione gdzieś na końcu świata miejsce czekała na swojego odkrywcę, który wydrze jej wszystkie tajemnice. Była niczym Mount Everest, Kilimandżaro i Giewont razem wzięte. Potrzebowała zdobywcy, który będzie potrafił ją przekonać, by złamała swoje zasady.Roman postanowił nim zostać.Obserwując ją zauważył, że tak jak kobiety lgną do niego, tak ona nie może się opędzić od facetów. Najwyraźniej jednak ich adoracje niespecjalnie ją rozpalały, o czym świadczyła pełna dezaprobaty mina. Zatańczyła kilka razy w towarzystwie koleżanek, z którymi przyszła i było jasne, że długo tu raczej nie zabawi. Nie odnalazła tego, czego szukała…

Roman umiał patrzeć oraz wyciągać wnioski. Gdy doszedł do konkluzji, że piękna dziewczyna może mu uciec, zdegustowana tym, co zastała w „Otellu”, postanowił przystąpić do działania. Z głośników popłynęła właśnie odpowiednia melodia, by zaprosić tę dziewczynę do tańca.

Podszedł bliżej i stanął koło niej.
– Może jeszcze jeden taniec, zanim wyjdziesz? – zapytał.
Odwróciła głowę w jego stronę. Przez krótki moment przyglądała się mu, oceniając, czy jego propozycja ma sens. W piwnych oczach błysnęło zainteresowanie.
– Czemu nie – podała mu rękę, by porwał ją na parkiet.
Gdy szli w jego stronę przedstawił się.
– Roman.
– Julita – odwzajemniła się.

Zaczęli tańczyć…

Roman trzymał ją za biodra, lekko opuszczając dłonie na górną część jej pupy. Z bliska wydała mu się jeszcze piękniejsza, a przede wszystkim cudowna w dotyku. To, co wyczuwał pod sukienką, sprawiało, że miał do niej żal o to, że rozdziela go z jej ciałem. „Cholera, jest lepiej niż myślałem! – zachwycił się w duchu. – Dużo lepiej!”
– Skąd pomysł, że chciałam wychodzić? – zapytała dziewczyna.
Kolejna figura taneczna i jej piersi otarły się o niego. Poczuł ich elastyczną jędrność.
„Ta dziewczyna to cudo!” – zachwycał się dalej.
– Mam oczy i korzystam z nich – odpowiedział krótko.
– To by jednak znaczyło, że mnie obserwowałeś – stwierdziła Julita.
– Zgadza się – przyznał jej rację. – Ciebie to dziwi?
Nie udawała fałszywego wstydu. Nie grała żadnej roli. Cały czas odważnie patrzyła w jego oczy, wciąż zainteresowana jego osobą.
– A nie powinno? – odpowiedziała pytaniem.
– Absolutnie! – Roman pomyślał, że teraz trochę kokietuje. Jednak w takim momencie było to zrozumiałe. Nie dziwił się jej wcale.
– Tak? – uniosła lekko brwi.
Nie chciał od razu odpowiadać, więc poprowadził ją w tańcu tak, że musiała wykonać obrót. Tańczyła lekko, swobodnie. Może nie wygrałaby programu „Tylko taniec”, ale sprawiało jej to dużo radości.
– Oczywiście. Jesteś inna niż te dziewczyny – wyjaśnił. – Nie chodzi o to, że one są złe czy… nie wiem jak to powiedzieć. Są inne… po prostu.
– Trochę się zagmatwałeś – stwierdziła z uśmiechem.
– Trochę – przyznał. – Po prostu przy tobie wydają się takie… zwyczajne.
Nic mu nie odpowiedziała, tylko wciąż patrzyła mu w oczy. Być może mu się zdawało, ale teraz było w nich chyba coś więcej niż tylko zainteresowanie. Muzyka powoli cichła.
– Dziękuję za taniec – powiedziała cicho. – Powinnam też chyba podziękować za komplement?
– Nie musisz! Po prostu zatańcz ze mną jeszcze raz!
Wahała się tylko przez sekundę.Roman cieszył się jak dziecko. Kolejna piosenka była rzewna i smutna. Typowy „przytulaniec”. Julita chciała jednak zachować pewien dystans, więc dłonie oparła na torsie chłopaka. Obejmował za to czule jej biodra, błądząc co jakiś czas dłonią w okolice, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Robił to tak subtelnie, żeby jej nie spłoszyć. Udawała, że nie zwraca na to uwagi, ale tak naprawdę nie miała nic przeciwko temu. Ten przystojniak zaintrygował ją. To co powiedział o niej, w tym samym stopniu odnosiło się do niego. Był inny niż reszta tutejszych samców. Od pierwszej chwili budził sympatię . Ciepło się jej robiło, gdy myślała, że to nie tylko sympatia przyciąga ją do niego.

Był raczej nietutejszy, bo do tej pory go nie widziała. Raczej, bo sama przecież przez wiele lat mieszkała poza Weronowem. Wyjechała stąd jako mała pięcioletnia dziewczynka z matką, zaraz po jej rozwodzie z ojcem. Wróciła dopiero trzy lata temu, albowiem niezbadane są ścieżki losu. Kapulewiczowie zapałali do siebie na powrót miłością i postanowili raz jeszcze być razem. Przez te wszystkie lata to raczej ojciec odwiedzał ją lub zabierał na wycieczki. Jeśli dobrze pamięta, była w tym czasie tylko raz w Weronowie.

Roman jej się podobał. Nawet bardzo, ale nie znaczyło to, że miała mu wskoczyć do rozporka kwadrans po tym, jak dowiedziała się o jego istnieniu. Tańczyli więc w milczeniu, chłonąc siebie nawzajem. Pod palcami czuła jego bijące szybko serce. „Czy to z mojego powodu?” – zastanawiała się, przekonana, że tak właśnie jest.To on pierwszy przerwał ciszę.
– Mógłbym tak tańczyć z tobą do samego rana – wyznał.
Tekst był typowy dla podrywaczy, ale Julita miał wrażenie, że tym razem chodzi o coś więcej. W głosie Romana była jakaś szczerość, a poza tym – nie oszukujmy się – Julita, jak każda kobieta, była odrobinę próżna. Jego słowa sprawiły jej przyjemność, bo czasem najważniejszy nie jest sens wypowiedzi, tylko to, kto się wypowiada. To był właśnie taki moment.
– Coś stoi na przeszkodzie, by tak było? – spytała.
Zastanowił się chwilę i powiedział poważnie.
– Tak. Boję się, że im dłużej będę przy tobie, tym bardziej będzie mnie bolało – wyznał cicho.
Umiał czarować, nie ma co! Tylko że te czary działały na Julitę, co odkryła z niemałym zdziwieniem.
– Nie uwierzę ci – powiedziała przekornie. – To tak nie działa. To nie telenowela!
Zaśmiał się pod nosem. Nawet nie zauważyli, że tańczą w rytm kolejnej piosenki.
– Masz rację! – przyznał. – Co nie zmienia faktu, że zrobiłaś na mnie piorunujące wrażenie.
– Miło mi – powiedziała zgodnie z prawdą. Oplotła go rękami w pasie i wtuliła głowę w jego pierś.Bujali się tak jeszcze przez następne kilka tańców. Już bez żadnych słów. On gładził jej plecy, biodra, uda i tyłeczek, a ona ocierała się lekko głową o jego tors. Jego policzek zaraz potem przesuwał się po jej włosach. Oboje byli szczęśliwi i coraz bardziej podnieceni sobą nawzajem. Julicie zamierał oddech, czuła podniecenie Romana na swoich udach. Gdy poczuła jego pęczniejącą męskość, dopadło ją przyjemne mrowienie pod skórą. Nie mogła jednak pozwolić, aby ten ich pierwszy wspólny wieczór zakończył się na tylnym siedzeniu samochodu lub w pobliskich krzakach. On chyba wyrobił sobie o niej zdanie, a ona nie chciała wyprowadzać go z błędu. Po drugie, jak poczeka i się podenerwuje, to następnym razem… Julita poczuła ciepło rozlewające się w okolicach podbrzusza na myśl o tym, co wtedy będzie się działo.
– Jeszcze chwila i nie dam rady! – znów to Roman odezwał się pierwszy. – Muszę iść, bo stracę kontrolę nad sobą. Jesteś wspaniała!

Nie odpowiedziała tym razem. Zarumieniła się za to jak dojrzałe jabłko. Miała nadzieję, że jednak zostanie. Chyba zaczęło być jej wszystko jedno – niech traci kontrolę i zerwie z niej sukienkę!
– Wymienimy się telefonami? – rzucił propozycję Roman.
Julita bez zastanowienia podała mu swój numer. On zrobił to samo.
– Dostanę coś na pożegnanie? – spytał.
Zarzuciła mu ręce na ramiona i zetknęli się ustami. Najpierw delikatnie, jakby smakując siebie, a potem już bez żadnych hamulców, ich wargi wpiły się w siebie zachłannie. Trwali tak chwilę, zjednoczeni pocałunkiem, a gdy go wreszcie przerwali, dla złapania oddechu, Julita wyszeptała Romanowi do ucha:
– Dzisiaj tylko to. Dla zaostrzenia apetytu.
Zaśmiał się serdecznie.
– Naprawdę jesteś niezwykła!

Pocałował ją w rękę, dziękując za taniec, a potem oszołomiony skierował się do drzwi. W nich zderzył się z Markiem.
– Ooo, Roman. Wybacz, stary, ale naprawdę nie mogłem przyjść wcześniej – powiedział skruszony przyjaciel.
– Nie ma sprawy! – Romanowi było wszystko jedno. – Marek, poznałem cudowną dziewczynę. Głupio to zabrzmi, ale… chyba się zakochałem.
Marek spojrzał na kumpla ze zdziwieniem. „Romek zakochany! W życiu nie uwierzę!” – pomyślał. Głośno zaś zapytał:
– Jest tu jeszcze ta twoja wybranka?
Roman odwrócił się i wskazał na Julitę. Marek nie wierzył w to, co widzi.
– Ona? – wskazał palcem jeszcze raz, dla pewności.
– Tak.
Tubalny śmiech Marka zahuczał w głowie Romana.
– Z czego rżysz, baranie? – zdenerwował się.
– Romek, ty żałosny Casanovo! – Marek nie mógł przestać się śmiać. – Przecież to córka Kapulewicza, głąbie!
W Romana jakby piorun strzelił. Stał chwilę jak słup soli, a potem wybiegł z klubu. Marek niezadowolony ruszył za nim.Julita dowiedziała się prawdy jeszcze szybciej. Chwilę po tym, jak zniknął Roman, podeszła do niej Marta – jej najlepsza przyjaciółka, którą tu miała – i powiedziała do niej:
– No, no, no! Odważna jesteś, Julitko!
– Co odwaga ma z tym wspólnego? – spytała poirytowana.
– Nie wiesz, z kim tańczyłaś i komu przebadałaś migdałki, prawda? – w oczach Marty była wesołość.
– Nie wiem, ale to super facet, uwierz mi! – odpowiedziała Julita. – Na imię ma Roman.
Marta dokończyła:
– Na nazwisko za to… Montekiński – widząc okrągłe oczy przyjaciółki, Marta spytała: – Rozumiesz, co mówię?! Mon… te…kiński!
– Rozumiem, przecież nie jestem głupia!
– Może nie, ale przytomna nie za bardzo – stwierdziła Marta.

Julita z marsową miną wpatrywała się milcząco w drzwi, przez które wybiegł Roman.
Po chwili obie wyszły z „Otella”.

***

Kilka dni zabrało obydwojgu przyswojenie sobie prawdy. Jak to się mogło stać? Co za przewrotność losu! Pierwszą ich reakcją było – „trzeba z tym skończyć!”, ale gdy myśleli o tym – tak Julita, jak i Roman – byli z tego powodu nieszczęśliwi. Byli rozdarci między lojalnością wobec rodziny, a tym, co podpowiadały im serca. Oboje pragnęli, by tak dobrze rozpoczęta znajomość miała ciąg dalszy. Z każdym mijającym dniem nabierali pewności, że chcą się spotykać, pomimo swoich nazwisk. Serce nie sługa i ma w dupie durne konflikty – jak powiedział kiedyś pewien wsiowy filozof, będący prawdopodobnie pod destrukcyjnym wpływem bimbru. Udało mu się jednak te powiedzonko wybornie. Pierwszy poddał się Roman – wieczorem, pięć dni po tym, jak spotkał Julitę. Jej zajęło to kilkanaście godzin dłużej.

W końcu przekonany do swoich racji Roman postanowił, że coś trzeba zrobić z uczuciem, które go dopadło. Postanowił odwiedzić Julitę w jej domu. Musiał to jednak zrobić dyskretnie, tak by nie wpaść na Czesława Kapulewicza.Noc zdawała się sprzyjać Romanowi. Gwiazdy i księżyc zasnute były kłębiącymi się w ciemnościach nieba chmurami. Niepokój wkradł się w jego serce, gdy stanął przy murze, za którym rozciągała się posiadłość Kapulewiczów. Sprytnie pokonał przeszkodę i znalazł się w ogrodzie zaciekłego wroga swego ojca. Od Marka, który nawiasem mówiąc czuł pociąg do przyjaciółki Julity – Marty i przez to był dobrze poinformowany, dowiedział się, pod które okno się udać. Południowa elewacja, te z balkonem.

Gdy znalazł się już w tym miejscu, przez długą chwilę wpatrywał się w telefon. Bał się reakcji Julity. Bał się, że poddała się woli rodziny i każe mu się wynieść. W końcu jednak schował się w cieniu i wybrał jej numer.Zza otwartego okna na górze doleciał go odgłos jej telefonu. Trzy sygnały, cztery, pięć… W końcu odebrała.
– Słucham? – głos był cichy i drżący.
– To ja, Julito! Roman – rzucił cicho do słuchawki.
Cisza, a potem jej coraz bardziej niespokojny głos.
– Wiem, że to ty. Czego chcesz? – zapytała niepewnie.
Roman zebrał się na odwagę.
– Przez te kilka dni walczyłem ze sobą, jak się dowiedziałem, że Kapulewicz jest twoim ojcem – powiedział. – Myślę, że tobie też nie było łatwo i przyszedłem tutaj z duszą na ramieniu, bo boję się, że każesz mi iść w diabły.

Julita słuchała go z zapartym tchem. Była ciekawa, co wymyślił.

– Po pierwsze jednak należało sprawę wyjaśnić, choćby to miało być nasze ostatnie spotkanie – Julita zadrżała przestraszona, słysząc, co mówi chłopak. – Po drugie zaś, po tych kilku dniach doszedłem do wniosku, że twoje pochodzenie nic a nic mnie nie interesuje.
Roman nie mógł zobaczyć, z jak wielką ulgą Julita opada na fotel.
– Wciąż jestem pod wrażeniem naszego spotkania w „Otellu” – ciągnął dalej Roman. – Chcę się z tobą spotkać.
Julita z radości aż zaniemówiła. Roman myślał, że nie odpowiada, bo nie chce, więc dorzucił tylko:
– Poczekam pod twoim balkonem dziesięć minut. Jeśli nie wyjdziesz, będę wiedział, że nie chcesz mnie widzieć.
Gdyby Roman przyczajony w kępie ogrodowych krzaków pod balkonem Julity, odliczał sekundy, doliczyłby tylko do dwudziestu czterech. Postać Julity zamajaczyła na balkonie.
– Romku! – zawołała cicho. – Czy to ty, Romku?!
Zobaczyła wysuwającą się z krzaków pod nią głowę chłopaka.
– To ja, Julito!
Nie wiedzieli o tym, ale obydwoje w tej chwili uśmiechali się zadowoleni.
– To niebezpieczne, że tu jesteś – stwierdziła Julita.
– Nic mnie to nie obchodzi! – rzucił zaczepnie Roman.– Chcę być z tobą!
Julita czuła, że leje miód na jej skołatane serce.
– Wiem o tym – odparła. – Ja też chcę być z tobą. Nazwisko nie ma dla mnie znaczenia, ale jak tata cię zobaczy, dostanie szału, a tego bym nie chciała. On ma na punkcie twojego ojca fioła!
– To tak jak mój na punkcie twojego.
– No właśnie. Kiedyś musiałbyś sterczeć pod tym balkonem, teraz mamy telefony komórkowe – zarządziła Julita. – Jak będziesz poza naszą posesją, zadzwoń!
Roman się wahał – tak bardzo pragnął być blisko niej.
– Dobrze! – zgodził się w końcu.Po dziesięciu minutach, siedząc w swoim samochodzie, na cichym i ustronnym parkingu, zadzwonił do Julity jeszcze raz.
– Jestem – powiedział do słuchawki, gdy usłyszał jej głos.
Był taki szczęśliwy, że ona czuła to samo jak on. „Pieprzyć niezgodę!” – pomyślał sobie w duchu.
– Cieszę się – jej głos zdradzał, że mówi prawdę.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałem cię zobaczyć! – przyznał się jej Roman. – Chociaż usłyszeć!
– Mam. Wierz mi, mam! – Julita mówiła to z przekonaniem.
Zamilkli na chwilę, myśląc o sobie nawzajem.
– Nasze spotkanie w klubie, pozostawiło we mnie niedosyt – zaczął nieśmiało Roman. – Pamiętasz, co powiedziałaś, całując mnie?
Pamiętała każde słowo wypowiedziane przez nich tamtego dnia. Jakby mogła zapomnieć!
– Pamiętam…

Roman poczuł, że napięcie związane ze stresem ulatnia się z niego. Za to w slipach zaczęło mu się robić gorąco.
– Doskonale zaostrzyłaś wtedy mój apetyt, może dziś byśmy…
– Ciiii… – usłyszał w słuchawce.
– Co się stało?
– Nic. Powiedz tylko, czy jesteś podniecony, bo mi na myśl o tobie, robi się gorąco. – przyznała się Julita.
– Julitko, ja na myśl o tobie… ja… jestem – dukał, nie mogąc sklecić sensownego zdania.
– Znów się zagmatwałeś – zaśmiała się w słuchawkę.

Wiedziała, że to ze zdenerwowania. Tak bardzo jej pragnął.

– Powiedz po prostu, czy myśląc o mnie czujesz podniecenie?
Roman nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Co więcej, miał wzwód! Czuł go teraz jak cholera! Niezgrabnie jedną ręką rozpiął guzik od spodni, by zrobić więcej miejsca swojemu członkowi.
– Jestem.
– Teraz też?
Usłyszała, jak przełyka głośno ślinę.
– Tak.

Wyobraziła go sobie teraz siedzącego w samochodzie, walczącego z potężnymi emocjami, a może z ręką na pęczniejącym członku. Ciepły rumieniec pokrył jej twarz, gdy złapała się na tym, że jej mózg produkuje dość nieprzyzwoite obrazy z nią i Romanem w rolach głównych.
– Chciałabym to teraz zobaczyć i poczuć – wyznała cicho.

Roman jedynie jęknął żałośnie w odpowiedzi

– Chciałabym Cie dotknąć… pieścić… i…– Dziwiła się, jak łatwo przechodziły jej te słowa przez gardło. Widać, że młody Montekiński obudził w niej uśpione demony.
Roman z początku oniemiały słuchał, co do niego mówi. Kilkoma słowami sprawiła, że był bardzo podniecony. W końcu oprzytomniał nieco i powiedział do telefonu:
– I…?

– I być z tobą tak blisko, jak tylko się da – Kapulewiczówna niemal zmiażdżyła słuchawkę, przyznając się do tego Romanowi.

– Julitko, ja też tego pragnę. Bardzo.
– Wiesz, właśnie ściągam z siebie koszulkę nocną – przyznała się. – Oo, już jestem naga.Boże, jak bardzo Roman pragnął być teraz przy niej! Pieprzona niesprawiedliwość! Jakim prawem dzieci mają cierpieć za głupotę rodziców!
– I co robisz? – zapytał.
– Myślę o tobie, o twoich silnych dłoniach, o sprawnych palcach i…
– Tak…?
– Przesuwam dłonią po piersi, po nabrzmiałych sutkach…
Roman poczuł, że w ciasnym aucie robi mu się gorąco. Lekko opuścił szybę w oknie, a potem położył dłonie na swoich slipach.
– Julitko, pragnę cię… nie przestawaj. – wyjęczał do aparatu.
– Nie przestałam, tylko jestem podniecona i…i…
– I…?
– Odbierasz mi rozum – powiedziała Julita z udawanym wyrzutem.
– Rozum nie jest nam teraz potrzebny! – stwierdził chłopak odkrywczo.
Usłyszał, jak chichocze niczym psotne dziecko.
– Masz rację – zgodziła się.
– Co z twoimi dłońmi?
Podobała się jej ta jego niecierpliwość.
– Wciąż je mam na piersiach, ale…
Roman czekał, co będzie dalej w nabożnym milczeniu.
– Przesuwam je w dół… po brzuchu…
Dłoń Romana wsunęła się pod materiał slipek. Poczuł ciepłego, twardego penisa.
– Gładzę uda od wewnątrz… powoli i… zmysłowo
– Mhhmm..
– Tak, jak lubisz… gdy na mnie patrzysz…
Palce Romana zaczęły pocierać męskość.
– Powiedz, masz go w ręce? – spytała.
– Tak – wysapał w odpowiedzi.
– Jest twardy… prawda?
– Bardzo.
Julicie zrobiło się ciepło na samą myśl o sztywnym członku Romka. Powiedziała do telefonu to, co pomyślała:
– Chciałabym go… pieścić – Krwisty rumieniec wykwitł na jej twarzy.

Roman czuł się potwornie podniecony. Dawno już nie doświadczył tego tak mocno. Chyba nawet nigdy. Ruchy jego dłoni stały się jeszcze szybsze.
– Jak bardzo? – zapytał.
– Tak bardzo… tak że… nie wiem… strasznie…
– Grzeczna dziewczynka.
– Chciałabym poczuć go w ustach… a potem… w mojej szparce…
– Mmmmm… a gdzie masz teraz … dłoń?
– Między udami… dotykam swoich płatków… są tak bardzo wilgotne…
Roman miał wrażenie, że zaraz oszaleje. Powinien tam teraz być! Gówniany los!
– Moje palce się lepią… gdy je pieszczę…
Julita wsunęła palce w swoją szparkę. Rzeczywiście była mokra. Była podniecona. Targały nią nieznane wcześniej emocje.
– Nie przestawaj! – wycedził przez zęby Roman.
– Jestem w środku… głębiej i…
– Julitaaaa!!!
Uśmiechnęła się. Spróbowała sobie wyobrazić, jak ściskając swojego członka, Roman strzela strumieniem spermy. Poczuła pierwszy spazm rozkoszy. Położyła się wygodnie na łóżku, nie przestając się pieścić, położyła komórkę na prześcieradle, blisko twarzy, a potem sprawnie doprowadziła się do orgazmu.Na małym miejskim parkingu, w stojącym tam samotnie samochodzie, Roman osunął się na siedzenie i słuchał odgłosów z telefonu. Oczami wyobraźni widział, jak Julita wije się pod wpływem swoich pieszczot. Jęki dochodzące z głośnika aparatu zdawały się to potwierdzać. Po chwili nastąpił jeden, przeciągły odgłos rozkoszy i Julita osiągnęła spełnienie. W telefonie było słychać jej płytki oddech.
– Jesteś? – zapytał ostrożnie po chwili.
– Tak – westchnęła.
– Jak ci jest?
– Cudownie, ale wolałabym to robić z tobą – stwierdziła, drżącym głosem. – A co u ciebie?
Uśmiechnął się łobuzersko.
– Poplamiłem siedzenie w aucie.
– Przecież mówię, że lepiej jakbyś to robił ze mną – zaśmiała się w słuchawkę.
– Masz rację – przyznał. – Gdzie i kiedy?
Julita tylko na to czekała.
– Jutro. Nie mam zamiaru czekać nie wiadomo ile, po tym co się dzisiaj stało.
„Co za dziewczyna!” – pomyślał.
– Gdzie?
– Może u Marty… albo u Marka? – zaproponowała.
– Nie będziemy ich chyba w to mieszać? – w głowie Romana zaświtała pewna myśl. – Zapisz adres!
Podał go jej i ziewnął wyczerpany.
– Jesteśmy zmęczeni i jest już późno – powiedział. – Dobranoc kochana, do jutra.
– Dobranoc – usłyszał głos Julity, a potem połączenie zostało przerwane.

***

Po drugiej stronie rzeki, dwa kilometry od Weronowa leżała mała miejscowość o nazwie Mantuła. Tu mieszkał człowiek, do którego Roman czuł wielką sympatię. Był to były ksiądz, który zrzucił habit po tym, jak zakochał się w pewnej kobiecie. Miłość trwała krótko, ale Ojczulek – jak go zawsze nazywał Roman – do habitu już nie wrócił. Prawie dwa razy starszy od młodego Montekińskiego, był jego przyjacielem i druhem. Trochę filozof, trochę ekscentryk, a przede wszystkim człowiek wesoły – Ojczulek był tym, który wiele Romana nauczył, nim ten wyjechał na studia. To jego adres dał Julicie Roman, aby móc się z nią spotkać. Uprzedził go o tym fakcie dziś rano.

Niewielki domek na wzgórzu, z zadbanym ogródkiem, jak zwykle budził w Romanie przyjemne skojarzenia. Zatrzymał się przed nim i przez chwilę patrzył na rzekę rozciągającą się w oddali. Nie wiedział dlaczego, ale zawsze tak robił. Po chwili wszedł do domu.

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu nie zastał Ojczulka, za to w pokoju na poddaszu czekała na niego Julita. Chciał się z nią przywitać, ale zanim zdążył, rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować jak szalona. Jej usta miały słodki smak, a cała pachniała jaśminem. Gdy wreszcie oderwał ją od siebie, powiedział:
– Wreszcie mam cię dla siebie.
– Tak, masz – pocałowała go znowu. – Jestem tylko twoja.
Jej śliczne, piwne oczy śmiały się do niego. Wsunął palce w jej włosy. Lśniły w blasku wpadającego przez okno światła. Powąchał je, pachniały latem i słońcem.
– Tak bardzo tego chciałem – Roman westchnął zachwycony.
– Nie bardziej niż ja – dodała Julita.Potem nie mieli już ochoty na rozmowy. Drżącymi palcami rozpinali guziki swoich ubrań. Trochę niezręcznie, trochę zbyt szybko, ale w końcu stanęli przed sobą tylko w bieliźnie. Roman przeszedł za Julitę, pocałował ją w kark. Nie chciał się śpieszyć, ale rozedrgane usta zdradzały jego podekscytowanie. Ona wyciągnęła ręce do tyłu i objęła jego pośladki, gładząc je przez materiał slipek. Obydwoje łapczywie badali każdy centymetr swoich młodych, spragnionych ciał. Ich pocałunki miały w sobie taki ładunek namiętności, że osunęli się na podłogę.

Gdy Roman rozpiął zamek koronkowego stanika Julity, nie mógł przez chwilę złapać oddechu. Pamiętał, jak przy ich pierwszym spotkaniu w „Otellu” bardzo chciał podziwiać i pieścić piersi Julity. Teraz wtulił się w nie, przesuwając koniuszkiem języka po delikatnej skórze. Dziewczyna westchnęła, zamknęła oczy, gładząc delikatnie jego tors, plecy i brzuch. Poddała się rozkoszy płynącej z jego pieszczot. Niczym niedokończona rzeźba pragnęła jego czułego dotyku, którym on uczyni z niej arcydzieło. Tak było właśnie teraz. Roman rzeźbił jej kształty w niemym zachwycie, wpatrzony w każdy centymetr jej ciała. Nabrzmiałe guziczki sutków zniknęły między jego palcami, a Julita miała wrażenie, że podniecenie przeszywa ją całą, kolejnymi falami czerpanej z pieszczot przyjemności. Dłońmi przesuwała po ciele Romana – niezbyt kontrolująca to, co robi, skupiona na tym, co dostaje.
„Jestem cholerną szczęściarą!” – przemknęło przez jej głowę.Roman położył ją na miękkim dywanie i całując brzuch, powoli ściągnął z niej majtki. Przesuwając językiem po kształtnych biodrach, wsunął dłoń między jej nogi. Rozchyliła je bardziej, drżąc z podniecenia i napięcia. Jęk uwiązł w suchym gardle. Jego broda otarła się o mały pasek włosów łonowych, gdy zanurzał głowę między jej uda.
„Tak… teraz… już Romku!” – prosiła go w myślach, ale on jakby je słyszał i droczył się z nią. Rozchylił zgrabne nogi szeroko. Potraktował wnętrze jej ud czułą, ciepłą pieszczotą języka, przerywając ją dopiero, gdy westchnęła błagalnie:
– Romku, teraz tam, proszę.

Czekał na to. Jego palce przesunęły się po miękkich płatkach, wywołując dreszcz podniecenia, który przyprawił Julitę o zawrót głowy. Zanurzył się w wilgotnym wnętrzu i przesuwał w nim palcami. Nikt jej tak nie pieścił. Nikogo takiego nie spotkała. Nikomu by nie pozwoliła. On był jednak inny, od początku to wiedziała. Czy była to chemia uczuć, czy może metafizyka błądzących w przestrzeni poszukujących się dusz, czy zwykła biologiczna chęć zaspokojenia popędu? Julita wierzyła, że to było przeznaczenie, które pchnęło ich ku sobie.Poczuła w sobie jego sprawny, miękki język, którego ruchy doprowadzały ją do szału.
Roman nie przestawał, co spowodowało, że przez moment odleciała.
– Przestań… już nie mogę… nie wytrzymam! – błagała cicho, licząc na to, że nie posłucha. Nie posłuchał, więc musiała coś zrobić, żeby nie skończyć zbyt prędko. Uwolniła się z jego uchwytu i przewróciła go na brzuch. Szybko pozbawiła go slipek. Pochyliła się nad sterczącym penisem.Roman, pieszcząc cudowne ciało Julity, cały czas obserwował ją spod oka. Jej reakcje, kolejne fazy podniecenia sprawiały mu wiele przyjemności. Cieszył się, że potrafi ją doprowadzić do takiego stanu. Postanowił, że da jej dzisiaj tak dużo, jak tylko potrafi.

Kiedy przewróciła go na plecy, poczuł, że burzy mu się krew, którą adrenalina popycha z zawrotną szybkością w żyłach. Jak skok na bungee – tylko przyjemność jest nieporównanie większa. Przykryła jego tors swoimi dłońmi, przesuwając po nim delikatnie paznokciami, wywołała przyjemny dreszcz w okolicy kręgosłupa. Za chwilę jednak wrażenie to się spotęgowało, bo poczuł dotyk jej ust na lśniącym czubku członka. Zamknął oczy, gdy otuliła pulsującą żołądź drżącymi wargami.

Zdawało mu się, że znalazł się w krainie szczęśliwości.

„Jestem w pieprzonej Shangri-La!” – jego wewnętrzny głos był pełen euforii.
Julita wzięła penisa do ręki i przesunęła nim powoli, zmysłowo po swoich wargach.
– Ssij, maleńka! – ledwie wydyszał Roman
Wsunęła go do ust i zrobiła to, o co poprosił. Roman, któremu wydawało się, że Julita dopiero przy nim nabierze wprawy w miłości francuskiej, zdziwił się nieco, bo robiła to z wielkim zacięciem i talentem. Kobiety zawsze pozostaną pełne tajemnic. Nieważne zresztą, gdzie nabyła takiej biegłości. Ważne, że jemu było teraz wspaniale!

W końcu przerwał te pieszczoty, bojąc się przedwczesnego finału. Podniósł się, złapał Julitę za szyję, a ona wtuliła się w niego i oplotła nogami jego biodra. Podłożył dłonie pod opalone pośladki, aby się nie zsunęła i powoli zbliżył do stojącego w pobliżu wąskiego łóżka. Usiadł na nim, a ich usta znów zwarły się w tysiącach pocałunków. Lepkie od soków, kleiły się do siebie.

Julita wyczuła właściwy moment. Uwolniła się z objęć kochanka i uniosła lekko. Z uśmiechem zadowolenia osunęła się powoli na sterczącego członka. Oślepił ją rozbłysk rozkoszy. Niczym eksplozja potężnego światła. Poruszając biodrami, wepchnęła go w siebie do końca. Roman, drżący i podniecony, zagarnął dłońmi piersi Julity, ściskając je w rytm kolejnych ruchów ich bioder. Falowali w morzu podniecenia, pojękując na dwa głosy. Spleceni pożądaniem i rozkoszą, byli niczym rzeźba ku chwale jedności kobiety i mężczyzny.

Spocone ciała wiły się rozkosznie, a biodra zderzały się ze sobą w kolejnych, coraz gwałtowniejszych pchnięciach. Oczy obydwojga kochanków zasnuła mgła podniecenia. Roman opadł na łóżko plecami, a Julita odgięła ciało do tyłu, zapierając się jednocześnie na kolanach kochanka. Kiedy dochodził, poczuła ból zgniecionych w niekontrolowanym uścisku piersi. Poczuła, jak Roman zwiera pośladki, wypręża się, a w końcu wypełnia ją swoim nasieniem. Podniecona rozkoszą, bólem i szczęściem, z głośnym jękiem skończyła zaraz po nim, szarpiąc biodrami w dzikiej ekstazie. Opadła na łóżko obok Romana, szepcząc rozpalonymi ustami:
– To… było… cu… cudowne!
Roman pochylił się nad nią i pocałował namiętnie.
– Ty jesteś cudowna – poprawił ją.
– Kocham cię – usłyszał w odpowiedzi.
Roman i Julita.

Kochankowie z Weronowa.

Dwie planety, których orbity zbiegły się w przestrzeni.

***

Historia powoli dobiega końca.

Zakochani mają to do siebie, że często idealizują świat. Miłość działa wtedy na zasadzie „różowych okularów”. Podobnie było z Julitą i Romanem. Nazajutrz po upojnej nocy w domu Ojczulka, postanowili, że pora zakończyć wojnę między ich rodzinami. Obydwoje przeprowadzili rozmowy ze swoimi ojcami. Najwyraźniej jednak panowie Kapulewicz i Montekiński nie byli w stanie miłosnego upojenia, ponieważ obydwie rozmowy zmieniły się w potężne awantury.

Niektórzy twierdzą, że tu następuje moment na bardziej dramatyczne odcienie tej historii. Awantury, tajemnicze mikstury, a nawet śmierć. Jednak to nie ten rodzaj opowieści.

Młodzi, przekonani, że żadna siła na świecie nie jest w stanie zmienić postanowienia ich ojców, w tajemnicy spakowali się i uciekli bladym świtem następnego dnia, z postanowieniem, że nigdy już tu nie wrócą. Wieczorem zatrzymali się w małej mieścinie, gdzie w drewnianym kościółku, pachnącym sosnowym drewnem, wzięli potajemny ślub. Szczęśliwi i zmęczeni po swojej nocy poślubnej, rano wyruszyli w dalszą drogę.To tyle.

***

Za oknami panował już mrok. Trzej mężczyźni z zaciekawieniem słuchali opowieści Wilhelma. Kiedy skończył, dwaj z nich pożegnali się zaraz i wyszli w pośpiechu z lokalu. Został tylko Janek – ten, którego miłosny problem był zarzewiem opowieści – oraz Wilhelm.
– No dobra, ale co się z nimi stało dalej? – zaciekawił się Janek.

Tamten wlał do gardła to, co zostało na dnie kufla, uśmiechnął się pod nosem i powiedział:
– Nikt nie wie dokładnie, ale… – zrobił tajemniczą minę. – Są trzy wersje tego, co się stało później. Pierwsza – dramatyczna – mówi, że kilka godzin później wylecieli z drogi na ostrym zakręcie i zginęli. Podobno, gdy ich znaleziono, trzymali się za ręce.
Mężczyzna prychnął z lekceważeniem.
– Jak dla mnie zbyt dramatyczne i infantylne, jak hollywoodzki wyciskacz łez – tu Wilhelm zrobił przerwę dla zaczerpnięcia oddechu. – Druga wersja jest realistyczna i mówi, że po kilku miesiącach ich magiczny związek zabiła rutyna.
– Rutyna? – zdziwił się Janek.
– Tak, przyjacielu, rutyna, która dla uczucia jest tym, czym dla naszego organizmu cholesterol – zaśmiał się lekko. – Jeśli się z nim nie walczy – zabija! Ta wersja też do mnie nie przemawia. Realizmu mamy naokoło na pęczki.
Wilhelm zamyślił się na chwilę.
– Jako urodzonemu optymiście i zwolennikowi korzystania z życiowych uciech, najbardziej podoba mi się ostatnia wersja przygód Romana i Julity – powiedział. – Według niej żyją na skraju Wielkiego Miasta, wciąż nie mają siebie dość, a wokół nich kręci się gromadka szczęśliwych dzieciaków.

Wilhelm puścił do Janka oko. Był zmęczony długim gadaniem.
– Teraz to już naprawdę koniec, więc wybierz sobie zakończenie, które ci się podoba i postaw mi jeszcze jedno piwo! – zarządził.
Janek zaszurał niecierpliwie nogami pod stołem.
– Dobra, ale co ja mam zrobić?
– Nie wiem. Sam do tego musisz dojść. Wszystko zależy od nas samych. Historia niby jedna, a na każdego działa w różny sposób. Widzisz, jeden z naszych kolegów, siedzi właśnie teraz w pobliskim burdelu, drugi pobiegł do domu, sprawdzić, co porabia jego córka, a ty… no, cóż… – zawiesił na chwilę głos. – … pomyśl, ale nie tylko tym, ale i tym.
Mówiąc to, wskazał palcem najpierw głowę, a potem lewą stronę piersi.

Barman właśnie postawił piwo przed Wilhelmem. Janek podniósł się od stołu.
– Cóż, przejdę się i przemyślę to sobie spokojnie – powiedział. – Opowieść była super. Dzięki. Trzymaj się!
Wilhelm podniósł w górę kufel.
– Nawzajem.
Gdy drzwi zamknęły się za Jankiem, zamruczał pod nosem.
– Baw się dobrze u swojej panny – mlasnął językiem. – Cholera, naprawdę to piwo jest wyśmienite!

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Nareszcie kolorowa ilustracja 🙂 nudzi to artystczne black&white…

;D polubić

Jeżeli ktoś zastanawiał się kiedykolwiek, jak wyglądałaby historia Romea i Julii przeniesiona na polską prowincję, nie musi zastanawiać się dłużej! Dzięki Sinfulowi już wiemy. Pierwsze spotkanie na dyskotece, rzewne rozmowy pod balkonem, no i sekstelefon – a wszystko to opisane w sposób sentymentalny, romantyczny, choć nie bez dyskretnego poczucia humoru.

Opowieść niby już znana, a jednak nabiera dodatkowych walorów, zaprawiona solidną szczyptą pieprzu. Zastanawia mnie tylko, czy Wilhelm opowiadając historię nowopoznanym kolegom w pubie naprawdę tak głęboko wszedł w intymne szczegóły tej relacji. Ale taka to już uroda opowiadań erotycznych, że nie zawsze trzymają się ortodoksyjnego realizmu…

Brakowało mi trochę bardziej rozbudowanego wątku dwóch skłóconych rodzin. Domyślam się jednak, że wtedy tekst musiałby być pewnie z 3 razy dłuższy. I zapewne kończyłby się tak jak oryginał – bez happy endu. To ja już wolę finał jak z "Nagiego instynktu" – "Będziemy się pieprzyć jak norki, mieć gromadkę dzieci i żyć długo i szczęśliwie". Amen.

Niech więc choć raz Romeo i Julia znajdą radość w szczęśliwym pożyciu. A Weronowo pozostanie jedynie wspomnieniem!

Pozdrawiam serdecznie, czytelniczo zaspokojony
M.A.

P.S. Ilustracja zaiste fajna. Nie tylko dlatego, że kolorowa 😀

Przeczytałam "Wenerowo" zamiast "Weronowo". Zaczynam się bać o swoją psychikę 🙂
Tekst świetny, ilustracja zresztą też.
Eileen

Wenerowo niekoniecznie musi kojarzyć się z chorobami. Może po prostu być miastem Wenery, czyli rzymskiej bogini Wenus. Z grecka – Afrodyzjas.

http://en.wikipedia.org/wiki/Aphrodisias

Jak widać, w historii świata było co najmniej jedno Wenerowo. Tak więc Twoje skojarzenie Eileen, nie było wcale takie głupie 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Ja napisałam opowiadanie o podobnym tytule Romek i Julita. Bohaterów osadziłam we współczesnym świecie tak jak tu, ale w relacjach sponsor i dziewczyna

@Karolino, a może moglibyśmy zapoznać się z Twoim opowiadaniem?

Opowiadanie jest naprawdę dobre i przeczytałam je z dużą przyjemnością, ale… zastanawiam się, gdzie był korektor, kiedy tekst trafiał na stronę? Tu i ówdzie brakuje spacji po kropce, trafiła się gdzieś za to spacja przed kropką. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na takie drobne przeoczenia, ale tu jest ich kilka, więc biorąc pod uwagę moje przyzwyczajenie do naprawdę wysokiego poziomu tekstów na NE (nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam tu choćby jakąś literówkę), trochę mnie to zdziwiło.

Pochwała za pomysł, pastisz powszechnie znanej historii, osadzony w realiach polskiej prowincji, z elementami humorystycznymi w tle. Samo wykonanie jednak zawodzi. Miłosne dialogi bohaterów wypadają sztucznie i pretensjonalnie. Może „różowe okulary” miłości działają w taki sposób, ale czytelnik też ma swoje prawa. Główny zarzut to jednak warsztat jako taki. Czasownik „być” pcha się wszędzie, gdzie tylko może. Trafiają się akapity, w których trudno znaleźć zdanie bez tego słowa-wytrycha. Do tego nie brakuje również innych powtórzeń. Sprawia to wrażenie albo ubogiego zasobu wyrażeń autora, albo niedopracowania tekstu. Na to drugie wskazywałyby poczynione w poprzednim komentarzu uwagi Czarnej Kaczuszki.

Świetne opowiadanie.

Napisz komentarz