Dalekie fiordy (hussky)  4.58/5 (11)

17 min. czytania

Źródło: Pixabay

Poniższe opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane na łamach portalu Dobra Erotyka 28 marca 2007 roku.

Tak się cieszyłam na ten wyjazd. Norweskie fiordy były jednym z moich podróżniczych marzeń, obok Australii i Południowej Afryki. Przez ostatni tydzień nie myślałam praktycznie o niczym innym. Machinalnie patrzyłam na dzieci w klasie, nie mogąc doczekać się wyruszenia w podróż. Koniec roku szkolnego i wystawione cenzurki zwalniały mnie z obowiązków nauczania, miałam jedynie doglądać dzieci. W duszy skakałam z radości. Wprost piałam z zachwytu. „Niech to już będzie jutro. Po co czekać i marnować jakieś 24 godziny?”. Właściwie to więcej niż 24, bo wyjeżdżać mieliśmy późnym wieczorem dnia następnego.

Gdy miesiąc temu w łazience, Tomek podszedł do mnie od tyłu, przytulił się całym ciałem, położył dłonie na piersiach, i szeptem, dmuchając mi ciepłym, piwnym oddechem w ucho oznajmił : „Wyjeżdżamy zaraz po zakończeniu szkoły”, wtedy się lekko obruszyłam.

– Jak to wyjeżdżamy? My razem? Gdzie? Za co? Dlaczego bez uzgodnienia? – zalałam go potokiem pytań.

Stał ciągle za mną i w lustrze widziałam ten tajemniczy uśmiech.

– Poczekaj parę dni, aż wszystko sfinalizujemy. – dziwnie to zabrzmiało w liczbie mnogiej.

– My? Czyli kto?

– Planujemy to z Kapslem od dawna, wiedząc, że obie się palicie na taką podróż. Ale Adzie ani słowa!

Kapsel, właściwie Jerzy, Jurek, Jur jak zwykliśmy mówić, stanowił tę brzydszą połowę zaprzyjaźnionej z nami pary. Ada i Jur żyli w wolnym związku, który, jak mawiali, ich mniej krępował, niż zwyczajowe więzy małżeńskie. Jur ponadto był moim byłym chłopakiem z czasów studenckich. A Kapslem został przezwany podobno od pierwszego dnia w akademiku, gdy zamiast bagaży wniósł skrzynkę piwa. Studiowaliśmy razem socjologię.

Już na drugim roku bardzo dogłębnie ją studiowaliśmy. Ale na trzecim poznałam obecnego męża, Tomka, pseudo „Fisk” i znajomość z Jurem przerodziła się za obopólną, zgodą w przyjaźń. Bez kłótni, bez zawiści, bezszmerowo. Tylko dlatego, że Fisk był jego przyjacielem od podstawówki i „takim będzie aż do śmierci”. Boże, miej w opiece przyjaciół!

******

Wyszedłem z biura wcześniej niż zwykle. O trzy godziny wcześniej.

– Panie Tomku, wspaniałych wakacji.

– Dziękuję… pani Mariolu, wie pani co robić – instruowałem sekretarkę przez cały ranek. – Z wszelkimi wątpliwościami proszę się kierować do pana Duszana. – Pan Duszan był moim zastępcą,  i jeszcze nie miał urlopu. Przy tym tempie zamówień na cegły, nie będzie chyba miał do przyszłego roku. „Najpierw prezes, potem wice, to odpowiednia hierarchia.” Uśmiechnąłem się pod nosem, machając do pani Marioli na pożegnanie.

„Jezu Chryste, jutro Norwegia!!! I to na urlopie, którego nie miałem od trzech lat!!!”

Złapałem się na tym, że włączając stacyjkę, lewą ręką wybijałem na kierownicy takt „We are the champions” Queensów. Melodia chodziła mi po głowie od samego rana, zasłyszana jednym uchem w radiu. „Tak, jesteśmy mistrzami, mogąc pod koniec czerwca wyrwać się na taką eskapadę.” O czternastej byłem umówiony z Jurem w Amazonce, naszym ulubionym barze jeszcze z czasów młodości. Aż dziw, że przetrwał tyle lat. Człowiek robi się coraz starszy i z coraz większą trudnością akceptuje zmiany. A tych jest wokół bez liku. Jeszcze chwila i obudzimy się w całkiem nowym świecie. Niestety już przez nas nieakceptowalnym.

Z daleka zobaczyłem Jura, rozwalonego jak basza na chybotliwym, plastikowym, beżowym kawiarnianym krzesełku. Też mnie zauważył i pokiwał ręką. „Ahoj”.

– No wreszcie… – podniósł się i podał mi rękę. – Już sobie wyobrażałem, skoro cię diabli wzięli, jak dobrze będę się bawił z dwoma paniami.

Roześmiałem się lekko i usiadłem naprzeciw niego.

– Sorki za spóźnienie, musiałem dopilnować tego i owego.

– Jasne… wy kapitaliści nie macie cienia skrupułów, wyzyskując biedotę – mógł sobie pokpiwać, będąc bezrobotnym.

– Dobra, Jur, do rzeczy… – zagaiłem, przerywając następne kąśliwe uwagi. – Mamy jeszcze sporo do omówienia odnośnie jutrzejszej jazdy…

******

Ta wiadomość spadła na mnie znienacka. Jeszcze przedwczoraj Jur był sobą, normalnym, szukającym od czasu do czasu pracy facetem. Nie musiał tego robić, bo żył z „kapitału”, ale koniecznie chciał się gdzieś zaczepić, bo „człowiek bez pracy rdzewieje”. „Praca to tworzenie, brak pracy to burzenie” zwykł mawiać. Nigdy nie pytałam, co miał na myśli, instynktownie czując przewagę stanu „w pracy” nad stanem „bez pracy”. Aż do wczoraj, kiedy przy kolacji niewinnym głosem zakomunikował :

– Pojutrze wyjeżdżamy do twojej ukochanej Norwegii.

Z początku nie zwróciłam na te słowa specjalnej uwagi, bo żarty to było jego drugie ja. Nie umiał bez nich żyć, tak jak ja nie umiałabym żyć z nim, gdyby się ich oduczył. Na przykład w zeszłym miesiącu, pod koniec maja, ni z gruszki ni z pietruszki, kładąc się do łóżka obwieścił:

– Niedługo będziesz się kochać z kobietą.

– Jasne… – trochę mnie to ubodło, gdyż niecały tydzień wcześniej, po szalonej, sobotniej nocy i dwóch orgazmach, zwierzyłam mu się w łóżku, że mogłabym przespać się z inną kobietą, wiedząc, że on mówił przed godziną, że chciałby coś takiego zobaczyć.

Potraktowałam wtedy jego wypowiedź o kochaniu się z inną kobietą jako dość niestosowny żart. Na to on uśmiechnął się, jak Gioconda i obrócił na drugi bok.

– Gasimy? – spytał i pstryknął przełącznikiem lampki nocnej. Teraz jednak, słysząc o wyjeździe do Norwegii nie mogłam zdać się tylko na przypuszczenia.

– Jak to? Tak nagle? Skąd…? Z kim? – uniósł ręce w obronie na mój potok pytań.

– Spokojnie, Ad, masz dwa dni na pakowanie.

– Ale jak… Jur… powiedz coś więcej…

– Wyjeżdżamy na fiordy o dwunastej w nocy, pojutrze.

******

Uwielbiałem takie podróże. Samochodem, w nieznane, bez żadnych rezerwacji miejsc, w ciemno, tak po prostu sobie wyjechać i nie zaprzątać głowy pierdołami.

Mijaliśmy właśnie końcowy odcinek mostu łączącego Danię ze Szwecją, mostu Oresund, kwintesencji współczesnej myśli inżynierskiej. Spojrzałem do tyłu, na nasze śpiące dwie niebiańskie istotki, zerknąłem na Tomka pracowicie zajętego kierownicą. Poczułem się jak w siódmym niebie i jakbym podążał dalej.

Oparłem się wygodnie o zagłówek.

Nie powiem, szczęśliwie mi się żyło. Bez pracy, z pieniędzmi, z kochającą panią, bez dzieci, z własnym domem z ogródkiem, bez obciążeń, ale z obowiązkami. Małżeńskimi.

Właściwie nie małżeńskimi, ale konkubinatowymi. Żyliśmy sobie z Adą na kocią łapę, bo tak nam było wygodniej. Począwszy od tego, że nie chciała za bardzo zmieniać swego panieńskiego nazwiska (Mieszko), nie pytałem dlaczego…, poprzez to, że wszystko, co miałem i mieć zamierzałem chciałem darować synowi z poprzedniego małżeństwa. Jemu i tylko jemu. Także dlatego że, jak kiedyś stwierdziliśmy, po prostu łatwiej się rozstać. Bez zobowiązań, bez podatków i bez świadków. Bez procesów i ekscesów. Za to ze zrozumieniem, że tak wybraliśmy. I z nadzieją, że ileś lat wspólnego życia nie było czasem zmarnowanym.

Oboje z Adą nie pracowaliśmy. Po co, skoro pieniądze same lecą?

Oboje w tym samym roku kończyliśmy socjologię i właściwie byliśmy już od początku socjopatami. Oboje o buntowniczym nastawieniu w stosunku do państwa, mieliśmy je zarówno we wzgardzie jak i w dupie. Państwo, czyli „ich”, traktowaliśmy jako najbardziej krwiożerczy, uzurpatorski i nieczuły na krzywdę jednostki twór. Z perspektywy lat widzę, że niewiele się pomyliliśmy.

Mogliśmy tak traktować gałąź na której siedzieliśmy, bo co miesiąc na moje konto wpływała dolarowa gaża, jak o pieniądzach spływających z USA z funduszu powierniczego mojego ojca zwykła mawiać Ada.

Byliśmy lekkoduchami, ale czy to źle?

Obudziło mnie nagłe przyhamowanie.

– Co jest, Fisk? – sennie zapytałem.

******

– To mi się podoba, tu zostaniemy na noc – odezwał się spokojnie Tomek.

Rozejrzałam się zaspanymi oczyma.

– Która godzina?

– Czwarta po południu, kochanie, do Norwegii i tak dojechalibyśmy po zmroku, myślę, że tu możemy przenocować? – Tomek spojrzał pytająco na Jura. Zerknęłam na Adę. Sądząc po jej spojrzeniu, też się właśnie obudziła i chyba usiłowała dociec, co się dzieje.

– Gdzie jesteśmy? – wymamrotała.

– W Szwecji, tuż obok pięknego, niedrogiego, luksusowego motelu – Jur już był wyraźnie na chodzie. Wysunął zza zagłówka rękę i pogładził ją po włosach. „Też bym tak chciała.”

– Fajnie, to idźcie załatwić nam niedrogie, luksusowe apartamenty – odezwałam się zgryźliwie.

– Jak sobie życzysz, księżniczko. – Jur zrobił gest, jakby zdejmował kapelusz i wycierał nim podłogę. Zrozumiałam, to cześć oddawana księżniczce.

– Pośpiesz się książę, bo chyba muszę na stronę.

Trzasnęły drzwi i zostałyśmy same. Spojrzałam na niemiłosiernie rozkudłaną, ale nadal piękną Adę.

– Ładnie tu, nie? – spytała. Albo może stwierdziła?

– Ładnie, ale zrób coś z włosami. Czupiradło to mały pryszczyk.

Wyszła z samochodu i otworzyła przednie drzwi.

– Volvo chyba mają lusterka dla pasażerów? – uśmiechnęła się do samej siebie, siadając z rozmachem.

Odgięła górną klapkę i z dezaprobatą zerknęła w swoje odbicie.

– Matko Boska… i oni mnie taką widzieli?

– Nie załamuj się, to dopiero pierwszy z trzynastu wieczorów – odparłam.

Odchyliła głowę do tyłu i się roześmiała.

– Tylko nie próbuj naśladować mojego męża przez te trzynaście wieczorów.

Uśmiechnęłam się pojednawczo.

– Nie ma szans, żeby ktokolwiek mógł naśladować Kapsla. Jur jest jedyny w swoim rodzaju.

Odwróciła głowę i zerknęła na mnie z ukosa. „Przecież wiesz, że chodziłam z nim na studiach, ale teraz tego nie mów” szybko pomyślałam. „Nie psuj nastroju”.

Obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.

******

Weszliśmy do holu. Jur jak zawsze miał już gotowy tekst.

– Podwójny apartament z widokiem na ocean proszę – recepcjonista spojrzał na niego pytająco. Byliśmy w końcu na równinie szwedzkiej, jakieś 100 kilometrów od morza. Może się przesłyszał, albo ten obcokrajowiec źle wymawia po angielsku?

– Kolega żartował z tym oceanem – pośpieszyłem z odpowiedzią.

– Ach, tak…

– Apartament 22… z widokiem na pola – wręczył nam złoty kluczyk wpięty w srebrne serce.

Uregulowaliśmy należność do jutra wieczór. Kartą, którą specjalnie założyłem na wyjazd i na którą solidarnie wpłaciliśmy po 1000 euro. Z niej oplacaliśmy przejazdy autostradami.

– Apartament 22… – Jur odezwał się po wejściu na piętro. – Coś jak „Paragraf 22”?

Roześmiałem się, wyobrażając sobie możliwe implikacje satyrycznej powieści Hellera.

– Możliwe, ale mam nadzieję, że to nie Wietnam.

Włożyłem złoty kluczyk w złoty zamek. „Coś jak skarbiec?” przemknęło mi przez myśl.

– Nie słyszeli tu o kartach magnetycznych? – Jur popchnął stanowczo drzwi i wszedł do środka. Stanąłem w progu i … zaparło mi dech.

******

– Choć, kochanie, zobacz… – Jur jakby po biegu maratońskim nie mógł złapać oddechu. Szarpnął tylne drzwiczki.

– Najbardziej bajerancki apartament, jaki w życiu widziałem… – wydukał. Spojrzałam na męża pytająco. Zdyszał się biedaczek, to fakt.

– Cóż tam tak bajeranckiego? – z przedniego siedzenia odezwała się Sylwia.

– Chodźcie, jeśli nie chcecie przegapić Tomka stojącego jak mumia.

Wzięłyśmy torebki i pogalopowaliśmy.

Już ten wystrój korytarza na pierwszym piętrze mnie zastanowił. Zielona wykładzina, a’la Wimbledon, gruba, miękka i wprost zapraszająca do położenia się. Delikatne, przyćmione światło jasnobłękitnych kinkietów rozmieszczonych po obu stronach. Każde drzwi obłożone jakimś materiałem w jednolitej, mahoniowej teksturze, natomiast ściany wyłożone jasnososnową boazerią. Całość sprawiała wrażenie, jakby była żywcem wyjęta ze snu hipnotyzera.

Dopadliśmy do otwartych drzwi.

– Szkoda, Tomka już wciągnęło…– wydyszał Jur. Pierwsza stanęłam na progu.

To była oranżeria, a nie pokój. W każdym wolnym miejscu stała donica z roślinami. Z kwiatami, ale nie tylko. Fikusami, kaktusami, powojami… pokój wyglądał jak… z bajki. Baśniowo. Nierealnie. Bladokremowa wykładzina, jasnobłękitny tapczan, jasnobłękitne obicia sosnowych krzeseł przy jasnososnowym blacie stołu, ciemnobłękitne ściany i szkarłatne zasłony na całą szerokość przedniej ściany, a przy tym wszędzie zieleń roślin, wystająca z każdego zakątka, dopełniała melanżu kolorów. Odważyłam się zrobić dwa kroki naprzód i ugrzęzłam po kostki w dywanie. Stanęli tuż za mną.

– Będą szanse stąd wyjść? – Jur szepnął mi wprost do ucha.

– Jak zejdziesz mi z prawego buta. – Odskoczył, jak oparzony.

******

Wcale nie odskoczyłem, tylko majestatycznie zszedłem.

Ten widok to było nic w porównaniu z drugim pokojem. Nie mogłem się doczekać, żeby zobaczyć ich miny.

– Podkasajcie spódnice i naprzód – wskazałem ciemnobłękitne drzwi po prawej stronie, umiejscowione na środku ciemnobłękitnej ściany.

Dopiero teraz zauważyłem, że drzwi miały matowe, ciemnobłękitne szyby. Podwójne, zasuwane drzwi. Wielkie, jak wrota do stodoły. Spojrzały na mnie niepewnie, gdy ruszyłem we wskazanym kierunku.

– Tam nie ma pająków, no, chodźcie.

Uchwyciłem pałąk, będący odpowiednikiem klamki, ale wpuszczony w drewno drzwi i lekko przyciągnąłem ku sobie.

– Oto Sezam… – drzwi jakby same bezszelestnie przesunęły się i schowały w ścianie. Odsunąłem się na bok, robiąc widzom miejsce i obserwując ich oblicza. Twarz Ady jakby się wydłużyła, natomiast z oczu Sylwii zrobiły się czyste spodki pod sporą filiżankę.

******

Takiego koszmaru jeszcze nie widziałam. Czarne, jak najprawdziwszy Afrykańczyk ściany. Biały welon ścielącej się pod nami wykładziny. I największe łoże, jakie sobie można wyobrazić, zajmujące trzy czwarte powierzchni pokoju, powleczone jasnoczerwoną narzutą.

Żadnego okna, żadnej, chociażby najbłahszej zasłonki. Cztery ściany czerni. I nic więcej.

Za wyjątkiem mojego męża, wygodnie podpartego na łokciach na samym środku czerwoności. W samych białych bokserkach prezentował się na tle czarnych ścian i czerwonej narzuty nader apetycznie.

Z wrażenia zupełnie odechciało mi się siusiu.

– Już myślałem, że tu nie traficie – oznajmił wszem i wobec.

– Co to jest za okropieństwo, rodem z piekła? – grzecznie spytałam.

– To pokój do zajęć fakultatywnych – oznajmił wesoło Jur – No i są jeszcze kuchnia i łazienka…Musiałaś je przegapić.

Zerknęłam z ukosa na Adę. Stała jak wmurowana, patrząc dziwnym wzrokiem na łoże. Właściwie nie na łoże, patrzyła wyraźnie na…. mojego męża. Wyżej wymieniony wstał, przeszedł parę kroków, odbił się w górę i wylądował z gracją przed nami.

– Nie wykonałeś telemarku, oceny będą niższe. – zbeształ go Jur.

– Przestań… – spojrzałam na Kapsla z dezaprobatą – Mamy tu spać?

– Sądzisz, że nie starczy miejsca?

– Tak właściwie, to chyba im nie chodzi o spanie – Zerknęłam pytająco na Adę, a ona wreszcie spojrzała na mnie. I może wreszcie zrozumiała, po co ciągnęli nas przez pół Europy. Domyślałam się tego już od tekstu Jura, który Ada zdradziła mi na uszko, że podobno będzie się kochać z inną kobietą. Gdy Tomek oznajmił, że jedziemy we czworo do Norwegii, wtedy wszystko stało się jasne. Ale przyrzekłam Adzie nie wygadać się, a teraz stałam i patrzyłam, jak powoli zrozumienie wypływa na jej twarz.

******

Cisza. Podszedłem do Ady i wyciągnąłem w jej stronę rękę.

– Zatańczymy?

Kiwnęła potakująco głową. Ująłem jej talię prawą ręką przyciągając do siebie, lewą napotkałem ciepłą, rozwartą dłoń. „Skąd u kobiety taka ciepła ręka?” Zrobiliśmy pierwszy obrót.

– Sylwia, słyszysz jakąś muzykę? – dobiegł mnie głośny szept Jura.

– Nie gadaj tyle, tylko się wsłuchaj – szept mojej żony był jeszcze głośniejszy.

Ada podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.

– Wiesz… – prawie musiałem czytać z ruchu jej warg, tak niedosłyszalnie mówiła – nie musieliście po to przywozić nas aż tutaj.

– Owszem, ale zawsze otoczenie jest ważne, prawda? Zwłaszcza za pierwszym razem…

Wyjęła prawą rękę z mojej dłoni i otoczyła mnie ramionami. Przytuliłem ją. Mocno. Zrobiliśmy kolejny obrót i spojrzałem na Jura i Sylwię.

Całowali się. Byli prawie tego samego wzrostu, głowy pochylone w bok, usta złączone… Nie, nie złączone, jakby zespolone z sobą. Namiętność zaczynała toczyć się lawiną. Ująłem głowę Ady i przekręciłem w ich stronę. Zerknęła na nich, potem na mnie. Odchyliła głowę i podała mi usta. Delikatnie musnąłem je wargami. Nowy, inny dotyk. Inne usta, mniej wilgotne, mniej rozchylone. „Czego się spodziewasz, kretynie? Że otworzy je na oścież do pierwszego pocałunku?” Zniżyłem głowę i oparłem wargi na jej ustach. Tak tańczyliśmy, pogrążeni w rytmie niesłyszalnej melodii. Po kolejnym obrocie nie wytrzymałem i spojrzałem ponad głową partnerki na drugą parę. Nadal się całowali, ale teraz byli tylko w bieliźnie.

„Jakim cudem tak szybko im to poszło?” Widziałem język Sylwii, z zapamiętaniem penetrujący jego usta, podczas gdy jej prawa ręka wyciągała stojącego na baczność członka. Tą samą ręką obciągnęła mu majtki do pół ud.

******

A więc jednak… Niewypowiedziane nigdy życzenie wszystkich się spełni. Co przyniesie dalej? Nie wiedziałem, na razie mogłem ich obserwować i się dostosowywać. Rozpiął jej stanik, który opadając zaplątał się przez chwilę w drepcących nogach. Odkopnął go jednym ruchem. Teraz tańczyli pół-bokiem do siebie. On z ręką na jej nagich, pełnych piersiach, ona masturbowała go gwałtownie, ciągle podając mu usta. Patrzyłem zafascynowany, jak spija ślinę z jej języka. Jak zaczyna dyszeć, wkłada język do jej ucha, liżąc małżowinę i pochylając głowę niżej wędruje wargami ku szyi. Jak ona nagle przykuca i bierze go między wargi, wysuwając delikatnie koniuszek języka, żeby zebrać nagromadzoną na czubku wilgoć. Po chwili powstaje i go całuje. Tylko sobie mogę wyobrazić, co on przeżywa, czując własny smak na języku kochanki. Obracam się tak, żeby moja partnerka też mogła widzieć to niesamowite widowisko. Jej mąż i moja żona.

„Przecież tańczysz także z żoną, w dodatku nie swoją, dupku! I jesteś w samych gaciach!!” Ale przecież trzeba by się wykąpać, albo co… „Zrób coś, nie roztkliwiaj się nad sobą, palancie, na kąpiel dziś nie ma czasu. Może później.” Teraz zebrało ci się na zazdrość?? Przecież wiedziałeś, co się wydarzy. „Tak, ale widok ich ciał i  namiętności….”.  Znasz to stare porzekadło?  „Jak nie możesz pokonać wroga, to się do niego przyłącz!”

Teraz dopiero zaczynałem stygnąć, odkrywszy alternatywę. Przecież to proste, zgodziłeś się na wszystko, a że się nie spodobało? no cóż… Teraz rób tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.

Rzuciłem okiem na żonę. Jur właśnie ściągał z niej ostatni kawałek nitki, którą ona nazywała stringami. Spojrzałem w dół i zobaczyłem błyszczące, wlepione we mnie oczy Ady.

– Rozbierz mnie – szepnąłem.

– Przecież już jesteś rozebrany – doleciał mnie jakby chichot.

– Dobra, to ja rozbiorę ciebie.

Przez moment zesztywniała. Ale tylko przez chwilę. Zacząłem ściągać jej bluzkę.

– Nie śpiesz się tak, nikt nikogo nie goni… – chuchnęło mi pod uchem. – Pocałuj mnie najpierw.

Nie odrywając wzroku od drugiej pary zbliżyłem usta do jej warg. Jur właśnie kładł Sylwię na łoże. Oboje byli całkiem nadzy. Rozchyliła nogi w bok, on zsunął się między uda, wyciągając dłonie ku piersiom. Jakimś takim poufałym ruchem. Jakby robił to z nią tysiąc razy wcześniej i stanowiło to pewną już rutynę. Albo mi się coś stało ze wzrokiem, bo zaczynałem myśleć. „Kiedyś raz zdradziłeś żonę. To co chcesz od niej? Poza tym on jest jej dawnym chłopakiem. Myślisz, że wtedy tylko trzymali się za rączki? Małe rżnięcie z przyjaciółmi to nic złego. Wyluzuj… dupku!”

I wtedy nagle wydali mi się…. drugoplanowi. „Oni później. Najpierw ktoś, kto jest przy tobie. Ktoś, kto się do ciebie tuli. Ktoś, kto ma w tej chwili więcej tolerancji, niż ty mógłbyś mieć przez całe życie. Skup się i jej nie skrzywdź.”

Poderwałem jej uda na wysokość bioder. Objęła mnie mocno ramionami. Trzymałem ją w powietrzu, patrząc z odległości pięciu centymetrów w te wspaniałe, wielkie oczy. Potem zbliżyłem się jeszcze bardziej. Wsunąłem język do jej ust. Coś ruchliwego, mokrego i czułego wyszło mi naprzeciw. Ująłem ją głębiej pod pupę lewą ręką, prawą zacząłem rozpinać guziki bluzki. Teraz objęła mnie również nogami. Czułem, jak zaczyna się we mnie wwiercać. Podszedłem do łoża i położyłem ją obok Sylwii, która nadal wiła się pod dotykiem języka. Delikatnie rozpiąłem bluzkę. Zsunąłem z ramion i przyjrzałem się spódniczce. Żadnego widocznego zapięcia. Wziąłem ją za nogi i obróciłem do pozycji brzusznej. Zsunąłem bluzkę z ramion i rozpiąłem suwak przy spódnicy. Jednym płynnym ruchem odrzuciłem ją poza siebie. Rajstopy. Ściągnąłem gumkę poniżej bioder i czekałem chwilę, nim uniesie pupę. Wtedy pozbyłem się ich do końca, wychodząc za nią na dobre dwa metry. Nie sądziłem, że rajstopy aż tak się rozciągają. Leżała bezbronna, na brzuchu, z lekko rozrzuconymi nogami, a ja stałem nad nią w pozycji XVI-wiecznego oprawcy. Spodobała mi się taka bezbronność.

Rozpiąłem stanik i gwałtownym ruchem ściągnąłem majtki. Jęknęła cichutko. Jeszcze nie byłem pewien, czy z dezaprobaty brutalności, z zakłopotania, czy z zadowolenia. Ale podobało mi się coraz bardziej. Spokojnie, pewny swego zacząłem zsuwać bokserki i wtedy ujrzałem oczy Sylwii. Żona patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Także chyba z odrobiną… strachu, czy może respektu. Jur ją lizał i pieścił palcami, a ona patrzyła na mnie w całkowitym bezruchu! Nawet jej nie drgnęła powieka. „To w końcu daje jej przyjemność, czy nie?”

Rozchyliłem szerzej nogi Ady i wniknąłem do szparki. Najdelikatniej, jak mogłem, gdyż w tej pozycji, gdy kobieta leży na brzuchu, podobno ją boli. Tak mówiły i moje partnerki i znajome Sylwii. Złączyłem jej nogi, opasując uda kolanami i zacząłem powoli się poruszać.

Czyniłem to, co rusz spoglądając na Sylwię. Tył, przód, rzut oka, tył przód, rzut oka… Żona nie spuszczała ze mnie wzroku, ale zaczęła coś czuć. Przygryzała wargi, mrużyła oczy i coraz szybciej zaczynała falować biodrami. Nagle całkiem wyszedłem z Ady.

Wyprostowałem Jura i pchnąłem go na łoże. Upadł ze śmiesznie podrygującym członkiem.

Podniosłem Sylwię i posadziłem na niego. Ujrzałem jej rękę, jak bierze członka i skierowuje w siebie. Podniosłem Adę i posadziłem na twarz Jura. Wygiąłem ją lekko do tyłu, dając do zrozumienia, że Jur ma się zająć pupą, a moja żona będzie ją pieścić od przodu. Przyjrzałem się bliżej własnemu dziełu.

Tercet który stworzyłem, zaczął żyć własnym życiem. Troje nagich ludzi zaczęło powoli się poruszać, przyjmując postawione przed nimi warunki. Ale czegoś mi tu brakowało.

Pośliniłem palec wskazujący i przyłożyłem do odbytu Sylwii. Miałem przed oczami członka Jura rozpychającego się w jej cipce. Delikatnie nacisnąłem, ale dziurka nawet nie drgnęła.

Ponowiłem inwazję, trochę mocniej, tym razem palec wszedł do pół paznokcia.

Wyciągnąłem go chcąc powtórnie poślinić, tym razem obficiej, gdy nagle Sylwia wyciągnęła członka Jura i zaczęła nim przejeżdżać między pośladkami. Wysunęła między nogami drugą rękę i wepchnęła sobie trzy palce do szparki. „Trzy palce!” Wyjęła je otoczone śluzem i posmarowała odbyt, środkowym wędrując do środka. Przesuwała go przez chwilę, po czym wyciągnęła i uformowała pal złożony z dwóch palców. Z cichym mlaskiem oba wskoczyły do środka.

Bez specjalnych ceregieli.

Byłem prawiczkiem, jeśli chodzi o seks analny, ale od razu załapałem metodę. Ślina nie daje takiego poślizgu jak śluz, czy choćby olejek. Zbliżyłem się wyprężony, jak struna. Delikatnie wycofałem jej palce, włożyłem swoje dwa do jej szparki, nawilżyłem i pociągnąłem między pośladkami. Grubszym wszedłem do tylnej dziurki. Wyciągnąłem i roztarłem wilgoć na mięśniach otaczających odbyt. Delikatnie docisnąłem tam członka. Przez chwilę myślałem, że nic z tego, jednak nagle dziurka mnie przyjęła. Wciągnęła, to byłoby właściwsze słowo. Wszedłem do połowy, bojąc się że zrobię jej krzywdę. Podczas drugiego ruchu naprzód, biodra żony nagle naparły na mnie. Spojrzałem w dół. Byłem cały wewnątrz.

Sylwia tymczasem leciutko się uniosła, ze mną w środku i włożyła członka Jura do szparki. Przez delikatną błonkę wyraźnie go poczułem, jakby mnie dotykał na żywo. Przez moment byliśmy niedopasowani, potem jednak zsynchronizowaliśmy ruchy. Sylwia zaczęła jęczeć.

Nie takim zwykłym jękiem, jaki znałem. Jęczała bardziej przeciągle, bardziej głęboko, bardziej chrapliwie. Po chwili jej głowa zniknęła między udami Ady i wtedy jęki stały się przytłumione. Dołączyły za to cichutkie poświstywania jej kochanki, które w miarę jak się rozkręcaliśmy nabierały wyrazu. W pewnym momencie Sylwia szarpnęła się, uniosła głowę, wyprężyła i wydała cichy skowyt, prawie agonalny.

Przestałem się poruszać, Jur również. Sylwia pomału wysunęła nas z siebie i opadła bezwładnie obok. Ada wstała, obróciła się i usiadła na mężu. Włożyłem dwa palce, powtórzyłem poprzednie czynności i miałem ją nawilżoną i gotową, ale z Jurem w cipce. Tym razem poszło nieco gorzej, może za mało smaru, albo członek w niej przeszkadzał. W końcu jednak wszedłem, powoli, bardzo powoli zanurzając się i cofając, zanurzając trochę głębiej i wyciągając. Metodą małych kroczków. Zaczęliśmy od razu wspólnie. Pochyliła głowę i pocałowała męża. Ująłem jej piersi i płynąłem z nimi w rytmie trzech serc.

Zaczynałem dochodzić. Nieubłagane świerzbienie i skurcze mówiły, że już za chwilę.

Gwałtownie wyszedłem, chcąc trysnąć na jej plecy, gdy nagle ujęła mnie dłoń żony. Pochyliła się nad biodrami Ady i wzięła do ust pierwszy wytrysk. Potem drugi i trzeci

Czwartego już nie było, ale pieściła mnie jeszcze chwilę. Nie uroniła ani kropli.

Nagły krzyk Jura lekko mnie wystraszył, ale Sylwia już była przy nim. Ujęła członka. Wyciągnęła go z Ady włożyła sobie do ust. Aż się zachłysnęła, cienka biała smużka spłynęła jej z kącika warg. Ada się odwróciła i usiadła na twarzy Jura, swoją zbliżając do Sylwii, która namiętnie przesuwała głową w górę i w dół. Po chwili przestała.

Podniosła się i spojrzała na mnie. Nie poznawałem jej już od dłuższego czasu. Najwidoczniej zupełnie nie znałem swojej żony. Spojrzała na Adę, przechyliła głowę i rozchyliła usta. Ada ułożyła się niżej, z włosami rozsypanymi na pachwinach męża. Zaczęła spijać biały płyn powoli sączący się spomiędzy warg Sylwii. Siedziałem obok z rozdziawionymi ustami, podobnie zresztą jak wsparty na łokciach Jur. Spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem.

To są nasze żony? Po chwili nastała cisza. Bardzo głęboka, trochę jakby zażenowana.

– No Jur, walnij coś wesołego – trąciłem przyjaciela w łokieć.

– Nie wiem, czy dobrze liczę, ale to chyba dopiero nasz pierwszy dzień wakacji…

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Swingersi na wakacjach – czyż to nie wspaniały temat na opowiadanie erotyczne?

Sceneria dla miłosnej sceny – hotel w liberalnej obyczajowo Szwecji – jak najbardziej dobrze dobrana.

I tylko szkoda, że wbrew tytułowi, nie zobaczyliśmy owych norweskich fiordów, które zdawały się ostatecznym celem podróży naszych bohaterów. Choć może prawdę powiadają mądrzy ludzie, że podróż ważniejsza jest od celu 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Napisz komentarz