Ja ciebie też (Entalia)  3.64/5 (49)

9 min. czytania

Źródło: Pixabay

Świat jest kruchy jak czekolada zimą, góry są z gliny, miasta z porcelany, a w nich szklane domy, kościoły i galerie handlowe. Chodniki pękają od dotyku stóp, ulice kruszeją i zapadają się pod ciężarem westchnień. Mosty płoną z miłości pełnych smutku. Łąki i lasy są tak delikatne, że ptaki boją się na nich siadać i tylko patrzą zazdrośnie na motyle, które krążą w mdłej substancji powietrza, wzbudzając skrzydłami wiatry, wichury i tornada. Kłębowisko pierzastych chmur obniża się, grożąc deszczem niezidentyfikowanych ciał. We mgle tęsknoty przestrzeń rozdziera krzyk, płacz i zawodzenie losu.

Powolna agonia kolejnego dnia i ulga w kokonie nocy. I chociaż zdawałoby się, że to koniec, blade światło świtu na powrót penetruje zakamarki, wślizguje się do metalowych szafek, zmienia barwę starannie złożonych prześcieradeł i pachną nim koce, wygłaskane ciszą. Zatruta sobą Julia szła wolno, właściwie wlokła się krok za krokiem, prosto w objęcia obojętności. Co teraz mogłoby sprawić, by poczuła się jak wcześniej? Czy w ogóle było to możliwe, pójść znanym sobie szlakiem, do krainy beztroski, mocnych spojrzeń i trzeźwego ducha, a może droga zwężała się nieuchronnie, jak ostrze noża do tapet w akrylowym oceanie szkarłatnego zachodu słońca? Dom? – pomyślała. – Nie… do parku bliżej.

Najpierw urzekła ją gra wstępna w otwarte karty, szóstka, dziewiątka, as i dama pik. Szczerość i wyrafinowana pewność siebie. Eliza była niezwykła. Jej wygląd przyciągał uwagę, ale kiedy się z nią było… nie chodziło o wygląd. Eliza była inteligentna, szalona, a przede wszystkim niepowtarzalna we wszystkim, za co się zabierała. Podobasz mi się, chcę z tobą spędzić więcej czasu, chcę obudzić się obok ciebie – słowa, o których Julia wcześniej nawet nie marzyła, a tym bardziej nie spodziewała się ich usłyszeć, tak głośno i w tłumie obcych sobie ludzi. Mnożące się krocie spojrzeń, roje myśli, namacalnych, dokuczliwych jak katar, dotykało ją, krępowało.

Czuła wstyd, chciała uciec, zapaść się pod ziemię, i ten głośny śmiech po pierwszym pocałunku, który spadł na nią deszczem promieni słonecznych, zaskakująca kaskada emocji, a po niej słowa: Co ty taka spięta Julia? Ciesz się życiem! – No jasne. Stosy wyprasowanych ubrań, zrobione kanapki, pozmywane naczynia, a Eliza zrywała się o szóstej, brała prysznic i nie było jej do wieczora. Na kolację wtaczała się nocną porą, ledwo przytomna, rzucała w ramiona Julii i kazała się godzinami miziać, całować i pieścić. Tak cieszyła się życiem. To nic, że czasem czuć było od niej wódą, czy ziołem, że czasem zwymiotowała do łóżka – to wszystko nic, bo należała do Julii i przez całą noc była tylko jej. Zapadając coraz głębiej w ciało kochanki, Julia pieczętowała każdy akt swojego uczucia skomplikowaną mapą pocałunków.

Teraz szła chwiejnie, choć ostrożnie, nie chciała bardziej zniszczyć popękanych już na wskroś płyt chodnikowych. Siła drzemiąca w obcasach była ogromna, beton kruszył się i pękał, jeden nierozważny krok i będą musieli zamknąć Nowy Świat do remontu. Uważaj – mówiła do siebie – powoli i ostrożnie, skup się jak idziesz, nie zniszcz tego miasta, pełno tu nieszczęśliwych ludzi, nie są tobie nic winni. Powoli i ostrożnie. Środek dnia, a taka była w niej ciężka mgła, że ledwo unosiła czubek własnego nosa. Ledwo widziała zza jego krawędzi.

Skręciła do parku. Gęsta, oleista zieleń przykryła tu betonową duszę miasta. Znalazła ławkę wrośniętą w kąt ciszy. Usiadła i wyjęła z torby metalowe pudełko. Miasto ani na moment nie milkło, szczerzyło na nią ostre zęby samochodowych zderzaków i kanciastych brył wagonów tramwajowych. Nawet zza tej złudnej zasłony drzew i krzewów, warczało i piszczało całkiem wyraźnie. Nacisnęła wieczko i choć zrobiła to niezwykle ostrożnie, zawartość pudełeczka wyleciała na piasek. Sięgnęła szybko i podniosła mały srebrny nożyk. Po chwili wahania wsunęła go sobie do ust i uznawszy, że jest odpowiednio czysty, schowała w dłoni.

Nie sposób było nie kochać Elizy. Pachnąca ogniskiem skóra, kapiący na prześcieradło pot sierpniowego wysiłku i ona, Julia, zaplątana w ręce, nogi i niezwykły głód pragnień Elizy. Julia opadająca z sił i podnosząca się na nowo, podpalająca Elizę i ginąca w wywołanym przez siebie pożarze. A ta była jak żywioł, chłonęła w siebie i trawiła sobą. Obie, wysmarowane łzami ust niczym mlecznym kremem przeciw słońcu, tarzały się w rozgrzebanej pościeli, aż do kolejnego świtu, kamieniejąc ze zmęczenia w łunach jeszcze słabo tlącego się poranka.

Gdy Julia otwierała oczy, Elizy już nie było. Uczelnia, praca, kontakty towarzyskie, odpowiedzialność. Wtedy Julia zmywała, sprzątała i zbierała siły na kolejną noc. Jeszcze wieczorem gapiła się w telewizor. W końcu czas najwyższy stukał obcasami po stopniach, trzaskały drzwi i już. W mieszkaniu było ciemno, szumiał prysznic, a chwilę później pani deszczu kładła się obok, rozpalając tkliwość, której skrupulatnie zanotowany na prześcieradle z pamięcią obraz, nie różnił się niczym od pierwowzoru. Nastawał czas conocnej pokusy wykrzywionych zwierciadeł twarzy, szeptów przesuwanych wargami, całe strumienie niezbywalnych wspomnień.

Niezwykłe jest, że w życiu mogą się wydarzyć rzeczy nieodwracalne. Taka miłość na przykład. Miłość jest procesem, elementem ewolucji człowieka, w której zachodzą dynamiczne, niepowtarzalne stany płytszych lub głębszych zakochań, w których nie dubluje się stan układu, a tym samym nie istnieje możliwość powrotu do przeszłości, tej sprzed, a skoro nie istniało to sprzed, to również to po nie miało racji bytu, a skoro tak, to miłość, która pętała je w ciałach była wieczna. Nie mogła więc kiedykolwiek nie być, nie mogło cokolwiek nastąpić po niej. Skąd więc ta mgła, gęsta jak kocie mleko, jak syrop klonowy wylany na pocieszenie? Skąd to wszystko teraz, ten nieustannie zwężający się golf emocji? Skąd to miasto bez powietrza, gęsta i ciężka kurtyna nicości? Skąd ten świat, który runął bez powodu, doprowadzając do nieuchronnego pęknięcia księżyca i rozlania się niepokoju?

Nic nie trwa wiecznie. Nawet permanentny stan ogłupienia. Julia płonęła głupotą, od wielu dni żywiła się wyłącznie odmianą jej jaskrawego, roztańczonego stanu wysokich temperatur. Skaczące języki ognia rozkosznie parzyły jej uda, wciąż na nowo zaspokajana oczywistością, brnęła na oślep w Elizę w złożone zamczysko jej duszy i gubiła się po licznych komnatach, odnajdywała na nowo i na powrót gubiła doświadczając potwornego przywiązania. Jestem twoją kochanką, rób mi dobrze – dźwięczna melodia głosu Elizy niosła ukryte przesłanie, lecz cóż z tego, skoro Julia głucha była na wszystko. Cały świat był tylko dotykiem, pocałunkami i Elizą. Elizą, która była i której nie ma. Która podarowała jej noc nocy i odeszła o brzasku.

Julia z początku nie uwierzyła szafie. Szafa mówiła, że jest pusta, a Julia jej nie wierzyła. Później w niełaskę popadła łazienka z bogatym wcześniej wyborem kosmetycznych niuansów: perfum, kolorowych mydełek, szamponów, szczotek, grzebieni, ogromnego zestawu do makijażu i czerwonej jak niebo w ten czas suszarki do włosów. Julia była przekonana, że łazienka wciągnęła brzuch i wstrzymała oddech.

Rzuciła się do szafek i szuflad, wywaliła wszystkie swoje rzeczy na płytki i depcząc po nich bosymi stopami, próbowała się zwyczajnie rozpłakać, jednak nie znajdując najmniejszego śladu po Elizie, nie mogła również znaleźć w sobie ani jednej łzy. Wydała z siebie skowyt, który przeszedł w jęk i potępieńcze zawodzenie.

Z drzew zerwał się wiatr, zaszeleścił strumieniami liści i przesunął językiem po odsłoniętym ramieniu Julii. Wzdrygnęła się i wyrwała z chwilowego otępienia. Potok złej wyobraźni napływał powoli i zbierał się u stóp. Uniosła nogi, ale po chwili przykrył ją do pasa i wlał się przez ubranie do ciała, przez skórę do wnętrza, wypełnił jej głowę, wyparł wszelkie myśli i uczucia.

Zadrżała z lodowatej samotności. W ustach poczuła zły smak lodowego sopla, a ten, zamiast się rozpuszczać od nagromadzonego w nich ciepła, rósł coraz większy i po chwili zabrakło powietrza, i zaczęła się dławić.

Ciężkie krople łez wykluły się w narożnikach oczu, świat się zasnuł słoną mgłą nieszczęścia, zakołysał niespokojnie. Przesunęła miękko ostrzem, sprawiając kolejny szczebel bliźnianej drabinie, nad którą pracowała od lat. Małe rubinowe klejnoty perliły się wesoło na skórze, a spadając ciemniły piasek koło stóp w krwawe błoto.

– Pani płacze?

Nie wiedziała, ile czasu minęło. Zapewne sporo, bo zmieniło się światło i wierciło w oczy teraz jakoś z ukosa, prosto przez strumienie pozłacanych liści. Czuła się znacznie lepiej, pewniej. Wytarła okruchy łez, których ślad jakimś cudem nie wysechł na miejskiej bryzie. Przed nią stała szczupła brunetka w uroczych workerach, doskonale dobranych pod kolor brązowych spodni. W rękach trzymała siatki z zakupami i uśmiechała się do niej z troską.

– To nic – odpowiedziała Julia i poruszyła się, nieświadomie eksponując skaleczone przedramię.

– Matko jedyna, pani jest ranna!

Siatki uderzyły o podłogę. Kobieta dotknęła jej ręki, Julię przeszył dreszcz.

– Eliza?

– Elżbieta – przedstawiła się, po czym z uwagą przyjrzała się świeżej ranie i starym bliznom. – To musiało boleć.

– Bolało, i to jak – potwierdziła Julia i wskazała na głowę – tutaj.

– Rozumiem – odparła Elżbieta, trzymając ostrożnie przedramię Julii. – Trzeba to opatrzyć. Gdzie pani mieszka?

– Już nigdzie.

Elżbieta zerknęła na jej twarz z niedowierzaniem, po czym pomogła jej wstać i powiedziała:

– Chodź, mieszkam niedaleko.

Julia szła oczarowana. Elżbieta przełożyła zakupy do jednej ręki, drugą chwyciła jej dłoń i ciągnęła za sobą. Miała miękki, ciepły dotyk, ładną twarz i dłuższe ciemne włosy, które doskonale podkreślały jej południową urodę.

– Czy ktoś cię bije albo się nad tobą znęca? – spytała Julię, gdy siedziały już w jej pokoju przy kawie.

– Bez przerwy – odparła Julia całkiem poważnie.

Elżbieta w fantastyczny, jak zauważyła Julia, sposób odgarnęła włosy i wszczepiła się w nie dłonią, rozpraszając wstęgę swojego uroku, od nasady po same końcówki.

– Najpierw się mnie uzależnia, a później porzuca – ciągnęła dalej Julia dramatycznym głosem.

Elżbieta skinęła głową, że wie o co chodzi, i że takie zachowanie nie jest jej obce.

– Mężczyźni to świnie – skwitowała, wpatrując się w Julię.

– Mężczyźni? – zdziwiła się Julia. – Nie wiem, nie miałam przyjemności…

– Ach tak – zmieszała się Elżbieta, ale po chwili pojaśniała na twarzy. – Jak masz na imię?

– Eliza – odpowiedziała Julia i zapatrzyła się w czarny napój, który parzył jej dłonie.

Elżbieta wyciągnęła rękę.

– Ja jestem…

– Wiem – przerwała jej Eliza – masz na imię Julia.

– Julia?

– Tak, tak właśnie masz na imię, prawda?

Nowa Julia uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową pojednawczo.

– Wiedziałam – ucieszyła się Eliza i zaraz spoważniała. – A czy ja się tobie podobam?

– Bardzo – odpowiedziała Julia ze śmiechem.

– To dobrze – Eliza odsunęła krzesło i chwilę później stała za Julią, krępując ją czule w ramionach.

– Ty mi się też bardzo podobasz i wiesz co… – płynęła rybami swych dłoni ,rozkapryszając mroczny ocean włosów. – Nie mogę znaleźć słów by to wyrazić.

– Ach tak – odparła Julia, unosząc twarz do Elizy. – I co zamierzasz z tym zrobić?

– Jeszcze nie wiem.

Naszyjnik rąk Elizy nieustannie obniżał swój pułap. Każda sekunda wzniecała w Julii żar, który pochłaniał jej myśli. W owej kilkusekundowej pożodze umilkły głosy obowiązku i rozsądku, wyblakło poczucie bezradności i przestało cokolwiek znaczyć, wstyd wyparował jak kamfora, powściągliwość jakby wcześniej nie istniała. Julia bez słowa pozwoliła dopiero co poznanej przyjaciółce dotykać swoich piersi, całować uszy i szyję. Zachęciła muzyką swych westchnień do dotyku palcami, ustami i językiem, którym Eliza wyczyniała prawdziwe cudowności. Wszystko to trwało zbyt długo, za długo, żeby można było obudzić się tuż przed świtem, po zaledwie godzinie snu i nie chcieć więcej.

Nigdy wcześniej Julia nie przeżyła tak intensywnej nocy. Niestrudzona Eliza hojnie szafowała nienasyceniem, prowadziła niebezpiecznym szlakiem niedoświadczonych wcześniej doznań. Wędrowały samą krawędzią, nad przepaścią nieskończoności, do której nieokreślony lęk nie pozwolił im się zbliżyć. Mimo wszystko świt przyjęła z ulgą. Mięśnie jej niespokojnie drgały z przebytego wysiłku, szczęka bolała od nieustannego odruchu łapania warg wargami, intymność tylko dopominała się o więcej, a jej teraz niezwykle trudno było odmówić. Wsunęła ręce między uda i pocierała się nimi, czując, jak rośnie w niej Mont Blanc. Eliza patrzyła z perwersyjną radością. Nie mogła odmówić sobie tej przyjemności.

– Spóźnisz się – westchnęła Julia.

– Lubię patrzeć, jak dochodzisz…

– Stracisz pracę. Zabraknie nam na czynsz.

– Jak jęczysz i zwijasz się w naleśnik…

– Wyrzucą nas z mieszkania i skończy się sielanka.

– Chcę ciebie całą znowu wylizać…

Julii zabrakło słów. Dach Europy przykrył cieniem jej twarz, a Eliza głaskała ją po głowie i całowała w usta, cierpliwie czekając, aż się uspokoi.

Gdy biegła do pracy, Julia z balkonu krzyknęła dobrze jej znane: Kocham cię. Eliza pomachała ręką i odkrzyknęła, że ona ją też i ruszyła przez park.

Starsza Pani w fioletowej bluzce, która wraz z przyjaciółką zajmowała ławkę na skraju parku, niemal pod samym domem, podniosła rękę do czoła, osłaniając wzrok przed słońcem.

– Ta znów krzyczy do siebie.

– Mówiłam, że wariatka – odpowiedziała jej przyjaciółka z kwaśną miną.

Eliza spojrzała na nie z nienawiścią i pobiegła dalej.

Wariatka.

Z każdym kolejnym krokiem coraz mniej była Elizą, a coraz bardziej Julią. Rozmaite myśli tłukły się jej po głowie, całkiem niepotrzebnie.

Przeklęte babsztyle – pomyślała i usiadła na swojej ławce. W ręce trzymała metalowe pudełko, srebrny nożyk wypadł na ziemię.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Świetne! Nietuzinkowe, poetyckie i zaskakujące…

No próbuje coś sklecić. Nic mi się odpowiednie nie wydaje. Napiszę więc bez układania myśli w logiczny komplement: przeczytałam cztery razy, pragnę Twojego talentu, pokłon.

Nie ty jedna, Merido nie wiesz 😉
Ja się nawet nie próbuję zbliżać do takiej biegłości operowania piórem, to zupełnie inna liga. Erotyki jest tu, gdyby się dobrze zastanowić, niewiele. A i tak z zaróżowionymi policzkami pochłaniamy łapczywie zdanie za zdaniem, pragnąc więcej.

Przeczytałem. Cóż mogę dodać więcej? Pozdrawiam

Dziękuję, jesteście bardzo mili, nic tak nie motywuje do dalszego pisania jak taka, niesprawiedliwa ocena 🙂

Ależ sprawiedliwa 🙂

Wspaniały tekst.
Trudny, w dłuższej formie mógłby być niezjadliwy. Tutaj jest uroczo smakowity.
Autorka wzniosła się na wyższy poziom abstrakcji. Pozostając w chmurach, czaruje słowem, bawi się formą, zaskakuje treścią. Wędrując poza czasem, zabiera czytelnika w podróż na granicy marzeń i rzeczywistości.

Pierwsze co pomyślałem po przeczytaniu tekstu, to pytanie – co tutaj jest prawdą, a co urojeniami?
Ale szybko sobie sam odpowiedziałem – to nie ma znaczenia. Dlaczego mielibyśmy kategoryzować świat na prawdziwy, „realny” który odbieramy zmysłami, od tego wewnętrznego, duchowego. Przecież sny, marzenia, wyobraźnia są oczywistą częścią naszego życia…

Cudowne pióro…pomysł …

Niesamowity tekst! Nietuzinkowość, lekkość i płynność tych porównań sprawia, że czytelnik onieśmielony jest talentem Autorki! Brawo! Każdy Twój tekst tutaj jest ozdobą, liczba gwiazdek nie ma znaczenia, liczy się fakt, że „Ja Ciebie też” zapamiętam wśród tysięcy innych doświadczeń literackich już na zawsze. Wrócę tu, jeszcze nie raz.

Napisz komentarz