Elżbieta III. Terapeutka amatorka (Karel Godla)  3.74/5 (44)

32 min. czytania

Poniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 22 marca 2013 roku.

Pierwsza część cyklu o Elżbiecie

Stabilizacja niedoskonała

Małej bardzo często przyglądał się brzeżkiem oka, kątem myśli, nawet jeśli był akurat przesycony seksem albo zestresowany sytuacją w pracy, które to oba stany znakomicie mieściły się w definicji „zjebany facet.” Co tylko dowodziło, iż tkwiła w nim ciągła ciekawość góraleczki, a także odrobina niepokoju sterowana życiowym doświadczeniem, że taka małolata – szast, prask – i kapryśnie wyciepnie go z serca, co byłoby gorsze niż eksmisja spomiędzy szczuplutkich ud.

W małej był straszliwie zadurzony. Już w pierwszej godzinie znajomości zbliżył się do niej i stworzyli atom szlachetnego pierwiastka, a z Elżbietą nie osiągnął podobnego stanu intymności nawet przez miesiąc. Czy w miarę upływu czasu status uczuć między nimi ulegnie poprawie – wątpił.

Wszystkie próby, a więc jego rozmowy i czułości z rudogłową, pozwoliły mu wprawdzie zmniejszyć dystans i poczuć jej bliskość, ale nieporównywalnie słabiej – po prostu czegoś brakowało.

Ona nie miała oczu Ewy, jej czujnego spojrzenia, przenikliwości źrenic, mądrości Cyganichy, ironii Cyganichy, ciepła Cyganichy, tu się można poddać w próbach definiowania, bo nie wiadomo, jakich jeszcze cech Cyganichy Pomorzance brakowało. Mała potrafiła tyle spojrzeniem wyrazić. Nawet zbić go jak psa jednym luknięciem. Mała, patrząc spod oka, wiedziała, kiedy puszczał ściśle tajnego bąka albo kiedy kręcił się koło prawdy, nie chcąc jej sprawić przykrości szczerością. Te Cyganichy to prawdziwe wiedźmy są.

Wyraz oczu Elżbiety, tak jak oczu wielu zwyczajnych ludzi, można by porównać do twarzy autystycznego dziecka, podczas gdy oczy małej to ruchliwe grymasy na twarzy dziewczynki z ADHD, maska genialnego mima, pietà nad ciałem, rozpustnica wychowana bez żadnych zasad, a więc nieświadome istnienia niebiańskich zakazów niewiniątko, grzeszące ponad zwykłą miarę z beztroską i uśmiechem anioła. Tyle oktaw i barw jej spojrzenia kontra jeden nieporadny, banalny i zakompleksiony interwał w skali umiejętności rudogłowej. Ale dość tej poezji!Cóż, trzeba się pogodzić z faktem, że oczy takie jak małej to rzadkość i trzeba radzić sobie bez ich obecności. Tedy próbował i to próbował z nadzieją.

Związek Piotra z Elżbietą szybko przeszedł w bardziej zażyłą fazę, przestali się ograniczać tylko do weekendowych spotkań. Między innymi dlatego, iż nowa przytulanka zachowywała się o poranku dzielniej niż mała, nie marudziła ze wstawaniem, więc mógł ją także w pracujące dni zabierać do siebie na wieś, bez wyrzutów sumienia, że skazuje rudogłową na kolejny zmarnowany z niewyspania dzień.

Czasem, gdy szli na późny seans do kina i nie chciało im się tracić czasu na podróż po nocy do wiejskiego domu mężczyzny – czego jak czego, ale jazdy samochodem w ciemności Piotr po prostu nie cierpiał – Elżbieta zapraszała go na nocleg do siebie, do pokoju wynajmowanego za niemałe pieniądze, jeśli porównać kwotę czynszu z budżetem niewiele zarabiającej pracownicy biurowej.

Jej azyl był skromny, przytulny, a współlokatorzy cisi, więc jedynymi mankamentami noclegu w gościnie był hałas dochodzący z ulicy – okno wychodziło na ruchliwy podmiejski trakt – i wspólna z innymi mieszkańcami łazienka, co było krępujące i niekomfortowe, wymuszało korzystanie z prysznica tylko w klapkach oraz mycie deski każdorazowo przed usadzeniem tyłka (ona i tak miała gorzej), i tak dalej. W kuchni, też wspólnej, prawie nigdy Elżbiecie nie towarzyszył, samotnie szykowała coś na przekąskę i przynosiła do pokoju.

Do gryzonia, którego dziewczyna hodowała w klatce, szybko się przyzwyczaił. Małe futerkowe diabelstwo, gdy tylko gasili światło, natychmiast wyłaziło z ukrycia i czyniło harmider, przeszkadzający w zaśnięciu, ale był to jednak naturalny hałas czyniony przez zwierzę i tak mu nie bruździł, jak nawet cichszy, bo przytłumiony, lecz jednak nienaturalny szum motorów dochodzący z ulicy.

– Mam się jej pozbyć na noc? – pytała gorliwie, zaniepokojona Elżbieta, gdy klął pod nosem podczas pierwszych noclegów.

Zwierzątka w klatce, które później zmieniały się kilkukrotnie, bo a to koniec ze starości, a to jakaś terminalna choroba niemożliwa do odczarowania dla lokalnego weterynarza, to były zawsze samiczki. Jakoś nigdy nie zapytał, dlaczego.

– No, co ty, Eluś. Jak pozbyć? Przecież ten chomiczek to jakby twój dzieciaczek jest. Musisz na kimś swoje macierzyńskie instynkty pielęgnować – ciepłym komentarzem stanowczo uciął temat i już do kwestii zwierzęcego harmidru nie wracali.

– Dobrze, że nie masz kota. Kotów nie lubię. Nawet rybki jestem w stanie znieść, ale kotów nie cierpię.

– Dobrze wiedzieć – głos przytulonej do piersi Elżbiety, przepełniony był wdzięcznością, bo zwierzak rzeczywiście hałasował, i jako gospodyni czuła się w obowiązku coś z tym fantem zrobić.

Zawsze mogła wystawić klatkę za drzwi, albo nawet w kuchni pod stołem umieścić.

Rozstawali się na dłużej tylko wtedy, gdy Elżbieta jechała na Pomorze do rodziny, co zdarzało się rzadko, albo kiedy wygrywała casting na farmaceutycznego królika doświadczalnego i w następstwie brała udział w dwu-trzydniowej sesji testowania nowych leków. Polska stała się akurat pożądanym miejscem do badań, przynajmniej dla pewnych grup medykamentów, które przeszły pozytywnie próby na zwierzętach i kolejnym etapem w drodze do osiągnięcia odpowiednich zezwoleń przed wprowadzeniem specyfiku na rynek było sprawdzenie ludzkich reakcji na lek. Krajowym królikom nie trzeba było płacić zbyt wiele, a tor przeszkód, po drodze do uzyskania formalnej zgody odpowiednich krajowych instytucji na przeprowadzenie badań, nie był zbyt trudny do przejścia dla koncernów farmaceutycznych.

Cały proces z punktu laika-chętnego-na-królika był prosty. Elżbieta o tym opowiadała. Najpierw delikwent przystępujący do castingu wypełniał gruby kwestionariusz medyczny, drugim warunkiem na złapanie króliczej fuchy było zaprzestanie przyjmowania jakichkolwiek leków na długo przed rozpoczęciem testów, w tym również pigułek antykoncepcyjnych. No i oczywiście przed sesją doświadczalną trzeba było przejść bardzo szczegółowe badania lekarskie, z poszerzoną diagnostyką. Zapewne wszelkie te analizy i kontrole stanowiły nie tylko filtr dla wyboru kandydatów, ale i wymóg firm ubezpieczeniowych, które chciały zmniejszyć ryzyko roszczeń ze strony królików.

Czasem, kiedy mógł, podwoził dziunię na badania. Dwa, trzy dni, kiedy odbywały się testy, biedował w samotności, ograniczając się do wymiany esemesów z Elżbietą. Z ulgą przyjmował sygnał, że wypuszczają ją z zamkniętego oddziału badań.

Jedyną korzyścią z procederu dziewczyny, poza finansową, była pewność, że jest dobrze przebadana, nic jej skrycie nie dolega. Natomiast wielką niedogodnością pozostawała kwestia antykoncepcji – żadne metody poza prezerwatywą i naturalnymi, propagowanymi przez kler, zawodnymi sztuczkami, nie wchodziły w grę.

Oczywiście mógłby tupnąć nogą i zażądać: dosyć tego, ale nie czuł się jeszcze na tyle zaangażowany, aby stawiać warunki. Zresztą Elżbieta w końcu uznała, że należy króliczej roli zaniechać, za jego czasów wzięła udział w badaniach tylko dwa razy.

Krótkie rozstania wybijały ich z seksualnego rytmu, który był dość intensywny, bo jemu mimo dojrzałego wieku, libido służyło prawie jak za dawnych lat (urok świeżej znajomości robił swoje), a jej poziom potrzeb, mimo młodości, wznosił się do stanu, jakim kobiety zwykle cieszą się dopiero po trzydziestce. Sesje powitalne miały z tego powodu gorący przebieg, musieli nadrobić stracony przez rozstanie czas.

Elżbieta była namiętną, pełną pożądania kobietą. Jej ciągoty nie ograniczały się tylko do empirycznego obłapiania, lubiła także pornografię. W przeciwieństwie do małej, która w najgorętszym momencie uwiecznionych na filmie igraszek potrafiła zasnąć jak dziecko, Pomorzanka bez znudzenia wpatrywała się w ekran nawet wtedy, gdy trwała zaciekła młócka bioder nużąca Piotra swoim banałem. No, chyba, że scena rozgrzała ją na tyle, iż natychmiast musiała rozpocząć działania zaczepne, aby wzbudzić pożądanie mężczyzny i przejść do czynów.

Żadna filmowa tematyka jej nie odstręczała. Nie przepadała za sadyzmem i masochizmem, ale nawet ten rodzaj hardcore zniosła, gdy raz na próbę wyświetlił jej ponad godzinną „fabułę” o surowym i wymagającym panu domu, który za uchybienia w obowiązkach brutalnie dyscyplinował córkę, służącą i w finale żonę. Zadki bohaterek w końcowych scenach każdego z trzech aktów przybrały iście tragiczne, niemal fioletowe barwy. Nie brakowało na zmaltretowanych tyłeczkach, a w jednym przypadku także wargach sromowych, strużek prawdziwej krwi. Co do prawdziwości obrażeń powłok skórnych widz nie miał wątpliwości, gdyż ujęcia chłosty nakręcono w sposób ciągły, bez cięć i trików umożliwiających charakteryzatorom użycie farby. Realizmu sadystyczno-schizofrenicznej epopei dodawał kończący przedstawienie wywiad z amatorkami, które odgrywały kobiece role w tej szmirze i po ostatnim dniu zdjęć opowiadały o swoich wrażeniach. Dwie stwierdziły, że nigdy więcej nie dadzą się namówić na podobne cierpienia, a jedna, widocznie nieco zboczona, stwierdziła, że się zastanowi nad powtórką.On też się zastanawiał.

„Jak oni robią casting do takich filmów? To przecież spore ryzyko. Nakręcisz pół obrazu, a tu świeżo upieczona (i ostro złojona) heroina nagle oświadcza, że ma już dość i chrzani dalszą pracę na planie filmowym.”

– Czego to ludzie nie wymyślą – skonstatowała Elżbieta na zakończenie brutalnego pokazu, już zrelaksowana, bo przez cały seans gapiła się w ekran z wielkimi oczami i dziwną miną.

– Jak będziesz grzeczna, nic takiego ci nie grozi – Piotr zażartował i czule ją przytulił w pochwale, że taka dzielna i cierpliwie film obejrzała.
Nigdy nie wpadł na pomysł, aby pokazać tego pornosa małej. Ciekawe, jak ona by na sceny kaźni zareagowała. Akurat ta tematyka mogłaby się dla niej okazać interesująca.
Lesbijskie etiudy Elkę pobudzały, aż wilgotniała w kroczu.

– Bosz, jestem cała mokra, ale mnie to kręci – odważnie przyznała, poszeptując, że raz zakazanego miodu Safony spróbowała – zrobiły sobie dobrze z koleżanką.

Najbardziej jednak ekscytowały dziewczynę sceny seksu zbiorowego. W każdej konstelacji, byleby różnej od układu partner plus partnerka. Swoich preferencji do oglądania orgietek nie wyjawiła spontanicznie. Musiał wyznanie wymusić perswazją. Nie, żeby był akurat ciekaw. Po prostu prawdomówność na temat seksu była dla niego fragmentem szczerości w ogólniejszym sensie, a bycie nieszczerym zawsze uważał za uciążliwy stan dla obu stron, w przeciwieństwie do otwartości i zaufania. Ufność cenił. Bez otwartości spędził wiele czasu w końcowych fazach swoich formalnych związków, ten sam ciężar dźwigał przez prawie cały okres romansu z jedyną kochanką, więc nie dziwota, że naciskał i starał się robić wszystko, aby byli wobec siebie ufni i szczerzy.

Cierpliwe, nieustępliwe przesłuchanie przeprowadził, gdy zauważył, jak Elżbiecie podczas projekcji orgiastycznych bezeceństw czerwienieje i tężeje w napięciu twarz, rozbłyskują oczy, zaciskają się i rozwierają kolana. Rozpoznawał u Eli wzorcowe przejawy podniecenia i fascynacji. Patrzyła na zbiorowe świństwa z napięciem, niczym mała dziewczynka na ulubioną dobranockę. Z kolei on za zbiorowymi scenami nie przepadał. Nie lubił wymyślnej akrobacji, nienaturalnej choreografii, która pozbawiała go nawet najmniejszych złudzeń co do spontaniczności uczestników igraszek.

Piotr trzymał w domu zbiorek starych kaset i płyt z pornolami, zdobytych w czasach, gdy Internet był jeszcze powolny i nie oferował długich, dobrej jakości widowisk erotycznych. Dla wybadania własnych preferencji i gustów kupował wtedy filmy różnych gatunków i po czasie doszedł do wniosku, że żaden rodzaj perwersji ani żadna postać naturalnych pieprzot mu nie odpowiada, poza nieistniejącą kategorią filmu artystycznego, która seks pokazany explicite bez (auto) cenzorskich cięć łączy z ciekawą historią, pełną prawdziwych, dobrze zagranych emocji. Na tę kategorię okazjonalnie polował, ale nigdy nie napotkał obrazu spełniającego powyższą definicję i w końcu odpuścił poszukiwania. Rynek dla ludzi o jego upodobaniach jeszcze się nie narodził. Piotrowe gusty występowały w populacji rzadko i tylko dowodziły rozgrymaszenia. Ogół widowni najwidoczniej czuł się usatysfakcjonowany krótkimi utworami, bez wstępu i zakończenia, chyba, że wstępem można nazwać mniej lub bardziej udany striptiz; wywiad, jeśli o casting nowicjuszki w świecie porno chodziło; lub inne niewymyślne preludia.

Pełen namiętności okres w ich wspólnym życiu musiał prędzej czy później przeminąć, zdawał sobie z tego sprawę, ale póki co relacja z Elą miała się bardzo dobrze. Przytulanka nie imponowała mocą intelektu, nie była nawet błyskotliwa, ale posiadała inne cechy, które w niej cenił. Przede wszystkim dumę i ambicję. Dziewczyna przywykła do samodzielności i niezależności. Nigdy nie prosiła Piotra o pieniądze. Czasem wciskał jej kilka banknotów, żeby zrobiła przed-weekendowe zakupy i mogła wybierać bez skrępowania to, co lubi. Wtedy owszem brała kasę, ale zawsze rozliczała się co do grosza, „… dwadzieścia deka szynki, iks złotych i pięćdziesiąt trzy grosze” wyczytywała z własnych zapisków ze śmiertelnie poważną miną. Ta konsekwentna praktyka trochę go w duchu irytowała, ale nigdy zniecierpliwienia nie okazywał, bo uznawał finansową skrupulatność za pozytywną cechę.

Elżbieta, jak się domyślał, była prawie całkowicie pozbawiona finansowego wsparcia rodziców, którzy przykręcili niepokornej córeczce śrubę po gorszącym rozwodzie, a i wcześniej nie rozpieszczali. Dawała sobie radę bez ich pomocy. W ciągu dwóch lat zawodowej kariery jej profesjonalne kompetencje nabrały nieco wartości na rynku pracy. Zbierała konsekwentnie doświadczenie w księgowości. Nawet jeśli jej cv nie wyglądało nadzwyczajnie, to sprawiało poza jednym szczegółem solidne wrażenie – oglądał i doradzał dziewczynie jak ten dokument ulepszyć. Nie miała problemu ze znalezieniem zatrudnienia. Aby nie poddać się inflacji, musiała często zmieniać posadę, szukając nawet niewielkich podwyżek poborów, bo pracodawcy nie rozpieszczali pieniędzmi stałych pracowników. O corocznym, systematycznym, choćby symbolicznym wzroście zarobków w jednej i tej samej firmie można było tylko pomarzyć.

Nietuzinkowa duma i ambicja Elżbiety przejawiały się wielokrotnie, a już szczególnie ujęła go, gdy zaplanowali pierwszy wspólny tygodniowy wyjazd, w który to proces (planowania) ona włożyła gros czasu i wysiłku. Z entuzjazmem, pracowicie przeszukiwała Internet, aby zaaranżować noclegi na trasie i powynajdywać ciekawe miejsca do zwiedzenia w okolicach, które mieli objeżdżać. Prawdę powiedziawszy, załatwiła wszystko, co trzeba, a Piotr tylko dokonał przelewów. Nie sprawdzała się tylko jako pilot na trasie. Czasem błądzili i wynikały z tego powodu drobne sprzeczki.
Ujęła go zaraz pierwszego wieczoru po wyjeździe, wyjmując z zakłopotaniem kilka setek i próbując mu je wręczyć, jako swój udział w wyprawie. Zaznaczyła przy tym, że chętnie by dała więcej, ale jej nie stać.

Piotr nie pamięta, co wtedy powiedział. Na pewno nie okazał otwarcie emocji w reakcji na ten gest, ale poczuł się poruszony. Oczywiście odmówił, i poprosił, aby Pomorzanka pieniądze zatrzymała dla siebie, teraz i przy kolejnych podobnych sytuacjach w przyszłości. Prosty czyn dziewczyny zaimponował, przypomniał o pierwszym spotkaniu, kiedy chciała zapłacić za swoją kawę. Honorna z niej dziunia. Takie gesty i zasady trzeba w człowieku cenić.

Ela wiedziała o bliskim bankructwa stanie finansów Piotra, bo tego nie ukrywał. Może stąd wziął się ten, opisany wyżej, ujmujący finansowy gest rudogłowej na wyjeździe, zaraz pierwszego wieczora. Oględnie opowiedział dziewczynie o swoich przejściowych, jak podkreślał, kłopotach. Przyczynę zadłużenia zrzucił na koszty sądowe, krwiopijczych bez wątpienia prawników i pazerność (mściwą) byłych partnerek. Ponieważ nie wspomniał nigdy o prawdziwym zakończeniu historii z małą, o jej śmiertelnym wypadku, tym bardziej nie zdradził Elżbiecie rzeczywistej przyczyny swoich długów – kredytu zaaranżowanego na opłacenie kosztów kuracji dziewczynki. To były dobrze wydane pieniądze – z zaciągniętego w banku długu, aczkolwiek mała wszystko spierdoliła – nie chciało mu się w myśli tego delikatniej określać. Spierdoliła tak, że…

Z długów powoli wychodził. Były rzeczywiście przejściowe, bo dochody miał nienajgorsze, a wymagania skromne. Na raty kredytu starczało bez problemu. Nie rozbestwiły go tłuste lata, w przeciwieństwie do byłych żon, które szybko dały się ponieść konsumpcjonizmowi. Chudych lat w jego dotychczasowej karierze nie było.

W poczuciu winy, jakby chcąc zrekompensować brak głębszych uczuć, starał się dbać o swoją młodą i dumną rudogłową dziunię. Nawet o małą tak nie dbał jak o Elkę, ale były do finansowej wstrzemięźliwości wobec dziewczynki powody. Raz, że mając poważne zamiary wobec miśki, musiał koniecznie swoją hulajfiutkę wytestować, zbadać, czy bardziej zależy jej na kasie czy na podstarzałym, zakochanym hulajcipku; dwa, że wkurzała go swoimi najprawdopodobniej zmyślonymi „kombinacjami” z telefonem – ciągle albo jej „kradli” albo „gubiła” komórkę. Podejrzewał, że w ten naiwny sposób wolała go naciągać, niż wprost prosić o kasę. Tych przychodzących Cyganeczce z trudem słów, żeby jej dał parę groszy, mała nie wypowiadała zbyt często – może dwa albo trzy razy przez całą znajomość. Natomiast Elka żadnych kombinacji nie robiła. Wychowano ją na uczciwego człowieka albo, co mniej prawdopodobne, samoistnie wyrosła z prostym kręgosłupem. Życie jej nie zdołało zepsuć, więc sądził, że kilka prezentów nie będzie miało złego wpływu na Pomorzankę. Tyle, że Piotr swoich poważnych wobec dziewczyny zamiarów nie był jeszcze w stanie sam przed sobą potwierdzić.

Jego dbałość o dziunię polegała na tym, że raz na miesiąc, w okolicach wypłaty, zabierał dziewczynę do sklepów, aby krok po kroku uzupełniać jej tandetną garderobę, bo a to zimowa kurtka przytulanki wydała mu się wiatrem podszyta, a to kozaki były nie takie jak trzeba, bez ciepłego futerka w środku ani innego odpowiedniego docieplenia. Kontynuował w ten sposób zwyczaj zapoczątkowany na starcie znajomości, kiedy ją zaopatrzył w bieliznę i koszule nocne.
Na praktyczne prezenty Elżbieta godziła się bez oporów, bo czym innym było dla niej przyjąć prezent od mężczyzny, nawet kosztowny, a czym innym brać pieniądze, zostać utrzymanką – na to jej duma nie pozwalała.

Pamiętał też o smakołykach dla rudogłowej przytulanki. Lubiła ananasy, więc każdego weekendu dostawała w prezencie dużą puszkę owoców. Niech się trochę podtuczy. Preferowała konserwowaną wersję przysmaku, bo gdy kupił jej zdrowego, dorodnego ananasa z pióropuszem liści to, owszem, podniecona nowością zjadła, ale bez entuzjazmu. Widocznie kubki smakowe dziewczyny przyzwyczaiły się już do pokrojonego w plastry miąższu, przesiąkniętego fabrycznym roztworem cukru tudzież konserwantów, i naturalny smak owocu nie przypadł jej do gustu. Trzeba by ją do zdrowszej surowizny przyzwyczajać konsekwentnie przez dłuższy czas, tak jak udało mu się oswoić dziewczynę ze smakiem oliwek. Jednak do forsowania diety ze świeżych ananasów nie starczało Piotrowi motywacji, chociaż szanse na zmianę przyzwyczajeń kulinarnych Elżbiety były wysokie, wymagało to tylko konsekwencji z jego strony. Przecież nawet czosnek jadała teraz chętniej, choć w niewielkich ilościach, bo jej organizm protestował przeciw nadmiarowi czosnkowych związków siarki, a może na allicynę lub na olejki eteryczne.

Terapeutka amatorka

Oto rozmowa pewnej soboty przy domowym obiedzie, który upichciła dziewczyna. Dania podała prościutkie. Zupa wyszła kucharce wodnista, oszczędnościowa, aż pomyślał, że musi ją oduczyć przesady w oszczędzaniu, przynajmniej w sytuacjach, gdy gotuje u niego w odwiedzinach. Nie tak w ogóle oduczyć, bo oszczędność uważał za pożyteczną cechę. Życie, a zwłaszcza okres dzieciństwa, gdy rodzinie się nie przelewało, zniechęcił go do rozrzutności. Rodzice oraz obie babki, byli dla niego spójnym wzorem oszczędności, niemal skąpstwa. Obracali każdy grosz na cztery strony, nim zdecydowali się wydać. Tak ich wyedukowały czasy wojny, okupacji, i trudny okres powojennej nędzy.

– Piotruś, będę musiała wyjechać. Do rodziny muszę… Kuzynka wychodzi za mąż. Na ślub mam zaproszenie, na wesele. Nie będzie mnie kilka dni – poinformowała Elżbieta, nie wiedzieć czemu, w poczuciu winy.

Pewnie dlatego, iż podkreślał wiele razy, że nie lubi się rozstawać. Takie pełne wyrzutu rozmowy mieli i przy okazji zabaw w królika doświadczalnego i gdy odwiedzała krewnych na Pomorzu. Więc wiedziała, że Piotr się nie ucieszy. Mógł to być także kolejny test jego reakcji. Po doświadczeniach z małą często w kobiecym zachowaniu wietrzył premedytację. Późno, bo późno, ale zaczynał się wyczulać na ich sztuczki. A i tak go najczęściej przechytrzały.

– Kiedy chcesz jechać? – zapytał, sądząc, że Ela ma na myśli najbliższą sobotę, jako typowy dzień ślubów, i próbując sobie przypomnieć, czy coś ważnego kroi mu się w pracy na początku kolejnego po nadchodzącym weekendzie tygodnia.
Okazało się, że wyjazd wypadał dopiero za dwie niedziele, a więc nie tak zaraz. Może mógłby zaplanować zajęcia, aby się wyrwać na kilka dni.

– Sprawdzę. Jeśli mi nic ważnego nie wypada w biurze, zawiozę cię. Co ty na to? – zaproponował i zaraz ugryzł się w język, bo mógłby to lepiej rozegrać – niespodziankę jej sprawić.

Szansa na siurpryzę przepadła, chociaż i tak ją pozytywnie zaskoczył.Elżbieta ucieszyła się. Propozycja budziła uzasadnioną nadzieję, że w konsekwencji wspólnej podróży na Pomorze, będzie mogła przedstawić rodzicom atrakcyjnego, choć dużo starszego partnera. Sama krępowała się wyjść z inicjatywą wizyty zapoznawczej. Choć prędzej czy później, jak przewidywał, doszłoby z jej strony do mniej lub bardziej zawoalowanych podchodów. Kobiety plotą swoje sieci konsekwentnie i nieuchronnie zaciskają pętlę zobowiązań. Brzmi to obrazowo, z metaforyczną nieporadnością, ale w istocie jest bezwzględną konsekwencją roli ludzkiej samicy w procesie podtrzymaniu gatunku, jaka ukształtowała się przez tysiąclecia ewolucji społecznej i kulturowej.

– Byłoby fajnie – pojaśniała na twarzy.

– Nie lubię tłuc się pociągami. Dojazd mam niby niezły, ale i tak pół dnia stracone. A do tego tłok w weekendy.

Powyższe słowa obrazowały i jednocześnie wynikały z jej ograniczeń finansowych. Wolała jechać na Wybrzeże tańszym pociągiem osobowym. Gdyby pozwoliła zafundować sobie droższy bilet, dotarłaby na miejsce w kilka godzin, wygodnie podróżując ekspresem, lecz ona jak zwykle: nie – konsekwentnie odmawiała zgody na jego pomoc.

– Ale, Ela, jest warunek. Musisz nagrać jakiś nocleg. W fajnym miejscu. Z widokiem na morze. Jak już pojedziemy, nawdychamy się jodu do oporu.

– A u nas nie chcesz? Pewnie by się dało, jakbym pogadała z matką.

– Daj spokój. Jakby to wyglądało. Przyjedziemy, ni z gruszki, ni z pietruszki, i co? Może następnym razem, jak już poznam twoich starych. Widzę, że ci się pomysł podoba. Ale nie ciesz się jeszcze, bo nie znam w pracy dnia ni godziny. Nic pewnego. Muszę jeszcze parę spraw w biurze poustawiać. Nie wiem, czy się uda.

Po wczesnym obiedzie spędzili czas w ogrodzie, bo sobotnie popołudnie stało się wyjątkowo pogodne, słoneczne, mimo, iż zaczął się październik. Elżbieta już oswojona, przełamała kompleks małych cycków i wygrzewała się na słońcu w samej bieliźnie. Robiła to po raz pierwszy odkąd się znali – dotychczasowa pogoda w jesienne weekendy nie sprzyjała ani kąpielom słonecznym ani goliźnie – a on, rozebrany do pasa, krzątał się w tym czasie, wykonując przy roślinach prace, których dobry ogrodnik nie powinien jesienią zaniedbać.

Widząc że gospodarz poci się na słońcu z wysiłku, dziewczyna zawracała mężczyźnie głowę (nieco zbyt często), pytając, czy nie chce pić albo czegoś przekąsić. W końcu, mimo powtarzanego z uśmieszkiem „nie martw się o mnie, dziunia”, przyniosła mu z lodówki zimnego pilznera, którego wypił duszkiem prosto z butelki, wcześniej przymusiwszy do kilku łyków także przytulankę. Domyślił się, że propozycja i perspektywa wspólnego wyjazdu do rodziny poruszyła Elżbietę. Podekscytowanie rudogłowej aż w głosie dało się usłyszeć.

– Byś się rozebrała. Taka ładna pogoda. Kto cię tu zobaczy za domem? – Proponował, aby opalała się na golasa, ale dziewczyna nie była przyzwyczajona do nagości tak jak mała i nie dała się namówić.

Trochę się podroczyli, gdy próbował jej ściągnąć bieliznę. Udało się na chwilę w żartach wyciągnąć cycki z osłony biustonosza, ale zaraz je schowała i z humorem dała napastnikowi po łapach. Potem po raz kolejny, spontanicznie wchodząc w rolę nastolatka, sprawdzał, czy ma łaskotki, ale już z coraz mniejszym przekonaniem, bo znowu okazało się, że jest na figlarne karesy odporna. To chyba jedna z jej niewielu wykrytych wad.

– Oj, przestań – skarżyła się uciekając z leżaka, roześmiana i zakłopotana jednocześnie.

Nie umiała w pełni swobodnie się bawić, przekomarzać jak Cyganeczka. Jeszcze nie. Trzeba było czasu, aby jej tę szczeniacką beztroskę sprzed lat przypomnieć. Albo od podstaw wykształcić, by znowu poczuła się małą rozbrykaną smarkulą. Dziewczynę najwyraźniej coś silnie blokowało. Zastanawiał się, jakie musiało być jej dzieciństwo, skoro naturalnych swawolnych odruchów z najmłodszych lat nie umiała teraz łatwo przywołać, nie potrafiła cieszyć się spontanicznie razem z nim. On, taki stary, swobodniej się zmieniał w chłopczyka, choć to ona przecież jeszcze niedawno była dzieckiem i powinno być na odwrót. Znowu porównywał Elkę z małą, chociaż wcale tego nie chciał, wcale sobie tego nie życzył. Niech już mała śpi spokojnie.

W końcu dogonił rudogłową, przewrócił w trawę, całował trochę po całym ciele, mimo oporu zawstydzonej dziuni, bo przecież – szeptała zdyszana – sąsiedzi mogą ich obserwować, ukryci za siatką ogrodzenia pośród przydomowych roślin. Niezrażony brakiem entuzjazmu Elżbiety, ślizgał usta po skórze, wydając pierdzący odgłos, łaskocząc ją wilgotnym naskórkiem i wypuszczanym intensywnie powietrzem, aż znalazł się wargami na brzuchu, liznął złośliwie pępek, „noooo, przeeestań”, dotarł do majtek i zaciągnął nosem powietrze. Poczuł zapach spoconej cipy, o dziwo, bardzo mu odpowiadający zapach. Dużo bardziej niż pierwszej i kolejnych nocy. Zaraz przypomniał sobie, że to jej płodny czas. Tyle, że już zaczęła łykać te kurewskie anty-piguły i pewnie zapach mógłby być jeszcze lepszy, gdyby ich nie brała. Zaleciało ostro zdrowym moczem i młodą kobietą, oraz dziwnie słodkim potem z ud, którą to słodkość także na całym ciele, nie tylko w podołku, dawało się odczuć, ale słabiej. Po majtkach już tylko czubkiem nosa jechał, nie ustami, bo co to za przyjemność materiał spranych majtasów całować, lecz kiedy minął kępkę włosów łonowych – nie sztywnych, jakie nad większością cip rosną, a miękkich włosków właściwie, których przystrzyżony klomb przez majtki dało się wyczuć – ciągnął już nie tylko nosem, ale znowu naśladującymi pierdzenie ustami. Dotarłszy głową niżej, próbował złapać przez materiał wydatną fałdę wargi sromowej, cały czas walcząc z udami, które usiłowała zacisnąć, a on jej nie pozwalał. Całe majtki przy tym zaślinił, wręcz przemoczył na wylot.

– Nie łaskocz – wysapała dziewczyna, która przecież podobno nie miała łaskotek, a teraz przypadkiem okazało się, że jednak ma: okolice genitalii stanowiły wrażliwy na łechtanie obszar.

Czuła pismo nosem – jego pożądanie. Wzbraniała się tylko trochę. Raczej po to, aby sprowokować bardziej zdecydowany atak, niż by powstrzymać napastnika.

Ręce przytulanki zagłębiły się w jego włosy. Tę pieszczotę często stosowała, była zachętą. Lubiła ją łączyć ze słowami o przeciwnym, zdawałoby się zniechęcającym znaczeniu. Ręce przyciągały, a słowa udawały, że protestuje i żąda zaniechania niecnych, chuligańskich czynów.

Dziewczyna sprawiała wrażenie rozczarowanej, gdy przestał ją obmacywać i powstał z trawy, górując nad nią z radosnym i łobuzerskim wyrazem twarzy. Zasugerowała, czarująco przy tym zarumieniona, że mogliby iść na górę, aby dokończyć, co zaczął, lecz Piotr pokręcił głową przecząco, „wieczorem, dziunia, wieczorem”, mimo że chętka na bzykanie mało mu spodni nie rozerwała.

Igraszki na leżaku i w trawie to miał być tylko appetizer. Nagle postanowił, że pożre cipę, taką wymytą, wypłukaną na świeżo, wieczorem. Sam najbardziej świeży wywar pożądania będzie z niej pił, jeśli można to tak grafomańsko określić. A przynajmniej spróbuje. Przeczuwał, był niemal pewien, że kto jak kto, ale Elka nie będzie odmawiać męskim ustom swojej piczki. W końcu większość współczesnych kobiet lubiła, by rozpieszczać je językiem w najbardziej erogennej (poza mózgiem oczywiście) strefie. Na przestrzeni wielu lat, w trakcie wyjątkowo skromnej oralnej praktyki Piotra, jedyny napotkany wyjątek od domniemanej reguły dotyczącej preferencji seksualnych współczesnych kobiet, stanowił przypadek małej, której nie zdążył przyzwyczaić do tego, by poddawała się lizaniu tłustych fałdek z radością (bo bez entuzjazmu to i owszem ulegała, gdy naciskał). Dziewczynka zabrała się i odeszła przedwcześnie. Przez to daleko mu do prawdziwej biegłości w minecie, bo skromna praktyka Piotra, gdy małej zabrało, uległa zawieszeniu, a wcześniej, przed wtargnięciem Cyganeczki w męskie życie, prawie nie istniała.

Wracając do appetizera… Jego podejście do igraszek zależało od humoru. Siłą sprawczą kapryśnych zmian były hormony, których poziom waha się nieustannie. Czasem lubił kobiety brać łapczywie, niczym głodomór zachłannie jedzący z michy paluchami i gorliwie wylizujący tę michę do czysta, a czasami wręcz odwrotnie, z wyrachowaniem czy nobliwie niemal: najpierw przekąska na pobudzenie apetytu; a potem szereg ważniejszych dań powoli, dystyngowanie, jak z widelcem i nożem; małe kęski, niedojadanie do końca; ocieranie ust co chwila; towarzyskie pitolenie; uśmiechy; cały ceremoniał.

Dzisiaj miał ochotę, by igraszki odbyły się z całym rytuałem łóżkowego savoire vivre. W trakcie ją zaskoczy i wyliże miseczkę, misunię, do czysta. Złamie nobliwą konwencję albo obie – spontaniczną i wyrachowaną – złączy w jedno ku obopólnemu zadowoleniu. Że też od najdawniejszych czasów seks kojarzył się ludziom z ucztowaniem, przecież nie on pierwszy bawi się dziś skojarzeniami z domeny stołu i łoża. Dupczenie wśród parujących na obrusach półmisków, przewrócony kieliszek, plama czerwonego wina – obrazy takie są miłe dla ducha, równie błogie, jak te inne czysto seksualne wyobrażenia, albo i milsze.

Słońce długo ich nie rozpieszczało, skryło się wkrótce za drzewami, więc dziewczyna zaraz schowała się w domu pod pozorem, że musi przeczytać notatki i skrypty przed kolokwium przewidzianym na przyszły tydzień. Był to pretekst mocny na tyle, aby nie przeszkadzać rudogłowej w nauce, gdy robił przerwy w ogrodowym obrządku i zaglądał do domu na herbatę albo kawę. Samodzielnie przyrządzał parujący napój dla siebie albo dla obojga, kiedy ona siedziała w jadalni nad papierzyskami. Nie odezwał się ani słowem. Niemniej erotyczne napięcie budowało się między nimi przez całe popołudnie. Krążyły ciepłe spojrzenia, uśmiechy. Przerywały ciszę głębsze oddechy. Małe Elczyne chrapki rozdymały się, jego większe buchały parą niczym u byka, który wiadomo, co wyczuwa. Tym razem to on był lustrem i oddawał to, co ona wypromieniowała. Pomyśleć, ile pozytywnych emocji może z kobiety wydobyć zwykła deklaracja wizyty w domu rodziców. Mała także niezwykle pozytywnie reagowała na propozycje odwiedzin stron rodzinnych, a nagrody, jakie go spotykały w rewanżu, przewyższały wszystko, czym go darzyła w zwykłe dni.

– Do środy byśmy zostali? – Upewniała się Elka przy kolacji i szczerzyła w uśmiechu zęby, które mogłyby być ładniejsze.

Miały silny wiewiórczy zarys, a także inne usterki, ale już się przyzwyczaił i prawie niedoskonałości nie dostrzegał. Piotr postanowił w duchu, że gdy odkuje się finansowo, wyśle ją do stomatologów, aby coś z zębami przytulanki zrobili. Uroda dziewczyny znacznie na tym zyska.

– No, czemu nie. Może i do środy, jak się uda. Sprawdzę w pracy. W najgorszym razie tylko cię zawiozę i wrócę zaraz w niedzielę wieczorem sam. Kurczę, żebyś nie była takim chuchrem, to moglibyśmy nawet namiot wziąć i jedną wybraną noc spędzić na wydmach. – Budzi się w nim zew starego trampa.

– Eee. Już za zimno na namiot – uśmiecha się dziewczyna.

– Ze mną byś nie zmarzła, w dwuosobowej puchówce byłoby znośnie – teraz on się przymila i mruga znacząco, że znalazłby sposoby, aby partnerkę ogrzać – ale nie będę takiego kurczaka narażał na zapalenie płuc i pająki.

– Jakiego znowu kurczaka – oburza się żartobliwie Elka, wstając oraz powoli zbierając nakrycia ze stołu.

Aby zaprzeczyć opinii o kurczaku, prowokująco wypina małe piersi, co wygląda zabawnie lub żałośnie, w zależności od nastawienia patrzącego, ale już się przed Piotrem nikłej zawartości stanika nie wstydzi. Jest oswojona, mężczyzna złagodził jej kompleksy. Czuje się akceptowana ze swoimi wadami. Rzuca mu spojrzenie spod oka.
„No, chodź, nie bądź takim grzecznym panem domu.”Zachęcony idzie za nią do kuchni, niosąc pozostałe naczynia. Naśladuje głośno gdakanie kury i pianie koguta, przelotnie myśląc przy tym: „co cię, człowieku, naszło?”

Kto szczekał radośnie na filmie? Co to był za film? „Ostatnie tango” niechybnie. Paul i Jeanne. Ten Bertolucci! Genialna scena, genialny film. Z egzystencjonalnymi morałami, a także wskazówkami. Jedno, nie najważniejsze, lecz całkiem ważne pouczenie brzmiało: miej zawsze masło na podorędziu.
Przychodzi refleksja, że to, co teraz robią we dwoje, to odwieczne, podobne ptasiemu tokowanie. Śmieją się oboje szczęśliwi. Elżbieta wywija mu przed oczyma zadkiem. Zawsze, gdy kobiety robią to szczególnie prowokująco, gospodarz ma wrażenie, iż mało sobie stawów w biodrach przy kręceniu dupką nie zwichną. Nic to, że jej dziewczęce cycki są małe. Nie szkodzi, nigdy się cyckami specjalnie nie interesował. Tymi Elczynymi pasjonuje się i tak bardziej niż zwykle, bo takie fajne, niezwykłe są ich suciorki. Więc pal licho, że małe. Najważniejsze, iż tyłek dziewczyna ma jak należy. Jest za co złapać i pomacać. Prawdziwa, soczysta dupa jaką lubi.

Przy zlewie Piotr uwalnia ręce od naczyń i obejmuje dziewczynę od tyłu, przytula brzuch do jej pośladków, wsadza dłonie pod tiszert, łapie za cycki znienacka, zsuwa z nich biustonosz, co nie jest trudne, bo na małych cycuszkach miseczki kiepsko się trzymają – jeden ruch i biust na swobodzie. Trochę się przy tych rękoczynach szamocą, ale wgniata kobietę brzuchem w obudowę zlewu, drga biodrami, żeby nie mogła udawać, że jest nieświadoma erekcji.

– No i co, Eluś? – pyta retorycznie.

– Zostaw, proszę, zmywanie. Jutro rano to zrobię, jak będziesz spała, a teraz chodź pod prysznic, umyjesz mi plecy, a ja tobie. Ale ci te suciorki rosną, jak żywe! – wykrzyknął z podziwem, obracając w palcach pełne życia wypustki piersi.

Zanosiło się na banalną obłapkę. Ileż to już razy podchodził od tyłu do swoich kobiet zajętych przy zlewie i wtulał się w jędrną dupę. Można sobie wyobrazić każdy gest i każdą chwilę, jednak i tak chce się to robić. Nie ma teraz ważniejszej sprawy. Nic go nie powstrzyma.

Chyba za długo trwa to natarcie przy zlewie. Elka nie wie, czego się spodziewać. Czy zaraz dojdzie do seksu, czy facet tylko się z nią drażni. Tak ją przygniótł, że nie może się wywinąć. Odwraca głowę. Próbuje mężczyznę sprowokować do pocałunku, co jej się udaje. Ręką usiłuje dotknąć napiętych genitalii. Do kutasa nie ma dostępu, bo Piotr na ugiętych nogach podryguje obscenicznie, mocno przytulony drażni jej rowek i nieznacznie ociera kość ogonową, a do jąder dziewczyna nie może swobodnie dosięgnąć palcami, łaskocze je tylko delikatnie opuszkami przez spodnie. To i tak stanowczo za dużo wrażeń dla gospodarza.

– Nie za wcześnie na spanie? Muszę się jeszcze pouczyć, Piotrusiu – protestuje Pomorzanka bez przekonania, bo myślami już wskoczyła do łóżka.

– A tam. To tylko chwila. Chodź. Umyjemy się, ale to wcale nie znaczy, że musimy iść spać. Pouczysz się później. – Mężczyzna ciągnie swojego gościa w stronę łazienki.

Elka zapiera się nogami, robi minki zawziętego w oporze dziecka (okazuje się, że jednak to i owo z czasów dzieciństwa zapamiętała), ale w końcu wybucha chichotem, że taki napalony.

– No, ale puść! Koszulkę sobie muszę przynieść z sypialni.
„Nie marudź.”

Już ją wciąga do wyłożonej kamiennymi płytami sali kąpielowej, której wystrój i wyposażenie wywarło na niej takie wielkie wrażenie podczas pierwszej wizyty. Appetizer już był, teraz czas na kolejną przekąskę. Główne danie jeszcze nie teraz. Skonsumują je potem w łóżku albo gdzie bądź. Tam, gdzie ich chwila dopadnie.

– Oj, tam. Po co ci teraz koszula, potem sobie znajdziesz, Eluś. Ściągaj ciuchy, bo sam to zrobię, jak się nie pośpieszysz. Guziki pourywam – szepce groźbę do ucha, gapi się na nią, i z uśmiechem, i ze zmarszczonym czołem jednocześnie.

– Pokaż mi tą dupkę śliczną, bo już się stęskniłem za nią… Za całą dziunią też.

– Oj, przestań. Co jesteś taki niecierpliwy – narzeka, ale pogodne oczy jakby mówiły co innego, „bądź niecierpliwy, mój samczyku, bądź stanowczy, nie cackaj się ze mną zbytnio.”
Wciąga ją nagą, uśmiechniętą, do kabiny prysznicowej. Dwa szybkie, mocne pocałunki, symulujące namiętność przygryzienie języka i już puszcza wodę, jedną ręką obejmując dziewczynę w pasie.

– Och, jaka zimna – wzdryga się Elżbieta.
Prysznic opryskuje jej biodra i nogi, więc chce się odsunąć, lecz Piotr dziewczynie nie pozwala. Obejmuje ją od tyłu, okręca się z przytulanką w miejscu, aby zasłonić ją przed coraz cieplejszym, ale wciąż niemiłym strumieniem.

– Uuuu, faktycznie. Brrrr, zimna cholera. Przytul się mocno. Dawaj tą dupkę bliżej. Ogrzeję swoją dziunię, żeby mi nie zmarzła – głośno szepce jej do ucha.Potem chlapią się niewinnie, mimo wymienianych przez oboje znaczących spojrzeń pełnych obietnic i oczekiwania na seks. Piotr najpierw starannie myje Elżbiecie głowę. Może swoje przyjacielskie, opiekuńcze uczucia okazać, do przyszłego ruchania przytulankę lepiej nastroić, bo mimo wyraźnie okazywanych przez nią chęci, nie zaszkodzi uczynić kobietę jeszcze trochę bardziej spragnioną.

Lubi być posługaczem w łazience dla tych, którzy są mu drodzy. Uwielbia także sprawiać aseksualne przyjemności partnerce, a przez to i sobie. Gdyby miał córeczkę, chłopczyka zresztą też, myłby dzieciaki równie chętnie.

Później znowu atmosfera staje się mniej niewinna. Podczas ablucji wszczynają co chwila krótkie zaczepki, dotykają, ocierają przelotnie swoje gotowe do seksu miejsca na ciele. Piotr wykazuje więcej inicjatywy, ale i samokontroli. Elżbieta, jakby wyczuwając jego intencje, powstrzymuje się od bardziej śmiałych działań. Czeka na sygnał ze strony mężczyzny, iż chce, aby to ona przejęła wiodącą rolę. Ludzie potrafią, jeśli im zależy, porozumieć się bardzo dobrze bez słów. Wystarczą oczy, mowa ciała, zwierzęce odgłosy. A jeszcze można włączyć do dialogu usta i pocałunkami wzbogacić rozmowę, w której słowa nie są potrzebne, za to język bardzo się przydaje.

– Ale by było dobrze, jakbyśmy mogli razem pojechać. – Rudogłowa nie może zapomnieć propozycji, która padła przy obiedzie, i spogląda na niego.
Spojrzenie trudne do zdefiniowania w słowach, wołające do niego miłośnie, pełne oddania.
„Ona chyba dzisiaj pierwszy raz tak bez zahamowania się angażuje, tak szczerze” – myśli mężczyzna.

Zatapiają się na chwilę w swoich oczach, jakby byli prawdziwymi, sławnymi kochankami, których przez stulecia opisywano w romansach. Mimo dobrego oświetlenia, źrenice dziewczyny rosną i tak wiele mu mówią, że musi tym samym odpowiedzieć. Zignorować tego obiecującego wszystko, co możliwe, spojrzenia nie sposób.

To by było raniące.

Całują się głęboko, spokojnie, na przemian z powierzchownym delektowaniem smaków, odrywają usta i krzyżują wielkie źrenice. Ich biodra cały czas są oddalone, kutas ledwo ją muska.

– Czuję, że masz ochotę, co? – wyszeptuje, zaczynając się łamać.
W końcu mogliby pójść do sypialni. Przecież bzykanie nie zajmie im całego wieczoru. Na savoire vivre przyjdzie czas kiedy indziej. Potem ona wróci do nauki, on napali w kominku i pogadają sobie przed snem, nacieszą się.

Piotr jeszcze do końca nie odtajał po długim okresie samotności. Łóżka jakby mniej mu brak niż rozmów. Deficyt spokojnej bliskości, gdy ciała są nasycone seksem, mocno mężczyźnie doskwiera. Niestety tę bliskość Elżbieta zdolna jest zaledwie mu sączyć, a on by chciał od swojej przytulanki całej rzeki.

Dziewczyna zaskakuje go. Nieoczekiwanie ugina kolana i zsuwając się dłońmi po jego biodrach, udach, powoli przyklęka na opływającej wodą podłodze. Bardzo powoli. Może całą minutę. Jak ślepa bada drogę w jasności, boki jego mokrego ciała wskazują rudogłowej drogę.

Z wrażenia, że oto zbliża się ustami do jego męskości, nie zwrócił uwagi, jak pieszczotliwe są dłonie ślepej kobiety.
„No, nie, dziunia, co ty kombinujesz? Tylko nie to. Nie przepadam. Szkoda, że ci wcześniej nie powiedziałem, ale jakoś się nie zgadało.”

Poczuł oddech dziewczyny na podbrzuszu. Był to tak przyjemny i wbrew oczekiwaniom subtelny bodziec, że kutas, który sterczał niemal prostopadle do ciała, gotowy, ale nie walcząc z własnym ciężarem, momentalnie uniósł się i zasalutował. System krwionośny zadziałał autonomicznie, za nic sobie mając jego niechęć.

Elka dotąd, od początku znajomości, nawet przez moment nie zasugerowała, że mogłaby albo tym bardziej chciałaby zrobić Piotrowi laskę. Domyślał się, iż wstrzemięźliwość wynikała z kobiecej dumy właśnie. On się do jej cipy ustami nie dobierał, to czemuż ona miałaby wychodzić z inicjatywą wobec jego męskości. Pewnie myślała: „jeśli mi wyliże, ja chętnie się zrewanżuję, ale sama nie będę zdradzać do tego ochoty, bo niby dlaczego. I tak dostaje ode mnie, co tylko chce. Zasłuż sobie, Piotruś.”

Mogło być też inne wytłumaczenie. Po prostu analizowała: jego zachowanie, brak jakichkolwiek wzmianek na temat pieszczot oralnych; wzorce jego seksualnej aktywności, w której męskie usta nigdy nie zbliżyły się wystarczająco blisko do wilgotnej łączki, aby dać rudogłowej pretekst do rewizyty. Albo nie chciała uchodzić za zbyt rozpustną. Kto je tam, kobiety, wie.

Mężczyzna chce powiedzieć, że nie, że nie ma ochoty, ale jakoś mu głupio. Stoi jak sparaliżowany. Oddech łaskocze, dziewczyna może nawet specjalnie głębiej oddycha, aby czuł ciepłe – a zimne, gdy stula wargi – strużki powietrza.

Piotr ma moc opcji, aby przerwać Elczyne przygotowania do niemiłej mu akcji. W końcu to do faceta należy inicjatywa w seksie, tak jak w tańcu. Może, co prawda dla urozmaicenia oddać wiodącą rolę partnerce – jak ma to miejsce teraz – taki epizod w igraszkach jest fajny, lecz odebrać też może w każdej chwili. Odebrać, symulując nagły impuls pożądania i potrzebę podążania naturalną drogą, a nie między ostre zęby, w kobiece gardło. Zawsze można też mieć kaprys. Bez ogródek pokazać kto tu panem, a kto niewolnicą. Tyle gierek da się w męskiej roli zainicjować, ile tylko mężczyźnie starczy wyobraźni.

Z góry widać gęstwinę jej włosów, pochylone do przodu białoskóre plecki (Elka zawsze mówi „plecki mnie bolą” albo „pomasuj mi plecki”) z łańcuchem ostro wystających kręgów – istna z niej potomkini stegosaurusa.

Bierność klęczącej trwa już jakby za długo, przeciąga się nadmiernie. Bodźce słane oddechem stają się nudne, przestają być ekscytujące. Kutas zaraz się zmęczy postawą zasadniczą i zmieni kąt natarcia. Przestaje się też ślinić jego przyjaciel spod brzucha.

Stygnący, przepełniony niechęcią do seksu oralnego, mężczyzna zauważa, że plama, którą tworzą włosy dziewczyny, wyjątkowo gustownie wygląda na tle kosztownej, oblewanej wodą podłogi. Można by pstryknąć fotkę.
„Ale z ciebie drzemiący esteta.”Wtedy Elka unosi głowę i spogląda, szukając jego spojrzenia. Wszystkie możliwe gierki, które niby miał wszcząć, by wybronić się przed niechcianą pieszczotą, paraliżuje teraz wzrok dziewczyny. Taką w nim widać ofiarną mieszankę uczuć, że wstyd nagle uciec, czy się wycofać, czy coś zepsuć przez próbę przejęcia inicjatywy.

W końcu jakoś fellatio zniesie. To przecież nie pierwszyzna, choć prawie zawsze fatalna w wykonaniu. Potem w łóżku na spokojnie przyzna się przytulance do swojej awersji i wyjaśni sprawę raz na zawsze. Wytłumaczy, że może dziewczynie lizać piczkę, proszę bardzo, jeśli ona to lubi, ale sam za oralem nie przepada, więc niech go nie molestuje. Jakoś oględnie da się tę animozję usprawiedliwić, nie psując tego, co już jest między nimi.

„Cholera, muszę się zgodzić, dam ci szansę, ale tylko mnie tknij jednym zębem, to koniec” – myśli Piotr i próbuje oddać szczery uśmiech kryjący się w jej urokliwym spojrzeniu, w oszałamiającym bukiecie emocji, którym klęcząca dziewczyna go obdarowuje, nim zacznie.

Czuje delikatne muśnięcie warg.

„Kurwa! Kurwa! Naoglądałaś się pornoli i wydaje ci się, że każdy facet to kocha. Gówno prawda.”

Kutas, a w zasadzie jego mózg, przeżywa rozdwojenie jaźni. I lubi te dotknięcia i nie lubi, bo myśli o tym, co się stanie za chwilę, kiedy dziewczyna go połknie.
„Mogłabyś się domyśleć, psiakrew, że tego nie cierpię” – krytykuje partnerkę w myśli.

Prosta, wiejska dziewczyna wie swoje. Skąd ona wzięła tę wiedzę? Jak ona może wyczuć, co w tej nielubianej pieszczocie może się mężczyźnie (od biedy) spodobać? Wysoka inteligencja erotyczna? Może umie czytać jego podświadome sygnały? Bo świadomie jedyne, co Piotr robi, to próbuje stać spokojnie i nic nie okazywać. Najchętniej gapiłby się w sufit, czekając na koniec udręki, ale na wszelki wypadek woli patrzeć na chmurę jaskrawoczerwonych włosów przy własnym podbrzuszu. Minimum kontroli nie zaszkodzi.

Prosta, wiejska dziewczyna muska go wargami, jakby całowała. Każdy centymetr stojącego na baczność członka jest obdarzony pocałunkiem. Okrywa go suchymi całusami jak młoda kobieta pulchniutkiego niemowlaka. Nie. To jeszcze nie są prawdziwe całusy. Raczej pieszczotliwe muśnięcia, takie, jakimi rozpoczęła udrękę. Ona się z nim droczy, ona go… podnieca. Zaskakujące odczucie, ale prawdziwe.

„O, ła. Dobrze, dziunia. Nie spieprz mi tego, proszę. Nieźle, całkiem dobrze. Jeszcze trochę ci pozwolę, jeśli nie popełnisz błędu.”

Wargi wspinają się jakby zygzakiem, żeby całą powierzchnię skóry odwiedzić, skaczą po zewnętrznej stronie członka jak pijane pasikoniki. Gdy dochodzą do wędzidła, wysuwa się język i zlizuje, zagania do ust nić śluzu, którą kutas niczym prządka wypuścił. Tego zaganiania Piotr, czując Elczyny dotyk, tylko się domyśla, bo włosy zasłaniają widok. Chciałby widzieć, co się dzieje.

„Mogłaby odgarnąć swoje loki, ta Elka! Tyle pornoli ogląda. Nie widziała, że aktorki zawsze o dobrą widoczność pola akcji dbają?” – przebiega mu przez myśl.

Wyobraża sobie kręcenie filmu podczas prysznica. Tam w rogu mogłaby stać kamera. Zerka w bok, zastanawia się, gdzie by było najlepsze miejsce dla statywu. Przy kamerze fajna laska na golasa. I jeszcze dwie inne laski kręcące tę scenę równocześnie mobilnymi kamerami z ręki. Potem by się zmontowało najlepsze kawałki. Tamte dwie operatorki też nago. W końcu trzeba dbać o to, aby aktorowi istotny atrybut stał, jak należy. Wszystkie środki dozwolone, aby erekcja nie zawiodła.

Operatorki z wielkimi kutasami przyczepionymi do ciała mogłyby czasem na chwilę wejść jedna w drugą, aby podtrzymać nastrój. Tak. Przynajmniej jedna z nich powinna mieć zamocowane dildo i bzykać tę drugą. Wszystko dla pana reżysera. On mógłby być reżyserem i aktorem w jednym.
Mężczyzna narzeka w duchu, że Pomorzanka niby taka obyta z pornosami, a nie potrafi zapanować nad istotnymi obowiązkami aktorki filmu erotycznego. Sam sięga ręką do chmury włosów – delikatnie odsłania sobie widok.

Elżbieta zezuje ku niemu. We wzroku już nie ma tamtego bogactwa uczuć, teraz jest pochłonięta swoją improwizowaną przymiarką do gry na flecie, zapoznaje się z instrumentem. Strużka śluzu przykleiła się do brody, rudogłowa sięga palcem i zgarnia ją ze skóry, wkłada palec do ust, aby się jej pozbyć. Przez chwilę poszukuje z nim kontaktu, uśmiecha się z buddyjską tajemnicą na obliczu, wraca do swojego zajęcia.

Palec, przed chwilą zajęty porządkowaniem twarzy, ląduje na nasadzie członka. Naciska i zmusza penisa do znacznego pochylenia głowy. Teraz dziewczyna może całować wewnętrzną stronę kutasa, wszystkie szlaki idące ku niemal fioletowemu od krwi czubowi. Z rozmysłem znowu zaczyna bliżej trzonu i rozpoczyna powolną drogę granią na szczyt.

Pasikoniki… Nie, dwie łaskoczące, kosmate, gąsieniczki wspinają się trasą wiodącą zygzakiem. Czasem między cierpliwymi wędrowcami prześlizgnie się wilgotna dżdżownica, którą udaje język, i wzbudza w ciele impuls jak elektryczny węgorz. Dziewczyna sapie cicho i szybko, niczym zdychający ze zmęczenia Szerpa, który ciągnie niedoświadczonego białasa z Europy na ośmiotysięcznik, a ciągnionemu też nagle przyśpiesza oddech, bo coraz fajniejsza ta wspinaczka, mimo początkowych obaw. Może się uda za dnia wejść na szczyt – jak mówią, szczytować – i zrobić parę triumfalnych fotek. Podejście jest krótkie, w skali kilkunastu męskich centymetrów, ale trzeba czasem zejść niżej do bazy, zabrać kolejny ładunek pieszczotliwych iskier i znowu, leźć na górę, więc to trwa. Jest mu coraz lepiej. Zniechęcony jeszcze przed chwilą kutas znowu zaczyna snuć swoją nić, a nawet jakby na czubie wyrastała bardziej ciekła kropla – spadnie lub zamieni się w stalaktyt.

Wszystko w Piotrze pęcznieje, od prostaty po sam czubek kutasa, bo dziewczyna dociera do krawędzi żołędzi i tam go słodko torturuje, przejeżdża delikatnie – prawo, lewo – prawo, lewo, tragarze gorączkowo szukają wejścia na purpurowe zwieńczenie kutasa. To jego najczulsze miejsce, wytrenowany przez masturbację sweet spot. Czuje, że jeszcze chwila i…

Jęknął, nie mógł się powstrzymać.

„Ale z niej spryciara!”

Elżbieta nie męczy go dłużej, daje odetchnąć. Tragarze znowu schodzą do bazy i tam już pozostają. W wysiłkach zmienia ich język oraz coraz wilgotniejsze pocałunki, żadne tam muśnięcia.

To kutas może być jeszcze twardszy i większy? Wszystko wskazuje, że tak. Teraz mężczyźnie nie wystarczają już mokre liźnięcia i pocałunki. Instynktownie chce wejść. Gdziekolwiek. Byle tylko dotyk go objął, otoczył, przywarł z tarciem do większej powierzchni góry i sięgnął w rejony głębokiego czucia, tak jak podczas atawistycznej kopulacji. Więc równie dobrze Piotr może wsadzić do gardła, połaskotać głęboko migdałki. Czasem lubił o tym mówić, wyobrażać sobie, ale nigdy tego z przyjemnością nie zrobił. Z bólem albo co najmniej lękiem, owszem. Pora spróbować na nowo.

Obejmuje głowę dziewczyny, wplątuje palce w miękkie włosy (dziunia ciągle pamięta jego prośbę z pierwszego weekendu) i naprowadza ją na kutasa.
– Weź. Ostrożnie.

W wyobraźni przed oczyma pojawia się obraz wilgotnej, purpurowej jamy ust, w jej głębi ciemnieje wejście do przełyku, a z podniebienia zwisa gruby, rozkosznie drgający języczek. Gdy go dotknie swoim męskim czubkiem, ten rozkoszny, drgający języczek będzie go łaskotać po rozchylonym ujściu cewki. Będzie fajnie: utkwi w niej głęboko i ten wirujący języczek…
– Aaach – czuje jak sperma pędzi, tryska, wypływa.
Cudowne skurcze trwają – cały tłum coraz powolniejszych skurczy. Orgazm orgazmowi nierówny. Ten – mężczyzna ocenił z uznaniem, gdy już oprzytomniał – był całkiem-całkiem.

Po chwili, gdy doszedł do siebie, przenosi wzrok z sufitu na dziewczynę klęczącą i milczącą u stóp. Woda z prysznica nadal sika.

„Cóż za marnotrawstwo… wody i nasienia.”
Sperma ścieka Elżbiecie po twarzy. Lewe oko jest zalepione, zaślepione, zamknięte.
„O rany.”

Teraz nawet nie jest pewny, co się stało. Wsadził jej kutasa do ust, czy tylko zdążył ich dotknąć? Może chciała się podroczyć, jeszcze bardziej go rozochocić. Nie wyczuła, że już dochodzi. Trysnął jej prosto na twarz. Jak młody, niedoświadczony szczyl. Szczylek z Zosinych czasów.

Elżbieta uśmiecha się nieporadnie, bo oko przeszkadza. Tylko po kącikach ust można poznać, że twarz przybiera grymas zadowolenia. Dumnie i figlarnie patrzy jednym okiem na Piotra, ani myśli się wycierać, bo przecież aktorki w pornolach też eksponują swoje udekorowane spermą twarze, im bardziej zaspermione, tym większy powód do chwały. Facetów kręci widok białego gluta na buźkach, więc taka prezentacja urosła do normy erotycznej. Niech sobie gamonie mają satysfakcję. Oni są widzami, dla nich ten teatr. Chwila dyskomfortu i zmyje się liczko, będzie po zabawie.

Elżbieta jest w duchu zdziwiona, że tak szybko się spuścił, ale przecież nie wyrazi zaskoczenia na głos, bo jeszcze urazi wrażliwe, męskie ego partnera.

– Dzięki, Eluś. Byłaś cudowna. Wstań, umyję ci buźkę. Oko trzeba delikatnie… – nie kończy i ciągnie rudogłową w górę, porywa, przytula.

W milczeniu, starannie robi, co należy, z jej twarzą. W głowie kłębowisko myśli. Raczej się nie popisał, ale z tą dziewczyną może polubi seks oralny, nauczy się go jak należy. Elka ma seksualny talent, nadaje się na terapeutkę. Instynkt podpowiada, że taka dobra w łóżku partnerka jeszcze mu się nie trafiła. Dotąd było średnio, ale od dzisiaj ziemia zacznie się trząść, jak mawiał Robert Jordan. Dla obojga. Z Pomorzanką pozbędzie się złych odruchów, będzie w końcu uprawiać igraszki lubiane przez większość, a dla niego do tej pory niechciane.

Przejdź do kolejnej części – Elżbieta IV. Miodowłosa

——————
Tekst chroniony prawem autorskim. Opublikowany w witrynie najlepszaerotyka.com.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i publikacja w innej witrynie bądź przedruk tylko za zgodą autora.

——————

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dziwię się, że jeszcze nikt nie skomentował tak więc mi przypadnie palma pierwszeństwa. Opowiadania z Elżbietą wydają mi się.. inne. Masz całkiem ciekawy styl, czyta się przyjemnie i lekko. Oby tak dalej, ciekaw jestem co jeszcze przyjdzie Ci do głowy.
C.

C.,
Odpowiem banalnie. Gdyby wszyscy pisali tak samo, wiałoby nudą, a wtórny analfabetyzm szerzył by się jeszcze bardziej.
Karel

Dobry wieczór!

Muszę powiedzieć, że z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej. Zarówno pod względem erotycznym (obszerniej opisana, bardziej smakowita scena) jak i fabularnym. Postać Piotra nie wydaje mi się już tak antypatyczna, jak w dwóch poprzednich częściach. Mam nawet podejrzenie, że pod wpływem Rity i mojej krytyki tego osobnika postanowiłeś nieco złagodzić jego charakter:-) Nie jest już takim wszechwiedzącym, przemądrzałym typem, zaczyna być nawet chwilami lubialny.

Elżbieta też się rozwija, jestem wręcz zaintrygowany jej ewolucją. Sam znałem kiedyś osobę z podobnego habitusu, i pamiętam, że obserwacja jej przechodzenia ze świata form tradycjonalistycznych do uniwersum form progresywnych była niezwykle satysfakcjonującym zajęciem. Zmiana otoczenia, towarzystwa, konfrontacja z innym sposobem myślenia – wszystko to powoduje, że człowiek "przekuwany" jest na nowo. Taka inżynieria społeczna, ale w skali mikro. Takiego właśnie eksperymentu dokonuje Piotr na Elżbiecie. Pytanie, jakiego eksperymentu dokonuje ona. I kto kogo szybciej odmieni. Podejrzewam, że będziemy musieli przekonać się sami!

Pozdrawiam
M.A.

Megasie,
Dzięki za obszerny komentarz. Między innymi dlatego lubię tu publikować, bo można liczyć na słowo od czytelników.
Część trzecia powstała przed publikacją części poprzednich, a więc komentarze Rity ani Twoje nie wpłynęły na to, co znalazło się w treści trójki. Po prostu mieliście wcześniej zbyt mało danych, aby celnie oceniać bohaterów. Albo czytając, nastawiliście się negatywnie, nie wyłapując drobnych faktów 🙂
Swoją drogą, komentarze były takie, jakich się spodziewałem (ale jestem nieskromny). Takie jest zamierzenie. Przedstawić głównego bohatera jako człowieka, owszem, wrażliwego i serdecznego, ale jednocześnie gnojka, który nie potrafi wydorośleć 🙂 Ale kiedyś może mu się uda.
Człowiek zmienny jest. Przedstawianie jednowymiarowe, jednokolorowe jest mało prawdziwe. Staram się tego unikać.
Pozdrawiam Cię, Megasie i innych Czytelników takoż
Karel

No to wodzisz, w takim razie, drogi Karelu i mnie i Megasa za nos. Bo ja się znów w stu procentach z Aleksandrem zgodzę. Świetna część, Piotruś nabiera człowieczej twarzy, Elka też fajniejsza.
A scena – miód.
Ja tak z uśmiechem na ustach, dziękuję serdecznie za zaspokojenie moich oczekiwań wobec ilustracji. Pięknie mi się komponuje w całość.
Bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Tak po prostu.
Pozdrawiam.
Rita

Rito,
Nie wodzę za nos (no jakże bym śmiał damy za nos wodzić), a przynajmniej nie mam takiego zamiaru. A że tak wyszło?
Oczywiście ustalenia o ilustracji pamiętałem i słowa dotrzymać chciałem, aby komuś przyjemność sprawić. 🙂
Dziękuję,
Karel

Bardzo dobra rozrywka. Wciąga od pierwszego słowa. Uwielbiam Twoją ironię i dystans do świata oraz wielobarwne/wielowarstwowe postacie. Seks ludzi z sąsiedztwa;)

Ps. Scena z fellatio boska. Gratuluję.

Wiki,
Witaj po długiej nieobecności. Dziękuję za pochlebne słowa, zwłaszcza za ocenę mojego nieco nietypowego opisu trywialnej sceny, którą inni ocenili jako dziwaczną.
Jak się miewa Autorka opowiadania, które mnie tutaj kręci najbardziej? 🙂
Uśmiechy,
Karel

Mogę się tylko zgodzić z przedmówcami. Najlepsza z dotychczasowych części. Główny bohater tym razem już nie tak bardzo odpychający. Być może dlatego, że dowiadujemy się o nim nieco więcej. Zarys przeszłych, nieszczęśliwych doświadczeń w relacjach damsko-męskich tłumaczy poniekąd brak pełnego zaangażowania w nowy związek.
Urzekło mnie słowo „pieprzoty”. Cudne po prostu. Takie trochę i z przymrużeniem oka, i z uśmiechem, i z jakimś rozmazanym ciepłem.
Ale najbardziej rzeczywiście podobała mi się ostatnia część tekstu – fellatio pod prysznicem. Bardzo bardzo (powtórzenie zamierzone) dobry opis. To nie tylko jak zawsze znakomity styl Autora. Scena jest pełna – rozbudowany wstęp, opowieść tkana wielowarstwowo (to, co dzieje się w czasie rzeczywistym, plus wyobraźnia bohatera), dająca kompletny wgląd w męskie doświadczenie.
Ech, Autorze… Też bym chciała tak umieć…

Droga Artimar,
„Pieprzoty” pochodzą z libretto piosenki pewnej niszowej piosenkarki. Mnie też się spodobało słowo i uczyniłem własną, małą próbę, aby wcisnąć je do słownika erotyki.
Wśród kobiet, najzwyklejszych i nie zwracających szczególnej uwagi, znajdują się osoby, które posiadają unikalne talenty. Na ten aspekt zwracam tu uwagę, choć tytuł rozdziału, jaki musiałem nadać, a który nie występuje w oryginale, czyni to zbyt nachalnie.
Dzięki,
Karel

Wiki rozwikłała zagadkę słowa czarownego. 🙂
A tytuł… Owszem, nieco siermiężny: Bob Budowniczy, Wilhelm Zdobywca, radio-amator… Ale wobec takiego dobra stylu, jakości i piękna tekstu drobiazgi wybacza się milcząco. 🙂

„Pieprzoty” by Maria Peszek – też lubię;)

Dziwaczna scena Karelu? Wydaje mi się bardziej prawdziwa, niż większość tu opisanych. Znakomita większość panów preferuje delikatne pieszczoty genitaliów, które powoli (jeśli zdążą) nabierają ekspresji i rozpędu. I te wszystkie wątpliwości w trakcie – któż ich czasem nie miewa;) Na deser mina bohatera – który przez cały czas traktuje swoją partnerkę lekko z góry, a ona otwiera przed nim drzwi, których nie spodziewał się przekroczyć – bezcenna.

Ciekawam też, który z moich tekstów tak Cię kręci i w którą stronę…;)

A ja się jednak przyzwyczaiłam do czarnego, Piotrkowego charakteru i wersja ogładzona jakoś mi nie leży (może to tylko argument na poparcie tezy, że kobiety wolą drani ;)). Jest w kanonie literackim scena balkonowa a od teraz będzie scena prysznicowa – tu przyłączam się do aplauzu. Zmiękczenie i uczłowieczenie głównego bohatera spowodowało, że nie mam za grosz koncepcji, jak potoczą się dalsze losy, jak rozwiniesz fabułę. Hmmm nie pozostaje nic innego jak przeczytać kolejny kawałek.

pozdrawiam,

Napisz komentarz