To była najdłuższa noc w jego życiu. Wydawało się, że nigdy nie dobiegnie końca. Letnie noce są krótkie, bywają suche, parne, gorące, nasycone zapachami rozkwitłej natury. Ta była głęboka, na pograniczu snu i jawy, mroczna i wilgotna. Momentami tracił poczucie czasu. Przylgnął tak mocno do gładkiej ściany, że chwilami wydawało mu się, że litościwa powierzchnia wchłania go jak słoną, przenikającą na wskroś wilgoć. Przemarzł, czuł zdrętwiałe nogi i ręce. Był do cna wyczerpany, ale bał się zasnąć czy nawet mocniej poruszyć, więc czuwał, pozwalając sobie jedynie na kilka chwil lekkiej drzemki, podświadomie przerywanej przy każdym gwałtowniejszym podmuchu atlantyckiego wiatru, skrzypnięciu masywnych drzwi czy odgłosach pijackiego śmiechu.
Czasem ktoś wychodził na pokład zapalić, albo odetchnąć po erotycznych szaleństwach, jakie zapewne działy się nadal w środku. Raz jeszcze zmartwiał, gdy mocno pijany, tęgi mężczyzna wywlókł za włosy dziewczynę, oparł jej zmaltretowane ciało o reling i, niepomny cichych błagań, powtarzanych jak mantra uniżonych please, sir, posiadł ją brutalnie od tyłu. Wrzeszczał przy tym tryumfalnie, szarpiąc ją bezlitośnie za włosy i okładając pięściami. Sean najchętniej zatkałby sobie uszy. Pojawił się też w pewnej chwili zupełnie inny, bardzo prozaiczny problem. Dwie szklanki spożytej wcześniej whisky chciały gwałtownie wydostać się na zewnątrz. Żadna chwila nie wydawałasię sprzyjać temu, koniecznemu przecież, przedsięwzięciu. Choć Sean przede wszystkim gorączkowo zastanawiał się, jak przedostać się niezauważonym na brzeg, to jednak musiał najpierw zająć się palącym, fizjologicznym problemem.
Wytężył słuch. Żadnych kroków, żadnych ruchów. Wychylił się ostrożnie ze swojej kryjówki i odpełzł w bok, jak najdalej od drzwi. Skręcił za róg, wciąż czołgając się, dotarł do skraju pokładu, ukląkł ostrożnie i rozsunął suwak spodni. Odlał się wreszcie i dawno nie czuł się tak wdzięczny, że może to zrobić. Kontrolował strumień moczu, co chwila nasłuchując, czy ktoś przypadkiem nie pojawi się na pokładzie. Zapiął spodnie i nadal pochylony, na łokciach i kolanach zaczął przesuwać się w stronę ściany. Jeszcze chwila i znów znajdzie się w jej błogosławionym cieniu, niewidoczny w świetle pokładowych lamp.
– Dlaczego klęczysz?
Zamarł, a mocny rzut adrenaliny do krwi spowodował, że serce o mało nie wyskoczyło mu z gardła. Podniósł wzrok i napotkał zaciekawione spojrzenie dużych, błyszczących oczu. Dziewczyna na pewno nie należała do azjatyckich zabaweczek dzisiejszego wieczoru. Szczupła, niemal chuda, z krótko ostrzyżonymi ciemnymi włosami przypominała mlodą Audrey Hepburn. Odziana w krótką ażurową jasną sukienkę paliła skręta i wydawała się być już mocno nawalona. Siedziała w niedbałej pozie, podpierając ścianę. Czyli była tuż za rogiem, pomyślał spłoszony Sean. Musiała go obserwować. Kto wie, może nawet widziała zabójstwo Yulong.
Jest nawalona, przyszło mu do głowy. Kompletnie nawalona. Poznał to po obojętnym tonie, jakim zadała swoje pytanie, które przestało ją interesować już w chwilę po tym, jak je wypowiedziała. Przez moment widział nieruchome, rozszerzone źrenice, lśniące w świetle reflektora umieszczonego tuż nad nią na ścianie. Wydawała się jednak być nastawiona pokojowo.
– Niepewnie się czuję na pokładzie – odpowiedział zniżonym głosem, ostrożnie dobierając słowa. – Taki już ze mnie szczur lądowy.
Skinęła głową i głęboko zaciągnęła się skrętem. Jej wzrok błądził gdzieś ponad nim, głowę odchyliła mocno do tyłu, inhalując dym.
Marihuana, skonstatował. Dawno już tego nie palił, ostatni raz w college’u. Nie służyła mu, miał po niej kłopoty żołądkowe i mocne zawroty głowy, więc przestał. Dziewczyna podciągnęła kolana do brody, nie przejmując się zupełnie tym, że pokazuje bieliznę, skrawek jasnych, bawełnianych majtek.
– Słuchaj – spróbował ostrożnie. – Wiesz może, kiedy wracamy do portu?
Wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała. Nie podobało mu się, że siedzą w tak odsłoniętym miejscu.
– Jestem Sean – zagadnął przyjaźnie – a ty?
– Mara.
– Pięknie. Maro… – szukał odpowiednich słów, dzieląc uwagę pomiędzy dziewczynę i odgłosy dochodzące zza rogu.
– Może odsuniemy się trochę za tamte skrzynie? Okropnie wieje. Jeszcze się przeziębisz… – brzmiało idiotycznie, ale o dziwo dziewczyna podała mu dłoń i pozwoliła zaciągnąć się za sporych rozmiarów kontener mieszczący, jeśli wierzyć można było napisom na nim, podręczny sprzęt ratowniczy. Był nadal ostrożny. Mogła mu się przydać, ale mogła też okazać się ciężarem. Szczególnie w tym stanie. Jeśli coś jej się nie spodoba, może stać się nieobliczalna. Nie miał jednak innego wyjścia, jak spróbować zyskać jej przychylność. Zerknął na zegarek. Fosforyzujące wskazówki ustawiły się na godzinie 5.05. Dopiero! A wydawało mu się, że jest tu już całą wieczność.
– Jesteś gościem na jachcie? – chyba najlepiej byłoby ją tu zatrzymać, jeśli wróci do środka choćby po to, by się czegoś napić, może go zdradzić, nawet niechcący…
Zaśmiała się krótko.
– Rzygam już tym jachtem. Od dwóch tygodni nie zeszłam na ląd, wszyscy mamy… kurwa… zakaz. Woda i woda… chciałam poszlajać się trochę po Nowym Jorku, ale szef nie pozwala. Kurwa! – prawie miała łzy w oczach. Zmarszczyła gniewnie brwi. – To było to, czego się obawiał. Skoki nastrojów.
– Cholera, to rzeczywiście nieciekawie – rzucił współczująco. – Taka fajna dziewczyna, jak ty…
Pociągnęła nosem.
– Znudziłam mu się – dodała nagle płaczliwie. – już szuka nowej dziwki, a teraz pieprzy te wszystkie Chinki. Nie tknął mnie od tygodnia. – w oczach miała łzy.
Sean ostrożnie wyciągnął dłoń i przyjacielsko ścisnął jej ramię.
– Jesteś prześliczna – powiedział z głębokim przekonaniem, chcąc za wszelką cenę uniknąć wybuchu histerii. Zresztą, naprawdę była atrakcyjna, bardzo zgrabna, o regularnych rysach. Przypominała mu młodego źrebaka, o długich pęcinach i niezdarnym, nieodpartym wdzięku. Wolał cycaste blondynki, znał się na prowincjonalnych, zbyt jaskrawo umalowanych pięknościach, może dlatego, że dziewczyny takie jak Mara nigdy nie zwróciłyby na niego uwagi, więc nawet nie starał się o nich marzyć.
– Naprawdę tak myślisz?
– Jasne! – włożył w to cały entuzjazm – śliczna! Mogłabyś być aktorką, albo modelką… od razu skojarzyłem cię z Audrey Hepburn.
– Kto to?
Sean stłumił westchnienie. Zapomniał już, że dopiero poważne zajęcie się historią kina (by mieć temat do konwersacji w wielkim świecie) uświadomiły mu, kim była Audrey. Mądrze nie okazał zniecierpliwienia.
– Bardzo piękna kobieta. Legenda. Mężczyźni szaleli za nią.
Spojrzała łaskawiej, nawet się uśmiechnęła.
– Miły jesteś.
Nagle przysunęła się blisko, bardzo blisko, objęła go ramieniem za szyję i wsunęła mu język do ust. Zakrztusił się zdziwiony, ale odwzajemnił natarczywy pocałunek.
– Kręcę cię? – wymruczała przez zęby.
– Mmm…
– Nie widać tego po tobie – chwyciła go w kroku tak boleśnie, że aż syknął przez zęby.
– Co ty na to, żebyśmy się tu trochę podotykali?
***
Jon zacisnął tylko zęby, gdy Tilda powitała go w drzwiach. Od razu poznał, że była z mężczyzną. Nie musiała nic mówić. Poczuł zapach. Uśmiechała się bezczelnie, a samozadowolenie wydawało się z niej wręcz kipieć. Ruszała się wtedy inaczej, inaczej odgarniała ręką włosy. Na tyle ją już poznał. Gziła się dziś z jakimś dupkiem, wybrańcem tej nocy. Ktoś ją miał, posiadł ją, może ją wylizał, może jej wsadził, nieważne, to był ktoś, kogo dopuściła aż tak blisko. Ale to nie był on. Nie chciał tego wiedzieć, ale paliła go ciekawość. Na ile pozwoliła… raz, w pośpiechu, czy kilka razy. Wiedział tylko, że to się stało gdzieś w mieście, w innym łóżku, albo, znając Tildę, gdziekolwiek, gdzie jej się akurat spodobało. Może na podłodze, może w jakimś zawszonym barze, może nawet na ulicy. Bywało, że ją za to nienawidził. Za to, jaka jest. Wyobrażał sobie czasem, jak podchodzi do niej blisko, bardzo blisko, łapie za te piękne, gęste włosy, a ona piszczy z bólu, a potem uderza ją w twarz, mocno, brutalnie, tak że ten jej krzywy, bezczelny uśmieszek znika wreszcie, a w oczach pojawia się paniczny strach. Albo łapie ją za tę smukłą, kruchą szyję i miażdży ją w palcach, jak to zrobił raz jeden ze znalezionym na ulicy rannym gołębiem.
– Nie patrz tak, zaraz się przebiorę – o tak, zdecydowanie jej nienawidził. Zniknęła w łazience i przekręciła klucz. To było jak policzek. Nigdy tego wcześniej nie robiła. Nerwowo przemierzał pokój, zaszedł do kuchni i nalał sobie wody z lodem. Oparł czoło o zimną stal lodówki. Tylko bez emocji, nakazał sobie. Bez powrotu do tego, co nie istniało naprawdę, lecz jedynie w jego wyobraźni.
Zjawiła się kilka minut później, po prysznicu, z włosami spiętymi grzecznie z tyłu głowy, w cienkim dresie i tenisówkach. Zapięta pod szyję. To też był wyraźny sygnał.
– Dobrze, Jon. Pogadajmy rozsądnie. – nawet usiadła dalej, w fotelu, stwarzając między nimi dystans podkreślony jeszcze niskim stołem. Była poza zasięgiem i znów, jak zwykle, kontrolowała sytuację.
– Chcę wiedzieć, jaka ma być twoja rola w sprawie tunelu – jeśli ma być rzeczowo, będzie rzeczowy i profesjonalny.
Podniosła wysoko brwi.
– Prawdę mówiąc, nie mam żadnego oficjalnego zapytania, czy mam w tej sprawie przyjąć jakąkolwiek rolę…
– Ale przyjmiesz ją? Jaka jest twoja decyzja? – doskonale wiedział, że nie potrzebowała żadnych oficjalnych dróg.
– Być może… – zawahała się. Nie zdecydowała się odsłonić kart. – a… miałbyś coś przeciwko temu?
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.
– Jeśli możemy współpracować tak jak w zeszłym roku, to nie… Przecież udało nam się szybko rozwiązać sprawę – powiedział pospiesznie, nie zdając sobie w pierwszej chwili sprawy z tego, jak dwuznacznie zabrzmiały jego słowa. Zorientował się, gdy zobaczył jej lekko drwiący uśmiech.
– Niezupełnie tak, jak w zeszłym roku – skorygowała. – Nie chcę ci mieszać w życiu. W tej kwestii dostałam wyraźne rozkazy – chyba nawet bawiło ją to. – Ograniczymy się do współpracy nad przypadkiem i, wybacz Jon, ale czy potrafisz mnie zaakceptować taką, jaką jestem?
Nie odpowiedział. Westchnęła z udawanym żalem.
– Jeśli mamy to robić razem, po prostu nie masz innego wyjścia. – Ale do rzeczy. Powiem ci, co myślę o tej sprawie…
***
Gdyby w kwietniu 2010 roku nie doszło do wybuchu wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii, lub gdyby owa katastrofa natury zdarzyła się choć tydzień później, Anna nie przyjęłaby zaproszenia Barbary do teatru Minskoff na Broadwayu i prawdopodobnie zostałaby żoną Piotra.
– No to wygląda na to, że moje kuzynki nie przyjadą – denerwowała się Barbara co pięć minut zaglądając na stronę linii lotniczych Delta. – Wszystkie loty z Europy są wstrzymane, a ja przygotowałam już program na cały tydzień! Najgorsze te bilety, prawie sto trzydzieści dolarów za sztukę – żaliła się już od dwóch dni koleżankom w biurze.
Pracowały w znanej pracowni architektonicznej w samym sercu Manhattanu. Barbara jako szefowa małego zespołu miała niedawno szczęście przeprowadzić się do biura, którego okna wychodziły na słynny wieżowiec Chryslera. Już dla samego widoku niejeden pracownik firmy dałby się pokroić. Tego jednak od nich nie wymagano, zadowalając się ich ciężką pracą i całkowitym zaangażowaniem przez co najmniej siedemdziesiąt godzin tygodniowo.
– Co to za spektakl? – spytała Anna znudzona już nieco lamentami szefowej.
– Król Lew! Widziałaś już?
– Mówiłam ci przecież, że od prawie roku nigdzie nie byliśmy. Zbieramy kasę na ten cholerny ślub, na bilet dla siostry Piotrka, na atrakcje dla gości z Polski. Sama wiesz, jak to jest. Uważają, że opływamy w luksusy, bo mieszkamy w Stanach. Będziemy ich tu gościć przez tydzień. Tydzień dla trzech osób w Nowym Jorku! Trzeba będzie z nimi iść parę razy do knajpy, pewnie do Empire States, oblecieć parę znanych miejsc. Słabo mi się robi, jak o tym pomyślę. Moja przyszła szwagierka myśli, że spotka tu laski z „Sex and the city“, będzie popijać co wieczór cosmopolitany, kupi sobie buty od Manolo i wyrwie jakiegoś dzianego gościa. Milionera. Noo, w najgorszym razie jakiegoś dobrze zapowiadającego się aktora albo pisarza. Dziewczę wyczytało gdzieś, że tu w każdej modnej knajpie siedzi przyszły Paul Auster. Nie, żeby znała choć jeden tytuł!
Obie zachichotały.
– A najgorsze w tym jest to, że Piotrek jeszcze podtrzymuje w nich te marzenia, utwierdza ich w przekonaniu, że świetnie nam się powodzi. Kiedy przez pół roku nie miał pracy, nawet im o tym nie wspomniał. A teraz zapowiedział, że pójdzie z siostrzyczką i mamusią do Bergdorfa Goodmana!
Barbara aż gwizdnęła.
– Cholera, to wyprzedaż w Macy’s nie wystarczy?! Ileż ta siksa ma lat?
– Dziewiętnaście. Dla jego rodzinki tylko to, co najlepsze. Dobra, nie chcę już o tym mówić, bo się denerwuję, a rzuciłam palenie. Nie stać mnie nawet na pety – roześmiała się nerwowo. – Zbieram na buty dla szwagierki.
– Rodzinny człowiek z tego twojego faceta – zauważyła Barbara ironicznie.
Jako zaprzysięgła singielka od lat przeszło dwudziestu, chciała dodać jeszcze jakąś złośliwą uwagę, ale zrobiło jej się żal koleżanki, którą bardzo lubiła.
– W takim razie należy ci się chwila relaksu. – Serdecznym gestem położyła rękę na ramieniu Anny. – Skoro moje kuzynki i tak nie przyjadą, jeden bilet jest dla ciebie. We wtorek o osiemnastej w Minskoff, to naprzeciwko Marriotta, zapisz sobie!
– Basiu, dziękuję, ale to za drogi prezent.
– Polecenie służbowe – przerwała jej Barbara zdecydowanym tonem.
– Koniec dyskusji!
Anna wpadła do teatru Minskoff niemal w ostatniej chwili. Gaszono już powoli światła, gdy nerwowo szukała miejsca. Środkowe rzędy, wspaniała widoczność. Barbara nigdy nie zadowalała się byle czym. Anna opadła z ulgą na fotel, szepcząc przeprosiny w ucho siedzącej obok szefowej. Czuła jeszcze przyspieszone bicie serca i drżenie łydek. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta koszmarna awantura z Piotrkiem tuż przed wyjściem. Czuła się znów winna, zawsze czuła się cholernie winna!
Tym razem dąsał się, że wychodzi bez niego i zamierza wziąć taksówkę.
– Nie chcę wracać po nocy metrem przez pół miasta – argumentowała. – Boję się!
– Nowy Jork jest teraz bezpieczny – zaatakował od razu – odkąd Giuliani wprowadził zero tolerancji, to…
– Piotrek, Nowy Jork jest bezpieczniejszy, a nie bezpieczny! – krzyknęła Anna – Będzie późno, naprawdę skąpisz mi dwudziestu dolców na taksi?!
– To po co wychodzisz? Umówiliśmy się, że oszczędzamy na przyjazd moich rodziców, nie rozpieprzamy kasy na głupoty, a ty masz wciąż zachcianki. Na przykład to! Zza maleńkiej garderoby wyciągnął tryumfalnie papierową torbę z Barnes and Noble. Cholera, zapomniała schować! Ale nie umiała się oprzeć wyprzedaży książek, końcówek bestsellerów, które koniecznie chciała przeczytać.
Przechodziła tamtędy codziennie idąc do pracy, starając się nie spoglądać nawet w stronę witryny. W końcu w zeszły piątek złamała się na widok plakatów z napisem sale. Zaszalała za całe dwadzieścia pięć dolarów. W Starbucksie na pierwszym piętrze księgarni zafundowała sobie jeszcze małe czekoladowe cappuccino i przysiadła przy stoliku, zerkając chciwie na dokonane przed chwilą zakupy. Miłe uczucie odprężenia i spokoju przysłoniło chwilowo zawsze obecne poczucie winy z powodu wydanych pieniądzy. Cenna, rzadka chwila dla samej siebie.
Kiedyś najbardziej lubiła niedzielne poranki w księgarnianej kawiarni, wśród innych nowojorczyków czytających grube, weekendowe wydanie New York Timesa i popijających poranną kawę. To był jej mały prywatny luksus w wielkim mieście. Patrzyła przez ogromne szyby na powoli zaludniającą się 5th Avenue i czuła się częścią organizmu ciągnącego do przodu cały świat. Tak często zaczynała niedziele zanim Piotrek przeprowadził się w końcu do city.
Zaczęła się usprawiedliwiać, ale dla niego temat był zamknięty. Zatrzasnął drzwi od sypialni i włączył głośno telewizor. Słyszała, jak kopnął w szafę. Niby przypadkiem. Ale dobrze wiedziała, że tak wyraża niezadowolenie z ciasnoty mieszkania. Bardzo chciał przeprowadzić się do większego lokum i narzekał na brak przestrzeni w dwóch niewielkich pokoikach z kuchnią przy 79 ulicy. A jeszcze pół roku temu pękał z dumy, że mieszka w domu z portierem. No cóż, nikt nie jest doskonały. On był zdecydowany nie tylko przetrwać w Nowym Jorku, ale też szybko wspiąć się na szczyty. Na początku nieco rozbawiona jego głośno snutymi marzeniami, teraz z niepokojem obserwowała jego rosnący apetyt na pieniądze, luksus i prestiż.
Teraz nastąpi tydzień chłodu, obliczała szybko w myślach, czyli brak seksu, nawet przytulania w łóżku, zdawkowe rozmowy o codziennych sprawach, późne powroty. Może nawet pójdzie spać do innego pokoju. Wiedział, że ona tak długo nie może. Przyjdzie i przeprosi, zawsze pierwsza wyciągnie rękę, ustąpi.
Myśli o domowych kłopotach przysłoniły jej cały efektowny początek spektaklu. Brzegiem świadomości zarejestrowała jedynie, że ktoś usiadł na wolnym miejscu z lewej strony. Poczuła przyjemny świeży zapach wody po goleniu, spóźniony widz trącił ją łokciem, natychmiast przeprosił szeptem.
„Miałam się dobrze bawić. Właściwie, za sto trzydzieści dolarów nie mogę się bawić źle“ – pomyślała próbując skoncentrować na tym, co działo się na scenie.
– I jak, podoba ci się? – spytała Barbara, gdy ponownie rozbłysły światła i ogłoszono antrakt.
– Jest super! – odpowiedziała automatycznie. Tak naprawdę dopiero przez ostatnie piętnaście minut spektaklu skupiła się na fantastycznej grze aktorskiej i niesamowitej scenografii.
– Pozwól, że cię przedstawię moim przyjaciołom – zagaiła znów Barbara – Jarek jest krytykiem teatralnym, a Wojtek matematykiem. Pracuje dla sieci kasyn.
Anna wymieniła z każdym uścisk ręki, przyglądając się im z zainteresowaniem. Obaj eleganccy panowie byli z pewnością po sześćdziesiatce i choć zachowywali się nadzwyczaj dyskretnie, Anna od razu poznała, że są parą. Barbara zresztą wspominała o nich od czasu do czasu, żartobliwie określając ich starym, bardzo dobrym małżeństwem.
Podeszli do przeszklonej ściany na pierwszym piętrze teatru. Za ogromnymi szybami widać było światła i migoczące gigantyczne reklamy na Times Square. Anna uwielbiała ten widok, choć rzadko zachodziła na Broadway. Bilety, nawet na najtańsze popołudniówki, nie mieściły się od dawna w jej napiętym budżecie.
– No i jak to się w życiu składa, prawda? – zagaił rozmowę Jarek – na Islandii wybuchł wulkan, a my dzięki temu poszliśmy do teatru. Przypadek czy nie przypadek? Osobiście w przypadki nie wierzę, ale mój matematyk i jego teoria prawdopodobieństwa stawiają mnie zawsze do pionu – posłał czułe spojrzenie w stronę Wojtka i, nie czekając na reakcję Anny, zaczął opowiadać o historii musicalu, obsadzie, młodej utalentowanej scenografce i zakulisowych ploteczkach. W innych okolicznościach słuchałaby go z ogromnym zaciekawieniem, ale była zbyt spięta i zmęczona, by śledzić uważnie jego słowa. Widząc, że Barbara i Wojtek podchwycili temat, przeprosiła i odeszła kilka kroków. Oparła czoło o szybę wpatrując się w kolorowe światła za oknem. Wspomnienie kłótni, kolejnej, zupełnie niepotrzebnej przepychanki, powróciło nieprzyjemną falą. Czy tak już zawsze będzie? Odważyła się zapytać sama siebie. Tak, a pewnie z czasem nawet gorzej, podpowiedział nieprzyjemny głos zdrowego rozsądku, wyjątkowo zgadzającego się w tej sprawie z intuicją.
– Będzie jeszcze gorzej – powtórzyła półgłosem do siebie.
– Podobał się pani spektakl? – spytał ktoś po polsku.
Anna drgnęła. Poczuła znów przyjemny, świeży zapach. Ciemnowłosy, lekko opalony mężczyzna o ujmującym wyrazie twarzy przyglądał jej się z uśmiechem.
– Przepraszam, że panią zaczepiam, ale usłyszałem polski, a miło z kimś czasem porozmawiać w rodzimym języku. Siedzimy koło siebie na widowni. Jestem Leonard. Anna przedstawiła się i podała mu rękę. Miał ciepły i mocny uścisk dłoni.
Rozmawiali przez chwilę, dopóki dźwięk gongu nie ogłosił końca przerwy. Leonard ponownie zajął miejsce po lewej stronie Anny. Wygaszono światła. W ciszy poprzedzającej podniesienie kurtyny Anna słyszała oddech siedzącego obok mężczyzny. Oparła ramię na szerokim podłokietniku i poczuła dotyk jego palców na grzbiecie dłoni. Speszona natychmiast odsunęła rękę, złoszcząc się na siebie za pensjonarską reakcję. Przecież to było przypadkowe.
Wciągnęła powietrze. Ten zapach, hmmm. Nie mogła ukryć przed sobą, że jej się spodobał. Spotykała już przystojniejszych, ale on miał w sobie rzadko spotykaną klasę i wdzięk. Mimo siedmiu lat spędzonych w Stanach, Anna często miała opory przed rozmową z obcymi. Zazdrościła Amerykanom umiejętności natychmiastowego nawiązywania kontaktu z innymi ludźmi, nawet jeśli były to dość powierzchowne rozmowy. Wciąż nie opanowała całkowicie umiejętności small talku, a strach przed odrzuceniem, wyśmianiem czy wręcz błędami językowymi, jakie wciąż zdarzało jej się popełniać w zdenerwowaniu, skutecznie paraliżował ją w kontaktach z innymi. Nie umiała pokonać wzorców utrwalonych surowymi wychowawczymi regułami matki i twardym pasem ojczyma. Leonard zdawał się nie mieć z tym najmniejszego problemu.
Gdy przebrzmiały burzliwe oklaski i widzowie zaczęli opuszczać miejsca, już wdał się w żywą wymianę zdań z Jarkiem i Barbarą. Anna stanęła z boku.
– Skoczymy jeszcze do Marriotta na drinka – stwierdził bardziej, niż zaproponował Wojtek. – Pospieszmy się, bo kończą się spektakle w teatrach i nie znajdziemy miejsca na platformie. – Przyłączy się pan? – od dłuższej chwili z podziwem dyskretnie taksował wysportowaną sylwetkę nowego znajomego, co nie uszło uwadze zazdrosnego Jarka.
– Z przyjemnością – odparł Leonard. – Ale pani Ania też idzie z nami?
Barbara uśmiechnęła się do niego szeroko.
– Oczywiście, że Ania idzie.
– Oj nie, muszę wracać, mówiłam ci przecież, jaką mam sytuację.
– Masz dobrą sytuację, bo dziś panowie stawiają nam drinki, a my z tego korzystamy i nie dyskutujemy.
Barbara energicznie ujęła pod ramię swoją młodą podwładną, szepcząc jej coś do ucha. Na policzkach Anny wykwitły rumieńce, rzuciła spłoszone spojrzenie w stronę Leonarda. Dała się zaprowadzić do windy w szerokim jasnym hallu, choć spodziewała się sporej awantury po powrocie do domu. „Może Piotrek nie zauważy godzinki spóźnienia. I tak tkwi przy komputerze“.
Udało im się jeszcze dopaść stolika przy oknie, co o tej porze było nie lada wyczynem. Na zewnątrz było już ciemno, obracająca się platforma kawiarni ukazywała wciąż nowe fragmenty rzęsiście oświetlonego Manhattanu.
– Co robisz w mieście? – zagadnął Jarek Leonarda.
Anna była mu wdzięczna za zadanie pytania, którego sama krępowała się postawić.
– Utkwiłem, jak setki innych. Przyjechałem do centrali firmy na coroczne spotkanie, samoloty są odwołane, więc korzystam firmy i miło spędzam czas. Na szczęście firma nadal płaci nam za hotel. Czekam na następną możliwość lotu do Europy. Mam nadzieję, że chmura utrzyma się jeszcze kilka dni, bo coraz bardziej mi się tu podoba – mówił do Jarka, ale patrzył jej prosto w oczy. Spuściła wzrok.
Rozmowa, głównie o Polakach w Nowym Jorku, tych znanych i tych mniej znanych toczyła się tak, jakby wszyscy znali się od lat.
– Lubię tu przyjeżdżać, ale nie wiem, czy umiałbym tu żyć – stwierdził Leonard.
No, łatwo nie jest – odparła Barbara – wiesz, jak to jest w Nowym Jorku, trzeba ciągle mocno przebierać nogami, inaczej idziesz na dno! Niemniej są tacy, którym się udało, albo uda. Nasza Ania na przykład jest świetna, już niejedno biuro chciało nam ją podkupić. A taka skromna, zupełnie nie po amerykańsku.
Anna znów poczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Nie lubiła być w centrum zainteresowania. Pochlebiało jej uznanie Barbary, ale wolałaby, żeby szefowa nie wyrażała go przy innych. Przy nim. Znowu patrzył jej prosto w oczy i znowu nie wytrzymała jego spojrzenia.
– Już późno, naprawdę muszę już iść. Zresztą jutro chciałam być wcześniej w biurze.
– Weźmiemy jedną taksówkę – zdecydował natychmiast Leonard – odwiozę cię.
Kwietniowy wieczór był dość chłodny, zbliżała się północ. Milczeli, stojąc przed hotelem. Leonard zdawał się o czymś intensywnie myśleć, Annie skończyły się pomysły na inteligentną rozmowę. Była zła na samą siebie.
Żółta taksówka z mrukliwym chińskim kierowcą zatrzymała się przy krawężniku.
Leonard otworzył jej drzwi, wsiadł tuż za nią, blisko, zbyt blisko.
Anna podała adres, powtórzyła dla pewności, widząc niezdecydowaną minę taksówkarza. Najpewniej od niedawna w Stanach.
Dotykał kolanem jej uda, przesunął grzbietem dłoni po ramieniu, poczuła muśnięcie we włosach. Właściwie nic takiego. Przypadkowe dotknięcia.
Lekko dotknął jej nadgarstka. Wywoływał drżenie. Niepokoił.
– Co ja tu robię z obcym facetem w taksówce! – skarciła się w duchu Anna.
– Spotkamy się jeszcze, Aniu? Może miałabyś ochotę na lunch jutro w południe?
Anna zawahała się. Spotkanie z Leonardem, nawet tylko na pogawędkę wydało jej się nielojalnością wobec Piotrka.
– Mam dużo pracy. Nie zawsze mogę wyjść na przerwę.
– Szkoda. Nie lubię siedzieć w knajpie sam, jeśli mogę jeść lunch z piękną kobietą. Chyba się mnie nie boisz, co? W każdym razie zapraszam cię serdecznie.
Zdziwiona usłyszała swój głos. Zgodziła się.
Punktualnie o 12.15 był pod jej biurem. Nawet nie wiedziała, że za rogiem otworzyła się przytulna, włoska knajpa. Skąd miała zresztą wiedzieć, skoro od wielu miesięcy przygotowywała sobie lunche w domu. Ostry kurs oszczędzania sprawił, że nawet nie czytała już o nowych lokalach otwieranych w mieście i unikała rozmów z kolegami, którzy po każdym weekendzie wymieniali kulinarne spostrzeżenia.
– Szkoda, że wyjeżdżam – zaczął Leonard, gdy zamówili. Popatrzył jej prosto w oczy i delikatnie dotknął dłoni.
– Nie żałuj, mam chłopaka – roześmiała się Anna. – Za pół roku zmieniam nazwisko.
– Naprawdę? – nie spuszczał z niej wzroku.
– Nno, tak. Tak.
– Pytam, po co zmieniasz nazwisko? Wiele kobiet suksesu już tego nie praktykuje. Twoja szefowa wyrażała się o tobie w samych superlatywach.
– Bo… – no właśnie, pierwszą odpowiedzią, jaka jej się nasunęła było, “bo tak trzeba”. Tak się robi. W ostatniej chwili ugryzła się w język, jakby zwizualizowała sobie jego ironiczny uśmiech, kwitujący tego typu odpowiedź.
– Czyli nie miałbym u ciebie szans? – wyraźnie z nią flirtował.
– No, raczej nie.
– To czemu się tak ślicznie zarumieniłaś?
– Ja? Wcale nie.
– Długo już jesteście razem?
– Od liceum. Dziesięć, prawie jedenaście lat.
– Aha, twój pierwszy chłopak pewnie?
– Tak. Pierwszy.
Zamilkł i zajął się swoim wybornym spagetti z truflami.
Czuła się jak na egzaminie, niepewnie, sprawdzana. Co o niej myślał? Pewnie, że jest nudna, przeciętna, ma zwykłe marzenia. Idzie koleiną wyznaczoną przez życie. Szkoła, wzorowe świadectwo, studia z wyróżnieniem, chłopak z porządnej rodziny. Emigracja z małego podkarpackiego miasteczka do imperium wysysającego zdolnych z całego świata w zamian za życie na godziwym poziomie. Zadnych szaleństw.
– Mógłbym się założyć z tobą, że cię uwiodę. – to było tak niespodziewane, że rzeczywiście zarumieniła się jeszcze mocniej. Starając się opanować drżenie głosu odpowiedziała najpewniej, jak umiała.
– Nie uwiedziesz mnie.
– Daj mi trzy dni.
– Nie, to idiotyczne…
Dotknął jej dłoni i pogłaskał lekko. Zadrżała, ale nie cofnęła dłoni.
– Jeśli nie chcesz dać ich mi, zrób sobie ten prezent. Potem i tak wyjadę i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Ale zanim… wybacz te słowa, zanim zawiążesz sobie ten sznur na szyi, podaruj sobie kilka chwil zapomnienia. Hmm… to o sznurze było nieprzemyślane, nie mnie oceniać twoje wybory. Chciałem powiedzieć: zanim zmienisz nazwisko – uśmiechnął się łobuzersko. – To spaghetti jest wyborne, nie uważasz? Zjesz deser?
***
Był zaskoczony jej namiętnością i wygłodzeniem. Rozebrała się szybko i byle jak, rzuciła swoją sukienkę gdzieś w kąt, ściągnęła majtki, jakby rozbierała się sama, nie dla niego. Nie nosiła stanika. Rzeczywiście była chuda, żebra odznaczały się wyraźnie pod skórą, dziewczęce piersi, jak u nastolatki, wypięła w jego stronę. Składały się się prawie z samych ciemnych tarcz sutków, mógł to dostrzec nawet przy tak skąpym świetle. Przesunęła dłonią po krótkiej fryzurce, strosząc włosy. Wysunęła lekko język i zmrużyła oczy. Spojrzał niżej, na jej zapadnięty brzuch, wystające kości miednicy. Rzeczywiście, mogłaby być modelką, tam gdzie uwielbiano anorektyczne postacie.
– No, to jak będzie? – zabrzmiało to rzeczowo, nad wyraz trzeźwo, ale zarazem lekko niecierpliwie – chyba nie przepuścisz takiej okazji ślicznej dziewczynie?
Pospiesznie spuścił spodnie i bokserki, przy całej tej dziwnej sytuacji, tej dziwnej, odrealnionej nocy, przyszło mu do głowy, że już po raz drugi zostaje niemal zmuszony do seksu, sam tego ani nie pragnąc, ani nie prowokując.
Tymczasem dziewczyna zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.
– Coś taki nieśmiały? Wcale nie widać, żebym ci się podobała.
Nie zdążył się podniecić, zresztą, mimo tego, że coś w niej było, zwyczajnie nie miał ochoty. Nie kręciła go. Może gdyby była bardziej uwodzicielska, nie tak sucha i rzeczowa…
Kucnęła przed nim, zadarła głowę do góry.
– Nie ma tak, już się rozebrałam i nabrałam ochoty. Sam zobacz, co potrafię…
Oparł się o ścianę i przymknął oczy. O tak, w tym była dobra. Pewnie wyszkolona przez tego ważnego szefa, kimkolwiek on był. Może nawet miała to w kontrakcie jako soft skill. Albo była na szkoleniu. Miał wrażenie, że dziewczyna ma trzy języki, nie jeden. Był wszędzie. Od razu wzięła się do rzeczy, tak że ledwo mógł ustać na nogach. Szybko doprowadziła do tego, że członek nabrzmiał od krwi i unosił się w potężnej erekcji. Przerwała i uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Dobra jestem, co?
Skinął głową. Tak, teraz mógłby się z nią przespać, wydała mu się piękna i bardzo godna pożądania, nawet ten jej mikry, pokryty teraz gęsią skórką biust. Uświadomił sobie, że być może oczekuje rewanżu, ale wcale o to nie dbała.
– Połóż się.
Posłusznie wyciągnął się na deskach, dbając jednocześnie o to, by nie wysunąć się za bardzo zza dającej dobre schronienie skrzyni.
Dosiadła go natychmiast, wsunęła się na niego i zaczęła unosić się i opadać, szepcząc do siebie jakieś niezrozumiałe słowa w obcym dla niego języku. Oddychała przy tym ciężko, jakby miała do wykonania zadanie i trudziła się, by mu sprostać. Czuł, że jest wilgotna, że zaciska się na nim przy każdym ruchu, choć każde uniesienie i opadnięcie, każdy jęk, czy przesunięcie dłońmi po piersiach sprawiały wrażenie wystudiowanych, powtarzanych w ten sposób wiele razy. W końcu uniosła się nad nim raz jeszcze, zacisnęła z całej siły i z jękiem opadła.
Niezdarnie objął ją ramieniem i pogładził po chudych plecach.
Świt przedzierał się przez gęstą mgłę, otaczającą jacht i obejmował swoim szarym, zimnym światłem zamazane kontury elementów jachtu i leżącej na nim postaci. Teraz dostrzegł niezliczone sine punkty na ramieniu dziewczyny, zrośnięte żyły w zgięciu łokcia i ogryzione paznokcie. Przekręciła głowę w jego stronę i spojrzała nagle całkiem przytomnie. W jej oczach, oczach starej kobiety, malował się bezbrzeżny smutek.
– Pomożesz mi zejść z jachtu? – spytał szeptem.
Z powagą skinęła głową.
***
Powinna była wstać i wyjść. Zwyczajnie, pożegnać się i podziękować za lunch. I powinna była wrócić do biura. Ale tego popołudnia już się tam nie zjawiła. Poszła za nim do małego hotelu, jakich pełno w centrum. Czy ten był przy 32 czy 34 ulicy – nie potrafiła sobie później przypomnieć. Pokój tonął w ciepłym blasku południowego słońca. świeża pościel i zapach cytrynowego płynu do powierzchni świadczyły o tym, że sprzątanie w hotelu funkcjonowało bez zarzutu.
Zamknął drzwi i stanął tuż za nią. Poczuła ogromny wstyd i paraliżujące wręcz skrępowanie. Nie umiała wytłumaczyć nawet przed samą sobą, dlaczego tu przyszła. Jego dłonie na jej nadgarstkach, sunące pieszczotliwie wzwyż, już sam ten gest wywoływał ciepłą falę, gdzieś w dole, a jednocześnie wielkie zawstydzenie. Nic nie mówił, dawał jej czas na oswojenie się z sytuacją.
– Nie musisz się wstydzić i nic ci nie grozi – powiedział cicho. – Damy sobie kilka chwil przyjemności i nikt na tym nie straci.
– Tak… tak się nie robi. Powinnam wyjść.
– Ale nie chcesz – zaśmiał się cicho.
Rzeczywiście, nie była w stanie się ruszyć.
– Po prostu zapomnij o wszystkim i pozwól mi działać. Ja cię nie oceniam i ty tego też nie rób. Czasem warto zrobić coś kompletnie szalonego.
Objął ją mocno od tyłu, aż straciła na chwilę oddech, obsypał pocałunkami całą szyję i kark, nie dając jej nawet chwili na protest. Tak, tak to sobie kiedyś wyobrażała, podglądając z korytarza przez uchylone drzwi filmy dla dorosłych. Ojczym przynosił skądś kasety wideo, rozsiadali się z matką przed telewizorem w piątkowe wieczory. Właśnie tam było dużo takich scen, wymyślonych, rozgrywających się w eleganckich wnętrzach. Że tak właśnie mężczyzna zdobywa kobietę.
A przecież w rzeczywistości wyglądało to, przynajmniej dla niej, zupełnie inaczej. Piotrek nie był ani czuły ani romantyczny, czasem, gdy, jak powiadał “zasłużyła” i była “dobrą dziewczynką” dostawała swoją porcję bardzo przyjemnych pieszczot. Na ogół jednak, tuż po zgaszeniu światła wieczorem kładł się na niej i wsuwał niecierpliwe palce do środka, poruszał nimi kilka razy. Jesteś gotowa? – jak dobrze, że przynajmniej pytał. Czasem bolało, ale “musi boleć”, jak powiedział jej doktor “od tych spraw” z powiatowego miasteczka, do którego poszła po pierwszym razie, z niejasnym przeczuciem, że jednak najwyższy czas pomyśleć o antykoncepcji.
Zawsze mówiła, że tak. Była gotowa. Nawet gdy poruszał palcami dziesięć minut, a nie dwie, nic to nie zmieniało. W obawie, by go nie rozgniewać, albo, żeby nie odszedł, czym lubił czasem w żartach grozić.Ale tak, jak robił to ten nieznajomy przecież człowiek. Nie spieszył się. Powoli poznawał jej ciało, wsunął ręce pod bluzkę, rozpiął delikatnie, ale z wprawą biustonosz… Odwrócił ją przodem do siebie i przez chwilę przyglądał się z uśmiechem.
Och, dlaczego się zgodziła?! Gdyby jeszcze było ciemno, ale pokój zalany był wprost blaskiem południowego słońca. Wszystko, każda niedoskonałość, widoczna jest w takim świetle. A on wydawał się zachwycony, gdy dotknął ustami samych stożków piersi, drażniąc je coraz mocniej językiem. To było przyjemne. Co jeszcze potrafił?
– Chciałbym, żebyś się dla mnie rozebrała. Zrobisz to?
Skinęła głową. Podszedł do okna, stanął przy parapecie i czekał.
– Rozbierz się tak, jakbyś rozbierała się dla mężczyzny, z którym chcesz iść do łóżka. Jesteś piękna i wiesz o tym. Ja też wiem, ale chcę to zobaczyć.
Zawahała się przez chwilę, ale zsunęła do końca bluzkę, rozpięła z boku spódnicę, pozwalając jej opaść na podłogę. Majtki… jakie to szczęście, że były wprawdzie zwykłe, gładkie, ale prawie nowe, doskonale opinały jej zgrabne pośladki, tak, nie miała się czego wstydzić, chociaż ostatnio zaniedbała ćwiczenia.
– Ani się waż myśleć o cellulicie czy innych głupstwach – chyba czytał w jej myślach. – Jesteś piękna i wiesz o tym! Zdejmuj majtki! Rzuć mi jej tu! – było coś w jego głosie, co kazało jej słuchać poleceń.
Zamknęła oczy i zsunęła je aż do kostek. Schyliła się, zwinęła je i rzuciła w jego stronę. Znów znalazł się tuż przy niej, za nią, obejmując ją ciasno i zmuszając do przyklęknięcia. Osunęła się na kolana i oparła się o łóżko. Poczuła, jak jego dłonie ujęły od dołu jej piersi, ugniatając nawet dość mocno, ale nie przekraczając granicy między przyjemnością, a bólem. Językiem kreślił jakieś dziwne wzory na pośladkach, to było już coś, czego nigdy nie doświadczyła, a co spowodowało, że poczuła przyjemną wilgoć między udami.
– Jesteś gotowa?
– Tak – po raz pierwszy w życiu naprawdę była.
***
Mara dotrzymała słowa. Ubrała się równie obojętnie, jak i się rozebrała, zabrała niedokończonego skręta i skinęła na niego. Nie ufał jej do końca, trzymał się dwa kroki za nią, gdy otworzyła niewielkie drzwi i poprowadziła go najpierw schodami w dół, a potem w górę, obok kuchni, czego domyślił się po dochodzących stamtąd zapachach smażonego bekonu i jajek. Zapewne przygotowywano śniadanie dla zmęczonych nocną zabawą gości.Kilka długich, rozchodzących się w różnych kierunkach korytarzy uświadomiło mu po raz kolejny, jak duży był to statek. Nie znał się na tym, ale wydawało mu się, że z pewnością jak na prywatny jacht, była to duża jednostka. A może mu się tak tylko zdawało, albo dziewczyna prowadziła go wciąż w kółko? Rzeczy nie są takimi, jakimi się wydają, taką naukę wyniósł z dzisiejszej nocy. W końcu wynurzyli się na pokład, z zupełnie innej strony, niż wchodził nań poprzedniego wieczora. Ze zdziwieniem stwierdził, że znów cumowali w porcie, a przed przerzuconym trapem parkowało kilka ciężarówek.
– Dostawcy – poinformowała zwięźle Mara, wyjmując z paczki papierosa. – Za chwilę zacznie się ruch i wtedy wyjdą ochroniarze. Staną najpierw z tamtej strony i będą sprawdzać wchodzących. Zejdziesz, kiedy ludzie z Manhattan Gourmet Food zaczną wynosić skrzynie po wczorajszym cateringu.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Mówiła jasno, rzeczowo, zapatrzona gdzieś w dal.
– Dziękuję ci.
Wzruszyła ramionami.
– Nie chcę wiedzieć, dlaczego nie chcesz normalnie wyjść. Nieważne. Widocznie masz swoje powody. Idź. Tylko się nie oglądaj.
Ruszył z biciem serca, gdy wskazała mu dwóch pracowników zwożących ze statku potężne skrzynie cateringowe. Podobne widywał jedynie na lotnisku. Przemknął się nie niepokojony przez nikogo. Korciło go wprawdzie, by się obejrzeć, by jeszcze w jakiś sposób, choćby spojrzeniem wyrazić wdzięczność dziewczynie, ale nie miał odwagi, pamiętając o jej ostrzeżeniu. Odetchnął dopiero pomiędzy licznymi samochodami zaparkowanymi na nabrzeżu. Jacht przycumował zresztą w zupełnie innym, bardziej cywilizowanym miejscu.
Dwie godziny zabrało mu jednak dotarcie do domu, metrem, autobusem i jeszcze kawałek na piechotę, do małego dwupokojowego mieszkania na dolnym Manhattanie, które dzielił z hinduskim studentem fizyki. Wziął gorący prysznic i, wymęczony, rzucił się na łóżko. Niemal od razu zapadł w niespokojny, gorączkowy sen. W dziwne, niepowiązane ze sobą mroczne obrazy wdarł się ostry dźwięk telefonu.
Sięgnął do aparatu, ze zdziwieniem zauważając na displayu znajomy numer.
– Sean Dalone… – mruknął, nie do końca wybudzony.
Odpowiedział mu jedynie głośny oddech i kliknięcie oznaczające rozłączenie. Dopiero po chwili zrozumiał, że ktoś dzwonił z jego komórki.
Przejdź do kolejnej części – Manhattan – część IV Tube Games
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Megas Alexandros
2013-04-22 at 18:43
Przyznam, że ten rozdział "Manhattanu" trochę mnie zaskoczył.
Po bardzo mocnej, sugestywnej i brutalnej scenie Seana w "Manhattanie II" teraz jest raczej spokojnie, choć z końcowym, zapowiadającym komplikacje zwrotem akcji. Wątek Jona i Tildy potraktowany został skrótowo i raptownie urwany. Zamiast rozpoczętych już historii otrzymujemy zawiązanie nowej – Anny i jej tajemniczego wielbiciela, w dodatku rozgrywającej się półtora roku wcześniej (w kwietniu 2010 r., zamiast w sierpniu-wrześniu 2011 r.).
Widzę pewną możliwość połączenia tych wszystkich wątków i szczerze niepokoję się o młodą Polkę, uwikłaną w nieszczęśliwy stały związek i w emocjonujący, lecz ryzykowny romans. Mam nadzieję, że moje przewidywania nie okażą się prawdziwe, ale cóż – tylko Autorka wie, co wydarzy się w następnych rozdziałach.
Poza tym "Manhattan część III" oferuje Czytelnikom jakość, do której Miss.Swiss już zdążyła przyzwyczaić: piękny język, precyzyjne opisy, intrygujące charaktery i ciekawa, stale komplikująca się fabuła.
Obowiązkowa lektura dla każdego miłośnika erotycznych kryminałów. Chciałoby się tylko, by kolejne rozdziały pojawiały się częściej i były nieco obszerniejsze! Bo inaczej na rozwiązanie wszystkich zagadek, które zarysowuje Autorka będziemy musieli czekać do następnego Sylwestra, albo i dłużej!
Pozdrawiam
M.A.
Rita
2013-04-22 at 20:08
Z niecierpliwością czekałam na kolejną z zapowiadanych przez Ciebie części. I oczywiście – nie zawiodłam się.
Podziwiam Cię Miss, że jesteś w stanie poprowadzić fabularnie tyle postaci i wprowadzasz kolejne. (Megas tu jest poza konkurencją 😉 Bardzo mi odpowiada postać Anny i uwodzącego ją Leonarda. Chyba po prostu lubię takie motywy.
Ostatnia scena z Seanem wprowadza spory niepokój o losy tego młodzieńca. Ja tam trzymam za niego kciuki, żeby wyszedł z tej kabały cało, bo zadarł z dużo większymi od siebie.
Ten odcinek, szczególnie skontrastowany z poprzednim, jest o wiele spokojniejszy. Nie było tu ognistych scen, dramatycznych zwrotów akcji. Było delikatnie, kameralnie, ale po dwóch mocnych częściach dobrze tak wyhamować.
Piąteczka 🙂
Karel Godla
2013-04-25 at 17:05
Sean nadal ma się dobrze. A przecież, powtarzając komentarz autorki, wdarł się niemal siłą do fabuły i nie bardzo ulega kontroli. Ileż przeżyć młodego bohatera w tak krótkim czasie. Już się o niego martwię, bo zakończyło się złowieszczo. Trzymam za chłopaka kciuki.
Za resztą bohaterów płci męskiej nie przepadam. Pozwalam ich autorce odstrzelić. Nawet się nie skrzywię. Zwłaszcza tego pana L. Niech odegra swoją rolę, zapobiegając życiowym planom nowo na scenę wezwanej bohaterki, i tyle. 🙂
Główny wątek nie posunął się ani o krok. Już niemal zapomniałem, co i gdzie znaleziono, by zawiązać akcję.
Czeka nas jazda bez trzymanki w kolejnych częściach?
No, to sobie popróbowałem zamanipulować autorką. Liczę na choćby cień sukcesu 🙂