Dwadzieścia cztery (Miss.Swiss)  4.56/5 (9)

22 min. czytania
Nicolas Lancret, "The hunting party meal"

Nicolas Lancret, „The hunting party meal”

Laurent miał wrażenie, że unosi się nad ziemią. Od marcowej nocy spędzonej z Emilią przeżywał wszystko mocniej, intensywniej. Zauważał zmiany w przyrodzie, cieszył się letnim deszczem, potrafił zatrzymać się w biegu, popatrzeć w niebo i dostrzec piękno gwiazd na kobaltowym firmamencie. Kupił sobie nawet dobry i kosztowny teleskop oraz atlas nieba i w pogodne letnie noce badał nieboskłon. Firma kwitła, Laurent uśmiechał się częściej, a przebywanie w jego towarzystwie stało się prawdziwą przyjemnością.

– Ty chyba masz babę – stwierdziła pewnego dnia Veronica przyglądając mu się podejrzliwie.

Postawiła dwie filiżanki espresso na małym, ratanowym stoliku.

Siedzieli na tarasie apartamentu Laurenta.

Kilka lat temu dzięki szybkiemu refleksowi i świetnej orientacji na rynkach wschodniej Europy udało mu się zarobić tyle, że mógł kupić za gotówkę piękny penthouse w XVI arrondissement. Zwolniony wskutek recesji dyrektor dużego banku sprzedawał lokal po okazyjnej cenie. Cieszył się wtedy przez trzy czy cztery tygodnie.

Potem stracił zainteresowanie swoim nabytkiem i z ulgą scedował na Veronicę kwestie urządzenia mieszkania i dbania od dom.

–  Bo co? – spytał.

– Bo chodzisz nieobecny, śmiejesz się do siebie i wszystko można z tobą załatwić – odpowiedziała z pozoru spokojnie przyglądając mu się badawczo.

– Zdaje ci się – odparł siląc się na niedbały ton. – Po prostu mam dobry humor. Wszystko świetnie się układa, a mam teraz szansę na kolejny etap w rozwoju firmy. Co, nie mogę i ja być z czegoś zadowolony?

Veronica zamilkła. Prawie siedemnaście lat codziennego życia u boku Laurenta nauczyło ją znakomitego wyczucia sytuacji. Wiedziała już, kiedy bezpiecznie jest naciskać, a kiedy lepiej nic nie mówić.

Z natury była bardzo zazdrosna. Męczyła się nieraz, wiedząc, że Laurent miewa inne kobiety. Przystała jednak na jego warunki i z czasem umocniła swoją szczególną pozycję matki jego jedynego dziecka. Nie przeszukiwała mu kieszeni, nie urządzała awantur, nie sprawdzała nadchodzących SMS-ów. Już nie.

Wolała nie wiedzieć. To była milcząca umowa między nimi. Przelotne fascynacje nie miały wpływu na na ich codzienne życie. On był dyskretny, ona nie szukała. A jednak subtelne, i z początku niemal niezauważalne zmiany w zachowaniu Laurenta, czasem jego nieobecny wzrok, czasem wręcz przeciwnie, nagłe przypływy energii wzbudziły jej czujność. Coś było nie tak.

Zadrżała i szczelniej otuliła się swetrem, choć wrześniowe słońce grzało mocno oświetlając swoimi promieniami duży taras. Wpatrzyła się w horyzont ponad dachami Paryża, obserwując małe białe obłoczki na wczesnojesiennym niebie.

Instynkt podpowiadał jej, że gdzieś tam czai się coś jeszcze nieznanego, niewidocznego, z pozoru niewinnego. To coś, co było dla niej niedostrzegalne, mogło jednak nadciągnąć szybko z niewiadomego kierunku i zagrozić jej dotychczasowej, z trudem zbudowanej egzystencji. Białe obłoki szybko mogą przekształcić się w ciężkie burzowe chmury.

Niepokoiło ją to, że nie może jeszcze zidentyfikować niebezpieczeństwa i przygotować się do obrony.

Już wtedy, w marcu, gdy spędziła kolejną noc przewracając się w łóżku i czekając na powrót Laurenta ze spotkania biznesowego. miała złe przeczucia. Widziała jego radosne oczekiwanie gdy szykował się do wyjścia. Rano, po ciężkiej nocy, podczas której często budziła się, nasłuchując, czy nie wraca, przyjrzała się w lustrze swojej smutnej zmęczonej twarzy.

Miała czterdzieści sześć lat. Nie była pięknością, zdawała sobie z tego sprawę. Nie zapamiętywano jej trójkątnej szczupłej twarzy, może trochę zbyt długiego nosa, czy zwykłych niebieskich oczu. Ale przecież była wyjątkowa, to ją wybrał, stworzyli rodzinę.

Lata temu postawiła wszystko na jedną kartę odstawiając po kryjomu tabletki.

Wiedziała, że nie powinna, ale tak bardzo chciała mieć cokolwiek, jakąkolwiek więź, która by go z nią łączyła. Tak, była w nim głęboko zakochana, uwielbiała go. Wygrała. Stanął na wysokości zadania i nie opuścił swojego dziecka.

Tej marcowej nocy wrócił do domu nad ranem i zamknął się w swojej sypialni.

Słyszała, że pisał SMS-y. Włączył komputer, chodził po pokoju, nalewał sobie drinki.

Nie zajrzał do niej.

Następnego dnia przy śniadaniu lekko oparła ręce na jego ramionach i zapytała o samopoczucie. Niecierpliwie odsunął jej dłonie i burknął coś o trudnych rozmowach, które przeciągnęły się do późnych godzin nocnych.

Nie uwierzyła w ani jedno słowo.

Powąchała go dyskretnie. Opium YSL i to perfumy. Przez wiele lat pracowała w dziale kosmetyków w paryskiej Galerie La Fayette i doskonale rozróżniała zapachy.

A więc był z kobietą. I to na pewno nie była młoda chętna hostessa, kelnerka czy sekretarka.

Zabawne, że niektórzy mężczyzni nie zdają sobie sprawy, jak wiele śladów pozostawiają na nich chwile miłosnych zmagań.

Szminka. Smuga tuszu do rzęs, włosy, zapach, drobne zadrapania na plecach, emocje widoczne jeszcze godziny później w oczach, w ruchach, uśmiechu.

To nie była noc bez znaczenia. Od Laurenta biła łuna.

Veronica nie była głupia i umiała trzyma nerwy na wodzy, choć tym razem przyszło jej to z najwyższym trudem. Czekała.

Mijały tygodnie i na pozór nic się nie zmieniło.

Czasem udawało się jej zaciągnąć go do sypialni, przyłapać pod prysznicem. Nie odmawiał jej bliskości, gładził czule, całował delikatnie, tak jak lubiła, kochał się z nią, ale duchem był daleko. Starała się być pomysłowa, troskliwa, sprawiać mu niespodzianki.

Nie zawsze się udawało.

Pewnego wieczoru, gdy zostali sami, postanowiła zaskoczyć go w wannie.

Weszła do łazienki gdy właśnie zanurzył się w gorącej wodzie i z przymkniętymi powiekami rozkoszował się kąpielą. Nie usłyszał jej, zwrócony całkiem ku swoim myślom i dźwiękom cichego koncertu na fortepian płynącym z zamontowanego w ścianie radia.

Veronica zsunęła z ramion szlafrok i delikatnie zanurzyła stopę w wodzie. Drgnął przestraszony i otworzył oczy. Kobieta uśmiechnęła się obiecująco, odchyliła jeszcze bardziej udo pokazując mu w całej okazałości wilgotne wejście i dotknęła dłonią swojej szparki ślizgając się po niej palcem.

Patrzył na nią przez chwilę zaskoczony, bez uśmiechu, jakby zastanawiał się, skąd się wzięła. Nie zniechęciła się i przesunęła palce zanurzonej stopy nad jego krocze. Pod powierzchnią obfitej piany spodziewała się natrafić na jego członek. I faktycznie tam był, twardy i sprężysty i dużo większy niż zwykle.

„Działam jednak na niego i to jak!” – pomyślała z radością. Zanurzyła drugą nogę w wodzie siadając w rozkroku na brzegu wanny. Obie dłonie wcisnęła pomiędzy uda zbierając na palce lepkie krople gromadzące się szybko u brzegu warg. Z prowokującym uśmiechem zsunęła się obok niego do wody podając mu wilgotne opuszki palców do ust.

– Poliżesz mnie?

Kiedyś to lubił.

Nie odpowiedział, odsunął tylko nieporadnie jej rękę, wprawdzie patrząc na nią, ale chyba nie widząc. Zauważyła wtedy jego dłoń zaciśniętą wokół nabrzmiałego członka. A więc nie brał jej do łóżka od ponad tygodnia, ale obsługiwał się sam.

Nie zamierzała się jednak poddawać.

Odepchnęła jego palce biorąc zdecydowanie prężący się przed nią duży członek do ust. Ssała go, i lizała na przemian, wyjmowała by wtulić w rowek między piersiami, otulała wargami żołądź i jądra, całowała, chcąc dowieść, że jest najlepsza.

Kochała go mocniej niż kiedykolwiek, nigdy go nie zdradziła, nigdy nawet o tym nie pomyślała. Im bardziej zdawał się wymykać, tym rozpaczliwsze było jej pożądanie.

Nie miał pojęcia, że kilka lat temu opłaciła nawet czołową kurwę Paryża, Tatianę, o której krążyły legendy, by pokazała jej kilka specjalnych tricków. Długo musiała ją prosić i niestety, sięgnąć głęboko do kieszeni, ale w końcu gwiazda pozwoliła jej podejrzeć, jak po mistrzowsku zaspokaja naraz dwóch panów. Veronica była pojętną i zdeterminowaną uczennicą. Nie osiągnęła sprawności Tatiany, ale na pewno poprawiła technikę, tak przynajmniej sądziła. Laurent wydawał się zawsze zadowolony.

Pozwolił jej dokończyć, przełknąć, wylizać. Sam doszedł szybko w jej ustach, wyrzucił z siebie strumień spermy, ale nawet nie westchnął. Dreszcz przyjemności był krótki i podniecenie szybko opadło. Wiedział, że oczekuje rewanżu, ale nie miał na to najmniejszej ochoty. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. Bez słowa wyszedł z wanny i zaczął się wycierać grubym ręcznikiem kąpielowym.

Veronica siedziała w stygnącej wodzie, rozczarowana i zła.

Zastanawiała się, co może zrobić dochodząc zwykle do jednego wniosku: nic, zupełnie nic. Wzmożyła więc czujność czekając na okazję, by zidentyfikować wroga.

Laurent też dużo myślał. Im większe zawodowe sukcesy odnosił, tym bardziej wzrastała w nim wiara w to, że jest w stanie osiągnąć wszystko, co sobie postanowi, nieważne, w jakiej dziedzinie.

Rano zrywał się z łóżka, po rundce joggingu zjadał śniadanie (kiedy poprosił Veronicę o zrobienie zapasu płatków ze sklepu ze zdrową żywnością o mało nie udławiła się kawą), jechał do pracy słuchając starej piosenki Joe Dassina aux yeux d’Emilie, w biurze poganiał i motywował pracowników, samemu zaś nie szczędził sił konstruując nowe plany, wymyślając wszystkim zadania i stawiając sobie wciąż nowe cele.

Przemógł się nawet i zaprosił na swoje urodziny Jean-Claude i pozostałych kolegów od rozgrywek golfowych.

– Wybierasz się może gdzieś w październiku na polowanie? – rzucił od niechcenia, gdy znaleźli się sami. – Możesz mi coś polecić? Zaniedbałem to nieco w ostatnich latach, a chętnie wróciłbym znów do łowiectwa.

– Jak co roku spotykamy się u Gastona, mojego przyjaciela – ryba złapała haczyk. – Mamy wolne miejsce, Jacques jedzie w tym roku na Syberię, więc jeśli masz ochotę możesz do nas dołączyć. Drobne ptactwo to świetna okazja, by sobie przypomnieć strzelanie. Dobre puby tam mają, chętne dziewczyny też.

Laurent przewidział taką odpowiedź, ale udał, że się zastanawia.

– Prawda, wspominałeś kiedyś – odpowiedział niedbale – zastanowię się i dam ci odpowiedź we wtorek.

W myślach już pieścił i rozbierał Emilię, całował jej szyję i piersi, aż poczuł mrowienie w dole brzucha.

Znów ją zobaczy.

Veronice oświadczył, że należy mu się kilka dni odpoczynku po wyczerpujących letnich miesiącach i zamierza je spędzić na polowaniu.

Była rozczarowana, bo liczyła na egzotyczne wakacje całą rodziną, ale nie śmiała protestować.

Laurent tymczasem wyciągnął z sejfu swoje strzelby, lunetę i naboje. Zrobił zakupy nowych ubrań myśliwskich i wysokich butów. W weekend trenował na strzelnicy z zadowoleniem stwierdzając, że ręka i oko nadal są sprawne. Cieszył się na długi weekend.

Samolot wylądował punktualnie. Na francuskich gości czekały już trzy jeepy z kierowcami. Gaston, sam zapalony myśliwy, miał ambicję, aby i jego przyjaciołom niczego nie zabrakło. O corocznych październikowych weekendach w jego majątku w pewnych kręgach Paryża krążyły legendy.

Po czterdziestu minutach jazdy samochody zatrzymały się na wysypanym żwirem podjeździe. Okazała rozłożysta posiadłość składała się z głównego budynku porośniętego dzikim winem, mniejszego, który zapewne dobudowano znacznie później i gdzie urządzono pokoje i apartamenty gościnne oraz zabudowań gospodarczych, schowanych na tyłach głównego domu. Gaston Descourt de la Valee dysponował stajniami, psiarniami, własną strzelnicą i obszernymi garażami.

– Nareszcie można odetchnąć dobrym szkockim powietrzem – szczęśliwy Jean-Claude poklepał po plecach gospodarza. – Cały rok na to czekałem. Poznaj naszego nowego towarzysza łowów, Laurenta.

Gaston serdecznie uścisnął dłoń gościa.

Laurent popatrzył mu uważnie w oczy.

Jedynie życzliwe zainteresowanie, nic podejrzanego. Zatem – nic nie wie.

– A dla ciebie mam niespodziankę Jean-Claude – Gaston mrugnął do przyjaciela. – Chodź no tu, Maisie! – krzyknął w stronę domu.

Na podjazd wyszła młoda hoża dziewczyna o szerokich biodrach i wielkich bladych piersiach zdających się kipieć wprost z głębokiego dekoltu przyciasnej śnieżnobiałej bluzki.

Z pewności nie przekroczyła dwudziestu pięciu lat. Miała jasne obfite ciało, szeroką bladą twarz upstrzoną jasnymi cętkami piegów, mocne, masywne nogi i różowe policzki. Bujne jasnorude włosy opadały na plecy i ramiona sięgając paska szarej suto marszczonej spódnicy. Na widok Jean-Claude uśmiechnęła się promiennie i poczerwieniała jeszcze bardziej.

Tej kobiety było po prostu dużo.

– Aj, to moja Maisie też tu jest! – wykrzyknął Jean-Claude z entuzjazmem i uśmiechnął się lubieżnie.

Podszedł do dziewczyny i nie zwracając zupełnie uwagi na obecnych przy tej scenie położył swoje wielkie dłonie na jej olbrzymich piersiach. Przyjrzał im się uważnie, w skupieniu, jak zazwyczaj oceniał jakość liści tytoniowych w swojej fabryce.

– Dobrze mi było z nią w zeszłym roku – wymruczał do siebie. – Widzę, że ci się jeszcze przytyło moja słodka – klepnął ją w obfity zad, którym natychmiast radośnie zakręciła.

– Wreszcie kawał kobiety, a nie nasze paryskie nerwowe chudzielce, voilà! – z rozmarzeniem ścisnął prawą pierś dziewczyny. – Przerżnę cię dziś malutka na wszystkie strony. Ależ się za tobą stęskniłem – z lubości oblizał grube wargi.

Laurenta nie zdziwiła ta scena. Mimo, że dziewczyna skojarzyła mu się z rasową mleczną krową ze szkockich pól, pomyślał z rozbawieniem, że hoża Maisie, prosta dziewczyna najęta prawdopodobnie do pomocy w domu z pobliskiej wsi wspaniale pasuje do zwalistego Jeana-Claude i pewnie o wiele lepiej umie sprostać seksualnemu apetytowi tegoż, niż sucha i dość powściągliwa madame Jean-Claude, którą miał okazję kilka razy widzieć na bardzo eleganckich i bardzo nudnych przyjęciach.

– Allez, pomóż mi z bagażami – zakomenderował Jean-Claude. Dziewczyna bez najmniejszego wysiłku ujęła w obie dłonie ciężkie torby z ekwipunkiem gościa i skierowała się w stronę apartamentów gościnnych.

Pozostali patrzyli za nimi w milczeniu.

Już po chwili z otwartego okna pokoju na pierwszym piętrze dobiegły ich śmiechy i jednoznaczne odgłosy. Jean-Claude najwyraźniej nie tracił czasu i dosiadał już swojej szkockiej młódki.

Gospodarz popatrzył ubawiony w tamtym kierunku i zatarł dłonie.

– No cóż panowie, dla was mam na razie tylko szkocką whisky, za to najlepszą, no i oczywiście znakomitą kolację. Ale nie martwcie się, potem coś się zorganizuje. Rozgoście się najpierw, za pół godziny zapraszam do salonu.

Apartament Laurenta znajdował się na końcu korytarza tuż obok pokojów Jean-Claude. Kiedy przechodził koło uchylonych drzwi stwierdził, że faktycznie jego partner od rozgrywek golfowych nie tracił czasu.

Maisie klęczała na czworakach na wyprawionej skórze jelenia przed wielkim, solidnym łożem. Jej blade, miękkie ciało odbijało się białą plamą od ciemnego wystroju wnętrza urządzonego w całości w stylu myśliwskim.

Pochyliła głowę, a rude włosy dotykały ciężkiej, kremowej kapy przykrywającej łóżko. Pełne uda i krągłe tłuste ramiona drżały z wysiłku. Za nią klęczał Jean-Claude i posuwał ją od tyłu wciskając swój oręż między blade ogromne połacie pośladków. Był opalony, na klatce piersiowej błyszczały srebrne kręcone włosy. Ręce położył na obfitych biodrach dziewczyny gładząc je czule. Maisie sapała z wysiłku, a jej partner przymknął oczy i widać było po jego minie, że przeżywa czystą rozkosz z obcowania z jej ciałem. Obłapywał ją dłońmi, głaskał po plecach, poklepywał po brzuchu. W pewnej chwili pochylił się nad nią usiłując złapać w dłonie jej ogromne ciężkie piersi kołyszące się w rytmie jego miarowych ruchów. Gdy udało mu się je pochwycić, mruknął z zadowoleniem i przyspieszył.

Ukryty w mroku korytarza Laurent nie mógł oderwać się od tego widoku, choć obojgu kochankom daleko było do ideału piękności. Ona była zbyt tłusta, a partie zbyt opalonej, suchej skóry na biodrach i brzuchu Jean-Claude zdradzały dawno przekroczone półwiecze. To chyba ta nieskrywana przyjemność i widoczna bezwstydna rozkosz, którą oboje czerpali z wzajemnej bliskości sprawiły, że poczuł narastające podniecenie.

W tej chwili Jean-Claude wydał z siebie gardłowy krzyk i opadł na szerokie plecy Maisie.

– Jesteś cudowna moja duża dziewczyno – wykrztusił z podziwem całując ciężkie rude sploty.

Maisie wysunęła się spod niego ze zwinnością, o jaką trudno byłoby ją podejrzewać przy tej tuszy. Przez chwilę Laurent mógł podziwiać w całej krasie jej spływającą białym sokiem ciemnoróżową nabrzmiałą kobiecość. Zręcznie przewróciła swojego kochanka na plecy i z wielkim zaangażowaniem zaczęła go lizać, zaczynając od szerokich piersi poprzez lekko wystający brzuch i docierając do lepkiego, błyszczącego członka, którym zajęła się szczególnie starannie. Jean-Claude zaś nie posiadał się ze szczęścia, mruczał błogo i delikatnie ciągnął ją za włosy nie pozwalając oderwać ust od swojego podbrzusza.

Laurent wycofał się w ciemność korytarza i starając się nie narobić hałasu, dotarł do swoich drzwi.

Gdzie była Emilia? Czy wiedziała o tym, co się tu działo? Od myśli o niej i jej dojrzałych, ale wciąż pięknych piersiach i gładkiej jasnej skórze ud zrobiło mu się gorąco.

Musiał wziąć prysznic i pomóc sam sobie, inaczej nie wytrzymałby napięcia. Przebrał się i zszedł na dół.

Przechodząc korytarzem zatrzymał się pod drzwiami sąsiedniego apartamentu. Pokój Jean-Claude był zamknięty, nie słychać było też, by ktoś był w środku.

Wszedł do głównego budynku i bez trudu odnalazł salon, gdzie Gaston, Jean-Claude, Jerome i Stephane stali przy kominku i popijali bursztynowozłoty płyn z grubych szklanek.

Rozmowa toczyła się wokół interesów, planowanego na następny poranek polowania na pardwy i słonki, czasem rzucono męskim dowcipem.

Jean-Claude, lekko już podchmielony poklepał po plecach Gastona.

– Jestem ci ogromnie wdzięczny za tę ślicznotkę. Najchętniej zabrałbym ją ze sobą – westchnął tęsknie.

– Ty ją chyba naprawdę lubisz, uważaj lepiej, bo to raczej nie spodobałoby się Claire – Gaston żartobliwie pogroził mu palcem. – I nie przyzwyczajaj się za bardzo! Chłopaki we wsi już za nią ganiają, jak nie na wiosnę to w lecie będzie wesele. Jej ojciec już mi coś wspominał, że pora wydać dziewczynę.

Laurent z lekkim rozbawieniem zauważył zmarszczenie brwi i nagłą utratę humoru znajomego.

Gaston też to spostrzegł.

– Nie martw się, masz jeszcze dwa dni i korzystaj. A teraz zapraszam do stołu!

W sąsiadującej z salonem jadalni przygotowano nakrycia na pięć osób. A więc nie będzie jej przy kolacji. Poczuł się lekko zawiedziony.

Korzystając z zamieszania przy zajmowaniu miejsc, Laurent przemieścił się tak, by usiąść obok Gastona. Podano przystawki, świeżo złowione pstrągi i szkockiego łososia z pieczonymi ziemniakami.

Maisie wnosiła potrawy rumieniąc się pod zachwyconym spojrzeniem Jean-Claude. Anthony, jeden z szoferów, którzy przywieźli ich z lotniska bez humoru nalewał trunki. Laurent, który był doskonałym obserwatorem, podchwycił kilka ponurych spojrzeń rzucanych przez niego w stronę chlebodawcy, a czasem również i gości.

– A pańska żona? Nie towarzyszy nam? – wyczekał w końcu odpowiedni moment, by zadać pytanie, które dręczyło go od początku.

Gaston spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Nie, nie, to męski weekend, moja żona tego wprost nie znosi. W zeszłym roku jeden z gości niezbyt ładnie się zachował, to ten, który w tym roku nie przyjechał, musiałem jej to obiecać. Żona pojechała do Edynburga, odwiedza przyjaciółkę.

Laurent oparł się o krzesło z trudem opanowując rozczarowanie i wzbierający w nim gniew. Jego misternie układany od tygodni plan zawiódł na całej linii.

– Może wróci jutro wieczorem, pewnie trochę się boi, żebyśmy za bardzo nie narozrabiali – dodał Gaston pochylając się poufale w stronę Laurenta. – Tak więc drogi panie Cagny, tylko dziś możemy sobie pozwolić na pewne rozrywki. Pańskie zdrowie! – w przyjaznym geście uniósł kieliszek z wybornym winem.

Laurent ożywił się. Może jeszcze nie wszystko stracone.

Lekki niepokój, jaki poczuł, gdy po raz pierwszy spojrzał w oczy człowieka, z którego żoną kochał się namiętnie kilka miesięcy temu w hotelowym pokoju, ulotnił się bez śladu.

„Facet urządza tu orgie, a ja miałem jakiekolwiek opory” – pomyślał ze złością. Poczuł głęboką niechęć do tego topornego, zadowolonego z siebie prostaka.

Gaston poprosił gości o przejście na kawę i koniak do pokoju karcianego, jak go nazwał.

Laurent zauważył, że Stephane, Jerome i Jean-Claude wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Było to niewielkie pomieszczenie ze sporym oknem umieszczonym w wykuszu. Znajdowało się w dość odległym końcu budynku, na najniższej kondygnacji. Szerokie dębowe drzwi łączyły je z biblioteką i pokojem bilardowym.

Sześciokątny stół pośrodku pokoju pokryty był grubym suknem. Przygotowano również cygara, prezent od Jean-Claude dla gospodarza i karty. Anthony rozlał koniak do kryształowych kieliszków, rozstawił porcelanowe białe filiżanki i oddalił cicho rzucając na koniec pogardliwe spojrzenie obecnym.

– Nie przejmujcie się nim. Biedak żałuje, że nie może z nami zagrać – zażartował Gaston.

– Ciekawe, co tam dla nas wymyśliłeś tym razem – spytał zaciekawiony Jerome przysuwając krzesło do stołu. Po mocnej whisky i kilku kieliszkach wina wszyscy mieli już mocno w czubie.

– Panowie myśliwi! Towarzysze łowów! – Gaston wzniósł kolejny toast koniakiem – zanim jutro sobie postrzelacie, proponuję wam mały trening. Wyciągnijcie wasze flinty – tu zaśmiał się, czknął i opadł na fotel. Goście patrzyli ze wzrastającym zainteresowaniem.

Do pokoju weszła Maisie, a za nią dwie inne młode dziewczyny. Jedna była szczupłą wysoką bardzo jasną blondynką i przedstawiła się jako Christel. Jak wyjaśnił Gaston pochylając się konfidencjonalnie w stronę Laurenta, pochodziła z Islandii i zastępowała chwilowo opiekunkę do dzieci. Miała na sobie jedynie białą niemal przezroczystą króciutką sukienkę ledwie przykrywającą pośladki i modne buty na wysokim obcasie z odkrytymi palcami. Długie, proste, niemal białe włosy nawijała na szczupłe palce. Obracała się przed nimi jak zawodowa modelka.

Odwróciła się tyłem, stanęła w rozkroku i pochyliła do przodu ukazując szczupłe uda i sprężyste nagie pośladki, przedzielone koronkowym paskiem białych stringów.

– Islandia bankrutuje, ale tu mamy wspaniały towar eksportowy. Ta dama jest w środku gorąca jak gejzer, choć z wierzchu niby lodowata, rozumiesz… – objaśnił Gaston – cipka wąska i głęboka jak szczelina w lodowcu, wewnątrz wrząca lawa!

„Co on pieprzy? ” – zastanawiał się Laurent próbując nieco odsunąć się od Gastona, którego przesycony alkoholem nieświeży oddech nieprzyjemnie drażnił mu nozdrza.

Zauważył jednak, że na pozostałych gościach słowa gospodarza i sama Christel wywarły niesamowite wrażenie. Stephane wpatrywał się w nią jak w nadprzyrodzone zjawisko bezwiednie sięgając do nabrzmiałego rozporka, Jerome również nie był w stanie ukryć erekcji i głośno przełknął ślinę.

– O nie, panowie, jeszcze nie teraz! – Gaston znów spróbował się podnieść. – To nagroda dla zwycięzcy, trochę trzeba się wysilić.

Christel oparła się o parapet okna podciągając i opuszczając sukienkę. Sięgała palcami do majtek i bawiła się wsuwaniem i wysuwaniem palców pod materiał, wypinała pupę i piersi dotykając od niechcenia twardych różowych brodawek prześwitujących przez materiał.

Laurent usiadł tyłem do niej, choć skłamałby twierdząc, że nie czuł przypływu podniecenia. Jednak jego celem w Szkocji było coś zupełnie innego i nie chciał żadnych komplikacji. Gaston przedstawił tymczasem drugą dziewczynę. Była nieco niższa, ciemnowłosa, miała wydatne piersi i duże zmysłowe usta.

– Jenna zajmie się nami w czasie gry, prawda Jenny? – rozpieczętował nową talię kart i zaczął je sprawnie tasować.

Dziewczyna zebrała jedną ręką ciemne włosy i spięła je klamrą. Podeszła do stołu. Powiodła uwodzicielskim wzrokiem po obecnych i sprawnie wczołgała się pod ciężki blat. Laurent natychmiast poczuł jej rękę na spodniach. Tego jeszcze brakowało! Dyskretnie strącił dłoń dziewczyny ze swojego kolana. Jenna wyraźnie się zawahała, ale po chwili najwidoczniej postanowiła zacząć od Stephana, co Laurent poznał po nagłej zmianie wyrazu twarzy przyjaciela. Odwrócił dyskretnie wzrok i skupił się na grze.

Jean-Claude szybko spasował, ale i tak myśli miał zajęte czymś innym. Przesiadł się na fotel, rozpiął spodnie i wyciągnął ręce do Maisie, która czekała cierpliwie w rozkroku z podkasaną spódnicą. Dosiadła go natychmiast. Nie zważając na nic zaczęła mu rozpinać koszulę, on zaś niemal zdarł z niej bluzkę i przyssał się do jej ogromnych sutków.

– Moja nienasycona – szepnął z zachwytem.

Pod stołem też działy się interesujące rzeczy.

Jenna zdziwiła się trochę, że pierwszy nie chciał obciągania. Gaston wyraźnie przykazał jej umilić partyjkę pokera wszystkim graczom. W zasadzie było jej wszystko jedno, z którym to robi. Wszystko to dziani faceci, na szczęście domyci i zadbani, a ich twarzy i tak nie widziała z tej pozycji. Mogła sobie wyobrazić i Brada i Leonardo i kogo tam jeszcze chciała. Nawet lubiła patrzeć, jak rosną w jej zwinnych palcach i dużych ustach, czuć jak się prężą pod wpływem dotknięć jej niewielkiego, ale ruchliwego języka, czekać, aż najpierw niewielkie drgnięcia przerodzą się w dużą falę niosącą słoną, lepką maź w jej usta. To Gaston ją tego nauczył, zaraz pierwszego dnia pracy na stanowisku jego osobistej asystentki. Kazał jej się tym razem szczególnie dobrze postarać dla przyjaciół.

Stephane zaniemówił, gdy poczuł w kroku głowę dziewczyny. Dłońmi zdecydowanie rozchyliła mu kolana, a palcami mocno pocierała materiał dżinsów na kroczu. Łaskotanie przeszło w podniecenie, więc sięgnął pod stół, aby rozpiąć suwak. Jenna była szybsza. Wprawnym ruchem rozpięła mu spodnie, w oczywisty sposób sięgnęła dłonią w głąb rozporka, wydobyła na wierzch penisa i ciasno objęła ustami nabrzmiały członek. Stephane był lekko przysadzisty, jego członek stosunkowo krótki, ale dość gruby i Jenny musiała szeroko otworzyć usta by zmieścił się w nich w całości. Zaraz potem poczuł jej palce muskające zagłębienia pachwin, głaszczące go po jądrach, ściskające nasadę. Po chwili dowiedział się też, ile potrafi jej język. W kilka chwil rozgrzała go tak mocno, że nie mógł się skupić na grze, choć miał wielką ochotę wygrać i jak najszybciej zanurzyć się w różowe miękkie zagłębienia Christel.

Właściwa gra toczyła się więc między Laurentem, Jerome i Gastonem. Laurent szybko spasował, ale Gaston i Jerome rywalizowali zawzięcie.

W końcu wygrał Jerome, wstał i na drżących nogach podszedł do Christel, która zdążyła już zsunąć z siebie sukienkę zostając jedynie w majtkach. Miała niewielki, ale jędrny biust, który od razu zmieścił się w spragnionych dłoniach i chciwych ustach Jerome.

Gaston patrzył na nich przez chwilę, ale znudził się szybko rolą obserwatora, rozejrzał po pokoju i podszedł do Jenny, rozpinając niecierpliwie rozporek.

Dziewczyna poczuła, jak lekko napiera na nią od tyłu, zmieniła więc pozycję unosząc nieco pupę nie wypuszczając z ust Stephana, który przyciągał ją do siebie i na wpół leżąc w fotelu rozkoszował się ruchami jej ust. Próbował poruszać biodrami w bok, ale szybko przywołała go do porządku lekko gryząc.

Westchnął tylko i poddał się rytmowi, który nadawała.

Gaston przysunął się do niej z tyłu i zadarł sukienkę. Laurentowi mignęło wygolone szerokie krocze Jenny z różowym supełkiem pośrodku, który czule głaskała dłonią. Gaston rozchylił jej pośladki i wdarł się w nią gwałtownie, ale widać była do tego przyzwyczajona, bo przyjęła go całkiem naturalnie w siebie nie zmieniając ani na chwilę tempa ze Stephanem.

Laurent uchodził za doświadczonego, sam zresztą też się za takiego uważał, ale rozgrywająca się w pokoju do kart scena zaszokowała go. Podejrzewał, że w czasie słynnego październikowego weekendu w Szkocji koledzy zbierają nie tylko trofea spod znaku świętego Huberta, wyobrażał sobie jednak, że podrywają chętne dziewczyny w pubie, a gospodarz przymyka oko na przemycane do pokojów partnerki na jedną noc. Nie miał pojęcia, że mąż Emilii lubuje się w aranżowaniu pikantnych niespodzianek dla swoich gości. Zaledwie dwa metry od niego Gaston właśnie doszedł w Jenny, wyjął z niej swojego lekko zwiędłego kutasa, otrząsnął go i wpakował z powrotem do spodni.

„Jakby właśnie skończył wizytę w męskiej toalecie“ – pomyślał z obrzydzeniem Laurent.

Tymczasem gospodarz wstał, nalał sobie kolejny kieliszek koniaku i zachęcająco skinął na gościa.

– Hej, teraz twoja kolej!

– Nie, jeszcze nie, wolę popatrzeć – wymigał się Laurent.

To, co działo się między Stephanem i Jenny w ogóle na niego nie działało. Jej twarz bez wyrazu i bez śladu myśli i mechanicznie poruszające się usta przypominały ładną, lecz bezmyślną twarz lalki.

Nie mógł zrozumieć, dlaczego te dziewczyny to robiły, pozwalając się prezentować zagranicznym gościom jak towar albo kurwy w burdelu. Widać, znak czasów albo miały coś z tego.

Obrócił się nieznacznie, by popatrzeć na zmagania Jerome i Christel. Oparta o ścianę dziewczyna górowała wzrostem nad mężczyzną nadal pieszczącym jej nagie piersi i płaski brzuch. Uśmiechała się uprzejmie i poddawała pieszczotom napalonego Francuza bez specjalnego zaangażowania.

„Ona się chyba nudzi!“ – pomyślał bez zdziwienia.

I faktycznie widocznie zniecierpliwiona Christel postanowiła w końcu przejąć inicjatywę.

Zdecydowanie zsunęła ręce Jerome ze swoich piersi i biodrem popchnęła go w stronę pokoju bilardowego. Jerome posłusznie podreptał we wskazanym kierunku.

„Jezu, co za kicz“ – Laurent zastanawiał się, w ilu filmach porno, które widział, bohaterowie rżnęli kiepskie aktorki na zielonym suknie stołów bilardowych.

Rzeczywiście, Islandka okazała się bardzo przewidywalna. Ruchem ręki nakazała Jeromowi ułożyć się na stole. Laurent z rozbawieniem obserwował, jak znajomy niezgrabnie gramoli się na mebel.

Christel objęła udami biodra Jerome, pocierając kroczem o jego przyrodzenie.

– Ooj – wykrztusił zachwycony. Laurentowi przypomniały się czasy pierwszych nastoletnich inicjacji i wzajemnych opowieści kolegów. Islandka rozpięła spodnie Jerome, opuściła je powoli. Uniosła się na kolanach i zaczęła sama pieścić swoje piersi. Chyba robiła to lepiej, niż jej partner. Dotknęła dłońmi swojego brzucha i wsunęła palec za pasek stringów pokazując swój skarb leżącemu pod nią kochankowi.

Drażniła się z nim i prowokowała go. Usiłował ją dotykać, ale odtrącała jego łapczywe dłonie. Wolno mu było jedynie patrzeć. Czasem opuszczała się na pięty by dotknąć płatkami czubka jego członka, ale po chwili unosiła się znowu nie pozwalając mu na nic więcej.

– Nie wytrzymam – wykrztusił z siebie Jerome – jesteś piękna, jaka ty jesteś piękna! Christel przyjęła ten zachwyt z zadowoleniem i w końcu zdecydowała się go wynagrodzić. Ujęła w dłoń jego stojącego na sztorc członka i niespiesznie usiadła na nim pozwalając mu powoli poznać drogę do środka. Jerome przymknął oczy i jęczał z zachwytu. Dziewczyna zaczęła się miarowo unosić i opuszczać, pozwoliła mu jedynie położyć chciwe dłonie na swoich biodrach i pomagać w rytmie, ale sama dotykała swoich piersi, masowała się zmysłowo po brzuchu i wzgórku, oblizywała wargi.

Laurent znów poczuł oddech Gastona tuż przy swoim uchu.

– Rozumiem, ta jest bardziej w twoim typie. Poczekaj, pokażę ci, jak ja to z nią robię. Podszedł zdecydowanym krokiem do stołu. Był już całkiem pijany.

– Zjeżdżaj i tak nic nie potrafisz – warknął do Jerome.

– Jeszcze nie skończyliśmy – zaprotestował gość niemal płaczliwie.

Gaston wszedł na stół i złapał Christel za pupę.Dziewczyna drgnęła zdziwiona, odwróciła głowę, ale po chwili znów ujeżdżała leżącego na stole kochanka. Była już bardzo mokra, gdy lekko się unosiła widać było członek Jerome błyszczący od jej soków.

Gaston przez chwilę miętosił mocno jej pośladki, nagle rozchylił je mocno, jednym liźnięciem zostawił mokry ślad na ciasnej dziurce dziewczyny i bez uprzedzenia mocnym ruchem wszedł w odbyt Islandki, która zawyła z bólu.

– Co ty wyprawiasz Gaston – zdenerwowany Jerome usiłował wydostać się spod Christel, ale dziewczyna dostała mocnego skurczu i nie mogła wypuścić go z siebie.

– Laurent, pomóż mi – krzyknął Jerome.

Laurent, który w pierwszym momencie nie umiał zareagować, ocknął się, doskoczył do stołu i odciągnął Gastona od zwijającej się z bólu dziewczyny.

Pijany gospodarz niemal zwalił się ze stołu.

Laurent podprowadził go do fotela i z trudem powstrzymał się, by go nie uderzyć. Zadrżał na myśl, że Emilia mogła być narażona, choćby tylko przebywając pod jednym dachem z takim brutalem, na jego gwałtowne, okrutne zachowanie. Zanim wszyscy doszli do siebie, w pokoju rozbrzmiał dzwonek telefonu.

Gaston niepewnym ruchem sięgnął za siebie po słuchawkę. Momentalnie wytrzeźwiał i zerwał się na równe nogi.

– Moja żona wraca wcześniej, jest już na lotnisku, zwijać się! Chwycił majtki Christel, wcisnął je w piersi dziewczyny i brutalnie ściągnął ją ze stołu.

– Spływaj kurwo, żebym cię tu nie widział. Jennaaa! Maisie! – rozdarł się w stronę drugiego pokoju – Emilia zaraz tu będzie, znikajcie, ale już! Doskoczył do okien i otworzył je na oścież. Powietrze w pokoju przesiąknięte było zapachem alkoholu, kubańskich cygar, potu i intensywnych perfum trzech kobiet. Emilia natychmiast zorientowałaby się, że nieźle się zabawiali.

Laurent zajrzał do drugiego pomieszczenia. Stephane ledwo stał na nogach masując sobie fiuta, który najwyraźniej źle zniósł zabawę z Jenny i nosił ślady jej drobnych ostrych ząbków, Na dywanie leżał nagi Jean-Claude. Pomiędzy jego nogami klęczała Jenna, której rytmicznie poruszająca się głowa i ręce wskazywały na to, że wypełnia gorliwie polecenie swojego pracodawcy i daje z siebie wszystko, by zaspokoić najważniejszego gościa. Nie zadała sobie nawet trudu, by obciągnąć podwiniętą spódnicę i prezentowała wszystkim zgrabną, choć dużą pupę i napuchnięte, zaczerwienione płatki rozwierające się przy każdym ruchu. Stephane wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany.

Jean-Claude nie zwracał uwagi na Jennę. Jedną ręką ugniatał piersi Maisie jednocześnie z zaangażowaniem pieszcząc ich czubki grubymi wargami, drugą poruszał w jej szerokiej cipce. Maisie wierciła się na jego ręku wydając od czasu do czasu zadowolone pomruki. Na krzyki poddenerwowanego Gastona w ogóle nie zareagowali.

Jedynie obolała Christel z zaciętą miną i majtkami i sukienką pod pachą przemknęła przez drzwi od tarasu i ogród do swojego pokoju. Zdezorientowany Jerome usiłował drżącymi rękomi zapiąć spodnie. Laurentowi zdawało się, że za szybą pokoju po drugiej stronie budynku mignął mu złośliwie uśmiechnięty Anthony.

Minęło kilkanaście minut, zanim Jean-Claude skończył w ustach Jenny. Ubrał się bez pośpiechu i pociągając za sobą swoją ulubienicę wolnym krokiem oddalił do swojego pokoju. Gaston zdołał jeszcze wypchnąć za drzwi tarasu Stephane i Jenny, gdy usłyszeli samochód podjeżdżający pod dom, trzaśnięcie drzwiczek i szybkie kroki na żwirze.

Laurent nawet nie zdążył pomyśleć, jak w tych okolicznościach powinno wyglądać ich spotkanie, gdy niespodziewanie stanęła w drzwiach. Ubrana w kremowy krótki płaszczyk i czarne zamszowe botki do kolan wyglądała jak aktorka z lat sześćdziesiątych. Była – jak zwykle – wyjątkowa.

– Gaston! Co tu się dzieje? Dostałam telefon! – z obrzydzeniem spoglądała na pijanego w sztok, ledwo utrzymującego równowagę męża. Uśmiechał się głupkowato i patrzył na nią zaszklonymi oczami.

– Jeśli już musisz pieprzyć się z personelem, to po wszystkim chociaż zapnij spodnie – jej lodowaty głos przeciął powietrze jak chłośnięcie biczem.

– A pan niech… – zwróciła się wolno w stronę Laurenta i mocno pobladła.

Mierzyli się wzrokiem przez długą chwilę. Otworzył usta, by wyjaśnić swoją obecność, ale nie miał tej szansy.

Gaston westchnął głęboko i zwalił się całym ciężarem ciała pod stół.

Przejdź do kolejnej części – Dwadzieścia pięć

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Z przyjemnością przypomniałem sobie ten tekst:) Klasyczne porno w wykonaniu Miss.Swiss, no no… to nie zdarza się często:)

Tu z kolei nagła zmiana klimatu. Od nostalgicznej opowieści przechodzimy w klimaty orgiastyczne, pomimo całej niechęci głównego bohatera do tego rodzaju rozrywek. Widzę tu również mocną satyrę na "strasznych mieszczan", trochę w tradycji kina francuskiego (Bunuel). Słowem,koktajl o ciekawym i satysfakcjonującym smaku 🙂

M.A.

Napisz komentarz