Trip (kenaarf)  4.39/5 (12)

22 min. czytania
Stan Lieberma(stanjean257), "Katlyn 3", CC BY-NC-ND 3.0

Stan Lieberma(stanjean257), „Katlyn 3”,
CC BY-NC-ND 3.0

Poniższy tekst publikujemy ponownie na prośbę Autorki.

Zajęła „swoje” miejsce – tuż przed witryną sklepu z elektroniką. Za plecami, za cienką szybą, telewizor najnowszej generacji ukazywał swe możliwości: piękny panoramiczny obraz, żywe kolory w postaci barwnych papug na tle soczystej zieleni co milisekundy odświeżały się na ekranie. Idylla, można by rzec.

Przechodzący obok ludzie, czasami zerkali na wielki kolorowy prostokąt tuż nad nią, obserwując przez chwilę wyświetlane obrazy. Na dziewczynę nikt nie patrzył. Stanowiła stały element tego miejsca. Większość osób przywykła do obecności klęczącej kobiety. Wygodniej było jej nie zauważać.

Pracownicy sklepu, czasami również policja, przeganiali ją z zajmowanego miejsca. Jednak zazwyczaj dawali dziewczynie spokój.

Dzisiaj nikt się nie czepiał. Monety wrzucane do plastikowego kubeczka dźwięczały melodyjnie kilka razy. Nie miała siły, aby sprawdzić, jak szczodrzy okazali się tego dnia przechodnie.

Nie pamiętała, jak się tu dzisiaj znalazła, a może spędziła przed sklepem całą noc, nie była pewna.

Od kilku godzin wygięta, obolała. Pierwsze krople deszczu uderzyły o chodnik. Stukot butów znacznie przyspieszył. Ludzie zaczęli szybciej maszerować. Poczuła ulgę. Ostatnia myśl – Bastian, miłość jej życia. Wszystko stracone, wszystko na nic. Złamała się. Głowa opadła jeszcze niżej. Czoło dotknęło brudnej płyty. Z twarzy zniknął wyraz napięcia i bólu. Życie uciekło z twarzy jak woda z dziurawej miski.

Trwała w tej pozycji kilka następnych godzin. I kiedy nieuważny pieszy wpadł na nią i potrącił, świat dowiedział się, że zmarła.

* * *

– A co ty mi możesz dać? – zaśmiał się kpiarsko, wręcz z pogardą.

– Mam dwie dychy. – Wyciągnęła drobne z kieszeni, które uciułała przez dzień i odłożyła na jedzenie. Głód narkotyczny okazał się jednak silniejszy.

– Dwie dychy? Żartujesz sobie? – teraz już jawnie z niej szydził. – Za dwie dychy to możesz, co najwyżej popatrzeć i ewentualnie zlizać resztki – zaśmiał się ze swego dowcipu.

Agnieszki wcale to nie bawiło. Ból każdej cząstki ciała doskwierał intensywnie, odbierał oddech. O niczym innym nie potrafiła myśleć.

– Daj spokój, dobrze wiesz, że jak będę miała, to oddam.

– Ta, jasne, oddasz. Pójdziesz do Dreda i tyle zobaczę ze swoich pieniędzy.

– Pająk, proszę. Muszę wziąć – teraz już błagała. Nie odczuwała wstydu. Nie odbierała sytuacji jako żenującej. Ważny był tylko biały proszek zamknięty szczelnie w małej torebeczce. Mężczyzna lubił się nad nią znęcać. Upokarzać, dawać do zrozumienia, że jest dla niego nikim, że narkotyki żądzą umęczonym ciałem i umysłem.

– No, to jak będzie? Masz coś więcej niż te marne drobniaki?

– Pająk, dobrze wiesz, że jakbym miała, to bym dała, ale…

– To wypierdalaj. Nie ma kasy, nie będzie dealu. – Odwrócił się do niej plecami.

Niewiele myśląc, rozpięła guziki spodni, które wraz z bielizną rozlały się ciemną kałużą u stóp.

– Nic więcej nie mam – wyszeptała i spuściła głowę.

Zawsze kończyło się tym samym, ale za każdym razem musiała najpierw prosić, aby w końcu postawiona pod murem zaoferować jedyne, co posiadała – swoje ciało.

Dealer tylko na to czekał. Odwrócił się gwałtownie i jednym zwinnym skokiem znalazł tuż przy dziewczynie.

– Trzeba było od tego zacząć, a nie wciskać mi garść miedziaków. Na kolana!

Posłusznie uklękła i zaczęła rozwiązywać supeł dresowych spodni. Ręce jej się trzęsły. Nie, nie ze strachu, oddawała się za prochy już wiele razy. Ciało trawił nieznośny głód, odbierający możliwość normalnego poruszania się. Zaczynała trząść się jak osika. Gdyby była naćpana, mogłaby godzinami tarmosić sznurki. Bawiłaby się nimi jak Slash strunami gitary podczas wygrywania solówki.

– Daj, kurwa, bo nawet tego nie potrafisz dobrze zrobić. – Odepchnął drżące dłonie i sam rozprawił się z odzieniem. Wyjął z majtek sflaczałego penisa. – Masz, zajmij się nim.

Wypchnął lekko biodra do przodu. Agnieszka chwilę jeszcze się zastanawiała. Od wczoraj nic nie brała. Rozpoczęła swój prywatny odwyk. Obiecała to Bastianowi. Ale najwyraźniej wybrała zły moment na zerwanie z nałogiem. Wkładając spoconego członka do ust, obiecała sobie, że jutro kategorycznie skończy z prochami.

– Nie ociągaj się – sapał mężczyzna – musisz zarobić na swoją działkę.

Oboje wiedzieli, że mówiąc działkę, Pająk miał na myśli komicznie wręcz małą ilość wymieszanego shitu. Agnieszka wolała nie wiedzieć, z czym mieszane są narkotyki. Miała jednak bolesną świadomość, że na pewno nie będzie to dobry towar Wychudzone ciało nie było tyle warte, aby dostać czyściocha.

Ujęła miękki organ w dłoń, powoli poruszając nadgarstkiem.

– Naprawdę jesteś taka tępa? Obciągnij! – Złapał ją za przerzedzone włosy i ponownie nakierował usta na penisa.

Zaczęła ssać. Coraz szybciej poruszała głową. Członek momentalnie obudził się do życia. Jego właściciel wpychał się raz po raz głęboko w rozchylone usta. Całe szczęście, że nie jest duży – myślała Agnieszka – udusiłby mnie. Zamknęła oczy. Jeszcze szybciej, głębiej brała sterczącego już kutasa. Chciała jak najprędzej mieć to za sobą.

– Dosyć. – Odepchnął ją siłą. Upadła na tyłek skrępowana spodniami. – Ściągaj te szmaty.

Próbowała rozetrzeć obolały pośladek. W piersi czuła terkotanie, jakby miała tam stare zębate kółka, które z hałasem budzą się do życia. Uczucia… domieszka bólu, narkotycznego głodu i chyba niepokoju.

Pająk przyglądał się jej z nieskrywaną wyższością. Z niebieskich oczu wyzierała tępota – zachłanna bezmyślność ptaka, który wbija ślepia w leżącą na jezdni padlinę i zastanawia się, czy zdoła skubnąć kilka smakowitych kąsków, unikając rozjechania.

Z pewnym ociąganiem pozbyła się odzieży i z powrotem przysiadła na ziemi, próbując choć trochę zasłonić swe intymne miejsca.

– Rozłóż nogi! – krzyknął, jednocześnie doskoczył do dziewczyny gwałtownie. Był niski – pół głowy niższy od niej – i korpulentny, lecz mimo to poruszał się ze zwinnością artysty ulicznego, faceta, który gra na bandżo, jednocześnie chodząc na szczudłach.

– Nie ociągaj się, widzę, jak się trzęsiesz. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej dostaniesz to, po co przyszłaś.

Przymknęła powieki i na przekór natrętnym myślom, wymazując oblicze Bastiana z pamięci, rozłożyła szeroko uda, ukazując owłosione krocze.

– I znowu ten busz. Co ci mówiłem ostatnim razem? Wiesz, ile tam masz syfu? Kiedy się ostatnio myłaś? – cedził każde słowo z wyraźnym obrzydzeniem, które jednak nigdy nie przeszkadzało mu brać ją w przeszłości.

– Nie pamiętam – odparła zażenowana. Rumieniec pokrył twarz aż po nasadę włosów.

– A ty w ogóle pamiętasz, jak masz na imię? – Pająk zaśmiał się głośno ze swojego żartu.

Uśmiechnęła się również, by pokazać, że żart zrozumiała, ale uśmiech był blady, na znak, że nieszczególnie ją bawił.

Mężczyzna wciąż uśmiechnięty odwrócił się do niej plecami i rzucił niedbale:

– Poczekaj no, muszę znaleźć gumkę, bo z tobą to aż strach się jebać.

Podciągnął spodnie, kiedy hałas dobiegający z przedpokoju poderwał go prawie z miejsca. Gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu, jakby szukając drogi ucieczki.

– Złamasie, gdzie schowałeś swoje tłuste dupsko? – zachrypnięty głos krzyczał już od progu.

– Żesz kurwa mać! Nie zamknęłaś drzwi? – Pająk zwrócił się z nieskrywaną trwogą do wciąż rozłożonej na podłodze dziewczyny.

W odpowiedzi zdążyła jedynie pokręcić głową, bo do pokoju wpadł właśnie krzyczący intruz.

– O! a co my tu mamy? Bawicie się, jak widzę.

Agnieszka odruchowo odsunęła się od groźnie wyglądającego mężczyzny. Agresywne ruchy przybysza wzbudzały w niej niepokój. Do tego ciemne spojrzenie pełne gniewu. Nawet luźno wypuszczona ze spodni koszula nie potrafiła skryć muskulatury. Czarne tatuaże wijące się wzdłuż przedramion ginęły pod rękawami.

Nowo przybyły spojrzał bez skrępowania, wręcz napastliwie, między rozłożone nogi.

– Czemu się nie odzywałeś? – słowa były skierowane, rzecz jasna, do Pająka, jednak wzrok pytającego wciąż uporczywie tkwił na ciemnej kępce włosów.

– No, zapomniałem. Wiesz, jak jest – jąkał się dealer.

Dziewczyna oderwała spojrzenie od gościa i z niedowierzaniem przyglądała się grubaskowi. Pierwszy raz widziała go tak wystraszonego.

– A kasę dla mnie masz, rozumiem?

– Stary, wiesz jak jest…

– Masz, czy nie? – przerwał mężczyzna.

– Nie wszystko. – Zapytany spuścił głowę z rezygnacją.

– Chcesz mi powiedzieć, że rżniesz dziwki, kurwisz się z ćpunkami i za frajer oddajesz mój towar?

– To niezupełnie tak, widzisz, ona zapłaci, tyle, że później.

– Chcesz żebym w to uwierzył? Popatrz na nią. – Wskazał ruchem głowy na Agnieszkę. – Przecież nie przyszłaby do ciebie z miłości.

– Buba, ja jej najgorsze ścierwo daję.

– A ona za to ścierwo daje ci dupy – raczej stwierdził, niż zapytał.

– A ty co? Chcesz mi wmówić, że nie pieprzysz panienek w zamian za dragi? – Pająk jakby na chwilę odzyskał rezon.

– Tak. – Buba oderwał w końcu wzrok od ciała dziewczyny i spojrzał swemu rozmówcy w twarz. – Pierdolę laski, kobiety, a ta tutaj dawno przestała nią być. Popatrz na nią, jej już praktycznie nie ma.

Zapanowała głucha cisza. Dealer przestępował niespokojnie z nogi na nogę, wprawiając tym samym swe lekko pulchne ciało w kołysanie. Agnieszka po omacku, wciąż obserwując mężczyzn, błądziła dłońmi po podłodze, chcąc skompletować porozrzucaną odzież i uciec stąd jak najdalej. Nie mogła dłużej znosić obecności obcego chama, który w tak poniżający sposób wypowiadał się o niej. Najbardziej bolało to, że miał rację…

Przybysz tymczasem podszedł jeszcze bliżej, zajrzał w puste, szare dziewczyńskie oczy, które były niczym tafle starego lustra. Przechylił lekko głowę. Wysunął koniuszek języka, jak wąż szukający ofiary. Cofnął się powoli i opadł ciężko na fotel.

– Zostaw – warknął na nią, kiedy sięgnęła po spodnie. – Najwidoczniej w czymś wam przeszkodziłem. Z chęcią popatrzę na kontynuację.

– Co?

– Nie! – wykrzyknęli jednocześnie oboje zainteresowani.

– Spokojnie, o co tyle krzyku – zaśmiał się skrzekliwie nieznajomy. Złożył palce dłoni i przyglądał się starannie wypielęgnowanym paznokciom. W końcu podniósł wzrok.

– Ty – mówił do Pająka – zyskasz dodatkowe trzy dni na spłatę długu. A ty – zwrócił się do Agnieszki – dostaniesz swój towar, bardzo dobry towar. Wszyscy będziemy zadowoleni.

Zareagowała pierwsza, poderwała się z miejsca i chciała zebrać rzeczy.

– Zostań. – Coś w głosie mięśniaka przykuło ją z powrotem do podłogi.

Zerwał się z miejsca i jednym susem był przy niej. Pchnął z powrotem na podłogę. Kopnął stopę, rozsuwając uda. Uniósł nogę i czubkiem buta nacisnął na odsłonięte krocze. Krzyknęła z odrazy i bólu. Dopadło ją przelotne, ale dominujące wrażenie, że jest gwałcona. Tymczasem Buba złapał obnażoną pierś i ścisnął, jakby oceniając dojrzałość grejpfruta. Jednocześnie czuła coraz bardziej dokuczliwy ból w kroczu, kiedy stopa mężczyzny naparła na nią z większą siłą.

Przypuścił agresywny atak, prawie rozrywając delikatne ciało i kiedy już myślała, że więcej bólu nie zniesienie, zabrał nogę.

– Nie każmy jej dłużej czekać – zwrócił się do zdziwionego Pająka, który z rozdziawionymi ustami przyglądał się scenie.

– Dobrze. – Agnieszka próbowała znaleźć dla siebie rozwiązanie. Ogłupiały umysł stanowił tablicę, a narkotyki gąbkę. Gdyby tak, odurzyć się trochę, odizolować… – Ale daj mi najpierw towar. Tylko trochę i…

– Nie ty tu dyktujesz warunki – pouczył ją. – Wszystko w swoim czasie. A ty, złamasie, na co czekasz? Bierz się do roboty.

– Nie, no daj spokój, stary. Zabawiłeś się, ok. Jutro przyniosę ci kasę i będzie po temacie. Dobrze wiesz, że…

– Masz dla mnie dzisiaj całość?

– Nie.

– Więc nie mamy o czym dyskutować. – Buba powrócił na fotel.

Odetchnęła z ulgą. Pająk nie był ideałem, prawdę powiedziawszy uważała go za ostatniego łajdaka, ale wiedziała, że nie zrobiłby jej krzywdy. Lubił upokarzać, poniżać, ale nigdy nie podniósł na nią ręki. Buby natomiast się bała.

Skonfundowany dealer stał jeszcze chwilę w miejscu, patrząc to na przybysza, to na Agnieszkę.

– Muszę poszukać gumki – bąknął w końcu.

– Nie będzie ci potrzebna. Zerżniesz ją na oklep – padła zdecydowana odpowiedź.

– Zwariowałeś? Przecież nie wiadomo, co ona… no, czym może mnie zarazić.

– Cóż, musisz podjąć ryzyko. Ja je podjąłem, dając ci towar i co z tego mam? Na razie marny spektakl.

Grubasek zrezygnował z dalszej dyskusji. Wiedząc, że i tak nic nie wskóra u stanowczego rozmówcy, ruszył się w końcu z miejsca. Stanął tuż nad nią. Uniosła głowę i spojrzała w jasne oczy. Zobaczyła w nich swoje odbicie – był równie wystraszony jak i ona. Stali się więźniami własnych słabości.

– Co? Teraz wam się na amory zebrało? To jakaś gra wstępna? Do roboty – zakpił Buba.

Pająk nabrał głośno powietrza, tym samym godząc się na narzucony mu układ. Uklęknął między nogami dziewczyny, spuszczając przy tym spodnie do kolan. Pochylił się. Oparł ręce po obydwu stronach głowy Agi i jął naciskać sflaczałym przyrodzeniem na krocze.

– Nic z tego nie będzie – zaopiniował obserwator. – Zajmij się nim, kretynko.

– Ja… – zająknęła się. – Ja nie chcę robić mu laski. – W ustach wciąż przecież czuła jeszcze słonawy smak.

– A kokę chcesz? – zapytał z kpiarskim uśmiechem na ustach.

Nie odpowiedziała. Przejmujący ból, który coraz bardziej doskwierał, zaburzał postrzeganie rzeczywistości Kiwnęła tylko głową i nie czekając na dalsze upokarzające ponaglenia, zmieniła pozycję.

Pająk wciąż klęczał między jej rozłożonymi nogami, trudno było dostać się do obwisłego prącia. Położyła się na brzuchu. Fellatio w tej pozycji stanowiło nie lada wyzwanie. Ujęła śmiesznie wyglądający w tej chwili organ dwoma palcami. Powoli odciągnęła napletek i wykonała kilka powolnych ruchów, nim skierowała penisa do ust. Miękki wyślizgiwał się z jej uchwytu.

– Nie mam całego dnia. – Buba nie dawał o sobie zapomnieć.

Dealer pozostając dotychczas bierny, ujął teraz kutasa i podjął próbę przygotowania się do stosunku. Szło mu to znacznie sprawniej niż Agnieszce.

– Wypnij się – wyszeptał.

Spojrzała przerażona, unosząc gwałtownie głowę, tak, że aż w karku coś zachrobotało. Nie, za nic w świecie nie odda mu się w ten sposób. Nie da się zerżnąć w dupę – pomyślała.

– Tylko na chwilę, szybciej pójdzie. – Jakby wyczuwając jej strach, chłopak próbował przekonać dziewczynę do swego zamysłu.

Te słowa nawiązały między nimi nić porozumienia, odwróciła się więc posłusznie. Zerknęła przelotnie na Bubę. Lewa ręka znajdowała się mniej więcej tam, gdzie można się domyślać, ale nie była jeszcze zbyt zajęta. Szybko odwróciła wzrok. Oparła łokcie o podłogę wypinając pośladki możliwie jak najbardziej. OD RAZU poczuła, jak chłopak przyłożył stwardniałego już penisa do krocza. Wodził nim wzdłuż szpary sromu

Uznawszy, że jest gotów, polecił po raz kolejny:

– Odwróć się, połóż na plecach.

I znów niezgrabnie dźwignęła się z klęczek, przyjmując pozycję zgodnie z poleceniem, spróbowała możliwie jak najbliżej przysunąć ciało do kochanka. Rozłożyła szeroko nogi po zewnętrznej stronie męskich ud.

Opadł na nią ciężko, przygniatając ciężarem. Wsparł się na łokciu, by drugą ręką ułatwić wprowadzenie członka. Mimowolnie spięła mięśnie. Sucha penetracja sprawiała pewien dyskomfort, jednak nie odczuwała bólu. Coraz szybsze ruchy bioder Pająka jednoczyły się z miarowym sapaniem tuż przy uchu. Wpychał się w nią machinalnie, przymknął powieki, jakby nie chcąc zaglądać w szarość oczu przesyconą teraz obrzydzeniem i strachem.

– Nie kończ – głos dobiegający z fotela przypomniał, że mają widownię.

– Już. Dłużej nie dam rady.

– Jebaka się znalazł – westchnął lekko podirytowany Buba, jednocześnie zaprzestał masować członka, który wzwiedziony, powodował charakterystyczne wybrzuszenie w materiale spodni – Masz. – Buba rzucił mały, plastikowy woreczek wypełniony białym proszkiem.

Cała torebeczka dragów – pomyślała Agnieszka. Na sam widok narkotyku poczuła, jak język przykleja się jej do podniebienia.

Pająk uniósł woreczek, który wylądował tuż przy lekko owłosionym udzie.

– A teraz posypiesz sobie tym chuja. Może po tym będziesz mógł się nazywać mężczyzną. Reszta będzie nagrodą dla tej dziwki, mam nadzieję, że zrobi z tego dobry użytek. – Uśmiechnął się, lekko unosząc jedną stronę ust ku górze.

– Popierdoliło cię?! – krzyknął grubasek.

– Może odechce ci się raz na zawsze pierdolić byle ścierwa, oddając za to mój towar. No już! Nie mam całego dnia.

Naciskany grubasek rzucił jeszcze kilka uwag: ni to próśb, ni to prób podjęcia dyskusji; jednak wiedział, że klamka zapadła. Obracał woreczek w dłoni, spoglądając to na białą zawartość, to na Bubę, jakby chcąc odwlec to, co przesądzone.

Zahipnotyzowana Agnieszka wpatrywała się w ruchy palców. W myślach już porcjowała towar. Miała nadzieję, że koka nie była zmieszana z mannitolem. Ile z tego by wyszło – zastanawiała się. A może… Może to by wystarczyło…?

Tłuściutkie niczym serdelki palce, rozwarły celofan. Dealer jedną ręką złapał penisa, który zdążył już zwiotczeć, drugą przechylił woreczek. Biały proszek cieniutkim strumieniem, niczym piasek w przechylonej klepsydrze, sączył się wprost na przyrodzenie.

– Wystarczy – przerwał Buba. – Zliż to – zwrócił się do Agnieszki.

Tym razem nie potrzebowała ponaglenia. Cały wstyd i zażenowanie zniknęło na widok białej kreski. Ponownie ułożyła się pod obwisłym brzuchem i zachłannym ruchem języka zlizała całą działkę.

Nie myliła się, towar był czysty i mocny. Poczuła gorzki smak, który oblepiał gardło, dziąsła lekko zdrętwiały. Jeszcze raz liznęła drgające prącie, po czym włożyła je całe do ust.

– Wystarczy już, mała. – Nagłe szarpnięcie za włosy poderwało ją z miejsca.

Była tak pochłonięta, że nie zauważyła, kiedy Buba do nich podszedł.

– Ubieraj się i wypierdalaj. To jest twoje. – Wcisnął do ręki obiecany woreczek.

Pośpiesznie zebrała swoje rzeczy. Pragnęła być daleko stąd, jak najdalej, móc zaszyć się w swoim świecie marzeń i wspomnień. Nie chciała być pod ręką, kiedy Pająk poczuje pierwsze skutki wymierzonej kary – stanie się seks maszyną, szukającą ujścia dla swego podniecenia. Wiedziała jednak, że dopóki stuff będzie działał, nie uda mu się osiągnąć zaspokojenia. Ubierała się szybko, niezdarnie. Wyszła na ulicę, cicho zamykając za sobą drzwi.

Czuła jak używka obejmuje umęczone ciało. Wzięła akurat tyle, żeby odlecieć, poczuć błogi spokój. Start i pierwsza faza lotu stanowiły najcięższy okres, ale teraz turbulencje miała już za sobą. Prochy rzeczywiście nie były zmieszane. Przypuszczała, że nie zawierały ani odrobiny wypełniaczy. Ruszyła w noc.

Jej sylwetka pokolorowana neonami miasta, przemykała ulicami. Lewą rękę wcisnęła do kieszeni spodni. Musiała upewniać się, że towar wciąż tam jest. Chciała jak najszybciej znaleźć się w „domu”. Szła jak pijak w silnym, porywistym wietrze, kołysząc się i brnąc zygzakiem. Z nisko spuszczoną głową potrąciła kilku nielicznych o tej porze przechodniów. Odurzona stawiała stopy ostrożniej, ruchy miała spowolnione.

Po kolejnych trzydziestu minutach dotarła na miejsce. Sprawdziła swój dobytek: koc, śpiwór skradziony przyjezdnemu na dworcu, dwie reklamówki wypchane odzieżą i szpargałami. Szybko wdrapała się na mały uskok z betonu tuż pod samym zjazdem z estakady. Dźwięk rozjeżdżanego asfaltu, syk opon uspokajały skołatane nerwy. Osłonięta konstrukcją i kilkoma krzakami mogła spokojnie oddać się natrętnym myślom.

Po raz kolejny zastanowiła się nad rozparcelowaniem zawartości celofanu. Przez głowę przemykały szybko obrazy, jak KARTY tasowane przez magika. Postanowiła poczekać do rana. Ilość zlizana z kutasa Pająka wystarczyła spokojnie na te kilka godzin. Złagodziła głód i ból pierwszego odstawienia, który tak dobrze znała. Ileż to razy podejmowała już próby wyswobodzenia się z nałogu. Rozpoczynała je tylko dla niego, dla Bastiana, z nadzieją, że kiedy uda się wygrać walkę z prochami, będzie miała szansę go odzyskać. Powinna być przy nim, a nie była. Czasami myślała, że jeśli weźmie się w garść, wytrzeźwieje, oczyści i zabierze do roboty, bóg jej dopomoże.

Każda kolejna próba budziła w niej panikę. Doskonale wiedziała, że starania skazane są na niepowodzenie. Nienawidziła siebie za to. Jednak wraz z paniką pojawiały się również iskierki nadziei, olśniewającej, migoczącej nadziei. Nie lubiła takich intensywnych uczuć. Zresztą i tak panika zawsze wygrywała.

Była nieszczęśliwa przez tak długi czas, że w końcu przestała zwracać na to uwagę. Czasami czuła, że ziemia usuwa się spod nóg, pragnęła, żeby pociągnęła ją w dół, wreszcie pogrzebała. Miała dosyć życia z dnia na dzień. Miała dosyć siebie samej, tak strasznie rozchwianej i słabej. Jej zdrowie psychiczne było delikatne, jak motyl trzymany w złączonych dłoniach. Nosiła go ze sobą wszędzie, obawiając się, co będzie, jeśli go puści lub niechcący zgniecie.

Wróciła pamięcią do sytuacji sprzed kilku godzin. Między nogami wciąż czuła napór obuwia intruza. Uczucie wstydu dominowało nad obrzydzeniem do siebie. Te myśli, nawracające obrazy, były jak kara. Pokuta. Uwielbiała to słowo. Szeptała je na największym haju. W chwilach najgorszych upodleń, kiedy, jak dzisiaj, musiała upadać tak nisko. Bezgłośnie poruszała ustami, żebrząc o pieniądze z czołem przyklejonym do chodnika. Niejednokrotnie przeganiana, popychana, opluwana przez bandę wyrostków. Życie było jak płomień świecy, chwiało się niepewnie, czasami prawie gasnąc. Myśl o Bastianie podsycała płomień i rozpalała go wciąż na nowo. Krzywe podpórki wspomnień o dawnym życiu spróchniały i zamiast pomagać, przeszkadzały.

Tym, czego nienawidziła, co skręcało ją w środku i sprawiało, że czuła się chora, była niemożność zmiany nawyków. Nie umiała wytyczyć granicy, wysunąć żądań względem siebie samej ani postawić ultimatum. Gdy się nawaliła i chciała z kimś pieprzyć, nie martwiła się o nic. Myślała tylko o tym, żeby ktoś zacisnął palce na jej pośladkach. Wtedy zapominała kim jest, kogo kocha i dla kogo jeszcze żyje. Świat jawił się jako breja bez koloru, a własna osoba wydawała się pomyłką natury. Nawet wtedy, gdy na zewnątrz świeciło słońce, w niej padał deszcz, a wewnętrzy parasol uległ zniszczeniu.

Wczorajsze postanowienie zostało już tylko śladem w pamięci. Dzisiaj miała być czysta, a tymczasem w krwi krążyła koka. Chemia zaburzała całe poczucie rzeczywistości. Jutro – obiecywała sobie po raz wtóry – jutro zacznę. Jednak OD RAZU przypomniała sobie o woreczku spoczywającym bezpiecznie na dnie kieszeni brudnych jeansów. Powinna wszystko wysypać, mieć czyste konto i wolną drogę do Bastiana.

Wstrząsnął nią wściekły, niemal obezwładniający spazm, a z gardła płynęły dźwięki zbyt przepełnione złością, żeby być żalem. Bolał ją brzuch, jakby wymiotowała całą noc. Kołysała się obejmując ramiona, płacząc tak, jak nie płakała od roku, kiedy zostawiła Bastiana. Czuła ten sam wstrząs strachu, który towarzyszył dwanaście miesięcy temu, teraz tak świeży i ostry, jakby dotknęła odsłoniętego miedzianego przewodu i została rażona prądem. Wszystkie złe, nieprzyjemne uczucia wylały się z niej co do kropelki, jak z dziurawego dzbana. Boleśnie uświadomiła sobie, że całe jej dorosłe życie było karuzelą pijaństwa, narkotyków, niedotrzymanych obietnic i samotności. W świecie nałogu rodzina i przyjaciele nie istnieją. Powinna ich mieć koło siebie, zwłaszcza przyjaciół – emocjonalną siatkę bezpieczeństwa. W chwilach, kiedy jest źle, to właśnie oni pomagają. Klepią po plecach i zapewniają, że złe czasy odejdą. Mówią coś w rodzaju: „Ojej” i „Głowa do góry”. Niby nic, a jednak potrafią podnieść na duchu. Agnieszka została sama. Sama ze swoim strachem, nałogiem, miłością do Bastiana. Takie jest życie: karnawał gówna z gównianymi nagrodami.

* * *

Zajęła miejsce na jednej z wolnych ławek. Obserwowała paradę liści. Opadały z drzew niczym owoce. Pomyślała, że ludzi łatwo jest do nich przyrównać: jedni dojrzewają do doskonałości, inni więdną na drzewach, osłabiając gałęzie, jeszcze inni spadają przedwcześnie, żeby zgnić na ziemi. Ona właśnie ulegała takiej zgniliźnie. Dla niej życie nie miało w sobie nic ze szlachetnego sadu.

Była zmęczona. Od kilku miesięcy biła się z myślami. Dzisiaj nadszedł dzień, kiedy powinna podjąć decyzję. Podzielenie się z otoczeniem własnymi przemyśleniami wymagało odwagi i siły.

Wewnątrz niej. Nowe życie – dziecko uformowane w trakcie narkotycznej podróży, wyrywało się już na świat. Jej ciało zniknęło – w jego miejscu pojawił się tylko ból w kształcie człowieka. Ból z powodu straty dziecka. Ulegnij. Ta myśl była jak chłodna ściereczka przyłożona do palącej rany, w którą zmienił się jej organizm. Od kilku dni śniła, że biegnie po ruchomych schodach, które powoli, ale nieubłaganie jechały w złym kierunku.

Wspomnienia utonęły w szarej mgle, kiedy siedziała z ręką przyciśniętą do wypukłego brzucha, czując wierzgające w niej życie. Coś się z niej wynurzyło, tak, to jest dobre określenie, wynurzyło się, niby jakieś obrzydliwe szczątki organiczne wypływające na powierzchnię głębokiego jeziora. Siedziała w niej druga Agnieszka. Już nie tak płytko jak kiedyś, ale wciąż tam się czaiła, była tą samą ćpunką dającą dupy, co zawsze.

Zapatrzyła się w ciemniejące niebo, dom stwórcy. Jednak, pomyślała, boga nie ma, bo przecież, jak okrutna musiałaby być najwyższa istota, żeby stworzyć tak popieprzony świat? Nawet jeśli mściwy bóg tele-kaznodziejów i klechów molestujących dzieci naprawdę istnieje, jak mógłby ten miotacz piorunów obwiniać Agnieszkę o to, co chciała zrobić.

Najbardziej się bała – nie artykułując świadomie tego strachu krążącego pośród myśli – że nawet gdyby postąpiła inaczej, nic by się nie zmieniło. W tym samym momencie, kiedy o tym pomyślała, poczuła, jakby ktoś chwycił nabłonek jej żołądka i wyżął go niczym ściereczkę.

Mruganiem przepędziła łzy. Świat się wyostrzył, zaczął nabierać kształtów. Było jej zimno. Na nogach widniały najeżone gwiazdki gęsiej skórki. Dźwignęła się niezgrabnie, teraz obarczona dodatkowym zmartwieniem.

* * *

Żyła w dwóch światach. Istniał świat materialny, ale funkcjonował również jej prywatny świat wewnętrzny. Świat myśli, uniwersum zbudowane z idei, nie z materii, był równie prawdziwy jak ten, w którym żyła, ale istniał w niej. Nazywała go pejzażem wewnętrznym.

– Stanowisz część mojego wewnętrznego pejzażu – wyszeptała do pomarszczonej twarzyczki. – Jesteś moim Sebastianem.

Malec otworzył oczy. Był w nich wszechświat poezji, wersy zbyt piękne, by je kiedykolwiek spisać, czy nawet spamiętać. W pewnym sensie wszystkie dzieci rodzą się w czepku, pomyślała, ich małe BUŹKI to zasłony strzegące tajemnicę i bezmiar możliwości.

Pocałowała gładką główkę w miejscu, gdzie pulsowało ciemiączko, tuż pod którym skrywała się cała magia umysłu.

Czy kobiety mogą być szczęśliwe, pytała siebie samej; czy mogą zachować zdrowie psychiczne, gdy ich cycki przemieniają się w jadłodajnię a ścieżkę dźwiękową życia wypełnia nieustanny płacz dziecka? Małego terrorystę zadowolisz tylko wtedy, kiedy oddasz mu całą siebie.

– Kocham cię – prawie jęknęła – a to tak strasznie niedobrze. Wszystkich, których kocham niszczę.

Kiedy mały zasnął z gorącym policzkiem, ustami pachnącymi mlekiem z jej ciała, czuła, że to ona zaspokoiła głód. Miłości.

* * *

Miała wtedy zaledwie szesnaście lat, rozkwitający pączek, pełna wdzięku, troskliwa, nieśmiała. Tak to jest z kobietami. W młodości są bezcennymi klejnotami i mają nieograniczone możliwości. Drżą z chęci poznania życia i pragnienia miłości. Kiedy stają się starsze, są bardziej wymagające.

Tabletki extasy zażywała, kiedy nie mogła zasnąć. Kiedy myśli z dzikim wrzaskiem wirowały w głowie niczym stado oszalałych nietoperzy. Już wtedy miała problemy z lękami, depresją, bezsennością. Dokuczała jej mania kompulsywnych ruchów: gładzenie po włosach, nerwowe przygryzanie wargi, chorobliwe poprawianie odzienia.

Początkowo już jedna pastylka pomagała. Dzięki niej miała wrażenie, że szybuje, czując wiatr na twarzy. Świadomość wprawiała wtedy świat w stan płynnego, subtelnego ruchu. Szybowała w nim jak papierowy samolocik w prądzie wstępującym.

Od tego zaczęła. Po pewnym czasie extasy nie dostarczała już tak wyrazistych wizji, Agnieszka powoli poznawała świat twardych narkotyków, które stopniowo, niszczyły osobowość dziewczyny.

Będąc już dwudziestoletnią kobietą, poznała Artura. Wtedy myślała, że go kocha. Może i kochała. W końcu jednak zrozumiała, że pociągał ją głównie dlatego, że miał oczy w tym samym odcieniu błękitu, co jej ojciec. Podobieństwa należało również szukać w nastawieniu do życia: emanował pogodą ducha i wydawał się godny zaufania.

Artur rzeczywiście był pogodny i wesoły, czasami nawet bardziej niż wymagała sytuacja. Jednak pod powłoką sympatycznego faceta krył się kłamca i oszust. Rozkochiwał w sobie kobiety i kiedy zaspokoił już swe żądze, porzucał rozkochane w nim naiwniaczki.

* * *

Nigdy wcześniej nie zakosztowała tylu wyrazistych wrażeń. Na mapie narkotycznych doznań była tam, gdzie niewielu docierało. Doświadczona w podróżach po własnych światach, z niezasklepionymi rankami po ukłuciach igły, sądziła, że wszystko już ma za sobą, że wszystko przeżyła.

Artur przez cały czas uśmiechał się, jakby był wtajemniczony w wielki sekret. Czasami, przez jego twarz przebiegał tylko cień uśmiechu, jednak zdradzały go oczy błyszczące wesoło, jakby bawił go dobry żart.

Kolejne porcje narkotyków umiejscawiały ją, co rusz, w innej przestrzeni. Wizje powodowane odurzeniem nakładały się na siebie. Czuła się jak łatwo tłukący przedmiot rozchwiany na krawędzi wysokiej półki.

Nie było jej źle, ale odczuwała wielką wrażliwość, prawie jakby nie miała skóry. Kiedy poczuła lepkie wręcz ręce mężczyzny na swoim ciele, była już na krawędzi potężnego szoku, w miejscu, gdzie czas płynął inaczej, skokowo, zatrzymywał się i raptownie ruszał do przodu. Uczucie było nowe. Robak strachu zaczął toczyć jej trzewia. W pewnym momencie wszystko się rozmyło. Wcześniej jasne wnętrze, stało się nagle niewytłumaczalnie ciemne, jakby kochanek sprowadził noc.

Artur chrząknął, było to niezupełnie kaszlnięcie, niezupełnie śmiech. Poczuła, że pokój się przechyla, świat na skraju jej pola widzenia stał się zniekształcony i mglisty. Potrzebowała czegoś, co by ją zakotwiczyło. Czuła, że zaraz oderwie się od miękkiego materaca… balonik wymykający się z ręki dziecka.

Nachylił się nad nią, zbliżył twarz do jej twarzy. Nie wiedziała, czy łzy, które dostrzegła, były prawdziwe. Spłynęły po obwisłych, drżących policzkach. A może to krople potu, wynik erotycznego wysiłku? Zagarnął ją ramieniem tak kosmatym, że przywodził na myśl cielsko goryla. Chciała się zaśmiać. Odgłos jednak zabrzmiał w jej głowie jak szloch.

Kochanek poruszał ustami. Głos płynął z daleka, a jednak słyszała w nim natarczywość. Czuła krzyk w kościach. Żołądek fiknął kozła i śniadanie podeszło jej do gardła. Przełknęła je. Za pierwszym razem smakowało lepiej. Czuła się oszołomiona, jakby wysiadła właśnie z karuzeli, gdzie siła ośrodkowa przykleja człowieka do ściany. Spirala mdłości. Zażyta chemia już dawno rozlała się po neuronach.

Nie uprzedził jej dźwięk, ani nic, co mogłaby zobaczyć. Było to coś, co poczuła na skórze i w sobie. Ciężar ciała, obce jestestwo w jej suchym wnętrzu. Kiedyś pachniał powietrzem, wolnością, otwartą przestrzenią i odpowiedzialnością. Teraz wręcz czuła odór potu, nałogu i kłamstw. Wrzask, który słyszała, tłumił się uwięziony we własnej głowie.

Miejsce zdziwienia i początkowego strachu powoli zajmowało, co dziwne, zobojętnienie i zadowolenie. Czuła iście narkotyczną pornografię, której towarzyszył zintensyfikowany popęd i chęć na bardzo perwersyjne zabawy. Spięte ciało jęło się stopniowo rozluźniać, otwierać, prawie zachęcając kochanka.

Artur nie bawił się, nie certolił. Jednym, silnym pchnięciem wszedł w Agnieszkę. Ruchy bioder pozbawione były koordynacji i stałego tempa. Ujeżdżał dziewczynę raz płytkimi sztychami, które ledwo pozwalały na ukrycie drgającej żołędzi w kobiecości, a już po chwili uderzał z całą siłą, pozwalając, aby przyrodzenie zupełnie zniknęło między wargami. Będąc na haju, zawsze miał problemy z dojściem i bawił się desperacko ciałem rżniętej kobiety.

Gorączkowe pocałunki przerodziły się w dotkliwe kąsanie. Zęby zostawiały czerwone ślady na szyi, ramionach. Dziwiło ją, że w jednej sekundzie potrafiła odbierać ugryzienia jako przyjemne, wręcz podniecające, by po chwili reagować boleśnie, próbować się od nich ustrzec, rzucając ciałem na wszystkie strony i opędzając niczym od natrętnej muchy.

Legł na niej, nie znajdując spełnienia w szalonej gonitwie. W zasadzie nie była pewna… Może jednak skończył, może przeoczyła ten moment pochłonięta kolejną falą głębokiego tripu. Nie czuła wylewającej się z wnętrza ciepłej spermy. W zasadzie, akurat w tej konkretnej chwili nie czuła nic. Wtuliła twarz w owłosione ramię. Kolejna wizja zabrała ją daleko stąd.

Kiedy otworzyła oczy, znów miała go w sobie, ale inaczej. Głębiej i bardziej zaborczo. Nie poznawała jego twarzy, zapachu i mięśni pod palcami. Obcy mężczyzna rżnął ją zapamiętale. Uniósł smukłe nogi i przytrzymał za kostki na wysokości własnej twarzy, spoglądając w dół i obserwując, jak penis nurza się głęboko w wilgotnej już pochwie. Twarz ukrywał za chudymi łydkami.

Szybko zatrzepotała rzęsami, mrugając kilkukrotnie. Jak to się mogło stać? Kim jest ów obcy jebaka, dostarczający jej tylu przyjemności? Dlaczego Artur na to pozwala? Reszta pytań zatarła się w pamięci pod wpływem jeszcze mocniejszych ruchów, tak mocnych, że aż wyraźnie czuła uderzenia jąder o pośladki. Orgazm przyszedł niespodziewanie, zupełnie się go nie spodziewała. Obwiniła się wręcz, że nie doszła wcześniej dla ukochanego; że to właśnie intruz mógł poczuć zaciskającą się w rytmicznych spazmach przyjemności pochwę.

Kiedy minęła początkowa faza mocnych skurczy, nieznajomy kochanek wycofał się. Jego miejsce zajął kolejny. Szukała wzrokiem Artura – nie znalazła. Zostawił ją, sama już nie wiedziała z iloma mężczyznami, bo co chwila partnerzy między jej nogami zmieniali się. Raz był to szczupły chłystek, wręcz gimnazjalista, do złudzenia przypominający pryszczatego kolegę ze szkolnej ławy, by po chwili miejsce smarkacza zajął przemiły starszy pan, sprzedający jej codziennie fajki. Korowód samców ciągnął się.

Nie umiejąc objąć tego umysłem, zrozumieć – skupiła się na odczuwanych bodźcach. Zmieniający się partnerzy pompowali biodrami z coraz większą siłą, jakby każdy kolejny próbował wykazać się lepszymi umiejętnościami od poprzedników. Obejmowała ich spocone szyje, przyciągała ku sobie, szepcąc słowa zachęty. Raz rozchylała szeroko kolana, by po chwili łączyć je uniesione i w ten sposób szukać zadowolenia.

Ktoś, nie wiedziała kto, odwrócił ją na brzuch. Nozdrza wepchnięte w zmiętą pościel z trudem łapały powietrze. Przez cały czas trwania szaleńczego seksu, z tyłu głowy słyszała uporczywe dzwonienie, natarczywy hałas. Teraz wiedziała, skąd się brał. To łóżko tak dzwoniło, uderzając o ścianę. Brzęczało, jak tybetańska misa modlitewna.

Wszyscy kochankowie ujeżdżali ją na oklep. W tej chwili jej pochwa stanowiło lepki i gęsty od spermy pojemnik. Odwróciła lekko głowę. Kątem oka dostrzegła białe ciasto zaokrąglonego brzucha. Artur wrócił, aby zostawić w niej swoje nasienie.

* * *

Zmęczona, zasnęła. Świat zrobił się tłusty i śliski, wyślizgiwał jej się. Nie mogła go utrzymać. Śniła. Z ust dobywał się krzyk; głuchy, z głębi piersi płynący pomruk. Usiadła prosto, łapiąc powietrze, pościel rozlała się wokół pasa.

Otworzyła oczy. Słońce przeszyło źrenice i wbiło się w głąb obolałej głowy. Miała zjazd wszechczasów. Donośne chrapanie przyciągnęło uwagę dziewczyny. Odwróciła głowę w stronę, skąd dobiegał hałas. Szyja zaprotestowała bólem i kolejna błyskawica przeszyła skroń. Obok leżał nagi Artur. Spojrzała na siebie, też była nagusieńka.

Obrazy dzikiej orgii jawiły się przed oczyma niczym żywe. Zacisnęła mocno powieki. Osamotniona i żałosna w swej jedynej kryjówce – ciemnościach pod powiekami – czuła, że logika nie pomoże w uporządkowaniu wspomnień ostatniego wieczora. Zaczęła płakać. Nigdy nie czuła się tak banalna. Machinalnie odwróciła głowę i wyrzygała się na posadzkę.

 

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Prawda massakryczna. Żyć się odechciewa 🙁

Daję piątkę za realizm i pesymizm.

Napisz komentarz