Nie całkiem grzeczne opowiadanie wigilijne (MRT_Greg)  4/5 (4)

22 min. czytania

opo-wigiPoniższe opowiadanie jest publikowane powtórnie w ramach cyklu Retrospektywy. Pierwszy raz pojawiło się na portalu Najlepsza Erotyka 23 grudnia 2013 roku.

Ten wieczór mijał wyjątkowo powoli. Kompletnie nic się nie działo, żadnych burd ani awantur, żadnych wezwań do kłótni rodzinnej czy bójki w przydrożnym barze. Nawet stary Jóźwa, który zazwyczaj o tej porze siedział nieźle już podchmielony na przystanku, tego wieczoru jakby zapomniał o swoim codziennym spektaklu, kończącym się niezmiennie wciąganiem go do radiowozu. Cisza aż dzwoniła w uszach. Jakże miło byłoby posłuchać choćby pijackiego bełkotu Jóźwy z tylnego siedzenia auta, a potem jego donośnego chrapania, zdolnego obudzić nieboszczyka, gdy podczas transportu do izby wytrzeźwień odsypiał popołudniowego jabola.

Marazm, jaki nastał, niczym lepka mgła otulał całą okolicę. Przydrożne latarnie świeciły jakby słabiej, ich nikły blask nie docierał nawet do skraju jezdni. Niczym monstrualne świetliki tkwiły zawieszone wysoko nad dachem radiowozu, potęgując przygnębiającą atmosferę.

Jedynym dźwiękiem, który niemalże gwałcił tę ciszę, było rzężenie wysłużonego silnika mojego wozu patrolowego i szum opon na żwirowej nawierzchni szosy. W miejscowości, o której okoliczni zwykli mawiać, że tu właśnie diabeł mówi dobranoc, a na tabliczce pod jej nazwą można było dopatrzyć się wyblakłego napisu „Koniec Świata”, trudno było nawet złapać jakąkolwiek stację radiową, nadającą coś więcej niż jednostajny szum. Kręcenie potencjometrem wyzwalało co chwila z głośników odległe piski i zgrzyty, przechodzące w sinusoidę szumów, raz głośniejszych, raz cichszych. Wreszcie, po godzinie prób uchwycenia czegokolwiek, nie mogąc dłużej znieść piekielnego jazgotu, wyłączyłem radio.

Zatrzymawszy się na poboczu, wysiadłem, nie patrząc nawet, czy coś nie nadjeżdża z tyłu. Dopiero stojąc przy radiowozie, uzmysłowiłem sobie ten fakt. Leniwie spojrzałem wstecz. Oczywiście. Pusto i głucho. Jeszcze cztery miesiące temu być może usłyszałbym z pobliskiej łąki jęk krowy, której właściciel zapomniał sprowadzić na noc do stodoły, lub rżenie wysłużonej szkapy wspominającej swoje młode lata. Dziś nie słyszałem nawet zwykłego o tej porze ujadania wiejskich kundli. Jakby świat nagle przestał istnieć.

Pstryknąłem niedopałkiem w mrok nocy, obserwując, jak podążając szerokim łukiem, spada do przydrożnego rowu. Sięgnąłem przez otwarte okno ku policyjnej radiostacji i wciskając opcję nadawania, wymruczałem wyuczoną formułkę:

– Tu wóz 7791. U mnie cisza i spokój. Co u was?

Przez chwilę nasłuchiwałem w oczekiwaniu na odpowiedź, po czym, nie doczekawszy się jej, zrezygnowany wyłączyłem urządzenie. Usiadłem z powrotem w fotelu i czekałem bezczynnie, bębniąc palcami po kierownicy. Wreszcie ze złością zacząłem manipulować pokrętłem przy radiostacji. „Nie to nie! Nie chcecie ze mną gadać, to i ja nie mam zamiaru czekać na zgłoszenia od was!”. Na moment zabłysło zielone światełko i dobiegł głos muzyki. Tym razem powoli i ostrożnie pokręciłem w drugą stronę. Nastąpił najpierw delikatny szum, a w chwilę potem wnętrze auta wypełniła skoczna i donośna muzyka country. Zaskoczony zamarłem z wyciągniętą dłonią. Po minucie doszedłem do siebie. Cały wieczór szukałem jakiejkolwiek stacji, a tu proszę: wystarczyło przestroić radiostację policyjną. Zadowolony rozparłem się w fotelu, zapaliłem silnik i ruszyłem dalej w objazd.

Odwieczne prawo Murphego mówi, że jeśli chciałbyś w danym momencie uniknąć określonego zdarzenia, to oczywiście właśnie wtedy będzie ono miało miejsce. Nie minęło pięć minut mojego rozkoszowania się dźwiękami instrumentów i seksownym głosem wokalistki, kiedy mijając odnogę szosy, dostrzegłem w oddali przyćmione światła reflektorów.

Że też im się chce – pomyślałem zrezygnowany, cofając do rozjazdu. Zgasiłem światła, po czym powolutku i ostrożnie podturlałem się do podejrzanych. Niespełna dziesięć metrów od nich zapaliłem reflektory i włączyłem koguta. Ze złośliwą satysfakcją patrzyłem, jak postać na tylnym siedzeniu szarpnęła się ku górze, uderzając głową w dach samochodu. Gdyby nie dźwięk syreny, zapewne usłyszałbym głuchy stukot i – w co nie wątpiłem – siarczyste przekleństwo.

Jakiś młody facet wyskoczył z samochodu i naciągając na siebie spodnie, stanął w blasku reflektorów. Trząsł się cały. Ciekawe czy z zimna, czy ze strachu? – pomyślałem, usiłując wydobyć się z radiowozu. Niestety tkwiłem dokładnie między jakimiś krzakami. Przez chwilę mocowałem się z roślinnością, po czym usłyszałem trzask zamykanych drzwi i buksujące w poszyciu koła. Zdążyłem tylko podnieść głowę, by ujrzeć mijające mnie niemal na grubość lakieru srebrne auto. Zwiał mi. Skurwysyn. Nawet nie zapisałem jego tablic. Spojrzałem przed siebie. W blasku światła stała niewysoka dziewczyna ubrana w szary płaszczyk, spod którego wystawała jasna spódniczka. Kościste, niezbyt proste nogi, o których znajomy zwykł mawiać, że chyba na beczce prostowane, kończyły się białymi kozaczkami. Blond loczek wymsknął się jej spod kaptura. Znałem ją. No trudno żebym nie znał. Córka sąsiadów, chyba w zeszłym roku zakończyła edukację, choć nie dałbym sobie głowy uciąć, że przebrnęła przez wszystkie obowiązkowe klasy. Znana była w okolicy z, nazwijmy to, zajęć pozalekcyjnych. Co tu dużo gadać. Była miejscową kurewką, co może nie miało większego znaczenia dla jej rodziców, spędzających większą część życia w pobliskim barze, lecz spędzało sen z powiek naszemu proboszczowi. Moim zdaniem księżulkowi nie chodziło wcale o dobre imię parafii, lecz o to, że sam sobie nie mógł ruchnąć. Naprawdę, zawsze temu kolesiowi współczułem. Tyle dup w kościele, zwłaszcza około jedenastej, a jemu nigdy nawet oko nie drgnęło. Na jego miejscu przed każdą mszą musiałbym sobie zwalić konia, żeby móc ją w spokoju odprawić. Zresztą, kto wie – może właśnie to robił.

W końcu wydostałem się z radiowozu, obszedłem go dookoła i otworzyłem tylne drzwi.

– Wsiadaj – mruknąłem, zapatrzony w las.

Nieco przestraszona przemknęła obok mnie, wskoczyła na siedzenie i otuliła się szczelniej płaszczykiem. Wróciłem na swoje miejsce, po czym najdelikatniej jak mogłem, by nie podrapać zbytnio lakieru, wycofałem na główną szosę.

– Gdzie mam cię odstawić? – spytałem, tocząc się leniwie przed siebie.

Wzruszyła ramionami, gapiąc się bezmyślnie w okno.

– Zimno ci? – spojrzałem w lusterko. – Podkręcić grzanie?

– Ciepło. – Miała miły głos. Słodki i dźwięczny jak większość nastolatek.

– To co tak siedzisz w płaszczu? Zaraz się ugotujesz.

Poczułem jej spojrzenie na karku. Zerknąłem znowu w lusterko i dostrzegłem, jak rozpina płaszczyk. Przełknąłem ślinę.

– Gdzie masz bluzkę? – spytałem, dostrzegając białą wypukłość.

– Jak to gdzie? Myślisz, że miałam czas się ubrać?

Normalnie zgromiłbym ją za taką odzywkę. Dziś jednak było mi wszystko jedno.

– To rób, jak chcesz – burknąłem, wracając wzrokiem na jezdnię.

– Rzadko kiedy to słyszę.

– A co najczęściej?

– Różnie. Odwróć się. Dupa wyżej. Rozchyl nogi. Ssij go, mała.

– Dobra, dobra. – Po ostatnim słowie poczułem, jak spodnie robią się nieco przyciasne.

– Czasem mówią, że mam głośno jęczeć, chwalić ich kutasy…

– Dobra! Dość! Zrozumiałem.

– Kiedyś jeden koleś powiedział, żebym mu obciągnęła, a on w tym czasie wyliże mi cipkę. – Gośka nie dawała za wygraną, co z jednej strony było cholernie podniecające, lecz z drugiej sprawiało, że coraz trudniej było mi się skupić na prowadzeniu pojazdu.

– Pewnie wyglądało to śmiesznie dla mijających go kierowców, gdy w oknie szoferki widzieli zamiast jego twarzy moją gołą dupę. Ale to długo nie trwało. Ledwie żem mu wzięła do buzi, to trysnął. Pewnie widok mojej szparki go tak podniecił. A ty jesteś żonaty, prawda? – Zmieniła temat.

– Tak. Jakiś czas. – Poczułem, jak moja twardość robi się nieco miększa. Samo wspomnienie sprawiło, że poczułem się głupio.

– I co? Robi ci dobrze co rano przed pracą? Bo ja to bym robiła. Żeby potem się mojemu facetowi nie chciało innych panienek. I żeby wiedział, że po powrocie czeka go ostre pieprzenie i musi mnie doprowadzić do orgazmu.

Ślimaczek między moimi udami znów drgnął, usiłując przebić się przez rozporek.

– A ty masz jakąś laskę na boku? Bo słyszałam, że gliniarze to czasem mają jakieś dupy na boku i jak im żony nie dają, to się z nimi pieprzą. Chcesz się ze mną pieprzyć?

– Dzięki – odpowiedziałem, czując suchość w gardle – ale jakby się komendant dowiedział, pociągnąłby mnie od odpowiedzialności.

– To komendant ciągnie? Aaa! To dla mnie nowość. Bo że lubi obciąganie to wiem. A ty lubisz?

– Gośka! Możesz przestać na chwilę? – Strach pomyśleć, jakby zareagowała, gdybym powiedział, że za coś takiego dobraliby mi się do dupy.

– Czyli nie lubisz. Pewnie wolisz lizanko. Młoda cipka w wozie. No daj spokój. Przecież widzę, że chciałbyś sobie podupczyć. Spoko. Nikt się nie dowie. To tak w ramach podziękowania, że uwolniłeś mnie od tego typka. Wiesz, jaki z niego fiut? Myślałam, że jak podjechał taką furą, to rzuci fajną kaską albo nowym fonem. A ten burak tylko chciał sobie podupczyć i mnie zostawić. To ja do niego: „Kolo! Jest zimno! Wyjdziemy na zewnątrz, to nawet ci nie stanie!” To żeśmy zostali w jego wozie. A dupa! Akurat nie jego wóz, tylko jego starych. No i w dodatku ten jego kutas. Wiesz, ja to chyba jednak wolę tych z dostawczaków. To są już starsi kolesie, ale przynajmniej mają kutasy. A ten? Jakżem zobaczyła tę krewetkę, to nie wiedziałam, jak złapać, żeby nie uszkodzić. Mówię ci, to nawet mój braciszek ma większego chujaszka, i to jak mu nie stoi. O! A kiedyś to mnie zobaczył w łazience. Mówię ci, ale był numer. Ja się kąpię, a ten wchodzi jakby nigdy nic, bo pewnie chciał się odlać. No. A ja akurat wychodziłam spod prysznica. I… no normalnie prawie się posikałam ze śmiechu. Patrzę, a on zamiast do muszli to sika po spłuczce, a potem to prawie po brodzie sobie sikał. I cały czas rzucał wzrokiem to na moje cycuszki, to na moją cipkę i tak mu stanął, mówię ci…

– Gośka! Proszę cię. Przestań.

Zatrzymałem się na poboczu i wysiadłem. Musiałem jakoś się uspokoić. Złapałem kilka głębokich wdechów, wyciągnąłem z bagażnika radar na stojaku i ustawiłem za samochodem. Śnieg, który jeszcze jakiś czas temu delikatnie prószył, teraz sypał obficie, oblepiając mnie wielkimi płatami. Szosa w mgnieniu oka zrobiła się biała. W dodatku zerwał się wiatr, nanosząc z pól kolejne tumany puchu. Zapaliłem papierosa i czym prędzej wróciłem do samochodu.

– Kopsniesz szluga? – Usłyszałem po chwili.

– Za młoda jesteś na fajki.

– Na dupczenie podobno też, i co z tego.

No w sumie fakt. Co z tego. Wyciągnąłem ku niej paczkę i podałem zapalniczkę. Nikły płomień na chwilę oświetlił jej twarz. Cholera, ależ ona jest ładna – pomyślałem – takie dziewczyny powinny mieć chłopaków na pęczki i kręcąc pupą, wyrywać co bogatszych na przerwach między lekcjami, a nie puszczać się z kierowcami w lesie.

– Pierwszy raz palę takiego cienkiego – odezwała się po chwili, wydmuchawszy dym w moją stronę. – Faceci to zazwyczaj takie normalne, grube palą.

– Te cieńsze są słabsze – rzekłem, udając znawcę.

– Aha.

W rzeczywistości to gówno prawda. No dobrze. Może i słabsze, ale za to pali się ich więcej. Cholerny nałóg, którego od lat nie mogłem się pozbyć. Trzy razy rzucałem i za każdym razem wracałem do palenia. Ostatnio wytrzymałem ponad pół roku, po czym przyjechawszy na wezwanie, zobaczyłem rozczłonkowane zwłoki mężczyzny, walające się po całej jezdni i nie mogłem odmówić poczęstunku.

– Ty. A co to tak mruga? – Wyrwała mnie z zamyślenia, wskazując palcem na licznik radaru.

Spojrzałem na wyświetlacz.

– Kurwa – wymknęło mi się.

Jakiś kretyn pędził w naszą stronę z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, chociaż w tych warunkach już połowa tej prędkości była szaleństwem. W dodatku tuż przed nami zaczynał się spory zakręt, na którym już niejeden się wywalił. Droga, która wyglądała, jakby zakrzywiała się delikatnym łukiem, w rzeczywistości przechodziła w ostry skręt. Głęboki rów z prawej strony był betką w porównaniu z przepaścią po zewnętrznej stronie.

Właśnie miałem włączyć światła, gdy jakiś monstrualny kształt przemknął obok nas. Radiowozem aż zatrzęsło. Cholerny tirowiec. Czym prędzej zapaliłem samochód i zapominając o stojącym z tyłu radarze, ruszyłem w pościg.

– Zapnij pasy – rzuciłem do mojej pasażerki, widząc, jak przewala się po siedzeniu. Sięgnąłem do radiostacji. – Tu wóz 7791. Ścigam podejrzanego…

Uruchomiłem syrenę i włączyłem długie światła w samą porę, by zobaczyć, jak pojazd przede mną składa się na zakręcie. Otworzyłem usta z wrażenia i puściłem pedał gazu.

– 7791. Co tam masz?

– Yyy… – nie mogłem wydusić z siebie słowa. Dopiero dojechawszy do zakrętu odzyskałem mowę. – Centrala? Zapomnijcie o tym, co mówiłem.

– 7791. Dobrze się czujesz?

– Taak. W porządku.

– To uważaj na siebie. Podobno nadchodzi niezła zadymka. Mówią o sporych opadach śniegu i…

Wyłączyłem radiostację. Zjechałem na pobocze i zatrzymałem się. Włączyłem światła awaryjne i zagapiłem się w przestrzeń przed sobą.

– Ja pierdolę, ale numer! – Wulgarny głos z tyłu sprawił, że podskoczyłem jak oparzony. Ale przynajmniej wiedziałem, że nie śnię. – Ty widziałeś? No,dziewczyny to mi nie uwierzą.

– Mi też nikt nie uwierzy.

Wyszedłem z samochodu i spojrzałem w dal. Usłyszałem stukanie z samochodu i wypuściłem dziewczynę. Stanęliśmy obok siebie, patrząc zaszokowani na ślady w śniegu. Idealnie prosta linia ciągnęła się całą szerokością drogi aż do pobocza, gdzie nagle się urywała. W normalnych warunkach spojrzałbym w dół, szukając wraku pojazdu. Tymczasem oboje, jak na komendę, spojrzeliśmy w górę. Nie do końca dopuszczając do siebie tę myśl, popatrzyliśmy po sobie. Jej policzki drgały w wesołości.

– Szkoda, że nie powiedziałeś centrali, kogo ścigasz. Centrala, tu 7791 – zmodulowała swój głos, udając mnie – ścigam sanie Świętego Mikołaja, ciągnięte przez zaprzęg reniferów. Podejrzany nie zatrzymał się na widok podążającego za nim policyjnego radiowozu. Centrala, tu 7791, podejrzany wzbił się w niebo. Powtarzam; wzbił się w niebo. Czy mam kontynuować pościg?

Spojrzała na mnie poważnie, po czym obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.

– 7791, tu centrala. – Tym razem to ja udałem głos spikerki. – Wysyłamy nasz patrol lotny.

Gośka ryknęła na cały głos. Złapała się mojego ramienia, usiłując zachować równowagę na śliskiej nawierzchni. Niestety, nie byłem na to przygotowany i przewróciłem się, pociągając ją za sobą. Zaspa osunęła się pod nami, po czym runęliśmy w dół. Koziołkując, spadliśmy jakieś kilka metrów, po czym zatrzymaliśmy się na wielkiej kopie śniegu. Wyplułem z ust na wpół stopioną breję i spojrzałem na dziewczynę. Utkwiła z głową w zaspie. Jej płaszczyk podwinął się do góry, prezentując w całej okazałości wnętrze jej ud. Majtek też oczywiście nie miała na sobie. Mimo że miałem cholerną ochotę wykorzystać sytuację, pomogłem jej wydobyć się z hałdy.

– Ojej – zapiszczała – mam tego pełno za kołnierzem.

– Nie tylko – mruknąłem, unosząc znacząco brew.

Spojrzała po sobie, podwinęła płaszczyk i ujrzała kolejne partie śniegu zalegające tam, gdzie jeszcze przed chwilą o mało nie wylądowała moja dłoń. Zmiotła śnieg z siebie, po czym spojrzała na mnie, czerwieniąc się jak burak. A może był to tylko skutek panującego zimna.

– Nieładnie tak podglądać – skarciła mnie.

Popatrzyłem w bok, udając grzecznego chłopczyka. Po chwili wstaliśmy i ruszyliśmy pod górę, w stronę radiowozu. Czym prędzej władowaliśmy się do środka, zapaliłem silnik i włączyłem ogrzewanie na pełen regulator. Spojrzałem do tyłu. Gośka trzęsła się z zimna, drżały jej ręce, którymi usiłowała mocniej się opatulić. Wyjechałem na drogę, przejechałem kilkanaście metrów i skręciłem do lasu. Nie wyłączając silnika, zatrzymałem się, po czym przelazłem przez oparcie na tylne siedzenia.

– Tak to się nie rozgrzejesz – szepnąłem, odrywając jej skostniałe dłonie od płaszczyka. – Myśl sobie, co chcesz, ale musisz go zdjąć, bo jest cały mokry.

Spojrzała na mnie i kiwnęła głową ze zrozumieniem, po czym zsunęła ubranie. Jej nagość doprowadzała mnie do obłędu. Tyle razy czytałem o tym, że najlepiej rozgrzewać się nawzajem, nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, że miałbym to zrobić osobiście, w dodatku z seksowną nastolatką. Niemniej rozpiąłem mundur, wykonując karkołomną figurę, zdjąłem spodnie, sięgnąłem do oparcia przedniego fotela i wyciągnąłem stamtąd cienką folię piankową – taką, jaką otula się ofiary wypadku, chroniąc je przed wychłodzeniem. Owinąłem ją wokół nas, przyciągając dziewczynę do siebie. Mój kogut niemal rozrywał mi slipki. Ona zaś, jakby tego nie zauważając, przylgnęła do mnie mocno i objęła mnie ramionami.

Jakiś czas tak siedzieliśmy, nieco bokiem do siebie, po czym Gośka zaskoczyła, uniosła się z siedzenia i siadła mi na kolanach. Zsunąłem się nieco z siedzenia. Popatrzyła w dół. Ujrzawszy wypukłość na materiale, otarła się o nią swoim kroczem. Zagryzłem zęby i przez chwilę biłem się z myślami, ale… było już za późno. Pochyliłem głowę do przodu i wpiłem się w jej piersi. Naprzemiennie ssałem to jedną, to drugą, przygryzając lekko sutki, a dłońmi głaszcząc w tym czasie zgrabną pupę dziewczyny. Jęknęła, gdy rozchyliłem jej pośladki, wnikając palcem między fałdki wrażliwej skóry. Bez słowa uniosła się do góry, odchyliła moje slipki, po czym dosiadła mnie, wciągając na raz cały członek. Wypuściłem głośno powietrze z ust. Pozwoliłem, by ujeżdżała mnie, ocierając się piersiami o mój tors. Dotyk jej miękkiej skóry sprawił, że bardzo szybko dotarłem do finału. Jęknąłem, czując, że zaraz w niej eksploduję. Dziewczyna jednak doskonale znała swój fach. Czym prędzej zsunęła się ze mnie i wzięła go do ust. Muskając języczkiem główkę penisa, doprowadziła mnie do orgazmu. Złapałem ją jedną ręką za włosy, palcami drugiej wnikając między jej pośladki i szarpnąłem się w ekstazie.

Gładko przełknęła spermę, po czym uniosła się i pocałowała mnie. Poczułem słodycz jej ust i bliżej niezidentyfikowany smak, który okazał się być moim nasieniem. Zaskoczony odkryłem, że nie poczułem obrzydzenia, choć nieraz robiło mi się niedobrze na samą myśl, że mógłbym go skosztować.

Przymknąłem oczy, lecz zaraz szybko je otworzyłem, gdyż właśnie w głębi zagajnika dostrzegłem przyćmiony blask ręcznej latarki. Przytknąłem palec do ust, chcąc uciszyć pojękującą dziewczynę, po czym wskazałem światło za oknem.

– Zostań tutaj – szepnąłem. Pospiesznie wciągnąłem na siebie mundur i wysiadłem z samochodu.

Zamknąłem drzwi najciszej, jak było to możliwe. Ten odcinek drogi słynął z częstych odwiedzin kierowców i ich przygodnych towarzyszek niekoniecznie podróży, jak również miejscowej młodzieży niezbyt majętnej lub zbyt leniwej, by pokusić się o wynajęcie pokoju w którymś z pobliskich pensjonatów. Jeśli chodzi o tę pierwszą grupę, toostatnio nawet miejscowi coraz częściej działali w ten czy inny sposób, by przegonić stąd znużonych długą trasą i brakiem rozrywki kierowców. A młodzież? Hm… No cóż. Dzisiaj nie ma żadnej dyskoteki na wsi ani w okolicy, a i temperatura nie sprzyja zbytnio igraszkom w lesie. Któż więc włóczyłby się tam po nocy?

Trzymając w jednej ręce wyłączoną latarkę, drugą zaś w pogotowiu przy kaburze, ostrożnie podążałem w ślad za oddalającym się światłem. Oczywiście im bardziej starałem się skradać, tym bardziej wydawało mi się, że stąpam jak słoń w składzie porcelany. Trzeszczące raz po raz pod butami suche gałązki sprawiały, że co chwilę zatrzymywałem się, nasłuchując, czy nie spłoszyłem śledzonego. Łomot mojego serca wydawał się być wtedy głośniejszy niż wszelkie inne odgłosy dochodzące z lasu. Wreszcie, po krótkiej pogoni dopadłem tajemniczą postać. Obserwując ciemny kształt, przycupnięty tuż obok konara starej powalonej przez ostatnie wichury sosny, nie zauważyłem wystającego z ziemi korzenia. Zaczepiwszy o niego czubkiem buta, z głośnym westchnieniem zwaliłem się na zmarzniętą ściółkę. Upadając, wypuściłem z ręki latarkę, która odtoczyła się w mrok. Zaskoczony cień drgnął. Zataczając szeroki krąg ręką, uderzył w nisko zwieszoną gałąź. Jego latarka zgasła dokładnie w tym samym momencie, gdy rzucany przez nią snop światła miał dotknąć mojej twarzy. Zamrugał oczami, usiłując przyzwyczaić wzrok do nagłych ciemności. W tym czasie ja już gramoliłem się na kolana i właśnie otwierałem usta, by grzecznie, acz nieco uszczypliwie przywitać się znanym wszystkim tekstem: „Cóż to robicie po nocy, obywatelu?”, gdy usłyszałem ciche:

– Pst…

– Co „pst”? – wyszeptałem.

– No cicho, kurza twarz! – Usłyszałem w odpowiedzi.

Zaskoczony umilkłem. Albo mnie nie poznał, albo to jakiś świrus, którego nie interesuje, kto się obok niego pojawił. Mało to takich? Pewnie jakiś napalony nocny fotograf albo inny szajbus korzystający z wątpliwych jak dla mnie uroków grudniowej nocy. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Gdy już sądziłem, że mój towarzysz zasnął, usłyszałem kolejny szept:

– Chyba sobie pojechał.

Cóż. Domyśliłem się, że chodzi o mnie, więc ochoczo przytaknąłem.

– Spóźniłeś się. Teraz trudno będzie je wypatrzyć.

Je? – pomyślałem. No tak. Czyli moje przypuszczenia niejako się sprawdziły. Tyle że zapewne nie natrafiłem na nieszkodliwego amatora nocnej przyrody, lecz bezwstydnego podglądacza. Nie wspomniałem przecież, że z par tutaj przyjeżdżających częstokroć przedstawicielki płci zwanej piękną zostawały w lesie, „łapiąc okazję” w drugą stronę. Muszę przyznać, czasami było na czym oko zawiesić, najczęściej jednak spod grubej warstwy krzykliwego makijażu wyzierały przekrwione od nieprzespanych nocy, otoczone pajęczyną zmarszczek, podpuchnięte oczy. W takich przypadkach nawet szczupła sylwetka, podkreślona błyszczącą od tanich cekinów mini, nie potrafiła zniwelować przygnębiającego widoku starszych kobiet spełniających swój zawodowy obowiązek.

Szczerze powiedziawszy, nie wiem czemu, ale postanowiłem dalej grać rolę jego spóźnionego kolegi. Nie robił nic, za co mógłbym go aresztować, byłem jednak ciekawy dalszych zdarzeń. A nuż odkryję coś więcej niż kolejną upadłą duszyczkę.

Ruszyliśmy gęsiego, zagłębiając się w las. On, idąc przede mną, posuwał się ostrożnie do przodu, odgarniając gałęzie drzew, nierzadko przytrzymując je, bym mógł spokojnie przejść obok. Trochę mnie zaskoczył tą uprzejmością. Spodziewałbym się raczej jakiegoś niezbyt rozgarniętego napaleńca, nieprzejmującego się niczym oprócz własnych chuci. Co ciekawe, miast iść wzdłuż szosy, oddalaliśmy się od niej, zagłębiając coraz bardziej w las. Coś mi tu nie pasowało.

– Zobaczyłem je wczoraj. Mówię ci, najpiękniejsze w całej okolicy. Młode, dorodne, bogate… W sam raz dla nas, pomyślałem. Tylko za dnia sporo ludzi kręci się po lesie, więc pomyślałem, że rąbniemy je w nocy.

Przełknąłem głośno ślinę. To już zupełnie mnie zbiło z pantałyku. „Młode, bogate…”? Co takiego robiły o tej porze w środku lasu? Zdarzało się co prawda, ale w zasadzie wyłącznie latem, że jakieś dzieciaki włóczyły się po okolicy. Najczęściej szczeniaki pochodziły z bogatych domów i uważały, że ucieczka z takowych jest najlepszym rozwiązaniem wszelkich rodzinnych problemów. Ileż to razy przeczesywaliśmy lasy w poszukiwaniu smarkaczy, których rodzice, pełni skruchy i rozżalenia, obiecywali złote góry w zamian za pomoc w ich odnalezieniu. Co zresztą poniekąd i tak należało do części naszych obowiązków. Oczywiście najczęściej po znalezieniu zguby na posterunku pojawiał się rodzinny doradca, twierdząc, że o jakiejkolwiek rekompensacie nie ma mowy. Byliśmy przyzwyczajeni do takich zachowań i nie domagaliśmy się niczego.

Lecz tu? Teraz…? Przez głowę przemykały mi setki domysłów, jedne gorsze od drugich. Pełen najgorszych przeczuć sunąłem przez las za moim podejrzanym. Wreszcie, przedarłszy się przez gęstwinę i przeskoczywszy szeroki rów wypełniony jakąś śmierdzącą breją, stanęliśmy zdyszani na skraju lasu. W oddali dostrzegłem światła sąsiedniej miejscowości. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu wspomnianych młodych i bogatych.

– Nie tutaj. – szepnął, łapiąc mnie za ramię i odwracając w kierunku rozłożystego buka. – Tam. – Wskazał palcem.

Wysiliłem wzrok, lecz nie dojrzałem żadnych ludzkich postaci. Szajbus. No naprawdę jakiś świr z przewidzeniami. Od tego zielska ludziom naprawdę pierdoli się we łbie. Stałem i gapiłem się we wskazanym kierunku, oczekując jakiejkolwiek reakcji tego człowieka. Starałem się równocześnie mieć go na oku, nie sposób było bowiem przewidzieć, co mu nagle odbije.

Wreszcie zniecierpliwiony podszedł do dwóch niewysokich jodełek. Jedna sięgała mu do ramion, druga była nieco wyższa.

– No i? – spojrzał na mnie pytająco.

Muszę przyznać, że się zmieszałem. Podejrzewałem go o coś, czego sam bym się nie dopuścił, a tymczasem on najnormalniej w świecie przyszedł ściąć drzewko na święta, pamiętając równocześnie o tym samym dla swojego kolegi. Zawstydziłem się swoich myśli i przekląłem w głębi ducha. Zwiesiłem ciężko głowę. Cicho wyszeptałem „przepraszam”, bardziej do siebie samego niż do niego. Spojrzałem w jego kierunku, nie wiedząc, co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu znalazłem się w sytuacji, gdy widząc, że popełniane jest wykroczenie, nie miałem sił, by zareagować.

Biłem się w duchu z myślami. Gdybym teraz przyznał się, kim jestem, to i tak nie zmieniłbym losu drzewek. Nie dziś, to ściąłby je jutro. Teraz mogłem go tylko aresztować za łażenie po czyimś lesie. Sąd by mnie wyśmiał, a facet jeszcze wystąpiłby o bezpodstawne aresztowanie. Jeśli zaś pozwoliłbym je ściąć, to mógłbym mu wystawić mandat za kradzież i ewentualnie dewastację lasu. Ponieważ w nikłym blasku księżyca rozpoznałem już jakiś czas temu jego twarz, wiedziałem, że i tak nie miałby z czego zapłacić. Jedynym źródłem zarobku tego człowieka było zbieranie puszek i butelek po piwie, którymi starał się spłacić brane „na zeszyt” artykuły w jedynym sklepie spożywczym, jaki się ostał we wsi,. W lecie dodatkowo sprzedawał kierowcom zebrane jagody i grzyby i czyścił z suszek lasy, zbierając tym samym opał do swojej rozlatującej się chatki na skraju osady.

Tak więc sterczałem w bezruchu, obserwując, jak wycina drzewka. Robił to naprawdę porządnie. Urąbał je tuż przy gruncie. Większość złodziei cięło na wysokości pół metra od ziemi, pozostawiając po sobie smętne kikuty. Zasłonił darnią miejsce wycięcia. Byłem pewny, że już nad ranem nikt by się nie domyślił, że kiedykolwiek coś tu rosło. No, może prócz właściciela, który z tego co wiedziałem, z dokładnością szwajcarskiego zegarka, co piątek o tej samej porze robił obchód swoich ziem.

Po chwili ruszyliśmy w drogę powrotną. Zrozpaczony człapałem za nim, rozważając, jak go ukarać, równocześnie nie nadwyrężając jego i tak już podłej sytuacji życiowej. On tymczasem, ciężko stękając, dźwigał tuż przed moimi oczami dowody swej zbrodni. Wreszcie, po pół godzinie wyszliśmy z powrotem na szosę. W tym samym momencie dojrzał stojący na poboczu radiowóz i w mig domyślił się, kim jest jego mrukliwy towarzysz. Ułożył ostrożnie drzewka na poboczu i stanął przede mną. Skulony, zgarbiony, zrezygnowany. Stary człowiek, świadomy swoich czynów, starający się godnie przeżyć ostatnie lata życia.

Nie mówiąc ani słowa, wpakowałem go na tylne siedzenie radiowozu, tuż obok Gośki, drzewka zaś zarzuciłem na dach, przymocowując je za pomocą linki holowniczej. Czym prędzej wsiadłem do samochodu, pospiesznie zawróciłem w stronę wsi i pomknąłem, modląc się w duchu, by akurat nikt się nie pojawił. Głupio byłoby mi się teraz tłumaczyć, skąd mam te drzewka. Po pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Skręciłem w żwirowy podjazd sporej posesji, na której stała luksusowa willa udająca stary dworek. Przed garażem zaparkowana zabytkowa Czajka – kto w dobie kryzysu kupuje takiego smoka?? – dobitnie świadczyła o zamożności właściciela. Z niejakim uszanowaniem zatrzymałem swój rozklekotany radiowóz w pewnej od niego odległości, by swoim okropnym wyglądem nie szpecił uroku tamtego dzieła sztuki.

Zdjąłem jedno z drzewek z samochodu, wypuściłem mojego pasażera i razem podeszliśmy na ganek, rzęsiście oświetlony świątecznymi stroikami. Nie zdążyłem nacisnąć dzwonka, gdy w drzwiach ukazał się sam właściciel. Wytworny, starszy pan, może nieco tęgawy, już w wieczornym, karmazynowym stroju. Spojrzał na nas, unosząc do góry jedną z brwi. Od kilku lat usiłowałem ćwiczyć ten gest, uważając go za niesamowicie zadziorny erotycznie, co moja małżonka zawsze kwitowała salwami gromkiemu śmiechu. Po chwili otworzył szeroko drzwi, zapraszając gestem do środka.

– Coś wcześnie w tym roku przychodzicie, kolędnicy – zagadnął. Jego białe, sumiaste wąsy drgały w uśmiechu. Pogłaskał się po równie bujnej, białej brodzie, ciągnącej się loczkami niemal do połowy brzucha.

Stary zwiesił głowę wystraszony.

– Obawiam się, że raczej niewesołą nowinę przynosimy – odpowiedziałem. Po drodze przemyślałem sobie wszystkie za i przeciw i miałem już gotowy plan. By nie przedłużać, wypaliłem prosto z mostu: – Drzewko, które trzymam, pochodzi z pańskiego lasu (zmarszczył brwi), podobnie jak to drugie, na dachu mojego radiowozu (tym razem do zmarszczonych brwi dołączył dziwny uśmieszek). Wyciął je człowiek, który jest tu razem ze mną (spojrzał na niego uważnie, jednak w tym wzroku nie było złości). Zrobił to niejako za moim przyzwoleniem (tym razem to starzec spojrzał na mnie zaskoczony), w związku z tym, znając niejako wartość takiego drzewka, jak również w odniesieniu do pańskich starań o porządek i czystość w lesie, chciałbym zapłacić panu za to, które zabiorę ze sobą, zaś ten pan (tu wskazałem na zdębiałego starca), swoje drzewko odpracuje tam, gdzie mu pan wskaże.

Wytworny krezus przez chwilę stał w milczeniu, jakby trawiąc otrzymane informacje, po czym chrząknął i rzekł głębokim, niskim głosem:

– Panie posterunkowy, proszę swoje drzewko potraktować jako mój prezent dla pana. – Chciałem zaprotestować, ale uciszył mnie wyciągając dłoń. – Proszę nie odmawiać. Nie robię tego przez wzgląd na pańską żałosną pensyjkę (no, musiał być uszczypliwy), lecz w podzięce za gest, jaki pan uczynił wobec tego człowieka (od razu mu przebaczyłem). Proszę wracać do domu, zdaje się, że właśnie kończy się pańska służba (spojrzałem na zegarek – faktycznie, kurczę, skąd on to wie…?), a my w tym czasie porozmawiamy o formie rozliczenia.

Zaskoczony wydukałem „dziękuję” i czując, że konflikt został zażegnany, niezdarnie wycofałem się do wyjścia. Odwróciłem się, by nie spaść ze schodów i usłyszałem za sobą zamykające się drzwi i szczęk przekręcanego zamka w drzwiach. Żeby mu tylko nic nie zrobił – zmartwiłem się nieco losem starca. Byłem jednak zbyt oszołomiony, by w jakikolwiek sposób zareagować, wróciłem więc do samochodu.

Odwiozłem Gośkę do jej miejsca zamieszkania. Na pożegnanie sprzedała mi siarczystego całusa, obiecując, że nikt się nie dowie o naszej przygodzie. Godzinę później wchodziłem do mojego skromnego, parterowego domku, taszcząc przed sobą drzewko. Nie zdejmując butów – wiedziałem, że nie będzie z tego powodu zbytnio zadowolona – przemaszerowałem przez hol i postawiłem jodełkę na środku naszego niewielkiego saloniku. Zapaliło się światło i usłyszałem przeciągłe „oooo…” Spojrzałem na swą zdobycz. Lśniła nieziemskim zielonym światłem, rzucając wokół kalejdoskop barw. Moja żona zaś wpatrywała się w nią jak zahipnotyzowana.

Tydzień później, tuż przed kolacją wigilijną, gdy kończyłem swój patrol, zajrzałem do bogatego właściciela ściętych drzewek. Zaproszony do środka, z zaskoczeniem ujrzałem tam starca. Siedział przy stole wraz z innymi domownikami, kołysząc na kolanach wnuczka pana domu. Uśmiechnąłem się zadowolony i nie chcąc przeszkadzać w ceremonii, życzyłem spokojnych świąt i ruszyłem w kierunku wyjścia. Właściciel zatrzymał mnie w progu i wcisnął do rąk sporych rozmiarów paczkę, przewiązaną kolorową wstążką.

– To dla Emilki – rzekł, po czym zamknął mi drzwi przed nosem, podczas gdy ja wciąż stałem jak osłupiały. Nie wiem, skąd znał imię, jakie nadaliśmy naszej niespełna dwutygodniowej córeczce – przecież nikomu jeszcze o nim nie wspomnieliśmy.

Sylwester spędziliśmy u rodziców mojej żony. Przez wzgląd na maleństwo nie mogliśmy sobie pozwolić, jak co roku, na wyjazd na narty. Jednak dni spędzone u teściów sprawiły, że na te kilka dni zapomnieliśmy o wszystkich troskach odchodzącego roku, i z nadzieją spoglądaliśmy na nadchodzący.

Trzeciego stycznia, kończąc patrol, jechałem wzdłuż drogi, podziwiając wieczorny urok rozbłyskujących w oknach przybranych choinek, gdy w pewnym momencie wdepnąłem mocno hamulec, zatrzymując się z poślizgiem. Wysiadłem z radiowozu, oszołomiony patrząc na zaśnieżoną łąkę, jaka rozpościerała się przede mną. Przetarłem oczy zdumiony. Przecież… przecież jeszcze kilka dni temu stała tu okazała willa z urokliwym oldtimerem na podjeździe. Spojrzałem na boki. No nie. Nie pomyliłem się. Dokładnie tutaj. Gdy tak stałem, zdębiały i coraz bardziej oszołomiony, koło mnie zatrzymał się proboszcz naszej parafii, zmierzający swoim gruchotem, zapewne z kolędą.

– Pochwalony. – Kiwnąłem głową, uchylając czapki.

– Na wieki wieków – odpowiedział. – Cóż pan tak wypatruje, panie posterunkowy? – spytał podejrzliwie.

– Zastanawiam się, co się stało ze stojąca tu niedawno willą – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Z jaką willą? – tym razem to on był zaskoczony.

– No. Tą, co tu stała… – odpowiedziałem zdezorientowany.

– Czy pan się dobrze czuje? – spytał, przypatrując mi się uważnie. – Tu nigdy nic nie stało.

Spojrzałem jeszcze raz ku łące. Nic nie rozumiałem. Odwróciłem się w stronę księdza.

– Z kolędą? – spytałem, chcąc zmienić temat.

– Nic pan nie wie? – zdziwił się i dodał, widząc jak kręcę głową. – Pamięta pan tego staruszka mieszkającego pod lasem?

– Oczywiście! – odparłem. Jakże mógłbym zapomnieć. Nagle coś mnie zmroziło. – Co się stało? – spytałem.

– Odszedł od nas… – rzekł cicho i po chwili milczenia dodał: – Zeszłej nocy.

– Odszedł? – spytałem bardziej siebie niż proboszcza. Pokiwał głową, po czym wsiadł do samochodu i buksując kołami w zaspie, ruszył pomału w dalszą drogę.

Odszedł – pomyślałem. Spojrzałem jeszcze raz w kierunku pustej łąki i pokiwałem ze zrozumieniem głową – obydwaj odeszli…

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę posterunku. Z każdym kilometrem czułem się coraz bardziej szczęśliwy. Wreszcie z anielskim uśmiechem na ustach sięgnąłem do radia. Ledwo co go tknąłem, w uszy wpadła mi wesoła kolęda. Kręciłem potencjometrem, co chwila natrafiając na kolejną stację. Wreszcie rozsiadłem się wygodnie i pomalutku potoczyłem w dal. O dziwo, wydarzenia sprzed kilku tygodni jakoś zacierały się w mojej pamięci, tak że gdy podjechałem pod posterunek, wszystko zdążyłem zapomnieć. Jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło..

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Minęła północ, rozpoczęła się Wigilia Bożego Narodzenia.

Nadeszła pora, by MRT_Greg zaczął snuć swoją Opowieść wigilijną. A jest ona ciekawa, niezwykła, tajemnicza, a czasami nawet pieprzna, pełna niespodziewanych zwrotów akcji i niewyjaśnionych zdarzeń. Ciekawy Czytelnik i zaintrygowana Czytelniczka znajdą tu wszystkie elementy znane już z prozy Grega, skumulowane i zaserwowane w pigułce. Niektórym się spodoba, innym zapewne nie (nie sposób przecież zadowolić wszystkich). Mi spodobała się ta historia. Dlatego też gorąco zachęcam do lektury!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Przeczytałem dzisiaj na dość popularnym portalu opowieść innego rodzaju pt. Opowieść wigilijna. NINA, FILIP & ŚMIERCI.
Słowem można namalować wiele. Opowiadanie może się podobać lub nie, ale stylowi prozy ci, którzy chcieliby własny udoskonalić, mogą się przyjrzeć. Ćwiczenie warsztatowe dla chętnych..

Powyższe opowiadanie Grega przeczytałem pośpiesznie na smartfonie. Przeczytam je na spokojnie, to się wypowiem. Ale ponieważ występuje w tekście znienawidzone, grafomańskie, nadużywane tu do przesytu przez wszystkich autorów słowo "główka" (obok infantylnej "cipki" najgorsze ze słów do opisu erotyki) piątki raczej nie dam.
Ale mi się podobało, choć poetyka (opowieść wigilijna powinna mieć swój nastrój) ma kilka wahnięć, nie wiem czy pozytywnie na odbiór całości wpływających.
Najlepsze Życzenia dla tych z Szanownych Czytelników, którzy grudniowy okres uznają za świąteczny.
Karel

Po wielkim jedzeniu – dobra lektura. To jest to:-) Autorze, brawa!

Mustafa

Dobre opowiadanie. Klimat fajny. Dam 4. Pisz dalej!

Gregu – nie zostawiaj nas! Pisz dalej! Dobrze czynisz.

Pozdrawiam
Marksista

Bohater tego opowiadania to niekiepska szuja – jakby nigdy nic zdradza zone z prostytutka i nie ma najmniejszych wyrzutow sumienia! I to w swieta. Wstyd!

Anonimie,

też mnie to zaniepokoiło. Narrator tej historii wydaje się całkowicie pozbawiony czegoś takiego, jak sumienie 🙂 Nawet gdy wraca do domu nie ma, do kochającej rodziny, nie poświęca swoim występkom nawet jednej, króciutkiej refleksji. Wydaje się, że przed seksem z prostytutką powstrzymuje go przede wszystkim (bezskutecznie zresztą 🙂 wizja konsekwencji służbowych za zachowanie "niegodne munduru".

Pozdrawiam
M.A.

A mnie już nic nie zdziwi. Właśnie w Wigilię i inne święta w domach publicznych zbierają największe żniwo. I nie tylko single odwiedzają wtedy domy rozpusty 🙂

Co do samego opowiadania – czas świąt dla mnie nie jest magiczny, jednak Greg swym "piórem" przeniósł mnie na chwilę gdzie indziej i pozwolił zagłębić się w przyjemnej lekturze. A trzeba Wam wiedzieć, że właśnie przenoszenie się w świat stworzony przez Autora cenię sobie najbardziej.

Zabawa słowem, bujna wyobraźnia – to domeny Grzegorza i Jego największe atuty!
Gdyby tylko był ciut mniej leniwy i częściej uraczył nas, Czytelników swoim talentem… 😉

Pozdrawiam,
kenaarf

Po kolei 😀

MA – zadowolić Twoje gusta, jak dotąd, cały czas mi się udaje… Czyżbym zaczynał tęsknić za "wytykaniem błędów"?? Chyba coś ze mną nie tak:P

KG – Co ciekawe w innych opowiadaniach "główka" też mnie razi. Ale cipka… och… to słowo uwielbiam. W każdej odsłonie; cipka, cipcia, cipusia, cipunia… ech… rozmarzyłem się :p

Mustafa – wigilijna lektura tylko po wigilijnym "obżarstwie". Aczkolwiek skromna – jakby deser. Dziękuję za pozytywną opinię 😉

A1 – Jako moderator pewnego forum, wykasowałbym wpis z adnotacją – "prosimy o udział w dyskusji"… Hahaha – żartuję – dziękuję za odwiedziny 😉

Marksisto – Gdybym miał spekulować obstawiał bym Cię jako WS ale… może lepiej gdy pozostanę w niewiedzy 😉 Nie zostawiam – spokojnie – tylko lekko przyhamowałem ostatnio :p

A2 – Wstyd i hańba – nie dość że korzysta z młodocianej latawicy, to jeszcze przymyka oko na wycięcie drzewka. Notabene; mi w tym roku też kilka wycięto – tylko sk…syn, który to zrobił, uciupał drzewka na wysokości metra od ziemi. Widząc coś takiego chętnie postulowałbym za powrotem opraw Hammurabiego…

k – Z nowym rokiem nowe siły – zapewniam Cię, że wkrótce postaram się Cię przenieść w świat, który niedługo sama będziesz tworzyć dla… wiesz kogo 😉

Cieszę się, że ta opowieść trafiła do Waszych domów. Mam nadzieję, że i Wam spełniły się wszelkie świąteczne życzenia, lub są na dobrej drodze do spełnienia 😉

Pozdrawiam
MRT

Gregu,

to, że zwykle udaje Ci się trafić w moje gusta może oznaczać, że:
a) piszesz dobrze;
b) piszesz słabo, ale mój gust nie jest zbyt wyrafinowany;
c) w ramach korekty poprawiam nieco Twój styl, więc cóż w tym dziwnego, że potem mi się podoba?

Wybierz opcję, która najbardziej Ci odpowiada 🙂

Poważnie: masz dobre pomysły i to cenię w Twoich opowiadaniach. Z wykonaniem dobrego pomysłu bywa czasem gorzej, ale czasem pomysł podoba mi się na tyle, że przymykam oko na usterki formalne. A jeśli bardzo chcesz wytykania błędów, możemy zaprosić tu Barmana-Ravena, ciekawe, co powie o Twoim wigilijnym tekście 🙂

Pozdrawiam
M.A.

cipka, cipcia, cipusia, cipunia są ok w dialogu albo w myślach bohatera, w strumieniu podświadomości albo w uzasadnionym (rzadko jest uzasadniony) przypadku. Też lubię ale jak spotykam w tekście bez uzasadnienia, razi mnie niezmiernie. Generalnie wolę brak zdrobnień i wręcz dosadność. Albo język anatomii i fizjologii.

MRT wciąż tutaj jesteś :))) Pozdrawiam

Napisz komentarz