Wieczór zapadał powoli, jak to zwykle bywa letnią porą. Słońce, zmęczone całodzienną wędrówką po nieboskłonie, powoli przygasało. Jasna, złocista kula pociemniała, poczerwieniała, aż w końcu rozlała pomarańczową łuną na horyzoncie. Cienie wydłużyły się, a spomiędzy drzew wypełzł lipcowy, granatowy zmrok. Początkowo malował jedynie głębokie plamy pod ścianą lasu, ale potem, nagle przeskoczył przez drogę i liznął ścianę samotnego, chłopskiego obejścia. Jakby w odpowiedzi, małe okienko rozjarzyło się ciepłą, migotliwą żółcią naftowych lamp. Wokoło panowała już wieczorna cisza, z rzadka przerywana dochodzącym z oddali nawoływaniem jakiegoś nocnego ptaka.
Przez uchylone okno, przez które do chaty wpadało ciepłe powietrze, dało się zobaczyć wnętrze izby. Urządzona była schludnie, po gospodarsku, ale bez śladu przepychu. Zresztą, skąd miałby się wziąć przepych w tej skromnej, chłopskiej chacie? A jednak, jakby na przekór temu, nie brakło tu niczego. Wszystko znajdowało tu swoje miejsce i przeznaczenie – od glinianych kubków stojących na półce, aż po ręcznie wyszywany kilim rozwieszony na ścianie. Znać było gospodarną rękę i ogrom włożonego wysiłku, który przynosił owoce – może nie obfite, ale wystarczające do przyzwoitego życia.
Przy stole siedziała młoda kobieta. Gdyby urodziła się we dworze, z racji wieku pewnie uznano by ją jeszcze za panienkę. Tam, pośród wygód i luksusów, dziewczęta mogły spędzać dzieciństwo i młodość na szczęśliwej, płochej zabawie. Szlachetnie urodzone panny nie znały trosk, pracy w polu ani znoju domowych obowiązków. Tam czas biegł po prostu inaczej.
Tu jednak, w tej samotnej chłopskiej chacie, już od wczesnych lat przychodziło mierzyć się z dorosłym życiem. Mimo swojego wieku dziewczyna była postawna, szeroka w biodrach i biuście, jakby sama natura chciała kształtami wynagrodzić jej trudy mieszkania na wsi. Oczy, wesołe i pełne radosnych iskierek, miała jasne. Niebieskie, bystre i żywe, otoczone ciemną obwódką, pięknie współgrały z jej złocistymi włosami, a także z pełnymi policzkami, na których często gościł zdrowy rumieniec.
Tego wieczora Martyna wyjątkowo mocno odczuwała zmęczenie. To lato dało jej się we znaki. Zima odeszła szybko, a wraz z budzącą się do życia naturą, obowiązki wybuchły z pełną mocą. Zresztą, czy kiedykolwiek było mniej pracy? Życie na wsi to ciągły trud – sprzątanie, gotowanie, przygotowywanie zapasów, opieka nad zwierzętami, doglądanie obejścia, nadzór nad wiecznie sprawiającymi kłopot dziećmi, praca w polu… Ulga przychodziła dopiero wówczas, gdy wieczorową porą natura kładła się na nocny spoczynek, albo w zimie, gdy śnieg pokrywał świat białą, grubą kołdrą.
Dziewczyna westchnęła i przeciągnęła się, aby dać ulgę spracowanym mięśniom. Jak zwykle wieczorem czuła wszechogarniające znużenie i ból sadowiący się brzemieniem na karku. Całodzienny znój i ciężar wielkich piersi dawał się we znaki. Biust, budzący w spojrzeniach młodych mężczyzn żar, który tak miłe łechtał jej próżność, bywał także uciążliwością. Uciążliwe kłucie pleców – nieodłączny towarzysz jej codzienności, doskwierało coraz mocniej. Na szczęście jednak zbliżająca się powoli noc przynosiła nadzieję na ulgę.
Dzieciaki były już ułożone do snu, zwierzęta nakarmione, domowa krzątanina ukończona. Kres kolejnego, pracowitego dzionka. Za chwilę wieczór dojrzeje, a po nim cicho przyjdzie noc, pogrążając świat w mroku i zapomnieniu. Zresztą, na dworze lipcowa ciemność już rozpostarła swoją zasłonę. Dobrze przynajmniej, że nowe, oliwne lampy dawały izbie trochę światła. Ich złocisty, migotliwy blask wyczarowywał na ścianach tańczące cienie, na które tak lubiła patrzeć, gdy jeszcze była dzieckiem. Teraz jednak to nie gra światełek, ale słodka ociężałość i zapowiedź spoczynku dawała jej przyjemne poczucie owocnie spędzonego dnia.
Uznała, że dobrze będzie jeszcze wlać w żyły odrobinę rozgrzewającego ducha alkoholu. Wstała więc i sięgnęła ku półce zawieszonej na tyle wysoko, żeby dzieciaki nie mogły się do niej dostać. Ostrożnie zdjęła pękatą butelkę i postawiła ją na stole razem z dwoma glinianymi kubkami. „Nie ma to jak wychylić wódkę własnej roboty po całodziennym znoju” – pomyślała i nalała sobie gorzałki; szczodrze, aż po sam brzeg naczynia.
Przez moment ważyła kubek w dłoni, po czym przytknęła go do ust i pociągnęła spory haust. Paliło w gardło, ale lubiła ten smak i ten gorąc, który zaraz potem rozlewał się w żyłach. Uśmiechnęła się do siebie i powtórnie skosztowała. Czuła, jak alkohol wzbudza w niej rozchodzącą się od brzucha falę przyjemnego ciepła. Poluźniła białą bluzkę, bo nagle wydało się jej, że zbyt mocno opina piersi.
Chwilę potem drzwi otworzyły się, ukazując sylwetkę zwalistego mężczyzny. Był wysoki, potężny w barach, choć trudy życia nieco już przygięły jego postać, a ogorzałą twarz poorały zmarszczkami. Dziewczyna uniosła wzrok i uśmiechnęła się.
– A cośta, ojciec, jużeście skończyli? Myślałam, że wam dłużej zejdzie.
– Jużci, skończyłem. I mi się tak zdało, że dłużej zmitrężę, ale młody Jaśko podskoczył z pomocą i samowtór żeśmy wszystkie te worki przerzucili. Młody on, to i silny. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. – A pewnie i myśli, że jak zasłuży się, to mu cię na żonę oddam.
– Abo to dacie? Tać wiem, że nie. Ino gadacie mu po próżnicy i dym w oczy puszczacie. – Wzruszyła ramionami.
Mężczyzna siadł ciężko na ławie, aż ta zatrzeszczała pod jego ciężarem.
– A ty byś nie chciała? – spytał, z uśmiechem, patrząc na nią uważnie spod krzaczastych brwi.
– Przeca ojciec wiecie. Zresztą, jakby mnie od was zabrał, to kto by wam pomógł z obejściem? A kto dzieciuchów przypilnuje? I to nie swoich. Niby ten Jasiek taki wyrywny? Zresztą, gdzie mi tam do obcego domu leźć? Samiście mówili, że nigdzie mi lepiej nie będzie.
– Prawda. – Pokiwał głową. – Wiedziałem, żeś mądra dziewka, córuchno. Jak los mi matkę twoją odebrał, to już mi się zdało, że nic dobrego w życiu mi nie pisane… Że teraz to już ino żałość i sromota. Ale ty mi wszystko wynagrodziłaś i wygodziłaś. Głupi bym był chyba, żeby cię puścić do jakiego obcego chłopa.
Nie rzekła nic, choć pokraśniała z dumy. A może to wódka tak ją zarumieniła? Wstała i podeszła do ojca z butelką. Nalała mu szczodrze, jak zwykle. To był ich własny, codzienny, wieczorny rytuał. Mężczyzna sięgnął po naczynie, a córka zaszła go od tyłu i położyła dłonie na spracowanym karku. Sprawnymi palcami zaczęła masować zmęczone mięśnie. Zamruczał z zadowoleniem i przechylił głowę. Dziewczyna uśmiechnęła się i przysunęła bliżej, opierając piersi na jego plecach. Poczuł ich ciepło i słodki ciężar. Nie wiedział, co sprawia mu większą przyjemność – opiekuńcze dłonie, które wyganiały ból z członków, czy też rozkoszna grzeszność.
Stopniowo ruch dłoni, którymi przesuwała po barkach, zmienił charakter. Palce zaczęły pracować wolniej i delikatniej, zamiast odprężenia przynosząc falę rosnącego napięcia. Pod jej dotykiem trud całego dnia odpływał gdzieś daleko, pozwalając, aby jego miejsce zajęło inne doznanie. Rozkoszował się nim i delektował, poddając mu się ze spokojem.
Wreszcie sięgnął po kubek z wódką i wychylił jednym haustem, po czym nagłym ruchem obrócił się, objął córkę w pasie i przygarnął mocno.
– Dorodnaś… – mruknął, wciskając twarz w jej brzuch i całując przez lnianą koszulę. – Nie dziwota, że chłopy rżą ku tobie jako te ogiery do klaczy w lecie. Zapach od ciebie idzie taki…
Odstawiła butelkę na stół i objęła ojca. Obfite, ciężkie piersi spoczęły na jego głowie. Ich znajomy zapach przyprawiał o szaleństwo. Ich bliskość i dotyk tylko wzmocnił wzbierające w nim pragnienie. Wielkie, męskie dłonie przesunęły się po pośladkach dziewczyny. Przyciągnął ją jeszcze mocniej, całując w pulchny brzuch. Przez materiał koszuli wyraźnie czuł bijące od niej kobiece, zmysłowe ciepło. Chciwie wciągnął w nozdrza jej zapach.
– Dalibyście, ojciec, pokój… – zamruczała cicho, choć nie uczyniła najmniejszego gestu, aby powstrzymać grzeszne pieszczoty. Przeciwnie, przygryzła dolną wargę, jakby bojąc się powiedzieć więcej. Jej młode ciało domagało się uwagi i dotyku. Rozgrzana alkoholem i młodością krew wzburzyła się nagłą falą utajonego pożądania.
Czuli je oboje. Mroczny zew natury, ciężkie napięcie pomiędzy kobietą i mężczyzną. Odwieczne pragnienie złączenia przeciwieństw. Odwieczną chęć przekraczania granic.
Pozwoliła, aby całował ją po brzuchu, wlewając między jej uda słodką wilgoć. Przyciągnęła posiwiałą głowę do siebie, wplatając palce w gęste włosy. Jego usta błądziły po ciepłym i uległym ciele, poszukujące i pragnące. Oddech dziewczyny nagle stał się ciężki i głęboki. On też czuł, że jego krew zamienia się we wrzącą strugę. Rozpierała go duma, że pod jego palcami dziewczyna – własna córka, owoc jego lędźwi – mięknie i ulega. Zapach jej skóry, bijący przez lnianą bluzkę, przyprawiał o szaleństwo. Wreszcie odsunął ją, spojrzał roziskrzonym wzrokiem i klepnął mocno w tyłek, aż syknęła z bólu i cofnęła się od stołu.
– Dzieciska pobudzicie! – prychnęła niby rozzłoszczona kotka, choć przekorny uśmiech i kolor policzków zdradzały prawdziwe emocje. – Kto je potem utuli do snu? Wy? Toż ledwo posnęły!
Rozogniona i zarumieniona, poprawiła bluzkę. Jednak czy to przypadkiem, czy to świadomie, nie zebrała lnianego płótna dokładnie, pozwalając, aby falujący biust wyglądał pomiędzy połami. Wiedziała przecież dokładnie, jak działa to na ojca. Wiedziała i pragnęła tego. Zaróżowiona z emocji, wróciła na swoje miejsce, napełniła kubek i uniosła do ust. Mocna wódka znowu oblała jej ciało gorącem. A może to sprawił dotyk męskich, ojcowskich dłoni? Nie zastanawiała się i nie obchodziło jej to. Wciąż czuła jego natarczywe usta na ciele, które rozpaczliwie domagało się dalszego ciągu. Ojciec także ponownie opróżnił swoje naczynie. Oczy mu świeciły. Rozparł się na ławie i uśmiechając się szeroko, popatrzył na córkę.
– A za czym to tak pozieracie? – rzuciła, choć przecież doskonale wiedziała.
– A za tobą – mruknął. – I pomyśleć, żem kiedyś mógł cię na dłoni zmieścić… Taka tyciuchna byłaś! Matka cię kąpali, a ja ino patrzyłem i dziwowałem się, jak takie maleństwo się rusza. A ty się śmiałaś, nożęta zadzierałaś do góry i stópki do buzi sobie kładłaś. Takaś giętka była!
– Nie pamiętam… – szepnęła cicho. – Matczysko jeno mi się tak we śnie przypomina czasem. Rzadko. Ale pamiętam, jak wy mnie myliście. I jak się mną opiekowaliście. Dłonie wasze pamiętam. Wielkie. Dobre. A potem zawijaliście mnie w takie białe giezełko i nieśliście do łożnicy. I ciepło wasze pamiętam. Tak mi wtedy dobrze było… u was, pod pierzyną!
Uśmiechnął się do wspomnień.
– Et, dawno to było. Podrosłaś, dziewucho! A takie to chude było wtedy! Rączki i nóżki kiejby patyki jakieś. A teraz… tylko spojrzeć na ciebie… już człowiekowi krew żywiej krąży…!
– Tylko tak gadacie, ojciec – Zaczęła się droczyć, ale jednocześnie pokraśniała na twarzy. Może z nadmiaru alkoholu… ale i z dumy.
Lubiła, kiedy tak mówił. Kiedy bezwstydnie, na przekór wszystkiemu, doceniał w niej kobietę. Bezwiednie przesunęła dłonie pod piersi. Przez szorstki materiał bluzki czuła bijące od nich ciepło. Nieświadomie zacisnęła palce, pozwalając, aby lubieżny dreszcz, zaczynający się gdzieś u nasady karku, przeszedł po kręgosłupie. Znowu poczuła jak wzbiera w niej mokra fala, jak wypełnia ją odwieczne wezwanie kobiecej natury. Rozchyliła pełne usta i zwilżyła je językiem w niemej pokusie.
Obserwował ją w milczeniu, nie odrywając pełnego pożądania spojrzenia. Zauważyła jego wzrok, lecz nie zawstydziła się. Wręcz przeciwnie, spojrzała mu w prosto oczy. Jej palce nadal błądziły pod piersiami. Ujęła je w dłonie i uniosła, w cichym geście oddania. Czuła, jak sutki tężeją i rozkosznie ocierają się o materiał.
Mężczyzna dolał sobie do pełna gorzałki, jednym haustem wychylił kubek do dna, po czym wyciągnął dłoń do córki.
– Chodź – powiedział po prostu. Oboje wiedzieli, że nie jest w stanie sprzeciwić się temu poleceniu. Oboje wiedzieli, że nie chce.
Posłusznie wstała i obciągając spódnicę na szerokiej pupie, podeszła do niego. Obrócił się, siadając na ławie okrakiem i robiąc jej miejsce przed sobą. Rozumieli się bez słów. Jak zawsze. Usiadła przed nim, plecami opierając się o jego rozłożystą, twardą pierś. Objął ją i zagarnął do siebie niczym swoją wyłączną własność. Przytulił. Mocno. Ręce miał wielkie, mocne i spracowane. Znowu poczuła się jak mała dziewczynka i poddała mu się całkowicie.
Jego oddech, gorący i męski, wywołał dreszcz na jej karku. Był władczy i troskliwy zarazem. Poczuła się bezpieczna i jednocześnie bezbronna. Poczuła, że na przekór wszystkiemu to właśnie jest jej miejsce. Zanurzył twarz w jej włosach.
– Pachniesz tak… – zamruczał, wkładając dłonie pod ciężkie piersi. Pewnym ruchem zważył je i uniósł. Uśmiechnęła się do siebie, wyginając ciało i lubieżnie niczym marcująca kotka nadstawiając się na jego pieszczotę. Uwielbiała, gdy brał sobie ją w ten sposób, na poły władczo, na poły opiekuńczo.
– Jak…? – szepnęła.
Nie odpowiedział, tylko pocałował ją w kark. Czuła jego gorące tchnienie i szorstkość zarostu. Nie potrafiła powstrzymać cichego jęku zadowolenia. Kobiecość, przepełniona wilgocią, płonąca pożądaniem domagała się dotknięcia. Sięgnęła ręką pod spódnicę, rozgarniając fałdy materiału w niecierpliwym poszukiwaniu.
– Jak chętna jałóweczka… – wymruczał jej do ucha. – Taka, co to się nadstawia buhajowi…
Całował ją coraz mocniej, drapiąc po karku twardą szczeciną, a jego silne dłonie zaborczo ugniatały piersi. Poddawała się temu z radością, wiedząc, że cała należy do niego. Że chce należeć. Jej ręka w końcu odnalazła drogę do miejsca, które tak bardzo pragnęło wypełnienia. Rozchyliła swój skarb i wniknęła do środka, wbijając w siebie palce, aż jej ciało, przenikane falami przyjemności, wygięło się w łuk.
– Chcę… – wyszeptała.
Nagłym ruchem szarpnął jej koszulę ku górze, odsłaniając obfite piersi. Natychmiast sięgnął po nie i zaczął ugniatać w swoich wielkich dłoniach. Wyprężone sutki przeszył skurcz rozkoszy. Martyna wydała z siebie przeciągły jęk. Jej palce tkwiły w kobiecości, wykonując dziki taniec, poszukując jeszcze głębszych i pełniejszych doznań. Zatraciła się w tym, pragnąc rozpaczliwie, by to nie palce, lecz jej mężczyzna wypełnił ją sobą.
– Chcę… – błagała. – Już… teraz…
Zerwali się z ławy, pchani przemożną, wszechogarniającą, zwierzęcą żądzą. Jednym ruchem obrócił ją ku sobie. Ustami łapczywie poszukał jej ust, w szale namiętności, która zalewała ich oboje, odbierając rozum i świadomość. Nagłym ruchem pchnął córkę na stół. Natychmiast zadarła uda ku górze, podnosząc spódnicę i rozsuwając nogi w zapraszającym geście. Jak samica w rui ukazała mu swoje łono, ociekające, przyzywające i błagające o wypełnienie. Chwilę szarpał się ze spodniami, aż wreszcie uwolnił nabiegły krwią, sztywny członek. Wtedy bezceremonialnie zwalił się na córkę przygniatając ją swoim ciężarem.
Dzikimi ruchami dźgał w poszukiwaniu celu, jak oszalały podnieceniem pies, który pragnie wniknąć w swoją cieknącą sukę. Wreszcie trafił i wbił się w nią całą mocą męskiego pożądania. Nogi Martyny zatoczyły łuk i objęły ojca, zamykając go w ciasnej kołysce. Rżnął ją w szaleńczym tempie, zupełnie nie panując nad swoją chucią. Ona łapczywie wciągała go na siebie, pragnąc poczuć go jeszcze głębiej, pragnąc by wypełnił ją całą i wzbudził w jej wnętrzu ten szalony spazm rozkoszy.
Nagle jej dłoń, rozpaczliwie poszukująca oparcia, trafiła na butelkę. Uderzone naczynie zachybotało się, przechyliło nad krawędzią stołu i poleciało w dół. W ciemnej izbie rozległ się głośny huk, gdy butelka uderzyła o podłogę.
Ojciec i córka, złączeni w miłosnym szale, zamarli, jakby otrzeźwieni. Przez krótki moment trwali w nadziei, że czar ich chwili nie prysł, ale z sąsiedniej, sypialnej izby dało się słyszeć jakiś ruch. W wieczornej ciszy rozległ się płacz rozbudzonego dziecka.
Martyna westchnęła ciężko.
– Mówiłam, że tatulo dzieci pobudzi…
Sięgnął, aby przyciągnąć ją raz jeszcze, ale potrząsnęła głową i niechętnie schowała piersi pod bluzkę. Ogień w żyłach nie stygł, ale powinność matki wzywała.
– Poczekajcie, uśpię małego i rychle powrócę.
Zrozumiał. To było wszak i jego dziecko. Posłusznie wyszedł z niej, podciągnął spodnie i sapnął ciężko. Martyna wysunęła się spod niego i poprawiła spódnicę. Uspokoiła oddech i weszła cicho do pogrążonej w ciemności izby sypialnej. Minęła wielkie łoże małżeńskie i nachyliła się nad stojącym obok łóżeczkiem dzieci. Starsza dziewczynka o włosach tak jasnych, jak włosy Martyny spała słodko, ale leżący obok chłopczyk płakał cichutko w półśnie.
– Czego tak chlipiesz? – westchnęła z tkliwym wyrzutem, przysiadając na posłaniu. – Spać powinieneś, smyku!
Otworzył zaspane oczy i wyciągnął ku niej drobne, chude rączki. Kiwnęła głową i przyciągnęła go do siebie, kładąc małą główkę na swoich kolanach. Niecierpliwym gestem sięgnął ku niej, więc zadarła bluzkę i pozwoliła mu przytulić się do nabrzmiałej niedawnymi pieszczotami piersi. Chłopiec szybko odnalazł matczyny sutek i przytknął go sobie do ust. Ciepło ciała dziewczyny i jej miękkość podziałały na malca kojąco.
Martyna była jednak daleka od spokoju. Matczyne uczucia mieszały się w niej z rozbudzoną falą pożądania. Przygryzła usta, a jej dłoń znowu wślizgnęła się między uda. Palce natychmiast zanurzyły się w rozpalonym wnętrzu. Dziewczyna jęknęła i mimowolnie rozszerzyła nogi. Usta chłopca leniwie ssącego pierś sprawiały, że jej ciało płonęło. Podrażniony sutek wysyłał fale podniecenia, które zalewały ją i wołały o zaspokojenie.
Skrzypnęły drzwi. Mężczyzna cicho wszedł do sypialni. Na widok córki usiłującej pogodzić usypianie ich syna z dogodzeniem swojej chuci, jego oczy ponownie rozbłysły dziką żądzą. Jednym, szybkim ruchem ściągnął przez głowę koszulę i natychmiast zaczął zdejmować spodnie. Martyna błagalnie spojrzała na ojca.
– Poczekajcie jeno moment! – wyszeptała. – On zaraz zaśnie…
Nie odpowiedział, tylko zrzucił ubranie i zupełnie nagi podszedł do niej. Jego członek, wyprężony i nabrzmiały do granic możliwości, sterczał obscenicznie tuż przy jej twarzy. Martyna wyraźnie czuła bijące od niego ciepło, potęgę męskiej jurności, której nie potrafiła się oprzeć. Której nie chciała się oprzeć.
Z gardłowym jękiem wyciągnęła mokrą od jej namiętności rękę spod spódnicy. Sięgnęła po ojcowską, wyprężoną i nabrzmiałą żyłami męskość. Mężczyzna jęknął i pchnął mocno w porywie podniecenia. Martyna zagryzła dolną wargę, aby nie krzyczeć. Wprawnym ruchem skierowała narząd ojca ku swojej piersi, pozwalając, by dotknął jej kobiecej miękkości. Przenikały ją fale rozkoszy, pochodzące zarówno od ssącego pierś dziecka, jak i ze świadomości męskiej potęgi trzymanej w zaciśniętej dłoni. Czuła, że panuje nad nimi jednocześnie – nad dzieckiem i nad ojcem, połączonymi w dziwacznym splocie. Od sprzecznych emocji zakręciło się jej w głowie.
Przygarnęła synka do piersi i zwróciła głowę ku ojcu. Zachwycał ją wyraz dzikiego, nieokiełznanego pożądania, które malowało się na jego twarzy. Zaczęła energicznie pieścić go dłonią, udzielając członkowi sakramentu lubieżnej rozkoszy. Ojcowski członek zdawał się jej wielkim, żywym stworzeniem obdarzonym własną wolą i niepohamowanie prącym do spełnienia. Jej dłoń, usiłująca go objąć, była niczym jeździec, który próbuje utrzymać się na dzikim rumaku. Czuła każde jego poruszenie, każde pchnięcie. Wysuwająca się z objęć główka była gorąca, rozpalona chucią i pragnieniem osiągnięcia rozkoszy. Ta grzeszna, ojcowska dzikość zawsze ją fascynowała. Świadomość, jak bardzo jest podniecony, obezwładniała ją. Nie przestając patrzeć mu prosto w oczy, skierowała go ku swojej falującej piersi.
– Zróbcie to, tatulu… zróbcie to… – zaklinała.
Poczuła, jak nagle sztywnieje jeszcze mocniej w jej palcach. Znała dobrze to uczucie. Ojciec jęknął i nagłym, dzikim ruchem wypchnął biodra do przodu. Poczuła dotknięcie nabrzmiałej główki na piersi i w tym samym momencie uderzenie gorącej fali nasienia. Gęsta, biała ciecz trysnęła na jej biust. Jedna, druga, trzecia struga…
Nie puściła członka, choć pozwoliła, aby jej uścisk zelżał. Wiedziała, że powinna teraz dać czas ojcu na spokojny powrót z krainy szczęścia. Minęło kilka chwil, aż wreszcie poczuła, że jego ciało rozluźnia się, a oddech powoli wraca do normy. Mężczyzna odprężył się zupełnie, westchnął i pochylił się nad nią, całując w usta. Nie musiał nic mówić. Rozumieli się bez słów. Potem wyprostował się i uśmiechnął. Dotknął dłonią jej policzka. Jego palce, choć szorstkie i twarde, potrafiły jednocześnie być czułe i troskliwe.
Martyna westchnęła i powolnym, leniwym ruchem dotknęła nabrzmiałej piersi. Kobieca intuicja, nieuświadomiona i pierwotna, podpowiedziała, co robić. Spojrzała ojcu w oczy i powoli, z rozmysłem rozprowadziła nasienie wokół sutka. Jej gest był uległy, pokorny i pełen oddania. „Jestem twoja. Chcę żebyś to wiedział. Chcę nosić na sobie twój zapach”.
Jego oczy rozbłysły. Uczynił gest, jakby chciał ją przytulić, ale choć pragnęła tego ze wszystkich sił, potrząsnęła głową.
– Idźcie do łożnicy – szepnęła. – Zaraz przyjdę, tatku, jeno dzieciaka utulę.
Ku jej zdumieniu jakimś cudem udało się im nie obudzić chłopca podczas ich nagłego zbliżenia. Może dlatego, że cały dzień spędził na wesołej zabawie z siostrą? A może dlatego, że nie zdążył wybudzić się całkowicie. Wiedziała, że jeśli nie ocknie się zupełnie, jest szansa, że doczekają spokojnie poranka. Chwyciła więc ponownie jego głowę i podsunęła mu pierś. Odnalazł sutek, przez moment sennie possał, ale jego oddech był już równy. Martyna posiedziała chwilę przy synku, gładząc go po jasnej czuprynie, po czym ostrożnie ułożyła w łóżku i nakryła pierzyną. Leżąca obok dziewczynka mruknęła coś niewyraźnie przez sen i obróciła się na bok. Bezwiednie przytuliła chłopca opiekuńczym ruchem. Oboje zasnęli pełnym spokoju, dziecięcym snem; niewinni i bezpieczni.
Martyna jeszcze przez kilka minut siedziała na łóżku, słuchając ich oddechów i patrząc na nich z miłością. W końcu wstała ostrożnie i poprawiła ubranie. Krople spermy przykleiły lnianą koszulę do piersi. Uśmiechnęła się do siebie, w przewrotny sposób zadowolona i dumna ze sposobu, w jaki ojciec oznaczył jej ciało. Męski, intensywny zapach znowu obudził w niej falę ciepła. Czuła nadal w sobie głębokie niezaspokojenie. Pobudzone ciało płonęło żądzą.
Zbliżyła się do wielkiego, małżeńskiego łoża. Obrzuciła spojrzeniem leżącego w nim mężczyznę. Już spał, lekko pochrapując. Martyna uśmiechnęła się. Wyglądał tak słodko i spokojnie, a przecież jeszcze pamiętała mocny, wręcz brutalny dotyk jego dłoni na swoim ciele. Jej łono jeszcze płonęło pamięcią jego sztywnego członka, który wbijał się w nią z tą dziką namiętnością, która tak ją fascynowała.
Był jej. Cały. Od niepamiętnych czasów. Czuły, wyrozumiały i opiekuńczy – gdy było to właściwe. Nienasycony i namiętny – gdy potrzebowała. Dał życie jej samej i jej młodszej siostrze. A potem zasiał to samo życie w niej, gdy zabrakło jej matki.
Odpłaciła mu miłością – i to podwójną, jako córka i jako matka jego dziecka. To było naturalne i oczywiste. A że mieszkali z dala od wsi, więc i nie kłuło ludzi w oczy. Owszem, co jakiś czas któryś z młodych chłopaków, skuszony jej jasnym spojrzeniem, perlistym śmiechem i pełnymi piersiami, zaczynał mieć nadzieję, ale szybko ją rozwiewała. A jeśli nie ona, to jej ojciec – jednym, groźnym spojrzeniem rzucanym spod krzaczastych brwi.
Uśmiechając się do wspomnień, popatrzyła na leżącego w łożu mężczyznę i zaczęła powoli zdejmować bluzkę. Nie spieszyła się. Nie musiała. Jej dorodny biust, uwolniony spod przykrycia, falował w rytm oddechu. Dotknęła sutków, pozwalając, by znowu przeszedł ją rozkoszny dreszcz oczekiwania. Dziewczyna westchnęła i przygryzła usta. Jej łono ponownie wypełniło się wilgocią. Sięgnęła ku spódnicy i jednym ruchem szybko pozbyła się reszty ubrania.
Stanęła zupełnie naga, tuż obok łoża. Jej młode i pełne ciało błyszczało w świetle księżyca. Cicho uniosła kołdrę i wślizgnęła się pod nią, układając się obok ojca. Spał już, ale poczuł jej ruchy. Mruknął coś niezrozumiale i w półśnie przygarnął córkę do siebie pewnym, zaborczym ruchem.
Martyna uśmiechnęła się. Lubiła, gdy przyciągał ją do siebie w ten sposób. Poczuła w sobie napięcie, zwiastujące falę rozkosznego spełnienia. Przekręciła się lekko, pozwalając aby jej ciepłe, jędrne pośladki przylgnęły do ojcowskich lędźwi. Jego członek, ciepły i pełen życia drgnął, a potem zaczął szybko rosnąć. Fala znajomego wyczekiwania zalała jej młode ciało. Przygryzła wargi.
Poczuła, jak ojciec budzi się. Ciężka, męska ręka przesunęła się powoli po niej, bezbłędnie odnajdując jej pierś. Ścisnął ją władczo, mrucząc sennie imię córki. Zadrżała po tym dotykiem. Chciała znowu mieć go w sobie. Już. Natychmiast.
Biodra ojca wysunęły się do przodu. Twardy i gorący kształt naparł na jej pośladki. Wypięła się pokornie, nadstawiła, pełna wyczekiwania i oddania. Porozumieli się bez słów.
Dłoń, bawiąca się jej piersią, przesunęła się w dół, w łapczywym poszukiwaniu. Chwilę trzymał ją za biodro, ale potem powędrował dalej, w kierunku pośladka. Jęknęła cichutko, gdy dłoń ześlizgnęła się między jej nogi. Miał ręce szorstkie, zmęczone i spracowane, ale jej to nie przeszkadzało. Twarda skóra drażniła każdy nerw jej ciała. Z cichym westchnieniem, pokornie i ulegle, uniosła udo, dając mu lepszy dostęp. Jego palce sięgnęły ku kobiecości. Wsunął się w nią, badając ciepłe wnętrze. Chrząknął zadowolony, gdy poczuł jak bardzo jest mokra. Zawsze taka była. Chętna, ciepła i oddana. Przez chwilę penetrował ją powoli, niczym dobry gospodarz sprawdzający, czy klacz na polu jest już gotowa na przyjęcie ogiera.
Całe misterium rozgrywało się w ciszy, przerywanej jedynie miarowym skrzypieniem łoża. Wszystko odbywało się naturalnie, wolne od jakiegokolwiek wstydu, winy czy nieprzyzwoitości, pod osłoną ciemności przełamywanej jedynie łagodnym blaskiem księżyca.
Sięgnęła dłonią za siebie i pochwyciła go. Uwielbiała pieścić dłonią męskość; czuć, jak rośnie i tężeje pod jej palcami. Kochała ten moment, gdy pęczniejąc, odchyla nabrzmiałą, czerwoną główkę, którą tak dobrze znała. Teraz jednak nie było czasu na smakowanie chwili. Wypięła tyłek, aby było mu łatwiej odnaleźć wilgotną i oczekującą kobiecość. Cal po calu wprowadziła go w swoje gościnne wnętrze. Jęknął półgłosem, zanurzając się powoli.
– Ino nie pobudźcie nam dzieciaków, tatulu – szepnęła.
Czasem, gdy dzieci były jeszcze zbyt małe, żeby okazywać zaciekawienie ich spółkowaniem, brał ją w ich obecności. Zwykle odbywało się to powoli i dokładnie, w sakralnym bezpieczeństwie świątyni małżeńskiego łoża. Wówczas wchodził w nią spokojnie i z namaszczeniem, jakby napawając się kobiecością i oddaniem zadzierającej wysoko nogi córki. Patrzył jej wówczas w oczy, rytmicznie ruszając biodrami, postękując, zachwycając się widokiem jej płonącego żądzą wzroku. W tej pozycji zdarzało jej się często krzyczeć z rozkoszy, zanim jeszcze on osiągał spełnienie i wlał swoje nasienie w dziewczęce łono. Przyjmowała je wówczas w rozedrgane spazmami wnętrze, oplatając go nogami i obejmując rękami w czułym uścisku zwaliste, ojcowskie ciało.
Tym razem wiedziała, że on chce szybkiej ulgi. Męskiego spełnienia w jej łonie. Zaczęła kręcić biodrami, wciągając go w siebie aż po nasadę sztywnej męskości. Czuła, jak jądra obijają się o jej uda. Były wielkie. Jak u tego potężnego kozła, suwerennego pana całego pastwiska i dumy ich stada. I on, i jej ojciec byli bliźniaczymi samcami, pierwotnymi w swojej żądzy i przepełnionymi poczuciem władzy.
Wiedziała, że lubił ją brać od tyłu. Mógł wtedy zaciskać dłonie na jej wielkich piersiach, miętosić je i ugniatać niczym wielkie bochny chleba. Od jego dotyku jej wnętrze zaczynało momentalnie falować i drżeć, jak jezioro marszczone południowym wiatrem. Teraz też to czuła…
Trzymał ją za piersi, energicznie ruszając biodrami. Łóżko skrzypiało w rytm ich ciał. Wreszcie poczuła, że przyspiesza gwałtownie, za każdym razem sięgając głębiej i mocniej. Wiedziała, że zbliża się do końca. Wbiła usta w wielką, puchatą poduszkę, aby powstrzymać rodzący się w gardle krzyk. Zdławiła go w sobie, wepchnęła do wewnątrz, aby nie zedrzeć zasłony tajemnicy skrywającej ich nocne uciechy. Puścił jej piersi, przenosząc dłonie na jej brzuch. Objął ją zachłannie, pociągnął do siebie jak pies kryjący sukę i wbił się w nią z całej siły. Wypchnęła się do tyłu, aby przyjąć go jak najgłębiej.
– Córuś… – stęknął przeciągle i trysnął w nią strumieniem życiodajnego nasienia. Drżała na całym ciele. Wreszcie westchnął i wysunął się z niej. Chwilę gładził ją po biodrze, ale szybko jego ruchy stawały się wolniejsze, spokojniejsze, aż w końcu zamarły. Sapnął, klepnął ją lekko i przewrócił się na wznak, spełniony i zadowolony.
Martyna leżała przez moment, łapczywie chwytając powietrze. Czuła, jak obfita, gęsta sperma ojca powoli przesącza się na zewnątrz. Wsunęła dłoń między mokre uda. Dotknęła nabrzmiałej kobiecości. Przesunęła palcami po wargach sromu. Jakiż to dzisiaj dzień był? Policzyła w pamięci, ale nie mogła jakoś się skupić. Westchnęła. Jeśli był jej czas, to za parę miesięcy znów się zaokrągli. Dziecko urodziłoby się chyba na wiosnę…
Pomyślała o tym, że ciąża była dla niej dobrym czasem. Uśmiechnęła się do siebie, gdy przypomniała sobie, jak pierwszy raz powiedziała ojcu, że spóźnia się, więc chyba ją zbrzuchacił… Dreszcz przeszedł jej ciało na to wspomnienie. To było w głównej izbie. Zaświeciły mu się wtedy oczy w nagłym błysku pożądania, jednym ruchem zadarł jej spódnicę, obrócił tyłem i dosiadł jej jak kogut kurę. Chyba nigdy nie widziała go w takim szale. Więc chyba ucieszyłby się z kolejnego dzieciaka…
Poczuła, że fala rozkoszy znów przelewa się w jej ciele. Wsunęła w siebie palce, odnajdując miejsca, które dawały jej taką przyjemność. Wszystko w niej było mokre i śliskie. Zagryzła wargi i zaczęła pocierać się. Wiedziała, że zaraz przeszyje ją rozkoszny skurcz. Czuła go, nadchodził niczym letnia burza, niepowstrzymany i gwałtowny. Nie panowała nad sobą, jej dłoń wnikała we wnętrze jakby była osobną, żywą istotą, prowadzoną własną wolą. Z jej ust wyrwał się jęk. A potem drugi… I trzeci…
I wtedy, tuż przed krawędzią spełnienia, zobaczyła wpatrzone w nią oczy Anuli. Dziewczynka nie spała. Patrzyła na nią – kto wie od jak dawna. Ale Martyny to nie powstrzymało. Pieściła się do końca, coraz szybciej.
Wreszcie przyszło wyczekiwane spełnienie… Jej ciałem targnął obezwładniający skurcz. A potem kolejny. Zacisnęła uda i wyprężyła się w łuk. Nie widziała, ile czasu to trwało, ale w końcu, gdy oprzytomniała, uzmysłowiła sobie, że siostra nadal się w nią wpatruje.
Westchnęła i powoli siadła na łóżku, mimo ogarniającej ją słodkiej ociężałości. W końcu wstała i podeszła do łóżka dzieci. Maciek spał słodko, ale Ania nie spuszczała z niej wzroku.
– No, co tak na mnie ślepisz? – mruknęła. – Spać powinnaś.
– Co robiłaś? – spytała dziewczynka.
– Nie twoja rzecz – burknęła Martyna. – Starsza będziesz, sama się dowiesz.
– Ja już wiem – powiedziała mała rezolutnie. – Jak się tam dotyka, to tak dobrze się robi, tak słodko…
– To po kiej pytasz, kiedy wiesz, dziewucho? – rzuciła Martyna, nieco zaskoczona. – Śpij już, a nie gadaj po próżnicy. Jeszcze mi Maćka rozbudzisz.
Sięgnęła po kołdrę i nakryła oboje dzieci.
– Martyna – spytała jeszcze dziewczynka, – a to będzie z tego siostra albo braciszek?
– Patrzcie ją, jaka wygadana! – Pokręciła głową. – Nie masz to o czym myśleć?
– Bo ja to bym chciała siostrzyczkę – poprosiła cicho dziewczynka. – Chciałabym mieć siostrę…
– Przecież ja jestem twoją siostrą.
– No tak, ale ty jesteś dorosła. Przecież Maćka to już sama rodziłaś, prawda? A Maciek to mój braciszek. Więc jesteś jak mama bardziej… Ja to bym chciała, żebyś była taką moją prawdziwą mamą, wiesz? A jakbyś wtedy miała córkę, to ona byłaby taką moją siostrą.
Martyna uśmiechnęła się. Anula ją rozczuliła.
– Dobrze, postaram się o córeczkę – szepnęła i nachyliła się nad łóżkiem dla pocałunku. – Ino teraz już śpij.
Kiedy wróciła do łoża, ojciec już chrapał. Cicho wślizgnęła się koło niego. Na swoje miejsce. Obrócił się i znowu przygarnął ją do siebie. Uśmiechnęła się, zadowolona, śpiąca i szczęśliwa. Zamknęła oczy i położyła sobie dłoń na brzuchu.
Gdzieś tam, w jej łonie, tworzyło się nowe życie.
Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.
Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.
Komentarze
Ania
2019-05-10 at 15:10
Choć historia sama w sobie jest dosyć podobna – córka wskakuje na miejsce zmarłej matki – a nawet finałowa scena erotyczna przebiega w zbliżony sposób, różnica między „Czasem siewu” i „Odnaleźć swoje miejsce” jest tak wielka, że aż trudno uwierzyć, że napisał je jeden autor (i to zdaje się w niewielkim odstępie czasu). Z tego opowiadania wręcz emanuje ciepło, relacja bohaterów wydaje się naturalna i pełna, tak bliska, jak to tylko możliwe. Autor zdaje się lubi mieszać czytelnikom w głowach i tutaj jest w tym znacznie bardziej skuteczny. Poprzednią bohaterkę pozwolił piętnować już od początku, jeszcze zanim naprawdę znużyła się w swoim zepsuciu, tej po prostu nie sposób nie lubić, przez co trudno potępiać jej wybory. W obie w zasadzie można uwierzyć…
Ciekawe, czy któryś z czytelników po lekturze zmieni zdanie na temat ścigania kazirodztwa z urzędu 😉
Mick
2019-05-11 at 00:26
Opowiadanie „Czas siewu” opowiada o czymś jeszcze gorszym niż poprzednie, opisuje wylęgarnię patologii. Oto mamy dwie córki, oraz syna którego ojciec spłodził ze starszą z córek po śmierci matki. Po stosunku, młodsza córka pyta się siostry czy może będzie „z tego” młodsza siostrzyczka bo ona by chciała. Dziecko, rzecz jasna pobierając wzorce z tej niepełnej rodziny nawet nie wie jaką zbrodnię popełnia jej starsza siostra z ojcem. Na tym etapie naturalna chęć posiadania rodzeństwa, łączy się z czymś wypaczonym, właśnie z tym patologicznym wzorcem. Zostaje zbrukana.
Trochę tylko nie pasuje scena w której córka, karmiąc synka, przyjmuje wytrysk ojca na piersi. To jest taka dworska odmiana, nie pasuje do stereotypu seksu na wsi. Wiem oczywiście po co autor ją tam wstawił, po to by z kolei zbrukać akt karmienia piersią. Sacrum – profanum miesza się ze sobą niemal od początku.
Mieszanie w głowie ? Nie za bardzo. To jest raczej tak, jakby autor chciał sięgnąć kresu odporności czytelnika. Wzbudzić w nim najbardziej skrajne emocje, negatywne oczywiście. Raczej nikogo stojącego twardo na ziemi takie historie nie przekabacą żeby zmienił zdanie. I tu wyróżnia się konserwatywne podejście w którym wszystko jest poukładane, ale ogarnąć to może jedynie jednostka silna duchowo i odporna psychicznie.
Aniu: Kazirodztwo powinno być ścigane z urzędu i piętnowane społecznie jak na przykład pedofilia. Tutaj odpowiedź może być tylko jedna i niezmienna. Jednak choć zapewnienie środków prawnych organom ścigania, jest koniecznością, to jednak ważniejsze jest by nie dopuszczać do rozprzestrzeniania się parafilii. Praca organiczna, uświadamianie ludzi. A co robią dziś organizacje lewicowe z wielomilionowym funduszem ? Propagują wypaczone wzorce i pod płaszczykiem „wolności” przemycają najdziksze zboczenia. Gloryfikują pokuszenie które otwiera kolejne drzwi w umysłach ludzi, dużo z tych drzwi powinno pozostać zamkniętymi.
Rita
2019-05-12 at 13:20
Komentarz do poprzedniego opowiadania mogłabym skopiować i wkleić tu. Znów te same zalety – nastrój, bohaterowie tak żywi i namacalni (nomen omen), opowieść kameralna, skupiona na ich emocjach. Ravenheart w najlepszym wydaniu! I nie dziwi mnie zmiana klimatu obu opowieści – tej i porzedniej. Teksty Ravenhearta znam od jesieni 2007 roku 🙂 i dobrze pamiętam, że po bandzie to ten Autor zawsze lubił się ślizgać. Żonglował i tematyką i scenografią i atmosferą w swoich opowiadaniach. Teksty tak różne, a zawsze zapadające w pamięć jak Bos humanus, Switch czy Noc kwitnącej wiśni – jeden autor, wachlarz wrażeń.
Natomiast, tu, pod tym tekstem już proszę. Daj słowom odpocząć, poleżeć, a potem tnij tekst z pomocą bezwzględnego korektora. Przymiotników trochę za dużo, powtórzenia, zaimki dzierżawcze. To jest już w rękach korektora by na czerwono zaznaczyć i autora zdyscyplinować 😉
Pozdrawiam serdecznie,
Rita
Karel Godla
2019-05-13 at 18:31
Miło Cię zobaczyć, Rito. Pozdrawiam serdecznie i ściskam gorąco. Tęsknię za jeleniem wiszącym na ścianie, itd. Ale cóż! 🙁
Muszę się zebrać i przeczytać tekst Mistrza Ravenhearta, mimo spoilerów zniechęcających mnie do lektury. Może wtedy skomentuję, niemniej filozoficznie powiem, że większość z nas szuka czasem w partnerze świadomie/nieświadomie zachowań dziecka, rodzica lub rodzeństwa. Tak było, jest i długo jeszcze będzie. A że genetyka dla organizmów, które nie rozmnażają się przez podział, itp, lecz na skutek składania genów co najmniej dwóch osobników (na podstawie dość krótkich obserwacji, bo krótkim okresem śledzenia konsekwencji mieszania genów jest tysiąc czy kilka tysięcy lat) daje taką a nie inną diagnozę, dlatego materializacja „niepożądanych” poszukiwań oraz zachowań jest krytykowana i często penalizowana.
Każdy tekst na podobny temat można traktować symbolicznie, pozwalając sobie w głowie na cień wątpliwości, czy krytyka i penalizowanie jest na pewno słuszne, ale nie podważając w realu tychże kodeksowych i moralnych praktyk.
Uśmiechy,
Karel
Rita
2019-05-13 at 20:41
Karelu, Ciebie najbardziej mi brak.
Uściski.
Karel Godla
2019-05-19 at 13:11
Zebrałem się i przeczytałem tekst. Na odludziu, z dala od wścibskiego, złego oka i zjadliwych języków, taka sielanka jak opisana mogłaby się wydarzyć. Tak jak wcześniej mogłaby się przydarzyć i przydarzała przodkom ludzkim, którzy żyli bez ograniczeń, wiedzeni prostymi instynktami i stadnymi potrzebami. Nie wykluczone, że każdy z nas ma wśród bardzo dalekich przodków kogoś, kto zrodził się z kazirodztwa. Czytałem kiedyś, że badania mitochondrialnego DNA (czy jakoś tak) wskazują, że Ci, którzy dotrwali na ziemi do dzisiaj, pramatek mieli zaledwie kilka, a to, statystycznie rzecz ujmując, daje pewność, że wszyscy mamy przodków, którzy nie dbali o dzisiejsze zasady. Może dlatego jesteśmy tak niedoskonałym gatunkiem.
Uśmiechy,
Karel
Ravenheart
2019-05-22 at 17:45
Moi Drodzy,
przepraszając za zbyt szybkie przekazanie tekstu do publikacji – posypuję głowę popiołem. Dzięki uprzejmości Megasa, wstawiony został tekst po korekcie.
Areia Athene
2019-05-25 at 14:24
Łomatko i córko! Moje ulubione powiedzonko jeszcze nigdy nie było tak adekwatne do sytuacji 😀
Cieszę się, że w kwestii oceny opowiadania mogę zgodzić się z jednym z szanownych poprzedników. Sama nie potrafiłabym trafniej określić swoich odczuć. Dlatego nie warto zbytnio się spieszyć z pisaniem komentarza… 😉