Pies nr 3 (Ania)  3.84/5 (66)

19 min. czytania

Sparkler, by Nikosalpha,CC BY-NC-ND 3.0

Drogie Czytelniczki i równie Drodzy Czytelnicy!

Wczoraj Najlepsza Erotyka ukończyła 9 lat. Tym samym pokonała już połowę drogi do pełnoletniości. Z tej okazji chcielibyśmy przypomnieć najchętniej czytane opowiadanie w naszych zbiorach – „Pies nr 3” autorstwa Ani – które po raz pierwszy pojawiło się na naszym portalu 16 listopada 2017 roku.

Dziewięć lat Najlepszej Erotyki to 84 Autorów, kilkunastu Ekspertów, kilkudziesięciu stałych Komentatorów i kilkanaście tysięcy wiernych Czytelników. To ponad tysiąc tekstów różnego rodzaju, w tym blisko 900 opowiadań, zbiorów miniatur i powieści w odcinkach.

Dziękujemy za towarzyszenie nam w tej podróży, za lekturę publikowanych na naszych łamach tekstów, za wszelkie oceny, uwagi oraz komentarze!

Redakcja Najlepszej Erotyki


Stoję tu jak idiotka, a spojrzenia wszystkich pozostałych stu dwudziestu sześciu gości prześlizgują się między moją zaskoczoną twarzą, podłogą i twarzą ślicznej, młodziutkiej dziewczyny w czerwonych szpilkach. Przyszłam tylko dlatego, że błagał od miesięcy, twierdził, że potrzebuje wsparcia, że przy mnie paradoksalnie czuje się silny. Oczywiście wiedziałam, że nie powinnam…

Z Piotrkiem znamy się od przedszkola, już wtedy oboje trzymaliśmy się na uboczu i nie zadzierzgnęliśmy bliższej więzi. W podstawówce mijaliśmy się tylko na korytarzu, niby to nie zauważając. Później on poszedł do technikum, ja do liceum, kontakt całkowicie się urwał. Dopiero na studiach wpadliśmy na siebie ponownie. Oboje leczyliśmy złamane serca, więc w sumie nic dziwnego, że wylądowaliśmy razem na pustych, ciemnych schodach z butelką wódki w ręku. Piliśmy z gwinta, zwierzając się sobie nawzajem między kolejnymi łykami.

Wtedy pierwszy raz widziałam go urżniętego, dziś jest drugi. Nie lubię alkoholu, przytępienia zmysłów i szumu w głowie, życie – w szczególności seks – trzeba brać na trzeźwo. Nie powiem, żebym nie miała nigdy chwili słabości, ale tamta, na schodach, póki co była jedną z ostatnich. Chłopak, z którym się spotykałam i którego wydawało mi się, że kocham, głosem pełnym jadu stwierdził, że jestem chora, zboczona, i powinnam się leczyć. Opowiedziałam o tym Piotrkowi, bardzo dokładnie, nie pomijając żadnych szczegółów. Jego oczy stawały się z każdą chwilą coraz większe i wydawał się trzeźwieć. Później jednak nadrobił.

Obcym często łatwiej się zwierzyć i pewnie dlatego nie szukaliśmy później swojego towarzystwa – wcześniejsza szczerość wprawiłaby nas w zakłopotanie. Wróciliśmy do mijania się na ulicy niczym dwie zupełnie obce osoby. Czasem lustrowałam go wzrokiem, choć on nigdy tego nie odwzajemniał. Myślałam, że po prostu mu się nie podobam lub uznał mnie za chorą, podobnie jak tylu innych. Zawsze cichy, spokojny, z raczej przeciętną twarzą, głęboko osadzonymi oczami i zakolami wyraźnie widocznymi już w młodym wieku, miał (ma) niesamowite ciało: lekko umięśnione i prężne, bez grama tłuszczu, harmonijnie zbudowane. Silne ramiona i silne nogi, najseksowniejszy tyłek na świecie, szerokie barki, długą szyję i drobne dłonie po męsku niezadbane, choć zawsze czyste.

Nie wierzę w przeznaczenie, najwyżej w nadarzające się okazje. My całkiem wiele zmarnowaliśmy – i to bez jakiegokolwiek sensownego powodu – a jednak ciągle się nadarzały.

Dwa lata po studiach postanowiłam rzucić swoją pierwszą pracę. Za bardzo przytłaczało mnie tempo, a atmosfera pogarszała się z każdym dniem. Rozejrzałam się za czymś spokojniejszym, potencjalnie bez ciągłych nadgodzin i gonitwy za realizacją kosmicznych planów. Na rozmowie zabłysnęłam, choć oczywiście przedstawiciele przyszłego pracodawcy, nie potrafili zrozumieć, dlaczego nie przeszkadza mi, że będę zarabiać mniej. A przecież od dziecka słyszymy, że pieniądze szczęścia nie dają…

Pierwszą osobą, którą spotkałam w nowym miejscu był Piotr. Siedział cichutko za biurkiem, udając że świat wokół niego nie istnieje. Zdziwiłam się, że nie odpowiedział na dzień dobry, ale też nie przejęłam się zbytnio. Przeszłam dalej. Wszyscy inni próbowali pomóc mi się zaaklimatyzować, tylko on ignorował. Odezwał się dopiero, gdy trzy dni później nalewając kawę, spytałam, czy zostawić mu miejsce na mleczko.

– Nie, dzięki – odpowiedział po prostu i znów zamilkł, a ja przez chwilę stałam oniemiała. Zupełnie zapomniałam, jak miły dla ucha miał głos.

Przez pół roku nie zbliżyliśmy się ani o krok, choć od czasu do czasu słyszałam strzępki rozmów Piotrka z innymi, w pełni zresztą świadomymi, że chodziliśmy razem do przedszkola. Powiedział im, kiedy wspólnie przeglądali życiorysy wszystkich kandydatów i układali dla nich pytania. Pewnego dnia szef posunął się nawet do stwierdzenia, że kolega bardzo mnie lubi. Parsknęłam tylko, stwierdzając, iż to niemożliwe by był równie nieśmiały.

Pomyśleć, że teraz niby jestem wsparciem dzięki samej swojej obecności i dodaję otuchy, gdy wkracza na nową drogę życia. Dziwnie się czasem toczą ludzkie dzieje…

Kiedy biały welon odpięty od misternej fryzury panny młodej poszybował w moim kierunku, odrobinę bardziej na lewo, zamiast łapać i bić się o niego z dziewczyną stojącą tuż obok, obie jak na zawołanie odstąpiłyśmy w tył, chcąc znaleźć jak najdalej od niby niewinnego skrawka zwiewnej tkaniny. Wszystkich wprawiłyśmy tym samym w konsternację. Gapią się. Oceniają. Próbują zrozumieć intencje. Przecież sensem istnienia kobiety powinno być zamążpójście. Któraś nie chce? Trzeba leczyć! Koniecznie! Najlepiej elektrowstrząsami…

I bez ich spojrzeń wiem, że nie pasuję do otoczenia. Nigdy i nigdzie nie pasowałam. Dlatego zawsze, z wielkim trudem, musiałam budować sobie azyl. Miejsce, do którego mogłam uciekać, żeby poczuć się komfortowo. Tutaj jestem bezbronna, wśród obcych ludzi, na ślubie, na którym być nie powinnam. Nie powiedział jej i nigdy nie powie, dokładnie jak wszyscy pozostali. Wstydzi się, choć nie wiem czego; uważa, że ona nie zrozumie, choć nie próbuje tłumaczyć.

Łączyła nas szalenie intymna relacja, pełna czułości i wzajemnego zrozumienia, nie było tam wiele słów i ani krzty romantyzmu, ale jednak nieosiągalna w innych warunkach bliskość. Zaufanie. Znaliśmy się, naprawdę się znaliśmy, swoje dusze i ciała. W pewnym momencie zapragnął, żebym go naznaczyła. Podpisała. Kręcąca wizja, wręcz niewyobrażalnie: mieć kochanka na własność i pozostawić trwały ślad nie tylko w jego psychice. Chciał zapewne udowodnić swoje oddania lub przekroczyć kolejną granicę, na szczęście zachowałam odrobinę zdrowego rozsądku i zamiast pozwolić mu wytatuować sobie do kogo należy, zażądałam, by w takim razie oddał mi swoją skórę jako płótno, pozwolił wybrać piętno, jakie będzie nosił na sobie aż do śmierci.

Nie zawahał się, nie dopytywał o decyzję. Razem poszliśmy do studia tatuażu. Na widok wzoru uśmiechnął się ciepło. Musiał mieć wątpliwości, ale ich nie okazał, podobnie jak lęku przed bólem. Patrzył mi w oczy podczas przygotowań i przy pierwszym wbiciu igły.  Magiczna chwila. Wbrew wszystkiemu nie był wtedy moim psem, a dzikim kotem. Jaguarem. Naznaczyłam go czarnymi cętkami na żółto-pomarańczowym tle, ułożonymi w trzy rozetki naturalnej wielkości. Może je nosić z dumą, w pełni na nie zasłużył i tylko my tak naprawdę wiemy, co znaczą. Dla mnie więcej niż złoty krążek na palcu.

A jednak wszystko, co o takich jak my mówią ludzie, brzmi wulgarnie. Jesteśmy chorzy, zepsuci, popieprzeni, nasze żądze są wynaturzone. Tylko jebnięta wariatka może chcieć dymać mężczyzn w tyłek i zdzierać im pejczem skórę z grzbietu, wpychać przedmioty w nieprzystosowane do tego dziury i generalnie pragnąć czegoś więcej niż nudnego seksu w małżeńskiej sypialni. W końcu grzeczne dziewczynki nie lubią się bawić, co najwyżej rozkładają nogi dla dobra związku i pozwalają facetowi zrobić swoje.

Nigdy nie zapomnę jak zarumieniony po cebulki włosów, z wzrokiem wbitym w podłogę, ledwo słyszalnym głosem wyznał, że od tamtej pijackiej nocy na schodach, nie potrafi przestać fantazjować o oddaniu mi swojego dziewictwa. Miał kilka dziewczyn, uprawiał gorszy lub lepszy seks, ale nigdy nikt nie dotykał go TAM. Z tyłu. Znacznie wcześniej, podczas długiej kąpieli, odkrył, że to może być przyjemne. Raz czy drugi włożył sobie palec, wstydził się jednak podobnych pragnień. Myśl, że kobieta może mu to zrobić, była dla niego objawieniem.

Położyłam dłoń na rozgrzanym policzku kolegi z pracy i uśmiechnęłam się ciepło. Wśród pozostałych współpracowników nie pozwoliłam sobie na więcej, nie czas i nie miejsce, choć gdzieś w przelocie spytałam jeszcze na ucho, czy podobam się mu jako kobieta. Zdębiał. Zaskoczenie stanowiło najlepszą możliwą odpowiedź.

Cholernie kusiło, żeby rozwinąć temat, ale na odpowiednią okazję przyszło trochę poczekać. W międzyczasie Piotr jeszcze bardziej uciekał wzrokiem, wyraźnie się peszył, a ja z perwersyjną przyjemnością bawiłam się tym onieśmieleniem. Gdy w końcu zostaliśmy sami, poprosiłam, żeby się zastanowił. Obiecałam zacząć powoli, od poznania nawzajem swoich ciał, delikatnie. Nic na siłę.

– Chcę, wiem to. – Zaskoczyła mnie jego pewność. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak długo bił się z myślami i ile razy wyobrażał sobie, że składa niemoralną propozycję, oddaje siebie w ofierze.

Kazałam mu czekać, celowo przedłużając tortury. Wystraszony i niepewny wyglądał ślicznie, nie śmiał naciskać czy poganiać, cierpliwy z konieczności.

– Pobawię się tobą… Niczym kot myszką… – szeptałam na ucho. – Spełnisz każdą moją zachciankę… Będziesz posłuszny…

Kręciło go to, choć również żenowało. Przekroczyliśmy granicę stosunków koleżeńskich, nie zostając jeszcze kochankami. Nic dziwnego, że czuł się zagubiony. Zastanawiałam się, ile wytrzyma. Gra grą, a potrzeby potrzebami. Gdyby nie nadarzająca się okazja, pewnie lepiej przetestowałabym nerwy Piotrka.

Zostaliśmy dłużej w pracy, sami, w pustym i ciemnym budynku, każde pochylone nad własną częścią zadania, w dwóch różnych pokojach. Kiedy potrzebowałam przerwy, doskonale wiedziałam, gdzie iść. Zgasiłam światło, zostawiając go jedynie w błękitnej poświacie monitora. Zamrugał zdziwiony i spojrzał na mnie spod długich rzęs, dłuższych dzięki powłóczystym cieniom malującym się na policzkach.

– Pokażesz mi teraz… – zaczęłam zalotnie – …swojego chuja.

Dałabym głowę, że zbladł. Zamknął oczy, odchylił, opierając wygodnie o oparcie i wziął głęboki wdech, jakby zastanawiając nad decyzją. Patrzyłam zafascynowana. Walczył ze sobą. Z barierami. Pragnieniami. Podnieceniem. Pokręcił w końcu głową i sięgnął do klamry paska. Rozpiął spodnie, nie otwierając oczu, lekko zaróżowiony na policzkach, uniósł biodra i zsuwając jednocześnie bieliznę, uwolnił sterczącego penisa, jeszcze ubranego w napletek, zasłaniający do połowy błyszczącą wilgocią żołądź. Łagodnie wygięty w lewo trzon był smukły i długi, wyraźnie cieńszy niż przypominające kulkę pękate zwieńczenie. Bezwiednie oblizałam usta. Smakowity widok.

Któregoś dnia, po długiej, męczącej sesji, kiedy leżeliśmy przytuleni, odreagowując intensywne doznania, znacznie już śmielszy, powiedział, że tamtego wieczoru, wykonując pierwszy rozkaz, czuł się, jakby wynurzał się z toni. Choć nie potrafił nazwać konkretnych emocji, ja w opowieści odkryłam i fascynację, i niepokój.

Mając wokół jedynie czerń głębi, nieznośnie powoli, wręcz niezauważalnie, rozjaśniającą się, by nad głową przejść w błękit, jesteś zawieszony w bezkresie, pięknym i przerażającym jednocześnie, przyzywającym cię, ale niebezpiecznym. Pozbawiony punktów odniesienia, musisz zawierzyć przyrządom, bo sam nie czujesz nawet, czy płyniesz ku światłu, czy tkwisz ciągle w tym samym miejscu. Wiesz, że musisz poruszać się wolno, pozwalając ciału przystosować do zmian ciśnienia, zastanawiasz się jednak, czy wystarczy tlenu, skoro wciąż otacza cię ta sama głęboka toń. Docierając na powierzchnię, przeżywasz ekstazę, biorąc głęboki wdech powietrza. Cieszysz się, jakby był pierwszym i ostatnim zarazem, tylko dlatego, że mogło go nie być.

Wtedy w pracy jego ekstaza spełniła się dosłownie. Na moje życzenie pokazał, jak pieści samego siebie. Doszedł intensywnie, zalewając klawiaturę i leżące na biurku papiery. Po wszystkim pocałowałam go. Czule. Namiętnie. Głęboko. Smakował czarną kawą. Usta miał miękkie i wilgotne, złaknione rozkoszy, zostawiłam go jednak głodnego. Wyszłam cicho, zamykając za sobą drzwi.

Dałam mu szansę niezwykle powoli zanurkować w dziwny i tajemniczy świat uległości, nauczyć się czerpać przyjemność z oddawania władzy nad swoim ciałem i duszą. Poszło łatwo, bo miał w sobie silniejszy niż inni lęk przed odrzuceniem i chętnie przyjmował wszelkie instrukcje. Cała odpowiedzialność spoczywała na moich barkach.

Nie zawsze bawiliśmy się z oczywistym podziałem na role. Czasem stawał się po prostu kochankiem, z którym dzieliłam intymność, mężczyzną demonstrującym swoją przewagę fizyczną nad drobną, kruchą kobietą lub przyjacielem, co to uważnie słucha. A jednak wystarczyło spojrzenie, ton głosu nie znoszący sprzeciwu lub prosty gest, żeby wszedł w rolę i z pełnym oddaniem służył. Ku obopólnej przyjemności.

Uległość to dar, który należy doceniać i szanować, starać się nigdy nie zawieść zaufania, jednocześnie nieustannie przesuwając granice tego, co możliwe. W tej grze strach jest sprzymierzeńcem, ale każde cierpienie – czy to fizyczne, czy psychiczne – musi zostać wynagrodzone. Czasem po prostu rozkoszą, czasem czułością, bo ludzkie emocje bywają nieprzewidywalne, a podróż w głąb własnej seksualności bywa podróżą na kraniec świata.

My dużo podróżowaliśmy, poznając wiele nieznanych lądów – Piotrkowi zupełnie obcych, dla mnie już znanych, ale oglądanych z nowej perspektywy, bo jego oczami. Niezwykle otwarty, oddał się całkiem, bez żadnych granic i zastrzeżeń, nie bojąc się bólu ani upokorzenia, lubując w ryzyku i coraz to bardziej ekstremalnych sytuacjach. Nic tak nie zbliża jak wspólne przygody… Przyłapanie na seksie w nietypowym miejscu, zdarcie kolan o szorstką wykładzinę, rozwalenie rozklekotanego krzesła i nabicie sobie przy okazji kilku siniaków… Zawsze przydaje się odrobina poczucia humoru i dystans do siebie, w końcu seks to nie bajka ani piękna wizja rodem z wymuskanych pornoli. Czasem coś idzie nie tak lub pokonuje nas własna fizjologia.

Trochę dziwnie bawić się na weselu mężczyzny, którego miało się na wszelkie możliwe sposoby, który wypinał się dla ciebie i obciągał ogromne dildo mające zaraz wbić się w jego tyłek. Dziwnie patrzeć, jak raz na zawsze łączy się z inną, przysięga wierność i uczciwość małżeńską kobiecie noszącej pod sercem dziecko, przelecianej bez zabezpieczenia w klubowej toalecie tylko dla sportu, żeby sprawdzić swoją atrakcyjność lub zaimponować kolegom.

Kiedy wręczył mi zaproszenie, kazałam oddać obrożę. Wtedy pierwszy i ostatni raz nie posłuchał. Przez moment butny, szybko stracił rezon pod moim lodowatym spojrzeniem.

– Zawsze będę twoim psem – wyszeptał, wstydliwie spuściwszy oczy. Na ułamek sekundy znów stał się tym nieśmiałym chłopakiem sprzed wspólnego nurkowania w toni, ale jak dla mnie i tak bezpańskim. Uległości nie wystarczy dać, ktoś musi ją przyjąć.

Swoją drogą zabawne, że podobne więzy okazują się często trwalsze niż złoty krążek na palcu. Niby to tylko seks, dawanie sobie na wzajem przyjemności w sposób nierozumiany przez większość i notorycznie deprecjonowany, a jednak też swojego rodzaju uzależnienie. Od emocji. Przeżyć. Rytuałów.

Jeśli ktoś mówi o uległych mężczyznach, zwykle wulgarnie: że zawszone kundle dają się dymać, cwele jedne, pierdoły bez jaj, wypinające dupę dla byle kogo i jęczące jak zwykłe dziwki. Może w kontaktach z zawodowymi dominami, rzeczywiście jest tylko uwłaczające godności jebanie, po którym zostaje niesmak, nie mam pojęcia, ale prawdziwa Pani, dbająca o potrzeby psychiczne swojego niewolnika, buduje razem z nim świat niedostępny dla innych, magiczne miejsce, w którym cuda się zdarzają. Każde spotkanie ma swój rytm, odrębną narrację i plan; każde spełnia lub próbuje spełnić jakąś fantazję, otwierając przy tym drzwi do kolejnych. Przynajmniej dopóki obie strony równie dobrze się bawią, łatwo bowiem o potknięcie, całą pracę obracające w niwecz. Pracę, która tę relację czyni wyjątkową, ale która niestety zwykle wcale nie pomaga w kolejnych związkach. Nawet jeśli nauczyłeś się dzielić z Panią wszystkim, co siedzi ci w głowie, nie jest powiedziane, że będziesz potrafił podzielić się tym z kimś innym…

Nigdy nie miałam nic przeciwko, żeby spotykał się z dziewczynami, wręcz zachęcałam do doskonalenia technik podrywu i wypróbowywania podłapanych u mnie trików, upominałam jednak również co do bezpiecznego seksu. Nie sztuka spieprzyć sobie życie. Widać nie słuchał.

Przyszłam na ślub, kupiłam kwiaty i ładny prezent, uśmiechałam się do wszystkich wokół, ucałowałam młodych, składając życzenia, ale od początku czułam głęboko w trzewiach wstręt, który przerodził się w obrzydzenie, gdy kompletnie pijany, zabawiwszy już przyjaciółki żony i własne ciotki, poprosił mnie do tańca. Nie odmówiłam, pewnym krokiem poszłam na parkiet, przytrzymując go, kiedy chwiał się na nogach. Śmierdział wódką, nie ulegało najmniejszym wątpliwościom, że noc poślubna zostanie przełożona, bo z pana młodego żadnego pożytku nie będzie. Do mojej sypialni w podobnym stanie nie miałby wstępu. Zawsze zresztą przychodził trzeźwy, w pełni świadomy mojego stosunku do uprawiania seksu po pijaku.

Patrząc w jego szkliste i nieprzytomne oczy, nie potrafiłam dostrzec w nich swojego kochanka. Swojego psa. Mężczyzna trzymający mnie niepewnie w spoconych ramionach, mógł co najwyżej wzbudzać litość: żałosny, obślizgły człowieczek o plączących się nogach. Niesmak wzbudzała też sama instytucja małżeństwa, mająca na siłę utrzymać przy sobie obcych ludzi.

Nie byłam odosobniona, wracając do stolika, usłyszałam jak kumple Piotrka obstawiają, ile wytrzyma z tą pustą lalą. Nie znam dziewczyny, nie powiem złego słowa, ale ciąża zawsze wydawała mi się najgorszym możliwym powodem do składania przysiąg. Gdzie miejsce na miłość? Zaufanie? Szacunek? Gdzie wspólne zainteresowania i zgodność charakterów? Ostanie czego bym chciała, to w nieodległej przyszłości powtarzać podobną szopkę…

Zresztą z kim, skoro mężczyźni, którym ufam i których lubię, okazują się rozczarowujący? Piotrek nagle stał się obcy, a przy tym zupełnie nieatrakcyjny, choć kilka tygodni wcześniej szalałam na jego punkcie, pożądałam nie tylko cieleśnie, nie potrafiąc wręcz zrozumieć irracjonalnej siły przyciągania. Wierzyłam, że osiągnęliśmy poziom bliskości niedostępny zwykłym śmiertelnikom. Każda kolejna sesja stawała się świętym misterium intymności, przyjmowałam jego ciało niczym komunię, zachłannie burząc kolejne mury. Miał być cały mój. Oddać wszystko. Zanurzyć się w toń, z której nie sposób wypłynąć.

Pamiętam jedno zupełnie wyjątkowe spotkanie – oboje chcieliśmy i oboje się baliśmy. Przygotowania trwały długo, bo takie rzeczy robiłam wyłącznie z doświadczonymi mężczyznami, wiedzącymi czego chcą i prowadzącymi mnie cierpliwie krok po kroku. Każdy jest trochę inny, inaczej odczuwa i reaguje, nie ma też dwóch takich samych penisów. Krótsze, dłuższe, proste i zakrzywione na najróżniejsze sposoby, bardziej i mniej wrażliwe, twarde niczym marmurowe posągi i rozkosznie sprężyste, sterczące pionowo w górę i unoszące się ledwie do poziomu, z bujnym napletkiem i całkiem go pozbawione, z grubym trzonem i małą główką oraz przypominające grzyby z rozłożystym kapeluszem – wszystkie piękne, stworzone do zabawy, ale też wymagające szczególnej opieki, o każdego zatroszczyć się trzeba w ciut inny sposób.

Kusiłam go i szeptałam świństwa przez cały tydzień, stanowczo zakazując osiągania orgazmu w jakikolwiek sposób, mógł się bawić, fantazjować czy oglądać porno, ale nie miał prawa dojść. Sama też z chęcią pieściłam muskularne ciało i nadpobudliwego kutasa, podziwiając pełne, nabrzmiałe jądra, już po trzech dniach wyraźnie większe, szczelnie wypełniające mosznę i szalenie wrażliwe. Z trudem powstrzymywałam się przed sięgnięciem po więcej, jedynie dwa razy żądając, by usłużył mi ustami. Ostatecznie moje pobudzenie również wymagało ofiar.

Czekał na mnie nagi, świeżo umyty, dokładnie ogolony – również między udami – z obrożą na szyi, piękny niczym antyczny posąg, tyle że ciepły i spragniony. Nawet nie drgnął, gdy weszłam, jedynie jego penis uniósł się, już wcześniej twardy, naprężył do granic możliwości i przybrał fioletowo-purpurową barwę.

– Zwiążę cię, wiesz o tym – wyszeptałam wprost do ucha zmysłowym tonem.

– Tak, Pani – głos Piotrka drżał, ale raczej nie ze strachu.

Położył się na łóżku, ręce i nogi wyciągając w stronę przypiętych do ramy skórzanych kajdan. Sam je przygotował. Zawsze lubił czekać, drżeć ze zniecierpliwienia, wykonując przy tym najdziwniejsze nawet rozkazy i z masochistyczną przyjemnością czyszcząc narzędzia tortur. Usiadłam obok, sycąc się widokiem, gładziłam policzki, tors, ramiona, otwartą dłonią jeździłam po brzuchu i udach, od czasu do czasu wywołując łaskotki. Zmieniałam sposób dotyku i siłę nacisku, celowo omijając jedynie genitalia. Zamknął oczy, chłonąc doznania, w duchu zapewne popędzając.

Mnie tymczasem przepełniała tkliwość, dominująca nawet nad podnieceniem, i poczucie odpowiedzialności. Tak niewiele trzeba, by skrzywdzić kogoś psychicznie lub fizycznie. Uszkodzić. Trwale. Siniaki i zadrapania się nie liczą, goją się dosyć szybko. Podobnie otarcia od lin czy malinki – lepiej ich unikać, ale absolutnie nie są groźne. Przesuwając granice poznania, zaczęliśmy też przesuwać granice bezpieczeństwa. Z każdym dniem rosło ryzyko, czasem przybierając bardzo realne kształty.

Kupiłam specjalny żel, od razu w strzykawce, bo zwykłe ponoć przez dobę po otwarciu można uznać za sterylne, ale po co niepotrzebnie ryzykować? Przyniosłam sprej odkażający do zabawek i osobny do rąk, a nawet wygotowaną, lnianą ściereczkę, na którą mogłam wszystko odkładać. Nie sztuka przecież wysłać kogoś do szpitala… Choć na własne oczy widziałam, że można obyć się bez tego wszystkiego.

– Gotowy? – spytałam, spojrzawszy w półprzymknięte oczy. Nie chciałam jeszcze zabierać się do rzeczy, ale odniosłam wrażenie, że marznie.

– Tak, Pani – niby powtórzył tylko wyuczoną formułkę, jednak ze sposobu w jaki to zrobił potrafiłam wiele odczytać. Nie kłamał, pragnął całym sobą oddać się w moje ręce i doświadczyć czegoś zupełnie nowego, nadal potencjalnie równie przyjemnego, co rozczarowującego lub bolesnego. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Intuicja podpowiadała, że nie tylko wytrzyma, ale też będzie się świetnie bawił.

Sięgnęłam ku kajdanom, najpierw przypinając ręce, później nogi. Sprawdziliśmy swobodę ruchów. Przez moment zastanawiałam się czy nie unieruchomić go bardziej, choćby dodatkowym pasem na wysokości brzucha – w końcu każdy ruch mógł być potencjalnie niebezpieczny.

– Nawet nie drgniesz, prawda? – upewniłam się, choć znałam jego opanowanie. Wyjątkowo zdyscyplinowany pies.

– Tak, pani. – Powietrze świsnęło przy nagłym wdechu. Właśnie głos i sposób oddychania mówiły najwięcej, wyraz twarzy czy reakcje ciała bywały mylące. Tym razem jednak drżał pod łagodnym dotykiem, bardziej wrażliwy niż kiedykolwiek, a purpurowo-fioletowy fiut przypominał dumnie wznoszący się maszt, jakby niespodziewanie prostszy.

Poszłam więc do łazienki umyć ręce, czyste mimo wszystko odkaziłam i zabrałam się za rozpakowywanie zabawek. Najpierw ściereczka, antybakteryjny płyn do czyszczenia, zafoliowana jeszcze strzykawka i na końcu sondy. Obie silikonowe, na tyle giętkie by dostosować się do kształtu cewki moczowej. Krótsza, ale nieco grubsza z otworem przez całą długość umożliwiającym ejakulację i dużym kołnierzem na zewnątrz ułatwiającym manipulowanie, gładka, czarna, wyglądająca niewinnie. Druga, czerwona, ponad trzy razy dłuższa, pełna w środku, z początku cienka, rozszerzająca się ku górze, z licznymi zgrubieniami, bardziej cieszyła oko, ale mogła też przerażać. Piotrek na żadną nie zerknął, obserwował jedynie moją twarz.

Mężczyzna, z którym robiłam to wcześniej, miał idealnie prostego penisa, z cewką przywykłą do podobnych zabaw. Już jako nastolatek penetrował się wkładami od długopisów i babcinymi drutami do robótek – coraz grubszymi. Tylko raz nabawił się uciążliwego zapalenia pęcherza, cierpiąc katusze i przyjmując silny antybiotyk. Nie używał nawet lubrykantów, jedynie śliny. Generalnie w porównaniu do Piotrka preferował znacznie bardziej ekstremalne rozrywki. Nauczył mnie wiele, ale nie dbania o bezpieczeństwo, do tego musiałam dojść sama.

Teoretycznie najlepiej byłoby zacząć od cienkiej, gładkiej sondy zrobionej z silikonu, zdecydowanie mniejszej niż otwór na końcu członka, nie znalazłam jednak takiej. Popularniejsze sondy stalowe, przy braku doświadczenia, drżącej ręce, zakrzywionym penisie i nierównej cewce, nawet jeśli nie są w stanie uszkodzić ciała, zwykle wystarczająco obłe, żeby nie stanowić poważnego zagrożenia, mogą wywoływać niepotrzebny ból.

Po raz ostatni przetarłam wszystko, odkładając na lnianą ściereczkę, rozpakowałam strzykawkę i wzięłam głęboki wdech. To już, zaraz. Posiądę go w nowy sposób, jak żadna inna – ani przede mną, ani po mnie, czego od początku byłam świadoma. Moi mężczyźni zawsze mieli problem z artykułowaniem swoich pragnień, o ile ja potrafiłam wydobyć z nich wyznania, o tyle później sami woleli tkwić w niesatysfakcjonujących związkach, niż przyznać się, że lubią, gdy kobieta dominuje, bierze ich, wykorzystuje czy zadaje ból. A czasem przecież wystarczy kilka słów, żeby odnaleźć szczęście…

Piotrek wyglądał pięknie, nieco spięty, ale też bardzo podniecony, jego oczy szukały moich. To spojrzenie tuż przed szczególnie zapadło mi w pamięć – magiczne, wyrażające bezgraniczne zaufanie, zamknęło nas w mydlanej bańce, odgradzając od świata. Jakbyśmy w takim wielkim, mieniącym się różnymi kolorami bąblu powietrza schodzili razem coraz głębiej, na dno oceanu, mając błyskawicznie wynurzyć się na powierzchnię w chwili spełnienia, tym gwałtowniejszej, im bardziej się zanurzymy.

Po wstrzyknięciu w cewkę lubrykantu poczuł lekkie pieczenie, szybko jednak przeszło. Nasmarowałam również sondę, tę dłuższą, ale cieńszą. Nie zamierzałam wkładać jej głęboko, chciałam sprawdzić reakcje. Na język lub palec bawiący się ujściem zawsze reagował nad wyraz entuzjastycznie. Teraz mieliśmy posunąć się znacznie dalej.

Czując jak napieram, otworzył szerzej oczy, ale zaraz nieznacznie skinął głową.

– Wiesz, że w każdej chwili możesz… – zaczęłam, przerwałam jednak w pół zdania, bo jęknął ekstatycznie. Zwykle cichy, wywarł tym na mnie ogromne wrażenie. Aż poczułam skurcz w dole brzucha. Moje podniecenie również stawało się groźne, a pewne rzeczy lepiej robić na zimno…

Starałam się opanować, ale ręce lekko drżały, gdy wsuwałam karbowany silikon głębiej. Wchodził zadziwiająco łatwo, coraz bardziej rozpychając otwór. Twarz kochanka wyrażała zachwyt, choć na czole pojawiło się kilka kropel potu. Później powiedział, że wreszcie wie, jak to jest być penetrowanym. Zdziwiły mnie te słowa, w końcu penetrowałam już jego odbyt. I usta.

Spróbowałam pokręcić zabawką. Pisnął, oczy mu się zeszkliły, a jednak nie przerwał. Muszę przyznać, iż zafascynował mnie widok sondy tkwiącej w środku na dobre pięć-sześć centymetrów. Chwyciłam penisa, ściskając mocno, wyczułam twardy trzpień tkwiący wewnątrz. Poluzowałam chwyt i wykonałam kilka posuwistych ruchów góra-dół. Aż rzucił się w okowach.

– Bardzo dobrze – wymruczałam pod nosem. – Ma być ekstremalnie.

Kutas prężył się pod moim dotykiem, olbrzymi, czerwony i najwyraźniej gotowy trysnąć… gdyby nie korek… który drugą dłonią zaczęłam obracać, nieznacznie wsuwać i wysuwać, obserwując zgrubienie a to wynurzające się, a to zanurzające w błyszczącej wilgocią dziurce. Był mój, w tamtej chwili był cały mój, w pełni zależny i w pełni oddany, gotowy przyjąć wszystko, co zechciałabym ofiarować.

– Błagam… – jęknął ze łzami w oczach. Bynajmniej nie o to, żebym przestała. Wręcz przeciwnie. Znałam ten ton. Tę desperację.

Przerwałam na chwilę, pochyliłam się i pocałowałam go w usta. Głodne jak mało kiedy. Łapczywe. Wahałam się, co powinnam zrobić, jak przedłużyć zabawę i zwiększyć rozkosz. Masturbowanie zatkanego penisa okazało się strzałem w dziesiątkę. Wił się i jęczał, nie mogąc dojść, drżał w konwulsjach, błagał, klął, aż w końcu poprosił, żebym wyjęła. Skoro nie użył słowa bezpieczeństwa, nie zamierzałam kończyć. Odczekałam chwilę, a kiedy ochłonął, nieznośnie powoli wyjęłam zabawkę. Przy każdym koraliku cichutko stękał, podniecony do granic możliwości, ale też niepewny, co czeka go dalej.

– Teraz druga. – Uśmiechnęłam się tym lekko kpiącym półuśmieszkiem, który przyprawiał Piotrka o zimny pot.

Większa sonda weszła z pewnym oporem, a zgrubienie na końcu przysłaniało widok rozszerzonej cewki, chciałam jednak sprawdzić, czy dojdzie w ten sposób, tryśnie przez otwór w zabawce. Wepchnęłam całą część penetracyjną i wznowiłam ruchy posuwiste, tym razem jednak trzon obficie smarując lubrykantem. Znacznie łatwiej manewrowało się wystającymi koralikami, tutaj dłoń ślizgała się po kołnierzu, odpuściłam więc, całą uwagę poświęcając zewnętrznej części penisa. Naciskając dobitnie przypominałam mu o elastycznej rurce tkwiącej w nim niemal do połowy przyrodzenia.

Delektowałam się widokiem napiętych mięśni, zaróżowionych policzków, rozchylonych w ekstazie ust, wsłuchiwałam w jęki i błagania, nieartykułowane prośby i wyznania miłości. Pierwszy, choć nie ostatni, raz widziałam Piotrka w podobnym stanie – pozbawionego kontroli nad własną żądzą, gotowego zrobić wszystko i wszystko obiecać, byle tylko w końcu, po długich męczarniach, dojść.

Doszedł, wystrzelił z olbrzymim impetem, prosto w górę, zalewając gęstą spermą, zmieszaną z nadmiarem lubrykantu moją dłoń, własny brzuch i łono. Jeszcze w trakcie orgazmu, jednym, płynnym ruchem wyjęłam sondę. Płakał, a kiedy rozpięłam kajdany, chwycił mnie mocno i zamknął w swoich silnych, spoconych ramionach. Zasnął, szepcząc do ucha słowa podziękowania.

Przez dwa czy trzy dni czuł przy oddawaniu moczu nieznaczne pieczenie, nie zniechęciło go to jednak do dalszych prób. Równie intensywnych, choć mniej stresujących, bo oboje wiedzieliśmy już czego się spodziewać i jak odczytywać poszczególne sygnały. Każda kolejna sesja zdawała się nas do siebie zbliżać, pogłębiać dzieloną strefę intymności. Zawsze życzyłam mu dobrze i mimo, że nie chciałam się przywiązywać, budzące się z czasem ciepłe uczucia zaskakiwały. Tajemnice łączą.

Największym szokiem był ból ściskający żołądek, gdy dowiedziałam się o ciąży. Seks bez zabezpieczenia w jednej chwili przekreślił zaufanie, którym do tej pory darzyłam Piotrka. Stanowił zdradę. Ale to nie wszystko, pojawił się również żal, trudny do wytłumaczenia smutek. Trochę jakbyśmy wypłynęli na powierzchnię osobno, na dnie oceanu zostawiając łączącą nas wcześniej bańkę. Jakby pękła…

Czy kochałam go? Raczej nie i nawet jeśli raz czy drugi, podczas seksu, wyrwało mu się podobne wyznanie, on również mnie nie kochał. Sądzę jednak, że byliśmy blisko. Szanowałam go. Uważałam za przyjaciela. Życzyłam jak najlepiej. Skąd zatem obecne obrzydzenie? Wstręt trudny do ukrycia?

 

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

W tym opowiadaniu więcej literatury niż erotyki jako takiej, nieczęsto ukazujesz nam taką stronę swojej twórczosci. I za tę literacką analizę uczuć i emocji w bardzo szczególnym związku wstawiam bez wahania „piątkę”. I jeszcze za piękne opisy różnych odmian penisa. 😀

Wiesz, Neferze, literacko mogę wyżyć się gdzie indziej, a skoro mnie, jako czytelniczce, brakuje na NE bardziej dosadnych tekstów, skupionych wyłącznie na erotyce, sama próbuję czasem wypełnić tę niszę. Co wbrew pozorom wcale nie znaczy, że nie potrafię napisać nic innego 😉

W tym wypadku bardzo zależało mi na pokazaniu różnicy między przemocą („Nigdy więcej!”) i BDSM. Osobiście jestem zdania, że nieważne jaki uprawiasz seks, ważne z kim…

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Jest jakaś różnica między przemocą opisaną w „Nigdy więcej” a BDSM? Wybacz Autorko, ale ja nie widzę prawie żadnej poza tym, że czyniąc dobrowolnie to, co czynią bohaterowie obu opowiadań, jedni mają wewnętrzny (moralny?) problem z normami narzuconymi przez społeczeństwo, a drudzy nie. Jedni potrzebują „heroiny”, innym wystarcza zioło. Jedni potrzebują pogardy i siły, drudzy uśmiechu i ciepła. Tyle. Ale nazywać przemocą coś, czego odbiorca tej „przemocy” potrzebuje jak substancji, od której jest uzależniony? Ciekawe!
Uśmiechy,
Karel

Może rzeczywiście te sytuacje różnią się za bardzo, żeby dobrze zobrazować o co mi chodzi (choć wspomniane jest na przykład zdzieranie skóry z pleców ;))… Zdaje się, że w komentarzu pod „Nigdy więcej!” napisałam, że wszystko, co dzieje się między bohaterami, kiedy uprawiają seks, może wydarzyć się w relacji BDSM. Tyle, że właśnie w BDSM liczy się relacja i poszanowanie granic obu stron (szczególnie strony uległej). To jest gra, konwencja, wytwór kultury. Trochę jak z przedstawieniem: kurtyna się unosi oznajmiając początek i opada po zakończeniu. Upodobania seksualne nikomu nie odbierają prawa do szacunku i nie pozbawiają godności. Kiedy chcesz, żeby ta druga strona naprawdę poczuła się jak śmieć, nie tylko na chwilę, w trakcie zabawy, dającej przecież wam obojgu satysfakcję, to jest już przemoc, czyste okrucieństwo. Cała sztuka polega właśnie na tym, żeby podać tę heroinę w sposób, który uzależnionemu pozwala następnego dnia śmiało spojrzeć w lustro… bez względu na to, ile razy zostanie uderzony, opluty czy znieważony.

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Piekne i mądre słowa. Nic dodać, nic ująć

Ciekawie się czytało. Bardzo ładnie napisane. Ze smakiem.
Tematyka bliska mi, jednakże z nieco innej strony.

Miło mi to słyszeć.
Zachęcam do eksplorowania zasobów NE i komentowania naszych tekstów. Uwielbiamy komentarze – to jedyne wynagrodzenie za naszą pracę 🙂

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Jestem zaskoczona. Gusta jak wiadomo są różne, mnie teksty Ani raczej średnio się podobały…
Ale ten tekst jest wspaniały. Czytajac go już wiem, że będę do niego wracać. Jest o czymś zupełnie mi nie znanym, postaci są świetnie skonstruowane, sama forma narracji też niezła. Zarówno Piotra, jak i jego Panią chciałabym poznać lepiej.

Szanowna Autorko, gratuluję i dziękuję za przyjemność czytania.

To ja dziękuję 🙂
I przyznam, że podziwiam wytrwałość. Oby więcej takich stałych czytelników!

Serdecznie pozdrawiam

Ania

Podoba mi się narracja pierwszo – osobowa w tym opowiadaniu.

A poza tym… opis praktyk seksualnych bohaterów okazał się ponad moją wrażliwość – wprowadzenie czegoś do cewki moczowej? Brrrrrrrrrrr.
To dla mnie niemal jak wyrywanie paznokci, scena rodem wręcz z horroru, a miała być przecież erotyka 😉
I jeszcze ten zimny opis przygotowań bohaterki… Nawet teraz po przeczytaniu, mam gęsią skórkę na samo wspomnienie…
S. King mógłby się uczyć, ale jedna rzecz mnie jeszcze niepokoi –
Aniu, zamierzasz przerzucić się na pisanie grozy? 😉

Pozdrawiam
R.

Przyznam, że Twój komentarz Radosky wprowadził mnie w wyjątkowo dobry nastrój 🙂

Jest to pierwszy utwór Twego autorstwa jaki przeczytałem i chylę czoła doceniając dogłębną znajomość tematu. Ciekawe techniki znane nielicznym oraz realistyczny opis niszy BDSM tworzą bardzo ciekawą całość, którą czytałem z zainteresowaniem. Oby tylko jacyś napaleni niedoświadczeni ludzie nie umiejący zakładać cewników nie zrobili sobie krzywdy. To i odpowiedż dla Radomskiego . Zasady tej hmmm dość extremalnej zabawy są oparte na zakładaniu cewników. Pozdrawiam

Specjalnie w tekście starałam się podkreślić ryzyka związane z podobnymi zabawami oraz wagę dbania o bezpieczeństwo. Eksperymentować należy rozważnie!

Dziękuję za poświęcony mi czas

Ania

Cóż, w takim razie napiszę to tutaj:

100 lat, Najlepsza Erotyko!

Żyj długo i przynoś nam jeszcze wiele wspaniałych opowiadań!

Przyłączam się do życzeń: wszystkiego najlepszego, NE!

Napisz komentarz