Łapacz snów (Seelenverkoper)  3.46/5 (16)

9 min. czytania

Teymur Madjderey, „Low Key Judith”, CC BY-NC-ND 2.0

Gdy nad miastem zgasła ostatnia lampa, zapanował mrok przecinany jedynie oddalonymi, żółtymi mignięciami ulicznego sygnalizatora. Nie było słychać nocy. Skwierczenie spalającego się tytoniu koiło nerwy. Wśród oparów dymu na mokrym asfalcie lśnił okrąg o grubej linii wyznaczony spaloną gumą z tylnej opony motocykla. Wzór wypełniający środek był nieregularny, linie splatały się wielokrotnie, tworzyły grube węzły, by następnie rozbić się na dziesiątki kresek zanikających wraz z ostatnimi kroplami krwi, które je wytyczyły. Przypominał niedbale wykreślony indiański łapacz snów. Zamiast piór i koralików przyozdabiały go porozbijane elementy silnika. Wybite, porozrzucane zęby lśniły w rozbłyskach świateł przejeżdżających aut jak obraz dalekiego, przerażającego nieba pełnego gwiazd. Główne linie magii świata zakrzywiały się i oddalały zmylone potęgą zaklęcia.

Uśmiechnął się. Cały świat zdawał się zmniejszać. Stawał się mniej istotny. Przypominał akwarelę na szkle. Odgłos syren karetki pogotowia ratunkowego po prostu się urwał. Zaklęcie chwyciło rzeczywistość i otaczające ją widma. Czuł pod palcami, jak wzbraniała się i próbowała wyrwać z oków magii. Miał ją już na spierzchniętych wargach, prawie wyczuwał pod zaciskającą się dłonią. Uśmiechnął się, splunął. Zaszurał podeszwą starych trampków o asfalt. Następnie jednym szarpnięciem ręki wyrwał taśmę filmową z blaszanej szpuli i owinął ciasno wokół nadgarstka. Ostatni element rytuału. Musiał przywołać sny. Długo rozważał, czy nie zdecydować się na jakiś obraz Quentina Tarantino. Jednakże on powtarzał jedynie sny innych. Tak jakby ich nie rozumiał. Pomiędzy ciosem w mordę, a lateksowym strojem Umy Thurman stracił sens. Almodovar. Almodovara nigdy nie umiał oglądać. Był zbyt gorzki. Niezrozumiały. Opowiadał historie, których nigdy nie przeżył. Opisywał uczucia będące mu obcymi.

Po jednym muśnięciu płomieniem Zippo taśma rozbłysła jęzorami ognia, a on odrzucił niedopałek papierosa, wciągnął w płuca trujące opary srebra i zaintonował: Czy to księżyc lśni w południe?  Czy też słońce o północy? Z wysokiego nieba spływa blask… Nikt już nie wie, nikt już nie wie, nikt już nie wie, skąd dobija ten blask…Zatańczył niczym szaleniec,  wymachując ramionami i zataczając  nimi  szerokie kręgi. Chociaż powietrze wokół niego stało, dym unosił się, a potem spływał wprost ku wzorom wytyczonym na asfalcie. Gęstniał, wirował i splatał się. Stawał realny. Obecny. Pośrodku dostrzegł ludzki kształt. Podszedł, by na formującą się rękę widma założyć łańcuch ze stopionego celuloidu tak, by wgryzł się nie tylko w skórę pochwyconego snu, ale w całe jego jestestwo. Z kłębów uformowała się niewielka, spiczasta twarz o czekoladowych oczach, krótkich i smolistych liniach brwi, okolona burzą czarnych, skręconych włosów, zaciśnięte niebieskie usta. Następnie wyłoniło się nagie ciało. Drobne dłonie i przedramiona. Niewielki tors ze sterczącymi dumnie, pełnymi piersiami o ciemnych sutkach. Płaski brzuch. W kilku ruchach widmowa dziewczyna oplotła wokół rąk i ciała ostatnie opary czarnego dymu pozostające nad symbolem Łapacza Snów. Następnie spojrzała z dezaprobatą na swoje dzieło.

­ – Marzeń, których ze sobą przyniosłeś wystarczyło jedynie na szpilki i pończochy. Miałam nadzieję chociaż na bieliznę – ofuknęła go dziewczyna.

Zaraz jednak uśmiechnęła się słodko, obracając głowę. Skinęła zachęcająco dłonią, a kiedy zbliżył się, by ją spętać, momentalnie rzuciła się do przodu i wbiła mu ostre zęby w nadgarstek. Wtedy pojął swój błąd. Pęta wiedzione jej dotykiem zacisnęły się na jego ciele i duszy. Wrzasnął z bólu i zatoczył się, wyzwalając w jednej chwili wszystkie zaklęcia, jakie przygotował. Jedno po drugim zawodziły. Zmieniały się w rozbłyski świateł, niewielkie iluzje i cienie zwierząt. Widmowe kształty jelenia, wielkiego kota oraz ryby otoczyły go, po czym nie podejmując walki uciekły w mrok. On również próbował umknąć, ale nogi nie chciały słuchać woli. Kiedy się potknął, wykorzystała to i popchnęła go, by przewrócił się na plecy. Przykucnęła na piersi ofiary, wbijając mu kościste kolana w brzuch. Pochyliła głowę nad twarzą czarodzieja i uważnie się przyjrzała. Poczuł jej oddech. Pachniał wiśniową gumą balonową, oranżadą w proszku i tanim winem. Roześmiała się i ciągle chichocząc zachłannie wpiła w jego usta. Otuliła głowę ramionami i wczepiła palce w splątane i sterczące włosy maga. Zamruczała z zachwytem. Rozsunęła nogi tak, że opadła i oplatała go nimi w pasie. Czuł ciepło bijące z jej podbrzusza. Napięte mięśnie ud. Odsunęła głowę i ugryzła go w ucho.

­ – Schwytałeś sen. Poniesiesz wszystkie tego konsekwencje. Bądź pewien – wymruczała zmysłowo.

Rozpięła mu rozporek i przez kilka chwil badała sterczącą już w pełnej gotowości męskość. Usatysfakcjonowana oględzinami, rozdarła mu czarny tshirt, wbiła palce w barki i przymknęła oczy. Zamarła przez chwilę naprężając całe ciało, zagryzła dolną wargę. Następnie, jednym płynnym ruchem nabiła się na penisa. Oboje jęknęli. Z zadziwiającą siła przytrzymywała go, przyszpilonego do asfaltu. Gwałtownie wyrzucała do przodu biodra. Była wilgotna i ciasna. Czuł, że mógłby już dojść. Wiedział, że powinien już dojść. Potrzeba spełnienia była wręcz bolesna. Chciał wysunąć się z niej i skulić, ale nie pozwoliła mu na to. Przylgnęła jeszcze mocniej. Nie wiedział, jak długo to trwało. Czuł się jak wycięty z nocnej reklamy środku na potencję puszczanego w publicznej telewizji. W końcu zajęczała przeciągle. Usiadła prosto. Odchyliła głowę do tyłu. Nie była wysoka. Miała góra metr sześćdziesiąt wzrostu. Lekka niczym piórko, choć bardzo silna. Gdy oddychała głęboko, podziwiał jej wspaniałą, dziewczęcą figurę, długą szyję pokrytą mapą piegów, okrągłe jak połówki grejpfrutów piersi z ciemnymi sutkami, twardymi niczym kostki czekolady. Skóra przypominająca złocisty bursztyn ociekała potem. Setkami mieniących się w poblasku zaklęcia klejnotów. Śledził trasę jednej ze słonych kropli, podążającej od obojczyka, zdobywającej szczyt jej naprężonego sutka, by następnie spaść na udo, a stamtąd kontynuować ucieczkę wzdłuż łydki przed jego natrętnym wzrokiem.

­ – Miałem cię schwytać – wycharczał i sam zaniepokoił się tym, jak słabo brzmiał jego głos. Wydawało mu się, że słowa te wypowiedział inny człowiek –  na czyjąś prośbę. Ktoś mi zapłacił, bym poskromił jego sny. Spętał i uwięził. Ale zerwę czar. Wyzwolę cię. Wskażę mego zleceniodawcę i zniknę. Obiecuję. Mam ziemie do których mogę się udać. Zaszyję się w Doggerlandzie, albo w Nibylandii. Zniknę wśród mitów tworzących Ziemiomorze od Wyspy Havnor, aż po kres archipelagu Kargardzkiego, lub w nowEj opowieści o Eriadorze, Gondorze i Arnorze.

Opadła na niego i pocałowała chłodnymi ustami w czoło.

­ – Trochę nie wyszło prawda? To sen posiadł ciebie, niewinny czarodzieju – odpowiedziała.  – Właściwie nie jest nawet jeszcze do końca zadowolony ­ – zamruczała ­ – a ty, magiku?

Podniosła się i zaczęła krążyć wokół niego niczym głodna kotka. Tak, jakby zastanawiała się, czego teraz od niego chce. Od jego ciała. Stąpała lekko, bezgłośnie. Jakby bawiła się ze swoją ofiarą. Pomimo prób nie mógł się podnieść. Błądził myślami, by przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby pomóc w przejęciu kontroli, ale nie potrafił. Cały świat, wszystkie jego myśli skupione były wokół tej niesamowitej kobiety, wykutej w ogniu inkantacji. Oraz tego, jak bardzo pragnął zaspokojenia. Zaspokojenia w niej.

Ponownie usiadła mu na kroczu. Tym razem odwrócona do niego plecami. Pomiędzy jej łopatkami dostrzegł tatuaż. Wyłonił się z mroku nocy i zalśnił światłem rzuconym przez reflektory jednego z jadących samochodów z innego, pozostawionego świata. Wyglądał zupełnie jak wzór wyryty magią na czarnej powierzchni asfaltu. Nabiła się ponownie na niego, ale tym razem nie kobiecością. Początkowo ruszała się ostrożnie i z rozwagą, ale wystarczyło kilka chwil, by poczuł, że przyśpiesza, ujeżdżając go coraz szybciej i zachłanniej. Wibrujący, dziewczęcy głos odbijał się od kopuły czaru i wracał ze zwielokrotnioną siłą. Kątem oka dostrzegł, że obie dłonie włożyła między uda i intensywnie pieściła swoją cipę, wsuwając do środka najpierw dwa, a następnie trzy i cztery palce. Sen jęknęła z rozkoszy, a całe jej ciało zadygotało. Mięśnie mężczyzny zareagowały zgodnie z jej wolą. Wiedział, czego ona oczekuje. Wiedział na co mu pozwoli. Sięgną  ku jej barkom. Jedną  dłoń położył u nasady karku Snu, a drugą oplótł wokół podbródka. W ciągu krótkiej chwili obrócił się, by teraz to ona znalazła się pod nim. Wbijał się głęboko w jej tyłek tak, że ostatecznie musiała podeprzeć się obiema rękami, by nie upaść. Zamknął w dłoni rozrzucone włosy dziewczyny, oplótł wokół nadgarstka i przyciągnął do siebie. Nie były podobne do dymu. Wreszcie czuł, że jej ciało układa się tak, jak tego oczekiwał i wtedy doszedł pierwszy raz. Ogarnęła go ulga. Ból, który zagnieździł się w podbrzuszu ustąpił wreszcie pod naporem pożądania. Przez chwilę stracił rytm pchnięć, ale nie przerwał. Poruszał się nieśpiesznie, smakując odczucia. W końcu opadł całym ciężarem na jej plecy. W dalszym ciągu tkwił w niej, twardy jak na początku. Nie miał już jednak siły zaspokajać  żądzy. Z trudem łapał oddech, a przed oczami wirowały mu kolorowe plamy. Wtedy stracił przytomność.

Kiedy ocknął się, pierwszym, co poczuł, było ciepło jej ciała i chłód miarowego oddechu na piersi. Szczerze mówiąc nie liczył na to, że się obudzi. Wiedział, że dziewczyna nie posiada mocy, by go unicestwić, ale z łatwością potrafiła zniszczyć cielesną powłokę, a zagubionego ducha posłać we włóczęgę po brzegach rzeki Dai Esthai. Kiedy spał, zdjęła z niego pęta. Reszki filmowej taśmy, którą magią zmienił w więzy leżały rozerwane na granicy pola widzenia. Położyła na nim nogę, rękę przerzuciła przez klatkę piersiową. Biodrami przylgnęła do jego uda. Wokół nadgarstka wiły mu się jedynie czarne pukle jej włosów. Przypominały  kłębowisko Węgli, niewielkich istot, które spotkał podczas jednej ze swoich licznych podróży. Zwierzęta te obsiadały wszystkich podróżujących przez pustkowia siódmego piekła. Nikomu nie czyniły szkody. Mogły jednak stanowić znaczny ciężar dla zmęczonych ludzkich pleców i strudzonych koni wlokących się powoli w czarnym pyle drogi. Kiedy zadął pachnący siarką wiatr, znad równin niespełnienia rozpływały się w jego podmuchach niczym kłębki smogu. Były ciekawskie i ciepłe w dotyku. Nie pozwalały się zabrać ze sobą, a schwytane rozpadały się w popiół i kurz. Domyślił się, że nie śpi. Czekała. Nie wiedział, czy po to, by zerwać się do ucieczki przy jakimkolwiek gwałtowniejszym ruchu, czy, gdy poczuje się zagrożona, wyrwać mu serce i nasycić krwią kochanka resztki żądzy.

– Nie jestem już dziewczyną, którą byłam kiedyś ­  – zaczęła, wyczuwając jego wątpliwości.
– Którą? To znaczy… kiedy? – spytał zdziwiony.
– Dawno temu. Przed wszystkim – odparła, chichocząc.
– Ja też nie jestem mężczyzną…
– Którym…?
– Którym byłem kiedyś.
– Więc jesteśmy podobni – skwitowała, wtulając twarz w jego ramię, by stłumić wybuch śmiechu.

Nie był pewien, jak ma się zachować. Wiedział, że w słowach przywołanego snu kryje się coś znacznie więcej. Ostrzeżenie? Może przypomnienie. Wspomnienie marzenia z minionych chwil. Czegoś, co już miał i utracił. Czego nie pamiętał i co podążało za nim zawsze, jak cień. Miał świadomość, że dziewczyna jest wywołana magią. Stanowi efekt sprawnie rzuconego zaklęcia i przypomina marę niedzielnego kazania sprawnego klechy. Na pewno zaś nie mógł spotkać jej wcześniej. Nie kroczyła wraz z nim cienistymi ulicami parnego Babilonu, gwarnej i ludnej Aleksandrii, ani Rzymu pierwszych cesarzy, gdy miasto odzwierciedlało cały świat. Nie opowiadał jej o pierwszych mądrościach przekazanych przez Sokratesa ani lekcjach udzielonych Augustowi. Nie dzieliła z nim nigdy życia, a jednak stała się jego nieodłączną częścią. W ciągu zaledwie kilku godzin.

Wstała i przeszła kilka kroków na samych palcach. Uniosła złączone ręce nad głowę i przeciągnęła się, wyginając w łuk. Zupełnie naga. Przekrzywiła głowę i zalotnie wyszeptała:

­ – Naprawdę chcesz mu mnie oddać?

– Nie – mruknął, schylając głowę i opuszczając wzrok pod ciężarem jej spojrzenia. Nie wiedział, co więcej może jeszcze powiedzieć. Schwytał nie swój sen. Wykonał łapacz snów, po którego liniach w sieć spłynęła właśnie ta dziewczyna. Jednak to był czysty przypadek. Może złośliwość losu. Wszystko powinno pójść gładko. Za spętaną i bezbronną wziąłby należytą zapłatę. Nigdy nie zwróciłby na nią tyle uwagi, by zapadła mu w pamięć. Nie byłaby istotna. Jednak nie miał wpływu na to, co już się wydarzyło. Wdarła się w jego istnienie i pozostawiła ślad trwalszy niż negatyw na filmowej kliszy. Rzuciła na życie cień. Zupełnie jak magia. Zupełnie jak istoty przemykające przez niewielką przestrzeń zaklęcia nad ich głowami.

– To dziwna ryba. Kiedy dorasta, jedno z jej oczu przechodzi na drugą stronę – wskazał jedno z widm swoich zaklęć unoszące się nad nimi, by odwrócić uwagę dziewczyny.

– Po co? – spytała po chwili, gdy także przyjrzała się istocie.

– To oznaka dojrzałości. Znak, że przeszła przez koszmar wytłumaczył.

– Jaki koszmar?

– Koszmar dzielący dzieci od dorosłych – mruknął. Wyjął z kieszeni spodni paczkę wygniecionych papierosów. Kiedy ją otworzył, okazało się, że wszystkie są połamane. Zaklął. Spojrzał na niebieskie światła policyjnych radiowozów migające blado za kopułą zaklęcia. Kilku mundurowych włóczyło się bez sensu. W dalszym ciągu wpatrywała się w niego w poszukiwaniu odpowiedzi, której nie umiał udzielić. Niewysoka. Wątła niczym nocne szepty kochanków. Czarna jak najciemniejsze godziny przed świtem. Piękna jak karnawał Felliniego. Podszedł do niej i już bez wahania pocałował lodowate, błękitne wargi. Następnie objął całą i opuszkami palców gładził umykający wzór na plecach.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

„Łapacz snów” jest jednym z tych opowiadań, do których nijak nie wiem, jak się odnieść. Ma rewelacyjny koncept, świetny język, masę róznego rodzaju nawiązań i… zostawia ogromny niedosyt. Wpadamy nagle w opowieść i równie nagle z niej wypadamy, a aż prosi się o rozwinięcie historii i to konkretne. Niemniej taka była decyzja Autora i… i tak mi strasznie szkoda pomysłu 😀

Siłą opowiadań Seelenverkopra zawsze był niezwykle sugestywny, gęsty klimat i pewna fabularna tajemniczość. Wrażenie, że to, co oglądamy jest tylko wycinkiem znacznie szerszego i głęboko przemyślanego świata. Nawet jeśli jest to iluzja, to bardzo udana. Autor z ochotą rzuca w nas pomysłami, z których każdy mógłby stać się kanwą dłuższego opowiadania albo i powieści. A On zamyka te pomysły w ledwie paru stronach – stąd zapewne wrażenie niedosytu, o którym pisze Agnessa. Taki już jednak jest nasz Koper i trzeba do tego przywyknąć. Bo choć pisze nieregularnie i rzadko, a do tego krótko, to każdy tekst, który publikuje na naszych łamach – odciska swoje piętno i na długo pozostaje w pamięci. Nie inaczej jest z Łapaczem.

Pozdrawiam
M.A.

Po pierwsze zapomniałem jak sie loguje. Po drugie muszę podziękować Megasowi jako mojemu korektorowi i best man. Naprawdę, co się chłop przeze mnie wycierpiał nad tym tekstem to jego i nikt mu tego z paszczy nie wyrwie.
Agnesso dziękuje bardzo za przeczytanie opowiadania. Lubię twiorzyć obrazy literackie gęste, pełne odniesień, pełne języka zupełnie odmiennego niż ten codzienny, ten opisujący rzeczywistość. To jest niestety mój problem. Zawodowo bardzo dużo piszę i czasami stworzenie tego typu tekstu w większym rozmiarze w czasie wolnym wykracza poza moje zasoby i czasu i chęci.

Tekst jest co najmniej dobry, bardzo plastyczny, sugestywny. Czyta się z przyjemnością. Koncepcja warta rozwinięcia w postaci większej formy.

Żeby nie było tak słodko, o błędach słów kilka.

„spaloną gumą z tylnej opony motocykla”. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale z tego co wiem, pali się gumę tylko za pomocą tylnej opony. Nie da się inaczej, bo motocykl posiada napęd „na tył”. A skoro tak, to nie trzeba dodawać, że chodzi o tylną oponę, bo to oczywiste.

„odgłos syren karetki pogotowia ratunkowego”. Po pierwsze – skąd nasz bohater wie, że to karetka pogotowia ratunkowego wydaje ów odgłos? Bo zakładamy, że skoro słyszy „odgłos”, to pojazdu nie widzi. No ale dobra, jest czarnoksiężnikiem, wolno mu więcej niż zwykłemu śmiertelnikowi. Albo odgłos syren jest na tyle charakterystyczny, iż wiadomo z góry, że to karetka pogotowia ratunkowego. tak czy owak, nie trzeba dodawać, że chodzi o karetkę pogotowia ratunkowego, bo tylko pojazdy służb ratownictwa medycznego nazywa się karetką właśnie. Nie ma karetek straży pożarnej czy karetek policji, a pojazdów innych służb mających przywileje używania sygnałów świetlnych i dźwiękowych nie nazywa się karetkami.

W mowie potocznej karetkami nazywa się również opancerzone pojazdy służący do przewożenia więźniów. Tak, że.. NIEKONIECZNIE MIAŁEM RACJĘ:)

Trudno stwierdzić, kto po raz pierwszy wpadł na pomysł napędzania obu kół w motocyklu. Warto jednak wspomnieć, że koncepcja napędu przedniego koła liczy sobie niemal 100 lat. Zaprezentowany w 1921 roku motocykl Megola przy przednim kole miał zamontowany pięciocylindrowy silnik gwiaździsty o pojemności 640 ccm. Napęd odbywał się tylko na przód, więc kto wie, może była to pewna podpowiedź dla konstruktorów, jak rozwiązać kwestię napędu przedniego koła.

No ja osobiście karetkę częściej nazywam pojazd więzienny, ale po prostu codziennie większosć dnia spedzam w mieście w którym szpital zamknieto ale dumny zakład karny trwa

Zdecydowanie nie jest to Seelenverkoper w szczytowej formie, ale kochankowie zamknięci w magicznej bańce po prostu mnie urzekli! 🙂

Napisz komentarz