Gra (Osiem Oceanów)  3.73/5 (114)

10 min. czytania

Źródło: Pixabay

I właśnie wtedy to padło.

Propozycja przyjęta z zainteresowaniem przez resztę uczestników.

No to świetnie. Po prostu zajebiście.

– Może zagramy? W taką towarzyską grę. W szczerości pełną. – I chichot. Z całej paczki znajomych, zaczynającej swobodny weekend na domówce, została nasza piątka, bo wcześniej jedna para pożeglowała do domu zwolnić z opieki nad dziećmi starszą panią, a ktoś inny wyfrunął na imprezę do klubu, bo domówki fajne są, ale z tańczeniem ogólnie słabo.

– Rozbierany poker? – zapytał z nadzieją Piter.

– Nie chcę oglądać twojego waleta – oznajmiła Sonia, wybuchając śmiechem. – Ani tym bardziej pokazywać swojej damy haha…

– Nie. – Pomysłodawczyni, korpulentna i niezwykle piękna Myszka, zaprzeczyła z powagą. – Kiedyś na studiach się w to bawiłam i było świetnie. Znaczy się w tę grę. Po prostu opowiadamy sobie. Ze szczegółami. Kawa na ławę. Wszystko. O naszej ostatniej randce. Jak było, z kim było. Jak się skończyło. A jeśli się kończyło momentami, to je też mamy opisać.

– Skąd wiesz, że to będzie ciekawe? – zapytałem. – A jeśli ostatnie randki mieliśmy do bani?

– Zwykły rachunek prawdopodobieństwa. Na pięć osób musi być coś śmiesznego.

– Chcesz się ze mnie pośmiać? – Piter podniósł brwi z udawanym gniewem. Podniósł również szklankę z drinkiem do ust.

– No chodźcie – prosiła Myszka. – Znamy się. Gorzej jest w tłumie nieznajomych. A tu jesteśmy starą ekipą. Piter może opowiedzieć o randce z Kają. Może w innej formie, ale dalej je jakoś mają… A reszta o reszcie. Przecież…

– Ja w to wchodzę – zadeklarowała żywo Flo.

Popatrzyłem w jej rozochoconą mordkę i wyrecytowałem smętnie:

– Jak powiedział koleś z twojej ostatniej randki, gdy gasił światło. Mamy już jedną skróconą opowieść, jeden „moment”.

– Spadówa, dziadu – odparła Flo.

– To co? – nie przestawała Myszka.

Piter machnął ramionami, Sonia sięgnęła po chipsy. Czyli że zostałem ja.

Po prostu świetnie. Zajeświetnie.

– Dobra, zaczynam – przystąpiła do boju Myszka. Jak gdyby chciała pochwalić się pierwsza; opowiedzieć, zdradzić, odkryć, poruszyć. Niech jej tam.

W sumie byłem ciekaw. Kto by nie był? Po paru godzinach piątkowania, uskuteczniania i łachmycenia swych ułożonych w wyprasowane kanty dusz?

– To będzie o tym gościu z twojej pracy? – Sonia trzymała się najbliżej z Myszatą.

– Nie. – Pokręciła głową zagadnięta i uśmiechnęła się szelmowsko.

Zaskoczona Sonia otworzyła buźkę.

– O ty dziwko! – rzuciła. – I nic nie wiem?

– Bo cię nie widziałam ze dwa tygodnie…

Myszka zaczęła się tłumaczyć, co udanie zastopowała Flo:

– Nieważne, siostry. Później se dacie po klapsie. Chcę opowieści.

– Chcę zobaczyć te klapsy – stwierdził Piter.

– I ja! – Podniosłem łapę.

– Zboczeńcy – oceniła Sonia.

– To o nas? – spytałem Pitera.

Kiwnął głową. Zakończył drinka. Sięgnął po butelki.

– No i? – rzucono skądś.

– No i – powiedziała Myszka – poszliśmy do knajpy dość późno. W tamten weekend. Z trudem znaleźliśmy miejsce, ale w końcu ulokowałam swoje grube dupsko niedaleko tego nieziemskiego gościa i zaczęłam słuchać…

– Ty – przerwałem jej. – To o mnie mawiają, że nie robię początków. Z kim się umówiłaś? Czemu „dość późno”?

– Mówi się „dlaczego” – pouczyła z triumfem Flo.

Groziła nam przepychanka, jak przed wejściem do Lidla, gdy debiutują promocje. Zdusiła to sama Myszka, mówiąc pośpiesznie:

– Ach! Bo było tak, że mieliśmy wyjście firmowe. Chińszczyzna, a potem piwo. Po piwie zmiana restauracji, tam akurat było dość głośno, napatoczyły się inne osoby, znajome znajomych, gdzieś tam pomaszerowałam, a jak wróciłam, to połowy firmy już nie było, ale były inne garsonki i inne koszule. No i taki jeden, zbyt łysy za bardzo i chyba za szczupły, ale co ja będę oceniać, jak on do mnie trele morele, drina na stół, trochę gadania, krzyczenia raczej, bo się sobota rozkręcała, muzyka na full, kelnerki przynoszą nowe szklanki, ktoś tańczy nieopodal, tamten mnie poprosił nawet, i patrzę, że rusza się niesamowicie, i nie jest tak, że kręci się wokół, że paszcza mu chodzi po całym parkiecie, z reflektorami, co mają wychwycić inne dupska, inne cyce, inne rzęsy Diora. Bo giba się to fajne ciałko i reflektory wbija we mnie. A miałam szczęście. Bo wiecie, miałam na sobie taką czarną z dobrym dekoltem, kabaretki jak reklamę pornosa, do tego czerwone morderczynie z ośmiocentymetrowymi szpilami na stopach. I chętkę nagle. A chętka pachnie na kilometr. No dobra. Na wystarczający metr. Więc po kwadransie on mówi do mnie o zmianie lokalu. Poszliśmy. Może być? Z tym początkiem? Gnomie?

Brałem się właśnie za plaster pleśniowego sera, więc podniosłem wzrok. Cztery głowy w moją stronę.

– Ok – stwierdziłem w końcu. Oddałem piłkę.

– A dalej? ­– Piter wywalił nogi przed siebie i z miną Sherlocka Holmesa patrzył na Myszkę.

– Tu was zaskoczę. Bo Zibi…

– Zibi?

– …opowiadał sporo o sobie i słuchał, kiedy ja mówiłam. Wgapiał mi się w dekolt – przyznaję – no ale jakby się nie wgapiał, to by było podejrzane… Starszy jest parę lat i po rozwodzie, dziecka nie ma, pracę ma. Dość ciekawą, menadżerską. Wieczór był fajny. Mega. Trochę się całowaliśmy. Tyle że trochę. Banie mieliśmy. I śmieszne miny, jak odprowadzał mnie na taksę.

– Nie mów, że nie wsiadł razem z tobą.

– Nie mógł. Nie chciałam. Się umówiliśmy.

– I?

– I jutro część druga.

– O ty suczko!

– I tyle?

– Powiedział ten, co od lat z jedną. To nie scenariusz pornola.

– Chyba mu kabaretki zafałszowały obraz.

– Eee…

– Masakra.

– Kto dalej?

– Kto hamuje?

To akurat było odnośnie toastów. Więc kto, co miał, wziął w dłoń i wystawił przed siebie. Kolejna chwila piątku wpłynęła do gardeł z bezgłośnym utuleniem. Lekarstwo na przemijanie.

– A liczy się spacer przed południem? – Flo spojrzała na wszystkich spod rzęs. Podejrzliwie.

– Do czego?

– Jako randka.

– Może być – ktoś powiedział.

– Ok – potwierdzono z siedzenia obok.

– Bo szłam z takim jednym. Znasz go – rzuciła do Pitera. – Ten z Dzielnicy Cudów. Brat Siwego. W porządku jest. Nic do niego nigdy nie miałam. Ile się znamy? Pięć, siedem lat? A jak ostatnio spotkałam go w centrum, to tak jakoś wyszło, że łaziliśmy potem razem. Nie lało, nie zimno było, więc szliśmy przed siebie i gadanka. Non stop. Ok. Przyznaję. Blanta spaliliśmy. Bo miał. A ja miałam ochotę. I czas. Co się śmiejesz? Wiem, kiedyś mi to mówiłeś. Że zawsze mam czas. Zawrzyj ryja. Pij swoje. No i ten… Jak już jak szliśmy i szliśmy, to nagle pomyślałam: przyjemnie jest. Fejsa też ma słodkiego. I się śmialiśmy. I trochę to trwało.

Łyknęliśmy. Zapaliliśmy. Wieczór się starzał. Myśmy młodnieli. Nikt nie pytał o zdanie naszych wątrób, nerek i powiek. Ktoś zadzwonił, ktoś inny napisał smsa. Trzeba było wyciągnąć coś nowego z lodówki.

Niemal zapomnieliśmy o grze.

– Teraz ty! – huknęła Mysza w stronę Sonii.

Wywołana miała zaróżowione od alkoholu policzki. Ukazała zęby w szerokim uśmiechu.

– Co dziwne – powiedziała – nie miał problemu z rozpięciem stanika, a z trudem rozpinał moje dżinsy.

Parsknięcie. Śmiech.

– Uuu… – dodał ktoś.

– Doszedł dość szybko – Sonia powiedziała to, jakby od niechcenia. Patrzyła w talerzyki, na których szukała czegoś na kolejną przegryzkę. Nie wzięła niczego. – Za drugim razem doszłam razem z nim – dodała po prostu.

Ściszona muzyka w radio nabrała nagle głośności. Niby sama z siebie.

– No to mamy kolejny „moment” – skomentował Piter.

– Dość skrócony – powiedziała Flo z wyraźnym żalem.

– Coś mi się wydaje, że te ostatnie dwa tygodnie były owocne dla nas obu. – Myszka popatrzyła na przyjaciółkę z uśmiechem. I ciekawością.

– Miało być szczerze – wyznała Sonia spod grzywki równo przyciętej ponad linią brwi. – Więc macie: chłopcy i dziewczynki.

– Ty, stara – rzuciła Flo – zapodawaj szczegóły. Kto to? Jak to?

– Ja poproszę z naciskiem na „jak” – domagał się Piter.

– Jestem ciekaw, czy równie otwarcie opowiesz o swoim ostatnim bzykanku – podchwyciłem.

– Teraz ona mówi.

– No patrz. Jak w sejmie.

– Niech ktoś walnie laską marszałkowską.

– Niech ktoś wreszcie opowie o robieniu laski!

– Degeneraci.

– Ja mogę…

– Mówiłaś, że tylko z nim spacerowałaś.

– Ale to inna randka.

– Miało być o ostatniej.

– Acha.

– Młoda, nie pij już więcej.

– Chcesz w czoło, staruchu?

– Może do meritum?

– Może toast?

– Ktoś mi naleje? Skończyło mi się.

– Proszę.

– Idę siku.

– Chyba coś dzwoni.

– To moja komóra. Walić ją.

– Mogę zapalić?

– Na balkon!

Fuck…

– Nie gap się tak.

– Możemy puścić jakąś płytę?

– Gdzie kupiłaś tę bluzkę? Widziałam podobną…

– Dziewczyny, do chuja, jutro…

– Myszka, kiedy sikałam, twój kot chciał zrobić coś do kuwety, ale w końcu zrezygnował…

Nevermind.

– O właśnie. Puśćcie!

– Nie.

– Tak.

– No daj coś jeszcze! Co tam było pomiędzy szarpaniem dżinsów a dochodzeniem?

Miałem w czubie. Chciało mi się palić. Czerwone wskazówki na szarej ścianie wskazywały, że piątek zamienił się w sobotę. Jak masz problem z ocenieniem własnej trzeźwości łamanej przez totalne upicie, to spróbuj policzyć, ile piątków masz już za sobą w życiu. W za-o-kurwa-krągleniu…

Spróbuj sobie wyobrazić, że może niewiele piątków pozostało przed tobą. I zwykłe poniedziałki albo środy nabiorą innych barw.

– W dłoni był przyjemny bardzo. – Usłyszeliśmy od Sonii. – We mnie też całkiem całkiem. Nie napisałam mu tego później, ale cieszyłam się, że po wszystkim został jeszcze z godzinę. Leżeliśmy i gadaliśmy. Miałam głowę na jego torsie. Potem on swoją na moich nagich udach. Śmiał się, że w półmroku może patrzeć mi w oczy, a jak spogląda w dół, to widzi jeszcze piczkę, którą właśnie poznał. I że lubi w sumie te nasze połączone zapachy. No i muszę przyznać – miał całkiem sprytny język.

Byliśmy rumiani i trochę wycofani. Nawet Piter nie komentował. Flo zastygła nad stołem i kiwała głową do własnych myśli.

– Powiedz chociaż, jak był ubrany. Kiedy był jeszcze ubrany… – Myszata niemal szepnęła z teatralną emfazą. – A jak był rozebrany, to jak wyglądał?

Sonia wzruszyła ramionami.

– Kiedy macie kolejną randkę?

– Chyba… – zaczęła – może… Nie wiem. Może nie będzie.

– Czemu? – spytała Flo. – Jeśli było w porządku. Znaczy się dymanko albo kolacja, czy co tam było?

– Powiedziała, że ścianki waginy odczuwa jakoś inaczej. Że mam ją wygrzmocić za całą ciążę. Na zaś.

Westchnąłem, gdy Piter zaczął mówić. Kaja, jego żona, była w trzecim czy czwartym miesiącu ciąży. Więc macie. Wieczór szczerości. Jeśli za chwilę mieliśmy gadać o gęstości śluzu, to w następny piątek postanowiłem zostać w domu i oglądać curling w telewizji. Na szczęście waginalny coming out odnalazł swoją spokojną puentę.

– I tyle wam zdradzę momentów – powiedział Piter. – Bo to nasza intymność. Choć się tu wszyscy znamy. Choć przyznam… Było jej jakoś inaczej.

– Ten samczy uśmiech.

– No co? – Broniłem kumpla. – Zadowolenia uśmiech… Kto się zbiera w moją stronę?

– Ja – odpowiedziała Flo. – Odprowadzisz mnie. Masz mnie niemal w dowodzie.

– Hola, hola! – Kierująca ruchem sierżant Mysz wstrzymała nagle cały zastęp wozów. – A gdzie ty się wybierasz?

To do mnie.

– Wybieram się do domu – rzekłem. – Daleko mam. Pościel się za mną stęskniła.

– Nie udawaj głupa.

Zrobiłem minę głupa.

– Na koniec twoja historia.

Przewróciłem oczami. Nic to nie dało. Więc coś musiałem powiedzieć.

Mało mówię. Więcej piszę. Mniej piszę, gdy za dużo powiedziałem. Albo napiszę. Czego nie mówię. Czy jakoś tak.

Oto cały ja.

Osiem O.

– Środa, dwudziesta trzydzieści dwie. Wiem, bo zapytała o godzinę, wyszliśmy właśnie z kina, i nie wiedzieliśmy w sumie, czy jeszcze jakiś wspólny drink, spacer krótki i rozejście do domów, czy od razu w drogę – snułem, patrząc pod sufit. – Ale wtedy zobaczyłem ją w świetle pobliskiej latarni, coś miała rozbrajającego w pyszczku, coś powiedziałem, chichraliśmy się, bezwiednie poszliśmy przed siebie. Poznając się dopiero teraz. Jakby dopiero teraz. Gadając o wszystkim. Szedłem i myślałem o jej zapachu, który czułem wyraźnie na seansie w kinie. A tu wiać zaczęło, robiło się chłodno. Wylądowaliśmy u niej.

Czekali na rozwinięcie. Mruknąłem. Ktoś chrząknął.

– I? – ktoś inny ponaglił.

– I kolejną godzinę siedzieliśmy w kuchni przy winie. Miałem wrażenie, że ta chwila mija. I nagle coś się wydarzyło między nami. Suma kilku drobnostek. Bliskość. Kolejne wybuchy śmiechu. Ten zapach perfum. Jej koszula. Jej nagie stopy. Jej zagryziona warga w którymś momencie. I kiedy stanęła w progu, pytając, czy napiję się jeszcze czegoś, a ja rzuciłem z absolutną powagą, że tak, że chcę wypić ją, i gdy znieruchomiała, a potem zrobiła krok w moją stronę.

– I?

– I było dobrze. Było… Świetnie. Taak. Ma piersi większe i jędrniejsze niż mogłem się spodziewać, widząc ją w ubraniu. I podobało mi się, co robiła z dłońmi, kiedy byłem w niej. I tyle, dzieciaki. Dość ekscesów. Trzeba w kimono…

Nie protestowano już dalej. Śmiechy, chichy i szum wypowiadanych zewsząd w jednym momencie zdań. Piątek. Sorry – sobota już. Noc coraz cięższa. Zbieranie się do wyjścia. Spojrzenia pewne. Omijanie.

Zastygnięta na wargach odpowiedź. Na pytanie, którego nikt nie mógł zadać.

Że te dżinsy…

Ciężko mi było wysupłać niklowane guziki ze zbyt ciasnych otworów. Gdy dłoń rozsupływała, a głowę miałem przy jej grzbiecie.

Tekst pochodzi z zaprzyjaźnionej z nami strony Osiem Oceanów. Polecamy wizytę w tym miejscu!

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Końcówka szalenie erotyczna, w ten subtelny, ulotny sposób, jakbyśmy naprawdę wchodzili w cudzą intymność. Jak dla mnie brzmi szczerze… prawdziwie… i nostalgicznie (bo przypomina, że w życiu piękne są tylko chwile :)).

Czytałem i miałem zmienne wrażenie: prawda, prawda, fałsz, prawda, fałsz, nie wiem, o co chodzi… itd. itd.
Te „nie wiem, o co chodzi” wynikało z błędów konstrukcyjnych, które wystąpiły tu i ówdzie, kiedy traciłem wątek i nie wiedziałem, kto mówi, o czym mówi, po co mówi.
Prawda – uśmiechała się z co lepszych fragmencików, a fałsz łypał z niedopracowanych albo sztucznych, albo niepojętych dla czytelnika w moim wieku kawałków. Tej „prawdy” było jednak akurat tyle, aby nie spisywać tekstu na straty. Nie był zły. Nie był też wspaniały, ale na wspaniałość trzeba się napracować, a nie zawsze jest na to czas lub chęci ustawicznego doskonalenia.
Pisanie o erotyce dialogiem to rzadki pomysł i w zasadzie niewykonalny. Ale tu pomysł był raczej inny. Może chodziło, aby pokazać, jak zaprzyjaźnieni ludzie dnia dzisiejszego rozmawiają o swoim życiu intymnym. Nie w cztery oczy, wtedy to jest zupełnie inna specyfika komunikacji, ale w oczu co najmniej sześć albo osiem i do tego oczu płci rozmaitych.
Nie zniechęcam się. Będę czytał dalej, jeśli coś autorstwa OO pojawi się na łamach NE. Ocena między 4 a 5 . Dzięki.
Uśmiechy dla Autora i Czytelników.

„Pisanie o erotyce dialogiem to rzadki pomysł”… Hmm… Challenge accepted! Dziękuję i pozdrawiam…

W takim razie czekamy 🙂

Napisz komentarz