Portret (PadreVader)  3.73/5 (151)

11 min. czytania

Źródło: Pixabay

Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt,

Bo tego nie wiesz nawet sama Ty

W tańczących wokół szarych lustrach dni

Rozbłyska Twój złoty śmiech

Przerwany w pół czuły gest

W pamięci składam wciąż

Pasjans z samych serc*

 

– Dzień dobry, panie Grzegorzu. – Nauczyciel chłonął każdą głoskę wydobywającą się z idealnie pomalowanych warg.

Ostra czerwień Ferrari idealnie pasowała do pewności siebie, elegancji i obietnicy niesamowitej jazdy, jaką zapowiadały usta czterdziestodwuletniej Marii Dubicz, kobiety z herbem, dziedziczki najlepszego, co arystokratyczny ród ma do zaoferowania – wykształcenia, etykiety i ogromnej fortuny. W każdym jej geście, każdym słowie, każdym grymasie widać było klasę.

Znali się od dawna, ale dzieliła ich ogromna przepaść. Mężczyzna dziś pamięta swoje pierwsze spotkanie z Marią. To było trzydzieści lat wcześniej. Wówczas, jako niespełna dziesięcioletni chłopiec, razem ze swoim ojcem, również nauczycielem „fortepianu”, odwiedził rezydencję Dubiczów. Miał być tylko partnerem do gry na cztery ręce dla uczennicy ojca, zastępującym chorego brata Marii. Do dziś pamięta jednak, jak wielką wagę matka przykładała do tej lekcji. Dzień wcześniej był u fryzjera, pierwszy zresztą raz w życiu, gdyż wcześniej zawsze przycinaniem bujnej czupryny zajmowała się rodzicielka. Specjalnie na tę lekcję odprasowała mu też białą odświętną koszulę. Wszystko z powodu jednej lekcji fortepianu – dziwił się wtedy mały Grześ.

Jego zdziwienie zniknęło jednak, gdy tylko zobaczył rezydencję, w której mieszkała uczennica. Niewielkie okna samochodu nie pozwalały na objęcie wzrokiem całego budynku i jego otoczenia, jednak nawet ten fragment, który chłopak zdołał dostrzec, zrobił na nim ogromne wrażenie. Jeszcze większy zachwyt wywołały wnętrza. Ojciec szedł dosyć szybko korytarzami domu Dubiczów i karcił syna za zostawanie w tyle, pospieszając syna, lecz złote tapety, ciężkie kotary przy wysokich, wpuszczających mnóstwo światła do pomieszczeń oknach oraz niezliczona, jak zdawało się dziesięciolatkowi, ilość starych obrazów, rzeźb i popiersi oraz zdobionych mebli była silniejszym bodźcem dla młodego, przepełnionego fantazją, wychowanego w domu artysty muzyka, chłopca. Ojcowskie napominania odchodziły gdzieś w dal, gdzieś poza to królestwo sztuki.

Marię ujrzał w salonie. Z wystroju wnętrza dzisiaj pamięta jedynie długi, politurowany, czarny fortepian. Anioł – to było pierwsze słowo, o którym pomyślał, gdy do pomieszczenia weszła uczennica ojca. Jasne włosy, łagodne spojrzenie, niewielkie, połyskujące usta. Takie dziewczęta widywał jedynie, gdy ojciec zabierał go do filharmonii, gdzie chłopiec pomagał przewracać kartki z nutami. Zawsze w towarzystwie eleganckich, dostojnych rodziców, zawsze ułożone, znające etykietę salonową już od najmłodszych lat.

Jeśli istnieje coś takiego jak natchnienie, to z pewnością Maria była tamtego dnia jego kwintesencją. Chłopiec grał jak nigdy wcześniej, z wielką pewnością i wyczuciem, nadając tło dla melodii wystukiwanej na klawiszach przez dziewczynkę. To było jak niebo, czuł, że jest gdzieś poza światem realnym, gdzieś w innym wymiarze, gdzie istnieje tylko język muzyki, a oni szukają nici porozumienia, dostrajając się do swoich strun.

Z czasem okazało się, że brat Marii wykazuje coraz mniejsze postępy w nauce i za każdym razem, gdy w programie nauczania pojawiała się gra z partnerem, Grzegorz odwiedzał dom Dubiczów razem z ojcem. Muzycznie znali się niemal na wylot. Chłopak doskonale wiedział, jaką siłę przykładać do klawiszy, by nie stłumić i nie zagłuszyć melodii, granej przez coraz bardziej dorastającą dziewczynę. Ona czuła, że może polegać na partnerze i nawet jeśli się potknie, może liczyć na zamaskowanie pomyłki. Ich dłonie pracowały osobno, ale muzyka splatała się w jedno nierozerwalne ciało.

To było piętnastego kwietnia. Grzegorz, pomimo tego, że minęło od tamtej chwili ćwierć wieku doskonale pamięta ten dzień. To było z pewnością piętnastego kwietnia. Dałby sobie za to rękę uciąć. Od poznania Marii minęło pięć lat; pięć cudownych lat, gdy muzyka spajała dwie młode dusze. Ten dzień nie zapowiadał niczego nowego. Kolejna lekcja gry na cztery ręce miała się ku końcowi. W pewnym momencie melodię przerwało skrzypnięcie drzwi salonu. Wszedł lokaj Dubiczów, podszedł do stojącego przy fortepianie nauczyciela i kłaniając się niezbyt głośno powiedział:

– Pan prosi do siebie.

– Nie przerywajcie, dokończcie beze mnie – polecił krótko ojciec Grzegorza i podążył za lokajem. – Grajcie, grajcie – rzucił jeszcze dołączając do tego wymowny gest nauczyciel i zamknął za sobą drzwi.

 

Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt

To prawda niepotrzebna wcale mi

Gdy nie po drodze będzie razem iść

Uniosę Twój zapach snu

Rysunek ust, barwę słów

Niedokończony, jasny portret Twój*

 

– Gramy od taktu pięćdziesiątego szóstego? – zapytał chłopak.

– Wyjeżdżamy – odrzekła bez namysłu Maria.

– Jak to? – zapytał zdumiony.

– Po prostu. Wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu. Na stałe. Przeprowadzamy się do Ameryki. Ojciec pewnie chce powiedzieć o tym twojemu tacie, bo to oznacza, że nie będzie już mnie uczył gry.

– Tak nagle?

– Nie. Już od jakiegoś czasu słyszałam, że rodzice o tym rozmawiali. Nie podjęli jednak wcześniej decyzji, więc nikt nie mówił o tym głośno.

– Szkoda. Bardzo lubię tu przychodzić. Bardzo lubię grać na tym fortepianie… Bardzo lubię… z tobą.

Maria uśmiechnęła się tylko. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie chodzi o fortepian, że nie chodzi o ten dom. Miała dopiero siedemnaście lat, a może właśnie dlatego, że miała siedemnaście lat, doskonale wiedziała, dlaczego Grzegorz się zasmucił.

– Zagraj ze mną ostatni raz – położyła mu rękę na udzie i uśmiechnęła się niewinnie. W jej oczach było jednak coś więcej. Chłopak zmieszał się.

– Dobrze, zagrajmy. Od taktu pięćdziesiątego szóstego.

Położył ręce na klawiaturze i rozpoczął grę. Czuł jednak cały czas dłoń Marii na swoim udzie.

– Zaraz wchodzisz – rzucił szybko, starając się nie zdekoncentrować.

– Graj, proszę – szepnęła Maria, a następnie pocałowała go w policzek.

Fałsz zdradził zaskoczenie chłopaka.

– Uważaj – szepnęła i ponownie pocałowała go, jednak nieco niżej, bliżej szyi.

Kolejne bezszelestne dotknięcia ciepłych, wilgotnych warg coraz bardziej usztywniały ciało Grzegorza, dekoncentrowały, prowadziły do uderzeń w niewłaściwe klawisze.

– Musisz uważać, przecież nikt nie uwierzy, że gramy tak słabo. Ćwiczyliśmy razem przez pięć lat – szepnęła

Chłopakowi zdawało się, że słyszy delikatny chichot. Chciał zaprotestować, chciał przerwać, jednocześnie świadomy niebezpieczeństwa sytuacji, ale też targany emocjami, jakich do tej pory nie doświadczył. Odwrócił głowę w stronę partnerki i nim cokolwiek zdołał powiedzieć, ich usta spotkały się ze sobą.

Oszołomiony, nie usłyszał z początku, że do granego przez niego podkładu dołączyła melodia. Choć może to i lepiej, bo ich brak synchronizacji byłby nie tylko przykrym doznaniem dla uszu, ale też nienajlepszą cenzurką wystawioną nauczycielowi.

Język Marii stawał się coraz bardziej zachłanny. Całowała namiętnie, łapczywie, ciągle chcąc więcej. Jak gdyby pierwszy raz w życiu wyrwała się z krępujących łańcuchów etykiety i elegancji. A może spowodowane to było po prostu wielkim uniesieniem, emocjami i uczuciem, którym skrycie darzyła Grzegorza.

– Dotknij mnie – wyszeptała, dając mu większy dostęp do biustu.

Fortepian przestał być ważny. Rozgrzane, wprawne palce lekko ścisnęły foremną pierś. Z ust dziewczyny, cały czas zwartych z wargami chłopaka, wydobyło się stłumione jęknięcie. Dłoń Marii przesunęła się niemal niepostrzeżenie w górę, znacząc szlak od uda w kierunku krocza. Chłopak nie zauważył tego, skupiony na miękkich, jedwabistych piersiach młodej arystokratki. Nie mógł jednak nie poczuć, gdy jej dłoń ścisnęła nabrzmiałego, gotowego do walki…

– Ktoś idzie – szepnęła dziewczyna, odrywając się nagle od Grzegorza. Szybko poprawiła ubranie, zakrywając dekolt, poprawiła włosy, wytarła usta. Jak gdyby nigdy nic położyła dłonie na klawiaturze. – Takt pięćdziesiąty szósty – powiedziała już głośniej.

– Słucham?

– Takt pięćdziesiąty szósty, Grzesiu – powtórzyła, odwracając głowę i uśmiechając się promiennie w kierunku partnera.

– Dlaczego nie gracie? – zapytał nauczyciel, wchodząc do salonu.

– Pogubiliśmy się i próbujemy zacząć od nowa – pewnym, arystokratycznym głosem odpowiedziała dziewczyna. Chłopak poczuł olbrzymią przepaść między nimi. W nim buzowały emocje i podniecenie, podczas gdy ona, jak gdyby ulepiona z innej gliny potrafiła całkowicie wyzbyć się tego, co kotłowało się we wnętrzu i prowadzić normalną rozmowę. Jak gdyby w jej żyłach płynęła inna krew, zupełnie różna od tłoczonej przez serca normalnych ludzi.

– Cóż. Zdarza się nawet najlepszym. Będziesz musiała nad tym jeszcze popracować. Wspomnij o tym nauczycielowi w Ameryce. Na pewno ci się uda. Jesteś moją najzdolniejszą uczennicą. A na dziś kończymy.

Grzegorz zauważył jeszcze tylko, że Maria wsuwa coś do jego nut. Pożegnała go radosnym uśmiechem. Dopiero w domu odważył się zajrzeć do książki z nutami. Znalazł tam zdjęcie. Portret Marii.

 

Uniosę go ocalę wszędzie

Czy będziesz przy mnie, czy nie będziesz

Talizman mój, zamyśleń nagłych Twych i rzęs

Obdarowny Tobą miła

Gdy powiesz do mnie kiedyś: wybacz

Przez życie pójdę oglądając się wstecz*

 

– Panie Grzegorzu! – głośniej powtórzyła kobieta.

– Tak, Pani Mario. Przepraszam, zamyśliłem się. Dzień dobry – odpowiedział, wracając do rzeczywistości. – Proszę, wejdźcie.

Mężczyzna otworzył szerzej drzwi i wpuścił kobietę do mieszkania. Zaraz za nią z opuszczoną głową weszła nastolatka. Dziewczyna miała twarz schowaną w opadających włosach. Wyglądało to trochę tak, jakby na lekcje prowadzone przez Grzegorza przyszła zmuszona przez matkę.

– Idź do pokoju ćwiczeń – rozkazała surowszym niż wcześniej głosem matka. – Muszę chwilę porozmawiać z panem Grzegorzem.

Dziewczyna, nie podnosząc wzroku, posłusznie skierowała kroki w stronę pokoju, z którego przez uchylone drzwi widać było fragment biało-czarnej klawiatury.

– Ania nie ćwiczyła zbyt dużo w tym tygodniu. Ode mnie dostała już reprymendę, ale myślę, że dobrze będzie, jeśli usłyszy też kilka słów od pana. Bardzo lubi pana lekcje. Jest pan dla niej autorytetem. Dla mnie zresztą też. Pamiętam, że już jako dziecko, był pan świetnym pianistą. Gdy z mężem dowiedzieliśmy się, że prowadzi pan naukę gry, nie wyobrażałam sobie posyłać jej gdzie indziej.

– Cieszę się i dziękuję. Ania jest bardzo zdolna. Postaram się przekonać ją, że warto poświęcić nieco więcej czasu na ćwiczenia.

– Dziękuję, panie Grzegorzu. Będę po nią za dwie godziny. Do zobaczenia – to powiedziawszy, Maria wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie było już pocałunków, nie było radosnego uśmiechu, nie było dotyku. Mężczyzna nie wyczuł w jej głosie nawet nutki nostalgii, tęsknoty czy przyjemności, którą zwykły człowiek czerpie z niezwykłych wspomnień. Była piękna, dostojna, elegancka i tak bardzo obojętna w porównaniu do obrazu, który zapamiętał. Gdyby miała stać się muzą dla jakiegokolwiek artysty, to z pewnością byłby to rzeźbiarz, który w chłodnym kamieniu ociosałby, a następnie wygładził piękny, monumentalny, pełen dumy posąg. Było w tym coś niezwykle pociągającego, ale też odstraszającego.

– Mama już poszła? – to pierwsze, co usłyszał, gdy wszedł do salonu. Ania siedziała przy fortepianie gotowa do ćwiczeń.

– Tak. Zdążyła mi jeszcze tylko powiedzieć, że jest zaniepokojona ilością twoich ćwiczeń. Martwi się, że zmarnujesz swój talent. Wydaje mi się, że zbyt mało uwagi poświęcasz ćwiczeniu palców – mężczyzna podszedł do instrumentu i oparł się o niego.

– Możliwe. Czy spotka mnie za to kara? – zapytała ściskając usta i zalotnie spoglądając na nauczyciela Ania.

– Za to na pewno. Jednak dla swojego własnego dobra przyznaj się, co jeszcze przeskrobałaś od naszego ostatniego spotkania.

Dziewczyna wstała, wsunęła dłonie pod spódniczkę, wprawnym ruchem zsunęła majtki do kostek i pochylając się na wieko wieku fortepianu, odsłoniła nagie, młode pośladki.

– Ja? Zupełnie nic. Ale rzeczywiście, za palcówki należy mi się kara. – Mówiąc to, nastolatka położyła policzek na instrumencie i wypięła się nieco mocniej.

Grzegorz przesunął dłonią po mięsistych, wilgotnych wargach, po czym pokój przeszył odgłos soczystego klapsa,. Skóra na pośladku momentalnie się zaczerwieniła, a z ust dziewczyny wydobyło się jęknięcie bólu zmieszanego z podnieceniem.

– A czy przećwiczyłaś gamy, zgodnie z moim poleceniem? – zapytał stanowczo mężczyzna, zbierając włosy dziewczyny w kitkę i obwiązując je sobie wokół dłoni?

– Nie tak dokładnie, jak powinnam to była zrobić – flirtowała słodko nastolatka.

Sprężyste mięśnie pośladków zafalowały intensywnie, a po salonie rozszedł się kolejny odgłos uderzenia dłoni o nagą skórę. – Pasaże też sobie odpuściłam, proszę pana. I niezbyt dobrze idzie mi niezależna gra obu rąk. Mam też coraz większe problemy z trzymaniem tempa.

Dziewczyna wyraźnie drażniła się z nauczycielem, chcąc więcej i więcej. Każda jej niesubordynacja, każde nieodrobione zadanie domowe spotykało się z zasłużoną karą, wymierzaną w coraz bardziej soczyście czerwone pośladki. Każdy raz drażnił coraz bardziej nie tylko skórę pośladków, ale też nabrzmiałe, mięsiste wargi. Ania wierciła się przy każdym uderzeniu, jakby chciała, by choć ułamek klapsa, choć jeden palec trafił na jej wilgotną kobiecość.

– Zasłużyłam w tym tygodniu na naprawdę srogą karę, proszę pana. Jestem gotowa ją ponieść.

– Tak? Zaraz się przekonamy! – Mężczyzna pociągnął nieco mocniej za włosy, tak, by wymusić na dziewczynie klęknięcie. Anna wiedziała, co to oznacza. Posłusznie, bez słów rozpięła rozporek muzyka i wyciągnęła nabrzmiałego kutasa. Zanim zatopiła go w swoich ustach, nauczyciel zauważył jeszcze uśmiech przebijający się w kącikach jej ust. Uśmiech, który do złudzenia przypominał mu ten widziany ćwierć wieku wcześniej. W radosnym spojrzeniu Anny było jednak coś więcej. W niej nie tylko grały emocje. Ta nastoletnia, puszczalska córka pani Dubicz po prostu cieszyła się na samą myśl o tym, że za chwilę będzie obciągać twardego kutasa.

Anna ssała mocno i bez opamiętania, tak, jak gdyby robienie laski dojrzałemu mężczyźnie miało wyciągnąć z niego siły witalne i przekazać jej młodemu, ponętnemu ciału. Nie cieszyła się jednak słonym smakiem kutasa zbyt długo. Grzegorz kolejny raz pociągnął ją za włosy, rzucając młode ciało na obite pachnącą skórą siedzisko, na którym zazwyczaj siadywali jego uczniowie. Położył dłoń na głowie dziewczyny, przyciskając ją do intensywnie pachnącego materiału i stanowczym ruchem wsunął fallusa pomiędzy jej nogi. Dziewczyna zasyczała z bólu, jednak już chwilę później jęczała głośno w takt uderzeń lędźwi o zaczerwienione pośladki. Muzyka rozkoszy rozbrzmiewała w salonie korepetytora. Nie grała jednak bardzo niezbyt długo. Jej zwieńczeniem był przeciągły krzyk mężczyzny, tryskającego nasieniem na spocone pośladki. Oboje osunęli się na podłogę i chwilę leżeli prawie bez życia. Klatka piersiowa Anny poruszała się szybko, a płuca łapczywie chwytały każdy wdech.

– Tego mi było trzeba. Ostrego rżnięcia. Uwielbiam twoje lekcje, Grzesiu – mówiąc to, przeciągnęła się, napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości. – Idę się ogarnąć. Musimy jeszcze poćwiczyć gamy, choć w tym stanie nie będzie to łatwe.

Dziewczyna uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.

Mężczyzna leżał bez ruchu. W jego głowie kotłowały się myśli i wspomnienia. Jak to się stało? Jak do tego doszło? Przypomniał sobie, jak pewnego dnia Maria po prostu się pojawiła, przyszła do niego z dorastającą córką i pytaniem, czy podjąłby się nauki fortepianu dla dziewczyny. Pojawiła się nagle, niespodziewanie, rozdzierając wszystko, co nosił w swojej pamięci. Nie była już nastolatką. Stała przed nim dojrzała kobieta, mężatka, matka, przedstawicielka arystokracji. Zupełnie nie dostrzegał w niej tej młodej panny, która dwadzieścia pięć lat wcześniej zasiała w nim ziarno pożądania, rozbudziła fantazję i żądze. Nie było Marii, siedemnastoletniej budzącej się do życia sympatii, która wprowadziła Grzegorza w świat erotyki. Była jednak Anna. Młoda, piękna, tak bardzo podobna do matki i tak bardzo… chętna. Aż dziw, że matka nie dostrzegała tego wyuzdania w oczach, tej chęci nadziania się na twardego kutasa, tego pragnienia zerżnięcia, które biło niemal z każdego gestu i słowa dziewczyny.

Mężczyzna wstał i zapiął rozporek. Podszedł to kolekcji nut i wyciągnął z pożółkłej książki zdjęcie. Pozowała na nim niemal ta sama dziewczyna, którą przed chwilą zerżnął na fortepianowym taborecie. Te same rysy, te same oczy, nawet piersi takie, jak zapamiętał.

– Co oglądasz? – zapytała Anna, wchodząc do pokoju.

– A… nic! – Grzegorz szybko schował zdjęcie. – Siadaj do klawiatury, zaczynamy lekcję.

– Uwielbiam naukę z tobą – westchnęła i zaczęła od pasażu.

 

* Bogusław Mec – Jej portret

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wejdź na nasz formularz i wyślij je do nas. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Dla mnie bomba 😋

Dziękuję 🙂

Witamy nowego, obiecującego autora 🙂
Opowiastka smakowita – szczególnie końcowa scena. Tekst oczywiście dałoby się jeszcze dopracować, ale podczas debiutu na wiele można przymknąć oko… Oby tak dalej! 🙂

Serdecznie dziękuję Aniu 🙂

Debiut udany choć niedopracowany.
Libretto natomiast pasuje do tekstu słabo – mówię z pozycji czytelnika, z czym Autor pewnie się nie zgodzi.

Dobry wieczór,

winszuję debiutu. Całkiem udanego, choć może nieco zbyt krótkiego. Pewne niedociągnięcia są, scena erotyczna opisana zbyt pobieżnie, za to cała sytuacja bardzo ciekawa.

Zastanawia mnie tylko ta arystokratka. Skąd ona miała ten majątek, po dekadach PRL-u? Jeśli z reprywatyzacji, to raczej nie były to ładnie pachnące „stare pieniądze”, lecz raczej powodująca przykre zmarszczenie nosa nuworyszowska fortuna 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Przyłączam się do powitania. Nawiązując do kontekstu opowiadania, można nazwać to etiudą. Uwag nie będę czynił, natomiast obiecuję że z uwagą będę czytał kolejne twoje opowiadania. Pozdrawiam

Opowiadanie utrzmane, celowo, jak sądze, w starym, lekko archaicznym stylu. Ma to swój smak, przenosząc w klimat wprost z minionej epoki. Megasie, nie wydaje mi się, żeby ta fortuna pochodziła z bieżących przekrętów. Nowobogagccy raczej nie stawialiby na naukę córki gry na fortepianie. Jeśli już, to raczej sztuki tańca na tymże instrumencie (vide ostatnie produkcje filmowe dotyczące świata rodzimych aferzystów i gangsterów, motyw wzorowany zresztą jakoby na autentycznych wydarzeniach). Debiut uważam za udany i oczekuję na kolejne teksty.

A czemu nie ? Skoro to takie modne ? Wielu autorów piszących o relacjach arystokracja-gmin wspomina o małpowaniu przez nowobogacki gmin, zachowań szlachty. Tak jak gdyby te szczegóły miały by zmienić ich status społeczny lub ugruntować ten niedawno zdobyty.

Istnieją fortuny szlacheckie które przetrwały komunę bo jej sprzyjały. Dzięki temu w lekko okrojonej lub nie zmienionej postaci doczekały Magdalenki a nawet czasów obecnych. Drugi przykład, Różyczki z domu Woźniakowskiej. Da się być grafinią z szlacheckim tytułem i służyć socjalizmowi. W tym nie ma niczego niecodziennego. Chociaż dzisiejszy socjalizm to socjalizm Spinellego, jednak ideowo jest to neomarksizm z większością jego cech. Należy o tym pamiętać.

Sporo jest rodów które się spsiły wąchając się z czerwonymi. Na ten temat są być może jakieś publikacje.

Widzę że opowiadanie zostało przyjęte z uznaniem. I dobrze bo na nie zasługuje, jak i również na słowa krytyki.

Jak zauważył Karel, jest nieco niedopracowane. Pod różnymi względami. Są więc nieporadności, na przykład „straszydełko”:

„Nie grała jednak bardzo niezbyt długo.”

lub:

„Stała przed nim dojrzała kobieta, mężatką, matką …”

gdzie dwukrotnie została użyte niepasujące formy rzeczownika które, jeśli dobrze pamiętam, powinny pozostać w mianowniku a są nie wiedzieć czemu zastosowane w nadrzędniku. Powyższe pokazuje że napisane opowiadanie powinno zostać jeszcze raz przeczytane przed publikacją.

Koniec mnie nieco zasmucił bo ukazuje zderzenie postawy młodzieńczej w której jest trochę więcej erotyki, nieco niewinności, z postawą dorosłą naznaczoną dekadencją. Pewne elementy które zdają się potwierdzać te spostrzeżenia, występują w zakończeniu. Niezrozumiałe zachowanie Marii, przecież (jak napisał Asnyk) „Między nami, nic nie było …” czemu więc nie dostrzega ? Jakie ma ku temu podstawy ? To trochę przeszkadza mi w odbiorze wątku seksualnego, no bo przecież czym kieruje się Grześ ? Wolę myśleć że tylko rządzą fizyczności i rozkoszą młodego ciała. Wolę nie myśleć że jest to jakaś forma zemsty za wygasłe uczucie Marii, podczas kiedy w nim jeszcze się tli. Jednak pewności nie mam.

Pozdrawiam i zachęcam do dalszego pisania,

Mick

Napisz komentarz