I hate Valentine’s (Foxm)  3.6/5 (24)

17 min. czytania

OBECNIE

Pierwszy śnieg przyszedł w tym roku wyjątkowo późno. Globalne ocieplenie w swej pełnej krasie zaskoczyło ludzi. Słupki rtęci od paru dni uparcie tkwiły piętnaście stopni poniżej zera. Ciepłe palta, puchowe czapki i rękawice natychmiast wróciły do łask.

Siedział samotnie przy stoliku. Obserwował otoczenie, grzejąc dłonie o krawędzie kubka wypełnionego wyborną cynamonową kawą. W ścisłym centrum miasta mimo siarczystego mrozu było całkiem sporo ludzi. Dominowała młodzież, śpiesząca się nie wiadomo dokąd i nie wiadomo po co. Brać studencka wyległa na ulice, by świętować koniec egzaminów. Owa celebracja zbiegła się w czasie z nowomodnym świętem.

Nie lubił 14 lutego, ten dzień nigdy go nie obchodził i nie uważał ostentacyjnego festiwalu czułości za konieczny. Nie znoszę Walentynek, pomyślał zrezygnowany. Jego rezygnacja była tym większa, że obok niechęci czuł również ogromną zazdrość.

Zazdrościł tym szczeniakom beztrosko wałęsającym się tam i z powrotem. Jeszcze nie tak dawno był taki sam jak oni.

Chodził po świecie szeroko uśmiechnięty, dumny niczym paw. Głowę zawsze trzymał wysoko, bujał w obłokach. Na ziemię zstępował tylko wówczas, gdy przyszła mu ochota na korzystanie z uroków życia aż do utraty tchu.

Wtedy to kierował się w życiu nieskomplikowaną zasadą, która zupełnie przypadkowo brzmiała identycznie jak refren szalenie popularnej niegdyś piosenki. „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki”. Zwłaszcza blondynki.

Młodość ma swoje prawa, a on potrafił się bawić. Dnie, noce, tygodnie i miesiące zlewały się ze sobą. Radosne studenckie czasy przyniosły mu ogrom życiowego doświadczenia. Pięć lat, które ukształtowało go w nieprawdopodobny sposób. Mężczyzna westchnął ciężko i pociągnął solidny łyk uwielbianego napoju. Wspominał dawne czasy – dawne, ale jeszcze nie na tyle odległe, by wspomnienia zaczęły blaknąć.

– Co się z tobą stało, Kacper? – zapytał sam siebie.

Jedyną odpowiedzią na jego retoryczną próbę było zdziwione spojrzenie kelnerki. Ten wysoki brunet w okrągłych okularach w modnych czarnych oprawkach mamrotał sam do siebie. Cóż, bywało i tak. Ale młody mężczyzna nie wyglądał na niezrównoważonego. Niebieska marynarka z dobrej gatunkowo wełny, dobrana pod kolor koszula…

Wiedział, co się stało. Pojawiła się ona… Filigranowa, krótko ścięta szatynka na początku zapowiadała się na zwykły podbój. Jedna noc, trochę wspólnej gimnastyki i szlus.

W PRZESZŁOŚCI

Prywatka organizowana przez jednego z jego najlepszych kumpli, a on myśli tylko o tym, jak się wyrwać. Miało go tam nie być – kolejny deadline był niebezpiecznie blisko. Z całą pewnością powinien poświęcić pozostałe mu do dyspozycji czterdzieści osiem godzin na wykonanie zadania.

Ona najwyraźniej również wolałaby się znajdować gdzie indziej. Dojrzawszy pewne sytuacyjne pokrewieństwo, podszedł do niej pewnym krokiem. Praca nie zając…

– Impreza w pełni, a taka dziewczyna nie ma towarzystwa? Ech, dziwny jest ten świat…

Klasyk nad klasykami, metoda na otwarcie konwersacji tak prosta, że aż banalna. Prawie nigdy nie działała – chyba że posiadało się wiedzę, jak obchodzić się z takim odbezpieczonym granatem.

Zmrużył ukryte za grubymi oprawkami niebieskie oczy, nieznacznie wydął policzki, a usta zmienił w wąską kreskę. Wpatrywał się w nią w napięciu. Udawanym, oczywiście – granie nieśmiałego chłopca każdorazowo sprawiało mu ogromną przyjemność.

Ładnie się uśmiechała, w ogóle nie była brzydka. Z pewnością jednak nie można było nazwać jej klasyczną pięknością. Nie była też blondynką, a przecież szalał za takowymi, trawiąc swój wolny czas na uwodzenie kobiet o ściśle określonym typie urody.

Uniosła brwi, wyrażając dezaprobatę dla podobnej lingwistycznej tandety. On niezrażony ciągnął dalej:

– Dobry jest? – zapytał, wskazując ręką na jej torbę. Ze środka wystawał grzbiet najnowszego kryminału autorstwa pewnego uznanego amerykańskiego pisarza.

– Dopiero zaczynam. Zapowiada się ciekawie…

– Jego debiut był szokiem dla rynku – stwierdził. – Ta intryga, z gracją nakreślone postacie i ten cały szum wokół jego osoby.

– Znasz się na tym?

– Trochę.

Zdołał pobudzić jej ciekawość. W środku prywatki, kiedy pozostałym gościom daleko jeszcze było do momentu, w którym zaczną wyczerpywać się ich siły witalne.

Bez większego żalu zaczął ignorować otoczenie. Nieznajoma szatynka okazała się zajmującą rozmówczynią. Ponadto okazało się, że mają względnie podobny gust: pozachwycali się nową płytą kultowego zespołu, skrzywili na wspomnienie o ostatnim dziele Von Triera i doszli do wspólnego wniosku, że ten amerykański autor nie jest znów taki zły. Po kilku godzinach rozmawiali z pełną swobodą, jak dobrzy znajomi. Zupełnie nie przeszkadzał im fakt, że żadne z nich się nie przedstawiło.

Opuścili towarzystwo balujące przy ulicy Ślicznej 14 około trzeciej nad ranem. Pożegnało ich gromkie pijackie wykonanie nieśmiertelnego szlagieru „Hej, sokoły”.

Już na chodniku wyciągnął rękę i powiedział:

– Kacper, bardzo mi miło.

– Karolina. – Szatynka dygnęła jak grzeczna panienka.

– Spędziłem bardzo przyjemny wieczór, a zapowiadało się taaaak nudno… – Umyślnie przeciągnął samogłoskę, by zademonstrować Karolinie od jak wielkich katuszy go wybawiła.

Wysoki brunet uśmiechnął się czarująco, zaglądając głęboko w zielone oczy Karoliny. Poczuł jednocześnie trzy niezwiązane ze sobą impulsy: lubił z nią rozmawiać, mógłby tu zostać oraz chciał ją zaciągnąć do łóżka. Jego płodna samcza wyobraźnia zaczęła produkować obrazy: drobne kobiece ciało tuż pod nim, smukła szyja wyginająca się przy pierwszym rozkosznym westchnieniu, koniuszek różowego języka wysuwający się z tych tak skorych do spontanicznego uśmiechu ust, by polizać…

Ty niewyżyty kretynie, zganił się w myślach. To jest zwykła dziewczyna, poznałeś ją ledwie kilka godzin temu!

– Spotkamy się jeszcze? – zapytał, dziwiąc się sam sobie, dlaczego nie trzyma się zwykłego scenariusza. Normalnie śmiało zaproponowałby, że odwiezie ją do domu. Ona zwróciłaby uwagę na nietypowość wozu – czarny Chevrolet Impala wzbudzał ciekawość, mocno odróżniając się na tle konkurencji. Skończyliby najpewniej u niego, ewentualnie u niej. W ostateczności zrobiliby to w jego ukochanym samochodzie.

A on stał i gapił się w jej zielone oczy, z sekundy na sekundę coraz silniej doznając dziwnego uczucia. Miał wrażenie, że się topi.

– A nie lepiej byłoby, gdybyśmy teraz się odwrócili i odeszli, nic o sobie nie wiedząc?

– Tajemnice są takie nudne.

– Tajemnice są fascynujące, mój drogi Kacprze – powiedziała, po czym odwróciła się z zamiarem odejścia w ciepłą czerwcową noc. Odejścia! Jeszcze żadna kobieta go nie zbyła. Bezczelność!

Brunet jednym susem znalazł się tuż przy dziewczynie.

– Ale jak to? – indagował z głupia frant. – Zostaw mi do siebie chociaż jakiś kontakt.

– Jeśli zasłużysz – odpowiedziała, a Kacper kompletnie osłupiał.

Co do cholery?!

– Co proszę?

Odeszła szybkim krokiem, nie mówiąc ani słowa.

* * *

Zagadka rozwiązała się kilka dni później.

– Ktoś jej musiał opowiedzieć o twojej reputacji. – Snuł hipotezy jego najlepszy przyjaciel Maciek. – O twojej reputacji, no wiesz…

– No właśnie nie wiem – warknął okularnik.

– Babiarza, mitomana, lekkoducha… – Usłyszał wyliczankę.

– Dobra, już dobra. Ale jeszcze żadna mnie tak….

– Phi, nie dała ci numeru telefonu, wielkie mi mecyje.

– Nie o to chodzi – zaperzył się Kacper.

Sam nie rozumiał, o co tak naprawdę chodzi. Wiedział tylko, że nie może przestać myśleć o pewnej szatynce – doktorantce pobliskiego instytutu filozofii.

– Na piwo byś poszedł. Co ty w ogóle robisz wieczorami?

Kacper westchnął ciężko.

– Tyle razy ci to tłumaczyłem. Jestem Batmanem.

* * *

Zobaczył ją ponownie osiem dni później na uczelnianym korytarzu – jak gdyby nigdy nic. Uśmiechnęła się, on odpowiedział tym samym.

– Ooo, proszę! Znalazła się moja zguba.

– Ach, a miało być tak pięknie, tak tajemniczo – westchnęła teatralnie. – Już nigdy więcej mieliśmy się nie spotkać.

– Doceniam romantyzm planu, ale ja nie zwykłem przerywać rozpoczętych rozmów w połowie. Zwłaszcza jeśli są tak… zajmujące.

Spoglądał łakomym wzrokiem na zgrabne nogi Karoliny, wąską talię i zarys niewielkiego biustu, odznaczający się wyraźnie mimo kilku warstw materiału.

– Technicznie rzecz biorąc, skończyliśmy rozmowę. – Wyczuł wahanie w głosie dziewczyny. Być może faktycznie postanowiła nie kontynuować tej znajomości.

– Co stoi na przeszkodzie, by rozpocząć nową? – dopytywał Kacper. – To jak, herbata na początek?

– Herbata?

– Na kawę chodzą wszyscy, a ja nie znoszę być taki jak wszyscy.

Patrzył na nią swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Pod tym spojrzeniem stopniało już wiele niewieścich postanowień.

– Tak, właśnie to o tobie mówią …

– Złośliwcy i źli ludzie. – Uśmiech stał się jeszcze szerszy. – Nie lepiej wypytać o wszystko u źródła? Ja naprawdę gryzę tylko czasami…

– Mam godzinne okienko, ale nie dłużej…

– Idealnie! – ucieszył się mężczyzna.

* * *

Dwie filiżanki wypełnione były gorącym napojem o wściekle czerwonym kolorze; żółte plasterki cytryny leniwie pływały po powierzchni. Żadne z nich nie zwróciło na to większej uwagi. Byli pogrążeni w rozmowie.

– Ty naprawdę masz fatalną reputację. W dodatku na tamtej imprezie wyglądałeś, jakbyś przebywał tam za karę.

Kacper roześmiał się, prostując na krześle.

– Ja naprawdę nie miałem ochoty tam iść. Całe szczęście z opresji wyratowała mnie pewna urocza rozmówczyni. Nienawidzę się nudzić. – Kacper odważnie nakrył jej dłoń swoją. Cofnęła rękę.

– Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? – Przygana, ale nie odrzucenie.

Trzydzieści sekund krępującej ciszy. Kacper sięgnął po filiżankę, a wzrok Karoliny padł na jego prawy przegub.

– Kim jest LEO? – zapytała, wpatrując się w srebrną bransoletkę z dobrze widocznym grawerunkiem.

– Stary przyjaciel – odpowiedział Kacper.

– Wyczuwam ciekawą historię – dopytywała Karolina

Pociągnął kolejny łyk herbaty, rozkoszując się faktem, że ponownie wzbudził jej zainteresowanie. Dumał przez moment, jak to rozegrać.

– Brutalna prawda wygląda tak, że to po prostu efekciarski gadżet – wyznał szczerze. – Miałem kiedyś kumpla, który nosił podobną.

– Tylko tyle? Po prostu inspiracja?

– Jaka szkoda, że świat nie składa się z samych zawiłych tajemnic – byłoby znacznie ciekawiej.
– A tak musimy czytać nieprzewidywalne kryminały – roześmiała się, a po plecach bruneta przeszedł dreszcz. Bardzo przyjemy dreszcz.

Długie palce Karoliny musnęły wierzch jego dłoni. To było doświadczenie porównywalne z nagłym pojawieniem się iskry. Miał ją. Był tego zupełnie pewien… i zarazem zupełnie nieświadom tego, jak bardzo się myli.

To ona miała jego.

* * *

Zakochał się, po raz pierwszy naprawdę się zakochał. To nie było jakieś tam zwykłe zauroczenie – zamiar zaciągnięcia jej do łóżka szybko przestał być priorytetem. Mógł z nią rozmawiać godzinami: podobne poczucie humoru, zbliżony światopogląd. Karolina szybko zyskała na niego przemożny wpływ. Nie poznawał sam siebie.

Dla niej odstawił na boczny tor pracę, która do tej pory miała absolutny priorytet przed wszystkim innym W centrum jego życia znalazła się ona. Pamiętał ten dzień, kiedy jej się oświadczył. O ironio! – 14 lutego sprzed ponad dekady.

* * *

Wtargał na własnych plecach półtorametrową pluszową szynszylę na czwarte piętro starej kamienicy przy Piłsudskiego. Postawiwszy przed nią różową maskotę, cieszył się jej zdziwieniem, dziecięcą wręcz radością.

– Ale przecież miało nie być podarków. – Wydęła usta w ten swój charakterystyczny sposób, a w oczach pojawiły się wesołe iskierki.

– Widzisz, co ty ze mną robisz? Ja, zdeklarowany przeciwnik tego „hamerykańskiego” zwyczaju, kupiłem jakiegoś futrzanego typa.

– To jest przecudne stworzenie! A laurkę też mi narysowałeś? – Karolina wbrew jego obawom była zachwycona.

– Mam coś lepszego – stwierdził tajemniczo. – Otwórz paszczę

– Co?

– Otwórz mu paszczę.

Karolina wykonała polecenie. Palce szybko zacisnęły się na okrągłym pudełeczku. Oczy miłości jego życia, te cudnie zielone oczy, zrobiły się wielkie niczym dwa spodki.

Przyklęknął na kolano i w natchnieniu deklamował:

– Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu – oznajmił. – Dlatego właśnie chcę… pragnę mieć cię już zawsze przy sobie. Od teraz, od zaraz. Nie umiem sobie wyobrazić siebie bez ciebie, już nie… Chciałbym żebyś została moją żoną, Karolino.

Pamiętał dobrze swój strach, gdy chwyciła go za ramiona i łagodnym gestem nakazała mu wstać. Miękkie usta Karoliny odnalazły jego usta, całowali się długo i nieśpiesznie. Dłonie Kacpra bez skrępowania zaczęły błądzić po ciele dziewczyny, a ona nie pozostała mu dłużna.

Przyciągnął ją do siebie. Doskonale wyczuwał ciepło jej ciała, z rozkoszą poddawał się jej zachłanności. Mógłby tak przez całą wieczność, a nawet dłużej. To było najpiękniejsze „tak”, jakiego w życiu nie usłyszał.

Padli na pobliskie łóżko, wciąż złączeni w objęciach. To było coś magicznego – zdawało mu się, że ma w rękach porcelanowe arcydzieło, którego za nic w świecie nie chciałby uszkodzić. Chciał ją chronić – tak jak nade wszystko pragnie się chronić to, co się kocha.

Sprawne palce Karoliny poradziły sobie najpierw z guzikami jego koszuli, później z krawatem. Na moment przestała go całować – napięcie spowodowane oczekiwaniem tylko się zwiększyło. Leżąc na prawym boku, wpatrywała się w niego intensywnie. Odwzajemnił spojrzenie, zrozumieli się bez słów. Dłoń Kacpra bezwiednie powędrowała między nogi Karoliny.

Zręcznie poradził sobie z guzikiem spodni i wsunął się pod delikatny materiał skąpych, różowych majtek. Badał wypukłość wzgórka łonowego  błądząc palcami pośród bujnych kręconych włosów. Jej naturalność, tak odbiegająca od przyjętych obecnie standardów, działała nań niezwykle pobudzająco.

Nie inaczej było i tym razem. Stwardniał błyskawicznie. Karolina nie należała do cierpliwych. Usiadła na nim okrakiem, rozpinając mu pasek.

– Kocham cię – wyszeptała, spoglądając na niego z czułością i pożądaniem.

Chciał odpowiedzieć, że on czuje to samo, ale zatkała mu usta kolejnym pocałunkiem, jednocześnie zsuwając jego spodnie razem z bokserkami…

OBECNIE

Brunet opuścił kawiarnię. Szybkim krokiem przeszedł na pobliski przystanek autobusowy. Oczekiwanie na autobus linii „K” na szczęście nie było zbyt długie. Obok niego dwa plutony rozchichotanych nastolatek głośno dyskutowały o walentynkowych planach. Dodatkowo co druga z nich miała w ręce pękatą torbę ozdobioną emblematem serca.

Zdecydowanie chciał uciec od ich radosnego jazgotu.

* * *

– Nie zwracasz na mnie uwagi – wypaliła Karolina.

– Słucham?

– Przesiadujesz w firmie po dwanaście godzin i więcej, prawie cię nie widuję. Ta robota cię wykańcza. Kiedyś postanowiłeś ją odstawić, złapać balans, a teraz liczy się tylko kolejny deadline!

Miał złe przeczucia co do kierunku tej rozmowy – przerabiali to już wielokrotnie.

– Wiesz dobrze, że to nieprawda – replikował. – Praca jest ważna… Ale to ty byłaś, jesteś i będziesz najważniejsza.

Prychnięcie Karoliny było dokładnie tym, czego się obawiał.

– O ile nie pojawi się kolejny naglący termin, a wtedy porzucisz wszystko, ze mną na czele.

– Przestań…

– A może znowu jest jakaś inna „koleżanka”, tak jak kiedyś…

Nie podobał mu się ton żony.

– Nie byłem święty, wiesz o tym dobrze, ale od kiedy noszę to… – Wskazał na obrączkę błyszczącą na serdecznym palcu. – …jesteś tylko ty. I tak będzie już zawsze. Nie jestem idiotą, by spieprzyć to, czego zbudowanie zajęło nam tyle czasu.

– Odejdź z firmy, zrób to dla mnie, Kacper. Z twoimi zdolnościami bez trudu rozkręcisz coś własnego.

– Ale ja lubię tę robotę – powtórzył po raz kolejny. – Daje mi cholernie dużo satysfakcji, a nam całkiem spore dochody.

– Utrzymamy się przez jakiś czas z mojego etatu na uczelni – zaproponowała Karolina.

– Nie chodzi o pieniądze. Pomagałem stworzyć to miejsce i nie widzę powodu, by odchodzić. Nie teraz.

– W takim razie jesteś … – nie dokończyła, odwróciła się na pięcie i wyszła.

Trzaśnięcie drzwi wejściowych stanowiło potwierdzenie, że nie żartuje. Stał zszokowany we własnym salonie. Dłonie zaciskał tak mocno na krawędzi dębowego stołu, że aż zbielały mu knykcie.

Mówił całkowicie szczerze – od początku ich małżeństwa nie było nikogo innego. Dlaczego zatem nie potrafiła mu uwierzyć? Dlaczego nie potrafili się dogadać? Czy to z nim było coś nie tak? Wiedział jedno: po ponad dekadzie jego uczucie do Karoliny było równie żarliwe jak wówczas, gdy klękał przed nią, by zadać najistotniejsze z pytań. Czy to możliwe, że pokonała ich rutyna?

Nie potrafił dociec genezy problemów, przyjąć punktu widzenia żony. A przecież pierwsza dekada wspólnego życia upłynęła im niemal w idyllicznej zgodzie. Oboje ciężko pracowali, wciągnięci w tryby codzienności. Nawet seks uległ banalizacji, wciśnięty gdzieś w luki w terminarzach bądź należące do rzadkości wolne weekendy. Rozmawiali jednak o tym wszystkim zupełnie szczerze i bez ogródek, starając się wypracować porozumienie – tak jak robi to wiele par.

Dlatego coraz częstsze wyrzuty żony były dla niego tak niemiłym zaskoczeniem. Aż w końcu przerodziły się w pierwszy kryzys z prawdziwego zdarzenia. Wyjechała do rodziców, by odpocząć – jak sama stwierdziła w wysłanej mu dwa dni później wiadomości tekstowej.

* * *

Wysiadła z autobusu jako ostatnia – otulona ciepłym płaszczem, trzymająca w ręku najnowszy numer popularnego tygodnika. Na widok żony Kacpra zalało całe morze emocji. Była taka drobna, krucha i… piękna. Jej pełne usta rozciągnęły się w delikatnym, nieśmiałym uśmiechu. Po tylu latach wiedział, że ta nieśmiałość nie jest grą. Karolina łączyła w sobie przebojowość i nieśmiałość w zupełnie wyjątkowy sposób.

Niesforny kosmyk jej ciemnych włosów wydostał się spod grubej, wełnianej czapki. Przyciągnął ją do siebie zupełnie instynktownie i pod wpływem tego samego impulsu wyrzucił z siebie:

– Dobrze, że jesteś. Brakowało mi ciebie, tak cholernie mi ciebie brakowało!

Drgnęła, ale nie odsunęła się.

– Kacper, musimy porozmawiać… – zaczęła, po czym jakby zmieniła zdanie i spojrzała na szyję męża: – Zapomniałeś szalika!

Odetchnął z ulgą – to był wyraźny sygnał, że poważne tematy nie zostaną poruszone w drodze powrotnej.

– Znasz mnie, wiesz, jaki jestem roztrzepany. Któregoś dnia zgubię własną głowę i odnotuję ten fakt dopiero po tygodniu.

Roześmiała się, a jej słodki głos pieścił mu uszy.

– No tak, to brzmi zupełnie jak ty… Jakim cudem przetrwałeś tyle lat bez niczyjego nadzoru?

– No wiesz, starałem się. Walczyłem jak lew.

Uśmiechnął się szeroko – zupełnie jak łobuziak, który właśnie wyjawił sekret, który źli dorośli zabronili mu ujawniać.

– Jak rodzice? – zapytał.

– Dobrze, mama trochę narzeka na nadciśnienie, ale w jej wieku to nic niezwykłego. Za to tata… Tata jak zawsze tryska energią, już planuje wiosenne prace w sadzie. Oboje kazali cię gorąco pozdrowić i dopytywali, kiedy ich odwiedzisz.

– Wkrótce – zapewnił, dumając nad tym, do jakich jeszcze wniosków przywiodły Karolinę trwające ponad tydzień rozmowy z rodzicami.

– Dzwonili z uczelni – dodał już w samochodzie. – Powiedzieli, że musisz przedłużyć swoje zwolnienie. Dali też delikatnie do zrozumienia, że papierkowa robota za tobą tęskni.

– Nie znoszę biurokracji – jęknęła Karolina. – Jakby nie mogli dać mi spokojnie pracować…

– Witamy w rodzimej wersji parodii szkolnictwa wyższego.

Na równie błahych tematach upłynęła im reszta drogi powrotnej. Kacper z niepokojem oczekiwał jednak najbliższych minut.

* * *

Klucz szczęknął w zamku, byli w domu. W mieszkaniu panował półmrok.
– Jestem mile zaskoczona – stwierdziła Karolina. – Spodziewałam się leju po bombie i co najmniej dwóch z siedmiu plag egipskich… A wygląda na to, że nawet posprzątałeś.

– Miewam ludzkie odruchy.

Kacper minął żonę i wszedł do salonu. Gdy tylko pozbyła się płaszcza, podążyła w ślad za nim.

* * *

Stanęła w progu dokładnie w chwili, gdy zapalił ostatnią zapachową świecę. W powietrzu rozszedł się silny aromat lawendy. Ogień igrający z ciemnością tworzył niesamowitą, intymną wręcz atmosferę. A Karolina w prostej białej bluzce z długimi rękawami i czarnej spódnicy za kolano wyglądała tak uroczo, tak niewinnie. Całości dopełniały cieliste rajstopy i niewielki obcas czarnych szpilek.

Wokół stołu zamiast krzeseł rozmieścił duże, wygodne poduchy. Na blacie zaś stał olbrzymi wazon, po brzegi wypełniony różami. Każda sztuka miała inny kolor bądź odcień. Owe zróżnicowanie było tak nielogiczne, że aż zachwycające. Stanowiło bezpośredni efekt jego rajdu po wszystkich kwiaciarniach w mieście.

– Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek – oznajmił.

– Przecież ty nie znosisz Walentynek…

– To prawda, nienawidzę Walentynek – przyznał Kacper. – Ale czuję, że ta sytuacja wymaga nadzwyczajnych środków. Niech to będzie pierwszy krok ku naprawie.
– Właśnie o tym… – zaczęła Karolina, ale nie dał jej skończyć.

– Później, najpierw kurczak z warzywami w sosie curry.

– Gotowałeś? Uuu, żarty się skończyły.

Zanim jednak popisowe danie Kacpra zniknęło z talerzy, mężczyzna przeszedł do nurtującego go tematu. Był w pełni świadomy, że nie istnieje żadna droga ucieczki, zaś odwlekanie konfrontacji nie ma żadnego sensu.

– Zdecydowałem się odejść z firmy – zakomunikował. – Chciałbym powiedzieć, że długo nad tym myślałem, ale to nieprawda. Decyzja jest oczywista – ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu. W poniedziałek składam rezygnację.

Te kilka prostych zdań wypowiadał w myślach tysiące razy, odkąd wyjechała. Nigdy by nie przypuszczał, że wyrażenie swoich myśli będzie tak trudne.

 – Kacper, przepraszam – usłyszał cichy szept. – Właśnie to chciałam ci powiedzieć. Przesadziłam…

* * *

Brunet zerwał się z miejsca. Tak długo czekał na te słowa… Wystarczyło kilka długich kroków, by znalazł się tuż przy szatynce. Klęknął na jedno kolano – dokładnie jak wtedy, gdy się jej oświadczał – tym razem pominął jednak fragment z przemową. Całował swoją wspaniałą żonę długo i głęboko. Karolina jęknęła wprost w usta Kacpra. Język odnalazł język. Gibkie, śliskie narządy zwarły się ze sobą w zażartych zapasach. Smakowała malinami, dreszcz wstrząsnął całym jego ciałem. Przerwali na moment, by zaczerpnąć tchu.

Karolina jednym zwinnym ruchem przysiadła na solidnym blacie stołu. W ferworze miłosnych igraszek strąciła łokciem szklany półmisek z resztkami kurczaka. Żadne z nich nie przejęło się zbytnio dźwiękiem tłuczonego szkła. Mężczyzna skoncentrował całą swoją uwagę na próbie rozpięcia białej koszuli szatynki. W końcu stracił cierpliwość i po prostu rozerwał delikatny materiał. Kaskada guzików posypała się na podłogę.

Oczom rozgorączkowanego samca ukazał się czarny, sportowy stanik. Kiedy zaczął majstrować przy jego zapięciu, w oczach partnerki dojrzał oczekiwanie. Zadziałał instynktownie. Pociągnął za czarną spódniczkę Karoliny. Materiał bezszelestnie zsunął się po smukłych udach i umięśnionych łydkach, by zatrzymać się na wypukłościach kostek. Mężczyzna zdecydowanym gestem odrzucił zbędną już spódniczkę za siebie.

Czas wyraźnie zwolnił. Kacper poświęcił chwilę na wpatrywanie się w miejsce u złączenia ud Karoliny. Kobiecość ukryta za czarną koronką majtek przyciągała go z siłą magnesu. Ujrzał ją oczyma swej wyobraźni. Wzgórek łonowy gęsto porośnięty kręconymi włosami, nieco niżej drobna wypukłość łechtaczki, a w końcu ciasna pochwa. Miejsce tak rozkoszne, że każdy mężczyzna oddałby dziesięć lat życia, byle się tam znaleźć. Nie miał wątpliwości, że właśnie on zostanie owym szczęśliwcem.

Twardy blat niskiego stołu nie był jednak najlepszym z możliwych miejsc do kontynuowania zabawy. Wziął żonę na ręce – była lekka niczym piórko. Pewnym krokiem pomaszerował w kierunku sypialni. Tam już czekało na nich wielkie i wygodne łóżko. Karolina chętnie odnalazła usta mężczyzny. Odsunął głowę, delikatnie dając do zrozumienia, że nigdzie im się nie śpieszy.

Z czułością ułożył ją w pościeli. W pośpiechu pozbył się ostatniej bariery oddzielającej go od delikatnej skóry wewnętrznej strony ud kochanki – cielistych rajstop.

– Mój ty rycerzu – wymruczała, rozkładając szeroko uda.

Z ciekawością obserwowała, jak w pośpiechu pozbywa się swoich ubrań. Najpierw pasek, później koszula, a na końcu spodnie i bokserki. Zaprezentował się w całej swej okazałości. Wiedział, że ona pożera go wzrokiem.

Zbliżył się do żony. Jego palce zadziałały błyskawicznie. Stanik już nie krępował jej piersi. Zakryła je skromnie, Kacper nie zwrócił jednak na to uwagi. Przez chwilę wodził ustami wzdłuż fikuśnego kształtu lewego obojczyka, by w końcu musnąć kość koniuszkiem mokrego języka. Karolina westchnęła zadowolona, co kazało mu powtórzyć ten sam manewr po przeciwnej stronie.

Był już mocno podniecony, gdy Karolina, uśmiechnąwszy się do niego, przetoczyła się na brzuch. Przez krótką chwilę miał okazję obserwować seksowną pupę swojej żony uniesioną bardzo wysoko ku górze. Nie potrafił się oprzeć, ściągnął z niej przesiąknięte wilgocią majtki.

Położył dłonie na jej pośladkach; zaczął je delikatnie ugniatać i masować. Jednak ani przez chwilę masaż nie był zwykłym masażem – dwa palce mężczyzny dość szybko wniknęły pomiędzy jej uda, by zbadać tajemnice kobiecości. Każdemu ich ruchowi towarzyszyło słowo.

– Czy mówiłem ci już, jak bardzo cię uwielbiam, Karolino? Jak piękną, jak mądrą i wyrozumiałą kobietą jesteś? Jesteś absolutnie wszystkim, co się dla mnie liczy. Jesteś najważniejsza…

– Tak, tak! Tak mi mów! Tak mi rób!

Palce Kacpra zatopiły się w jej wnętrzu na całą swoją długość.

Karolina jednak wyraźnie dążyła do czegoś innego. Odwróciła się na plecy i rozłożywszy szeroko nogi, spojrzała wyzywająco w jego kierunku. Naturalna kombinacja piękna i wyuzdania – przemknęło mu przez myśl.

 – Stęskniłam się… – zaczęła i nie zdążyła dokończyć.

Rozpalony do granic możliwości brunet, pomagając sobie ręką, nakierował główkę sztywnego penisa na bramy raju. Wbił się w nią jednym płynnym ruchem. Rozkoszował się faktem, że oddała mu się bodaj najpiękniejsza z kobiet. Uczucie kontroli nad własnym ciałem było niewiarygodne. Mógłby tak długo, bardzo długo…

– Kocham cię – wyznał Kacper, wykonując kolejne ruchy biodrami i stopniowo zwiększając głębokość penetracji.

– Ja ciebie też – jęknęła Karolina, powoli tracąc nad sobą panowanie.

Poczuł, że jej mięśnie zaciskają się na nim, zupełnie jakby próbowała zatrzymać go w sobie. Mężczyzna szarpnął mocno, wnikając w nią do samego końca. W ostatnim przebłysku świadomości – tuż przed ekstazą – uprzytomnił sobie, że właśnie dane mu było uczestniczyć w ich własnym intymnym święcie miłości. Święcie jakże różnym od Walentynek, których przecież nie znosił.

Wspólny krzyk kochanków rozniósł się po sypialni. Mężczyzna opadł bez sił na żonę. Jego penis po trzech strzałach wysunął się z ociekającej mieszanką soków waginy. Kacper objął Karolinę – nieporadnie, ale najmocniej jak potrafił. Rozsmakowany w rozkoszy zacisnął powieki. Najprzyjemniejsza była świadomość, że gdy znów je otworzy, kobieta, którą kocha, nadal będzie przy nim.

.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

Aż musiałam sprawdzić,kto jest autorem,bo nie dowierzałam własnym oczom…Do czego innego nas przyzwyczaiłeś,rozumiem,że akurat taki termin,ale czemu tak banalnie?Styl zupełnie innej osoby 😉 ,jeszcze tylko brakowało brylantowych kolii i płatków róż na satynowej pościeli.Nie idź tą drogą!

Sorry, taka data:-) Devon

Sorry seems to be the hardest word.Długo by musiał przepraszać za ten twór 😉
Ustanawiam nagrodę marcepanowego wacka dla foxa!

Bardzo mi sie podoba idea nagrody marcepanowego wacka 🙂 i jestem za jej ustanowieniem. Mam juz nawet swoje typy wsrod wlasnych tekstow.

A krotko o tym opowiadaniu – tesknie za kontynuacją Wielkiej Gry i Buntownika. Final Maxa tez mile widziany. Żeby banał sie sprzedał trzeba mu znaleźć odpowiednią forme, bo gloryfikacja banalu tez może byc udana. W tej historii zabraklo wlasnie fajnej, ciekawej wizji.

Witam Wszystkich!
To dla mnie bardzo wzruszająca chwila… Dziękuję Szanownej Akademii za to wyróżnienie – Marcepanowy Wacek to doprawdy wspaniałe ukoronowanie mojej kariery. Nie osiągnąłbym tyle bez wsparcia moich najbliższych i oczywiście cioci z Ameryki, która wile lat temu kupiła mi pierwszego świerszczyka…. I tak to się zaczęło 😀

A teraz poważnie:
@Devon
Masz absolutną rację! NE jest w okresie okołowalentynkowym. Kiedy mam przedstawiać takie strasznie przesłodzone teksty, jak nie właśnie dziś? Uważam, że termin jest ku temu idealny:)

@Zu IHV jest swoistym eksperymentem literackim. Za cel postawiłem sobie stworzenie czegoś krótkiego i – o zgrozo – romantycznego. Przynajmniej podpunkt pierwszy zrealizowałem z dużym powodzeniem. Aha, no i oczywiście nie zamierzam nikogo za nic przepraszać. Przepraszają ludzie, którzy wstydzą się tego co uczynili, ja się nie wstydzę w żadnym wypadku:)

@Rito Ja wcale nie gonię za jak największą "sprzedażą" swoich banałów. Nie zawsze muszę tworzyć wielowątkową, skomplikowaną historię z całym uniwersum. Wszystkiego trzeba w życiu spróbować – różu też.

Nie zgadzam się, że w tym tekście nie ma wizji. Moją wizją było maksymalnie słodko i maksymalnie krótko . Najmniej w jednym punkcie udało mi się dopiąć swego. Chyba nie jest źle.
Dziękuje oczywiście Megasowi, za szybką i sprawną korektę.
I najważniejsza rzecz: Dziękuje pewnej wyjątkowej kobiecie, bez której I hate Valentine's prawdopodobnie nigdy by nie powstało. Wszak każdy pisarz czasem potrzebuje inspiracji, by przejść na „różową stronę mocy”.

Pozdrawiam,
Foxm

Aleeeż ,to nie za karierę tylko rozczar tygodnia!
Po drugie primo-gratulujemy…wyjątkowej
po czecie: fuj fuj fuj- niech na pambuk broni od wymuszonych datą inspiracji-to napisała ta ,co ogląda teraz MI-3-wpomagjąc się procentami 😉

Paradoksalnie cieszę się, że Cię rozczarowałem. Rozczarować mogą tylko tacy, z którymi wiązane są duże nadzieje:) Ja uważam, że okolicznościowe inspiracje są całkiem ciekawym pomysłem. Pisanie opowiadań pod kątem danej okazji bardzo przyjemne zajęcie 🙂 A dziękuję za gratulację 😀

W pełni rozumiem – też nie potrafiłem przebić się przez Mission Impossible 3 bez procentów 😛

Pozdrawiam,
Foxm

P.S Kawałek bardzo fajnie pieści ucho 🙂

A dziękuje.Kawałek był na soundtracku filmu z dzieciństwa "Sliver" 😉

Ech, "Sliver". Soft-porno naszej młodości 🙂 Nostalgiczna łezka się w oku kręci!

M.A.

a po czwarte,jako,żem jest starsza niż piramidy,dedykuję walentynkowo:
Massive Attack-Unfinished Sympathy 4 everyone!

Stylistycznie udane ćwiczenie. Harlequinowe w nastroju, zbyt słodkie jakby. Hmmm. Myślę, że następna próba to będzie strzał w dziesiątkę, chyba, że wolisz dziewiątkę. W miesiącach wyrażoną.
No i tak mi się widzi, że autor droczy się ze mną tym słowem na g… ;P Niech mu będzie. Ja mam rację, a Waść jesteś uparty i lubisz stawiać na swoim. Nad gwiazdkami się zastanowię. Zwykle albo daję pięć albo nic nie daję.
Wot, dylemata pierońska.

Zgadzam się w całej rozciągłości 🙂 Bardzo pouczające ćwiczenie, wszak o to w ćwiczeniach chodzi, by wykonywać to w czym jest się odrobinę mniej wprawnym. Sam byłem ciekaw jak mi to wyjdzie szczerze mówiąc.

Czy kiedyś je powtórzę? Jak tak spoglądam w swój terminarz literacki jest on dość szczelnie wypełniony. Będę miał co robić przynajmniej do końca czerwca:)

Wystaw gwiazdki, wedle swojego własnego uznania. Nie gwiazdki są ważne w mojej ocenie, a komentarze pod tekstami.

Co do słowa na g, ja wcześniej nie zwracałem na nie szczególnej uwagi, znajomość z Tobą rozwinęła mnie na tyle, że zacząłem mieć swoje ulubione "słóweczka".:)
Pozdrawiam,

Foxm

niezłe.

@Anonimowy
Dziękuję bardzo!
Foxm

Walentynkowe ale ciut bez koncepcji to opowiadanie:-) my chcemy Wielkiej Gry, Buntownika i Maxa, a nie tego erzacu!

Absent absynt

Przyznam się najzupełniej szczerze, że od dłuższej chwili miałem dość Maxa, dość Wielkiej gry i Buntownika. Choćby z tych trzech powodów taki tekst był mi bardzo potrzebny. Gdyby dane mi było cofnąć się o trzy tygodnie, będąc mądrzejszym o Wasze uwagi i tak nadałbym IHV obecny kształt.

Jeśli to ukoi Twoje rozczarowanie Absencie mogę ujawnić, że następna część Malyckiego trafi do korekty najdalej w piątek. Jeśli ziemia się nie otworzy, to druga moja lutowa premiera jest niezagrożona.

Przygody Kacpra I Karoliny stanowiły super odskocznie od Pana M. Odrobina normalności, banalności jeszcze nikogo nie zabiła:) I tą złotą myślą oraz pozdrowieniem kończę komentarz.

Foxm

Ale wszystkie marcepanowe wacki zostały skonsumowane przez gości na nieudanym party u Lili, więc nie wiem, jak to będzie…
Co do opowiadania – też uważam, że Twoją siłą są rozbudowane fabularnie historie z nietuzinkowymi bohaterami, gdzie możesz pokazać, na co Cię stać.
Ramy tego opowiadania tego nie zapewniają.
Poza tym historie emocjonalne, miłosne wymagają niezwykłej ostrożności w konstrukcji i języku, bo pióro łatwo może omsknąć się w stronę kiczu i sentymentalizmu. Sama nie jestem bez grzechu (szczególnie w ostatnich swoich tekstach), więc nie będę rzucać kamieniem, ale naprawdę napisałeś już dużo lepsze teksty. Niemniej jednak 4 dam, choćby za to, żeś podjął się niewdzięcznego zadania napisania tekstu walentynkowego:-)

Zgadzam się z Miss,

trudno robić wyrzuty Autorowi, że opowiadanie przesłodzone. Przecież takie właśnie jest święto, na które ów tekst powstał! Fox stąpał po cienkim lodzie i udało mu się pod niego nie wpaść. Poza tym po brutalnej "Walentynie" należało się Czytelnikom trochę wytchnienia. Niech przynajmniej niektóre historie skończą się dobrze 🙂

Pozdrawiam
M.A.

Jak to nie będzie Marcepanowego Wacka? A ja już miejsce w gablocie zrobiłem tuż obok dyplomu za zajęcie pierwszego miejsca w konkursie recytatorskim z szóstej klasy podstawówki, Miss, weźże coś tam zadziałaj 🙂 I want my Wacek back! – że tak nieudolnie sparafrazuję Margaret Thatcher 😀

A teraz na poważnie.
Pisałem powyżej, że IHV jest eksperymentem literackim. Eksperymentem przez Ciebie nieświadomie sprokurowanym. Pomyślałem sobie, że skoro Miss potrafi zmieścić zajmującą historię – "Gdy pani zabija pana" – na 12 stronach ze śladową ilością seksu, to ja też umiem.
Efekt pozostawiam do oceny.:)

IHV stanowił również wspaniałą rozrywkę w czasie mojej sesji egzaminacyjnej, ograniczając mi ilość przespanych godzin do około 20 tygodniowo, ale co tam teraz odsypiam.:)

Uczciwie jednak przyznaję, nurt romantyczno-różowy jest moją słabszą stroną. Dlatego trzeba ją od czasu do czasu trenować.

Resztę Waszych obiekcji starałem się rozwiać w poprzednich komentarzach. Tutaj powtórzę tylko raz jeszcze: Kalendarz oznaczony logiem NE jest zapełniony do czerwca włącznie i nie ma w nim ani jednej pozycji typu "I hate Valentine's".

Pozdrawiam,
Foxm

No, skoro w gablocie jest miejsce, to rzeczywiście coś trzeba będzie zadziałać:-) Zapytam w zaprzyjaźnionej cukierni!
No, szczególnie jeśli to ja jestem współwinna:-)
Wiem, że czasem trzeba napisać coś kompletnie innego, doskonale to rozumiem. Ale czemu masz dosyć Maxa? Jak masz dosyć Maxa, pisz o Olyi, czytelnicy na pewno będą wdzięczni:-)

Teoretycznie – jako Autor – powinienem być bezstronny wobec swoich postaci. Olyia jest jednak moją bezdyskusyjną ulubienicą. Wydaje mi się, że idealnie się z Maxem uzupełniają. Ja sam uważam ją za wielce fascynującą kobietę.
Opowiadanie, w którym pani analityk jest główną bohaterką jest melodią przyszłości – o ile – w ogóle.

O Malyckim będziemy mieli okazję podyskutować już wkrótce. Zmęczył mnie zwyczajnie ogrom pracy, jaki włożyłem w opublikowane już opowieści. Potrzebowałem odświeżenia, zmiany dekoracji.
Pozdrawiam,

Foxm

A cóż to za teorie, Foxie? Niby czemu masz być bezstronny wobec swoich postaci? Nie sądzę, by było to konieczne, ani nawet wskazane.

Owszem, zbytnie przywiązanie do jakiegoś bohatera może okazać się kłopotliwe (np. gdy nie pozwoli Ci się z nim rozstać po tym, jak wyczerpie on swą fabularną przydatność), ale tak jest przecież z każdą toksyczną relacją 🙂 Ale rozsądna sympatia czy też pozbawiona gniewu niechęć do postaci wcale nie jest szkodliwa dla procesu twórczego!

Ja lubię niektóre ze swoich postaci, innych darzę głęboką antypatią (z jednym rozprawiam się w najnowszym rozdziale Demetriusza – że tak spoilerem sypnę 🙂 Do głowy mi nawet nie przyszło, że mógłbym być wobec nich bezstronny!

Zresztą – Ty sam, mimo przyjęcia kuriozalnych reguł – nie podporządkowujesz się im wcale! Może więc warto je odrzucić? Postacie literackie też potrzebują miłości. Albo nienawiści. Najgorsza jest obojętność!

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Nareszcie! Nareszcie w natłoku przemocy, zdrad i ludzkich tragedii, w gąszczu dewiacji, perwersji i przeróżnych patologii odnalazłam normalne opowiadanie o normalnych ludziach i ich normalnym życiu! Tak długo na to czekałam! 😉

A co do przesłodzenia… Ja mam to szczęście, że mój organizm jest w stanie przyswoić każdą ilość cukru i różowego lukru 😉 A mniej odpornym Czytelnikom doradzam spożycie gorzkiej czekolady lub słonych paluszków dla odreagowania 😛

Pozdrawiam – Areia Athene

Aż dwa razy sprawdziłem kto jest Autorem komentarza. Przypadki, gdy Dyrektor Techniczny Najlepszej Erotyki, zabiera się za pisanie komentarzy są baaaaaaaaardzo rzadkie:)

Dziękuję Ci bardzo! Twoje słowa najdobitniej świadczą o tym, iż IHV jednak się komuś podobało. Również uważam, że czasem dobrze jest uczynić bohaterem opowiadania "Pana Kowalskiego", bynajmniej nie posiadającego jakichś specyficznych przymiotów.

Koncepcje, którą miałem pisząc IHV dostatecznie jasno wyłożyłem powyżej – nie ma sensu się powtarzać. Cieszę się, że dane mi było utrafić w Twoje gusta.

Pozdrawiam,
Foxm

Napisz komentarz