Samomiłość (Ania)  2.58/5 (19)

14 min. czytania

nikosalpha, cinedame_intermission, CC BY-NC-ND 3.0

Nie wiem jak Wy, ale ja zupełnie nie rozumiem całego tego zamieszania wokół uczenia przedszkolaków masturbacji. Czemu prawaków tak przeraża, że wszyscy, dosłownie wszyscy, od urodzenia – a ściślej mówiąc od poczęcia, bo na USG zaobserwowano, że nawet płody dotykają genitaliów – aż do śmierci jesteśmy istotami seksualnymi? Jeśli nie powstaliśmy dzięki ślepemu losowi, tylko stworzył nas Bóg, w co przecież w większości wierzą, to stworzył nas właśnie takimi. My tymczasem, zamiast okazać wdzięczność i korzystać z naszych ziemskich powłok z całym ich dobrodziejstwem inwentarza, chcemy być mądrzejsi od niego i poprawiać coś, co jest idealne. A może nawet nie my, tylko smutni, starsi panowie z obsesją na punkcie rozkoszy, szczególnie kobiecej, wszelkimi sposobami próbujący zniechęcić nas do cieszenia się życiem.

Wiele ludzkich tragedii, ciągnących się latami, wynika właśnie z ich manipulacji i próby wmawiania nam, że z natury jesteśmy złe, bo kiedyś jakaś Ewa skusiła jakiegoś Adama. Dureń nie miał własnego rozumu? Po dziś dzień tak im wszystkim zostało?

O ileż świat byłby piękniejszy, gdybyśmy w końcu zaakceptowały siebie! Nie tylko wzrost inny niż nam się wymarzył, wagę odstającą od aktualnej mody, ale przede wszystkim własne pragnienia i potrzeby, drogi, dróżki i ścieżki, którymi podąża nasze pożądanie, często wąskie, kręte, a czasem wręcz prowadzące donikąd.

Jak kania dżdżu potrzebujemy rewolucji, otrząśnięcia się z oczekiwań narzucanych przez patriarchalną kulturę i zrzucania raz na zawsze skóry grzecznych dziewczynek. Przestańmy być miłe, potulne, uśmiechnięte, wyzwólmy nasze wewnętrzne zołzy, jędze, wiedźmy i zdziry, a przede wszystkim nie dyscyplinujmy siebie nawzajem, nie krytykujmy za sposób bycia, ubierania czy życiowe wybory. Nie róbmy własnym córkom prania mózgu, pozwólmy dorastać im w atmosferze ciepła, miłości i akceptacji. Niech rozkwitną, odnajdą własną moc i stworzą nowy, lepszy świat.

Ile razy słyszałyście, że coś nie przystoi dziewczynce albo kobiecie? Że nie możecie wejść na drzewo, bo będzie Wam widać majtki… Że nie możecie dochodzić swoich racji, bo kobiety mają łagodzić obyczaje i w kłótni powinny ustąpić mężczyźnie… Że dama takich słów nie używa albo takich rzeczy nie robi… No ile? A ile razy dawno Wam rady, jak wyglądać korzystnie? Ile razy własna matka stwierdziła, że macie krzywe nogi, więc musicie nosić dłuższe spódniczki lub zbyt duże szpary między zębami, żeby się szeroko uśmiechać? Każda z nas w jakiś sposób została skrzywdzona i nadal głęboko w sobie nosi niezagojoną ranę, a jednak przekazujemy te traumy z pokolenia na pokolenie, powielamy kulturę, która tłamsi skuteczniej niż jakikolwiek gorset. Przestańmy! Natychmiast! Błagam…

Dzieci, choć jak już wspomniałam z natury seksualne, są jednak niewinne. Ucho, ręka i genitalia niewiele się dla nich różnią, prawdopodobnie zresztą nie szatkują własnego ciała podobnie jak dorośli, postrzegają je jako integralną całość. Dopiero z czasem uczymy się wartościować. Jeśli przyjemnie im mizia się po brzuszku, miziają się po brzuszku, jeśli odkryją, że jest coś jeszcze przyjemniejszego, cóż, zapewne będą do tego wracać. To od dorosłych zależy, czy z poczuciem winy, czy bez. Naprawdę chcesz, żeby Twoja córka cierpiała, z powodu czegoś, co wynika z jej natury, co jest silniejsze niż wola i konwenanse?

W wytycznych WHO znalazły się czterolatki, ponieważ statystycznie rzecz biorąc właśnie w tym wieku dzieci zaczynają interesować się własnym ciałem i wiele z nich odkrywa co dynda im lub nie między nogami. Nie robią tego na złość dorosłym, są po prostu ciekawe. Eksplorują. Bez żadnych intencji. Pamiętacie ten etap?

Przyznam, że ja nie. Prawdopodobnie wykazałam się niewielką wnikliwością w tym temacie, chłopcom zresztą łatwiej, bo ich oprzyrządowanie bardziej rzuca się w oczy. Czasem nawet zastanawiam się, czy byłam nieco opóźniona, czy też wszystkie dziewczynki tak mają.

Musiałam być mała, bo nadal kąpała mnie mama, ale z drugiej strony wydaje mi się, że miałam co najmniej pięć lat. Nie wiem. Nie potrafię tego wspomnienia w żaden sposób przyszpilić. Stałam całkiem naga w poobijanej, emaliowanej wannie, w wielkim lustrze na przeciwległej ścianie nie widziałam całej sylwetki, bo wisiało za wysoko, ale i tak zerkałam na swoje nieco zamglone odbicie, cięgle trochę dziwiąc się, że ja to ja. Ładnie pachniało rumiankowym szamponem, kupowanym specjalnie dla mnie w przeźroczystej plastikowej butelce w kształcie dziewczynki. Biała nakrętka miała kształt kapelusza. Lubiłam bawić się tą butelką, nalewać do niej wodę i wylewać. Ni z tego, ni z owego, w zupełnym oderwaniu od sennej atmosfery i wcześniej poruszanych tematów, łagodnym, choć pełnym niezrozumiałego napięcia tonem padło, żebym nigdy, przenigdy nie wkładała sobie nic w żadną z trzech dziurek. Miałam obiecać.

Sądzę, że właśnie ten dziwny ton sprawił, że zapamiętałam, choć zupełnie nie zrozumiałam o co chodzi. Autentycznie nie wiedziałam o istnieniu owych tajemniczych dziurek, a tym bardziej nic do nich nie próbowałam wkładać. Wstyd przyznać, ale trzeciej doliczyłam się bardzo późno, możliwe nawet, że już po osiągnięciu pełnoletności. Inna sprawa, że to niezrozumiałe pouczenie prawdopodobnie nie miało na celu zniechęcenia mnie do masturbacji, a mogło być pokłosiem jakiegoś przykrego wypadku. Ponoć służby medyczne dość często muszą borykać się z pacjentami, którym coś utknęło w ciele lub których ciało utknęło w czymś. Nic już ich nie dziwi, bo ludzka głupota nie zna granic.

Przyjemność z dotykania okolic intymnych odkryłam ładnych parę lat później, choć chyba jeszcze przed pierwszą miesiączką, którą zapowiedziało kilka bardzo nerwowych tygodni. Pierwsza z koleżanek z klasy zaczęła krwawić w wieku dziewięciu lat, ja w wieku jedenastu. Coś niecoś musiałam wiedzieć, bo nawet na zieloną szkołę w trzeciej klasie zostałam na wszelki wypadek zaopatrzona w podpaski, niemniej ani ja, ani nikt z mojego otoczenia nie rozpoznał symptomów. Zrobiłam się niemiłosiernie kłótliwa, niespokojna, nie mogłam znaleźć sobie miejsca, nieustannie zirytowana i rozdrażniona, nawet ukochana babcia nie mogła ze mną wytrzymać. Zaczęłam kląć, buntować się i wytykać nierówne traktowanie. Emocje zawładnęły mną całkowicie. Nadal przed okresem bywam nerwowa, ale nie równie ekstremalnie – hormony musiały urządzić sobie niezłą balangę, w jakimś stopniu ułatwiły mi zresztą rehabilitację. Jak się okazuje, pierwszy okres to dobra wymówka.

W tamtym czasie też nic nigdzie sobie nie wkładałam, choć przed snem lubiłam ocierać się o ściśniętą między udami kołdrę lub przesuwać między wargami sromowymi majtkami zrolowanymi do postaci przypominającej stringi. Zdarzało się, że te zabawy oscylowały gdzieś w okolicach granicy bólu, z czasem zresztą nabrały wręcz rysów autoagresji. Zadawałam sobie ból, żeby odpłynąć. Najchętniej znęcałam się nad nierozwiniętymi jeszcze piersiami. Miałam kilka identycznych plastikowych szczotek do włosów z twardymi, cieniutkimi ząbkami. Bywało, że kładłam się na dwóch jednocześnie, mocno dociskając klatkę piersiową, ale też na przykład dociskałam je do ciała grubym, skórzanym pasem. Nie pamiętam kiedy wyrosłam z tych zabaw, choć czasem myślę, że zanim moje dość dorodne piersi wyrżnęły się, czułam rodzaj swędzenia i potrzebowałam po prostu solidnie się podrapać.

Emocje nastolatków chyba zazwyczaj są intensywne, a ich zachowania czasem irracjonalne. To trudny moment. Niby pozornie niewiele się zmienia, nie jesteśmy gąsienicami, które przędą sobie kokon, żeby wyłonić się z niego już jako motyle, ale jednak zmienia się wszystko. Nagle przestajemy poznawać własne ciało, dokonuje się rewolucja w naszych zwyczajach, potrzebach i sposobie postrzegania świata. Rozregulowuje się rytm dobowy, ciągle ssie w żołądku i czujemy niezrozumiałe napięcie. Irytuje nas własny zapach i własna fizjologia. Podniecić może dosłownie wszystko: jeden dźwięk, zapach, obraz; zdarza się, że masturbujemy się kompulsywnie, kilka razy pod rząd, nadal nie zaznając ulgi. Tego też nie robimy na złość dorosłym ani klechom. Każdy ten etap przeżywa nieco inaczej, ale przez tysiąclecia, we wszystkich zakątkach świata jednak przeżywamy go podobnie, a im bardziej próbuje się nas wtłoczyć w jakiś wzorzec, tym silniej się buntujemy.

Hormony okazują się silniejsze niż kultura czy wychowanie. Jeśli wpajano nam nienawiść do naturalnych odruchów, będziemy cierpieć, ale i tak ulegniemy, za słabi, bezbronni. Być może moraliści, pamiętawszy własne ekscesy, boją się, że dając nastolatkom przyzwolenie na cieszenie się rozkwitającą w pełni seksualnością, sprawimy, że niczym laboratoryjne szczury mające wybór między jedzeniem i orgazmem, tak długo będą wybierać orgazm, aż umrą z głodu. Nie sądzę, żeby te obawy miały jakiekolwiek podstawy, ale nawet jeśli, wolałabym umrzeć młodo i szczęśliwie, niż zestarzeć w cierpieniu. Amen.

Serce mnie boli, gdy słyszę historie osób zmagających się z poczuciem winy i wstydem tylko dlatego, że smutni starsi panowie mają obsesję na punkcie kontrolowania cudzej seksualności. Żaden dziad nie będzie zaglądał mi do łóżka i nie powinien zaglądać żadnej innej kobiecie ani żadnemu mężczyźnie! Niestety to oni mają władzę i środki, to oni tworzą kodeksy i podręczniki. Choć głos osób ciało- i sekspozytywnych rozbrzmiewa coraz donioślej, nie stoi za nimi przemysł ani pieniądze. Na lękach łatwiej zarobić, łatwiej manipulować stłamszonymi, sfrustrowanymi, nieszczęśliwymi konsumentami, pragnącymi wynagrodzić sobie braki w życiu erotycznym. Nieważne chipsami czy nowszym modelem samochodu. Dla każdego coś dobrego. Gdybyśmy cieszyli się możliwościami, które daje nasza cielesność, nie mielibyśmy tyle czasu i energii na odwiedzanie świątyń konsumpcji, hazardu czy innej rozpusty. Gdybyśmy kochali siebie, nie musielibyśmy szukać kolejnych sposobów na zagłuszenie naturalnych pragnień. Bo one są naturalne i zdrowe, nawet jeśli świadczą o tym, że bliżej nam do innych przedstawicieli królestwa zwierząt niż chcielibyśmy przyznać.

Zresztą wbrew bajaniom prawaków naturalny jest nie tylko homoseksualizm, występujący wśród licznych gatunków, ale też większość zachowań określanych przez nas jako dewiacje. Z nekrofilią włącznie. Są naturalne, bo występują w naturze. Masturbacja oczywiście też, nawet wzajemna.

Czy można siebie samego zgwałcić? Skąd w ogóle równie absurdalne określenie? Czy historia Onana naprawdę dowodzi, że Bogowi nie w smak autostymulacja? Czy księgi powinny być dla nas ważniejsze niż ludzie? Czy samomiłość może zagrażać ładowi społecznemu? Niby pytania filozoficzne, a jakże życiowe!

Autostymulacja jest ważnym elementem relacji z własnym ciałem, pozwala je lepiej poznać, zaprzyjaźnić się z nim i jednocześnie kontrolować stan zdrowia, bo dotykając się regularnie w różnych miejscach, łatwiej zauważyć, jeśli coś się zmieni i zainterweniować w porę.

Nigdy nie będziemy szczęśliwe, jeśli fizyczność będziemy postrzegać w kategoriach więzienia, ciężaru, ograniczeń, zamiast w kategoriach integralności, przyjemności i możliwości, jakie daje. Ciało jest interfejsem, macką, która pozwala naszej duszy poznawać świat, portalem do magicznego świata doznań. Czułką.

Marzy mi się, że kiedyś wszystkie zaakceptujemy biologiczny aspekt naszego istnienia i swoją erotyczną naturę. Make love, not war. Że zrozumiemy, iż bezsensowne zakazy i nakazy nas niszczą, a frustracja wynaturza instynkty. Chciałabym całemu światu pokazać, jak pięknie jest kochać się ze sobą. Uprawiać samomiłość. Dopieszczać siebie.

Mam nawet taką fantazję. Ogromny teatr z piętrową widownią, czerwoną kotarą, sceną wyłożoną puszystą wykładziną, miękko obitymi fotelami i barokowymi zdobieniami opływającymi złotem. Oczywiście nieprzeciętnie dobra akustyka i świetne oświetlenie. Coś na kształt Opery Wrocławskiej. W małej czarnej i sandałkach na wysokim obcasie wchodzę w snop silnego światła o ciepłym odcieniu. Mam rozpuszczone włosy i usta mocno umalowane na karminowo. Idę pewnie, małymi kroczkami, zgrabnie stawiając nogę za nogą, jakbym urodziła się na estradzie, niczym zawodowa konferansjerka. Tyle, że nie ma tam żadnego mikrofonu, jestem tylko ja i wstrzymująca dech, ukryta w mroku widownia. Nie wiem kim są, niemal ich nie słyszę, bo w uszach szumi, a serce dudni z ekscytacji, ale odnoszę wrażenie, że pasują tutaj, eleganccy bywalcy eleganckich miejsc, w większości pary, czasem grupki znajomych, w różnym wieku, z lekką przewagą pań. To bardziej dla nich ten spektakl. Bardziej dla Was. Dla Ciebie, siostro. Żebyś poczuła wspólnotę, zrozumiała, że piękno leży czasem w utracie kontroli. Poddaniu się. Popłynięciu z nurtem buzującej w żyłach krwi.

Przymykam oczy, biorę kilka głębokich wdechów, po czym delikatnie układam dłonie na biodrach. To nie tanie porno ani pokaz striptizu, muszę odnaleźć nić porozumienia z własnym pożądaniem i zapleść ją w skomplikowany wzór rozkoszy. Delektuję się krągłymi kształtami oraz sprężystą miękkością wyczuwalną pod palcami. Przesuwam ręce, żeby w pełni poczuć zmysłową krzywiznę symetrycznych łuków. Nie jestem idealna, nikt nie jest i choć patrząc na własne ciało, dostrzegam masę niedoskonałości, dotykanie go sprawia mi po prostu przyjemność. Wolę gładzić bezpośrednio skórę, ale bariera w postaci cienkiej tkaniny też ma swój urok. Nie zamierzam się obnażać, przynajmniej nie dosłownie. Przesuwający się materiał odrobinę łaskocze, inne wrażenie daje część gładko przylegająca do skóry, inne drobne fałdki, które utworzyły się gdzieniegdzie. Próbuję poczuć to dokładnie, każdy detal, każde muśnięcie. Skupiam się. Nawet nad małym zadziorkiem przy paznokciu palca serdecznego, który od czas do czasu haczy o jakąś nitkę. Nieco rozprasza, ale przecież też jest częścią mnie.

Jadę dłońmi wyżej, chwytam od dołu piersi, zbieram nieco. Są pełne i ciężkie, miękkie i sprężyste, nie przypominają w dotyku niczego innego. Zataczam drobne kółka do zewnątrz, staram się nie drażnić przy tym twardych już sutków. To błogie, rozleniwiające doznanie. Chyba wymyka mi się ciche westchnięcie, nie jestem pewna. Mam czas, sycę się więc wszystkim, co przyjemne, bez presji, widownia nie ponagla, sprawia wrażenie jakby wstrzymywała dech, czekając na moje reakcje. Piękne, prawda? Też chciałabyś znaleźć się w takim miejscu? Wyobraź sobie, dotknij się… z miłością…

Gdy potrzebuję więcej, idę jeszcze wyżej, najpierw zbieram piersi mocno ku sobie, tworząc między nimi wyrazisty, głęboki rowek, później unoszę palce i dociskając nadgarstki, bardzo powoli przesuwam ręce, tak wysoko aż opuszki musną niezwykle delikatną skórę szyi, co, mimo że to mój własny dotyk, i taki odrobinę łaskocze. Przyprawia o ciarki. Uda nagle owiewa chłód, najwyraźniej sukienka nieco się unosi. Dostaję gęsiej skórki, sama nie wiem, czy od zimna, czy od tego łaskotania, szczególnie, że wykonuję nieznaczne, rytmiczne ruchy po bokach szyi, od czasu do czasu zapędzając się aż na kark i za uszy, jestem tam szalenie wrażliwa.

Odchylam mocno głowę, skupiam się teraz na środku i dekolcie. To również przyjemne i zapewne bardziej widowiskowe. Tym razem nie uciskam piersi, omywam je subtelnym dotykiem, zahaczając ostrożnie o brodawki. Jęczę, bez wątpienia wydaję z siebie cichy jęk, gdy opuszek pierwszy raz trąca sutek w pełnej erekcji. Drżę i mam wrażenie, że drży ze mną cały budynek i wszystkie osoby siedzące na widowni. Atmosfera jest magnetyczna, a ja powoli zanurzam się w koktajlu hormonów, które sprawią, że już za chwilę nie będzie odwrotu: chuć przejmie kontrolę i nie bacząc na okoliczności, zmusi do dążenia ku spełnieniu.

Uderza mnie zapach własnego podniecenia, tej gęstej, lepkiej wilgoci wzbierającej stopniowo i przelewającej się przez przepełniony już brzeg mojego pucharu. Mam przemożną ochotę szeptać miłosne zaklęcia, składać słodkie obietnice, staję się coraz bardziej niecierpliwa. Wplatam palce we włosy, masuję delikatne miejsca. Przestaję myśleć i choć dalej jestem w centrum światła reflektora, oglądana przez setki ludzi, odgradza mnie od nich mglista zasłona doznań.

– Taaak… – jęczę. – Taaak… – Potrzeba używania słów jest silniejsza ode mnie, choć przecież nie mają żadnego konkretnego adresata.

Mimo że podczas pierwszych doświadczeń uczymy się być cicho i przygryzanie warg wydaje się naturalne, już dawno zrozumiałam, że rozkosz warto przeżywać głośno, że istnieją dźwięki i słowa, które wzmacniają odczuwanie, jakby wprawiały całe ciało w rezonans, od koniuszków palców, po cebulki włosów. Rodzaj wibracji, który na dodatek pozwala pozbyć się czegoś więcej niż napięcie seksualne, wyrzucić z siebie wszystkie stresy, lęki, niepewności, doznać swojego rodzaju katharsis.

Nie powstrzymuję się, nie knebluję konwenansami ani dobrym wychowaniem, niech myślą sobie, co chcą, zakładam jednak, że rozbuchana wokaliza ich podnieci. Mnie podnieca słuchanie odgłosów seksu. Wszystkich, włącznie z obscenicznym mlaskaniem i klaskaniem ciała o ciało. Nie kontroluję jęków, piśnięć i westchnień, płyną ze mnie wartkim strumieniem wraz z kolejnymi doznaniami. Dłonie błądzą chaotycznie między udami a szyją, zahaczają o piersi, opływają biodra, sięgają podbródka. Zachłanne i niecierpliwe, przyspieszają ruchy, w końcu jedna trafia na złączenie ud, nadgarstek pociera o wzgórek łonowy. Przez chwilę brakuje mi tchu. Jak tam ciepło! Cała jestem rozgrzana, na czole perlą się kropelki potu, ale żarłoczna orchidea, teraz już w pełnym rozkwicie i lepka od rosy, bucha gorącem niczym piec.

Zaciskam uda, napinam mięśnie pośladków. Rozluźniam. Napinam. Sztucznie wywołane, ale jakże przyjemne pulsowanie! Próbowałaś kiedyś? Pewnie nie zawsze i nie na każdą działa, ale radzę sprawdzić. Także angażując mięśnie dna miednicy. W różnym tempie i pozycjach. Ja lubię na siedząco ze skrzyżowanymi nogami, bo wtedy stymulacja łechtaczki jest najsilniejsza. Przynajmniej mojej. Wiem, różnice anatomiczne bywają znaczne… Niemniej w najgorszym razie stracisz chwilę na całkiem pożyteczne ćwiczenia.

Teraz jednak czuję, że samo rozluźnianie i zaciskanie mięśni to za mało, chcę ruchu, precyzji, kontroli i jednocześnie silnych ramion, które by mnie obejmowały, trzymały w bezpiecznym, ciepłym kokonie czułych pieszczot. Własny dotyk jest jedynie substytutem, nawet jeśli orgazmy potrafią być silniejsze, niż te z partnerami. Po wszystkim nie ma się do kogo przytulić, trzeba inaczej o siebie zadbać. Owinąć ciepłym kocem, zrobić kąpiel albo gorącą czekoladę, pogłaskać samą siebie, otulić własnymi ramionami, pokołysać… Czasem zwijam się w kulkę i długo uspokajam oddech. Nie planuję tego wcześniej, po prostu ulegam chwili. Bywają zresztą razy, gdy spełnienie daje zdrowego kopa i zaraz po mogę iść podbijać świat, pełna energii, szczęśliwa.

Na stojąco to nie ten kąt, nie ten sposób dotyku, opadam więc na kolana, siadam na piętach, rozchylam uda (ale tylko troszeczkę). Możliwe, że z któregoś miejsca, pod jakimś kątem, można zajrzeć pod sukienkę, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Niech patrzą! Niech widzą! Niech słuchają, jak jęczę! Bawię się przez materiał, ta bariera nieco tłumi doznania. Jest inaczej niż zwykle, niż we własnym łóżku lub ciasnej, ponurej łazience. Nie mam na sobie piżamy, rozciągniętych dresów ani grubych skarpetek. Bądźmy szczere: kochając się ze sobą nie przejmujemy się zwykle strojem czy ogólnie wyglądem, pryszczami, nieogolonymi nogami, owszem, czasem miło ładnie się ubrać tylko dla siebie, zrobić domowe SPA, założyć koronkową bieliznę, ale zwykle mamy to w głębokim poważaniu, co tylko pomaga się rozluźnić. Seks z drugą osobą bywa stresujący dlatego, że boimy się oceny, tego, że nasz partner lub partnerka zwróci uwagę na jakiś drobiazg, którym definitywnie zniechęcimy go do siebie. Łatwiej olać zdanie setek anonimowych widzów niż tej jednej jedynej osoby wybranej spośród tysięcy. Choć nie, ja ich nie olewam, wiem tylko, że oglądana z odległości nie mogę zostać poddana równie surowej ocenie jak z bliska. Nieważne czy gdzieś został przeoczony włosek ani czy mam szpetną bliznę za uchem, oni tego nie dostrzegą.

Dostrzegą natomiast młodą, wijącą się kobietę, z zaróżowionymi policzkami i szklistym spojrzeniem, zwrócą uwagę na rozchylone wargi, zmysłowe wygięcie łuku szyi, zachwycą się nieskrępowanym krzykiem rozkoszy. Wiem, że to już niedługo. Oni też. Czuję napięcie. Oczekiwanie. Wstrzymywane oddechy. Część pewnie chciałaby do mnie dołączyć i sięgnąć dłonią w najintymniejsze miejsca, tyle że ich krępują konwenanse… ja jestem wolna.

Jedna dłoń, wsparta nadgarstkiem o wzgórek łonowy, zatacza kółka w newralgicznym miejscu, druga pociera i uciska nagie udo, podwijając coraz wyżej skraj sukienki. Pocę się, dyszę, napinane mięśnie dają o sobie znać, ale już nie przerwę, bo do celu blisko. Świat mógłby się palić, walić, a i tak liczyłaby się wyłącznie przyjemność, ciągle umykający króliczek. Moje „prawie” potrafi trwać wieki i wiem, że nie jestem osamotniona. Czasem gonitwie bliżej do maratonu niż sprintu, niemniej warto, warto poczuć trzęsienie ziemi, małą śmierć. Odrodzenie.

Gdy to jęczące i lepkie od podniecenia „już, zaraz”, podczas którego jestem jednym wielkim odczuwaniem, przerośniętą, nadwrażliwą łechtaczką, przeciąga się zbyt długo, opadam na plecy. Palce ani na moment nie gubią rytmu. Kosmyki włosów lepią się do czoła, nogi uginają i rozsuwają samoczynnie. Chwilę trwa nim znajduję wygodną pozycję, nieco rozproszona, znów dwa kroki do tyłu.

Zerkam w stronę ukrytej w mroku widowni, jakby szukając wsparcia, pomocy, zrozumienia. Paznokcie wbijają się w delikatną skórę uda: jeśli nie po dobroci, przemocą wydrę z siebie orgazm! Nic mnie nie powstrzyma! Nie teraz! Ściskam dwoma palcami trzon łechtaczki, to dorodne, ukrwione kłącze, które wrasta w głąb ciała, dobrze zakorzenione i rozwinięte wewnątrz. Czuję, że coś przydałoby się w środku, że stymulacja z obu stron dałaby efekt, ale nim zdążę pójść za tym instynktem, poraża mnie piorun. Prawie jakbym stała na szczycie Giewontu podczas burzy, niemal spalona żywcem. Dopiero po chwili czuję zdarte gardło – czyżbym krzyczała? – i drżące ze zmęczenia mięśnie.

Światło gaśnie, koniec przedstawienia. Po ciemku, po omacku, na czworakach, bo nie mam siły wstać, powoli dochodzę do siebie… Ot, fantazja! Może kiedyś ją zrealizuję, na mniejszą skalę, w mniej wystawnym wnętrzu. Kto wie?

Oczywiście, że moje automiłosne rytuały nie zawsze są równie widowiskowe. Raz ciche, raz głośne. Krótkie, długie. W drogich hotelach i obskurnych kiblach. Z głową wolną od jakichkolwiek myśli lub pełną wyuzdanych wyobrażeń. Z książką w ręku. Przy porno. Czasem na oczach partnera, a i bywa że za pośrednictwem kamerki. Na wesoło, na smutno. Dla rozrywki lub zredukowania stresu. Na dobry sen. Żeby zmniejszyć bóle menstruacyjne. Jednak wszystkie, bez wyjątku na swój osób są piękne. Moje.

Utwór chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie w całości lub fragmentach bez zgody autora zabronione.

Czytelniku, chętnie zamieścimy dobre opowiadania erotyczne na Najlepszej Erotyce. Jeśli stworzyłeś dzieło, które ma nie mniej niż 2000 słów, zawiera ciekawą historię i napisane jest w dobrym stylu, wyślij je na nasz adres ne.redakcja@gmail.com. Każdy tekst, który przypadnie do gustu Redakcji Najlepszej Erotyki, zostanie opublikowany, a autor dostanie od nas propozycję współpracy.

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Komentarze

Chyba musimy przywrócić do życia dział „Publicystyka”, bo pierwsza połowa tego tekstu to prawdziwy esej! Bardzo dobrze zresztą napisany, choć gdybym bardzo chciał, znalazłbym tu i ówdzie miejsca, gdzie mógłbym się przyczepić, zarzucić niekonsekwencję i brak spójności. Generalnie jednak zgadzam się z przesłaniem i mam nadzieję, że wywoła u naszych Czytelników chwilę refleksji nad różnymi formami kajdan, w które dajemy się zakuć.

Druga połowa to fantazja. Publicystyka schodzi na dalszy plan, choć pojawia się jeszcze w niektórych myślach masturbującej się bohaterki. Swoją drogą, czemu opowiadanie ma kategorię „bez seksu”? Przecież ona uprawia seks i to z kimś, kogo naprawdę kocha (żeby przywołać słynny cytat z filmu Woody’ego Allena). Scena kończy się happy endem – szczytowaniem. Esej jedynie daje nadzieję na szczęśliwe zakończenie naszych skomplikowanych przygód z seksualną rozkoszą.

Czy jednak ono nastąpi? Ludzie od starożytności z ochotą sublimowali pożądanie w kulturę i sztukę. Żądza – zwłaszcza kobieca – była podejrzana. Chrześcijaństwo nie wymyśliło tu wiele nowego – już pogańscy stoicy chłostali niepohamowanie w spełnianiu swoich pragnień. Obawiam się, że my, ludzie lubimy wszystko nadmiernie komplikować. A zbliżenie do stanu naturalnego, które zdajesz się postulować, Aniu, wydaje się dziś trudniejsze niż kiedykolwiek przedtem.

Zresztą, kto wie? Może stoimy u brak nowej rewolucji seksualnej i brakuje tylko impulsu, który ją w pełni wyzwoli? Pierwszą rewolucję uruchomiła tabletka antykoncepcyjna. Jaki wynalazek wyzwoli drugą? Osobiście stawiam na wynalezienie skutecznego leku na AIDS – który nie tylko powstrzyma rozwój tej choroby, ale po prostu ją uleczy, uwalniając ludzi od strachu. Oczywiście, mam cichą nadzieję, że nastąpi to jeszcze za mojego życia – a nawet lepiej, za życia w miarę aktywnego seksualnie, bym i ja mógł cieszyć się w pełni z tego seksualnego wyzwolenia 🙂

A Twój tekst, Aniu, zachowam w dobrej pamięci. Gdy za jakiś czas znów wezmę go na swój myślowy warsztat, z pewnością uda mi się wyssać z niego jeszcze więcej pożytecznych treści 🙂

Pozdrawiam serdecznie
M.A.

Nie traktowałaby wstępu jako eseju, a raczej jako pogłębione studium bohaterki. Zresztą po esej wielu czytelników – szczególnie tych, którzy powinni nad nim pomedytować – w ogóle by nie sięgnęło, na opowiadanie mogą po prostu wpaść i się o nie potknąć, a później nisko ocenić ;p

Swoją drogą to nie poglądy czynią nas ludźmi i niezależnie od wszelkich podziałów powinniśmy o tym pamiętać.

Brak spójności? To nasza, ludzka, specjalność. Posiadamy skomplikowane systemy pomagające nam sobie radzić ze wszystkim, co mogłoby zachwiać naszym światopoglądem i pozwalające w ramach jednego, wydawałoby się spójnego, światopoglądu łączyć sprzeczne idee. Z naturą nie wygramy 😉

I bynajmniej nie postuluję zbliżenia do stanu naturalnego, a jedynie zaakceptowanie prawdy o nas samych, którą próbujemy ukrywać, a która wylewa się różnymi zakamarkami. Nie dotyczy to zresztą jedynie sfery erotycznej, a generalnie naszego sposobu myślenia i funkcjonowania. Im lepiej nauka zaczyna rozumieć nasze ciała, tym mniej miejsca zostaje dla romantycznego konstruktu wolnej woli. Może w końcu dorośniemy do pozbycia się złudzeń… kto wie… Ja co prawda sądzę, że prędzej wymrzemy, ale niektórzy są nieco większymi optymistami.

Wątpię też, żebyśmy potrzebowali rewolucji seksualnej, w zupełności wystarczy ewolucja i to podążająca w nieco innym kierunku niż Ci się wydaje. Tu nie chodzi o wolność seksualną, ta z czasów tabletki antykoncepcyjnej okazała się zresztą oszustwem, bo choć uwalniała kobiety od ryzyka niechcianej ciąży, jeszcze bardziej podporządkowywała ich ciała męskim fantazjom. My naprawdę potrzebujemy odebrania władzy stetryczałym dziadom bez wyobraźni: okopującym się na swoich pozycjach politykom, bezdusznym korporacjom, globalnemu rynkowi. Potrzebujemy pomyśleć o przyszłości i wymarzyć sobie nowy, lepszy świat, który powoli zaczniemy budować od podstaw. Trochę jak dobra gospodyni, która nawet z rozpadającej się szopy potrafi zrobić przytulny dom. Prawdziwe wyzwolenie samo przyjdzie, gdy kobiety poczują się gospodyniami świata wokół. Może zapalającą iskrę mamy już za sobą? Może to było #metoo? A może właśnie pandemia, po której jak na wojnie nastąpi pełna mobilizacja, a więc też docenienie wszystkich dotąd niedocenianych? Czasem najgorzej widać z bliska.

Również pozdrawiam

A.

Aniu,

„Romantyczny konstrukt wolnej woli” jest bardzo przydatny społecznie, bo wiąże się z ideą odpowiedzialności za swoje działania. Jeśli z niej zrezygnujemy, uznamy, że każdy człowiek jest sumą wpływów i tak naprawdę nie może kierować swoimi działaniami w żaden świadomy sposób, a zatem nie może za nic odpowiadać – to będzie moment upadku systemu prawnego, a w konsekwencji całego porządku społecznego. Jasne, w przeciwieństwie do średniowiecza czy starożytności dziś nie uważamy, że każdy zawsze i bezwzględnie odpowiada za swoje czyny. Moderujemy nasze osądy stosując różne dodatkowe kryteria – przyglądamy się sytuacji społecznej czyniącego, jego dzieciństwu, a także zdrowiu psychicznemu. Ostatecznie jednak – przy uwzględnieniu różnych okoliczności łagodzących – pozostaje jednak aktualna kwestia ludzkiej odpowiedzialności za swoje zachowania. Dlatego myślę, że pojęcie wolnej woli będzie się trzymać mocno, nawet przy całej krytyce, jaka jest wobec niego formułowana.

Mówisz, że wolność seksualna czasów pierwszej rewolucji okazała się oszustwem i tu również się z Tobą nie zgodzę. Pewnie, rozbuchany promiskuityzm był w interesie mężczyzn, ale śmiem sądzić, że również kobiet. Rozluźnienie gorsetu restrykcyjnej obyczajowości, osłabienie klatki, której kraty wykuto z tradycji – to przysłużyło się obojgu płciom. A że to kobiety były bardziej zniewolone obyczajowością – śmiem sądzić, że to właśnie one bardziej skorzystały na tych przemianach. Jasne, że kapitalizm szybko przekształcił rewolucję obyczajową w jeszcze jedną maszynkę do robienia pieniędzy, a potem przetransformował hipisów z lat 60-tych i 70-tych w neokonserwatystów albo japiszonów lat 80-tych. Wątpię jednak, byśmy w najbliższym czasie zdołali go rozmontować. Trzeba więc uwzględniać go w swych rachubach, a jednocześnie szukać szans w ramach tego systemu. Mając nadzieję, że w dzisiejszych czasach uda się go nieco ucywilizować. Być może to naiwna myśl – sądzę jednak, że wiara w pożytki z całkowitego obalenia obecnego porządku jest jeszcze bardziej naiwna.

Pozdrawiam
M.A.

Aleksandrze,

nikt nie mówi o obalaniu obecnego porządku, ale prawda jest taka, że kapitalizm jako system oparty na idei nieustannego wzrostu sam w swoich założeniach jest naiwny i nierealistyczny. Czy da się go ucywilizować? Już jest znacznie ucywilizowany, o ile „cywilizowanie” jest odpowiednim słowem. Wyzyskiwanie i odhumanizowywanie innych również tkwi w naturze ludzkiej – czy tego chcemy, czy nie, nasz gatunek z natury jest ekspansywny i agresywny. Naprawdę od czasu odkrycia Nowego Świata niewiele się pod tym względem zmieniło, po prostu czasem nie mamy okazji, żeby się wykazać.

I owszem, wolna wola jest konstruktem bardzo przydatnym społecznie, niemniej jest przereklamowana i nadużywana. Zdaje się, że już kiedyś polecałam książkę „Efekt Lucyfera”, w sumie to już staroć, ale pięknie obrazuje demoralizujący wpływ instytucji. Zdaje się właśnie tam pada, że lubimy winę zrzucać na zgniłe jabłka (czyli konkretne jednostki) bagatelizują wpływ skrzynki (systemu) i koniec końców karzemy ludzi, zamiast cokolwiek naprawić. Tymczasem wiele sytuacji nie jest oczywistych. Czy naprawdę kiedy pijany kierowca przejeżdża dziecko jest jednym winnym? Osobiście nie łagodziłabym kar ze względu na niepoczytalność albo trudne dzieciństwo, niemniej żeby następny pijany nie przejechał kolejnego dziecka trzeba zmniejszyć społeczną akceptację dla prowadzenia po pijaku, a nawet dla samego picia albo wprowadzić autonomiczne pojazdy, samo ukaranie tego jednego nic nie zmieni.

Co do wolności seksualnej. Była kiedyś taka piękna ilustracja. Dwie kobiety. Jedna w szpilkach pończochach, seksownej bieliźnie, duga w czadorze i burce. Podpis dopytywał, która właściwie jest zniewolona. To pytanie nadal jest otwarte, bo zniewolenie przybiera różne formy. Przed rewolucją seksualną lat sześćdziesiątych, żona była podporządkowana mężowi, miała sprzątać, gotować i rodzić dzieci, ale gdy mężczyzna chciał się zabawić szedł na dziwki, po rewolucji zmieniło się tyle, że ta sama żona miała jeszcze w obowiązku po całym dniu tyrania zmieniać się w kurtyzanę. Podobnie jak szersze wejście kobiet na rynek pracy początkowo nie zmieniło nic w kwestii obowiązków domowych, więc panie de facto pracowały na dwa etaty.…

Pozdrawiam

A.

„stworzył nas Bóg, w co przecież w większości wierzą, to stworzył nas właśnie takimi”. Genialne spostrzeżenie! Czarni – nie murzyni, tylko księża – twierdzą wręcz, że stworzył nas takich na swoje podobieństwo. Więc wszystko jasne: świat jest, jaki jest, bo Bóg zamiast się skupić na stwarzaniu, to się, kuśka, masturbował. A może stale się masturbuje? I samobiczuje, bo tak nie wolno? Hm. Przydałoby się podsłuchać kiedyś spowiedzi tego Boga. 😉

Ciekawa wizja…

Gdy przeczytałam pierwsze zdanie, pomyślałam: o nie, to nie jest opowiadanie dla mnie. Dużo się właśnie słyszy, że edukacja seksualna ma polegać na uczeniu dzieci masturbacji. Nie ma nic gorszego od krzywdzących uproszczeń xd Ale szybko się przekonałam, że chodzi o coś innego. Tekst ciekawy. Bohaterka silna i inspirująca. Świadoma siebie i wolna od toksycznego wpływu z otoczenia.

Właśnie o wykreowanie takiej bohaterki mi chodziło 🙂

Masturbacja? Idę sprawdzić w g co to takiego, skoro wszyscy o tym mówią 🙂

Miłego sprawdzania 🙂

Pierwsza część tekstu nie jest w istocie utworem literackim lecz manifestem poglądów, z którymi można się zgodzić lub nie, częściowo albo w całości (dodam, że w większości poruszanych kwestii podzielam stanowisko Autorki, zdarzają się też jednak i takie, w których zachowałbym „votum separatum”), nie stanowi jednak podstawy do dyskusji o walorach „opowiadania” lecz polityczno-światopoglądowej, a takowe łatwo mogą prowadzić do eskalacji napięcia, hejtu i wręcz obrzucania błotem (tego rodzaju sytuacje na portalu już bywały). Dlatego skupię się na części drugiej, moim zdaniem zdecydowanie lepszej jako utwór literacki. W szczególności spodobało mi się połączenie dwóch skrajności: eleganckiej scenerii prezentowanej sceny oraz przypisywanego powszechnie takim zachowaniom rysu wulgarności. Wypadło to bardzo dobrze, a sam opis jest nader plastyczny i porusza wyobraźnię. Aż się prosi, by zamiast poprzedzającego manifestu połączyć go z jakąś historią, w której poprzez działania, postawy czy dialogi bohaterów można by wyrazić podobne przesłanie.
Językowo poziom wspomnaego opisu bardzo wysoki.
Pozdrawiam

Manifest to również utwór literacki 😉

Serdecznie pozdrawiam

A.

Otóż tak do końca się z tym nie zgodzę. Utwór literacki może być manifestem, a manifest może przybrać formę literacką. Nie ma jednak między tymi dwoma kategoriami automatycznego znaku równości. Przykładowo, manifestu z 22 lipca 1944 r. nie uważam za tekst literacki, bo chociaż obiecywał gruszki na wierzbie, to trudno potraktować go jako fantastykę. A szkoda.

W przypadku takich tekstów zawsze mam problem – jak słusznie zauważyła sama autorka – w jaki sposób je oceniać? Czy jako manifest poglądów piszącego, w którym pozory fabuły mają jedynie przysłonić to, że jest to czysto społeczno-polityczna deklaracja? Czy może odwrotnie – jest to beletrystyka, lecz z tak skonstruowanymi bohaterami o tak wyrazistych / skrajnych poglądach, że nie potrafimy przejść obok nich obojętnie? W tym przypadku mam wrażenie, że jest to raczej ta pierwsza wersja (zwłaszcza że Ania nie pierwszy raz pisze w ten sposób), i tak się do niej odniosę.

Ale by nie zrobić z tego zdecydowanie zbyt długiej polemiki (w końcu to strona literacka, a nie dział komentarzy na jakichś Niskich Obcasach, an których łamach zresztą spora część tego tekstu mogłaby się ukazać bez słowa zmiany), to odniosę się tylko do dwóch spraw:

1. Wytyczne WHO. Naprawdę ktokolwiek wierzy jeszcze organizacji tak zakłamanej, przeżartej polityką i bieżącymi interesami mocarstw/korporacji, że wyżej stoi chyba tylko ONZ, czyli de facto Liga Narodów 2.0. Chociaż jak patrzę na Amnesty International… ale dobra, wracajmy do tematu.
Ile bowiem razy WHO zmieniało np. wytyczne odnośnie choćby piramidy żywienia i ogólnych zaleceń w tym temacie (choćby permanentnie zaniżanego zapotrzebowania na białko, co skutkuje tak częstymi sylwetkami typu skinny-fat), za każdym razem traktując je jako te jedyną, jaśnie oświeconą? Ile miesięcy cały świat stracił, bo najpierw to samo WHO udawało, że problemu Covida nie ma, potem że to wewnętrzna sprawa Chin, a później żonglując wzajemnie wykluczającymi się zaleceniami odnośnie tego, jak postępować (lub nie). Że nie wspomnę o równie polityczno-lobbystycznych decyzjach, że „ta szczepionka jest w porządku, bo tak, a tamta nie, bo nie”. Więc to, że „WHO coś tam twierdzi”, można sobie generalnie wsadzić.

2. Edukacja seksualna. A raczej coś, co ma tę edukację udawać. Z jednej strony podejście typowo kościelno-konserwatywne, przytoczone zresztą przez autorkę – czyli grzech, zło, wstyd, hańba i tak dalej. No i oczywiście zwalanie wszystkiego na patriarchat, mimo że to zwyczajowo matki ze swojej nieprzymuszonej woli traktują swoje córki źle, nie edukują ich, nie uczą, nie otaczają wsparciem i tak dalej. One same z siebie, lecząc tym własne niepowodzenia i kompleksy, a nie że jakiś wyimaginowany facet im kazał.
Z drugiej strony mamy taką samą skrajność – czyli wolność posuniętą do granic hedonistycznej anarchii pod hasłami typu „róbta, co chceta”. „moje ciało, moja sprawa” i tak dalej. Postawę wciskającą w umysły, że MUSISZ być nowoczesna i tak wyzwolona seksualnie, że wychodzisz z tą seksualnością w przestrzeń publiczną. A jeśli komuś to przeszkadza, to jest to jego wina, i on/a ma się dostosować.
No… nie. Jak zwykle brakuje złotego środka. Założeń stworzonych przez lekarzy specjalistów z wielu dziedzin, a nie nawiedzonych pseudoznawców z obu stron barykady. Polegających na owszem, otoczeniu odpowiednią edukacją i opieką także osoby młodsze niż do tej pory (bo to, że świat się zmienia i dzieci dowiadują się o wielu sprawach znacznie szybciej, niż kiedyś, to truizm), ale niepopadający w skrajność. Bo to, że już kilkulatkowie interesujący się swoim ciałem, jest normalne. Natomiast to, że według niektórych od razu ma to kontekst seksualny, już niekoniecznie. I jak to słusznie zauważyli przedmówcy – to właśnie od kontekstu wiele zależy.

I dobrze, że takie tematy są poruszane publicznie. Nieco gorzej (a przynajmniej według mnie), że także w miejscach do tego niekoniecznie przeznaczonych. Natomiast znacznie gorzej, że zdecydowanie zbyt często jedno stanowisko jest ukazywane jako z założenia złe, bez jakiejkolwiek refleksji oraz chociaż próby dialogu. A przecież na argument „ooo prawaków ciemniaków dupa boli” można odpowiedzieć „ooo lewactwo się wysrało z poglądami” i oba będą tak samo głupie. Tak, tak samo. Czy obu stronom się to podoba, czy nie.

I tym miłym akcentem może zakończmy 🙂

2. Złoty środek w przyrodzie nie występuje. Jest tylko gówniany kompromis.

1. Czy możesz rozwinąć myśl o podobieństwie ONZ i eventów piłkarskich? („ONZ, czyli de facto Liga Narodów 2.0. „)

Druga kwestia (oznaczona, może celowo, jako nr 1), to chyba żart, czyż nie? (-:

Cóż, Neferze – każdy ma swoje skojarzenia.
MrHyde – skoro nie uważałeś na historii (bez urazy 😉 ) to wytłumaczę, że o tę polityczną Ligę Narodów chodzi, będąca de facto prekursorem ONZ. I mniej więcej tak samo nieskuteczną, fasadową i ograniczającą się do apeli, wyrazów zaniepokojenia i traktatów, którei tak większość zainteresowanych miała w poważaniu.

Czy ja wyglądam na żartownika?
Kolejność numerków była zamierzona – wynikała z numerków w komentarzu Agnessy.

Panie Hyde – a ze złotym środkiem odpowiem tak: może i nie występuje w przyrodzie, ale po pierwsze: człowiek jest na tyle specyficzną istotą, że niejednokrotnie sam tę przyrodę kreuję, a po drugie – czy nie warto chociaż dążyć do równowagi? Bo wieki historii uczą, że skrajności rzadko kiedy doprowadzają do czegokolwiek pozytywnego. I to z obu stron.

Łatwo jest powiedzieć: ograniczenie wolności prowadzi do zamordyzmu, zniewolenia i tak dalej. I to oczywiście jest prawda. Znacznie trudniej jest przyznać, że jej nadmiar skutkuje anarchią, sobiepaństwem, brakiem odpowiedzialności i umiejętności ponoszenia konsekwencji, oraz wieloma innymi przykrymi rzeczami. I to też wielokrotnie przerabialiśmy. A im głośniej ktoś szafuje hasłami wolnościowymi, tym zazwyczaj gorzej się to kończy – o czym zresztą sami powinniśmy wiedzieć, bo nas przecież nie tak wcale dawno „wyzwolono”, niosąc ową wolność na trójgraniastych bagnetach.
Ale nawet odchodząc od polityki i wracając do kwestii przedstawionej przez Anię – mam osobiście spore wątpliwości na temat nie samych idei, bo uważam je generalnie za (mniej lub bardziej, ale jednak) słuszne, tylko sposobu ich realizacji i takiej siłowej wręcz argumentacji, że „to jest lepsze dla ciebie, my wiemy lepiej, musisz nas posłuchać…”. No wybaczcie, ale nie. Jeśli czuję, że mam ochotę zrobić sobie dobrze pięć razy dziennie, zużywając przy tym komplet baterii do wibratora, to to zrobię. A jeżeli nie mam ochoty ani dziś, ani za rok, to nie zrobię. I jest to moja prywatna sprawa, to raz, a dwa – ani jeden, ani drugi przypadek nie jest lepszy czy gorszy. Są po prostu inne. A wszelkiej maści aktywistki (płci wszelakiej, ale dziwnym trafem są to zwykle kobiety) uważam za ostatnie osoby, które mają jakiekolwiek prawo o tym decydować w moim imieniu.

I tym razem życzę spokojnego dnia, bo się nam przyda 🙂

Ślepy chyba jestem na lewe oko, bo w tekście Ani – obojętnie jak go traktować – nie widzę lewackiego przeginu.

„Tego też nie robimy na złość dorosłym ani klechom” – przypomina mi się humorek ze szkolnego zeszytu: „ludzie i dzieci chodzili po parku”. Ale w niedorosłości klechów coś chyba jest na rzeczy. 😉

WHO? No, cóż. Przykład instytucji, która ulega różnym wpływom (lobby farmaceutyczne wiele tam dla siebie załatwiło), być może korupcji. Wiele norm powszechnie przestrzeganych przez lekarzy czy aptekarzy czy dietetyków jest zaniżone bądź zawyżone w zależności od potrzeb możnych tego świata, którzy mają wpływy tamże.

Napisz komentarz