P.D. Wolni: My, swingersi – NoNickName o literaturze erotycznej Brak ocen

2 min. czytania

my_swingersi

Nasze spotkania to dla nas chwilowe, radosne związki ciał. Taka przyprawa do życia. My dla siebie jesteśmy constans.

„My, swingersi” to pamiętnikarskie zapiski pary małżeńskiej z wieloletnim stażem, która zapragnęła podzielić się z Czytelnikiem swoją bogatą seksualną przeszłością i doświadczeniem, nie szczędząc przy tym pikantnych szczegółów ze spotkań z innymi parami czy singlami, w prywatnych domach, mieszkaniach, biurach, apartamentach, pokojach hotelowych czy klubach. Po co piszą? Spisujemy historię naszego wyzwalania się spod konwenansów nie po to, by demoralizować, ale po to, by ci, którzy chcą od życia czegoś więcej niż szarej poprawności, nie bali się marzyć, a marzeń zmieniać w rzeczywistość.

Czy książka ta może być takim bodźcem? Czy jest w stanie rozwiać wątpliwość o miejsce dla uczuć wśród partnerów? Czy da niezdecydowanym odpowiedź na pytanie czy lubiąc seks i decydując się na niego w większym gronie jesteśmy w stanie wyzbyć się zazdrości o partnera? Nie wiem. Po cichu wątpię. Nie oceniam jednak, nie wartościuję, brak mi w tej kwestii wiedzy i doświadczenia.

Książka literacko nie jest arcydziełem. Pseudonimy – Pussy i Dick – są mało finezyjne, ale jednocześnie nie zostawiają złudzeń.

Autorka momentami próbuje snuć rozważania nad ludzką seksualnością, fantazjami i zachowaniami. Są to jednak tylko krótkie, subiektywne przerywniki między kolejnymi opisami igraszek w układzie większym niż 1 na 1.

Moje zainteresowanie lekturą uleciało, a ciekawość została zaspokojona po mniej więcej czterdziestu stronach, a dalej towarzyszyło mi jedynie znudzenie. Kolejne seksualne przygody swingującej pary są do przewidzenia, a ich odmienność polega jedynie na zmianie scenerii, towarzyszy zabaw i oprawy.

Nie zabrakło oczywiście muszelek (która bije rekord popularności), nabrzmiałych męskości czy guziczków…

Książka ta nie jest dla wszystkich. Część Czytelników z pewnością będzie czuć niesmak, inni rzucą książkę w kąt, byle zniknęła im z oczu. Nie aspiruje ona także do wyróżnień za styl i język. Jedno jednak trzeba jej przyznać – z braku literatury na ten temat „My, swingersi” staje się nawet interesującą pozycją. Jej celem jest raczej przedstawienie środowiska swingujących par – choć uważam, że bardzo powierzchownie. Tych, których temat ten interesuje czy ciekawi odsyłam do tekstów Swing with me dostępnych na Najlepszej Erotyce.

P.S. Patrząc na okładkę, miałam wrażenie, że jest dziwnie znajoma (dzięki przykuwającemu moją uwagę podwójnemu pierścieniowi z łańcuszkiem)… W niebieskich odcieniach cyjanotypii tę samą fotografię ma na obwolucie „Cofając czas” Samanthy Young.

 

Przeczytałeś? Oceń tekst!

Tagi:
Komentarze

W takim razie dokonałam dobrego wyboru decydując się na „Pieprzyć przyjaciół” zamiast „My, swingersi” 🙂

Rozumiem, że „Pieprzyć przyjaciół” w Twojej ocenie dobre? Pytam, bo przez moment miałam w rękach, ale gdy na pierwszej stronie przeczytałam określenie „puśka” (czy jakoś podobnie) to spasowałam. „Swingersi” trafili do mnie na dłużej więc siłą rzeczy to o tej książce skreśliłam kilka zdań.
Może kiedyś porównam.

Z pozdrowieniami
NNN

Wiem, 'puśka’ i mnie mierzi, ale cóż – nie ma powieści doskonałych. Jesli zastapić ją telewizyjnym 'piiiii’ to naprawdę fajnie czytająca się książka.

Podstępnie mnie wylogowało. Właśnie piszę recenzję Pieprzyć przyjaciół.

Chętnie przeczytam. Kolejność recenzja-książka czy książka – recenzja nie ma chyba wiekszego znaczenia. 🙂

Nie takie określenia w literaturze się pojawiają, a książki na ich podstawie nie skreślam.
Znając siebie to gdy wpadnie w moje ręce przeczytam. Tym bardziej – jak napisalam w recenzji – temat ten nie jest na polskim rynku wydawniczym popularny.

Napisz komentarz