Dawno, dawno temu, gdy jeszcze studiowałam filologię polską, a konkretnie – byłam studentką pierwszego roku – miałam szczęście (a może raczej – nieszczęście) zetknąć się z polską liryką miłosną i erotyczną z czasów średniowiecza. Nie wiem, czy to szczęście czy nieszczęście, ponieważ w Polsce nie było trubadurów.
Nie było poetów stanu rycerskiego, którzy opiewaliby kobiece wdzięki, przeżywali pocałunki i kontakt fizyczny. Jakoś tak wyszło, że w tamtych czasów lirykę miłosną i erotyczną w Polsce uprawiali „twórcy plebejscy: żacy, klerycy, kopiści czy wędrowni waganci”*. W efekcie nie wykształcił się polski język erotyczny, który nie byłby zapisem terminów medycznych lub wulgaryzmów. Tak przynajmniej głosi wieść gminna. Bo spotkałam się również z teorią, że słownictwo erotyczne zostało wyrzucone z polskich słowników dopiero w latach dwudziestych XX wieku.
Jaka jest prawda? Nie rozstrzygnę tego w tym tekście. Zacytuję za to Ignacego Karpowicza: „Tak, oczywiście, że jest problem z językiem. Bo z jednej strony masz medycznego >>penisa<< i >>waginę<<, masz wulgaryzmy, a z drugiej ten koszmar typu: miała sutki jak płatki fuksji. Cała trudność w języku polskim polega więc na wymyśleniu czegoś pośrodku. Czegoś między >>fuksją<< a >>penisem<<”***.
Ja przyjmuję obie teorie. Bo rzeczywiście nawet Kochanowski (ten z renesansu, od Trenów) erotyki wolał pisać po łacinie niż po polsku. Z drugiej strony, w polskiej literaturze nie brakuje tekstów tzw. nieprzyzwoitych, jak chociażby poniższy.
Jan Kochanowski, Na matematyka
Ziemię pomierzył i głębokie morze,
wie, jako wstają i zachodzą zorze;
Wiatrom rozumie, praktykuje komu,
A sam nie widzi, że ma ku*wę w domu.
Jan Andrzej Morsztyn, Nagrobek Ku*wie
Dialog
P.– Czuj to grób?
K.– Dopychajże!
P.– Czyja to mogiła?
K.– Wleźże dalej, a dzierż się, bym cię nie zrzuciła!
P.– Cóż? Czy tam szkapę jaką na cmentarz wrzucono?
K.– Nie wiem-ci, bo i na mnie dość długo jeżdżono.
P.– A czemuż tak blisko leżysz przy kościele?
K.– JA bym ci tam wolała, gdzie kat łóżka ściele.
P.– Ale jakoż cię zowią?
K.– Ku*wa, ku*wa, bracie.
P.– Tyś to! Więc cię opuszczam.
K.– Ba, lepiej by gacie.
P.– Chyba cię osrać.
K.– Mam i ja tę dziurę, ale wolijż tej zażyć, co nią leżę wzgórę.
P.– Niech cię tam robak wierci!
K.– Cóż, kiedy bez kuśki.
P.– Więc cię tam wąż nadzieje!
K.– I ten – bo maluśki.
P.– Niechże cię diabli łupią, już słowa nie rzekę!
K.– A ty za moją duszę odpraw się choć w r[ę]kę**.
Czy ktokolwiek z was zna te utwory? Bo zastanawiam się, jak pisać o erotyce, skoro słownictwo ubogie, a teksty erotyczne raczej nie pojawiają się na lekcjach języka polskiego albo są tak interpretowane, że tracą swą „nieprzyzwoitą” nutkę.
Można siedzieć i narzekać, że jest źle. Można też zacząć aktywnie tworzyć własny słownik erotyczny lub przywoływać to, co zapomniane i co kiedyś zostało z polszczyzny wyrzucone. Proponuję nie zatrzymywać się na teorii, tylko szukać słów dla siebie i swoich tekstów. Jak? Na początek tworząc listy ze słowami erotycznymi, które znamy. Po drugie – czytać książki i opowiadania, wypisując z nich określenia, które zwróciły naszą uwagę, a może nawet wywołały rumieniec na twarzy. A potem… pisać, pisać, pisać. Używać słów, których zawsze używamy. Zacząć sięgnąć po nowe, które kuszą, na które mamy ochotę.
Źródła cytatów:
* http://staropolska.pl/sredniowiecze/poezja_swiecka/poezja_milosna.htm
** http://marzenieliterackie.blogspot.com/2016/03/jezyk-polski-na-wesoo-czyli-zbior.html
***http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105406,17159440,2014_rok_wedlug__Ksiazek___Jak_sie_pisze_seks.html?order=najfajniejsze_odwrotnie
Krystyna Bezubik – doktor literaturoznawstwa, pisarka, nauczycielka z wieloletnim doświadczeniem, jurorka w konkursach literackich. Autorka programu kursów i warsztatów kreatywnego pisania „Piszę, bo chcę…”
Komentarze
Karel Godla
2016-04-06 at 17:44
Szukać – słuszna uwaga – acz mało odkrywcza. Niemniej przeczytałem z zaciekawieniem. I czekam, co dalej będzie nam Autorka radzić 🙂
Uśmiechy,
Karel
Krzysia Bezubik
2016-04-21 at 15:35
Dziękuję. W następnym artykule będzie bardzo konkretne ćwiczenie.
kenaarf
2016-04-06 at 23:51
No właśnie z tym szukaniem jest problem. Czytam sporo, różnej literatury, i w zasadzie nic odkrywczego, żadnej rewelacyjnej metafory, czy określenia na zbliżenie jak i narządy płciowe nie znalazłam.
Popieram słowotwórstwo, tylko upatruję w tym jeden, znaczący problem. Autor musi nauczyć swego czytelnika, co dane słowo oznacza. W trakcie pierwszego czytania, dane nazewnictwo może nie zostać zrozumiane; źle zinterpretowane. Ale przy kolejnym, może dwudziestym razie, czytelnik będzie już wiedział o co chodzi. Tylko to wymaga systematyczności autora i cierpliwości oraz spostrzegawczości czytelnika.
Pozdrawiam,
kenaarf
Krzysia Bezubik
2016-04-21 at 15:36
Chyba za bardzo nie mamy wyboru.
Szukać i wymyślać.
Barman Raven
2016-04-09 at 15:45
Zabawne są te narzekania na ubóstwo polskiego języka jeśli chodzi o sferę erotyczną. Czytałem gdzieś biadolenie czołowych polskich literatów na brak słów określających narządy płciowe – a wśród nich nie znalazłem nikogo, kto by tę sferę porządnie wyeksplorował.
Można tworzyć własne słowniki słowek, można szukać inspiracji, ale na nic to wszystko jeśli nie przestawi się wajchy w głowie z „nie wypada” na „można”.
Trzeba odwagi by w pełni korzystać z możliwości jakie daje nam język ojczysty. Ale przy tym trzeba wyczucia wynikającego z oczytania. Żaden film, żadna rzeźba, żaden obraz nie pozwoli, na równi z czytaniem, elestycznie korzystać z zasobów nam dostępnych.
Nasze społeczeństwo – nawet w sferze językowej – jest bardzo zachowacze i pruderyjne (pomimo przecinkowego „kurwa”), wychowuje nas więc w obawie przed swobodnym myśleniem i nazywaniem wprost i bez skrępowania naszych fantazji i czynów.
Soczystość – tak na swój użytek nazywam tę cechę języka – jest niezmiernie ważna, a wynika przede wszystkim z odwagi w myśleniu o seksie jako takim.
Jeśli ktoś nie przestawi wyżej wspomnianej wajchy – zawsze będzie tonąć w mdłych płatkach, grotach, główkach i dzidach.
Krzysia Bezubik
2016-04-21 at 15:37
Bardzo ciekawa uwaga. W sumie się zgadzam. Największą blokadę mamy w głowie.
zooza
2016-04-25 at 09:13
Oba przytoczone utwory znam, znalazły się także na liście do publikacji w dziale poezji, ale w trochę dalszej kolejności ;).
Obecnie sporo jest ero literatury będącej tłumaczeniami z innych języków. I tu moim zdaniem jest pole do popisu w zakresie słowotwórstwa, tej wartości dodanej. Dobrym przykładem jest, moim zdaniem, „Moich 365 kochanków” autorstwa Josefin Muntzerbacher w tłumaczeniu Aliny Podfigurnej-Czempis.